środa, 27 listopada 2019

Rozdział 115







Poranek przyniósł za sobą mroźne powietrze i leniwe płomienie słońca. Ostatnie pozostałości po zimie odkrywały za sobą pierwsze zielone źdźbła trawy i kwiatów. Na jednym z okolicznych pól siedział młody mężczyzna. Podpierał się rękami a odchylona głowa odkrywała jego piękną, nieskalaną twarz. Chłodny wiatr bawił się jego długimi włosami wijąc się między nimi. Oczy miał zamknięte niczym pogrążone w śnie.
 Nie trwało to jednak długo. Otworzył je ukazując jasnozieloną barwę tęczówek. Ich wyjątkową głębie psuł jednak widok pękniętych naczynek, których czerwień tłumiła ich piękno.
Nabrał głęboko powietrza pozwalając ziąbowi wedrzeć się płuc. Promieniująca fala rozeszła się po jego ciele Czując nasilający się ból w karku od ciągłego odchylania głowy, opuścił ją. Przeciągnął się leniwe ziewając  szeroko.
- Czas wracać – stwierdził sam do siebie.
Usłyszał znajome rżenie, a ziemia pod nim zatrzęsła się rytmicznie. Stado koni biegło radośnie po nieośnieżonej polanie cwałując w szaleńczym tańcu. Wyczuwały w nim coś bardzo im podobnego. Tylko jeden o przepięknej i dumnej urodzie ułożył się obok niego, użyczając mu podpory. Biała sierść lśniła przy świetle słońca a ciekawskie spojrzenie obserwowało zabawę reszty koni.
- Zwiajmy się – westchnął po nosem chłopak, bawiąc się łodyżką trawy – Węgry urwie mi głowę, jeśli nie wrócimy na śniadanie.
W odpowiedzi koń zarżał przeciągle, potrząsając długą grzywą. Nie potrzebował niczego więcej, tylko świadomości, że ktoś z nim jest i go wysłucha. Przez ostatnie dni wydarzyło się tak wiele, że samotne przesiadywanie na polanie stawało się jego rutyną i ucieczką od złych myśli.
Szwajcaria wrócił do siebie zaraz po incydencie z Sorą. Do tej pory nie odezwał się ani w formie listu ani telefonicznie. Brak jakiegokolwiek poparcia dla jego strony, tym bardziej nie poprawiło ich stosunków. Zanim jednak wyruszył wymienili kilka zdań świadczących o podtrzymywanej przyjaźni. To tyle w kwestii wspólnego spędzania czasu.
Prusy potulnie oddawał się w ręce Węgier nie omieszkując wołać ją o pomoc z byle powodu. Rany na jego ciele goiły się niemal tak samo jak te ludzkie, przez co czas kuracji nieubłagalnie się dłużył. Ciągłe jęczenie z jego strony i udawanie kaleki działało każdemu na nerwy. Węgry postanowiła przenieść go dzisiejszego wieczoru do starego domku oddalonego parę kilometrów od jego przybytku.
Sprawa z Sorą przycichła, bynajmniej każdy unikał jej tematu. Oboje drążyli w jego głowie dziurę, czekając aż sam zacznie opowiadać i rozmyślać nad jej zachowaniem. Nie widział na to potrzeby. Prusak wyjaśnił mu dostatecznie dużo by dalsze rozmowy nie wydawały mu się konieczne.
Otrzepał się z ziemi poprawiając niechlujnie założony szalik na szyi. Wiatr wciąż surowo dawał znać o początkach wiosennego przypływu. Feniks podążył za swoim panem i jednym szybkim ruchem zerwał się, trzepiąc nerwowo ogonem. Polska chwycił jego grzywę zwinnie wsiadając na jego grzbiet. Od razu skrócił wodze popędzając Feniksa do szybkiego biegu. Dzikie konie obejrzały się za jeźdźcem, który prowadził swojego towarzysza bez żadnych trudności, a ich współpraca mogła spokojnie uchodzić za synchroniczną.
Cwałował szybko przez las kierując się ścieżką widoczną i znaną tylko niewielu. Przeskoczył nad zapadliną w ziemi lądując twardo na zamarzniętym piasku. Po chwili poczuł bolesny ścisk w piersi. Zignorował symptomy nie przerywając jazdy. To nie pierwszy raz, kiedy z niewiadomych mu przyczyn dostawał ataków serca. Nie mógł pozbyć się myśli, że jego choroba ma ścisły związek ze zniknięciem Sory.
Budząc się każdego ranka czasami czuł się bezsilny i pozbawiony energii. Innym razem znów był w pełni i gotowy do pracy. Węgry nie raz wspominała o jakiejś kuracji, ale jak można leczyć niepodległe państwo, które podnosi się ku lepszemu. Jego pretensje, czy skargi na bóle wydawały się wręcz żałosne i nie odpowiednie.
Nagle usłyszał kolejną parę kopyt. Doganiała Feniksa, więc żaden przybłąkany koń szukający stada nie wchodził w grę. Widząc czarną grzywę i białowłosego jeźdźca westchnął poirytowanie, rzucając mu zniechęcone spojrzenie.
- Pozdrowienia od wkurzonej Węgierki! – wymieniając mu równie przyjazne spojrzenie – Niech no zgadnę, gadanie do siebie było na tyle wciągające i absorbujące, że zapomniałeś o jej prośbie?
Kolejny szybki skok i uderzenie o ziemię. Ich pęd by już niemal równy.
- Nie mówiłem, że będę na czas – odpowiedział Polska starając się przekrzyczeć tupot końskich kopyt – Nie potrzebuję twojej eskorty ani towarzystwa, wiec nie krępuj się i zjeżdżaj.
Prusak zasiał się kpiarsko, po czym zarzucił potężne uderzenie łydką, po której klacz przyśpieszyła cwał. Teraz wyprzedzał Polskę o głowę. Uśmiechnął się wyzywająco pochylając się niżej na szyję konia. Blondyn przyjął wyzwanie popędzając Feniksa do granic możliwości. Pęd karego i białego konia rozbrzmiał echem po budzącym się lesie. Żaden drugiemu nie ustępował, ale przy końcu trasy Feniks wyprzedził Kelpie bez większych trudności.
Gdy tylko dotarli na miejsce, zatrzymali gwałtownie konie wzburzając kłęby kurzu do góry.
- Wygrałem! – krzyknął wściekle Prusak – Twoja szkapa zagrodziła Kelpie drogę, mogłem się domyśleć, że nie zniesiesz porażki draniu!
Kara klacz Prusaka przestępowała nerwowo z nogi na nogę wciąż rozemocjonowana wyścigiem. Najpewniej nie mniej niż jej jeździec. Polska wywrócił oczami klepiąc zdyszanego Feniksa po szyi. Nawet nie czuł potrzeby wdawać się w bezsensowną kłótnię, która i tak nie znajdzie swojego zakończenia.
- Nieśmiertelna wymówka od kilkuset lat…  - wyjąkał.
Skrzyp otwieranych drzwi poniósł się echem po polanie.
- To może teraz wtrącę się ja – usłyszeli znajomy głos – Prosiłam o punktualny powrót do domu. Niedługo wracam do siebie i myśl o wspólnym zjedzeniu posiłku może przerastać takie tępe mózgi jak wasze, ale mojego na pewno nie.
Nim zdążyli odwrócił się w jej kierunku, usłyszeli dźwięk przesuwanego spustu. Automatycznie zerwali się z koni unikając niewidocznego pocisku. Huk od razu postawił ich w gotowości.
- Jesteś chora!? – ryknął Prusak patrząc na nią z przestraszoną miną – Mogłaś nas postrzelić!
Mówiąc to spojrzał awaryjnie na ubranie doszukując się jakichś dziur.
- Węgry, wybacz! – zaoferował się Polska - Trochę się zagapiłem i możliwie przysnąłem! Wiesz przecież, że ostatnio mało sypiam!
Stała w progu drzwi ładując kolejny nabój, zupełnie nie zwracając uwagi na dwa przestraszone państwa. Ubrana w zwiewną sukienkę o długich rękawach wydawała się bardzo lubić swoją role - gospodyni domowej.
Kolejnego zaproszenia nie potrzebowali. Nim zdążyła ponownie wycelować przepchnęli się do wejścia, biegnąc w kierunku kuchni. Prusak usiadł przy stole wyrzucając niedbale nogi przed siebie. Polska zajął swoje stare miejsce blisko okna. Zielone oczy mimowolnie powędrowały na puste krzesło obok, które zwykle było zajmowane przez Sorę.
 Węgry skutecznie wytrąciła go z kolejnej zadumy, ładując mu na talerz porcję jajecznicy. Wyglądała bardzo bogato i zachęcająco. Wrząca woda odwróciła jej uwagę od dalszego nakładania jedzenia. Kubki  na herbatę przygotowała już wcześniej wrzucając odpowiednie woreczki z liśćmi i owocami.
Prusy spojrzał na jajecznice, jakby kiedyś naprzykrzyła mu się czymś niemiłym. Zaciągnął nosem miły zapach wykrzywiając usta.
- Ciekawe, czy temu zawszonemu dupkowi, też tak gotowała przez tyle lat – powiedział cicho nakładając sobie porcję.
- Mówisz o Austrii? – dopytał Polska.
Wściekłe prychnięcie mogło uchodzić za odpowiedź.
Dziewczyna przysiadła się do nich podając każdemu gorącą herbatę. Perlisty uśmiech mógł jasno świadczyć o jej szczęściu i całkowitemu zadowoleniu z zaistniałej sytuacji. Polska nie patrzył na nic innego poza obrazkiem lasku za oknem nie specjalnie zajmując myśli jedzeniem. Węgry westchnęła z ulgą chwytając sztućce.
- No to teraz możemy cieszyć się wspólnym jedzeniem jak za starych dobrych czasów…
- Jeśli chcesz żeby było jak kiedyś, mogę wyjąć broń i wycelować w jego skroń.
Mocne uderzenie pod stołem i jęk Prusaka skończyły dyskusję. Nim jednak podjęła kolejny temat, ciszę przerwał telefon. Cała trójka spojrzała zimno na urządzenie z dozą nieufności. Od kilku dni spodziewali się, że w końcu usłyszą dźwięk tak uporczywie irytujący a jednocześnie budzący iskry ciekawości. Kiedyś wysyłano posłańców, potem listy a obecny rozwój technologii ograniczył się do domowego telefonu. Każde państwo musiało mieć go  domu. Smutny przedmiot świadczący tylko o ich pochodzeniu i obowiązkach.
Polska odsunął się od stołu podchodząc do niego pewnie i szybko.
- Halo?
Kilka minut rozmowy opierającej się na jego przytakiwaniu jasno wskazywała, że drugi rozmówca nie ma czasu na dłuższe pogawędki. Polska odłożył powoli słuchawkę. Napięcie rosło z każdą cicho upływającą sekundą.
- Myślę, że nasze wakacje się skończyły – powiedział pewnie odwracając się do nich z pustym spojrzeniem – Nakazano nam zebrać się w kwaterze konferencyjnej by omówić ostatnie wydarzenia. Konferencja ma miarę najwyższej wagi sprawa jest bardzo poważna.
- Kiedy?
Węgry zabrała głos jako pierwsza podnosząc się z miejsca niczym na rozkaz. Cały dziewczęcy urok spowity w kobiecej sukience i delikatnym uśmiechu zniknęły niczym niechciane wspomnienie. Prusy opuścił wzrok przygryzając zęby. To nie była Węgry, którą chciał widzieć. Twarz i postura wojowniczki gotowej iść na rzeź po otrzymaniu rozkazu zupełnie mu nie odpowiadała. Poprzednie życie może i go opuściło, ale nie opuściło jej.
- Jeszcze dziś. Jednak  będzie brakowało jednego z nas…
Tym razem i Prusy podniósł na niego wzrok wyrażając zaciekawienie, ale i niepokój przed nadchodzącą informacją. Wiedział co się szykuje, bo znał zasady brudnej gry i zebrań każdego z personifikowanych. Takie zgromadzenia - szczególnie nagłe - były czymś ostatecznym.
- Wyraź się wreszcie! – jęknął poirytowanie – Nie robiłbyś z tego takiej draki gdyby nie chodziło o kogoś większego! Chodzi  mojego brata? Czy o innego dupka?
Zimno i chłód jakie dało się odczuć od oczu Polski, od razu postawiło ich na nogi.
- Tak się składa, że o Anglię.
Prusak zerwał się z krzesła jak oparzony, przetrącając barkiem węgierkę. Pot na ich twarzy pojawił się niemal błyskawicznie. W jednej chwili postarzeli się na myśl o ogromie problemu. Nie wiedząc co jeszcze powiedzieć Polska odszedł od nich siadając na kanapie w salonie. Kominek, w którym wciąż paliło się drewno tlił w sobie narwane języki ognia. Martwe szmaragdowe oczy utkwiły w pogorzelisku.
Kolejne łomotanie serca i bolesny ścisk sprawiły, że jęknął z bólu mimowolnie.
Dzisiejszego dnia ataki przychodziły nienormalnie szybko i często. Schował twarz w dłoniach nie powstrzymując się od cichego szlochu. Mokra łza przepłynęła między jego palcami, kapiąc na kolana. Nie potrafił powstrzymać bólu, którego w sobie trzymał ani chwili dłużej. To co się w nim nazbierało tkwiło i zabijało niczym trucizna. Jedynym sposobem na pozbycie się trucizny jest usunięcie jej z ciała.
Prusy i Węgry podeszli do niego cicho starając się nie naprzykrzać swoją osobą. Dopiero, gdy Polska znieruchomiał i zaprzestał szlochu zwrócił swoją uwagę Węgierki. Mina Prusaka wyraźnie wskazywała, ze nie czuł się komfortowo w obecnej sytuacji. Uderzyła go łokciem w bok wytrącając z cichego wpatrywania się w Polskę.
- Prusy, idź do siebie. Przyjdę się pożegnać.
Przytaknął z ulgą wychodząc z domu. Minęła chwila zanim kolejne skrywane łzy popłynęły po twarzy Polski. Każda z nich skrywała w sobie rozpacz i ból, z którymi nie mógł sobie poradzić. Wraz z ich upływem chciał poczuć się lżejszy. Węgry spojrzała na niego smutno, próbując opanować nerwy.
- Polsko – zaczęła, przysiadając się blisko niego – Nie ma niczego złego w płaczu. Masz prawo do smutku, ale tylko się nim dzieląc będziesz w stanie iść dalej.
Objęła go ramieniem, opierając głowę o jego bark. Wciąż nie odrywając dłoni od twarzy powstrzymał się od głośnego i bezsilnego płaczu.
- Wybacz – wyszeptał – To ona. Wiem, że Sora miała w tym swój udział. Nie mogę pozbyć się myśli, ze w ostatecznym rozrachunku będę odpowiedzialny za jej powstrzymanie. Rozumiesz, co to znaczy? Nie mam pojęcia co robić, starałem się ufać jej decyzjom nawet w jej stanie, ale to… to czyste szaleństwo!
Nerwy i napięcie wręcz kumulowały się coraz bardziej.
 - Posunięcie się do zabicia państwa, szczególnie kogoś takiego jak Anglia… - powiedziała smutno – Trudno nazwać kontrolą, lub planem. Przykro mi Polsko, wiem ile dla ciebie znaczy i z czym musisz się borykać, ale nie możesz kierować się wyłącznie sercem. Spróbuj zdobyć jeszcze trochę siły i cierpliwości. Konferencja państw na pewno wiele wyjaśni…
- Myślisz – przerwał jej – Że będzie jak kiedyś? Nie pewny jutra usiądę na swoim krześle, czekając na same smutne i nudne informacje. Wszyscy na nowo zaczną się kłócić, a wtedy z nikąd drzwi otworzą się i wyjdzie z nich piękna dziewczyna o łagodnym spojrzeniu. Podejdzie do mnie i moje życie na nowo zresetuje się, by móc widzieć choć trochę bardziej kolorowe barwy.
Westchnęła ciężko, pocierając pocieszająco jego ramię. Ogień zasyczał napierając wilgotne drewno. Po chwili Polska opuścił dłonie ujawniając twarz pełną rumieńców i grymasu bólu. Jednak poza oznaką wcześniejszego płaczu, nie widziała w nim nic. Zupełnie jakby prawda szybko do niego trafiła zarówno do głowy jak i serca.  
- Przepraszam. Obiecuję, że więcej nie będę się uskarżał… - wyjąkał cicho – Muszę stać się Polską, a nie Feliksem. Drugi ja zostanie w jej sercu, duszy i ciele. Jako państwo nie mogę kierować się uczuciami. Odrzucę je, tylko po to by móc na nowo ją spotkać.
- Tak bardzo mi przykro… - wyszeptała pociągając nosem – Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nigdy nie uwierzę, że to co robi Sora nie ma głębszego celu. Nosi twoje dziecko, nie można nie brać tego pod uwagę! I nie zamierzam  dalej milczeć w tej sprawie! Jako Państwo Węgierskie zdecydowanie stanę po twojej stornie, gdy tylko ją spotkamy!
Nagła złość i energia, wybuchły niczym wulkan z jej myśli i ust. Temperament Węgier na nowo wzniecił w nim płomyk ciepła, podobny do tego, który wciąż ogrzewał jego dom. Chwycił jej dłoń całując jej wierzch.
- Dziękuję.
- Głupi jesteś? – parsknęła zawstydzona – W takich wypadkach czuję się jak wasza opiekunka!
Uśmiechnął się szeroko wycierając pozostałości łez. Iskierki zielonych oczu na nowo zagorzały ciepłem i radością. W ich oczach odbijała się twarz zakłopotanej węgierki, której brązowe pasemka otulały czerwoną twarz.
- Nie będę cię dłużej trzymał. Prusy na pewno wyklął mnie już z tego świata… - stwierdził z rozbawieniem – Czeka na zewnątrz.
Wskazał palcem w stronę okna, z którego można było zobaczyć fragment srebrnej czupryny. Węgry poczerwieniała jeszcze bardziej czochrając ze zdenerwowania włosy.
- Co za kretyn – parsknęła, oglądając się na okno – Mówiłam, że ma stąd iść!
Wstali z miejsca podchodząc do drzwi. Podał węgierce zielony szalik, który od razu owinęła sobie wokół szyi. Gdy tylko była gotowa, odwróciła się do niego przodem, marszcząc lekko brwi.
- To czas, w którym musimy się pożegnać – westchnęła ciężko – Dziękuję, ze pozwoliłeś mi u siebie zostać. Po tym wszystkim, co się wydarzyło… potrzebowałam chwili spokoju – przełknęła nerwowo ślinę na samo wspomnienie – Teraz muszę dokończyć sprawy u siebie, nie zajmie mi to długo. Miałam dobrego nauczyciela.
Puściła mu oko uśmiechając się wdzięcznie. Szczery uśmiech, który mu posyłała mógł być jednym z najładniejszych, jakie u niej widział ostatniego czasu.
Ilość spędzonego okresu poza domem dała jej jednak się we znaki. Spędzanie wielu tygodni poza ojczystą granicą zawsze bywało niekomfortowe. Nawet podczas zgody drugiego państwa, czy też dobrej relacji między nimi. Dobry sen mógł przyjść tylko w swojej ojczyźnie. Jej podkrążone oczy były dowodem samym w sobie.
- Pamiętaj o spotkaniu – przypomniał jej – Gdy tylko wrócisz udaj się do willi. Będę tam jak najszybciej, nie chcę tracić czasu.
- Ah, no tak – zorientowała się – Trochę się spóźnię, ale dotrę na czas. Chyba, że będzie tam…
Odwróciła głowę, a na jej twarzy wyrysował się strach i paniczny lęk. Przygryzł zęby starając się nie wypowiedzieć imienia państwa, które na samo wspomnienie paraliżowało jego przyjaciółkę. Poprawił jej szalik zawiązując mocniej na szyi. Robił to instynktownie wiedząc, ze Sora zawsze bagatelizowała chłód na dworze. Pogodził się z myślą, że nie wyprze swoich odruchów pozostawionych po obecności Sory.
- Do zobaczenia – powiedział.
W odpowiedzi uśmiechnęła się wychodząc na zewnątrz. Ciepło, które zostało stworzone przez ogień w kominku, wzburzyło się w zetknięciu z wiosennym mrozem. Nim Polska zamknął za nią drzwi, zobaczył jak Prusak odrywa się od ściany podchodząc do Węgierki. Spojrzenie, jakim go obrzucił było dla niego zupełnie nie jasne. Znając Prusaka mogło wyrażać niechęć, albo złość, ale tym razem było to coś zupełnie innego. Czyżby żal?
Trudno było stwierdzić, czy to uczucie było negatywne, czy pozytywne. Prawdopodobnie można je uważać za wstęp do współczucia, które w Prusaku budziło się nader rzadko.

piątek, 11 października 2019

Rozdział 114







 ______________________________________________________

Szli już od jakiegoś czasu. Długo, powtarzalnie wydawać by się mogło, że bez celu. Brzeg ciągnął się jak niekończąca się granica mroku i światła. Strona morza nigdy nie będzie tą spokojną, ujarzmioną przez człowieka. Zawsze będą się jej bać, bo pomimo swojego uroku niesie za sobą więcej śmierci niż ukojenia. 

Wędrówka nie była długa tym bardziej, że przez jakiś czas szli przez sam środek morza, lecz nie jej domu. Te wody nie były jej znane. Mimo tego nie atakowały jej. Przeszli bez najmniejszych problemów. Sama już nie wiedziała, czy należy się tym martwić.
Byli tuż przed nią. Te kilka niepozornych kroków. 

- Widziałeś to bracie? Podatni jak dzieci – zaśmiał się głośno, gestykulując przy tym energicznie – To będzie prostsze niż myśleliśmy! 

Wyglądał jak umięśniony nastolatek pełen werwy do życia. Ciągle uśmiechnięty, gadatliwy i porywczy. Białe włosy sterczały na wszystkie strony, ale co dłuższe pasemka sięgały mu do długiej szyi otulając ją niczym wici. Piękne ciało było jednak niczym złuda przy pełnych dużych oczach. Oczach tak obfitych w ciemną acz wyrazistą czerwień. Przypominały krew wylaną prosto z tętnicy. Sprawiały, że od razu trzymało się na baczności. Niewinność przeplatana niemym okrucieństwem. 

- Żałuje, że nie zdążyliśmy zabawić się trochę dłużej tym państwem od broni palnej… jak mu tam było?
Zamyślił się na moment, po czym odwrócił do Sory bacznie mu się przyglądającej.
-  Ej, dziwadło – wskazał na nią zatrzymując się – Mówiłaś, że jak on ma na imię?
Zignorowała wredną odzywkę odpowiadając chłodno.
- Szwajcaria, młode państwo działające zwykle niezależnie…
- Właśnie! – ryknął przerywając jej – Bracie, chce go następnym razem dla siebie. Wydaje się dość silny nie uważasz?

Jego słuchacz szedł dalej przed siebie nie odzywając się ani słowem. Był wyższy, zdecydowanie mniej umięśniony od brata. Proste białe włosy opadały w ładzie na jego twarz zakrywając przy tym bystre skupione spojrzenie. Zupełny brak emocji w przeciwieństwie do jego własnych od razu świadczyły o chłodnej i bezwzględnej naturze. 

- Na razie się wstrzymasz. Mamy inne plany, ważniejsze niż mierne państwo, którego wiek pozostawia wiele do życzenia – powiedział obojętnym, głębokim głosem.

Drugi prychnął tylko udając, że wcale nie przyjął tego do wiadomości. Małomówność jego kompana ani na trochę nie ostudziła jego zapału do ciągłej gadaniny. 

- W takim razie zamawiam sobie kolejne państwo! – krzyknął wesoło wznosząc ręce do góry – Jeśli to będzie kobieta, też pierwszy chcę się zabawić! Ciekawe jakie są. Właściwie jeszcze żadnej nie spotkałem, może oni personifikują się tylko w postaci mężczyzn?
- Niech ci odpowie nasza nowa przyjaciółka – odparł starszy z braci.
Sora skrzyżowała ręce unosząc dumnie głowę. Nie zamierzała dać się stłamsić.
- Aż tak mi ufacie? Też mam swoje plany, nie myślcie, że co lepsi przypadną wam. Nie mam zamiaru grać w tej grupie drugich skrzypiec.

Wraz z kolejnym powiewem wiatru młodszy z nich zmaterializował się tuż obok niej przykładając palec naprzeciwko jej oczu. Nie potrafiła określić sposobu, dzięki któremu potrafił tak zwinnie zachodzić do innych. Białe włosy łaskotały ją w policzek, a zimny oddech cucił do reakcji. Gdyby tylko chciał mógł ją oślepić, ale wolał się nią bawić dla chorych pobudek. Przybrała niewzruszoną postawę pomimo szponów, których nic nie dzieliło by wbić się w  jej twarz.  

 - A może wyłupię ci oczy, żebyś nie wchodziła między mnie, a moją ofiarę – zapytał oblizując lubieżnie usta – Pamiętaj, mi się niczego nie zabrania.
Drugi z nich zatrzymał się. Zerknął powoli w stronę swojego brata, powoli i przemyślanie. Widząc reakcję z jego strony napastnik odsunął się na kilka centymetrów od Sory.  
- Zostaw ją. Twoja zabawa zaraz się zacznie, jesteśmy już blisko celu – uspokoił go.

Słysząc uwagę brata na nowo przybrał dziecięcą niewinność, uśmiechając się z rozbawienia. Spojrzał na nią przenikliwie, doszukując się strachu, ale jedyne co można było określić po jej zachowaniu to anielski spokój. Wzruszył ramionami, poprawiając kosmyki włosów.

- Jesteś dziwna siostro – stwierdził – Z tobą może będzie choć trochę zabawniej. Nasz brat jest wyjątkowo nudny! To jak? Pomożesz znaleźć kogo trzeba? Jestem ciekawy ich charakteru oby bili się dość długo, by ustać na nogach, choć po minucie walki.
Odepchnęła go ręką od siebie, wyczuwając twarde jak kamień mięśnie.
- Znam kilka państw, które zostały spersonifikowane jako kobiety – odparła, odpowiadając na jego poprzednie pytanie – Nie niedoceniajcie ich. Potrafią napsuć krwi…
Dopiero po chwili zauważyła jak błyskotliwe spojrzenie starszego z nich spoczęło na jej osobie. Wyglądał na zaciekawionego, ale dopóki się nie odezwał mogła się tylko domyślać jakie myśl zaprzątały mu teraz głowę. Przygryzła zęby starając się wytrzymać to spojrzenie.
- Krew – zaczął - To naprawdę niesamowite zjawisko. Nazywane również wodą dla duszy. Wiedziałaś o tym? Tym samym można ją wykorzystać na wiele sposobów. Ma w sobie właściwości, o których takie szare masy jak Ty i inni możecie się tylko domyślać…

Podszedł do niej bliżej, powoli, machinalnie jak drapieżnik, którego ofiara sparaliżowana strachem nie jest w stanie się już poruszyć. Nabrała głęboko powietrza unosząc głowę, nie chciała by patrzył na nią z góry. Był stanowczo za wysoki by tego nie zrobić. 

Chwycił jej dłoń unosząc ją przed swoją twarz. Jego dotyk był tak samo mroźny jak najgłębsze dno morza. Jednak po chwili zrozumiała, że tego zimna nie da się porównać do czegokolwiek co zna. Raził ją nawet pod skórą, docierając do kości. Nieprzerwanie muskał palcami jej dłoń przyglądając się jej oczami nie mniej przerażającym od jego brata.

 Ich oddechy przeplatały się ze sobą w ciszy. 

- Wydaje mi się, że dzielisz z nimi coś więcej – zaczął – Twój wygląd to prawdziwa zagadka wiesz? Mieszaniec… nawet to słowo nie określa Cię dość precyzyjnie. Połowicznie trzymasz się swojego i ich świata. I to sprowadza mnie do pytania, którego z nich krew sobie przywłaszczyłaś?

Ostatnie słowa brzmiały w jej głowie niczym echo oddalające się od niej w coraz to dalsze zakamarki umysłu. Serce mimowolne przyśpieszyło i mimo prób nie mogła nad nim zapanować. Przypomniał jej ten dzień, dzień który tak wiele zmienił. 

- W ramach zaufania możemy sobie pozwolić na minimalną dozę szczerości – kontynuował.
- Moje intencje powinny być już dla was oczywiste – odpowiedziała twardo – Moje życie zawsze było zwykła złudą, manipulacją i ciągłą walką dla innych. To w jaki sposób przetrwałam to wyłącznie moja sprawa. Nie zamierzam się tym z Wami dzielić. 

Zamilkła na moment po czym dodała.

- Tak. Masz rację. To ciało utrzymuje się z czegoś co dostałam wieki temu. Krew, która tak Cię interesuje nie należy w pełni do mnie.
- Czyja jeśli mogę spytać? – zapytał niemal natychmiast.
Woda zaszumiała dźwięcznie podmywając ich bose stopy. Poczuła jak wibruje w jego obecności, nieprzyjaźnie i złowrogo. Nabrała głęboko powietrza wysuwając dłoń z jego uścisku.
- Do kogoś kim sama się zajmę przy najbliższym spotkaniu.
- Mniemam, że mamy szukać kogoś o zielonych oczach i jasnych włosach? – dokończył wnikliwie. 

Zmrużyła groźnie oczy nie dając się jego inteligentnej grze. Wydawał się o wiele bardziej oczytany i przebieglejszy od drugiego z braci. To on był mózgiem całego przedsięwzięcia. Można było odczuć, że nauka, którą czerpał przyniosła swoje owoce.

- Jak już powiedziałam, pomogę wam podbić wszystkie ziemie, ale jedną w szczególności sobie zawłaszczam – odpowiedziała – Czekałam na to wystarczająco długo, by odpłacić za wszystkie poniżenia. Wygląd, który mi wypomniałeś wróci w końcu do normy.
- Niech będzie – odparł – W końcu możemy liczyć, że pozostała dwójka nad twoim brzegiem, już dawno wącha kwiatki od spodu. Teraz czekamy na większą rybkę. Pamiętasz naszą umowę… rób co trzeba. 

Spojrzała przed siebie widząc rozlegle urwisko tuż nad brzegiem morza. Nawet nie zorientowała się, że są już na miejscu. A teraz chwila, od której wszystko miało się zapoczątkować dzieje się przed jej oczami. 

Tuż nad nimi na posępnym urwisku można było zauważyć wyłaniające się zza mgły zamczysko. Stare, ale mimo to zamieszkałe.  Pochodnie, które widniały na murach i patrolujący je żołnierze   migali w półmroku. 

- Anglia… – powiedziała cicho, a po chwili rozniosła się piękna, choć smutna pieśń.

Rozdział 113


 Krótki, ale jest :)
Dziękuję - jako tradycyjny dodatek słowny specjalnie dla Was 💗







Zerwał się z kanapy zalany potem. Ciało zareagowało instynktownie, ale wzrok zasłonięty snem jeszcze przez chwilę zasłaniał mu widok. Strącił ręką wysoką lampę, która spadając na ziemię rozbiła swoją szklaną kopułę. Trzask potoczył się echem po korytarzach. Nie zważając na odłamki spróbował zrobić kilka chwiejnych kroków. Uderzył o ścianę próbując powstrzymać dziwny amok, który go ogarnął. Atak gorąca i fala nieprzyjemnych dreszczy, kumulowały się wytrącając go z kontroli.
- Polsko, co się dzieje? – głos Węgierki wydawał się dziwnie odległy i powolny.
Nie odpowiedział. Padł na kolana trzymając się kurczowo za głowę. Szkło wbiło się w jego skórę, ale nawet tego nie poczuł. Odpowiedzenie jej na pytanie, na które sam nie znał odpowiedzi nie miało najmniejszego sensu. Poczekał chwile, dopóki nie odzyskał minimalnej kontroli nad sobą.
- To z całą pewnością nie wróży nic dobrego – wyjąkał dysząc.
Rwący ból wydostał się w postaci głośnego krzyku chłopaka. Ilość bodźców, które w niego uderzały były tak chaotyczne, że w żaden sposób nie mógł przewidzieć, kiedy uderzy następny. W jednej chwili Węgry znalazła się tuż obok niego muskając jego twarz brązowymi kosmykami. Zatroskane dłonie owinęły się wokół jego policzków. Nawet ich dotyk raził niczym prąd.
- Mów, co się dzieje? – niemal rozkazała, czując narastający strach.
- Łatwo powiedzieć – warknął – Czuję się jakby ktoś odrywał mi mięso od kości…
Opanowując w małej mierze ataki podniósł się z ziemi strzepując resztki szkła. Otwarte rany niemal natychmiast zagoiły się wyrzucając obce ciało. Nie chciał by widziała go  tym stanie. Mieszało się w nim tak wiele uczuć, że ledwo był w stanie je stłamsić. Węgry podała mu płaszcz, kierując się do wyjścia. Jej mina wyraźnie mówiła, że jego udawanie ani trochę jej nie przekonało. Gdy tylko spróbował się uśmiechnąć by choć trochę odpuściła mu tej nadopiekuńczości  złapał się za głowę wbijając w nią palce. Jęki bólu ponownie potoczyły się echem po ciemnym korytarzu.
- Pojedziemy na Feniksie – powiedział przez zaciśnięte zęby – Powinien być niedaleko.
- Chcesz jechać w takim stanie? – zapytała nie kryjąc zaniepokojenia.
Przytaknął, wychodząc chwiejnym krokiem przez próg domu. Zagwizdał choć dźwięk, który wydostał się z jego gardła przypominał rwany świst powietrza.
- Jeździłem w dużo gorszych warunkach, poradzę sobie. Muszę znaleźć Sorę.
Węgry zawahała się słysząc jej imię. Dom był pusty, brakowało Prusaka i personifikacji Morza. Wydawało się to dziwne od samego początku, ale nie chciała tego wypominać widząc w jakim stanie jest Polska. Powaga z jaką zamierzał ją odnaleźć od razu mogła budzić podejrzenia. Możliwe wiedział już co się stało, ale nie chciał niczego mówić nie widząc tego na własne oczy.
Jedyne co jej pozostało to czekać i iść za nim.
Stali na polane niecałą minutę od gwizdu Polski a już dało się słyszeć rytmiczny bieg jakiegoś zwierzęcia. Były potężne, silne i zdecydowane niczym sunąca na nich nawałnica. Po chwili coś przeskoczyło przez zarośla ujawniając majestatyczne ciało wierzchowca. Feniks zamachnął grzywą ani na chwilę nie spowalniając biegu. Węgierka zawahała się i mimowolnie zrobiła trzy kroki do tyłu, czując jej niepewność Polska powstrzymał ją. Tuż przed prawdopodobnym zderzeniem koń zahamował wbijając kopyta w ziemię. Manifest siły i piękna mógł zostać zdefiniowany właśnie przez ten szaleńczy ruch z jego strony. Polska nawet przez chwilę się nie zawahał wiedząc o zamiarach swojego przyjaciela.
Uwolnił się z pod jej opiekuńczego ramienia podchodząc do rozjuszonego konia. Poklepał go po szyi. Feniks niemal natychmiast uspokoił się trącając go pyskiem w ramie. 
- Ty pierwsza – chwycił ją w pasie nim zdążyła zareagować.
- Zaraz! Poradzę sobie, jesteś ranny nie możesz-
Nie czekał aż skończy. W jednej chwili znalazła się na grzbiecie Feniksa. Polska choć chwiejnym ruchem usiadł przed nią.
- Mogę prowadzić – zasugerowała ponownie, nie mogąc przestać się o niego martwić – Wyglądasz naprawdę źle...
- Węgry – powiedział chłodno i zdecydowanie obco – Nie odzywaj się do mnie przez chwilę.
Jednym silnym uderzeniem łydki popędził konia przechodząc automatycznie do galopu. Trzymając się jego pleców czuła jak drży. Zupełnie jak małe dziecko, które z obawy przed potworem nie wie co robić poza okazywaniem strachu. Burzliwe życie, które wiedli było okrutne i naprawdę niesprawiedliwe.
Dlaczego tak musiało być? Zadawanie sobie tego pytania nie przyniosło jej spodziewanej ulgi. Wyłącznie niepewność i przerażenie. 

*

Woda sięgała mu już do ust.
Jeszcze chwila i kilka kropel sprawi, że się utopi. To najbardziej żenująca śmierć z jaką przyszłoby mu się zmierzyć. Wiedział, że wisi nad nim od tylu lat, ale nie mógł przypuszczać, czegoś równie niedorzecznego.
Jęki Szwajcara, który pomału wracał do siebie utwierdziły go w przekonaniu, że wyliże się szybciej niż on sam. Sora pozostawiła go w najgorzej z możliwych pozycji. Przybity, bez szans na ratunek lub licząc na namiastek siły jaką w sobie trzymał.
- Cholera… - warknął wypluwając wodę – Opętała każdego z osobna, tylko po to by móc przyłączyć się do jej podobnych. Nawet po śmierci znajdę i zatłukę tą sukę.
Spojrzał na granatowe niebo. Nigdy nie myślał, że umrze widząc coś tak ponurego i smutnego. Ten kolor był jej ulubionym, na pewno nie bez przyczyny. Sora zwyczajnie utożsamiała się z nocnym niebem, zamiast świetlistym błękitem, o którym mówił Polska. Jej imię mogło mieć tak wiele znaczeń. Zaśmiał się opryskliwie, wypluwając wpadającą do ust wody. To nie było teraz ważne, a jednak w takich chwilach potrafi się myśleć nawet o najbardziej absurdalnych rzeczach.
Śmierć igrała z nim przez całe życie. Sora mogła go zabić od razu, dzięki temu nie myślałby kogo chciałby teraz zobaczyć. Jej twarz pojawiała się niczym szybko puszczony film z różnego okresu. Mała chłopczyca atakująca go z ukrycia, młoda kobieta spłukująca krew z bitwy w jeziorze, walcząca, silna i pyskata dziewczyna.
To prawie jak klątwa.
- Prusy!
Czysty dźwięk przesłoniła szumiąca głębia morza. Nie wiedział już jak długo woda go zakrywała. Dlaczego, gdy zanurzamy się pod wodą słyszymy wszystko tak stłumione. Oddalone i zupełnie ciche.
Nagle jeden silny ruch wyrwał z jego ramion lodowe szpikulce i równie szybkim gestem wyciągnął z wody. Krzyknął czując rwący ból w ramionach. Minęła chwila nim zrozumiał, ze może oddychać. Wypluł tkwiącą mu w gardle wodę, po czym spojrzał na swojego wybawcę. Wzrok wciąż palił od słonej wody.
- Żyjesz… - wyszeptała podnosząc jego twarz  – Ty debilu! Dlaczego dałeś się tak poharatać!
Zdyszana, wystraszona i jednocześnie wściekła patrzyła na niego niczym na żyjący cud. Dłonie, których dotyku tak pragnął utuliły go w kruchych a jednocześnie silnych ramionach dziewczyny. Ból, który dręczył go w ramionach niemal natychmiast zniknął. Odetchnął powoli czując jak całe napięcie ulatnia się z niego niczym dym. Żyje. Uratowała go, znowu.
- Wyszłaś z domu kretynko – wyjąkał krzywiąc się.
- Zamknij się… - wyszeptała nie przerywając uścisku.
Oderwała się jednak od niego jakby przypomniała sobie o dość nieciekawej sytuacji, w której się znaleźli.
- Trzeba was stąd zabrać… - jęknęła, muskając palcem dwie głębokie dziury po szpikulcach – Cholera, przebiło cię na wylot! Polsko, musimy wracać!
- Polsko? – mimo wszystko, zdziwił się – On tu jest?
Odchylił głowę szukając postaci państwa, stał tuż przy wydmach kilka metrów od nich. Węgry przybiegła najpierw do niego, a Polska skierował się do wbitego w ścianę piasku żołnierza. Podtrzymywał Szwajcara, ale jego wzrok utkwił martwo w kierunku morza. Nie trzeba mu było wiele wyjaśniać. Domyślił się całej historii, a mimo to jego mina nie wyrażała niczego. Ponownie wydawał się zamknięty i nieobecny. To wkurzało Prusaka najbardziej, ciągłe nieodgadniona studnia myśli Polski.
Zamęt myśli nie wpłynął na niego dobrze. W jednej chwili zakręciło mu się przed oczami i zebrało na mdłości.
- Prusy, nie odpływaj! – ocuciła go siarczystym policzkiem – Masz być przytomny dopóki nie dotrzemy do domu Polski. Tutaj nie jest bezpiecznie.
- Dasz mi za siebie decydować? – warknął, po czym szybko pożałował swoich słów.
Węgry podniosła go z ziemi opierając na swoim ramieniu. Poza była o tyle żenująca, że jej ciało przy jego umięśnionym wyglądało wręcz śmiesznie. Mimo to Węgierka bez trudu przemieściła się z nim podchodząc do Polski. Prusak starał się ignorować fakt, że jego głowa miała coraz to krótszą drogę do obszernego biustu dziewczyny. Nie miał jednak ani sił ani zamiaru tego zmieniać.
- Polsko - zaczęła niepewnie starając się przykuć jego wzrok – Musimy iść.
Milczał, uporczywie patrząc się w morze. Dopiero szarpnięcie Szwajcara, który chwycił go za kołnierz i mocno pociągnął do swojej twarzy, uwolnił go od przemyśleń. W oczach żołnierza tliła się prawdziwa wściekłość.
- Tam nie ma niczego, za czym można wyglądać takim spojrzeniem! Ocknij się do cholery! – krzyk potoczył się długim echem głośniejszym od obijających się o piasek fal.
Oczy Polski zwęziły się widząc rozwścieczoną twarz żołnierza. Nie wyglądał na przekonanego, ani specjalnie przejętego tym co zaszło. Odsunął nieprzyjaźnie rękę Szwajcarii od swojego kołnierza. Ten zachwiał się nie spodziewając takiego nadmiaru siły w tym prostym geście. Zacisnął pięść czując jak kości strzykają mu pod skórą ustawiając się w prawidłowym szeregu. Prusak zauważył ten gest. Spojrzał na bezemocjonalną figurę Polski, obawiając się, że ten trzyma na ostatniej wici swoją kontrole.
- Prusy, Szwajcario i ty Węgry pojedziecie na Feniksie – zadecydował pewnie patrząc na nich intensywną zielenią – Ja muszę tu jeszcze chwile zostać.
Prychnięcie żołnierza jasno świadczyło o jego głupocie. Węgry powstrzymała się od krytykowania jego decyzji. Uprzedzając również głupi komentarz Prusaka, przyciskając dłoń do jego ust.
- Dobrze. Widzimy się u ciebie.
Feniks bawił się piaskiem, natarczywie dłubiąc kopytem w jednym miejscu. Gdy podeszła do niego Węgierka postawił uszy do góry ocierając mordką o jej ramię. Uśmiechnęła się odpowiedzi, nie widząc jak Prusak zabija ogiera wzrokiem za jej plecami.
- Nie cierpię tej szkapy – wyjąkał.
- To twój problem – skarciła go, pomagając mu dostać się na grzbiet – Szwajcario?
Spojrzała na pogrążonego w szoku i zdenerwowaniu żołnierza. Wciąż zaciskał pięści powstrzymując się przed ewidentnym atakiem na Polskę. Gniew niemal ulatniał się przez jego skórę. Wiedziała, że ten widok zapamięta na zawsze. Młode, neutralne Państwo nie mogło nic zrobić, nic na ziemi Polski co miało by skutkować konfliktem w przyszłości. Sprawa Sory nie była bezpośrednim trzonem nacji, nie dotyczyła stojącego przed nim chłopaka.
Przeklął głośno, wrogo w ojczystym języku, po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę lasu ignorując wyciągniętą rękę Węgierki. Zanim jednak doszedł do skraju drzew odwrócił się gwałtowanie wyciągając broń i strzelając z niej do nieba. Furia musiała jakoś się ulotnić.
- Masz świadomość, że to otwarta wojna prawda?! – krzyknął – Nie ucieknie od sprawiedliwości, ani od konsekwencji tego co zrobiła. Jako państwo masz obowiązek ją zabić i przywrócić pieprzony porządek w naszym świecie! Nie uciekniesz od tego!
Zniknął za drzewami pozostawiając przerażoną Węgierkę, która wpatrywała się to w Polskę to w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu stał Szwajcar. Serce biło jej jak oszalałe a łzy zbierały się od oczu. To co zaszło tego wieczoru na zawsze odbije się na ich dotychczasowym życiu. Wiedziała to. Wsiadła na Feniksa patrząc oczekująco na Polsce. Musiała usłyszeć jego głos, musiała wiedzieć jak będzie brzmiał, co będzie w stanie z niego wyczytać.
- Idźcie  – usłyszała.
Mówiąc to odszedł zupełnie obojętnie nie spoglądając się za siebie.  Nie mogła się otrząsnąć. Łzy coraz to szybciej i obficiej spływały po jej twarzy kapiąc na trzęsące się dłonie.
- Węgry – usłyszała głos Prus – Daj mi wodze.
Nie zareagowała, ale on nie czekał. Chwycił je i popędził konia chcąc jak najszybciej uciec od tego miejsca. Tak, ucieczka to dobre słowo. W tym wypadku nie widział w nim nic haniebnego ani złego. Atmosfera, która otoczyła to miejsce była na tyle spaczona, że trudno było oddychać. Węgry siedziała przed nim niczym szmaciana lalka. Przynajmniej mógł zablokować jej upadek rękami, bo czuł jakby w każdej chwili mogła usunąć się z siodła. Nie musiał patrzeć w jej oczy by wiedzieć, że nie kryje się w nich nic więcej jak strach, który sparaliżował jej całe ciało.
- Co teraz będzie – wydukała ledwo dobierając dźwięk z gardła.