poniedziałek, 20 listopada 2017

Rozdział 110



Kolejna noc okazała się istnym płaczem nieba. Deszcz padał wyjątkowo ulewnie i nieprzerwanie. Leżała jak zawsze na dachu, ale nie miała najmniejszej ochoty chować się przed mokrymi kroplami. Mokre włosy przyległy do jej ciała, tracąc swój dotychczasowy miodowy odcień. Chciała poczuć każdą z nich. Jak spływają po jej zimnym ciele, raz za razem, by w końcu zostawić ją i popłynąć dalej.
Spojrzała na tabletki przeciwbólowe, które trzymała w dłoni. Po jej ostatnim ataku, upadła na ziemię tracąc na chwilę wzrok i zmysły. W dalszym ciągu wydarzeń nie miała prawa głosu - Polska dał jej najmocniejsze środki jakie posiadał. Ciało personifikacji było zdolne wytrzymać dziesięć razy więcej od ciała normalnego człowieka. Jej stan mógł być agoniczny dla kogokolwiek innego spoza personifikowanych.
- Powinnam wziąć kolejną – westchnęła, po czym połknęła jedną pastylkę.
Gorzki posmak rozlał się po jej gardle powodując nie małe rozdrażnienie. Zaraz po fali goryczy poczuła ulgę, która jak uprzedzał Polska, miała nadejść od razu. Musnęła dłonią po mokrej jedwabnej sukience, zatrzymując dłoń na widocznym wybrzuszeniu. Zmarszczyła brwi wpatrując się w płaczące niebo. Cały czas trudno było się jej pogodzić z obecnym stanem rzeczy.
Do tej pory była tylko ona i Polska, dodatkowo cykliczne kłopoty, które w obecnym świecie były codziennością. Ale to, co teraz kryła pod sercem było jej zupełnie obce. Tak bardzo odgrodziła swoje myśli od ich wspólnego dziecka, że jej ciąża wydawała się wyłącznie złudą i chwilową atrakcją. Nie znała nikogo innego w jej stanie. Nie miała pojęcia na co się przygotować, jak i również nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji w jakiej się znalazła. Wszystko wydawało się kompletnie irracjonalne.
W głębi duszy czuła się o wiele bardziej samotna niż kiedykolwiek. Znowu zostawała poddana próbie, która tym razem odcisnęła piętno palące żywym żarem.
Chwila ulgi jaką przyniosły tabletki, z oczywistych powodów zaczynała odchodzić. Westchnęła ciężko, nabierając do płuc chłodnego powietrza. Tylko jedno zwykło ją wytrącać z okrutnej rzeczywistości i smutków. Głos, był jednocześnie jej zbawieniem i przekleństwem.
- Teraz cichutko, moja opowieści
Zamknij oczy i śnij
Walc tańczony na falach
Nurkowanie w głębinach
Gwiazdy jasno lśniące
Zrywający się wiatr
Szepczący słowa dawno zapomnianej kołysanki…
Zanuciła pod nosem w rytm uderzających o dachówkę kropel.
- Zamierzasz teraz każdego unikać? – usłyszała spokojny głos przebijający się przez deszcz.
Nie wiedziała jak długo już z nią siedział, ale wiedziała, że nie chciał przeszkadzać, w jej spokojnym rozmyślaniu. Czekał cierpliwie moknąc razem z nią i nie ujawniając swojej obecności. Nie mogła go zauważyć, ale czuła, że siedział na samym skraju dachu, ona natomiast wylegiwała się po jego ukośnej stronie.
Jego ciągłe obserwowanie i pilnowanie, ani razu tak naprawdę jej nie drażniło. Za każdym wybuchem, czy zwykłą ucieczką chciała dać mu chwilę spokoju od problemów jakie za sobą niosła.
Dla Polski nie było jednak poza nią świata. To bolało najbardziej, nie chciała by czuł się odtrącony, czy tym bardziej winny zaistniałej sytuacji. Jego cisza tym bardziej dodawała jej powodów, że tak właśnie się było. Siedząc w  milczeniu tuż obok niej, bez ujawniania się, tym bardziej dawał jej powodów, by tak myśleć.
- Nie słyszałam jak wchodzisz – powiedziała kontrolując głos – Nie musisz tutaj siedzieć. Wiem, że nie przepadasz za deszczem. Mi natomiast bardzo odpowiada z prostych powodów. Nie chcę żebyś się przeziębił…
Skarciła się w duchu za najgorszą z możliwych wymówek. Polska oczywiście nie dał się złapać, od razu wiedział do czego zmierza. Tym razem każda kropla niemalże przygwoździła ją do dachu. 
- Nie wygaduj głupot… - odparł łagodnie – Chcę tylko móc przy tobie siedzieć, nawet jeśli nie wiesz, że jestem obok. Jeśli ci przeszkadzam, zaraz sobie pójdę.
- Nie odchodź – odparła niemal natychmiast – Nie odchodź…
- W takim razie zostanę.
Zacisnęła dłoń na materiale próbując zignorować dające się wyczuć zaokrąglenie. Nie potrafiła powstrzymać zdenerwowania, nawet jeśli Polska mógłby przez to cierpieć.
- Chciałam z tobą o czymś porozmawiać – zaczęła niepewnie – Czy czujesz się inaczej? Mam na myśli cieleśnie…
Przez chwilę nie odpowiadał. Choć pozornie krótki moment stał się dla niej niemalże wiecznością. Pozwoliła by niepewność kotłowała się w niej, godząc na każdą możliwą odpowiedź.
- Nie specjalnie – odparł – Choć z każdym dniem czuje się silniejszy, przez wzgląd na coraz szersze prawa i wolność wyboru. Poza tym jest prawie jak zawsze.
Wychwyciła jedno niepasujące słowo z automatyczną uwagą.
- Prawie? – zawahała się.
Tym razem usłyszała jak się przemieszcza. Zsunął się bezszelestnie w dół na tyle by być blisko niej. Wzór deszczowego i ciemnego nieba, zasłoniła jej jedna z najpiękniejszych twarzy jakie widziała. Zupełnie mokre włosy zaczesał dłonią do tyłu, ale tak jak zawsze, jego kosmyki wiedziały lepiej gdzie się znaleźć. Zielone oczy, które tak dobrze znała przedstawiały niemal pełny obraz jego emocji.
Nie potrafiła pojąć jak można być tak idealnym i zarazem pięknym w duszy. Te dwie cechy zwykle nie łączyły się w codziennym życiu. Pomimo faktu, bycia Morzem Bałtyckim nie potrafiła wyobrazić sobie, że choć w połowie mogła mu dorównać siłą, sercem i pięknem.
- O ile dobrze pamiętam, trudno było cię przy sobie zatrzymać – odpowiedział nie przestając świdrować ją spojrzeniem szmaragdowych oczu – Tym razem mogę na ciebie patrzeć i kochać cię tak jak to robiłem od tylu stuleci.
Na jej niewinnej twarzy spoczął blado różany rumieniec. Leżeli stykając się czubkami nosów i intensywnie wpatrując w oczy.
- Zawsze wiesz co powiedzieć… – zaśmiała się krótko – Nawet teraz tak naprawdę nie chcesz, żeby deszcz padał mi na twarz. Jesteś strasznie przewidywalny.
Wyraźnie zaskoczony jej spostrzeżeniem, uśmiechnął się odsłaniając mokre włosy z jej policzków
- W końcu mężczyzną rodzi się po to, by brać na siebie chłód życia i cierpienia kobiety – powiedział poważnie – Choć z tym drugim naprawdę jest trudno, kiedy ma się do czynienia z bliską mi towarzyszką.
Na jego twarzy pojawił się mały grymas, który zaraz zastąpił skromny uśmiech. 
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo ujarzmić Morze – zachichotała – Jak zawsze sięgnąłeś po najtrudniejsze zadanie. Tym samym przyniosłam za sobą nie tylko paczkę nieszczęść, jakie cię spotkały z mojego powodu, ale i …
Zabrakło jej słów i głosu, by wypowiedzieć ostatnie słowo. Zauważyła cień na jego twarzy. Fala poczucia winy znowu zalała ją niczym lawa, ale nie potrafiła się przełamać.
- Przepraszam – wyjąkała, a jej oczy zaszkliły się mimowolnie – To przecież naturalne, powinnam się cieszyć, prawda? Dlaczego więc czuję lęk i niepewność, przed tym co będzie dalej? Powinieneś się na mnie złościć, obrazić lub zostawić w spokoju… a jedyne co widzę od tych kilku dni to troska. Nawet teraz trudno mi spojrzeć ci w oczy…
Podniósł się pozwalając zimnym kroplom wmieszać się w jej łzy. Myślała, że odszedł i zrobił to czego tak oczekiwała od dłuższego czasu, ale myliła się. Chwycił ją pod ramiona, z łatwością przesuwając bliżej niego. Oparł ją o swój bark, przytrzymując głowę blisko serca. Kompletnie zaskoczona pozwoliła mu na wszystko, chłonąc ciepło jego ciała. Ból jaki odczuwała w oczach powoli znikał, rozproszony od jego dotyku.
- Teraz nie musisz patrzeć mi w oczy – wyszeptał –  Wystarczy, że jesteś blisko.
Słysząc szczere i pełne miłości słowa, pozwoliła, by płacz zupełnie nią zawładnął. Otulił ją umięśnionymi ramionami, chowając przed całym złem.
- Cała ta sytuacja to bezsprzecznie moja wina, Sora – uspokoił ją, głaszcząc opiekuńczo po mokrych włosach – Moja wiedza na temat relacji międzyludzkich znacznie wykraczała poza twoją własną. To w moim obowiązku leżało dopilnowanie wszystkiego, kompletnie spieprzyłem sprawę…
Strumienie deszczu zalewały dachówki, wylewając się z dużą siłą o ziemię. Domyślał się, że cały napad gwałtownego deszczu również leżał w jego winie. Cała sytuacja odbijała się na nim na tyle mocno, że ledwo kontrolował emocje.
- Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiał – odezwała się wycierając wierzchem dłoni łzy -  Jestem szczęśliwa, że mogę dzielić z tobą coś znacznie więcej, niż dotychczas. To przecież właśnie to, czego tak oboje pragnęliśmy. Problem w tym, że wcześniej nie dostrzegałam niebezpieczeństw, które się z tym wiązały.
- Mówisz o tym, że jesteśmy personifikacjami? Nie jesteśmy normalni? – dokończył smutno – To nie jest takie ważne. Byłem tego świadom kiedyś i jestem dziś. Fakt, nie słyszałem, że coś podobnego spotykało innych, ale czy to takie złe?
Westchnęła ciężko, nie rozumiejąc jego lekkodusznej logiki.
 - Nie boisz się? Dziecko. Dziecko dwóch personifikacji, może pociągnąć za sobą okropne w skutkach wydarzenia. Zresztą wasz świat jest kolosalnie różny od mojego. Ja nawet nie należę do waszego gatunku. Nie pomyślałeś o tym, że może nie mieć normalnego życia, albo cię zabije zastępując twoje miejsce, że urodzi się martwe…? Nie jestem w stanie znieść takiego brzemienia Polsko, nie chcę być przyczyną twojej śmierci.
Usłyszała jak wstrzymuje powietrze, a jego serce zwolniło swoje tempo.
- Boję – powiedział nader spokojnie – Boję się o każdy dzień, który nadchodzi. Bo takie właśnie jest moje życie.  Oboje mamy kilka setek lat, gdybym miał poświecić ostatnie chwile na oglądanie naszego dziecka, oddałbym je natychmiast. Zresztą, nie pomyślałaś, że właśnie stąd wychodzi moja troska o ciebie? Myślałem, że dręczy cię coś zupełnie mi obcego, tymczasem oboje zamknęliśmy się z tych samych pobudek.
Pociągnęła nosem, wycierając wciąż płynące łzy. Widząc jak ogromne pokłady smutku, tak długo w sobie tłumione, uleciały z niej w postaci małych kropel, skupił na chwilę myśli, koncentrując się na swoich własnych emocjach.
- No już nie płacz, zupełnie nie wiem co mam wtedy robić – powiedział pogodnie, wycierając ślady jej łez – Spójrz.
Podniósł głowę wskazując jej sklepienie nieba.
Deszcz ustąpił jak na czyjeś zawołanie, które z pewnością mogło należeć tylko do jej ukochanego przyjaciela, kochanka, mężczyzny. Podniosła głowę patrząc na niebo, które niczym przecięte niewidzialnym mieczem podzieliło się ujawniając ciepłe promienie słońca.
Skierowała wzrok na twarz Polski, na której malował się ten sam znany jej uśmiech. Chłopięcy i pełen nadziei, zupełnie oddalony od wszelkich problemów. Zawsze dodawał jej sił.
- Kocham cię – wyszeptała cicho, przytulając go z całej siły.
Oparł głowę o jej własną składając na niej pocałunek. Zaśmiała się, pozwalając słońcu ogrzać ich ciała po zimnym deszczu, pełnym smutku i żalu. Nie chciała odwracać spojrzenia od twarzy Polski, ale czuła jakby jego promienie dotykały tylko ich i nikogo innego.
- Obiecuję, że zrobię wszystko by je chronić… - pomyślała w duchu – Wszystko.
*