Zima zaczynała się bardzo surowo. Dziś był 22 października,
pogoda w niczym nie przypominała złotej jesień, ona w ogóle nie przyszła. Jedyne,
co mnie zastało po lecie, to straszny mróz. Wszystko było szare i umarłe od jej
samego początku.
Odeszliśmy z przemarzniętego domku, w którym było już zimniej w środku, niż na zewnątrz. Właściwie jedynym miejscem, do którego cały czas miałem pragnienie wrócić, była Warszawa. Niegdyś "drugi Paryż". Wiedziałem, kogo tam zastanę, ale oboje pogodziliśmy się już z losem, od dwóch dni i ona zaczynała myśleć mniej optymistycznie. Nawet nie pytałem, czemu, odpowiedz byłaby oczywista. Nie było innej możliwości, nie mogłem uciekać, bo nie byłem kimś normalnym, mimo wszystko czułem potrzebę, spojrzenia im w oczy.
Nazywała to "naszym"(państwa) masochistycznym podejściem do życia, cóż miała w sumie racje. Moje myśli błądziły tylko o sprawach związanych z Rosją, Prusami i Austrią, który jednak był na tyle chciwy by wziąć udział w moich trzecich rozbiorach. Ciekawiło mnie, co na to wszystko… Węgry, wyglądała tak jakby świata poza nim nie widziała. Kogoś, na kim można się wzorować, ja widziałem jedynie pustego pół-człowieka, chcącego dorównać wielkości Rosji.
Odeszliśmy z przemarzniętego domku, w którym było już zimniej w środku, niż na zewnątrz. Właściwie jedynym miejscem, do którego cały czas miałem pragnienie wrócić, była Warszawa. Niegdyś "drugi Paryż". Wiedziałem, kogo tam zastanę, ale oboje pogodziliśmy się już z losem, od dwóch dni i ona zaczynała myśleć mniej optymistycznie. Nawet nie pytałem, czemu, odpowiedz byłaby oczywista. Nie było innej możliwości, nie mogłem uciekać, bo nie byłem kimś normalnym, mimo wszystko czułem potrzebę, spojrzenia im w oczy.
Nazywała to "naszym"(państwa) masochistycznym podejściem do życia, cóż miała w sumie racje. Moje myśli błądziły tylko o sprawach związanych z Rosją, Prusami i Austrią, który jednak był na tyle chciwy by wziąć udział w moich trzecich rozbiorach. Ciekawiło mnie, co na to wszystko… Węgry, wyglądała tak jakby świata poza nim nie widziała. Kogoś, na kim można się wzorować, ja widziałem jedynie pustego pół-człowieka, chcącego dorównać wielkości Rosji.
Szliśmy polną ścieżką, co chwilę wchodziliśmy na górki, które mimo tego, że nie były specjalnie wielkie, sprawiały jej trudność we wspinaniu się na nie. Ciężko było patrzeć jak przez całą drogę, albo się potykała, albo musiała robić postój praktycznie, co dwa kilometry. Gdy dopytywałem się, dlaczego tak się dzieje, na siłę wstawała zadzierając nos, i mimo bólu, który był widoczny gołym okiem szła chwiejąc się, co chwilę.
Naprawdę próbowałem
zignorować ból w piersi i zaniepokojenie, ale nie potrafiłem ich zahamować, to
uczucie, którym teraz ją darzyłem było czymś zupełnie mi nieznanym.
- Daleko jeszcze…? - to pierwsze słowa dzisiejszego dnia,
które do mnie powiedziała, więc zajęło mi chwilę, zanim oprzytomniałem.
- Myślę, że idąc tym tempem, bez zatrzymań zajmie dzień… -
odpowiedziałem, czekając na jej reakcje. Wyglądała, tak jak jeszcze nigdy,
zupełnie przygaszona i bez życia. Uczucie jakby ktoś żywcem wyrywał mi serce,
narastało - Ale oczywiście możemy się zatrzymać, jeśli chcesz…
- Nie - przerwała - Dotrzemy tam, tylko będziesz musiał mi
pomóc, ledwo czuje nogi… - spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem, ale widząc
moją przerażoną twarz, zreflektowała się zakrywając wyczerpanie, fałszywym
uśmiechem - W porządku, tylko będziesz musiał mnie ponosić przez chwilę, to
chyba nie aż takie straszne… - powiedziała obrażonym tonem.
Gdy uniosła do mnie ręce, rękawy jej sukienki odsłoniły
kościste nadgarstki i chorą skórę. Uderzyło to we mnie dwa razy bardziej, niż
cokolwiek do tej pory. Szliśmy jeden dzień, a przysiągłbym, że wcześniej nie
wyglądała tak opłakanie. Spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym wszystko.
Widząc to od razu opuściła ręce, zakrywając rękawami straszny obraz.
Widząc to od razu opuściła ręce, zakrywając rękawami straszny obraz.
- To się zacznie… - mruknęła widząc jak podchodzę do niej szybko,
zrzucając z ramienia rzeczy wyniesione z domu.
Byłem wściekły, a jej uwagi z całą pewnością nie polepszały
sytuacji. Też byłem niedożywiony, ale niezagłodzony. Usiadła na ziemi,
odwracając ode mnie wzrok. Kucnąłem naprzeciw niej, i tym razem ja wyciągnąłem
do niej dłoń, wręcz rozkazując by podała mi swoją. Prychnęła pod nosem, patrząc
na mnie błagalnie.
- Daj spokój, to nie jest ważne, zresztą właściwie nie boli,
Ał- Ej! - "nie boli, jasne..." miałem ochotę coś jej zrobić, ale
widząc chudą jak patyk dłoń, z niezdrowym kolorem skóry, przeszło mi bardzo
szybko.
- Dlaczego nic nie mówiłaś - znów spojrzałem na nią
wściekły, miałem tylko nadzieje, że dalej mam oczy normalnego koloru, żeby
tylko nie nachodziły ciemną zielenią, zresztą nie byłem aż tak wściekły by
tracić kontrole - Chciałaś żebyśmy przetrwali! A sama nie dostosowujesz się do
tego, co mówisz … ledwo cię poznaje- syknąłem.
To, co nastąpiło chwilę później zupełnie zbiło mnie z tropu.
Spodziewałem się kłótni, ale ona milczała, tylko jej oczy zaszkliły się mimowolnie,
bo zaraz odsunęła ode mnie twarz, chowając ją za pasemkami krótkich włosów.
- Teraz to już nie chodzi tylko o to, czy dożyjemy -
mruknęła. Widząc, że nic nie zrozumiałem, usiadła naprzeciw mnie sięgając do
sznureczka w jej sukience. Rozwiązała go i opuściła na poziom piersi
odsłaniając dziwne ślady, które pokrywały w niektórych miejscach jej ciało.
Zbliżyłem się, przesuwając dłonią po czarnych zabarwieniach na jej skórze.
Moje serce biło tak
szybko i gwałtownie, jakby informując mnie o tym, do czego doszedłem sekundę wcześniej.
Przyciągnęła mnie do siebie tuląc czule. Czułem jej oddech we włosach, ale
zwyczajnie nie mogłem dowierzyć oczom. Ciemne ślady sięgały do jej piersi, ale
byłem pewien, że rozchodzą się powoli po całym ciele. Była taka zimna, musnąłem
ślady, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem do tego doszło…
- Zauważyłam to trzy dni temu - położyła dłoń na moich
włosach i delikatnie je gładziła, lubiłem jej dotyk, był kojący, ale nawet to
nie mogło sprawić, że to, co się dzieje, powróci do normalności.
Zawiał wiatr, a ja zupełnie nie miałem ochoty wstawać.
Skończyło się na tym, że przyległem do niej, a ona obejmowała mnie, wciąż
głaszcząc po włosach. Po chwili zaczęła nucić melodię, sam nie wiedziałem,
czemu, ale sprawiała, że stawałem się strasznie senny. Może miała taki zamiar,
było mi wszystko jedno, bo teraz ani ja ani ona, nie dożyjemy możliwie
następnych dni. Ja upadałem, ona umierała jak zwykły człowiek, pozostając z
dala od swojego domu, nie była już jego częścią i prawdopodobnie nigdy już nie
będzie.
*
- "…sko…obudź się…Polsko" - jej głos odbijał się w
mojej głowie jak niekończące się echo. Możliwe, że już dawno zaniechała prób
obudzenia mnie, jednak ja czułem się tak, jakby ktoś mnie czymś nafaszerował, a
głos zwyczajnie powracał. Oczywiście śniłem, nie mając najmniejszej ochoty
spojrzeć gdzie jestem.
Zaciągnąłem głęboko powietrza. Mokre drewno, chyba sosna… na
pewno nie leżałem na ziemi, ale w pobliżu musiał być las. Nie chciałem się
budzić, było mi tak dobrze, zupełnie niczym się nie przejmowałem.
Po chwili zobaczyłem w myślach jej twarz, uśmiechała się, ale nie zwyczajnie, tylko chytrze. To oznaczało, że zrobiła to specjalnie, dałem się nabrać… mimo to nie chciałem się budzić. Nie wiedziałem jeszcze, dlaczego postanowiła mnie uśpić, nie mogłem jej mieć tego za złe, bo od dawna nie spało mi się tak dobrze.
Po chwili zobaczyłem w myślach jej twarz, uśmiechała się, ale nie zwyczajnie, tylko chytrze. To oznaczało, że zrobiła to specjalnie, dałem się nabrać… mimo to nie chciałem się budzić. Nie wiedziałem jeszcze, dlaczego postanowiła mnie uśpić, nie mogłem jej mieć tego za złe, bo od dawna nie spało mi się tak dobrze.
Zdaje się przespałem następny dzień, dziś 23 października 1795.
Te dni mijały tak szybko…
Nagle poczułem ulotny ból brzucha. Przysiągłbym, że tak
właśnie odczuwa się kopnięcie od kogoś. Dobiegały mnie hałasy z zewnątrz,
stawały się coraz to głośniejsze, w końcu odróżniałem większość z nich.
Usłyszałem i jej głos, rozmawiała z kimś kilka metrów ode mnie. Sądząc po jej
tonie, znowu udawała radosną i bez żadnych zmartwień dziewczynę. Chwile później
siedziała obok mnie, nie odzywała się. Tłum ludzi, jaki z pewnością był dookoła
uspokoił się, nie robiąc już tyle hałasu.
- Polsko, możesz się już obudzić, jesteśmy na miejscu… -
szepnęła mi do ucha, jakby uważając, czy ktoś jej nie usłyszy. Jednak ja nie
chciałem wstawać, byłem na krańcu możliwości lenistwa - Warszawa, jest przed
nami, obudź się…
Warszawa, to słowo od razu mnie otrzeźwiło.
- Gdzie jesteśmy… - zapytałem, ledwo powracając do
rzeczywistości.
- Przy twojej stolicy, razem z kilkoma ludźmi, którzy
pouciekali ze swoich wiosek - chciała jeszcze coś powiedzieć, ale dała sobie
kilka sekund by powiedzieć to, co też już wiedziałem - w zaborze rosyjskim...
Nagle przeszedł przeze mnie dreszcz, na tyle mocny, że
otworzyłem oczy. Byłem oparty o drzewo, siedząc na jakimś grubym kocu. Było
cholerne zimno, a wokół nas było mnóstwo ludzi, rozpalających małe ogniska.
Spojrzałem przed siebie, rzeczywiście miasto było już przed nami. Budynki i
domy, prawie nic się nie zmieniły, ale moi ludzie mieszkający w niej, tak.
- Gdy zasnąłeś, spotkałam tych uchodźców, wzięli nas ze sobą
- odetchnęła - na szczęście mieli wóz…
Dopiero teraz usłyszałem, jak dziwny ma głos. Chwile
później, zaczęła kaszleć ledwo łapiąc oddech. Ocknąłem się całkowicie, a z
mojego umysłu zeszła ściana, która mnie blokowała, znowu czułem wszystkie
emocje i myśli ludzi.
Wstałem, patrząc jak ledwo opiera się na kościstych rękach,
niestety upadła na zimną i mokrą ziemię. Nie mogłem uwierzyć, jak bardzo z nią
źle, umierała tak szybko…
Była ubrana tylko w podartą sukienkę, którą jej dałem w domku, natomiast mnie przykryła ciepłą narzutą. Było tak zimno, a zamiast myśleć o sobie, troszczyła się o mnie. Usiadłem obok niej, uspakajając się. Gdybym zaczął znowu się z nią kłócić, nie zmieniłoby to niczego. Wziąłem ją na ramiona, tak żeby jej głowa, była na moim przedramieniu. Z jej ust kapała czerwona ciecz.
Była ubrana tylko w podartą sukienkę, którą jej dałem w domku, natomiast mnie przykryła ciepłą narzutą. Było tak zimno, a zamiast myśleć o sobie, troszczyła się o mnie. Usiadłem obok niej, uspakajając się. Gdybym zaczął znowu się z nią kłócić, nie zmieniłoby to niczego. Wziąłem ją na ramiona, tak żeby jej głowa, była na moim przedramieniu. Z jej ust kapała czerwona ciecz.
- Zostaniesz tutaj - powiedziałem, odgarniając zbłąkane
kosmyki na bok. Miała podkrążone oczy, a usta traciły piękną czerwień, stawały
się blade.
- To takie bezsensu... - powiedziała po chwili, spoglądając
na krzątających się ludzi, którzy dzielili się przykryciami, na zimną noc -
Żyliśmy tyle wieków, a umieramy w zaledwie kilka dni… to meczące - ostatnie
słowa powiedziała zdecydowanie ciszej, nie mogłem uwierzyć jak ciężko jest się
jej pogodzić z tym, co się teraz dzieje.
Spojrzała na mnie swoimi czerwonymi oczami, połyskującymi od
zebranych w nich łez. Nic przez chwilę nie mówiła, ja również nie wiedziałem,
co powiedzieć, żadne słowa ją nie pocieszą.
- Przepraszam, że cię uśpiłam… - wyszeptała, czułem jej
krew, nachodziła do jej gardła, dusząc ją, nawet zapamiętałem ten zapach - Nie
chciałam, żebyś się dowiedział… - Widząc, że znowu chce coś powiedzieć,
przyłożyłem jej palec do ust, całując w policzek
- Nic nie mów, rozumiem. Kiedy to minie, będziemy w miejscu
dużo lepszym, mam nadzieje podobnym do mojej krainy, tam nigdy nie spotka nas
nic złego, a lasy i pola zawsze będą połyskiwać zielenią i złotem… - spojrzała
w niebo, chyba próbowała to sobie wyobrazić.
Moja religia, miałem nadzieje, że choć ona jej teraz pomoże.
Walczyłem mając ją zawsze w sercu napędzała mnie do zwycięstwa, teraz mogła
pokrzepiać tym, że moje życie możliwie nie skończy się na tej ziemi - Mam
nadzieję, że tam będę mógł w końcu spać tyle ile zechcę, a stada dzikich koni
biegnących po rozłożystej trawie, dadzą się dosiąść…
- Rosja opowiadał mi kiedyś swoją historię - powiedziała po
chwili, wywołało to u mnie zupełny szok, nigdy nie mówiła o Rosji, szczególnie
o nim. Pora też nie była najlepsza - Chciał żeby wszyscy należeli do jego domu,
i zachowywali się jak rodzina… wtedy myślałam, że to niesamowity pomysł, ale on
nie dąży do szczęścia dla nikogo poza sobą, traktuje wszystkich jak zabawki…
mówisz, że ta kraina, do której idziemy po śmierci jest tym, czego każdy
potrzebuje, tak? - zapytała wpatrując się we mnie zmęczonym spojrzeniem.
Przytaknąłem, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Dokąd w takim razie trafi Rosja? skoro, on nawet nie
rozumie, że sprawia innym ból. Stał się tylko tym, czym są jego mieszkańcy… -
mówiąc to zaczynała zasypiać, aż w końcu zamknęła oczy oddychając niespokojnie.
Zupełnie oszołomiony, nie mogłem znaleźć odpowiedzi na jej
pytanie. Sam nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale miała rację, on nie
zachowuje się normalnie, zresztą, kto by myślał nad tym, jaki jest Rosja i czy
to, co robi, ma jakiś środek na przyszłość. Odpowiedzi zawsze były te same,
czyli każdy negował jego pomysły.
Dla mnie był wrogiem, śmiertelnym wrogiem, który jest gotowy mnie zabić dla ów środka. Wiele słyszałem o Konwekcji genewskiej (chodzi o prawa dla jeńców wojennych), stąd też zakładałem od samego początku, że on nigdy jej nie podpisze.
Nie myśli jak człowiek, nie ma takich uczuć, które zabraniają mu czegokolwiek, jeśli ma jakichś jeńców, to nie zabije ich, tylko będzie torturować, aż będą o nią błagać.
Dlatego i on i jego religia są dla mnie czymś chorym i sprzecznym.
Dla mnie był wrogiem, śmiertelnym wrogiem, który jest gotowy mnie zabić dla ów środka. Wiele słyszałem o Konwekcji genewskiej (chodzi o prawa dla jeńców wojennych), stąd też zakładałem od samego początku, że on nigdy jej nie podpisze.
Nie myśli jak człowiek, nie ma takich uczuć, które zabraniają mu czegokolwiek, jeśli ma jakichś jeńców, to nie zabije ich, tylko będzie torturować, aż będą o nią błagać.
Dlatego i on i jego religia są dla mnie czymś chorym i sprzecznym.
Położyłem ją delikatnie na kocu i przykryłem dwoma
narzutami, była strasznie zimna, może nawet chłodniejsza, niż kiedy byliśmy w
drodze do miasta. Bałem się, że to są jej ostatnie minuty życia. Umiera na
moich oczach, a ja nie mogę nic dla niej zrobić by uśmierzyć ból. Jej dom, to
tylko woda, i ona sama, jeśli sama się nie uchroni to, kto to zrobi za nią.
Pochyliłem się do niej i pocałowałem, tak jakby to miał być mój ostatni pocałunek. Zależało mi na niej równie mocno, jak ludziom na swoich rodzinach. Ona była moją jedyną, oddałbym za nią życie.
Pochyliłem się do niej i pocałowałem, tak jakby to miał być mój ostatni pocałunek. Zależało mi na niej równie mocno, jak ludziom na swoich rodzinach. Ona była moją jedyną, oddałbym za nią życie.
Dziwiło mnie to, że nie było żadnych patroli, ani wojsk
obojętnie, którego z oprawców. Sądząc po tym, zrozumiałem, że albo mnie
szukają, albo zgromadzili siły w Warszawie. W sumie było mi wszystko jedno, ja
również ledwo czułem jeszcze swoje ciało, ono również nie wytrzymywało, braku
wsparcia i ludzi, którzy walczyliby o nasz dom, było ich po prostu za mało.
Podszedłem do starszej kobiety owiniętej grubym płaszczem, aby popilnowała dziewczyny. Patrzyła na mnie chwilę, ale po chwili wykonała to, o co ją poprosiłem bez żadnych pytań. Chcąc już odejść, zobaczyłem koło buta jak coś się mieni. W błocie połyskiwała moneta. Sięgnąłem do niej i rozejrzałem się, miałem szczęście, ktoś właśnie miał ze sobą płaszcz z kapturem. Dałem monetę mężczyźnie, a ten bez szczególnego zwracania uwagi na moją twarz oddał mi swój nabytek oglądając ze smutkiem srebrną monetę. Założyłem go zasłaniając swoją twarz czarnym kapturem.
Zacząłem kierować się w kierunku miasta. Mijając swoją towarzyszkę spojrzałem jak, babcia wyciera jej twarz mokrą ścierką. Zacisnąłem dłonie w pięści, tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać, jeszcze nigdy nie czułem czegoś tak silnego, jakby ktoś oderwał kawał mojego serca i wyrzucił go jak coś niepotrzebnego. Po raz ostatni podszedłem do niej i kładąc dłoń na ziemi, spróbowałem przypomnieć sobie jej ulubiony kwiat. Niezapominajka, coś banalnego i jednocześnie niedocenianego. Zamknąłem oczy skupiając myśli. Po czym wstałem, poprawiając nakrycie i ruszyłem szybko w kierunku stolicy. Zostawiając kwiat obok niej, mieniący się jasnym błękitem.
Podszedłem do starszej kobiety owiniętej grubym płaszczem, aby popilnowała dziewczyny. Patrzyła na mnie chwilę, ale po chwili wykonała to, o co ją poprosiłem bez żadnych pytań. Chcąc już odejść, zobaczyłem koło buta jak coś się mieni. W błocie połyskiwała moneta. Sięgnąłem do niej i rozejrzałem się, miałem szczęście, ktoś właśnie miał ze sobą płaszcz z kapturem. Dałem monetę mężczyźnie, a ten bez szczególnego zwracania uwagi na moją twarz oddał mi swój nabytek oglądając ze smutkiem srebrną monetę. Założyłem go zasłaniając swoją twarz czarnym kapturem.
Zacząłem kierować się w kierunku miasta. Mijając swoją towarzyszkę spojrzałem jak, babcia wyciera jej twarz mokrą ścierką. Zacisnąłem dłonie w pięści, tak bardzo nie chciałem się z nią rozstawać, jeszcze nigdy nie czułem czegoś tak silnego, jakby ktoś oderwał kawał mojego serca i wyrzucił go jak coś niepotrzebnego. Po raz ostatni podszedłem do niej i kładąc dłoń na ziemi, spróbowałem przypomnieć sobie jej ulubiony kwiat. Niezapominajka, coś banalnego i jednocześnie niedocenianego. Zamknąłem oczy skupiając myśli. Po czym wstałem, poprawiając nakrycie i ruszyłem szybko w kierunku stolicy. Zostawiając kwiat obok niej, mieniący się jasnym błękitem.
*
Droga nie była daleka, już po dwudziestu minutach byłem u
bram miasta. Strażnicy mieli na sobie różne umundurowanie, cała trójka była w
Warszawie. Ciemność pozwoliła mi, na choć cień szansy, aby przedostać się za
bramę. Spojrzałem na buty, były bez żadnego metalowego okucia, wręcz idealne do
skradania się.
Gdy ich mijałem, zobaczyłem kanalizację. Zmarszczyłem nos na sam widok, ale z tego, co widziałem płynęła w nich woda. Zszedłem z drogi wjazdowej, starając się nie wydawać najmniejszego odgłosu. Jednak ich rozmowa zatrzymała mnie.
Gdy ich mijałem, zobaczyłem kanalizację. Zmarszczyłem nos na sam widok, ale z tego, co widziałem płynęła w nich woda. Zszedłem z drogi wjazdowej, starając się nie wydawać najmniejszego odgłosu. Jednak ich rozmowa zatrzymała mnie.
- löschen, die das Land mit Karten… meine Herr lange darauf
gewartet ! - jeden krzyczał tak głośno, że powoli zaczynałem wątpić w jego
inteligencję.
Nienawidziłem tego języka ponad wszystko, ale i tak, jako
państwo rozumiałem każde języki pobratymców, czy też pozostałych. Mimowolnie…
musiałem rozumieć o czym mówił : "wymazanie
tego kraju z map... mój pan długo na to czekał "
Ścisnęło mnie w sercu. Wymazać mój dom z map? To, było wręcz
nie możliwe, jeszcze o czymś takim nie słyszałem, zresztą, dlaczego uważają
mnie za martwego, skoro wciąż żyję. Z tego, co słyszałem już podzielili mój dom
między siebie. Skierowałem się do wejścia, patrząc desperacko na ciemne
przejście. Musiałem dostać się do miasta, nie miałem wyboru jak tylko tam
wejść.
- Cholera… - zapach martwych szczurów był nie do zniesienia.
Porównując to z moim dawnym życiem, byłoby to nie do
pomyślenia. Tunel całe szczęście nie był długi. Kiedy zobaczyłem światło bijące
od ulic w mieście, poczułem niesłychaną ulgę. Pobiegłem za najbliższy budynek,
oceniając sytuacje. Nikogo poza żołnierzami nie było, rytm, w jaki uderzali
ciężkimi butami o ziemię, wywoływała u mnie dreszcze. Oparłem się o ścianę
domu, przyglądając się wystraszonym ludziom za zasłonami okien.
Była tak ciemna noc, że świece w lampionach nie miały siły przebicia. Wyszedłem z zaułka szukając miejsca, w którym mógłbym przemyśleć dalsze działania. Znałem to miasto, bardzo dobrze. Poruszanie się w nim było łatwe, nawet, jeśli musiałem pozostać niezauważonym. Gdy byłem blisko jednej z gospód, zauważyłem kogoś przy jej drzwiach. Z daleka mogłem jedynie określić, że była to wysoka postać, tak jak ja schowana pod płaszczem, który wyglądał na nowy i z całą pewnością drogi. Z wyglądu przypominał Austrię, ale ciężko było cokolwiek stwierdzić na pewno. Gospodarz zaprosił go do środka. Pobiegłem za nim, z zamiarem wejścia do gospody. Jednak właściciel zagrodził mi drogę, mrucząc coś o pozwoleniu. Nie chciałem go słuchać minuty dłużej, tym bardziej, że groził mi wydaniem, a poza tym traciłem z oczu dziwną postać.
Była tak ciemna noc, że świece w lampionach nie miały siły przebicia. Wyszedłem z zaułka szukając miejsca, w którym mógłbym przemyśleć dalsze działania. Znałem to miasto, bardzo dobrze. Poruszanie się w nim było łatwe, nawet, jeśli musiałem pozostać niezauważonym. Gdy byłem blisko jednej z gospód, zauważyłem kogoś przy jej drzwiach. Z daleka mogłem jedynie określić, że była to wysoka postać, tak jak ja schowana pod płaszczem, który wyglądał na nowy i z całą pewnością drogi. Z wyglądu przypominał Austrię, ale ciężko było cokolwiek stwierdzić na pewno. Gospodarz zaprosił go do środka. Pobiegłem za nim, z zamiarem wejścia do gospody. Jednak właściciel zagrodził mi drogę, mrucząc coś o pozwoleniu. Nie chciałem go słuchać minuty dłużej, tym bardziej, że groził mi wydaniem, a poza tym traciłem z oczu dziwną postać.
- Wpuścisz mnie - nakazałem mu, patrząc głęboko w jego oczy.
To jedna z naszych zdolności, ale nie byłem w niej zbyt dobry. Odsunął się od
drzwi, grzecznie zapraszając mnie do środka.
Wszedłszy do środka rozejrzałem się za czymś ostrym. Nóż,
może nawet i szabla cokolwiek byle drania zabić. Znalazłem jedynie dłuższy
sztylet, albo to albo nic. Wszedłem po schodach kierując się do pokoi. Tylko z
jednego słyszałem odgłosy kroków. Wszedłem do środka, ale nikogo nie
zauważyłem. Po chwili usłyszałem jak z pokoiku obok dobiegła odgłos lanej wody.
Podszedłem do niego cicho i nie myśląc już, co dalej rzuciłem się na postać
zamachując sztyletem. Włożyłem w to całą siłę, bo będąc tak blisko czułem, że
to jeden z nich.
Nim się obejrzałem, leżałem na długowłosej brunetce o
zielonych oczach, strasznie podobnych do moich własnych, przykładając jej do
szyi moją jedyną broń. Na całe kurde szczęście się zatrzymałem, choć łezka krwi
spłynęła po jej szyi.
- Polsko, co ty kurwa robisz! - krzyknęła na mnie, rumieniąc
się.
Wstałem, uderzając ze złości w ścianę, trochę przesadziłem
do zrobiłem w niej spore wgłębienie. Gdy spojrzałem na nią ponownie
zorientowałem się, że właśnie brała kąpiel i była bez żadnych szat. Zakręciło
mi się w głowie.
- O cholera!! - odwróciłem się zakrywając oczy.
Widocznie źle to odebrała, bo chwyciła mnie za ramię
obracając ku sobie.
- Aż taka jestem straszna!? - obrywając jej pięścią po
twarzy, stwierdziłem, że naprawdę towarzystwo innych nacji jest męczące.
- Co ty tu robisz ?! - byłem równie wściekły, co ona, po
chwili zobaczyłem, że dalej mówiła coś pod nosem nie mając w zamiarze ubrać
czegokolwiek na siebie - Ubierz się, cholera Węgry, mam tyle lat, ale nie chcę
przed śmiercią pamiętać tego! - wskazałem na jej duże piersi, które mimo
wszystko były naprawdę ładne. Podałem jej ubranie, które wisiało obok.
- Debil - chwyciła go ubierając na siebie, niestety nie
zakrywało wszystkiego. Miałem ochotę wbić jej, choć trochę przyzwoitości. W
sumie Węgry dopiero, co przestała uważać się za chłopaka, bynajmniej mogę się
do niej zwracać jak kiedyś, nie patrząc na całe konwenanse wobec kobiet - Głodny?
To pytanie zbiło mnie z pantykału.
- Jasne, że nie. Nie będę niczego od ciebie jadł, chyba
zwariowałaś… - spojrzałem na nią wilkiem, rozglądając się też za jakąś bronią,
najlepiej palną.
- Masz - podała mi swoją, wyciągając ją z kieszeni munduru
leżącego obok. Była dziwna, zupełnie chyba nie rozumiała, co się teraz dzieje -
Nie pomagam ci, tylko oferuję ci te broń, nie myśl za dużo…
Wyprostowałem się chowając broń za koszulę. Przez jakąś
chwile patrzyliśmy ku sobie. W końcu podszedłem do niej wyciągając dłoń, w
geście podziękowania. Zamiast ją uściskać przyciągnęła mnie do siebie tuląc tak
mocno, że ledwo oddychałem.
Są pewne prawa od zarania dziejów, od naszych przodków, do których mieliśmy się stosować, ale nie zawsze udawało się nam je przestrzegać. Oto przykład, Węgry była dla mnie jak siostra... mimowolnie.
Są pewne prawa od zarania dziejów, od naszych przodków, do których mieliśmy się stosować, ale nie zawsze udawało się nam je przestrzegać. Oto przykład, Węgry była dla mnie jak siostra... mimowolnie.
- Węgry muszę iść, wiesz gdzie teraz są? - zapytałem
odrywając ją od siebie.
- Po drugiej stronie Wisły, musisz ją obejść - przerwała na
chwilę - Wiesz, co chcesz zrobić…? Ni-e dasz im rady - mówiąc to odwróciła
wzrok.
- Pójdę, i z tym, co
we mnie zostało będę walczyć, jak na razie proste nie? - widząc jej minę nie
potrafiłem nie pokusić się na jakiś żart - A już myślałem, że znajdę, chociaż
Austrię, oddalonego od reszty… jest godzina policyjna, a ty chodzisz po mieście
jak po swo… - (swoim) ugryzłem się język, odwracając się w kierunku drzwi -
Dzięki, mam nadzieje, że Austria cię nie wykończy, mógłbym się założyć, że za
kilka lat stworzycie Unie… - prychnąłem, to było jak Déjà vu. (lit-pol)
- Powodzenia -
powiedziała zamykając za mną drzwi.
*
To spotkanie
miało wiele korzyści, dowiedziałem się gdzie są i nie wiem, dlaczego, ale
poczułem się lepiej. Idąc przez pustą uliczkę, obejrzałem się jeszcze raz
czując dziwne przeuczucie, które mówiło żebym to zrobił. Nie myliło się.
Węgierka stała za oknem, wyglądając na mnie. Uniosła dłoń i nakreśliła w
powietrzu słowa, które oboje dobrze znaliśmy, zaśmiałem się pod nosem. Widząc
to i ona uśmiechnęła się przelotnie.
"Lengyel,
Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borá"
Odwzajemniłem
się tym samym nakreślając w powietrzu:
"Węgier, Polak
dwa bratanki i do konia i do szklanki. Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg
błogosławi"
Osobiście wolałem tę
wersję. Węgry zawsze mówiła, że jesteśmy do siebie podobni, lubiła ze mną
walczyć dla żartu i na prawdziwej wojnie w trakcie sojuszu, stąd też szabla.
Pierwotnie brzmiało to tak jak powiedziałem, a że jestem beznadziejnie
przywiązany do tradycji i sentymentu mówiłem zawsze tak. Dla mnie miłością były
konie, a co do alkoholu zawsze lubiłem z nią wypić.
Ruszyłem przed siebie, starając się
nie pokazywać na głównych drogach, na których stacjonowali często żołnierze.
Nagle zauważyłem coś dziwnego. Jakieś kilka metrów ode mnie znajdował się
murek, którego wcześniej nie było. Podbiegłem tam, bojąc się jednocześnie, że
ten pośpiech mnie zgubi. Gdy stanąłem naprzeciw niego, zacząłem oglądać każdą
cegłę, nie wiem, dlaczego ale spodziewałem się jakiejś szczeliny bądź
przejścia.
- No gdzieś musi
być… - westchnąłem zrezygnowany po kilkuminutowym przeglądzie. Znowu
przeczuwałem, że coś tam jest.
Chwilę później,
zrobiło mi się czarno przed oczami, a tępy ból rozniósł mi się po całej głowie.
Nie wiedziałem, jak długo byłem nieprzytomny, ale byłem pewny, że to nie
"świętej trójcy" będę więźniem. Oni nie robiliby czegoś tak błahego.
" Zanieś go
gdzieś!"
" Myślisz, że mamy tyle miejsca?"
" Myślisz, że mamy tyle miejsca?"
Dziwne,
odzyskiwałem słuch już po kilku sekundach od uderzenia, dlaczego? Przecież,
walnęli dość mocno, żebym stracił przytomność. Nagle zrozumiałem. Otworzyłem
oczy, nie mogąc oprzeć się pokusie. Ludzie, mnóstwo broni i zapach jedzenia, to
właśnie mnie otaczało.
- Ej obudził się
- powiedział jeden z nich, zamachując się na mnie z kolbą. Zanim uderzyła
jednak w moją głowę, złamała się pod moim uderzeniem. Zerwałem sznury owinięte
wokół moich nadgarstków, z dziecinną łatwością. Poczułem się naprawdę tak jak
kiedyś, pełen siły.
- Jestem po
waszej stronie, nie musicie mnie atakować… - powiedziałem to spokojnie, ale mój
głos zabrzmiał, władczo i zdecydowanie.
Spojrzałem na
swoje dłonie, po czym na zebranych, którzy wpatrywali się we mnie podejrzliwie.
Wyglądali, inaczej od reszty mieszczan, zresztą broń, która się tu znajdywała, wskazywała
na to, że chcą się przeciwstawić zaborcom, więc są moją siłą. Stąd to dziwne
uczucie, które mnie ogarnęło.
- Znalazłem to w
jego kieszeni - powiedział jeden z nich.
Ocknąłem się,
obracając głowę do bruneta stojącego obok starszego żołnierza. Podawał mu
dziwny medalion, którego sznureczek był zadarty w wielu miejscach. Na jego
końcu połyskiwał orzełek z koroną. W tej chwili każdy podszedł do prawdopodobnego
przywódcy całego zgrupowania, i każdy przyglądał się mojemu medalionowi,
którego dostałem od dziewczyny wiele stuleci temu.
Włożyłem dłoń do kieszeni. Jakim sposobem go tam włożyła i skąd go wzięła… zgubiłem go wiele lat temu podczas napaści Szwecji. Musiał zostać w gruzach mojego byłego zamku, a jednak go znalazła.
Włożyłem dłoń do kieszeni. Jakim sposobem go tam włożyła i skąd go wzięła… zgubiłem go wiele lat temu podczas napaści Szwecji. Musiał zostać w gruzach mojego byłego zamku, a jednak go znalazła.
- Ej ty podejdź
tu! - ten krzyk przerwał moje rozmyślania.
Podszedłem do
starca, który przez cały czas wraz z innymi przyglądał mi się badawczo.
Oczywiście nie wiedzieli, kim jestem i jakie mam znaczenie, chyba intrygował
ich mój wygląd. Jeden z nich podszedł do mnie, spojrzałem na niego marszcząc
brwi, bo zaczął szukać czegoś w moich włosach.
- Gdzie twoja
krew…? Miałeś przed chwilą w niej całe włosy - po przemyśleniu to nie mógł być
najlepszy pomysł. Chociaż sam nie rozumiałem, czemu rana się tak szybko
zagoiła.
- Naprawdę? -
skwitowałem, uśmiechając się do niego - Panie, czy mógłbyś mi to oddać, to
ważny dla mnie przedmiot.
Stary żołnierz
spojrzał na mnie swoim zmęczonym spojrzeniem, po czym chwycił moją dłoń kładąc
na nią wisiorek.
- Zostawcie go,
to jeden z nas - powiedział do reszty patrzącej na mnie nieszczególnie zbyt
przyjaźnie. Byłem mu wdzięczny. Chciałem zostać w tym miejscu i uczestniczyć w
ich działaniach, będę miał wtedy szansę na zaplanowany i dobrze uzbrojony plan
działania.
Wszyscy rozeszli
się do swoich zajęć, inni wyszli na miasto patrolując to miejsce. Poszedłem w
miejsce, które było najbardziej wyludnione, chciałem zobaczyć jak pracują i co
tutaj robią. Obudzili we mnie tą chęć walki, którą mi odebrano. Uśmiechnąłem
się na samą myśl, by znowu walczyć ramię w ramię ze swoimi towarzyszami.
Usiadłem w rogu pokoju, opierając się o zimną ścianę. W dłoni wciąż trzymałem
medalion, zrobiony ze srebra, który kołysał się na różne strony. Nie wiedziałem
już, czy miałoby sens zawracanie sobie głowy tym skąd go wzięła.
- Proszę pana? -
poniosłem głowę, na chłopca średniego wzrostu, miał gdzieś z dziesięć lat. Gdy
zobaczyłem jego twarz, przez moje plecy przeszedł dreszcz. Wyglądał strasznie
podobnie do mnie, kiedy wyglądem przypominałem ludzkiego dziesięciolatka -
Kazano mi przynieś trochę jedzenia - podał mi chleb i wodę, i bez żadnych
zbędnych słów, podszedł do młodej kobiety, przygotowującej jedzenie dla reszty.
Spojrzałem na
nią, kiwając w podziękowaniu głową. Na ten gest uśmiechnęła się, chowając go po
chwili za gęstymi brązowymi włosami. Do pokoju kryjówki wbiegł po chwili jeden
z młodych chłopaków, niosący broń w dłoni. Szeptał na ucho przywódcy, starając
się dobrać odpowiednio szybko słowa. Był czyś wstrząśnięty. Skoncentrowałem
się, starając się usłyszeć to, co mówi.
" Niedaleko
miasta, zabili większość uchodźców, jest mnóstwo martwych, niektórzy przeżyli,
musimy tam iść! "
Wstałem jak
oparzony, zwracając na siebie uwagę innych. W końcu byłem od nich oddalony o
jakieś dziesięć metrów, do tego mówił szeptem, ale mało mnie to już obchodziło.
- Pójdę -
powiedziałem bez zastanowienia, podchodząc do żołnierza. Byłem od niego dużo
wyższy, więc żeby nie czuć się nieswojo, odsunął się ode mnie.
Z początku
spojrzeli ku sobie, ale wiedząc, że czasu jest mało, pozwolili mi pójść z
resztą. Naprawdę mało mnie teraz interesowali Austria, czy Prusy. Biegnąc
uliczkami, prosiłem tylko o jedno, żeby przeżyła " przecież była Morzem do
cholery!" Dzięki znalezionym uliczkom, dotarliśmy tam w miarę szybko.
Las, w którym niedawno przebywaliśmy, był po części spalony. Trupy leżały jeszcze się paląc, bądź czołgając od zadanych kul. Przyłożyłem kołnierz do ust i nosa, żeby nie wdychać dymu, i zapachu spalenizny. Błąkałem się po okolicy dobrych kilka minut, spanikowałem. Nie mogłem jej znaleźć, rozpoznać miejsca, w którym ją zostawiłem, ani czegokolwiek. Reszta żołnierzy, zamierzała już wracać z "ocalałymi". Ja również nie mogłem wytrzymać, tego zapachu.
Las, w którym niedawno przebywaliśmy, był po części spalony. Trupy leżały jeszcze się paląc, bądź czołgając od zadanych kul. Przyłożyłem kołnierz do ust i nosa, żeby nie wdychać dymu, i zapachu spalenizny. Błąkałem się po okolicy dobrych kilka minut, spanikowałem. Nie mogłem jej znaleźć, rozpoznać miejsca, w którym ją zostawiłem, ani czegokolwiek. Reszta żołnierzy, zamierzała już wracać z "ocalałymi". Ja również nie mogłem wytrzymać, tego zapachu.
Nagle przed moją
twarzą, coś spadało powoli na ziemię. Niebieski kwiat. Spojrzałem w górę, na
drzewo, które jako nieliczne nie spłonęło. Dym był strasznie silny, czułem jak
wżera mi się w oczy, nie widziałem za wiele przez jego kłęby, jednak jakaś
postać była oparta o drzewo, siedząc na jednym z konarów. Odetchnąłem z ulgą,
udało się jej uciec.
- Możesz zejść!
- krzyknąłem do niej opierając się o drzewo, mimo, że było strasznie gorące, musiałem
chwilę odpocząć.
Nagle zza
czarnego nakrycia, pojawiła się czyjaś dłoń. Przez chwilę zapomniałem jak się
oddycha, to nie była ona. Starsza kobieta patrzyła na mnie, spojrzeniem pełnym
męki i strachu. Nie myśląc dłużej, zacząłem się wspinać ku górze, mimo wszystko
była naprawdę wysoko. Gdy mnie zauważyła od razu chciała się mnie chwycić, ale
widząc to szybko uniknąłem jej dłoni.
- Zaczekaj, bo
oboje spadniemy, spróbuj wejść mi na plecy - powiedziałem, odwracając się od
niej na tyle by było jej jak najłatwiej. Widząc, że ciężko jej to idzie,
złapałem ją za dłoń i podciągnąłem sobie na plecy. Trzymając się gałęzi
zszedłem na dół, najbezpieczniej jak to tylko możliwe.
Rozejrzałem się
za kimś do pomocy. Zauważyłem cień postaci z bronią i zagwizdałem oznajmująco,
gdzie jesteśmy. Chwilę później przyszli z noszami, zabierając starszą kobietę.
Oderwałem kawałek materiału od koszuli i wcisnąłem jej do dłoni, by przyłożyła
ją sobie do ust.
- To wszyscy!
Idziemy! - krzyknęli do reszty, starając się jak najszybciej opuścić ten teren.
Dookoła panowała
czerwień, palący żar i dym. Trawa paliła się, nie można było ustać w jednym
miejscu na dłużej, bo wypalała buty. "Gdzie ona poszła…" Skupiłem myśli,
zamykając oczy.
- Ej, idziesz?!
- klepnął mnie po ramieniu, wyprowadzając mnie z myśli, byłem zły i gdy już
miałem na niego naskoczyć, zatrzymałem się mimowolnie pozbywając się gniewu z
twarzy.
Był taki młody,
zresztą trzymał broń tak desperacko... bał się. Po raz ostatni rozejrzałem się
po okolicy, w obawie, że może tu jest i czeka, ale przeszedłem przez cały ten
teren, to nie mogło być możliwe. Poszliśmy za resztą, starając się nie patrzeć
na zabitych i spalonych ludzi. Dopóki, nie zobaczyłem czegoś znajomego.
Pochyliłem się, sięgając po kawałek szarego materiału. Trzymając go w rękach wiedziałem,
do kogo należy, zgniotłem go w pięści, ledwo się powstrzymując. Złapałem się za
głowę, wyrównują oddech, jeszcze chwila a stracę panowanie nad sobą, tym bardziej
nie pomagały mi myśli, ludzi, którzy przeżyli to piekło.
- Rosja…
Mam nadzieje, że nie było tak źle ;( Zdążyłam z czasem xD 23-46
Yeeee! Nowy wspaniały rozdział! Super wyszedł,wiesz,zawsze wkurza mnie jak w różnych fanfiction autorzy dodają swoje postacie, ale w twoim przypadku do Sory nie mam żadnych zastrzeżeń! Super super!
OdpowiedzUsuńYasha
Nawet nie masz pojęcia jak taki komentarz może umilić dzień :))) Bardzo Ci dziękuję, bo już myślałam że notka będzie katastrofą :) jak dokończe jeszcze inne powinnam skonczyc te czesc historii. Miłego dnia! :D
UsuńEpiiiickieeeeee.... *.* *.* :) fajnie ci wyszło :>
OdpowiedzUsuńZnalazłam tylko jeden błąd. Dopisz tam ''w'' i będzie dobrze .
Usuń,,Była ubrana tylko podartą sukienkę(...)''
O, bardzo Dziekuję :D zaraz poprawię :)
UsuńWitam! ^^ Znalazłszy tego bloga przedwczoraj o 23 naprawdę nie myślałam, że tak bardzo mi się spodoba. Nie, serio, to jest mistrzostwo (bo jak normalnie nienawidzę OC, to akurat Sora jest spoko <3 )
OdpowiedzUsuńA teraz przejdźmy do rozdziału, o którym wypowiem się tak: Poooooolskooooo...! Budźże się... :C Feluś no...
Nie wierzę, że dopiero teraz zauważyłam tą notkę o.o
OdpowiedzUsuńJak zwykle super, bardzo fajnie czyta się narrację pierwszoosobową :)
PS wspomniałaś w opowiadaniu o Konwencjach Genewskich... ich chyba wtedy jeszcze nie było xD
Haha xD wiem wiem chyba jakies sto lat pozniej..ale juz nie pamietam bo sprawdzalam zanim napisalam to w notce :D Ale masz 10 pkt za spostrzegawczosc i 5 ode mnie z histy haha xD ! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa osobiście znalazłam tylko jeden błąd.
OdpowiedzUsuń''dziś był''
jest to niepoprawne, bo ''dziś'' tyczy się, że tak się wyrażę czasu teraźniejszego, ''był'' natomiast jest przeszłym czasem.
Może lepiej to zastąpić ''wtedy'' albo ''dziś jest'' ;)
rosja….. ODDAWAJ BAŁTYK !!!!!! Już !!! W tej chwili !!!!! Albo… ALbo… No!!! Masz ją oddać !!
OdpowiedzUsuń