piątek, 11 października 2019

Rozdział 113


 Krótki, ale jest :)
Dziękuję - jako tradycyjny dodatek słowny specjalnie dla Was 💗







Zerwał się z kanapy zalany potem. Ciało zareagowało instynktownie, ale wzrok zasłonięty snem jeszcze przez chwilę zasłaniał mu widok. Strącił ręką wysoką lampę, która spadając na ziemię rozbiła swoją szklaną kopułę. Trzask potoczył się echem po korytarzach. Nie zważając na odłamki spróbował zrobić kilka chwiejnych kroków. Uderzył o ścianę próbując powstrzymać dziwny amok, który go ogarnął. Atak gorąca i fala nieprzyjemnych dreszczy, kumulowały się wytrącając go z kontroli.
- Polsko, co się dzieje? – głos Węgierki wydawał się dziwnie odległy i powolny.
Nie odpowiedział. Padł na kolana trzymając się kurczowo za głowę. Szkło wbiło się w jego skórę, ale nawet tego nie poczuł. Odpowiedzenie jej na pytanie, na które sam nie znał odpowiedzi nie miało najmniejszego sensu. Poczekał chwile, dopóki nie odzyskał minimalnej kontroli nad sobą.
- To z całą pewnością nie wróży nic dobrego – wyjąkał dysząc.
Rwący ból wydostał się w postaci głośnego krzyku chłopaka. Ilość bodźców, które w niego uderzały były tak chaotyczne, że w żaden sposób nie mógł przewidzieć, kiedy uderzy następny. W jednej chwili Węgry znalazła się tuż obok niego muskając jego twarz brązowymi kosmykami. Zatroskane dłonie owinęły się wokół jego policzków. Nawet ich dotyk raził niczym prąd.
- Mów, co się dzieje? – niemal rozkazała, czując narastający strach.
- Łatwo powiedzieć – warknął – Czuję się jakby ktoś odrywał mi mięso od kości…
Opanowując w małej mierze ataki podniósł się z ziemi strzepując resztki szkła. Otwarte rany niemal natychmiast zagoiły się wyrzucając obce ciało. Nie chciał by widziała go  tym stanie. Mieszało się w nim tak wiele uczuć, że ledwo był w stanie je stłamsić. Węgry podała mu płaszcz, kierując się do wyjścia. Jej mina wyraźnie mówiła, że jego udawanie ani trochę jej nie przekonało. Gdy tylko spróbował się uśmiechnąć by choć trochę odpuściła mu tej nadopiekuńczości  złapał się za głowę wbijając w nią palce. Jęki bólu ponownie potoczyły się echem po ciemnym korytarzu.
- Pojedziemy na Feniksie – powiedział przez zaciśnięte zęby – Powinien być niedaleko.
- Chcesz jechać w takim stanie? – zapytała nie kryjąc zaniepokojenia.
Przytaknął, wychodząc chwiejnym krokiem przez próg domu. Zagwizdał choć dźwięk, który wydostał się z jego gardła przypominał rwany świst powietrza.
- Jeździłem w dużo gorszych warunkach, poradzę sobie. Muszę znaleźć Sorę.
Węgry zawahała się słysząc jej imię. Dom był pusty, brakowało Prusaka i personifikacji Morza. Wydawało się to dziwne od samego początku, ale nie chciała tego wypominać widząc w jakim stanie jest Polska. Powaga z jaką zamierzał ją odnaleźć od razu mogła budzić podejrzenia. Możliwe wiedział już co się stało, ale nie chciał niczego mówić nie widząc tego na własne oczy.
Jedyne co jej pozostało to czekać i iść za nim.
Stali na polane niecałą minutę od gwizdu Polski a już dało się słyszeć rytmiczny bieg jakiegoś zwierzęcia. Były potężne, silne i zdecydowane niczym sunąca na nich nawałnica. Po chwili coś przeskoczyło przez zarośla ujawniając majestatyczne ciało wierzchowca. Feniks zamachnął grzywą ani na chwilę nie spowalniając biegu. Węgierka zawahała się i mimowolnie zrobiła trzy kroki do tyłu, czując jej niepewność Polska powstrzymał ją. Tuż przed prawdopodobnym zderzeniem koń zahamował wbijając kopyta w ziemię. Manifest siły i piękna mógł zostać zdefiniowany właśnie przez ten szaleńczy ruch z jego strony. Polska nawet przez chwilę się nie zawahał wiedząc o zamiarach swojego przyjaciela.
Uwolnił się z pod jej opiekuńczego ramienia podchodząc do rozjuszonego konia. Poklepał go po szyi. Feniks niemal natychmiast uspokoił się trącając go pyskiem w ramie. 
- Ty pierwsza – chwycił ją w pasie nim zdążyła zareagować.
- Zaraz! Poradzę sobie, jesteś ranny nie możesz-
Nie czekał aż skończy. W jednej chwili znalazła się na grzbiecie Feniksa. Polska choć chwiejnym ruchem usiadł przed nią.
- Mogę prowadzić – zasugerowała ponownie, nie mogąc przestać się o niego martwić – Wyglądasz naprawdę źle...
- Węgry – powiedział chłodno i zdecydowanie obco – Nie odzywaj się do mnie przez chwilę.
Jednym silnym uderzeniem łydki popędził konia przechodząc automatycznie do galopu. Trzymając się jego pleców czuła jak drży. Zupełnie jak małe dziecko, które z obawy przed potworem nie wie co robić poza okazywaniem strachu. Burzliwe życie, które wiedli było okrutne i naprawdę niesprawiedliwe.
Dlaczego tak musiało być? Zadawanie sobie tego pytania nie przyniosło jej spodziewanej ulgi. Wyłącznie niepewność i przerażenie. 

*

Woda sięgała mu już do ust.
Jeszcze chwila i kilka kropel sprawi, że się utopi. To najbardziej żenująca śmierć z jaką przyszłoby mu się zmierzyć. Wiedział, że wisi nad nim od tylu lat, ale nie mógł przypuszczać, czegoś równie niedorzecznego.
Jęki Szwajcara, który pomału wracał do siebie utwierdziły go w przekonaniu, że wyliże się szybciej niż on sam. Sora pozostawiła go w najgorzej z możliwych pozycji. Przybity, bez szans na ratunek lub licząc na namiastek siły jaką w sobie trzymał.
- Cholera… - warknął wypluwając wodę – Opętała każdego z osobna, tylko po to by móc przyłączyć się do jej podobnych. Nawet po śmierci znajdę i zatłukę tą sukę.
Spojrzał na granatowe niebo. Nigdy nie myślał, że umrze widząc coś tak ponurego i smutnego. Ten kolor był jej ulubionym, na pewno nie bez przyczyny. Sora zwyczajnie utożsamiała się z nocnym niebem, zamiast świetlistym błękitem, o którym mówił Polska. Jej imię mogło mieć tak wiele znaczeń. Zaśmiał się opryskliwie, wypluwając wpadającą do ust wody. To nie było teraz ważne, a jednak w takich chwilach potrafi się myśleć nawet o najbardziej absurdalnych rzeczach.
Śmierć igrała z nim przez całe życie. Sora mogła go zabić od razu, dzięki temu nie myślałby kogo chciałby teraz zobaczyć. Jej twarz pojawiała się niczym szybko puszczony film z różnego okresu. Mała chłopczyca atakująca go z ukrycia, młoda kobieta spłukująca krew z bitwy w jeziorze, walcząca, silna i pyskata dziewczyna.
To prawie jak klątwa.
- Prusy!
Czysty dźwięk przesłoniła szumiąca głębia morza. Nie wiedział już jak długo woda go zakrywała. Dlaczego, gdy zanurzamy się pod wodą słyszymy wszystko tak stłumione. Oddalone i zupełnie ciche.
Nagle jeden silny ruch wyrwał z jego ramion lodowe szpikulce i równie szybkim gestem wyciągnął z wody. Krzyknął czując rwący ból w ramionach. Minęła chwila nim zrozumiał, ze może oddychać. Wypluł tkwiącą mu w gardle wodę, po czym spojrzał na swojego wybawcę. Wzrok wciąż palił od słonej wody.
- Żyjesz… - wyszeptała podnosząc jego twarz  – Ty debilu! Dlaczego dałeś się tak poharatać!
Zdyszana, wystraszona i jednocześnie wściekła patrzyła na niego niczym na żyjący cud. Dłonie, których dotyku tak pragnął utuliły go w kruchych a jednocześnie silnych ramionach dziewczyny. Ból, który dręczył go w ramionach niemal natychmiast zniknął. Odetchnął powoli czując jak całe napięcie ulatnia się z niego niczym dym. Żyje. Uratowała go, znowu.
- Wyszłaś z domu kretynko – wyjąkał krzywiąc się.
- Zamknij się… - wyszeptała nie przerywając uścisku.
Oderwała się jednak od niego jakby przypomniała sobie o dość nieciekawej sytuacji, w której się znaleźli.
- Trzeba was stąd zabrać… - jęknęła, muskając palcem dwie głębokie dziury po szpikulcach – Cholera, przebiło cię na wylot! Polsko, musimy wracać!
- Polsko? – mimo wszystko, zdziwił się – On tu jest?
Odchylił głowę szukając postaci państwa, stał tuż przy wydmach kilka metrów od nich. Węgry przybiegła najpierw do niego, a Polska skierował się do wbitego w ścianę piasku żołnierza. Podtrzymywał Szwajcara, ale jego wzrok utkwił martwo w kierunku morza. Nie trzeba mu było wiele wyjaśniać. Domyślił się całej historii, a mimo to jego mina nie wyrażała niczego. Ponownie wydawał się zamknięty i nieobecny. To wkurzało Prusaka najbardziej, ciągłe nieodgadniona studnia myśli Polski.
Zamęt myśli nie wpłynął na niego dobrze. W jednej chwili zakręciło mu się przed oczami i zebrało na mdłości.
- Prusy, nie odpływaj! – ocuciła go siarczystym policzkiem – Masz być przytomny dopóki nie dotrzemy do domu Polski. Tutaj nie jest bezpiecznie.
- Dasz mi za siebie decydować? – warknął, po czym szybko pożałował swoich słów.
Węgry podniosła go z ziemi opierając na swoim ramieniu. Poza była o tyle żenująca, że jej ciało przy jego umięśnionym wyglądało wręcz śmiesznie. Mimo to Węgierka bez trudu przemieściła się z nim podchodząc do Polski. Prusak starał się ignorować fakt, że jego głowa miała coraz to krótszą drogę do obszernego biustu dziewczyny. Nie miał jednak ani sił ani zamiaru tego zmieniać.
- Polsko - zaczęła niepewnie starając się przykuć jego wzrok – Musimy iść.
Milczał, uporczywie patrząc się w morze. Dopiero szarpnięcie Szwajcara, który chwycił go za kołnierz i mocno pociągnął do swojej twarzy, uwolnił go od przemyśleń. W oczach żołnierza tliła się prawdziwa wściekłość.
- Tam nie ma niczego, za czym można wyglądać takim spojrzeniem! Ocknij się do cholery! – krzyk potoczył się długim echem głośniejszym od obijających się o piasek fal.
Oczy Polski zwęziły się widząc rozwścieczoną twarz żołnierza. Nie wyglądał na przekonanego, ani specjalnie przejętego tym co zaszło. Odsunął nieprzyjaźnie rękę Szwajcarii od swojego kołnierza. Ten zachwiał się nie spodziewając takiego nadmiaru siły w tym prostym geście. Zacisnął pięść czując jak kości strzykają mu pod skórą ustawiając się w prawidłowym szeregu. Prusak zauważył ten gest. Spojrzał na bezemocjonalną figurę Polski, obawiając się, że ten trzyma na ostatniej wici swoją kontrole.
- Prusy, Szwajcario i ty Węgry pojedziecie na Feniksie – zadecydował pewnie patrząc na nich intensywną zielenią – Ja muszę tu jeszcze chwile zostać.
Prychnięcie żołnierza jasno świadczyło o jego głupocie. Węgry powstrzymała się od krytykowania jego decyzji. Uprzedzając również głupi komentarz Prusaka, przyciskając dłoń do jego ust.
- Dobrze. Widzimy się u ciebie.
Feniks bawił się piaskiem, natarczywie dłubiąc kopytem w jednym miejscu. Gdy podeszła do niego Węgierka postawił uszy do góry ocierając mordką o jej ramię. Uśmiechnęła się odpowiedzi, nie widząc jak Prusak zabija ogiera wzrokiem za jej plecami.
- Nie cierpię tej szkapy – wyjąkał.
- To twój problem – skarciła go, pomagając mu dostać się na grzbiet – Szwajcario?
Spojrzała na pogrążonego w szoku i zdenerwowaniu żołnierza. Wciąż zaciskał pięści powstrzymując się przed ewidentnym atakiem na Polskę. Gniew niemal ulatniał się przez jego skórę. Wiedziała, że ten widok zapamięta na zawsze. Młode, neutralne Państwo nie mogło nic zrobić, nic na ziemi Polski co miało by skutkować konfliktem w przyszłości. Sprawa Sory nie była bezpośrednim trzonem nacji, nie dotyczyła stojącego przed nim chłopaka.
Przeklął głośno, wrogo w ojczystym języku, po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę lasu ignorując wyciągniętą rękę Węgierki. Zanim jednak doszedł do skraju drzew odwrócił się gwałtowanie wyciągając broń i strzelając z niej do nieba. Furia musiała jakoś się ulotnić.
- Masz świadomość, że to otwarta wojna prawda?! – krzyknął – Nie ucieknie od sprawiedliwości, ani od konsekwencji tego co zrobiła. Jako państwo masz obowiązek ją zabić i przywrócić pieprzony porządek w naszym świecie! Nie uciekniesz od tego!
Zniknął za drzewami pozostawiając przerażoną Węgierkę, która wpatrywała się to w Polskę to w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu stał Szwajcar. Serce biło jej jak oszalałe a łzy zbierały się od oczu. To co zaszło tego wieczoru na zawsze odbije się na ich dotychczasowym życiu. Wiedziała to. Wsiadła na Feniksa patrząc oczekująco na Polsce. Musiała usłyszeć jego głos, musiała wiedzieć jak będzie brzmiał, co będzie w stanie z niego wyczytać.
- Idźcie  – usłyszała.
Mówiąc to odszedł zupełnie obojętnie nie spoglądając się za siebie.  Nie mogła się otrząsnąć. Łzy coraz to szybciej i obficiej spływały po jej twarzy kapiąc na trzęsące się dłonie.
- Węgry – usłyszała głos Prus – Daj mi wodze.
Nie zareagowała, ale on nie czekał. Chwycił je i popędził konia chcąc jak najszybciej uciec od tego miejsca. Tak, ucieczka to dobre słowo. W tym wypadku nie widział w nim nic haniebnego ani złego. Atmosfera, która otoczyła to miejsce była na tyle spaczona, że trudno było oddychać. Węgry siedziała przed nim niczym szmaciana lalka. Przynajmniej mógł zablokować jej upadek rękami, bo czuł jakby w każdej chwili mogła usunąć się z siodła. Nie musiał patrzeć w jej oczy by wiedzieć, że nie kryje się w nich nic więcej jak strach, który sparaliżował jej całe ciało.
- Co teraz będzie – wydukała ledwo dobierając dźwięk z gardła.

4 komentarze:

  1. Krótki czy nie to zawsze nowy, wspaniały rozdział, który przeczytałam wręcz jednym tchem. Niesamowicie podoba mi się ten mroczny klimacik jakiego nabiera twoja historia i będę oczekiwać na ciąg dalszy. Mogę się tylko dalej zastanawiać jakie rozwiązanie przyniesie twoja opowieść, ale nie uprzedzając faktów jeszcze raz życzę ci dużo weny i czasu, aby dokończyć tę historię. To co piszesz jest świetne i mam nadzieję, że nigdy nie zrezygnujesz z tego, co robisz, bo masz talent i czytanie twoich opowiadań to sama przyjemność.
    Pozdrawiam cieplutko :)
    Natsuki

    OdpowiedzUsuń
  2. "Co teraz będzie..."

    OdpowiedzUsuń