piątek, 26 grudnia 2014

Dziękuję Wam bardzo, za życzenia :))) I za komentarze również, jak zawsze są najlepsze ;]
Celtiqve miło mi, i wiem wiem, że dalej robię masę błędów :) Jak zauważyłaś u mnie wszystko przychodzi z czasem ;D

***
Dziękuję również Sorze i witam na moim blogu, bardzo mi miło ;) To troszkę zabawne, że masz taka nazwę, wiesz? haha :D Bardzo mi się podoba ;]

środa, 24 grudnia 2014

Last Christmas~~~xD


WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI !!!!!! 
ZDROWIA I SZCZĘŚCIA, ŻEBYŚCIE ZAWSZE DZIELNIE POKONYWALI WSZELKIE PRZESZKODY JAKIE NAPOTKACIE!
CIEPŁA RODZINNEGO W TYM PIĘKNYM DNIU I PYSZNYCH PIEROŻKÓW...






Spojrzałem leniwie na komodę obok łóżka. Ósma rano, jedyna godzina, która wskazywała, że najwyższy czas już wstawać, ale minus dwa stopnie w moim pokoju nie były na tyle przekonujące, żebym miał wydostawać się spod ciepłej kołdry.
- Jeszcze… godzina…
Zamknąłem oczy, czując wspaniałą satysfakcje z własnej władzy. Mogłem sobie sam ustawiać czas pobudki, i z całą pewnością nie miała to być godzina ósma.
- Polsko, jeśli nie podniesiesz tyłka, możesz liczyć się z nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Wywróciłem oczami, mimo, że miałem je zamknięte, dało mi to jakieś minimum radości. Właśnie miałem sobie wypocząć po ciężkich przeżyciach to nie, bo głupia szatynka co chwilę podrabia mi klucze do domu.
- Przepadnij…
Syknąłem zatapiając się w poduszkę, w taki sposób, czułem, że się z nią jednoczę. Powoli odpływałem sobie w niebyt, swój własny niebyt, nietknięty niczyją patelnią, ani dziwnym kurczakiem, ani ogólnymi problemami.
-  Jesteś wstecznie utalentowany wiesz? Znam świetne lekarstwo…- w jej głosie zabrzmiało coś złowieszczego, a przecież jest zagorzałą katoliczką.
Mimowolnie poczułem coś śmierdzącego. Było na tyle odrzucające, że otworzyłem lekko oczy. Obraz może i był zamazany, ale i tak mogłem bez trudu rozpoznać dziewczynę, która wzrostem dorównywała siwowłosemu, Węgry? Co ona tu tak właściwie robiła?! Po chwili poczułem jak coś cholernie ziemnego wlewa mi się na całe łóżko, nie omieszkając mojej głowy.
 Zerwałem się gwałtownie z łóżka odkrywając kołdrę i starając się uciec z mokrego posłania. Niestety moja stopa zawinęła się o kawałek materiału, więc miałem bliską styczność z podłogą - ona również Była zimna.
- Masz… trzy sekundy… żeby stąd… - syknąłem przez zaciśnięte zęby, napinając mięśnie.
Węgry, zarzuciła włosami do tyłu odsłaniając swoją twarz, która promieniowała radością. Tak, nie ważne ile stuleci minie, ja chyba nigdy nie będę miał co liczyć, że ona się zmieni.
- Węgry jesteś największą zarazą mojego życia! - krzyknąłem, podnosząc głowę.
Wlepiłem w nią swoje zielone oczy, pełne nienawiści. Leżałem jak debil na podłodze, zresztą, ten chłód był nie do wytrzymania. Mokre kosmyki, przyległy mi do głowy i twarzy, czułem się … nie, tego się nie da opisać słowami.
Zerwałem się w jednej chwili, odplątując jednocześnie z denerwującej kołdry, i rzuciłem się w kierunku rozbawionej brunetki. Sypialnia była na powierzchni całego poddasza domku, na dole była tylko kuchnia połączona z salonem. Nie miała się gdzie skryć.
- Ostrzegam jak cię dorwę, to będę miał szczerze gdzieś podział płci! - krzyknąłem tuż za nią, zbiegając szybko po schodach, które ostatnio tak pieczołowicie lakierowałem.
Roześmiała się w odpowiedzi, pokazując mi język. Złapała za poręcz, po czym zjechała po niej, na sam dół. Nie mogłem uwierzyć, że to zrobiła… wczoraj czyściłem je co najmniej milion razy.
- Węgry!!! Zabije cie!!
- Nie dzisiaj!
Kto… kto z moich przodków popełnił herezję mówiąc o naszym podobieństwie. Spojrzałem na szatynkę, która siedziała niechlujnie na kanapie, pokazując mi jak bardzo jestem powolny… tak to ziewnięcie z jej strony po chwili  - to również było konieczne. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując powstrzymać drżącą powiekę.
- Dzisiaj wyświadczę światu przysługę! - syknąłem, z szatańskim uśmiechem, teatralnie zaciskając palce w pięści, z których wydobywał się dźwięk trzaskających kości - Moment…
Spojrzałem na salon, czując, że coś mi nie pasuje. Węgry nie pasowała kompletnie do mojego domu, to na pewno, ale te ozdóbki w kształcie choinek i bombek.
- Ah, Polsko! - usłyszałem koło siebie, znajomy głos.
Obróciłem się w kierunku dziewczyny która, stojąc na dwóch krzesłach idealnie ze sobą zestawionych jeden na drugim wieszała kolejne z ozdób koło zasłon. Zagapiłem się na moment, widząc jak jej biała sukienka, odkrywa jej piękne długie nogi.
- Po cholerę mnie tu zagnałaś Węgry! Niby co ja mam tu robić! - usłyszałem dziwnie znajomy głos dochodzący z kuchni.
- Zamknij się! Nie chce mi się ciebie słuchać, masz co robić - zdenerwowana, podniosła się zwinnie z kanapy, przeskakując przez jej oparcie. Po chwili za rogu kuchni wychyliła się czyjaś siwa czupryna z zimnym spojrzeniem skierowanym na szatynkę.
- Nie ma jaj! - uderzył ze złości w ścianę, zdejmując gniewnie białą czapkę kucharza z głowy. Widać z wielkim trudem i bólem, bo Węgry zacisnęła mu ją na szyi rzemykiem. Cóż z nią lepiej nie polemizować…
- Ty ich nie masz! - odkrzyknęła do niego uderzając go głową w czoło.
- Powtórz to! - złapał ją za kołnierz, zbliżając do siebie.
Węgry zarumieniła się, jednak dalej twardo gromiła go wzrokiem.
- Polsko? - dotknęła mojego ramienia, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Jej miodowe włosy związane były w luźny kitek opadający luźno na ramię, aż do jej bioder. Piękne i przenikliwe oczy wpatrzone były we mnie z pełnym zaufaniem.
Nie odezwałem się, zwyczajnie, nie mogłem zrozumieć co się właśnie działo. Przecież to bez sensu.
- Dziś Święta Polsko! Węgry martwiła się, że się nie odzywasz, więc napisała do Prusaka, a on poszedł do mnie - powiedziała, opowiadając jeszcze o tym jak Węgry miała klucze do mojego domu, bo ona swoje zgubiła. To w sumie w stylu Sory. Ponieważ, nie odpowiadałem weszli do środka, a Węgry przydzieliła każdemu zadania.
- No, ale… nikt nie będzie rozumiał większości rzeczy, przecież ten debil w moim domu to jakiś żart - wskazałem na dwójkę, która szarpała się ze sobą obijając moje ściany - Zresztą ciebie również się to dotyczy…
- Szefostwo dało nam chwilę wolnego na ten dzień, nie rób takiej miny jakbyś nic nie wiedział! - dopiero teraz zorientowałem się, że jest tu ktoś jeszcze. Żołnierz ubrany w fartuch, białą chustę i rękawiczki właśnie mył okna, tuż obok niego Lichtenstein uśmiechająca się do mnie łagodnie, ozdabiała kominek piernikami.
- Okej. Proponuję naradę! - krzyknąłem podnosząc ręce do góry. Wszyscy przerwali swoje czynności patrząc na mnie zmęczenie.
Chwilę później każdy siedział na kanapie tudzież fotelu, oczywiście Prusy, bo nikt nie chciał obok niego siedzieć, tym bardziej, że Szwajcaria kazał usiąść Węgierce między Sorą, a Liechtenstein, bo nie mógł ich znieść. Widząc, że wreszcie zrobiło się cicho, usiadłem na miejscu skąd mogłem każdego widzieć.
- Podsumowując, dostaliśmy wolne, żeby móc spędzić święta razem?
- Szybki jesteś - wywróciła oczami Węgierka, patrząc na mnie z podziwem.
- Cicho tam - syknąłem. Pomyślałem przez chwilę, skoro Szwajcaria, Węgry i Liechtenstein  wszystko wiedzą , dlaczego ja nie? Przeanalizowałem sytuację z wczorajszego dnia: … Nic nie pamiętałem - Wiecie może co wczoraj mówiłem?
Powiedziałem po chwili, próbując dość do jasnych wniosków. Nie wyglądali na szczególnie zdziwionych, więc mogłem się już domyślić, że się tego spodziewali.
- Wygrałem! - doszedł po chwili głos Prusaka z kuchni, nie rozumiałem tylko, co go tak ucieszyło - Wisisz mi 200 monet Pruskich!
Podszedł do kanapy szelmowsko się o nią opierając i z prawdziwą dumą wyciągnął rękę po należyte pieniądze.
- Jesteś głupi - skwitował żołnierz - Dam ci tylko trzy Franki Szwajcarskie, nie licz na więcej!
Szwajcaria wyjął niechętnie z kieszenie domniemane franki. Prusy trochę poczekał, aż trafią w jego ręce bo szwajcar poruszał się jak w zwolnionym tempie. Widząc moją zbitą z tropu minę, Sora wyjęła zza pleców pustą butelkę po nalewce.
- Kojarzysz? Piłeś przed tak ważnym dniem! - była wściekła i nie wiedziałem, czy przygotować się na cios butelki w moją głowę, bo Sora dziwnie nią machała cały czas gestykulując.
- Piłem… ? - spróbowałem udawać, że dalej nie wiem o co chodzi, ale posmak pysznej, aczkolwiek stanowczo zbyt mocnej nalewki, dalej czułem w ustach.
Spojrzała na mnie wilkiem, marszcząc nosek. Tak, jej spokojna natura właśnie odleciała, teraz musiałem być czujny, bo inaczej rozniesie mi nowo wybudowany dom. Nagle zrobiła coś niespodziewanego, stanęła na palcach wbijając swoje miękkie usta w moje. Niestety nie mogłem się tym cieszyć zbyt długo, bo nie robiła tego żeby zrobić mi przyjemność.
Reszta zebranych patrzyła na nas niczym widzowie brazylijskich seriali. Bardziej zażenowany być już naprawdę nie mogłem. We własnym domu, po raz pierwszy dostawałem podobny ochrzan. Chciałem z nią dyskutować, i generalnie postawić na swoim, ale patrząc na nią… jakoś mi się odechciewa.
- Czuję, że piłeś! - krzyknęła - Wszyscy czekają na ten dzień tak wytrwale i z niecierpliwością…
- No bez przesady… obchodzimy je od kilku stuleci… - wyszeptała pod nosem węgierka.
Sora przemilczała ten fakt i uwagę, dalej głosząc mi kazania. W końcu czując, że zajmie jej to jeszcze chwilę, spojrzałem błagalnie na Węgry, której brakowało do tego wszystkiego popcornu. Z początku udawała, że mnie nie widzi, ale zacisnąłem dłonie w pięści, aż kości nieprzyjemnie się przestawiły. Po chwili westchnęła głęboko, zarzucając włosami na plecy.
- No, dobra! czymże byłyby święta bez rodzinnej kłótni! - w jednej chwili zmaterializowała się za zdenerwowaną Sorą, kładąc jej dłoń na ustach. Czemu czułem, że czerpała z tego wszystkiego jakąś nieprzyzwoitą przyjemność - Proponuję się ruszyć i zrobić to co należy! Prusy jeśli zaraz nie znajdziesz się w kuchni moja patelnia trafi tam gdzie nie powinna - w tym momencie uśmiechnęła się do niego pięknie, co pokrywało się z jej diabolicznym wcieleniem - Szwajcaria i Lichtenstein przygotujcie stół, ja zajmę się choinką, a Polska i Sora zaraz roześlą woń miłości i radości.
Zbliżyła się do mnie i Sory, szeptając cicho.
- Ale nie przeginajcie z tą miłością, proszę o przyzwoitość…
Tak, mogłem to tak zostawić, zrozumieć jej skłonność do wyprowadzania mnie z równowagi. Być tym mądrzejszym…
^_^
Sięgnąłem po widelce rozkładając je na obrusie. Poradzili by sobie beze mnie ale tego roku zawaliłem jako gospodarz, musiałem coś zrobić. W sumie to zawsze ja wszystko robiłem i dbałem o zaproszenia, ten jeden raz mogą zrobić więcej. Nagle Lichtenstein wpadła na mnie niespodziewanie, potykając się o nogę stołu. Zaalarmowany Szwajcar już miał do niej podejść, ale uprzedziłem go, pozwalając przyjąć jej upadek na siebie.
- Oh, przepraszam Polsko - powiedziała uśmiechając się promiennie - Wszystko w porządku?
Zacisnąłem usta, potakując głową. Żebra cały czas mnie bolały, ale musiałem nie okazywać bólu, inaczej moja męską dumę szlak trafi. Można sobie myśleć, że patelnia Węgierki to tylko narzędzie kuchenne, ale w jej rękach przeradzało się zdecydowanie w coś więcej. Gdyby ktoś przebił mnie nożem, efekt byłyby porównywalny.
- Nie przejmuj się Liechtenstein- podeszła do nas moja towarzyszka, idąc z niesłychaną gracją, panienka zapatrzyła się na nią. Widać również nie mogła się do tego przyzwyczaić, jako dawna Sora była raczej bardziej nieokrzesana -W tej chwili tłumi w sobie jęki bólu, zostaw go tak jak jest…
Dlaczego ona musiała mnie tak znać, i z taką łatwością każdemu mówić moje słabości, kobiety są złem, które chyba dopiero zaczynałem pojmować.
- Prusy dodałeś za dużo farszu! - z kuchni dobiegł nas głos Węgierki, była wyraźnie w  o wiele gorszym humorze. Od razu poczułem się lepiej  - Sam to zanieś! … Mówiłam ci, że nie Mogę!
Po chwili coś trzasnęło i huknęło. Cała nasza czwórka spojrzała w tamtym kierunku, nie wiedząc czego się spodziewać. Naszym oczom ukazał się Prusy, z dziwnie uśmiechniętą miną. Niósł właśnie pierogi, z na jego włosach pyliła się mąka.
- Macie szczęście - wykrzyknął zadowolony - Dzięki mnie zjecie najlepsze pierogi świata!
- Za dużo farszu… - stwierdziłem niewinnie.
Po chwili rzucił mnie jednym z nich. Przesunąłem głowę w bok, unikając zamachu, jednak od razu poczułem ból szyi. Znowu stanąłem jak wryty w jednej pozie tłamsząc bolesne impulsy.
Tuż za Prusakiem przyszła Węgry, miała czerwone oko, wyraźnie przez kogoś podbite… ciekawe kto mógł to zrobić…
Ominęła mnie zgrzytając z nerwów zębami. Trzymała się cały czas za dłoń, ona również była czerwona wręcz fioletowa, ale to chyba nie moje dzieło. W końcu ja Sora Lichtenstein i Szwajcaria zrozumieliśmy sytuacje, uśmiechając się pod nosem. Chciała zapewne walnąć Prusaka ale po małej bójce musiała ją już boleć przez co efekt był odwrotny do tego zamierzonego.
Za oknem powoli zachodziło słońce. Wszystko było gotowe, stół, jedzenie i oczywiście choinka. Spojrzałem po przyjaciołach, ciesząc się w duchu, że nadszedł Kolejny rok, w którym możemy dzielić się opłatkiem i życzyć sobie wszystkiego najlepszego. Zazwyczaj i tak schodziło na dwa tematy: polityka i pieniądze.
Moją uwagę szczególnie przykuła Sora. Pierwsze normalne święta, kiedy wiem, że to prawdziwa ona i wszystko inne do mnie wróciło, każde ważne wspomnienie. Wyglądała tak pięknie, ciężko było mi od niej oderwać oczy.
Podszedłem do niej obejmując ją od tyłu i pocałowałem w ramię. Oparła o mnie głowę, "misiając" * się o moje włosy.

* misiając - słowo występujące często jako odniesie do zbliżenia dwóch obiektów, które przez swoje oddziaływanie tarły się jeden o drugie, wydzielając tym samym hormon szczęścia. Ponoć dobrze robi na włosy, utrwalając piękny push-up  z jednej z tartych stron.

Wszystko było idealnie, Szwajcaria rozmawiał  o czymś z Liechtenstein, z tego, co słyszałem tematem były jego sery, które przyniósł ze swojego domu położonego w górach. Prusy i Węgry mimo swoich sprzeczek cieszyli się sobą nawzajem, nawet mord-… twarz prusaka nie wkurzała mnie tak bardzo.
- Proponuję siadać! - powiedziała wesoło Węgry, zapalając świece na stole - Coś czuję, że Finlandia ma pełne ręce roboty w tym roku…
Posłusznie usiedliśmy obok siebie, uśmiechając się z powodu ciepłej atmosfery. Dopiero po chwili zauważyłem, że obok mnie siedzi Prusy.
- Tylko nie ty… - powiedzieliśmy jednocześnie, krzywiąc się odruchowo.
Spojrzeliśmy po sobie wilkiem, jeszcze bardziej zirytowani, że musieliśmy powiedzieć to samo.
- Jesteś leworęczny…
- Jesteś praworęczny… - wyjąkałem.
Od razu skierowaliśmy spojrzenia na nasze sztućce i na to, że stykaliśmy się już łokciami. Wywróciliśmy oczami, tocząc własną wojnę o terytorium na stole tzw. "bitwa na łokcie".
- Pozwólcie, że ja wygłoszę mowę - zaoferował Szwajcar podnosząc się z opłatkiem. Każde z nas podążyło za nim wzrokiem, ciekawi tego, co powie w tym roku - Cieszę się, że spotkaliśmy się również i w tym roku. Dzięki dobrej kalkulacji, nie wydaliśmy dużo na jedzenie a jednak mamy pełny stół…
- Również to, że jesteśmy cali i zdrowi, i możemy razem spędzić te święta, z nowym bonusem przy stole… - przerwała LLiechtenstein Zachichotałem patrząc na Prusaka, który zrozumiał, że poparcia u panienki też nie będzie raczej miał.
- I to, że nasza polityka w miarę się utrzymuje - powiedziała Węgry, bez przekonania.
- Tak, Węgry. Szczególnie nasza dwójka, cieszy się wspaniałą polityką, dziękujmy więc za tak obfity w dobroci los - dokończyłem.
Skarciła mnie wzrokiem, robiąc z ust niezadowolony dzióbek. Po chwili każde z nas zaczęło dokładać coś od siebie, co jak zwykle odbiegało od typowej mowy przy wigilii. Sora cały czas uśmiechała się trzymając moją dłoń pod stołem. Widać była zadowolona, więc postanowiłem zamilknąć i chłonąć ten widok, wszystkich zebranych w radosnej konwersacji, która naprawdę nie raz bawiła.
- Polsko, wiesz, że od nowego roku, zaczynamy kolejną historię? - zapytała po chwili.
- Przecież dali nam wolne… - jęknąłem.
Pokręciła przecząco głową.
- Tylko na ten dzień.
Westchnąłem zrezygnowany. Podając jej swój opłatek.
- Życzę ci, żebyś w następnej historii, nie musiała już się smucić, a cały czas spędzać miło czas - powiedziałem łamiąc jej opłatek - Wesołych świąt.
Nachyliłem się do niej nie odrywając łokcia od łokcia Prus, i pocałowałem ją w policzek.
- Tobie również Polsko, coś mi się wydaję, że pokonasz Rosję i komunizm razem z nim wiesz…
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, tulą ją do siebie.
- Jasne, że tak, a wiesz dlaczego…? - zapytałem tajemniczo.
- …Bo jesteś… - powiedziała bez przekonania znając odpowiedź.
- Bo jestem Polska!

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 79




Hejka, to co zobaczycie na samym końcu jest wstępem do historii Gwiazdkowej :) Mam nadzieje, że będzie w miarę miło się czytało. W razie rażących błędów bardzo prosiłabym o napisanie :)











Czułem jak łzy nabierają mi się do oczu, ale musiałem je powstrzymać, nie chciałem płakać. Tylko, dlaczego to tak boli? Trzymając się za serce, ruszyłem naprzód, otwierając drzwi. Nie oglądałem się za nią, ani razu nie odwróciłem wzroku, choć tak naprawdę chciałem znów być obok niej. Powstrzymywałem się, aż to samego końca, kiedy zobaczyłem korytarz prowadzący do wyjścia. 
        Na schodach siedzieli wszyscy, których spotkałem : Szwajcaria mający na ramionach ledwo przytomną Lichtenstein… wyglądała przy nim tak bezbronnie, jest chyba jedynym państwem, które naprawdę nie poradzi sobie bez jego wsparcia, i Węgry…
- Polsko! - krzykneła, wstając jak oparzona - Gdzie on jest?! - chwyciła mnie za ubranie trzymając w pięściach moją koszulę - Gdzie do cholery?!
Opuściłem wzrok patrząc w bok, nie mogłem znieść jej oczu. Zdjąłem jej dłonie z ubrania, mijając ją bez słowa.
- Wyjaśnienia to chyba nie jest coś niemożliwego? Gadaj!
"Świetnie" - pomyślałem widząc jak szwajcar, trzyma w objęciach drobną blondynkę, układając głowę na jej ramieniu. Odwróciłem się do nich z twarzą pełną cierpienia, które naprawdę ciężko było mi ukryć.
- Wiecie pewne sprawy nie zawsze… idą po naszej myśli - węgierka ciągle wymagała wyjaśnień, patrząc się na mnie oczekująco, a żołnierz podniósł głowę, ukazując swoje ciemno zielone oczy. Stracił kontrole… dopiero po  chwili zauważyłem, że wracają do pierwotnego koloru. Myśl stracenia Lichtenstein musiała wyprowadzić go z równowagi.
Zagwizdałem cichą melodię, wołając Feniksa. Koń podbiegł do mnie po kilku sekundach. Potrzebowałem go: jego spokoju i ciepła.
- Wszyscy są w środku, nie wiem, co będzie dalej… sytuacja nie przedstawia się za dobrze…
Usłyszałem prychnięcie Węgierki, co sprawiło we mnie dużą irytacje. Naprawdę nie byłem aktualnie skory do jej zaczepek. Nie teraz.
- Jakbyś nie umiał powiedzieć jaśniej, bo niektórzy tutaj niczego nie rozumieją z twojego bełkotu…
Nie wiem, dlaczego, ale w jednej sekundzie moje ciało zareagowało, wymierzając jej potężny cios w twarz. Znalazłem się przy niej w tak szybkim tempie, że nie zdążyła zablokować ciosu.
Czułem jej krew na dłoni.
Pod siłą ataku, odleciała do tyłu o kilka metrów. Szwajcaria od razu zerwał się z miejsca zasłaniając Lichtenstein.
- Was machst du?! - (co ty odwalasz)
Nie wiedziałem. Spojrzałem na Węgry, która podnosiła się z ziemi, trzęsąc się ze wściekłości. Jej warga była rozcięta, i powoli wypuszczała krople krwi, które spływały po jej brodzie. Jednak po chwili jej mina zmieniła się, jej wzrok przeniósł się na Szwajcara, wskazując znacząco na mnie. Olałem to podchodząc do konia. Jakoś niczego teraz nie czułem, jakbym dostał ogromną dawkę morfiny… Co to za uczucie?
- Polsko, wiem, co teraz czujesz, ale musisz się opanować - węgierka stanęła za mną wycierając rękawem ranę - Jeśli ty stracisz kontrole, to nas pozabijasz… myślisz, że od jak dawna opanowuje się Szwajcaria? - ostatnie słowa powiedziała zdecydowanie ciszej, żeby nie usłyszał tego żołnierz.
- Nie wiem, odkąd tu żyje? …Tak jak my… - usiadłem na ziemi, próbując pozbyć się pustki w moim sercu. Tak, byłem jednym z najstarszych państw, więc rzeczywiście tracąc kontrolę mógłbym im coś zrobić. Zdystansowanie z ich strony było słuszne.
Węgry usiadła obok mnie, uwalniając się jednocześnie od Feniksa, który szturchał ją łbem, jakby ostrzegając przed zbliżeniem się do mnie. Opuściłem głowę, chowając się za włosami.
- Czy Prusy też tam jest…?
- Tak.
- A to wszystko robi Sora tak? - mówiąc to jakby przygotowała się na kolejne uderzenie ode mnie, podnosząc ostrożnie ręce na poziom twarzy.
Spojrzałem na nią pustą zielenią, pozbawioną jakichkolwiek emocji. Miała w dłoni patelnie, w której dokładnie je widziałem, moje oczy. Były takie same jak u zaborców i Szwajcara.
Westchnąłem cicho widząc jak Węgry oczekuje odpowiedzi, czekając na najgorsze. Oderwałem kawałek materiału ze swojej koszuli, namaczając go w czystej wodzie.
- Tak, można tak powiedzieć - odpowiedziałem w końcu, chwytając jej podbródek - Nie ruszaj się przez chwilę…
Przyłożyłem okład do jej zasinionych ust, wycierając zaschniętą krew. Dziewczyna zabrała materiał z mojej dłoni, zadzierając nos.
- Poradzę sobie! Rany… - jęknęła pod nosem, zmywając ślad. Uciekła ode mnie wzrokiem, starając się zdusić rumieńce.
Wywróciłem oczami, dając jej spokój. Nie miałem sił się kłócić. Zawiał silniejszy wiatr. Sięgnąłem dłonią po zbłąkane kosmyki, próbując coś zobaczyć.
- Polsko.
Głos, który usłyszałem za swoimi plecami, wywrócił moje serce do góry nogami.
- Ty! - Szwajcaria wstał z miejsca jak oparzony celując do niej bronią.
Odwróciłem głowę, starając się opanować.
Stała dumnie tuż za mną, omijając bezszelestnie Szwajcara siedzącego bliżej drzwi. Nie spojrzała nawet na żołnierza, gdy ten dość brutalnie, przytykał jej do głowy spust. Wstałem szybko, popychając Węgierkę za siebie. Na czole Sory zaraz pojawiła się dziwna zmarszczka, jej wzrok świdrował przez chwilę brunetkę, po czym spoczął na mnie.
- Polsko… - powiedziała spokojnie, wyglądając na zupełnie opanowaną.
Cały zdrętwiałem czekając na to, co powie, wszyscy na to czekaliśmy.
- Jak śmiałeś mnie tak zostawić!!! - krzyknęła, łapiąc mnie w kilka sekund za koszulę, tym samym podnosząc do góry.
- C-co?? - spojrzałem na jej postać spowitą płomieniami.
- Ja cię chyba zabiję! - rzuciła mną, niczym lalką ze schodów - Mówisz mi takie rzeczy i zwyczajnie odchodzisz?! Najchętniej wysłałabym cię na dno mojego domu! - co każde słowo podchodziła do mnie, pełną wściekłości miną. Leżąc na ziemi, cofałem się od niej, co każdy jej krok.
- Może porozmawiajmy? - powiedziałem, sądząc, że po tym się uspokoi. Myliłem się. Żyłka na jej czole zaczęła niebezpiecznie drżeć.
- Ty… jesteś już martwy - syknęła.
Usiadła na mnie okrakiem, chwytając moją szyję w dłonie. Jednak nie poczułem, żeby mnie dusiła. Nie chciałem się bronić, nie zrobiłbym jej nic złego. Patrzyliśmy na siebie. Nasze oddechy w postaci kłębków pary mieszały się ze sobą.
            W końcu coś, co było mi tak znajome pojawiło się w jej oczach. Zaszklone, czerwień i zieleń, nie wypuściły ani jednej łzy, ale widziałem, że nie będzie mogła się przed nimi bronić zbyt długo.
- Dlaczego płaczesz? - sięgnąłem dłonią do jej policzka, aż mała kropla musnęła moje palce.
- Nie płaczę… głupku - położyła dłoń na mojej piersi, chowając rumieńce - To wszystko twoja wina, od samego początku! - syknęła, próbując opanować złość.
- Wiem - odpowiedziałem uśmiechając się szeroko. Objąłem ją mocno, czując jak fala szczęścia wręcz zaczyna się ze mnie wylewać. Jednak to była wciąż Sora i Bałtyk które znałem, osoby najbliższe mojemu sercu, były jedną osobą, która teraz przylegała do mojego serca, tam gdzie zawsze je chowałem.
- Dlaczego się uśmiechasz, nie zmieniłam zdania - wybełkotała, przywierając do mnie jeszcze bardziej. Nawet nie wiedziałem skąd mogła wiedzieć, że rzeczywiście szczerzę się jak głupi, skoro ukryła twarz w moim torsie.
- Zmieniłaś… - wskazałem na postacie pojawiające się w oknach. Obejrzała się, patrząc w ten sam punkt, co ja. Na jej twarzy od razu pojawiła się niepewność. Podniosłem się, opierając na łokciach. Nie poruszyła się mimo tego, cały czas obserwując to, co dzieje się w dworku.
- Nie będą o mnie pamiętać. To, co się tu stało uznają za huragan… wiesz… twoje wspomnienia i bóle głowy to też moja wina. Jedyne, przez co mogłam ci je pokazać były moje piosenki, które w postaci "Sory" nie miały tej właściwości, którą powinny mieć. Normalnie zabijałyby każdego, kto je usłyszy… - rozmarzyła się przez chwilę, ale zaraz wróciła do siebie, patrząc na mnie, swoimi pięknymi oczami. Teraz wydawała mi się jeszcze bardziej nie realna niż dawniej - Nazwałeś mnie tutaj "Sora" tak?
- Tak, to z japońskiego oznacza…
- Niebo… - mówiąc to uniosła głowę do góry - Trochę inne od tego prawdziwego.
Uśmiechnęła się szeroko i pięknie, czułem się tak jakbym miał nogi z waty. Pochyliła się do mnie i ujmując moją twarz pocałowała tak jak jeszcze nigdy. Nie byłem jej dłużny. Przez chwilę poczułem się jak kiedyś w starym opuszczonym domku. Jedno z najpiękniejszych wspomnień.

Mały ptaszek lata po błękitnym niebie… Morze odbija błękit nieba. Błękitne odbicie jest morzem na niebie… Morze nieba płacze błękitnymi łzami, wśród tych błękitnych łez lata mały ptaszek…

Usłyszałem w głowie jej głos, cichą melodyjkę, którą wymyśliła i jej słowa, tak pasujące do jej imienia. Z tego, co zrozumiałem, porównała mojego orła, do owego ptaka, ale mało mnie to teraz obchodziło.
Nagle z dworku zaczęły dochodzić głosy, rozjuszonych domowników. Niektórzy wychodzili na zewnątrz obserwując to, co się dzieje ze zdziwieniem. Obudziła wszystkich. Nawet nie sądziłem, że może ich tyle być. Co innego siedzieć z nimi przy ogromnym stole podczas zebrań.
- Sora!! - czyjś krzyk rozniósł się echem po okolicy - Gdzie on jest!?
Węgry biegła do nas, z miną wyrażającą stanowczość i wyraźnie wkurzenie - czyli wszystko z nią w porządku. Podczas biegu rozglądała się na boki jakby szukając kogoś.
 Spojrzałem na to, co się działo za nią. Szwajcaria dalej trzymał na rękach Lichtenstein siedząc na schodach. Opierał się o barierkę, przez co większość go nie zauważyła. Zanim straciłem go zupełnie z oczu przez narastający tłum, zobaczyłem, że podchodził do niego Niemcy, zaczesując sobie włosy do tyłu.
Węgry była już obok nas. Oddychała ciężko, patrząc na nas z niedowierzaniem.
- Ja przez was oszaleje! - krzyknęła, mdląc w ustach nie jedno przekleństwo.
Podniosłem się z ziemi, szturchając wciąż zapatrzoną Sorę w ramię. Dopiero teraz zwróciła uwagę na brunetkę.
- Chodźmy stąd - powiedziała wstając ze mnie.
Reszta państw nie zwróciła na nas uwagi, ale nie trzeba było nadużywać szczęścia. Gdy stanęliśmy w bezpiecznej odległości, spoważnieliśmy wiedząc, że będziemy musieli poruszyć kilka trefnych tematów.
- Polsko, zapytaj się jej, co zrobiła z Prusami! - powiedziała do mnie, sądząc, że Sora nie zna jej języka.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć Węgierce, Sora spojrzała chłodno na brunetkę, prostując dumnie pierś.
- Znam twój język- odparła, krzyżując ręce - Przybłęda nie jest w środku.
Zdziwienie na jej odpowiedź, przerodziło się w minę typową do zaczepek dla węgierki.
- Kto jak kto, ale ty nie powinnaś mówić o nim "przybłęda"… - odpyskowała.
Sora i Węgry mierzyły się wzrokiem, co było naprawdę nie zręczne, bo nie wiedziałem, co zrobić, a wtrącenie się mogło spowodować większą kłótnię. Wyszedłem na kraniec lasu, by móc zobaczyć, co dzieje się z państwami.
 Widać to, co im wpoiła było świetnym kłamstwem, bo Ameryka jak zwykle głośno, musiał wyznaczać każdemu to, co ma robić. Anglia nie mogąc tego znieść rozpoczął zatarg, do którego właśnie wtrącał się Francja. Czyli wszystko po staremu…
- Sora, gdzie on jest? - zapytałem, widząc, że obie dalej nie mogąc dojść do porozumienia.
Jak na rozkaz, choć widać było, że nie chętnie, westchnęła zamykając na chwilę oczy. Zastygła w bezruchu.
- Zaczekajcie - powiedziała cicho.
Nagle poczułem się tak, jakby ktoś się zbliżał. Moje ciało zareagowało na ciężki chód kogoś w pobliżu. Łamane gałęzie były tego dowodem. Ja i Węgierka przygotowaliśmy się w celu ataku, bądź obrony, ale to, kogo zastaliśmy zaskoczyło nas.
- Jestem cały czas wściekły…, ale muszę wiedzieć, co zamieracie dalej.
Podszedł do nas, pomagając iść drobnej Lichtenstein. Widać zniosła dużo gorzej to, co pokazała jej Sora, niż inni.
 Współczułem Szwajcarii, ale nie zamierzałem stawać po jego stronie w kwestii ukarania Sory.
Wyznaczyła się między nami "bezpieczna" granica. Byliśmy od siebie oddaleni o kilka metrów, wystarczająca odległość, by się nie pozabijać. Węgry stała po mojej lewej stronie, również przyglądając się żołnierzowi ze zwątpieniem.
             Sora stała jak porcelanowa postać nie wykonując, żadnego ruchu tuż za nami.
- Rozchodzi się, że to, co się stało wywołał huragan. Całkiem niezła bujda z jej strony by się ukryć - powiedział ostrym tonem przyprawiającym ciarki.
Węgry nic nie odpowiedziała, bo sama też nie stawała po stronie dziewczyny, która zamierzała zabić jej przyjaciela. Mogłem się tylko starać, by przekonać ich, że nie stanowi już zagrożenia. Choć sam nie byłem jeszcze tego pewny.
- Słuchajcie, nie dam wam jej oddać w łapy tych egoistów. Będę ją pilnować, zapłacę za twoje szkody Szwajcario byle byś już nie traktował jej, jako wroga…
- Tu nawet o to nie chodzi idioto! - krzyknął, patrząc znacząco na słabą Lichtenstein, opartą na jego ramieniu - Pieniądze, to czasem za mało.
Chciałem mu odpowiedzieć, ale przerwały mi czyjeś nadchodzące kroki. Znowu ktoś zamierzał dolać oliwy do ognia, a przy tak zgęstniałej atmosferze, nie mogłem uwierzyć, żeby mogło być gorzej.
- Co chciałaś…?
Ten głos. Wzdrygnąłem się na samą myśl, a ból, którego musiałem doświadczać na nowo z powodu utraconych wspomnień, odczuwałem, jako wciąż świeże, może nawet gorzej od tych po wojnie światowej.
            Zza krzaków wyłoniła się jego postać, każde z nas wstrzymało oddech, oprócz Węgierki, która podbiegła do niego wymierzając mu porządny cios w twarz, po którym zakręcił się do tyłu.
Oboje z Szwajcarem skrzywiliśmy widząc drastyczny pokaz siły.
- Tak ci nakopię, że popamiętasz! Myślałeś, że po czymś takim rzucę ci się w ramiona!?
Prusak, trzymał się za policzek, zagryzając z bólu zęby.
- Ty kretynko! Nie musiałaś od razu mnie bić! Było cię tam zostawić… - wymruczał ostatnie słowa ciszej, co nie uszło uwadze Węgier.
- Mówiłeś coś mmh?? - szatańska aura otoczyła brunetkę, ciemne moce wydostawały się z jaj ciała, a złowrogie duszki zaczęły podduszać prusaka.
Dopiero teraz przypomniałem sobie, że Sora musiała wrócić do normalności. Zostawiłem Prusaka łasce Węgierki, szukając wzrokiem dziewczynę.
Stała obok Szwajcarii, patrząc smutno na Lichtenstein.
- Daj mi jej pomóc. Ona jest inna od was, nie posiada tyle siły… teraz rozumiem, czemu ciągle z tobą mieszka… - powiedziała, zerkając na surowe oczy żołnierza.
Zbliżyła się do dziewczyny, zamykając oczy. Szwajcar dalej jej nie ufał odsuwając się od blondynki, co każdą próbę pomocy ze strony Sory.
- Nie specjalnie lubię dopraszać się pewnych rzeczy. Nic jej nie zrobię - westchnęła zmęczenie, starając się przekonać Szwajcara.
- Właśnie to zrobiłaś - syknął.
Słysząc to wyprostowała się, odsuwając powoli od "rodzeństwa". Odwróciła się w moim kierunku. Przez chwilę myślałem, że okrutne słowa żołnierza ją zasmucą, ale zauważyłem, że na jej twarzy widnieje znany mi uśmiech. Szwajcaria myśląc, że dała sobie spokój, przestał być uważny. Sora w jednej szybkiej chwili na powrót odwróciła się do Lichtenstein, i nim Szwajcar zdążył zareagować, Sora pocałowała, małe państwo w policzek.
Szczerze powiedziawszy nie tego się spodziewałem. Oboje ze Szwajcarią staliśmy wpatrzeni na to robi, pełni ciekawości tego, co zamierzała przez to osiągnąć.
- Bracie? - łagodny głos Lichtenstein, przywrócił żołnierzowi kolorów na twarzy.
Sora odsunęła się od dziewczyny, przysuwając się od razu do mnie, jakby obawiając dalszych reakcji Szwajcara.
- Co ty zrobiłaś? - zapytałem nie mogąc wyjść z podziwu, w jak łatwy sposób jej się udało.
- Gdybym dla jednej osoby miała śpiewać coś, co mogłoby ją wybudzić, reszta z was znowu popadłaby w jego działanie. To zasada, żeby działać tak tylko w razie konieczności…, bo wiesz, my zazwyczaj tak nie postępujemy…
- My?
Spojrzała na mnie oczywistym wzrokiem, i gdy już miała mi odpowiedzieć, ktoś popchnął ją prosto na mnie, wpadając na nią. Widząc siwą czuprynę, od razu spoważniałem.
- Debil, nie potrafisz ustać na nogach? To chyba cię nie przerasta? - syknąłem w stronę Prusaka, który podczas kłótni z Węgierką, musiał wchodzić każdemu na głowę.
Dziwne, pomyślałem. Prusy spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Przybrał zmieszany wyraz twarzy, po czym wstał otrzepując swoje ubranie. Węgry podbiegła do nas, a mroczna poświata, która ją otaczała zaczynała niknąć.
- Wybacz, Polsko - powiedziała, gromiąc wzrokiem, milczącego Prusaka - Kanalia, też przeprasza - tu wskazała na siwowłosego - Dzięki, że go nie zabiłaś…
- To nie mi powinnaś dziękować. Byłam gotowa zabić was wszystkich… szczególnie pewną trójkę - Sora jak zawsze musiała prosto z mostu, choć raz mogłaby się dostosować do sytuacji. Spojrzałem na Węgierkę ciekawy jej reakcji.
Szatynka nie powiedziała nic więcej. Jakby przyjęła tę wiadomość z ulgą i jednocześnie z o wiele bardziej wyrachowanym dystansem. Widać wiele się pozmieniało, i pewnie będzie się zmieniać w stosunkach między nimi. W jakim miejscu stałem ja? To oczywiste, że po stronie Sory, ale moim przyjaciele, którzy musieli przez nią wycierpieć najgorsze, zaakceptują ten fakt?
Na razie chciałem, by to wszystko było jak dawniej.
- Polsko… - wybudziła mnie z rozmyśleń, ściskając mocniej moją dłoń. Spojrzałem na nią, wyglądała tak niewinnie, na dodatek jej drobne ciało, nie wskazywałyby, że potrafi tak wiele. Jedyną możliwością by ją pokonać jest zniszczenie jej głosu. Nie mogłem wyrzucić z myśli, tych okropnych blizn na jej szyi. Widocznie za bardzo się w nie zaparzyłem, po Sora, dotknęła swojego gardła, odwracając wzrok.
- Będę musiała wracać… to trudne kontrolować was wszystkich, nie mam już sił… - powiedziała cicho - Zabiorę ze sobą Prusy, Polsko.
Tą wiadomością całą naszą czwórkę nie tyle co zaszokowała, ale wręcz ocuciła ze wszystkich innych myśli. Tylko Prusak stojący za Węgierką, nic nie powiedział. Jakby już z nim o tym rozmawiała, tylko kiedy?
- Słucham… - wyjąkałem za nas wszystkich - Niby dlaczego, powinniśmy go…
Straciłem głos. Niby chciałem go gdzieś zamknąć do więzienia, czy też tak jak powinno być - zabić, ale on przecież już nie istniał dla wszystkich państw. Sora, spojrzała na mnie z czystą niechęcią.
- To nie tak, że tego chcę… Ale oboje nie jesteśmy jednymi z was, zresztą które z was będzie go pilnować?
- Może zamieszkać u mnie - odezwała się Węgry, ku ogólnemu zdziwieniu, nawet Prusak wychylił się by spojrzeć na jej twarz, pełną zażenowania i determinacji - Na jakiś czas… nie gapcie się na mnie jak na wariatkę!
Syknęła szczególnie w moim kierunku, bo chyba nie mogłem za bardzo powstrzymać lekko otwartych ust, i widocznego dystansu wobec niej.
- Dzięki, Węgry, ale podjąłem już decyzję… w sumie, nie mam zamiaru znowu się w to wszystko bawić, a jego i jej dom, należały kiedyś do mojego. Tam będę się czuć choć trochę normalnie…
Poprawił kaptur na głowie, pociągając jego koniec na oczy, tym samym unikając jej spojrzenia. Węgry zmarszczyła brwi przegryzając usta. Każdego przytłoczył ciężar sytuacji. Ja sam nie wiedziałem, co robić, chciałem ją błagać by została, ale wiedziałem, że obecnie jest to nie możliwe, musiałem znowu czekać.
- Ej… - położyła dłoń na moim policzku głaszcząc go lekko. W miejscu gdzie czułem jej dotyk, odszedł paraliżujący przyjemny dreszcz, miałem ochotę się w nim zatopić - Przecież wrócę, zawsze wracam, prawda?
Uśmiechnęła się do mnie promiennie, odgarniając mi zbłąkane kosmyki z twarzy.
- No właśnie, mogłabyś sprecyzować to słowo… - powiedział cicho Szwajcaria, wywracając oczami ku niebu.
Nie zwróciła uwagi na ten komentarz. Czułem, że wszystko zaczyna tracić na chwilę przywrócone szczęście. Przytrzymałem jej dłoń, opierając głowę o jej własną, zamykając na chwilę oczy. Usłyszałem jak wstrzymuje oddech. Zawsze tak robiła, gdy nie chciała się rozpłakać, pewnie gdybym teraz otworzył oczy, znowu mógłbym się przejrzeć w jej łzach.
Reszta pewnie udawała zainteresowanie czymś innym, ale jednego nie mogłem w sobie zdusić. Emocje które w sobie dusiłem, nigdy nie mogły zatrzymać się w moim sercu. Myślę, że większość moich rodaków ma podobnie. Jednak jak zawodowy żołnierz, mogłem wiele, nawet być bezlitosną maszyną do zabijania przez całe lata. Teraz czuje się jak szczeniak, który nie potrafi się kontrolować, ale trudno, nie przeszkadza mi to.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie raz przyjdziesz na nasz brzeg… - chwyciła moją dłoń i rozwierając palce, włożyła coś do mojej garści - Wstążka, która kiedyś mi dałeś, pamiętasz? Znalazłam ją w kieszeni Rosji. Musiał mi ją zabrać, gdy trzymał mnie na Sybirze… - wyraźnie sposępniała, przywołując bolesne wspomnienie.
- Jest twoja - powiedziałem, zawiązując wstążkę na jej szyi - Dałem ci ją, żebyś miała coś ode mnie, miała ci mnie przypominać - podniosłem dłoń pokazując orzełka na rzemyku, zawiązanego na mojej dłoni - Ja już zawszę będę pamiętać.
Przytuliłem ją mocno do siebie, powstrzymując się, żeby jej nie pocałować. Nie odważyłbym się czując baczne spojrzenia za plecami. Oparłem głowę o jej ramię, chłonąc tę chwilę jak najdłużej. Była dla mnie wszystkim.
- Polsko, muszę iść. Zaraz zaczną was szukać… - zwróciła uwagę na państwa rozjuszone na podwórzu. Widać też nie chciała ode mnie odchodzić, bo jej dłonie na moich plecach zaczynały trzymać mnie przy niej coraz mocniej.
- Jak tylko wszystko załatwię, przyjadę do ciebie - odsunąłem się od niej, tak, aby móc stykać się z nią głową. Patrzyliśmy się na siebie, dopóki ktoś za nami nie odchrząknął znacząco.
- Pośpieszcie się w końcu… - żachnął Szwajcar, również spoglądając na zebranych - Za dużo tęczy…
Zmarkotniałem słysząc, jak Szwajcar znowu zaczyna przechodzić okres komentowania. Byłem na tyle spragniony towarzystwa Sory, że miałem ochotę mu powiedzieć, że może robić to samo z Lichtenstein, i żeby się odczepił, ale powstrzymałem język za zębami.
Sora odwróciła się do Prusaka, który patrzył cały czas na Węgierkę spod kaptura zarzuconego na głowę.
- Idziemy Prusy - rzuciła w kierunku, posępnego siwowłosego.
Mówiąc to ruszyła w głąb lasu. Nie oglądała się za nami, ani za tym, czy Prusy za nią idzie.
Każde z nas spojrzało na niego nie wiedząc, co powiedzieć.
- Hah, ma racje, co nie? - ciszę przerwał jego zawadiacki głos - Dzięki za wszystko, debilu - powiedział do Węgierki, chwytając jej dłoń, tym samym całując jej wierzch, kłaniając się z gracją - Do zobaczenia.
Wraz z ich odejściem, poczułem się dziwnie, myślę, że Węgierka ma dokładnie te same myśli, co ja. Szwajcaria i Lichtenstein spojrzeli na mnie. Zniechęcony do reszty, by znowu się z kimś kłócić, westchnąłem głośno, wymierzając spojrzeniem na żołnierza.
- Wiem… jesteś wściekły.
- Nie na ciebie - odparował z niechęcią -  Potrafię dotrzymać słowa, nie powiem nikomu o tym co zaszło. Jedyne co musisz wiedzieć to, to, że nie wliczyłem w rachunek mojej pomocy rachunkowej twojego domu, nie wiem czy wiesz, ale toniesz w długach. Dopiszę ci to później do rachunku…
Długi? Znowu? przecież nie powinien ich mieć. Jednak po chwili uświadomiłem sobie pewne fakty, może już teraz Rosja odbudowuje moje miasta, szczególnie te, dzięki którym jego gospodarka rośnie. Łódź - przemysł włókienniczy… całe miasto się na tym opiera, Stocznia Gdańska…
- Polsko! - jego głos ocucił mnie z myśli. Spojrzałem na Szwajcara szybko, czekając na wyjaśnienia.
- Wracajmy - powiedziała Lichtenstain, odsuwając się dyskretnie od pomocnej dłoni Szwajcara.
Przytaknąłem ruszając tuż za nimi. Węgierka również dobiegła do mnie, cały czas dziwnie przyglądając się miejscu w którym Prusak "pożegnalnie" ją pocałował. Nagle usłyszeliśmy ogromny hałas tuż przy wejściu do wilii. Oboje w ciszy patrzyliśmy na to, co się dzieje na dziedzińcu. Wiele głosów przekrzykiwało siebie nawzajem, wyglądało to dość komicznie. Szwajcar, Lichtenstein i my wyglądaliśmy na jedynych poza tematem. Zamyśliłem się, przez chwilę, przestając zwracać na nich uwagę.

Panował środek nocy. Pogoda była raczej mdła, rosa pod nogami, moczyła nam buty.
Gorące powietrze, za nic nie dawało ochłody. Poukładanie sobie tego wszystkiego zajęłoby więcej czasu, ale ja wolałem rozkładać na części to, co dzieje się w przyrodzie, niż słuchać głupich rozmów " pępków absurdalnego świata".
             Anglia, Francja i Niemcy dyskutowali nad czymś gorliwie nie zwracając nawet uwagi, że stoję obok. Spojrzałem w bok. Zauważyłem dotychczas cichego Rosję. Poczułem ukłucie bólu, widząc państwa bałtyckie obok jego ramienia. Oni również nie wykazywali szczególnych emocji.
- Czyli nic się nie zmieniło… - powiedziałem cicho.
Nie wiedziałem, co robić… Mój rząd, tak ciężkie powstania po to by, Rosja i tak przejął nade mną kontrolę. Powstańcy, którzy polegli w bitwie, chcieli powitać Rosjanina w ich wolnym domu. Widać, nie do końca się to udało. Mimo to, wiedziałem, że czuli dumę z tego, że to robią i choć nie wygrali tej bitwy, pokazali siłę, której brakuje większości ludzi z innych państw. To sprawiało, że jako personifikacja państwa nie potrzebuję wychylać się wśród innych. Nawet jeśli bym tego chciał, próby będą nadaremne.

Gdzie powinien stanąć? Patrzyłem nerwowo po zebranych. Jednak mój wzrok utkwił w tym jednym, najmniej kuszącym miejscu.
- Chyba powinniśmy stanąć tam… - wzdrygnąłem się na dźwięk czyjegoś głosu. Wskazała niepewnie, na Rosję.
- Węgry… - spojrzałem na nią, dokładnie rozumiejąc, co chciała przez to powiedzieć. Komunizm obejmował nas oboje.
Dziewczyna jednak nie miała lepiej ode mnie. Patrzyła jednocześnie na Rosje, jak i również na Austrie stojącego trochę dalej od niego. Ten jednak nie wykazywał żadnej uwagi na nikogo, patrząc się w swój zegarek.
- Ta… - westchnąłem, patrząc tępo na Rosje.
Gdy poczuł mój wzrok na sobie, jego oczy natychmiast odnalazły moją twarz. Jego wyraz całkowicie mnie sparaliżował. Był wściekły, przerażająco wściekły. Szatynka również spojrzała na punkt, który mną wstrząsnął. Jej reakcja znacznie różniła się od mojej. Widząc twarz Rosji, chwyciła moją dłoń, cofając się nieznacznie do tyłu.
Czując jej strach, poczułem jak mój własny odchodzi. Litwa, Łotwa i Estonia, oni też wyglądali na przerażonych. Nabrałem głęboko powietrza, ściskając dłoń węgierki.
- Węgry - powiedziałem, patrząc na Rosję, równie pewnym spojrzeniem - Wyciągnę nas z tego. Zobaczysz.
Spojrzała na mnie szybko słysząc to, co mówię.
- Jak… ? - wyjąkała - Jak masz zamiar to zrobić… ?
Wyprostowałem się dumnie, nie tracąc kontaktu z Rosją.

- Tak jak zawsze - powiedziałem - Truć go swoją osobą, aż będzie błagał bym go zostawił.


____________


- Hej, chyba w tym roku koniec z materiałem nie? - powiedział wysoki blondyn, przeglądając stertę kartek z napisem "scenariusz". Usiadł spokojnie na kanapie, odkładając na bok stosik z napisem "Polska" na okładce.
- Chyba tak, mam szczerze dosyć tych wszystkich pokrętnych sytuacji! - szatynka rozsiadła się obok blondyna, o mało co nie wchodząc na niego. Polska jęknął zdenerwowanie wbijając w nią wzrok - No co? Dobrze wiesz, że wole siedzieć z brzegu! Idiota... 
        Po chwili do pomieszczenia przyszły również dwie osoby, pogrążone w luźnej rozmowie. Chłopak postawy dobrze zbudowanego mężczyzny, rozpinał właśnie guziki swojego munduru, jednocześnie trzymając w zębach podobny scenariusz do tego Polski, jedynym wyróżnikiem była ich obszerność i nazwa na okładce " Szwajcaria". 
- Dzień dobry - powiedział do szarpiących się ze sobą Węgierki i Polski. Zupełnie nie poruszyło go ich zachowanie, usiadł po przeciwnej stornie, robiąc miejsce dla panienki obok - Przypatrz się Liechtenstein, oto jak zachowywali się pradawni ludzie na tej planecie.
Mówiąc to pochylił się po gazetę leżąca obok, zaczytując się w lekturze. Drobna blondynka nic nie powiedziała, patrzyła ze zrezygnowaniem na dziecinne zachowanie Polski i Węgierki, którzy kompletnie zignorowali powitanie ze strony jej brata.
- Orientuj się!!!
Nim każde z nich się zorientowało, Polska dostał czymś w twarz, co leciało z dość dużą prędkością, przez co chłopak odchylił się do tyłu pod naporem zgniecionych ze sobą w kulkę kartkę.
- Prusy! - krzyknął blondyn widząc jak siwowłosy, ledwo co trzyma się na nogach sycząc ze śmiechu.
- Błagam was zachowujcie się jak dorośli!! - krzyknął Szwajcar podnosząc się z fotela - Nawet w czasie przerwy nie mogę liczyć na chwile spokoju!
Wszyscy zamilkli wlepiając wzrok w podłogę. Kiedy Szwajcar się denerwował używał tonu głosu  i karcącego wzroku podobnego to tego którego używali rodzice, efekt zawsze ten sam, zażenowane milczenie. Węgry, jako jedyna zdecydowała się pokazać coś Prusakowi ze złośliwym spojrzeniem, wyciągnęła do niego dłoń, powoli podnosząc środkowy palec. 
- Oż ty... - syknął przez zaciśnięte zęby. 
- Dobra ja mam dość! - krzyknął po chwili Polska, kierując się do wyjścia - Spędzę dzisiejszy wieczór w spokoju od was wszystkich, nie wiem jak wy ale przebywanie w naszym towarzystwie na dłuższy okres czasu szkodzi nam na zdrowiu. Pojutrze gwiazdka, może załapiecie się na moją Super Wódkę, nawet Rosja by wymiękł! Do zobaczenia, pamiętajcie, żeby przynieść coś od siebie, u mnie ciężko ze zdobyciem pewnych produktów... - ostatnie słowa powiedział jakby ciszej, a aura szczęścia i ekscytacji wygasła momentalnie.
- No co ty nie powiesz Polsko... - wyjąkała Węgry, robiąc przy tym równie zabójczą minę.

(dla tych, którzy nie wiedzą to mój ukochany obraz Polski :D ) 








sobota, 13 grudnia 2014

Siemanko :D

Rozdział będzie w następnym tygodniu :) I jeszcze pytanko mam, czy chcielibyście możne rozdział świąteczny? ;)

niedziela, 23 listopada 2014

Dziękuję :'(

Pomyślcie, co ja mam kiedy czytam takie Cudowne komentarze... Hah no żarcik taki z tym końcem :p Bardziej chodziło mi o BAARDZO długi wstęp xD? Bo mam już ciąg dalszy, który może równie Was zadowoli, taką mam nadzieję :)
Za niedługo kolejna, notka, bo znowu rozpisałam się daleko do przodu ( całe szczęście, że na studiach...jest błogo do pewnego czasu)

Jeszcze raz Wam Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 78






Hejka :) Po wielu latach ( tu 2 xd ) nadszedł jakby ostateczny rozdział wyjaśniający bardzo wiele, a może już wcześniej wszystko zrozumieliście ? :) W każdym bądź razie, oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że się Wam spodoba. Co do Muzyki, bo jest dość ważna, posłuchajcie jej czytając wraz z tłumaczeniem, staram się nie narzucać tych piosenek, bo wiadomo, że każdy słucha czego innego :) Mimo to, proszę Was bardzo o wysłuchanie, a nóż się Wam spodoba :) Pewnie najgorzej będzie z przedostatnią, jak sądzę, powiem szczerze, że obiecałam sobie ją załączyć półtora roku temu, więc nie mogłam tego nie zrobić teraz.. :( bo cały czas miałam ją w głowie myślą o tej notce.
Życzę miłej lektury ( o ile dotrwacie :] ) , mam nadzieje, że błędów nie ma, przeglądałam z kilka razy, żeby nie zepsuć efektu, ale Wiecie jak to jest :]







♬ ♪ ♩ ♫ ♪♬ ♪ ♩ ♫ ♪♬ ♪ ♩ ♫ ♪♬ ♪ ♩ ♫ ♪♬ ♪ ♩ ♫ ♪♬ ♪ ♩ ♫ ♪♬ ♪ ♩ ♫ ♪



Złapał ją za dłoń, odciągając od drzwi. Dziewczyna, nie chcąc wracać, starała się wyszarpać z jego uścisku, ale na marne. Jego dłonie trzymały ją pewnie i nie zamierzały puścić.
Gdy przekręcił zamek w drzwiach, i wyjął z nich srebrny kluczyk, zwolnił uścisk, puszczając ją wolno. Węgierka uderzyła go mocno w brzuch, tracąc nad sobą panowanie. Chłopak cały czas utrzymując spokój, cofnął się od niej, pozwalając jej na upust emocjom. Spróbowała otworzyć drzwi, ale na próżno. Odwróciła się do niego ze wściekłością wymalowaną na twarzy.
- Dokąd ty idziesz! Mówię do ciebie do cholery! Oddaj ten klucz! – krzyknęła łapiąc go za ramię.
Siwowłosy, zatrzymał się posłusznie. Nie chciał kłótni, szczególnie z nią. Odwrócił się do jej błyszczących zielonych oczu. Były przerażone i zupełnie zdezorientowane.
Poczuł przygnębiające poczucie winy. Długo myślał nad tym, dlaczego właśnie do niej poszedł jak pierwszej, a nie do Niemca.
Za ścianą zaczynało robić się coraz to głośniej, zmarszczył czoło rozmyślając nad czymś. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć przywarł do niej mocno, chowając głowę w jej długie piękne włosy.
- Wybacz, za dużo na ciebie zrzuciłem – wyszeptał do jej ucha.
Dziewczyna stała jak słup nie mogąc zdobyć się na żaden gest, ani słowa. Jednak łzy zwyczajnie zaszkliły jej oczy.
Nie rozumiała tak wielu rzeczy, a on niczego nie wyjaśniał. W połowie drogi do tego miejsca, przyłapała go na tym, że ją śledził, ale jedyne co jej odpowiedział to :
„ Czy mogłabyś mi pomóc się tam dostać, bez niczyjej wiedzy?”
Tym bardziej dziwna była dla niej myśl, że nie zareagowała odpowiednio do niebywałej sytuacji. Powinna była wtedy krzyczeć, bić go, ale jedynie podbiegła do niego przewracając oboje na ziemię. Wyjaśniała sobie, że to było normalne, w końcu był państwem, ale czym był teraz…?
- D- dlaczego się trzęsiesz…? – wydusiła z siebie słowa, nie rozumiejąc, czemu jego dłonie obejmujące ją, drżą. Słysząc jej głos ocknął się, wzdychając głośno.
- Czy ten kretyn jest poza tym miejscem? – zapytał, a jego oddech muskał ją delikatnie po szyi udowadniając, że ten żyje i oddycha.
Jedyną osobą, jaką zaczęła miewać w myślach zaczął być Polska. Kiedyś była do tego przyzwyczajona, ale wspomnienia raczej ukuły ją jeszcze bardziej w serce.
- Przestań tak o nim mówić - nie wiedziała, dlaczego tak bardzo ją to uderzyło - Polska jest u siebie, nie wybudza się od jakiegoś czasu…
 Była na siebie zła, „ co Austria by na to powiedział…” Po chwili zreflektowała się. On nie ma z tym przecież nic wspólnego…
Nagle przez ciało chłopaka przeszedł gorszy dreszcz, a z jego ust wywarł się jęk. Węgry chciała go od siebie odsunąć, ale na próżno, nie miał zamiaru od niej odchodzić.
- Co się dzieje!? – krzyknęła szarpiąc się z nim, aby uwolnić z silnego uścisku i na niego spojrzeć.
- Ufasz mi?
Zatkało ją, akurat w takim momencie pyta się o coś takiego.
- Oczywiście, że nie ty idioto! – syknęła, próbując przekonująco skłamać.
Zbliżył usta do jej policzka całując je lekko.
- To dobrze – powiedział, uderzając dziewczynę silnym ciosem w brzuch. Jedyne, co zdążył zobaczyć, to jej zszokowane spojrzenie i lekko otwarte usta, nie mogące wydusić słowa. Opadła na jego wyciągniętą rękę, której dłoń zamknięta była w pięści.
Przywarł do niej biorąc ją na ręce, wydawała mu się niewiarygodnie lekka. Położył ją na łóżku, uważając na każdy ruch. Zaczynała boleć go głowa, skrzywił się nieznacznie, przeklinając brak czasu.
- Muszę się pospieszyć... – powiedział, otwierając okno na oścież. Była piękna letnia noc. Ulżyło mu w duchu, że to nie śnieg pokrył ziemię tylko właśnie zielona trawa.
Wtedy byłoby dla niej zbyt zimno.
Podbiegł do biurka Węgier i wyciągnął z szuflady kartę i długopis. Starał się przypomnieć sobie to obrzydliwe pismo i alfabet, ale po tylu latach wymaganie czegoś takiego było dla niego cholernie ciężkie. Szczególnie, dlatego, że był to alfabet jego najgorszego wroga.
Pod koniec ostatniego zdania, zawahał się. Czy miał się podpisać? - przeszło mu przez myśl.
Prychnął pod nosem biorąc w garść kartkę i podszedł do leżącej dziewczyny. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym sięgnął po kwiatka w wazonie, który leżał na półce nocnej. Oparł czoło o jej głowę i delikatnie wsunął roślinę za jej ucho.



- Jak za dawnych lat…głupi. – spojrzał na nią marszcząc czoło. „ Jak mogła myśleć, że jest facetem, co za idiotka …”
Wziął ją na ręce i podszedł do otwartego okna. Jego szczęście, że mieszkała na pierwszym piętrze. Wyskoczył z niego szybko, biegnąc w kierunku lasu. Musiał być jak najdalej od tego dworku.
 W końcu znalazł odpowiednie miejsce, było tuż obok „Tej Właściwej” ścieżki, prowadzącej tylko do niego. Położył ją obok wysokiego drzewa, a kartkę trzymaną w dłoni włożył do jej własnych. Z nadzieją w sercu, spojrzał jeszcze za siebie, na ciemną piaszczysta drogę, kierującą się na północ. Tam, gdzie i on niegdyś mieszkał i bawił się w swoje wojny.
- Rusz dupe Polen…jeśli chcesz mieć jakieś szanse- westchnął niechętnie, marszcząc brwi.
Nagle, usłyszał cichy jęk, za plecami.
- Prusy…
Spojrzał na nią jak oparzony, ale ulżyło mu widząc, że dziewczyna ciągle śpi. Coś przebijało jego serce, wraz z każdą myślą o dziewczynie i opuszczeniu jej. Brązowe kosmyki falowały swobodnie, ukrywając jej bladą twarz. Jeden z nich zatrzymał się na jej ustach. Prusak, zarumienił się lekko, odwracając wzrok. Czuł, że jeszcze chwila i nie wytrzyma, a wiedział, że nie mógł zwyczajnie odejść i zabrać ją ze sobą. Uśmiechnął się pod nosem i pobiegł do dworku, w którym jak przeczuwał dopadnie go w końcu to, co powinno lata temu. Chwilę później, wszystkie okna pękły z ostrym trzaskiem, rozsypując się nad jego głową. Spojrzał do góry, widząc jak niesamowita ilość kawałków błyszczy w świetle błękitnego księżyca. Wraz z ich błyskiem odbijającym się w jego oczach, naszła na nie mgła, a po niej, czarna nicość.

****


Dziwne, całe moje ciało było skamieniałe. Ledwo mogłem poruszać palcami u rąk. Były strasznie ciężkie. Spróbowałem poruszyć resztą ciała skupiając się na nogach. Chciałem wstać i jak najszybciej zobaczyć, co się dzieje. Cisza była przytłaczająca, i ten spokój, zupełnie jakbym był w bezpiecznym miejscu. Z dala od śmierci i strachu. Rytm wyznaczał mi zegar, który wisiał na ścianie obok. Wskazówka, co chwilę przemieszczała się leniwie, naginając tym samym moją cierpliwość.
Chciałem otworzyć oczy. Nie wiem, ile każda czynność mi zajmowała, jak dla mnie to była wieczność.
- Bałt-yk - powiedziałem, czując jak to słowo wyżerało mi suche gardło. Od jak dawna leżałem? Co się dzieje?
W jednej chwili wszystko do mnie dotarło. Każda chwila, którą widziałem, ból, który na nowo czułem, to nie działo się teraz… to była moja przeszłość… fragmenty z dziwną dziewczyną, którą spotkałem w dzieciństwie… to była ona.
Sam nie wiedziałem, czy to radość sprawiała, że każdy ruch był łatwiejszy, czy też natychmiastowy smutek, po tym wszystkim, co musiałem oglądać.
Otworzyłem oczy. Ciemne drewno nad moją głową to przecież baldachim mojego łóżka. Mój pokój, mój dom.
Czułem się o niebo lepiej niż kiedyś, jak i na wojnie światowej. Przecież wygrałem… moje ciało urosło w siłę tak jak mój dom. Uśmiechnąłem się czując ulgę. Teraz wszystko powinno być dobrze, żadnych wojen, walk, ani bycia ciągłym skrawkiem terenu, które można w każdej chwili podbić.
Byłem wolny.
Odkryłem kołdrę i spróbowałem ustać na nogach. Dla normalnego człowieka, byłoby to nie możliwe po takim czasie. Jednak ja czułem, że znowu jestem tym, kim byłem za swoich wielkich czasów. Przeciągnąłem się, starając się poczuć każdy mięsień.
- To ciało jest zdecydowanie lepsze - powiedziałem nie kryjąc szczęścia, w szczerym uśmiechu, który pojawił się mimowolne. Po chwili spojrzałem na drugą stronę łóżka. Lustro, które stało obok, pokazywało mężczyznę. Z całą pewnością znowu się zmieniłem… Dlaczego, co każdą bitwę muszę się zmieniać, w moim przypadku i sytuacji, dojdę do starości za jakieś tysiąc lat…
Pochyliłem się do komódki, na której leżał biały przedmiot. Kartka papieru, na której od razu rozpoznałem pieczęć węgierką. Wziąłem ją do ręki, oglądając zawartość. List był naprawdę długi. Widać, nie szczędziła sobie szczegółów. Wraz z każdym słowem docierało do mnie coraz to więcej.
- Rosja, ty … - nie potrafiłbym znaleźć odpowiedniego słowa nawet na łożu śmierci. Zacisnąłem dłoń w pięść, próbując opanować gniew.
Dopadł mnie mimo wszystko. Komunizm, ta cholerna nieznająca litości polityka, trafiła tutaj. Nie miałem jednak czasu by się zastanawiać nad tym, co w związku z tym, bo dalsze informacje były równie ważne. Węgierka ma taką samą sytuacje, co ja, jak i pewnie większość z nas. Rosja nie daruje chyba nikomu.
W liście pojawił się odstęp, był o tyle znaczący, bo Węgry skupiła się teraz na… Sorze… Sora, zaczynało mi coś świtać…, jednak dalej czytałem list, nie mogąc oderwać się od jego zawartości. Mieszkała z Francją, tam ją zostawiłem, ale uciekła, za pomocą Szwajcarii, co jest ściśle tajne i mam się nie wygadać… dlaczego akurat Szwajcaria? W sumie lubię go, ale zaczęło mi to dziwnie przeszkadzać.
Później przedostała się tutaj, już wtedy byłem raczej nie osiągalny, totalnie przespałem tyle ważnych rzeczy… Węgry, Szwajcaria… Tutaj nie mogłem uwierzyć … - Litwa i Ukraina, a ta, czego tutaj?! I on też!? Ah, rozumiem, psi szpiedzy Rosji, wiele by to wyjaśniało. Szczególnie, mleko obok półki… nie nawiedziłem tej białej trucizny. W powietrzu unosiły się jej perfumy… była w tym pokoju? Zrobiło mi się niedobrze, wątpię by kiedykolwiek nasze stosunki miałyby się polepszyć.
 Pilnowali moich papierów i innych dokumentów, podczas mojej niedyspozycji. Napisała również, że Sora także tu była i opiekowali się nią. Jestem ich wielkim dłużnikiem, a znając Szwajcara to gdzieś zostawił rachunek za swoje usługi.
Rozejrzałem się po pokoju, ciekawy tego faktu, jednak wszystko było na swoim porządku, niczego nie zostawił. W końcowym akcie listu napisała:
"Konferencja, w związku w Sorą, Francja ją zwołał, więc nikt nie bierze tego na poważnie, jednak dotyczy to również wszystkich państw, i odszkodowań za wojnę, adres na odwrocie.
Podszedłem do szuflady i wyciągnąłem z niej zdjęcie, które nadpalone, wciąż pokazywało mnie i Litwę bawiących się, jako dzieci. Jak dawno to było?
 Musiałem wtedy Ją znać… dlaczego tylko o niej zapomniałem, nie mogła mi usunąć pamięci, bo … umarła pierwsza.

Osunąłem się na ziemię. Ból i współczucie takiego losu biło się we mnie, to nie była jej wojna. Zginęła na próżno, mimo to byłem jej dozgonnie wdzięczny za dotrzymanie mi towarzystwa. Chyba nazywa się to przywiązaniem. Im więcej o niej teraz myślałem tym więcej, myśli kłębiło mi się po głowie.
Jest na konferencji, to oznaczało jedno, w sumie nie trudno było się teraz wszystkiego domyślić… odpowiedź była taka prosta.
Sora, znaczy niebo, a za tamtych czasów, ona była moim. Zawsze otaczającym mnie, troską i odwiecznym bacznym wzrokiem, oddalającym mnie od niebezpieczeństw.
Teraz moja kolej.

*



 Ciągnący się las, otaczający ogromną willę, przysłonięty był teraz cieniem. Światła nie paliły się w żadnym z pokoi, budynek wtapiał się w otaczającą go ciemność. Wiatr błąkał się po pustych korytarzach, przez wybite okna. Szkło, połyskiwało pod wodzą świetlistego cienia księżyca, który jako jedyny, tlił się na niebie. Nie słychać było nikogo.
Na wszystkich piętrach panowała bezduszna cisza, przyprawiająca poczucie strachu.
Ciała niektórych z nich, leżały na ziemi a ich otwarte oczy, były puste, bez żadnych reakcji. Oni również, nie przypominali już dawnych siebie. Ich twarze były pełne osłupienia, mieszanego ze strachem. Żadne z nich, nie mogło się ruszyć, ani widzieć tego, co powinni. Ich oczy, choć otwarte błądziły w krainie, snu, która kontrolowana, sprawiała im ból, samymi wizjami najgorszych koszmarów.
W największym pomieszczeniu przypominającym sale balową, ustawiony był stół, a wokół niego wiele, wystawnych krzeseł, których objętość mogłaby się równać z tronem.
Na środku stołu, jeden z nich ułożony był w kierunku drzwi, na jego ramie widniały ślady typowych wzorów dla danego państwa.
Wielki wyrzeźbiony orzeł, oplatał skrzydłami oparcie kończąc końcami piór na podłokietnikach. Wyglądał nie pozornie, jednak ptak stwarzał wrażanie, pewnego i silnego, chroniącego siedzącą na nim osobę.
Wokół siedziska, znajdowały się trzy postacie, równie pochłonięte w śnie, jak inni. Oczy pozostawione w tępej pustce, nie reagowały na najmniejszy ruch.
 Wysoki brunet, z zawieszoną ku dołowi głową, z lekko otwartymi ustami, siedział obok, postaci siedzącej na "tronie". Jej ręka bawiła się prze chwilę jego włosami, po czym znudzona, opuściła ją.
Po drugiej stronie oparcia siedziała postać, o włosach podobnych do siwizny z popielatymi kosmykami. Jego twarz również nie wyrażała niczego, jednak ból w jego krwistych oczach widoczny był nader dobrze. Jego dłonie, trzęsły się, co jakąś chwilę, jakby starał się bronić przed otaczającym go niebezpieczeństwem. Palce, miał brudne od szybkiego pisania, ślady pióra odbiły się na jego skórze.
Na środku zaś, tuż przy jej długich nogach siedział mężczyzna o potężnej budowie, widoczne było, że siłą nie dorównywał mu nikt w tej sali. Pod grubym płaszczem, i szalikiem, kryły się mięśnie i szramy. Przesunęła stopą jego twarz w kierunku jej oczu. Na jej twarzy zagościł szelmowski uśmieszek, widać było, że sprawia jej to niesamowitą radość. Na sali znajdowali się też inni, co ważniejsi względem potęgi i wpływów. Każdy jak nieżywy, leżał w bezruchu.
Długie włosy o odcieniu miodu, kołysały się lekko pod wodzą wiatru, opadając na stół. Mundur, który poprzednio nosiła, leżał złożony obok, zaś zwiewna sukienka, której materiał lżejszy był od jej włosów, podkreślał jej piękne ciało. Granat sukni dziewczyny, przyjmował światło księżyca, jakby koncentrował się tylko na niej.
Patrzyła się na wejście, czekając na kolejny ruch, jaki miał nastąpić. Bawiąc się leniwie na nowo włosami szatyna, nuciła melodię, nie przestając wpatrywać się na wejście.
*

Pogłaskałem go po długiej białej szyi, która, połyskiwała w świetle księżyca. Puściłem wodze, zatrzymując się na chwilę. Podróż była naprawdę męcząca.
- Mam nadzieje, że się nie zgubimy - westchnąłem, rozglądając się po okolicy.
Feniks, nie miał takich problemów, z reguły był leniwy i czekał na to, co postanowię. Pochylił się, zjadając ździebła trawy. Widać na długo mu nie wystarczyły, bo po chwili ruszył kopytami naprzód skubając coraz to nowe chwasty.
- Nie zapędzaj się, nie wiem, czy to gdzieś tutaj - powiedziałem do niego, widząc jak specjalnie pokazuje swoje małe zainteresowanie moją osobą. Spojrzałem na niego wilkiem - Drań…
Nagle zarżał głośno, stając dęba przed jednym z drzew. Podbiegłem do niego jak najszybciej, chwytając za wodze. Wystraszył się czegoś? Albo kogoś…
Wszędzie bym poznał te długie brązowe włosy i różową spinkę wpiętą do nich. Szatynka oparta drzewo, spała niewinnie, oddychając powoli. Dlaczego była tutaj?
- Węgry… - kucnąłem obok niej przyglądając się jej twarzy z bliska, wyglądało, że wszystko w porządku.
Po chwili coś przykuło moją uwagę. W jej dłoni było coś zawinięte. Spojrzałem na nią upewniając się, że śpi. Feniks wyglądał zza mojego ramienia, chyba również go to ciekawiło.
 Chwyciłem jej dłoń, rozwierając jej palce. Świstkiem była kartka, na której było coś napisane… przecież to moje litery!...,co za ohydny styl pisania, a te błędy ortograficzne!... co to za geniusz pisał? - zniesmaczyłem się - … powinien czuć się urażony? Czy też być bardziej wyrozumiały? czysta ambiwalencja uczuć. Czując, że dalsze rozmyślania, sprowadzają się do niczego rozwinąłem ją, czytając.
            " Mam gdzieś, co teraz myślisz, ale na tyle beznadziejny nie jesteś by nie zrozumieć, co się teraz dzieje w tym budynku. Zostaw Węgry, nie zabieraj jej do środka. Nigdy bym nie przypuszczał, że to przeżyjesz, ale jest ktoś jeszcze, komu się to udało. Pamiętam ją na tyle dobrze, by nie zapomnieć jej twarzy. Dla swojego zasranego dobra, zabierz ją stamtąd zanim każdy zasmakuje jej talentu… chyba, że chcesz zobaczyć dziurę w jej głowie razy dwieście.
                                                                                                          P.
P? … P. Szczerze nikt nie przychodził mi do głowy, zresztą ten wulgarny sposób wyrażania myśli, nie był podobny do nikogo, z państw, których znałem.
Spojrzałem na Węgierkę, dlaczego ktoś wyniósł ją poza budynek? I to akurat Węgierkę. Próbując opanować zdziwienie, spróbowałem pomyśleć o kimś zdolnym do tego typu zachowań. W głowie pojawiła mi się twarz Austrii. Ten, to by sobie rączek nie brudził by ją tu wynieść, więc definitywnie odpada.
Sposób pisania i ta forma nie należały na pewno do państw zachodnich. Jedno było pewne, to musiało być państwo. Skąd inaczej znałoby położenie tego miejsca?  Cóż byłem mu wdzięczny, wiedziałem, na czym stałem: na pograniczu z beznadziejnie, bolesno- straszną śmiercią.
 Po zastanowieniu się mało, co mnie to ruszało, w końcu, który to już raz ktoś mi nią grozi? Bądź zwyczajnie atakuje. Chyba miałem coś z masochisty, ciągle się w coś pakowałem.
Obróciłem się gwałtownie do konia. Mój wyraz twarzy z pewnością był teraz nieziemsko poważny.
- Feniks- zacząłem - Musimy wejść do środka, i zabrać stamtąd naszego starego przyjaciela…. możliwe, że może nas zabić i nas nie pamiętać, albo zawładnąć nami w jakiś dziwny sposób, ale nie przejmujmy się tym, bo najważniejsze, że mamy sie…(bie) - wraz z każdym słowem, mojej totalnej przemowy, mój godny zaufania przyjaciel cofał się nie znacznie - Ej!!! Wracaj tu!
Podszedłem do niego chwytając za wodze. Zmierzyłem go wzorkiem nienawiści. Jego odpowiedz była równie prostolinijna, bo po chwili czułem jak jego kopyto wbija mi się w but.
Czyjś pomruk wyrwał mnie z uwagi na Feniksie. Odwróciłem się do Węgierki, która zacisnęła dłonie w pięści, a usta zawarły w smutnym wyrazie.
Poczułem się jakby ktoś strzelił mi z łuku prosto w serce. Nawet Ameryka wziąłby te minę na poważnie, Węgry zwyczajnie nigdy takiej nie robiła. Pociągnęła nosem, a na jej policzku pojawiła się mała łza.
- W-węgry? -  nie wiedząc, za co się zabrać, wyciągnąłem chusteczkę wycierając mokry ślad - To takie nie w twoim stylu… - westchnąłem.
Nagle po mojej głowie odbiło się jedno wspomnienie. Spojrzałem na wypukłość w mundurze Węgier (sytuacja, w której ją widział, przed śmiercią). Dosłownie w kilka sekund później czułem jak rozpalają mnie policzki. Wstałem szybko, i ruszyłem w kierunku, z którego ciągnęły się ślady butów, osoby, która pozostawiła list.
- Tego to ja się chciałbym pozbyć z pamięci- jęknąłem, próbując się opanować. Węgry była moim kumplem od prawie tysiąca lat, myśl, że mógłbym ją traktować inaczej była minimalnie odrzucająca, robiła za chłopaka przez tyle czasu.
Nie wiedziałem, czemu byłem tak spokojny, mimo wszystko nie bałem się wejść do środka. Mógłbym się nawet uśmiechać i tam wbiec, przeszukując wszystkie pokoje. Narastała we mnie ekscytacja. Spotkać ją znowu po tak długim czasie, czy dalej wygląda jak Sora? A jej charakter?  Im dłużej nad tym rozmyślałem, tym mniej uwagi skupiałem na otoczeniu.
Po chwili wpadłem na coś gładkiego i twardego. Oprzytomniałem, patrząc pod nogi.
Przez to wszystko o mało, co bym nie wpadł w drzewo. Na szczęście Feniks stanął pomiędzy nami zanim, jak ostatni idiota, wpadłbym w biedne drzewko.
Jednak za nim zobaczyłem to a co tak czekałem. Wielki i wzniosły budynek rozciągał się, przysłaniając niebo.
 W tej części było chyba lato, to wytłumaczyłoby położenie tutaj Węgierki. Po swojej lewej czułem zdecydowanie silniejsze podmuchy wiatru, od tamtej strony czułem chłód. Tam musi panować zima. Ruszyłem dalej, a Feniks zaraz za mną, trącając czasem dla zaczepki moje ramię.
W końcu dotarłem do kamiennych schodków, z pozłacanymi poręczami. Drzwi były uchylone, kołysząc się wedle wodzy wiatru. Zmroziło mnie na sam widok. Nie był zbyt zachęcający.
            Od środka biła ciemność nawet większa niż ta na podwórzu. Na zewnątrz bynajmniej świecił księżyc. Otworzyłem drzwi na oścież, przyglądając się długiemu korytarzowi. Nikogo nie widziałem, cisza była przytłaczająca.
Weszliśmy do środka, rozglądając się na boki. Nigdy nie miałem wielkiego szczęścia, więc żeby sobie teraz pomóc wziąłem ze sobą konia, którego kopyta stukały o posadzkę, w iście podnoszącym na duchu dźwięku. Dlaczego ja nigdy nie mogę myśleć o wszystkim? Czułem się jeszcze gorzej, jak przed samym wejściem tutaj.
- Ał! - syknąłem, patrząc na ziemię. Teraz dopiero dostrzegłem, ile odłamków szkła leży na ziemi. Okna były zupełnie rozbite. Wyciągnąłem rękę w bok zatrzymując tym samym konia.
Oparłem się o niego wyciągając ze stopy kawałek szkła, długości palca wskazującego. Skrzywiłem się z bólu, odrzucając odłamek. Widząc, że ta droga będzie się jeszcze ciągnąc przez kilka metrów, chwyciłem wodze Feniksa, trzymając go za sobą. Ruszyłem do przodu, odsuwając butem, co większe kawałki.
- Mam nadzieje, że nie zrobiła niczego głupiego… - próbowałem się przekonywać do tej myśli przez kilka minut, ale widząc, co zrobiła z tym budynkiem zaczynałem tracić nadzieje.
Nagle zobaczyłem czyjeś ciało na podłodze. Widząc je, chciałem jak najszybciej się do niego dostać. Już nawet nie zwracałem uwagi na szkło, Feniks i tak sam sobie nieźle radził. Za to ślady czerwonych plam, zostawały za każdym moim krokiem.
Ukląkłem obok osoby o bujnej czuprynie. Jednak, gdy, podniosłem jego głowę, poczułem między palcami ciepłą ciecz. Spadł prosto na szkło, na pewno ma wiele ran.
- Szwajcario! - krzyknąłem uderzając go w twarz. Jednak pożałowałem tego po chwili. Jego odsunięta grzywka, ukazała parę zielonych oczu spowitych dziwną mgłą. Odsunąłem się od niego, przerażony jego wyglądem. Był jak opętany. Usta miał na w półotwarte, patrząc się w niewidzialny punkt.
Musiałem przyznać, że moja radość zaczynała przeradzać się w ostrożność. To była jej sprawka, czyli zrobiła to każdemu. Ten, kto wyniósł stąd Węgry musiał wiedzieć, co się stanie…
- Li…chte…n - wyszeptał po chwili, krzywiąc się w taki sposób jakby, ból był nie do wytrzymania. Dosyć, musiałem go z tego wybudzić. Wyjąłem nóż z kieszeni w siodle, kierując jego ostrze na dłoń Szwajcara.
Jego krew spływała szybko miedzy palcami. Mimo tego, dalej się nie wybudzał.
- Szwajcario, do cholery! - uderzyłem go w twarz, z całej siły. Nie wykazywał żadnej reakcji. Czy mogłem go w ogóle z tego wybudzić? Wszyscy byli pod jej zupełną łaską.
 Nie wiedziałem, na co właśnie każe mu patrzeć, ale nie było w żaden sposób przyjemne. Pocił się a jego dłonie poruszały się w dziwnych drgawkach. Myślałem, że ból z tej rzeczywistości go obudzi. Nagle zamknął oczy, po czym otworzył je powoli. Znikła dziwna mgła z jego zieleni.
- Lichten-stein - powiedział szybko, ledwo łapiąc oddech. Przez chwilę jakby w ogóle mnie nie dostrzegał, ale po kilku nierównych oddechach, spojrzał na mnie - Polska…?
Osłupienie na mojej twarzy było ogromne, otworzyłem szeroko oczy, widząc jak po policzku Szwajcara spływa pojedyncza łza. Był w takim wstrząsie, że nie potrafił jeszcze do końca zrozumieć, co się dzieje.
- Teraz ty… ? - powiedział po chwili, a jego wzrok błądził po mnie, nieprzerwanie - Co ciebie zabije..?! - krzyknął, chwytając za mój kołnierz, przyciągając mnie do siebie - Co…
Opuścił głowę na mój bark, szlochając cicho. Ten smutek, który od niego bił, przelewał się na mnie. Przywarłem go do siebie nie puszczając.
- To prawdziwy ja, a ty już nie śnisz - powiedziałem, starając się opanować głos.
- Tego za cholerę nie można nazwać snem!
Puściłem go, opierając o ścianę. Siedziałem obok niego jeszcze kilka minut. Feniks położył się obok mnie, co jakiś czas potrząsając łbem. Szwajcaria, był już sobą, ale wolałem go nie atakować pytaniami, gdy ten widocznie ledwo, co, potrafił, się uspokoić. W końcu, spojrzał na mnie, swoim surowym spojrzeniem, widząc je ulżyło mi. Dawno go już nie widziałem.
- Jeśli to wszystko z twojej winy… - syknął, ale po chwili opanował ton, mieszając się - Dziękuję.
Uśmiechnąłem się słabo. Wyjmując z kieszeni, małą kartkę.
- Znalazłem go przed wyjściem z domu - pokazałem mu rachunek, który mi zostawił - Możesz zwiększyć sumę, bo to jest moja wina.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale gdy tylko wziął ode mnie rachunek przerwał go na pół. Dwa odłamki upadły na podłogę. Spojrzałem na niego wstrząśnięty.
- Niweluje go, jeśli, zaraz pójdziemy po Lichtenstein, i wyjdziemy z tego cholernego więzienia.
Szukanie dziewczyny mogło zając wiele czasu, szczególnie, że droga była strasznie ciemna i nie miałem zielnego pojęcia gdzie jest. Nagle Szwajcaria wstał chwiejnie patrząc się na korytarz.
- Ktoś tu idzie.
Słysząc to, spojrzałem na ciemny tunel, czekając na to, kto zaraz się ujawni. Dopiero po chwili byłem zdolny usłyszeć czyjeś kroki. Oboje przygotowaliśmy się w razie potrzeby do ataku. Jednak, Szwajcar opanował się nagle, idąc w kierunku postaci przed nami.
- Co ty robisz, wracaj! - krzyknąłem, ale zupełnie mnie zignorował.
Z cienia wyłoniła się drobna postać blondynki o szmaragdowych oczach. Wyprostowałem się, nie rozumiejąc tego, co się teraz działo. Szła chwiejnie, zupełnie jak marionetka, kiwając się na różne strony.        
Dlaczego to zrobiła…? Właśnie Lichtenstein, o którą pytał się Szwajcaria idzie prosto na nas, zupełnie odłączona od zmysłów. Zmarszczyłem brwi, uświadamiając sobie jeden fakt.
- Słyszy nas… - powiedziałem cicho. Rozejrzałem się dookoła, szukając czegoś, co pozwoliłoby mi stwierdzić ten fakt, ale niczego nie mogłem dostrzec.
Żołnierz, zatrzymał idącą w amoku dziewczynę, biorąc ją na ręce. Próbował do niej mówić, ale reagowała również tak samo jak on, gdy ja mówiłem do niego. Odwrócił się do mnie.
- Jak ją wybudzić? - powiedział stanowczo, dając mi do zrozumienia, że muszę znać odpowiedź.
Przez to, co robiła Sora czułem się winny wobec swoich przyjaciół. Zagwizdałem krótko. Feniks podniósł się z ziemi podchodząc do mnie. Chwyciłem jego wodze, podchodząc do Szwajcara.
- Połóż ją na nim, nie spadnie. Wyjdziecie stąd, jak najszybciej - włożyłem nóż do jego kieszeni, podając też wodze - Ja muszę znaleźć pewną osobę, spróbuj zadać jej inną ranę i wołać do niej. Po tym cię uderzyłem, ale może znajdziesz inny sposób…
Czułem się przytłoczony odpowiedzialnością, jaką muszę na siebie wziąć za to, co się stało. Wyminąłem go i ruszyłem dalej, słysząc tylko jak kopyta mojego przyjaciela oddalają się coraz to bardziej.
Nie zdawałem sobie sprawy tego, że może nie być tą samą osobą, co kiedyś; wrażliwą i opanowaną. Teraz wyglądało to tak, jakby chciała każdemu zadawać ból.
 Trafiała w ich najsłabsze punkty. Wiedziałem od dawna, że tym Szwajcarii jest właśnie Lichtenstein. Co ona mu pokazała? Jej śmierć…? W takim razie ona widzi dokładnie to samo z drugiej strony.
Nie zwracałem uwagi, na jakieś milion kawałków szkła w moich butach. Mijałem jeszcze kilku z nas, ale nie pomogłem im, co by to dało, skoro znajdując ją mogłem powstrzymać to szaleństwo.


Deszcz pada na moje policzki
Czuć słaby zapach łez
Ciepłe spojrzenia, na twarzach podróżników

Muzyka z naszego dzieciństwa
Słabe echa w tle
wspomnienia, które beznadziejnie chciałam pamiętać wędrowały bez celu

Odleciałam ze snu
na drobnych skrzydłach
do miejsca, w którym wspomnienia nie znikają
nasze głosy unoszą się
nad odległymi oceanami i niebem 

W ciemnościach nocy
rozświetla mnie ciepłe spojrzenie na twojej twarzy
chce cię w końcu zobaczyć...


Śpiew, unosił się wręcz w powietrzu, czułem, że był inny od tych, które słuchałem w przeszłości. Przez to, co teraz śpiewała, nie uchodziło nic poza żalem.
- Gdzie jesteś? - zapytałem ciekawy jej reakcji.
Chwile później, przed moimi oczami ukazała się święcąca granatowa linia. Kierowała się wzdłuż korytarza, kończąc się na ogromnych drzwiach, do środka sali konferencyjnej. Dlaczego akurat tam?
Ruszyłem do przodu, idąc wedle narysowanej dla mnie lini. Gdy byłem już przy samych drzwiach, zauważyłem znaną mi osobę, a więc co silniejszych trzymała przy sobie - pomyślałem.
Ameryka otwierał mi właśnie drzwi do środka, ukazując mroczny widok wewnątrz sali. To, co dało się widzieć, jako pierwsze był mój "tron" stojący na długim stole i wiele ciał na podłodze.
Trzy z nich wyróżniały się znacząco. Bowiem były bezwładnie oparte o mój tron.
- Austria, Rosja…? - powiedziałem, ledwo dobierając słowa. Teraz rozumiałem. Ona chce zemścić się za to, co działo się sto lat temu… za jej śmierć.
Podszedłem bliżej, bo nie mogłem rozpoznać trzeciej postaci. Drzwi za mną zamknęły się głośno, odwróciłem się w ich kierunku. Wysoki pokaźnie zbudowany blondyn, opierał się o nie. Chwile później, Ameryka zsunął się na ziemię bezwładnie.
 Idąc dalej, omijałem Anglię, Francję, Chiny, Hiszpanie i Niemca…
Każde z nich leżało tak samo jak reszta. Więc jednak, nie pozwoliła nikomu uniknąć tego, co zamierzała zrobić zaborcom. Gdy byłem już przy samej krawędzi stołu, mogłem zobaczyć twarz trzeciego z nich.
- Ni- niemożliwe… - otworzyłem szeroko oczy, nie wierząc w to, co widzę. Siwe włosy, tylko on może takie mieć… to przecież -
- Prusy - dokończyła za mnie.
Natychmiast spojrzałem, w miejsce skąd dochodził dźwięk jej głosu. Oparta była o oparcie fotela, trzymając głowę na jego ramie.
Byłem tak wstrząśnięty, że nie wiedziałem, co myśleć. Co zrobić? Przytulić ją? Złościć się? Sprawdzić, czy mówi prawdę, że to właśnie on? Nie miałem pojęcia.
- Zmieniłeś się - spojrzała na mnie melancholijnym wzrokiem. Mogłem zobaczyć tylko jedno jej oko, które iskrzyło się żywą czerwienią, były zupełnie inne od tych, które pamiętałem. I ten dystans, który nas dzielił, dla mnie przypominało to przepaść. Nie mówiła nic więcej, chyba czekała na to, co sam powiem.
- Ty również, się zmieniłaś - powiedziałem ledwo dobierając słowa.
Chyba nie na to czekała, bo na jej czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Spojrzała w bok, prostując się. Odeszła od fotela, zamykając na chwilę oczy. Nie rozumiałem, czemu, ale nie musiałem czekać na kolejny ruch. Prusy wstał chwiejnie idąc tuż za nią, był kompletnie wyłączony ze świadomości.
Byłem opanowany, mimo to. Szczerze, nie czułem szczególnej ochoty zajmować się teraz nim. Najbardziej zależało mi na niej. To, co robiła mogło przynieś niewyobrażalnie złe konsekwencje. A ja nie mógłbym nic wtedy zrobić, moja polityka nie jest w ogóle brana pod uwagę.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytałem podchodząc do niej.
Po chwili ktoś odetchnął ciężko. Włochy ocknął się na chwile ze snu, wstając. Zatrzymałem się, widząc jak ten podsuwa jej swoje krzesło, aby mogła zejść z wystawnego stołu, Prusak bezszelestnie szedł wciąż za nią.
Nie mogłem oderwać od niej oczu, była taka… władcza. Widać ma teraz państwa za niepotrzebny byt.
- Wiesz, czemu - stanęła naprzeciw mnie. Była niesamowicie piękna, już nie przypominała niezdecydowanej dziewczyny, o radosnym spojrzeniu, teraz była kobietą, która, nie mogła znieść tego, co ją spotkało, tak bynajmniej widziałem to ja.
- Zabicie ich nic nie da, a cała reszta nie była w to wmieszana - powiedziałem patrząc na Anglika leżącego obok - Jak mogłaś zrobić coś takiego Szwajcarii, czy Liechtenstein? Pomagali ci tyle razy - spojrzałem na nią pełen złości, zaciskając dłonie w pięści.
Cofnęła się o krok do tyłu. Spojrzała na swoje dłonie. Na jej twarzy malowało się zdziwienie.
- Nie chciałam tego… - odwróciła po chwili wzrok - Wiesz, że nie potrafię kontrolować tego tak jakbym chciała… tak jak kiedyś.
Odwróciła się ode mnie podchodząc do okna. Dopiero teraz zorientowałem się, że jest pełnia. Oświetlał ją księżyc, miałem wrażenie, że świeci tylko na nią.
Nie mogłem być ze sobą szczery od samego początku. Przecież powinien, kombinować, wyciągnąć ją stąd i uwolnić innych, ale nie wiedziałem czemu to wszystko odchodziło na drugi plan. Moje oczy jak zahipnotyzowane odprowadzały ją chłonąc niesamowity widok. Dopiero teraz chyba rozumiałem, na czym polegała różnica między kobietą, a dziewczyną, była przytłaczająca. Długie nogi, i piękna postawa, otulona jej złotymi kosmykami, na dodatek musiała stanąć w miejscu gdzie promień księżyca był najbardziej wyrazisty. Czułem jak miękną mi nogi... Ledwo co potrafiłem się do niej odezwać w karcącym tonie. Tak naprawdę nie czułem, aż takiej złości jak na początku.
- Dalej kochasz grę na pianinie, prawda? - zapytała po chwili, kładąc palce na klawiszach czarnego, hebanowego pianina. Nie wiedziałem, że w tej sali w ogóle jakiś był.
Usiadła przed nim, kładąc powoli dłonie na białych przyciskach.



Wypowiedz moje imię, a będę wiedziała, że wróciłeś
Znów na chwilkę tu jesteś
Och... Pozwól abyśmy podzielili się wspomnieniami
Którymi jedynie my możemy się dzielić

Opowiedz mi o
Dniach zanim się narodziłam
Jacy byliśmy jako dzieci

Dotykasz mej dłoni
Kolory nabierają życia
W Twym sercu oraz umyśle
Przekraczam granice czasu
Zostawiam dziś, by znów z Tobą być

Wdychamy powietrze, czy pamiętasz
Jak zwykłeś dotykać mych włosów?
Nie zdajesz sobie sprawy, że wciąż trzymam Twoją dłoń
Po prostu nie wiesz, że jestem przy Tobie

To tak mnie rani
Teraz modlę się, byś wkrótce został uwolniony
Do miejsca, gdzie należysz

Dotykasz mej dłoni
Kolory nabierają życia
W Twym sercu oraz umyśle
Przekraczam granice czasu
Zostawiam dziś, by znów z Tobą być

Wypowiedz me imię, proszę, pamiętaj kim jestem
Odkryjesz mnie we wczorajszym świecie
Znów odpływasz, tak daleko ode mnie
Kiedy pytasz się mnie kim jestem  (odniosłabym się do momentu,  z początkowych rozdziałów :))

Wypowiedz moje imię
Kolory nabierają życia
W Twym sercu oraz umyśle
Przekraczam granice czasu
Zostawiam dziś, by znów z Tobą być

Wypowiedz me imię

Skuliła się, obejmując swoje ramiona. Wyglądała naprawdę niepozornie. Poszedłem do niej, kładąc dłoń na jej włosach. Poczułem jak wzdryga się pod moim dotykiem.
- Myślisz, że dalej nie wiem, kim jesteś? - powiedziałem opierając głowę o jej ramię - Bałtyku…
 - Nie wiedziałam, że jak się obudzę, nie będę mogła być dawną sobą… moje gorsze instynkty zdały się ukryć na długi czas… - obróciła się przodem do mnie. Czułem jej oddech na skórze, przyjemne uczucie.
Jej oczy przeszyły mnie. Stanęła na palcach, obejmując moją twarz w dłoniach. Nie mogłem ukrywać, że pożądałem jej czerwonych ust, równie mocno jak ona moich. Pocałowałem ją czule i zapamiętale.
- Musisz to skończyć - powiedziałem, odsuwając się od niej - Rozpętasz tu piekło, jeśli nie przestaniesz.
- Piekło…? Miejsce, w którym wy mieszkacie można nazwać tylko w taki sposób. To, co robicie przez stulecia, nie potrafi nikt inny. Co a różnica, jeśli ja zrobię dokładnie to samo?
Podeszła do prusaka, przyglądając mu się uważnie. Był od niej wyższy, zresztą jak zawsze. On nie zmienił się przez te lata. Teraz, gdy zwróciła na niego uwagę, byłem ciekaw, jakim sposób mu się udało, tak samo jak mi? Przecież on nie ma już domu.
- Węgry - przerwała moje rozmyślenia, podając jednocześnie odpowiedź - Ona miała w tym swój udział, ale oczywiście nie większy niż Rosja… chcesz znać wszystkie odpowiedzi, Polsko? - zapytała, zmieniając ton głosu na bardziej ostry, zwracając szczególny akcent pod moim imieniem.

Jej suknia pod wpływem jej miękkich kroków falowała wdzięcznie, owinięta wokół jej niezwykle uwodzicielskiego ciała. Spróbowałem nie patrzeć na nią tak przenikliwie, zaś skupić się na jej oczach. Sądząc z doświadczenia, i tego, co teraz widziałem wpłynęła na wszystkich iluzją zamkniętą w ich głowach. Każdy dźwięk, który wydobywał się z jej ust mógł zrobić ze mną to samo.
- Patrzysz na mnie zupełnie inaczej - zwróciła się do mnie - Myślałeś, że zawsze będę taka jak kiedyś? Jedno się nie zmieniło. Mam gdzieś waszą politykę, mapy, hierarchię oraz - tu skrzywiła się nie ładnie - Zasady. Ale… nie musisz być czujny, gdybym chciała ci coś zrobić, uwierz zrobiłabym to nim przekroczyłeś próg tego miejsca.
Odwróciła się gwałtownie zarzucając długimi włosami. Wskazałem na prusaka, stojącego niczym zobmie na środku sali.
- Powiedź mi, dlaczego on żyje. Nie powinien żyć od dawna, nie mu już niczego…
- Tu się mylisz - westchnęła, zatrzymując się - Pamiętasz, co powiedział wam Rosja?
Zastanowiłem się usiłując sobie przypomnieć.
- Zabił go na mojej ziemi, i zakopał jak człowieka - opowiedziałem pewnie, nie mogąc zrozumieć, do czego dąży.
Uśmiechnęła się smutno, przywołując w myślach, jakieś dalekie wspomnienie.
- Tak naprawdę nie zakopał go, ani też nie pogrzebał - powiedziała spokojnie, zerkając na bladą twarz Prus - Nie jest państwem, nie jest człowiekiem, nie wiem, kim się stał, ale jedno wiem na pewno, Rosja go nie zabił. Pozbawił go najważniejszego, domu i wolności, ale niczego więcej.
Przez wybite okno wdał się gwałtowny wiatr, mierzwiąc mi tym samym włosy. Trochę chłodu rzeczywiście by mi się przydało, bo napływ informacji, zaczynał mnie przerastać.
- Mówiłaś, że Węgry miała coś z tym wspólnego, że dzięki temu żyje - zacząłem, starając się uporządkować myśli.
- Polsko, nie chcę ci tego tłumaczyć - westchnęła, po raz pierwszy uśmiechając się. Gdy zobaczyła, że jej się przyglądam, od razu zmieniła wyraz twarzy - Rosja miał wszystko pod kontrolą, Prusaka również, bo spędził cały ten czas w jego osobistej celi, którą oboje znamy. Na sybirze, ciężko jest się przeciwstawić morderczej naturze, i woli jej pana… - spojrzała na swoje dłonie, które mimo całej jej przemiany dalej nosiły piętno morderczych odmrożeń. Widać, ciężko było jej je znosić.
Podszedłem do niej mijając ciała, leżące między nami. Chwyciłem jej dłonie, przykładając je sobie do ust.
- Proszę cię - powiedziałem cicho - przestań. Mam dosyć wojen, śmierci, i ciągłych konfliktów. Jestem ci wdzięczny, że robisz to dla nas obojga, ale cokolwiek byś nie zrobiła, czasu nie cofniemy, możemy tylko wyciągać wnioski.
Wciągnęła głęboko powietrze, odsuwając się ode mnie.
- Nie… nie chce - sięgnęła do opadłych kosmyków, które zasłaniały jej jedno oko - Ja chcę ich zabić…
Szybkim ruchem odsłoniła ukryte do tej pory oko ujawniając mi coś, co tak dobrze znałem. Piękna zieleń jej oka, odbijała się teraz w moich własnych. Drugie iskrzyło się czerwienią, było takie inne, od szmaragdu, którego ukrywała pod pasmami włosów.
Nie wiedziałem, co myśleć, ani robić. To przecież w połowie Sora i Bałtyk, dwie osoby zlane w jedną.
- Jak… ? - zdołałem z siebie wykrztusić, nie mogąc oderwać się od jej spojrzenia.
- Widzisz? Nic nie jest takie jak było… - powiedziała, a z jej oczu zaczęły płynąć pojedyńcze łzy. Położyła dłoń na swoim gardle, wzdrygając się przed swoim własnym dotykiem - Nie mogłam mówić, traciłam powoli wzrok, a fala odrętwienia, zalała moje ciało… Twój krzyk, przerażający ból, panika, gniew, rozpacz. Tak wiele rzeczy wtedy czułam i słyszałam… Umierałeś. Jednak, ja wszystko widziałam.
Naprawdę nie miałem siły tego słuchać, to wszystko mnie przerastało. Serce waliło mi młotem, ledwo, co trzymałem się na nogach. Uświadomiłem sobie, że wciąż żyła, kiedy oboje byliśmy powoli wykańczani przez zaborców. Nawet to, co jej powiedziałem, przed śmiercią. Słyszała to.
- Czy ty, wiesz, co ci powiedziałem, co zrobiłem, zanim oboje…
Przytaknęła, robiąc kolejny krok w tył.
- To dzięki temu, co zrobiłeś przeżyłam - uśmiechnęła się smutno - cóż za paradoks, prawda? Brzmi tak niewiarygodnie, a jednak coś takiego uratowało mi życie.
Spróbowałem sobie przypomnieć, czy zrobiłem coś więcej niż tylko powiedzenie jej mojego imienia i pocałunku, ale byłem pewien, że nic innego nie byłem w stanie wtedy zrobić. Spojrzałem na nią bacznym spojrzeniem, nie mogłem pojąć, o czym mówiła.
- Ty dalej nie wiesz… - stwierdziła, nie kryjąc szoku na twarzy. Po chwili wybuchła melodyjnym śmiechem - Polsko, przechodzisz teraz samego siebie!
- H-hej! Daj mi spokój! - syknąłem, rumieniąc się.
Nie przestała się śmiać. Ja natomiast, wyryłem sobie w pamięci ten widok, chyba na całe życie. To jak urywek ze snu, z naszego wspólnego dzieciństwa. Tak ją pamiętałem, radosną, energiczną i jednocześnie dla mnie niezrozumiałą. Teraz, po prostu byliśmy dorośli. Wciąż tam była, postać z moich wspomnień.
- Pocałowałeś mnie - powiedziała uspokajając się. Jej oczy zabłysły, załzawione od śmiechu - Wtedy, przez przypadek, oddałeś mi swoją krew… Dlatego, mogłam przypominać ciebie jako Sora. Dlatego moje oczy były tego samego odcieniu jak twoje, i dlatego… nie mogłam wyobrazić sobie chwili bez ciebie… - przerwała, uśmiechając się do mnie łagodnie - Z każda moją piosnką, moja część siebie, ustępowała tej drugiej. Tylko wtedy… Pamiętam, pierwsze dni w twoim domu, z którego nie musiałam już odchodzić, mogłam żyć tam z tobą, słuchając twojej gry na pianinie, naprawdę pięknie grasz wiesz? - zemknęła na chwilę oczy, nucąc ową melodię.
Nawet nie wiedziałem, kiedy cofnąłem się do okna, opierając się o parapet. Odłamki szkła, które wbijały mi się w palce, pomagały mi, chociaż pozostać w tej rzeczywistości.
Jak wiele rzeczy mi umknęło, przez te stulecia? Dlaczego nie mogłem pojąc wszystkiego od razu…
Dziewczyna, kołysała się wdzięcznie, a jej lekkie włosy, falowały pod wodzą jej ruchów. To moja wina, że to wszystko się tak potoczyło, jak dugo czekała na to by mnie spotkać i móc jak kiedyś ze mną rozmawiać, i… mieć okazję do zemsty. Czułem się winny wyjaśnień. Z tej perspektywy, wszystko zaczynało nabierać sensu.
- Przepraszam, gdybym wiedział, na pewno… - zacząłem.
- Nie mogłeś wiedzieć - przerwała mi. Jej taniec się skończył, a ostatnie dozy radości, na powrót przeistaczały się w melancholię - W dzieciństwie, nie chciałam niczego wiedzieć, rozmyślać, chciałam po prostu spędzać z kimś czas, nie być samotną, na pustych taflach wody. Pierwszego spotkałam Rosję, zanim stał się taki jak widzisz go teraz… - odwróciła wzrok, starając się na mnie nie patrzeć - Gdy zaczął dorastać, jego szefostwo wpoiło mu do głowy wiele złych rzeczy… z każdym razem zaczynał oczekiwać ode mnie zbyt wiele. Wtedy spotkałam ciebie, tamtego dnia, w nocy. To wiele we mnie zmieniło, wiesz? Pomoc, jaką tobie udzieliłam, było ku temu pierwszym krokiem. To było dawno, ale to, co zrobili Prusy, Austria i Rosja, tamtego dnia to coś zdecydowanie więcej, niż jedna z waszych potyczek - jej barwa głosu znowu stała się ostra i zdecydowana.
Westchnąłem, zatapiając twarz w dłoniach. Byłem rozdarty, tak bardzo mi na niej zależało, ale miałem wybór ją albo wszystkich innych.
- Zabijesz ich - podsumowałem, podnosząc na nią wzrok.
Otworzyła lekko usta, jakby nie wiedząc, co mi powiedzieć.
- Polsko… chcę tego, czekałam na to, ja… nie wiem, co innego może mi pomóc o tym wszystkim zapomnieć… - spojrzała na mnie tak przenikliwie, że nie wiedziałem, jakiego rodzaju uczucie wraz z nim we mnie zaszło. Czułem się zupełnie pusty, tak bardzo mi czegoś brakowało, i możliwe, pewnych słów z jej strony.
- To jest to, czego chcesz? Odzyskałaś życie, i chcesz je wykorzystać w ten sposób…? - biło wręcz ze mnie doświadczenie z własnych przemyśleń. Bo wiem, co czuła - To jest dla ciebie najważniejsze?
Otworzyła szeroko oczy, nie spodziewając się tego typu pytań ode mnie. Przygryzła wargę, otulając ramiona dłońmi. Nie odpowiedziała.
- Możliwie nie byłaś w pełni sobą, przez ten czas, ale ja nie czułem i nie czuję różnicy. Wiem, że dalej jesteś tą samą osoba, którą spotkałem wieki temu, moją przyjaciółką, i rodziną. Zawsze nią byłaś, i jesteś.



  

Zawiodłem Cię, sprawiłem Ci ból?

Powinienem czuć się winy, może powinienem pozwolić sędziom marszczyć brwi?

Zobaczyłem koniec przed rozpoczęciem

Tak, wiedziałem że byłaś zaślepiona i wiedziałem że wygrałem

Więc wziąłem co nadane mi przez wieczne prawo

Wywiodłem twoją dusze w mrok

To może być koniec, ale to nie zakończy się tutaj

Jestem tu dla ciebie, jeśli tylko ci zależy



Dotknęłaś mojego serca, dotknęłaś mojej duszy

Zmieniłaś moje życie i moje cele

Miłość jest ślepa, wiem kiedy moje serce było zaślepione przez Ciebie

Całowałem twoje usta, tuliłem twoją głowę

Dzieliłem z Tobą sny, dzieliłem z Tobą łóżko

Znam Cię dobrze, znam twój zapach

Jestem od Ciebie uzależniony


Żegnaj ukochana

Żegnaj przyjaciółko

Byłaś tą jedyną

Byłaś tą jedyną dla mnie


Jestem marzycielem, ale kiedy nie śpię

Możesz złamać mojego ducha- przez marzenia, które mi odbierasz

I kiedy ruszasz naprzód, pamiętaj mnie

Pamiętaj nas i pamiętaj tych, kim byliśmy

Widziałem jak płaczesz, jak się śmiejesz

Obserwowałem jak drzemałaś

Mógłbym być ojcem twojego dziecka

Mógłbym spędzić z Tobą życie

Znam Twoje lęki, ty znasz moje

Mieliśmy wątpliwości, ale teraz jest dobrze

Kocham Cię, przysięgam, że to prawda

Nie potrafię żyć bez Ciebie


Żegnaj ukochana

Żegnaj przyjaciółko

Byłaś ta jedyną

Byłaś tą jedyną dla mnie


Stale trzymam twoją dłoń w mojej

W mojej, kiedy jestem uśpiony

I obnażę przed Toba moją duszę

Kiedy będę klęczeć u Twoich stóp

Żegnaj ukochana

Żegnaj przyjaciółko

Byłaś ta jedyną

Była tą jedyną dla mnie

Jestem taki pusty kotku, jestem taki pusty

Jestem taki, jestem taki, jestem taki pusty