piątek, 23 maja 2014

Rozdział 74

Zapraszam do czytania :) Mam nadzieje, że nie będzie zła, chociaż ja nie bardzo uważam, że się udała, za mało czasu ( dla mnie :p)  :( Ale może, Wam się spodoba :) Jak będą jakieś błędy, hmn w moim przypadku najczęstszy chyba - brak zrozumienia, to powiedzcie a postaram się to przełożyć na polski Dziękuje tym co czytają za wytrwałość :)



Zima zaczynała się bardzo surowo. Dziś był 22 października, pogoda w niczym nie przypominała złotej jesień, ona w ogóle nie przyszła. Jedyne, co mnie zastało po lecie, to straszny mróz. Wszystko było szare i umarłe od jej samego początku.
            Odeszliśmy z przemarzniętego domku, w którym było już zimniej w środku, niż na zewnątrz. Właściwie jedynym miejscem, do którego cały czas miałem pragnienie wrócić, była Warszawa. Niegdyś "drugi Paryż". Wiedziałem, kogo tam zastanę, ale oboje pogodziliśmy się już z losem, od dwóch dni i ona zaczynała myśleć mniej optymistycznie. Nawet nie pytałem, czemu, odpowiedz byłaby oczywista. Nie było innej możliwości, nie mogłem uciekać, bo nie byłem kimś normalnym, mimo wszystko czułem potrzebę, spojrzenia im w oczy.
Nazywała to "naszym"(państwa) masochistycznym podejściem do życia, cóż miała w sumie racje. Moje myśli błądziły tylko o sprawach związanych z Rosją, Prusami i Austrią, który jednak był na tyle chciwy by wziąć udział w moich trzecich rozbiorach. Ciekawiło mnie, co na to wszystko… Węgry, wyglądała tak jakby świata poza nim nie widziała. Kogoś, na kim można się wzorować, ja widziałem jedynie pustego pół-człowieka, chcącego dorównać wielkości Rosji.

Szliśmy polną ścieżką, co chwilę wchodziliśmy na górki, które mimo tego, że nie były specjalnie wielkie, sprawiały jej trudność we wspinaniu się na nie. Ciężko było patrzeć jak przez całą drogę, albo się potykała, albo musiała robić postój praktycznie, co dwa kilometry. Gdy dopytywałem się, dlaczego tak się dzieje, na siłę wstawała zadzierając nos, i mimo bólu, który był widoczny gołym okiem szła chwiejąc się, co chwilę.
 Naprawdę próbowałem zignorować ból w piersi i zaniepokojenie, ale nie potrafiłem ich zahamować, to uczucie, którym teraz ją darzyłem było czymś zupełnie mi nieznanym.
- Daleko jeszcze…? - to pierwsze słowa dzisiejszego dnia, które do mnie powiedziała, więc zajęło mi chwilę, zanim oprzytomniałem.
- Myślę, że idąc tym tempem, bez zatrzymań zajmie dzień… - odpowiedziałem, czekając na jej reakcje. Wyglądała, tak jak jeszcze nigdy, zupełnie przygaszona i bez życia. Uczucie jakby ktoś żywcem wyrywał mi serce, narastało - Ale oczywiście możemy się zatrzymać, jeśli chcesz…
- Nie - przerwała - Dotrzemy tam, tylko będziesz musiał mi pomóc, ledwo czuje nogi… - spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem, ale widząc moją przerażoną twarz, zreflektowała się zakrywając wyczerpanie, fałszywym uśmiechem - W porządku, tylko będziesz musiał mnie ponosić przez chwilę, to chyba nie aż takie straszne… - powiedziała obrażonym tonem.
Gdy uniosła do mnie ręce, rękawy jej sukienki odsłoniły kościste nadgarstki i chorą skórę. Uderzyło to we mnie dwa razy bardziej, niż cokolwiek do tej pory. Szliśmy jeden dzień, a przysiągłbym, że wcześniej nie wyglądała tak opłakanie. Spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym wszystko.
Widząc to od razu opuściła ręce, zakrywając rękawami straszny obraz.
- To się zacznie… - mruknęła widząc jak podchodzę do niej szybko, zrzucając z ramienia rzeczy wyniesione z domu.
Byłem wściekły, a jej uwagi z całą pewnością nie polepszały sytuacji. Też byłem niedożywiony, ale niezagłodzony. Usiadła na ziemi, odwracając ode mnie wzrok. Kucnąłem naprzeciw niej, i tym razem ja wyciągnąłem do niej dłoń, wręcz rozkazując by podała mi swoją. Prychnęła pod nosem, patrząc na mnie błagalnie.
- Daj spokój, to nie jest ważne, zresztą właściwie nie boli, Ał- Ej! - "nie boli, jasne..." miałem ochotę coś jej zrobić, ale widząc chudą jak patyk dłoń, z niezdrowym kolorem skóry, przeszło mi bardzo szybko.
- Dlaczego nic nie mówiłaś - znów spojrzałem na nią wściekły, miałem tylko nadzieje, że dalej mam oczy normalnego koloru, żeby tylko nie nachodziły ciemną zielenią, zresztą nie byłem aż tak wściekły by tracić kontrole - Chciałaś żebyśmy przetrwali! A sama nie dostosowujesz się do tego, co mówisz … ledwo cię poznaje- syknąłem.
To, co nastąpiło chwilę później zupełnie zbiło mnie z tropu. Spodziewałem się kłótni, ale ona milczała, tylko jej oczy zaszkliły się mimowolnie, bo zaraz odsunęła ode mnie twarz, chowając ją za pasemkami krótkich włosów.
- Teraz to już nie chodzi tylko o to, czy dożyjemy - mruknęła. Widząc, że nic nie zrozumiałem, usiadła naprzeciw mnie sięgając do sznureczka w jej sukience. Rozwiązała go i opuściła na poziom piersi odsłaniając dziwne ślady, które pokrywały w niektórych miejscach jej ciało. Zbliżyłem się, przesuwając dłonią po czarnych zabarwieniach na jej skórze.
 Moje serce biło tak szybko i gwałtownie, jakby informując mnie o tym, do czego doszedłem sekundę wcześniej. Przyciągnęła mnie do siebie tuląc czule. Czułem jej oddech we włosach, ale zwyczajnie nie mogłem dowierzyć oczom. Ciemne ślady sięgały do jej piersi, ale byłem pewien, że rozchodzą się powoli po całym ciele. Była taka zimna, musnąłem ślady, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem do tego doszło…
- Zauważyłam to trzy dni temu - położyła dłoń na moich włosach i delikatnie je gładziła, lubiłem jej dotyk, był kojący, ale nawet to nie mogło sprawić, że to, co się dzieje, powróci do normalności.
Zawiał wiatr, a ja zupełnie nie miałem ochoty wstawać. Skończyło się na tym, że przyległem do niej, a ona obejmowała mnie, wciąż głaszcząc po włosach. Po chwili zaczęła nucić melodię, sam nie wiedziałem, czemu, ale sprawiała, że stawałem się strasznie senny. Może miała taki zamiar, było mi wszystko jedno, bo teraz ani ja ani ona, nie dożyjemy możliwie następnych dni. Ja upadałem, ona umierała jak zwykły człowiek, pozostając z dala od swojego domu, nie była już jego częścią i prawdopodobnie nigdy już nie będzie.

*

- "…sko…obudź się…Polsko" - jej głos odbijał się w mojej głowie jak niekończące się echo. Możliwe, że już dawno zaniechała prób obudzenia mnie, jednak ja czułem się tak, jakby ktoś mnie czymś nafaszerował, a głos zwyczajnie powracał. Oczywiście śniłem, nie mając najmniejszej ochoty spojrzeć gdzie jestem.
Zaciągnąłem głęboko powietrza. Mokre drewno, chyba sosna… na pewno nie leżałem na ziemi, ale w pobliżu musiał być las. Nie chciałem się budzić, było mi tak dobrze, zupełnie niczym się nie przejmowałem.
 Po chwili zobaczyłem w myślach jej twarz, uśmiechała się, ale nie zwyczajnie, tylko chytrze. To oznaczało, że zrobiła to specjalnie, dałem się nabrać… mimo to nie chciałem się budzić. Nie wiedziałem jeszcze, dlaczego postanowiła mnie uśpić, nie mogłem jej mieć tego za złe, bo od dawna nie spało mi się tak dobrze.
Zdaje się przespałem następny dzień, dziś 23 października 1795. Te dni mijały tak szybko…
Nagle poczułem ulotny ból brzucha. Przysiągłbym, że tak właśnie odczuwa się kopnięcie od kogoś. Dobiegały mnie hałasy z zewnątrz, stawały się coraz to głośniejsze, w końcu odróżniałem większość z nich. Usłyszałem i jej głos, rozmawiała z kimś kilka metrów ode mnie. Sądząc po jej tonie, znowu udawała radosną i bez żadnych zmartwień dziewczynę. Chwile później siedziała obok mnie, nie odzywała się. Tłum ludzi, jaki z pewnością był dookoła uspokoił się, nie robiąc już tyle hałasu.
- Polsko, możesz się już obudzić, jesteśmy na miejscu… - szepnęła mi do ucha, jakby uważając, czy ktoś jej nie usłyszy. Jednak ja nie chciałem wstawać, byłem na krańcu możliwości lenistwa - Warszawa, jest przed nami, obudź się…
Warszawa, to słowo od razu mnie otrzeźwiło.
- Gdzie jesteśmy… - zapytałem, ledwo powracając do rzeczywistości.
- Przy twojej stolicy, razem z kilkoma ludźmi, którzy pouciekali ze swoich wiosek - chciała jeszcze coś powiedzieć, ale dała sobie kilka sekund by powiedzieć to, co też już wiedziałem - w zaborze rosyjskim...
Nagle przeszedł przeze mnie dreszcz, na tyle mocny, że otworzyłem oczy. Byłem oparty o drzewo, siedząc na jakimś grubym kocu. Było cholerne zimno, a wokół nas było mnóstwo ludzi, rozpalających małe ogniska. Spojrzałem przed siebie, rzeczywiście miasto było już przed nami. Budynki i domy, prawie nic się nie zmieniły, ale moi ludzie mieszkający w niej, tak.
- Gdy zasnąłeś, spotkałam tych uchodźców, wzięli nas ze sobą - odetchnęła - na szczęście mieli wóz…
Dopiero teraz usłyszałem, jak dziwny ma głos. Chwile później, zaczęła kaszleć ledwo łapiąc oddech. Ocknąłem się całkowicie, a z mojego umysłu zeszła ściana, która mnie blokowała, znowu czułem wszystkie emocje i myśli ludzi.
Wstałem, patrząc jak ledwo opiera się na kościstych rękach, niestety upadła na zimną i mokrą ziemię. Nie mogłem uwierzyć, jak bardzo z nią źle, umierała tak szybko…
             Była ubrana tylko w podartą sukienkę, którą jej dałem w domku, natomiast mnie przykryła ciepłą narzutą. Było tak zimno, a zamiast myśleć o sobie, troszczyła się o mnie. Usiadłem obok niej, uspakajając się. Gdybym zaczął znowu się z nią kłócić, nie zmieniłoby to niczego. Wziąłem ją na ramiona, tak żeby jej głowa, była na moim przedramieniu. Z jej ust kapała czerwona ciecz.
- Zostaniesz tutaj - powiedziałem, odgarniając zbłąkane kosmyki na bok. Miała podkrążone oczy, a usta traciły piękną czerwień, stawały się blade.
- To takie bezsensu... - powiedziała po chwili, spoglądając na krzątających się ludzi, którzy dzielili się przykryciami, na zimną noc - Żyliśmy tyle wieków, a umieramy w zaledwie kilka dni… to meczące - ostatnie słowa powiedziała zdecydowanie ciszej, nie mogłem uwierzyć jak ciężko jest się jej pogodzić z tym, co się teraz dzieje.
Spojrzała na mnie swoimi czerwonymi oczami, połyskującymi od zebranych w nich łez. Nic przez chwilę nie mówiła, ja również nie wiedziałem, co powiedzieć, żadne słowa ją nie pocieszą.
- Przepraszam, że cię uśpiłam… - wyszeptała, czułem jej krew, nachodziła do jej gardła, dusząc ją, nawet zapamiętałem ten zapach - Nie chciałam, żebyś się dowiedział… - Widząc, że znowu chce coś powiedzieć, przyłożyłem jej palec do ust, całując w policzek
- Nic nie mów, rozumiem. Kiedy to minie, będziemy w miejscu dużo lepszym, mam nadzieje podobnym do mojej krainy, tam nigdy nie spotka nas nic złego, a lasy i pola zawsze będą połyskiwać zielenią i złotem… - spojrzała w niebo, chyba próbowała to sobie wyobrazić.
Moja religia, miałem nadzieje, że choć ona jej teraz pomoże. Walczyłem mając ją zawsze w sercu napędzała mnie do zwycięstwa, teraz mogła pokrzepiać tym, że moje życie możliwie nie skończy się na tej ziemi - Mam nadzieję, że tam będę mógł w końcu spać tyle ile zechcę, a stada dzikich koni biegnących po rozłożystej trawie, dadzą się dosiąść…
- Rosja opowiadał mi kiedyś swoją historię - powiedziała po chwili, wywołało to u mnie zupełny szok, nigdy nie mówiła o Rosji, szczególnie o nim. Pora też nie była najlepsza - Chciał żeby wszyscy należeli do jego domu, i zachowywali się jak rodzina… wtedy myślałam, że to niesamowity pomysł, ale on nie dąży do szczęścia dla nikogo poza sobą, traktuje wszystkich jak zabawki… mówisz, że ta kraina, do której idziemy po śmierci jest tym, czego każdy potrzebuje, tak? - zapytała wpatrując się we mnie zmęczonym spojrzeniem.
Przytaknąłem, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Dokąd w takim razie trafi Rosja? skoro, on nawet nie rozumie, że sprawia innym ból. Stał się tylko tym, czym są jego mieszkańcy… - mówiąc to zaczynała zasypiać, aż w końcu zamknęła oczy oddychając niespokojnie.
Zupełnie oszołomiony, nie mogłem znaleźć odpowiedzi na jej pytanie. Sam nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale miała rację, on nie zachowuje się normalnie, zresztą, kto by myślał nad tym, jaki jest Rosja i czy to, co robi, ma jakiś środek na przyszłość. Odpowiedzi zawsze były te same, czyli każdy negował jego pomysły.
Dla mnie był wrogiem, śmiertelnym wrogiem, który jest gotowy mnie zabić dla ów środka. Wiele słyszałem o Konwekcji genewskiej (chodzi o prawa dla jeńców wojennych), stąd też zakładałem od samego początku, że on nigdy jej nie podpisze.
             Nie myśli jak człowiek, nie ma takich uczuć, które zabraniają mu czegokolwiek, jeśli ma jakichś jeńców, to nie zabije ich, tylko będzie torturować, aż będą o nią błagać.
Dlatego i on i jego religia są dla mnie czymś chorym i sprzecznym.
Położyłem ją delikatnie na kocu i przykryłem dwoma narzutami, była strasznie zimna, może nawet chłodniejsza, niż kiedy byliśmy w drodze do miasta. Bałem się, że to są jej ostatnie minuty życia. Umiera na moich oczach, a ja nie mogę nic dla niej zrobić by uśmierzyć ból. Jej dom, to tylko woda, i ona sama, jeśli sama się nie uchroni to, kto to zrobi za nią.
Pochyliłem się do niej i pocałowałem, tak jakby to miał być mój ostatni pocałunek. Zależało mi na niej równie mocno, jak ludziom na swoich rodzinach. Ona była moją jedyną, oddałbym za nią życie.

Dziwiło mnie to, że nie było żadnych patroli, ani wojsk obojętnie, którego z oprawców. Sądząc po tym, zrozumiałem, że albo mnie szukają, albo zgromadzili siły w Warszawie. W sumie było mi wszystko jedno, ja również ledwo czułem jeszcze swoje ciało, ono również nie wytrzymywało, braku wsparcia i ludzi, którzy walczyliby o nasz dom, było ich po prostu za mało.
Podszedłem do starszej kobiety owiniętej grubym płaszczem, aby popilnowała dziewczyny. Patrzyła na mnie chwilę, ale po chwili wykonała to, o co ją poprosiłem bez żadnych pytań. Chcąc już odejść, zobaczyłem koło buta jak coś się mieni. W błocie połyskiwała moneta. Sięgnąłem do niej i rozejrzałem się, miałem szczęście, ktoś właśnie miał ze sobą płaszcz z kapturem. Dałem monetę mężczyźnie, a ten bez szczególnego zwracania uwagi na moją twarz oddał mi swój nabytek oglądając ze smutkiem srebrną monetę. Założyłem go zasłaniając swoją twarz czarnym kapturem.
Zacząłem kierować się w kierunku miasta. Mijając swoją towarzyszkę spojrzałem jak, babcia wyciera jej twarz mokrą ścierką. Zacisnąłem dłonie w pięści, tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać, jeszcze nigdy nie czułem czegoś tak silnego, jakby ktoś oderwał kawał mojego serca i wyrzucił go jak coś niepotrzebnego. Po raz ostatni podszedłem do niej i kładąc dłoń na ziemi, spróbowałem przypomnieć sobie jej ulubiony kwiat. Niezapominajka, coś banalnego i jednocześnie niedocenianego. Zamknąłem oczy skupiając myśli. Po czym wstałem, poprawiając nakrycie i ruszyłem szybko w kierunku stolicy. Zostawiając kwiat obok niej, mieniący się jasnym błękitem.

*

Droga nie była daleka, już po dwudziestu minutach byłem u bram miasta. Strażnicy mieli na sobie różne umundurowanie, cała trójka była w Warszawie. Ciemność pozwoliła mi, na choć cień szansy, aby przedostać się za bramę. Spojrzałem na buty, były bez żadnego metalowego okucia, wręcz idealne do skradania się.
            Gdy ich mijałem, zobaczyłem kanalizację. Zmarszczyłem nos na sam widok, ale z tego, co widziałem płynęła w nich woda. Zszedłem z drogi wjazdowej, starając się nie wydawać najmniejszego odgłosu. Jednak ich rozmowa zatrzymała mnie.
- löschen, die das Land mit Karten… meine Herr lange darauf gewartet ! - jeden krzyczał tak głośno, że powoli zaczynałem wątpić w jego inteligencję.
Nienawidziłem tego języka ponad wszystko, ale i tak, jako państwo rozumiałem każde języki pobratymców, czy też pozostałych. Mimowolnie… musiałem rozumieć o czym mówił : "wymazanie tego kraju z map... mój pan długo na to czekał "
Ścisnęło mnie w sercu. Wymazać mój dom z map? To, było wręcz nie możliwe, jeszcze o czymś takim nie słyszałem, zresztą, dlaczego uważają mnie za martwego, skoro wciąż żyję. Z tego, co słyszałem już podzielili mój dom między siebie. Skierowałem się do wejścia, patrząc desperacko na ciemne przejście. Musiałem dostać się do miasta, nie miałem wyboru jak tylko tam wejść.
- Cholera… - zapach martwych szczurów był nie do zniesienia.
Porównując to z moim dawnym życiem, byłoby to nie do pomyślenia. Tunel całe szczęście nie był długi. Kiedy zobaczyłem światło bijące od ulic w mieście, poczułem niesłychaną ulgę. Pobiegłem za najbliższy budynek, oceniając sytuacje. Nikogo poza żołnierzami nie było, rytm, w jaki uderzali ciężkimi butami o ziemię, wywoływała u mnie dreszcze. Oparłem się o ścianę domu, przyglądając się wystraszonym ludziom za zasłonami okien.
            Była tak ciemna noc, że świece w lampionach nie miały siły przebicia. Wyszedłem z zaułka szukając miejsca, w którym mógłbym przemyśleć dalsze działania. Znałem to miasto, bardzo dobrze. Poruszanie się w nim było łatwe, nawet, jeśli musiałem pozostać niezauważonym. Gdy byłem blisko jednej z gospód, zauważyłem kogoś przy jej drzwiach. Z daleka mogłem jedynie określić, że była to wysoka postać, tak jak ja schowana pod płaszczem, który wyglądał na nowy i z całą pewnością drogi. Z wyglądu przypominał Austrię, ale ciężko było cokolwiek stwierdzić na pewno. Gospodarz zaprosił go do środka. Pobiegłem za nim, z zamiarem wejścia do gospody. Jednak właściciel zagrodził mi drogę, mrucząc coś o pozwoleniu. Nie chciałem go słuchać minuty dłużej, tym bardziej, że groził mi wydaniem, a poza tym traciłem z oczu dziwną postać.
- Wpuścisz mnie - nakazałem mu, patrząc głęboko w jego oczy. To jedna z naszych zdolności, ale nie byłem w niej zbyt dobry. Odsunął się od drzwi, grzecznie zapraszając mnie do środka.
Wszedłszy do środka rozejrzałem się za czymś ostrym. Nóż, może nawet i szabla cokolwiek byle drania zabić. Znalazłem jedynie dłuższy sztylet, albo to albo nic. Wszedłem po schodach kierując się do pokoi. Tylko z jednego słyszałem odgłosy kroków. Wszedłem do środka, ale nikogo nie zauważyłem. Po chwili usłyszałem jak z pokoiku obok dobiegła odgłos lanej wody. Podszedłem do niego cicho i nie myśląc już, co dalej rzuciłem się na postać zamachując sztyletem. Włożyłem w to całą siłę, bo będąc tak blisko czułem, że to jeden z nich.
Nim się obejrzałem, leżałem na długowłosej brunetce o zielonych oczach, strasznie podobnych do moich własnych, przykładając jej do szyi moją jedyną broń. Na całe kurde szczęście się zatrzymałem, choć łezka krwi spłynęła po jej szyi.
- Polsko, co ty kurwa robisz! - krzyknęła na mnie, rumieniąc się.
Wstałem, uderzając ze złości w ścianę, trochę przesadziłem do zrobiłem w niej spore wgłębienie. Gdy spojrzałem na nią ponownie zorientowałem się, że właśnie brała kąpiel i była bez żadnych szat. Zakręciło mi się w głowie.
- O cholera!! - odwróciłem się zakrywając oczy.
Widocznie źle to odebrała, bo chwyciła mnie za ramię obracając ku sobie.
- Aż taka jestem straszna!? - obrywając jej pięścią po twarzy, stwierdziłem, że naprawdę towarzystwo innych nacji jest męczące.
- Co ty tu robisz ?! - byłem równie wściekły, co ona, po chwili zobaczyłem, że dalej mówiła coś pod nosem nie mając w zamiarze ubrać czegokolwiek na siebie - Ubierz się, cholera Węgry, mam tyle lat, ale nie chcę przed śmiercią pamiętać tego! - wskazałem na jej duże piersi, które mimo wszystko były naprawdę ładne. Podałem jej ubranie, które wisiało obok.
- Debil - chwyciła go ubierając na siebie, niestety nie zakrywało wszystkiego. Miałem ochotę wbić jej, choć trochę przyzwoitości. W sumie Węgry dopiero, co przestała uważać się za chłopaka, bynajmniej mogę się do niej zwracać jak kiedyś, nie patrząc na całe konwenanse wobec kobiet - Głodny?
To pytanie zbiło mnie z pantykału.
- Jasne, że nie. Nie będę niczego od ciebie jadł, chyba zwariowałaś… - spojrzałem na nią wilkiem, rozglądając się też za jakąś bronią, najlepiej palną.
- Masz - podała mi swoją, wyciągając ją z kieszeni munduru leżącego obok. Była dziwna, zupełnie chyba nie rozumiała, co się teraz dzieje - Nie pomagam ci, tylko oferuję ci te broń, nie myśl za dużo…
Wyprostowałem się chowając broń za koszulę. Przez jakąś chwile patrzyliśmy ku sobie. W końcu podszedłem do niej wyciągając dłoń, w geście podziękowania. Zamiast ją uściskać przyciągnęła mnie do siebie tuląc tak mocno, że ledwo oddychałem.
            Są pewne prawa od zarania dziejów, od naszych przodków, do których mieliśmy się stosować, ale nie zawsze udawało się nam je przestrzegać. Oto przykład, Węgry była dla mnie jak siostra... mimowolnie.
- Węgry muszę iść, wiesz gdzie teraz są? - zapytałem odrywając ją od siebie.
- Po drugiej stronie Wisły, musisz ją obejść - przerwała na chwilę - Wiesz, co chcesz zrobić…? Ni-e dasz im rady - mówiąc to odwróciła wzrok.
- Pójdę, i z tym, co we mnie zostało będę walczyć, jak na razie proste nie? - widząc jej minę nie potrafiłem nie pokusić się na jakiś żart - A już myślałem, że znajdę, chociaż Austrię, oddalonego od reszty… jest godzina policyjna, a ty chodzisz po mieście jak po swo… - (swoim) ugryzłem się język, odwracając się w kierunku drzwi - Dzięki, mam nadzieje, że Austria cię nie wykończy, mógłbym się założyć, że za kilka lat stworzycie Unie… - prychnąłem, to było jak Déjà vu. (lit-pol)
- Powodzenia - powiedziała zamykając za mną drzwi.

*

To spotkanie miało wiele korzyści, dowiedziałem się gdzie są i nie wiem, dlaczego, ale poczułem się lepiej. Idąc przez pustą uliczkę, obejrzałem się jeszcze raz czując dziwne przeuczucie, które mówiło żebym to zrobił. Nie myliło się. Węgierka stała za oknem, wyglądając na mnie. Uniosła dłoń i nakreśliła w powietrzu słowa, które oboje dobrze znaliśmy, zaśmiałem się pod nosem. Widząc to i ona uśmiechnęła się przelotnie.
"Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borá"
Odwzajemniłem się tym samym nakreślając w powietrzu:
 "Węgier, Polak dwa bratanki i do konia i do szklanki. Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi"
Osobiście wolałem tę wersję. Węgry zawsze mówiła, że jesteśmy do siebie podobni, lubiła ze mną walczyć dla żartu i na prawdziwej wojnie w trakcie sojuszu, stąd też szabla. Pierwotnie brzmiało to tak jak powiedziałem, a że jestem beznadziejnie przywiązany do tradycji i sentymentu mówiłem zawsze tak. Dla mnie miłością były konie, a co do alkoholu zawsze lubiłem z nią wypić.
            Ruszyłem przed siebie, starając się nie pokazywać na głównych drogach, na których stacjonowali często żołnierze. Nagle zauważyłem coś dziwnego. Jakieś kilka metrów ode mnie znajdował się murek, którego wcześniej nie było. Podbiegłem tam, bojąc się jednocześnie, że ten pośpiech mnie zgubi. Gdy stanąłem naprzeciw niego, zacząłem oglądać każdą cegłę, nie wiem, dlaczego ale spodziewałem się jakiejś szczeliny bądź przejścia.
- No gdzieś musi być… - westchnąłem zrezygnowany po kilkuminutowym przeglądzie. Znowu przeczuwałem, że coś tam jest.
Chwilę później, zrobiło mi się czarno przed oczami, a tępy ból rozniósł mi się po całej głowie. Nie wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny, ale byłem pewny, że to nie "świętej trójcy" będę więźniem. Oni nie robiliby czegoś tak błahego.
" Zanieś go gdzieś!"
" Myślisz, że mamy tyle miejsca?"
Dziwne, odzyskiwałem słuch już po kilku sekundach od uderzenia, dlaczego? Przecież, walnęli dość mocno, żebym stracił przytomność. Nagle zrozumiałem. Otworzyłem oczy, nie mogąc oprzeć się pokusie. Ludzie, mnóstwo broni i zapach jedzenia, to właśnie mnie otaczało.
- Ej obudził się - powiedział jeden z nich, zamachując się na mnie z kolbą. Zanim uderzyła jednak w moją głowę, złamała się pod moim uderzeniem. Zerwałem sznury owinięte wokół moich nadgarstków, z dziecinną łatwością. Poczułem się naprawdę tak jak kiedyś, pełen siły.
- Jestem po waszej stronie, nie musicie mnie atakować… - powiedziałem to spokojnie, ale mój głos zabrzmiał, władczo i zdecydowanie.
Spojrzałem na swoje dłonie, po czym na zebranych, którzy wpatrywali się we mnie podejrzliwie. Wyglądali, inaczej od reszty mieszczan, zresztą broń, która się tu znajdywała, wskazywała na to, że chcą się przeciwstawić zaborcom, więc są moją siłą. Stąd to dziwne uczucie, które mnie ogarnęło.
- Znalazłem to w jego kieszeni - powiedział jeden z nich.
Ocknąłem się, obracając głowę do bruneta stojącego obok starszego żołnierza. Podawał mu dziwny medalion, którego sznureczek był zadarty w wielu miejscach. Na jego końcu połyskiwał orzełek z koroną. W tej chwili każdy podszedł do prawdopodobnego przywódcy całego zgrupowania, i każdy przyglądał się mojemu medalionowi, którego dostałem od dziewczyny wiele stuleci temu.
            Włożyłem dłoń do kieszeni. Jakim sposobem go tam włożyła i skąd go wzięła… zgubiłem go wiele lat temu podczas napaści Szwecji. Musiał zostać w gruzach mojego byłego zamku, a jednak go znalazła.
- Ej ty podejdź tu! - ten krzyk przerwał moje rozmyślania.
Podszedłem do starca, który przez cały czas wraz z innymi przyglądał mi się badawczo. Oczywiście nie wiedzieli, kim jestem i jakie mam znaczenie, chyba intrygował ich mój wygląd. Jeden z nich podszedł do mnie, spojrzałem na niego marszcząc brwi, bo zaczął szukać czegoś w moich włosach.
- Gdzie twoja krew…? Miałeś przed chwilą w niej całe włosy - po przemyśleniu to nie mógł być najlepszy pomysł. Chociaż sam nie rozumiałem, czemu rana się tak szybko zagoiła.
- Naprawdę? - skwitowałem, uśmiechając się do niego - Panie, czy mógłbyś mi to oddać, to ważny dla mnie przedmiot.
Stary żołnierz spojrzał na mnie swoim zmęczonym spojrzeniem, po czym chwycił moją dłoń kładąc na nią wisiorek.
- Zostawcie go, to jeden z nas - powiedział do reszty patrzącej na mnie nieszczególnie zbyt przyjaźnie. Byłem mu wdzięczny. Chciałem zostać w tym miejscu i uczestniczyć w ich działaniach, będę miał wtedy szansę na zaplanowany i dobrze uzbrojony plan działania.       
Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, inni wyszli na miasto patrolując to miejsce. Poszedłem w miejsce, które było najbardziej wyludnione, chciałem zobaczyć jak pracują i co tutaj robią. Obudzili we mnie tą chęć walki, którą mi odebrano. Uśmiechnąłem się na samą myśl, by znowu walczyć ramię w ramię ze swoimi towarzyszami. Usiadłem w rogu pokoju, opierając się o zimną ścianę. W dłoni wciąż trzymałem medalion, zrobiony ze srebra, który kołysał się na różne strony. Nie wiedziałem już, czy miałoby sens zawracanie sobie głowy tym skąd go wzięła.
- Proszę pana? - poniosłem głowę, na chłopca średniego wzrostu, miał gdzieś z dziesięć lat. Gdy zobaczyłem jego twarz, przez moje plecy przeszedł dreszcz. Wyglądał strasznie podobnie do mnie, kiedy wyglądem przypominałem ludzkiego dziesięciolatka - Kazano mi przynieś trochę jedzenia - podał mi chleb i wodę, i bez żadnych zbędnych słów, podszedł do młodej kobiety, przygotowującej jedzenie dla reszty.
Spojrzałem na nią, kiwając w podziękowaniu głową. Na ten gest uśmiechnęła się, chowając go po chwili za gęstymi brązowymi włosami. Do pokoju kryjówki wbiegł po chwili jeden z młodych chłopaków, niosący broń w dłoni. Szeptał na ucho przywódcy, starając się dobrać odpowiednio szybko słowa. Był czyś wstrząśnięty. Skoncentrowałem się, starając się usłyszeć to, co mówi.
" Niedaleko miasta, zabili większość uchodźców, jest mnóstwo martwych, niektórzy przeżyli, musimy tam iść! "
Wstałem jak oparzony, zwracając na siebie uwagę innych. W końcu byłem od nich oddalony o jakieś dziesięć metrów, do tego mówił szeptem, ale mało mnie to już obchodziło.
- Pójdę - powiedziałem bez zastanowienia, podchodząc do żołnierza. Byłem od niego dużo wyższy, więc żeby nie czuć się nieswojo, odsunął się ode mnie.
Z początku spojrzeli ku sobie, ale wiedząc, że czasu jest mało, pozwolili mi pójść z resztą. Naprawdę mało mnie teraz interesowali Austria, czy Prusy. Biegnąc uliczkami, prosiłem tylko o jedno, żeby przeżyła " przecież była Morzem do cholery!" Dzięki znalezionym uliczkom, dotarliśmy tam w miarę szybko.
            Las, w którym niedawno przebywaliśmy, był po części spalony. Trupy leżały jeszcze się paląc, bądź czołgając od zadanych kul. Przyłożyłem kołnierz do ust i nosa, żeby nie wdychać dymu, i zapachu spalenizny. Błąkałem się po okolicy dobrych kilka minut, spanikowałem. Nie mogłem jej znaleźć, rozpoznać miejsca, w którym ją zostawiłem, ani czegokolwiek. Reszta żołnierzy, zamierzała już wracać z "ocalałymi".  Ja również nie mogłem wytrzymać, tego zapachu.
Nagle przed moją twarzą, coś spadało powoli na ziemię. Niebieski kwiat. Spojrzałem w górę, na drzewo, które jako nieliczne nie spłonęło. Dym był strasznie silny, czułem jak wżera mi się w oczy, nie widziałem za wiele przez jego kłęby, jednak jakaś postać była oparta o drzewo, siedząc na jednym z konarów. Odetchnąłem z ulgą, udało się jej uciec.
- Możesz zejść! - krzyknąłem do niej opierając się o drzewo, mimo, że było strasznie gorące, musiałem chwilę odpocząć.
Nagle zza czarnego nakrycia, pojawiła się czyjaś dłoń. Przez chwilę zapomniałem jak się oddycha, to nie była ona. Starsza kobieta patrzyła na mnie, spojrzeniem pełnym męki i strachu. Nie myśląc dłużej, zacząłem się wspinać ku górze, mimo wszystko była naprawdę wysoko. Gdy mnie zauważyła od razu chciała się mnie chwycić, ale widząc to szybko uniknąłem jej dłoni.
- Zaczekaj, bo oboje spadniemy, spróbuj wejść mi na plecy - powiedziałem, odwracając się od niej na tyle by było jej jak najłatwiej. Widząc, że ciężko jej to idzie, złapałem ją za dłoń i podciągnąłem sobie na plecy. Trzymając się gałęzi zszedłem na dół, najbezpieczniej jak to tylko możliwe.
Rozejrzałem się za kimś do pomocy. Zauważyłem cień postaci z bronią i zagwizdałem oznajmująco, gdzie jesteśmy. Chwilę później przyszli z noszami, zabierając starszą kobietę. Oderwałem kawałek materiału od koszuli i wcisnąłem jej do dłoni, by przyłożyła ją sobie do ust.
- To wszyscy! Idziemy! - krzyknęli do reszty, starając się jak najszybciej opuścić ten teren.
Dookoła panowała czerwień, palący żar i dym. Trawa paliła się, nie można było ustać w jednym miejscu na dłużej, bo wypalała buty. "Gdzie ona poszła…" Skupiłem myśli, zamykając oczy.
- Ej, idziesz?! - klepnął mnie po ramieniu, wyprowadzając mnie z myśli, byłem zły i gdy już miałem na niego naskoczyć, zatrzymałem się mimowolnie pozbywając się gniewu z twarzy.
Był taki młody, zresztą trzymał broń tak desperacko... bał się. Po raz ostatni rozejrzałem się po okolicy, w obawie, że może tu jest i czeka, ale przeszedłem przez cały ten teren, to nie mogło być możliwe.  Poszliśmy za resztą, starając się nie patrzeć na zabitych i spalonych ludzi. Dopóki, nie zobaczyłem czegoś znajomego. Pochyliłem się, sięgając po kawałek szarego materiału. Trzymając go w rękach wiedziałem, do kogo należy, zgniotłem go w pięści, ledwo się powstrzymując. Złapałem się za głowę, wyrównują oddech, jeszcze chwila a stracę panowanie nad sobą, tym bardziej nie pomagały mi myśli, ludzi, którzy przeżyli to piekło.
- Rosja…




Mam nadzieje, że nie było tak źle ;( Zdążyłam z czasem xD 23-46

10 komentarzy:

  1. Yeeee! Nowy wspaniały rozdział! Super wyszedł,wiesz,zawsze wkurza mnie jak w różnych fanfiction autorzy dodają swoje postacie, ale w twoim przypadku do Sory nie mam żadnych zastrzeżeń! Super super!
    Yasha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie masz pojęcia jak taki komentarz może umilić dzień :))) Bardzo Ci dziękuję, bo już myślałam że notka będzie katastrofą :) jak dokończe jeszcze inne powinnam skonczyc te czesc historii. Miłego dnia! :D

      Usuń
  2. Epiiiickieeeeee.... *.* *.* :) fajnie ci wyszło :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłam tylko jeden błąd. Dopisz tam ''w'' i będzie dobrze .
      ,,Była ubrana tylko podartą sukienkę(...)''

      Usuń
    2. O, bardzo Dziekuję :D zaraz poprawię :)

      Usuń
  3. Witam! ^^ Znalazłszy tego bloga przedwczoraj o 23 naprawdę nie myślałam, że tak bardzo mi się spodoba. Nie, serio, to jest mistrzostwo (bo jak normalnie nienawidzę OC, to akurat Sora jest spoko <3 )
    A teraz przejdźmy do rozdziału, o którym wypowiem się tak: Poooooolskooooo...! Budźże się... :C Feluś no...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wierzę, że dopiero teraz zauważyłam tą notkę o.o
    Jak zwykle super, bardzo fajnie czyta się narrację pierwszoosobową :)

    PS wspomniałaś w opowiadaniu o Konwencjach Genewskich... ich chyba wtedy jeszcze nie było xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha xD wiem wiem chyba jakies sto lat pozniej..ale juz nie pamietam bo sprawdzalam zanim napisalam to w notce :D Ale masz 10 pkt za spostrzegawczosc i 5 ode mnie z histy haha xD ! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja osobiście znalazłam tylko jeden błąd.
    ''dziś był''
    jest to niepoprawne, bo ''dziś'' tyczy się, że tak się wyrażę czasu teraźniejszego, ''był'' natomiast jest przeszłym czasem.
    Może lepiej to zastąpić ''wtedy'' albo ''dziś jest'' ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. rosja….. ODDAWAJ BAŁTYK !!!!!! Już !!! W tej chwili !!!!! Albo… ALbo… No!!! Masz ją oddać !!

    OdpowiedzUsuń