sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 71

Dziękuję za wasze komentarze! - to najważniejsze ^^  Zapraszam ;)
O i pytanko kiedy zaczynają się wasze ferie :D?

Acha, i jeszcze notka może być troszkę pogmatwana, więc na wstępie powiem jeszcze, że na przemian będzie Węgry i Sora. :) Oby nie gromiło w oczy tak bardzo...x-x ...
_________________________________________________________




Hej! Obudź się ! – po chwili nastała cisza, więc nie otwierała oczu - Marnujesz czas, zupełnie jak on- już od dłuższego czasu słyszała ten głos, był on na tyle niecierpliwy, iż postanowiła nie nadwyrężać go dalej. Otworzyła powoli oczy.
Przy drewnianym ogromnym łóżku stały trzy państwa. Każde różniące się od siebie dosłownie w każdym punkcie.
 Wysoki i najpotężniej zbudowany z wiecznym zniecierpliwieniem na twarzy, właśnie był najbliżej niej i najprawdopodobniej próbował ją obudzić.
Trochę niższy, o ciemno brązowych włosach, patrzący się swoim melancholijnym wzrokiem, którego nikt nigdy nie mógł rozszyfrować, Litwa. Stał dalej od niej opierając się o ścianę, a wzrok utkwiony miał w widok za oknem.
Krótko ścięta blondynka o głębokich oczach ciemnego błękitu, ona najmniej zwracała na nią uwagi, bowiem jej spojrzenie utkwione było w śpiącego obok Polskę. Na jej twarzy jednak widniało niezadowolenie.
- Możesz przestać się dąsać? – powiedział z nutą irytacji.
Odpowiedziało mu prychnięcie Ukrainy, nie patrzącej nawet Litwie w oczy. Chłopak naprawdę źle znosił towarzystwo szczodrze obdarzonej przez naturę siostrę Rosji. Sora pomimo tego, że wolała nie otwierać na jeszcze jedną chwilę oczu, udała, że nie słyszy denerwujących już sprzeczek dwóch państw, zaś Szwajcaria, który starał robić się to samo, był jednym możliwie normalnym rozmówcą na tę chwilę.
- Co się stało? – powiedziała przez zakrywającą ją kołdrę.
Widząc, że już nie śpi wyprostował się mierzwiąc swoje jasne włosy.
- Dostaliśmy dziś list. Dotyczy Światowej Konferencji państw.
Te słowa wystarczyły by otworzyła swoje zielone oczy, patrząc na chłopaka z nieukrywaną niechęcią. Zapadła cisza, która była przerywana zaczepkami Litwy i Ukrainy. Dziewczyna wstała z łóżka poprawiając ramiączko od koszuli, po czym poważnym wzrokiem spojrzała na żołnierza.
- Nie rozumiem czemu mi to mówisz. To nie są moje sprawy – stwierdziła , podchodząc do szafy z ubraniami.
- Nie mówiłbym ci tego, gdyby to nie dotyczyło ciebie – podszedł do niej wręczając list – Ja i inni, również go dostaliśmy, jak się domyślasz reszta państw też. Tym razem będziemy mówić o Tobie, bo to w twojej sprawie Francja ją zwołał.
Wraz z tymi słowami zamknęła donośnie drzwiczki od szafy, skupiając na sobie uwagę Ukrainy i Litwy.
-Jak to? – wzięła od niego list czytając uważnie, po kilku zdaniach natknęła się na wzmiankę o sobie –
 „ Wraz z przybyciem, nastąpi zebranie dotyczące podopiecznej państwa Polski, który nie jest sprawny do wywiązywania się ze swoich obowiązków…”  - pod wpływem niedowierzania zgniotła kartkę w małej pięści, mrużąc gniewnie oczy -  Uh! Co za - ! Czy on już kompletnie oszalał? Szwajcario ja tam nie pójdę!

Blondyn podszedł do niej bliżej i zrobił coś niespodziewanego. Uniósł dłoń i mocnym zdecydowanym ruchem pstryknął ją w czoło.
- Uspokój się – przeszył ją poważnym wzrokiem, patrząc jak masuje sobie zaczerwienione czoło, które miało bliską styczność z jego palcem – Pojedziemy jutro.
Już miała zamiar protestować, ale przeszkodziła mu jego poważna twarz. Nagle rozeszło się skrzypienie drzwi, wychodziła właśnie Ukraina, a za nią Litwa. Szwajcaria również odwrócił się i w ostatniej chwili spojrzał na nią po raz ostatni.
- Zastanów się, to może wpłynąć na twoją korzyść. Możesz w końcu się od nas uwolnić, czy nie tego chciałaś? – powiedział swoim barytonem po czym zamknął za sobą drzwi.
Sora stała wstrząśnięta jego słowami, nie mogąc wymówić słowa. W jej myślach szumiały setki pytań, jednak najbardziej dobijały ją jego ostatnie słowa „ uwolnisz się od nas…” Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.

- Głupek – prychnęła, wycierając rękawem twarz.

*

Obudziły ją promienie słoneczne, które natarczywie biły się z długą białą firaną, przy otwartym oknie. Zakopana w pościeli otworzyła jedno oko spoglądając znudzenie na poranek za nim. Wszystko tak jak zawsze, bezchmurny dzień, ptaki i drzewa gęsto osadzone koło jej domu. Brunetka westchnęła przeciągle.
„ Polska je lubi…” – myślała. Po tej myśli wstała gwałtownie, rozglądając się wokół.
-Polska… - coś jakby wędrowało po jej myślach, błądząc -  Cholera! – powiedziała ze złością, przypominając sobie zdarzenia z zeszłej nocy.
Zeszła z łóżka mocując się z długą kołdrą, która owinęła się wokół niej niczym boa. W ostateczności upadła na ziemię, przewracając wszystko z półki nocnej.  Przeklęła pod nosem, dziękując za wspaniały początek dnia.
Zdenerwowana sięgnęła po telefon, który również miał styczność z podłogą. Wykręciła potrzebny numer, by po chwili usłyszeć znajomy głos.
- Halo? – powiedział ktoś z lekko zachrypniętym głosem.
Uspokojona, że „szpiega”(Ukrainy) nie ma, kontynuowała.
- Szwajcario, dotarliście…mieliście problemy po drodze? – wypaliła pierwsze lepsze zdanie, przeklinając siebie w myślach.
Cisza po drugiej stronie nie trwała długo, zresztą jak się spodziewała.
- Oczywiście, że tak! Za kogo mnie masz… - powiedział wyraźnie oburzony przypuszczeniami przyjaciółki – Myśleliśmy, że nie dotarłaś do siebie, dobrze słyszeć, że jednak dałaś radę…
- Dzięki – westchnęła z uśmiechem, ciesząc się, że znowu może rozmawiać normalną osobą – mam, prośbę, poprosisz ją do telefonu?
Nie czekała długo, już po kilku sekundach usłyszała jak po nią idzie. Ona sama krzyczała by na cały dom, w końcu Polska by się nie obraził - myślała. Rozmyślenia przerwał jej jednak melodyjny głos, którego mogłaby pozazdrościć, jednak sam ton w jakim się posługiwała był miły i przyjemny, lubiła jej słuchać.
- Węgry?
Tak właściwie dopiero teraz zrozumiała, że tak naprawdę nie wie o co się zapytać. Dziewczyna po drugiej stronie słuchawki czekała cierpliwie, aż w końcu usłyszy powód jej dzwonienia.
- Czy pamiętasz co się dokładnie działo, po tym jak przestałam z nim walczyć? – tak, to właśnie to ją nęciło, bowiem pamiętała bardzo dziwne i niezrozumiałe dla niej rzeczy.  Jak i również to, że znajdowała się w domu, a sama nie pamięta jak tu dotarła.
- Tak.
Węgry zatkało, nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Zazwyczaj to właśnie pamięć była jej słabą stroną.
- Więc…mogłabyś powiedzieć?
Zapanowała cisza.
- Sama do końca nie potrafię sobie wyobrazić tego co pamiętam. Nie wiem czy odróżniam prawdę od moich złudzeń. Ale jeśli chcesz wiedzieć, mogę powiedzieć ci, że to nie byłam ja. Osoba, która walczyła zaraz po tobie, to po prostu nie ja… - dziewczyna przerwała i jakby jęknęła cicho – przepraszam musze kończyć, jeśli dalej będę rozmawiać pewien człowiek w białym berecie wyrąbie mi dziurę w łokciu.
Złośliwość z jej strony spowodowała najwidoczniej gorsze męki, bo po chwili Sora przestała zwracać uwagę na telefon.
- Mógłbyś przestać!? Przecież zaraz idę! Zachowujesz się jak niańka! AAAŁ! Uh! Zapłacisz za to Szwajcario!!
Węgry odsunęła od siebie słuchawkę, bo jakiś wazon tak samo jak jej rzeczy z półki miał bliską styczność z podłogą, co po jej stronie brzmiało dwa razy głośniej. Najwyraźniej Szwajcaria już wszystkich do czegoś gonił.
Gdy odłożyła słuchawkę, zobaczyła, że przed jej szufladą obok drzwi, leży jakiś materiał o ciemnoniebieskiej barwie. Wstała przeklinając swoją kołdrę z której ledwo się wyplątała. Podeszła zwinnie do niewinnego skrawka.
- Co to jest…? – spytała się sama siebie.
Podniosła skrawek na wysokość swoich oczu, przyglądając mu się ciekawsko. Nie raz rozwijała go i znowu składała jakby nie była pewna czym to było. Wyglądał na stary, i dziurawy materiał z jakiegoś ubrania.
Nagle coś jej zaświeciło. Ten materiał był jej znajomy. Tamto zdarzenie nawiedzało ją przez ostatnie wieki non stop. Imperium Osmańskie i wojna jaką prowadzili doprowadziła do ogromnych strat po obu stronach. Jednak tamto spotkanie, kiedy była w opłakanym stanie i spotkanie go zmieniło bardzo wiele. Zaczerwieniła się mimowolnie.
- Głupi Prusy.
Zwróciła uwagę na otwartą szufladę. To z niej musiał być wyjęty, bo reszta jej bluzek i gratów wystawała z zamka. Włożyła go na powrót zamykając ją. Była pewna, że pomimo tego, iż nie była w domu od dawna, ktoś wyjął go z szafki. Sama go nie ruszała, na dodatek tak po prostu leżał na podłodze.
Westchnęła, nie rozumiejąc ironii losu. Przecież  jeszcze wczoraj była przy jego grobie.
Zeszła po krętych drewnianych schodach do salonu. Przecierała sobie twarz ospale. Pomimo głośnego temperamentu swoich przyjaciół z samego rana, ciężko było jej się wybudzić. Nagle coś weszło na jej twarz niczym pajęczyna. Spanikowana odsunęła się wymierzając patelnią (leżała pod ręką) w zwisający list.
 Siedząc tak na schodach, nawet z tej perspektywy wyglądało to dość strasznie. List zwisał na cienkiej nici, i kołysał się pod ruchami powietrza.
- Ktoś chyba robi sobie żarty…
Myślała, czy nie stoi za tym szanowny „per wers” Francja, ale po ostatnich wydarzeniach, po których miał spuchniętą twarz przez tydzień darował sobie wizyty u niej. Wstała zrywając list. Obróciła go w dłoniach.
- Państwa Zjednoczone…Hmn…
Po chwili zdała sobie sprawę z ważności tego listu. Otworzyła go pośpiesznie i przeczytała.
- Cholera! Cholera! – krzyknęła zrywając się z powrotem na górę do pokoju, po czym jak najszybciej ubrała się w swój garnitur – czemu nikt nie mógł mi powiedzieć!
Gdy weszła do łazienki dostała zupełnego szoku. Cała bowiem była mokra a szyby i lustro były zaparowane.
- No to już przegięcie.
Rozejrzała się nerwowo, czy aby nikogo nie ma, ale znalazła jedynie mokry ręcznik. Spojrzała na zegarek, dochodziła dwunasta. Mając już tak mało czasu nie mogła zacząć się rozglądać. Umyła szybko zęby i uczesała długie włosy, zapinając dłuższy kosmyk spinką z różowym kwiatkiem.
Wybiegła z domu, zamykając go na klucz. Nie widziała, że ktoś jednak śledził jej ruchy i równie szybko biegł w tę sama stronę.

*

Był środek lata, drzewa pokryte kołdrą zielonych liści mieniły się wśród słonecznych przebłysków. Zwierzęta biegające po lasach, szukały jedzenia na przyszłą ciężką zimę. Ptaki również były cały czas w biegu ,chcąc pozałatwiać wszystko przed końcem jesieni.
To miejsce było jednak inne.
Wyróżniało się dosłownie każdym elementem. Drzewa, leśne stworzenia i pogoda. Nic nie było takie samo.
Można było wyróżnić wiele zachwiań w porach roku, bowiem te które panowały tutaj, nie zmieniały się, nie miały swojej kolejności, ale były jedną i nieodłączną częścią siebie.
          Wielki dom, konkretnie pałac o kształcie podobnym do zwyczajnej willi mieścił się w centrum . Pozłacany o ciemno brązowych ścianach, okna zajmowały prawie całą ich część, gęsto osadzone obok siebie.
Wokół niego las, przez który nie można było zobaczyć żadnej ścieżki, żadnej drogi. Tylko opadłe liście tudzież trawa, zielona jak na wiosnę, bądź przykryta mrozkiem.
Liście raz spadały, raz odtwarzały się na nowo. W jednym miejscu kwiaty rosły, w innym panowała rozciągła trawa o białej powłoce przymrozka.
Nie było tu zwierząt, bo kto dał by sobie radę w tak zmiennych warunkach? Jednak drzwi od pałacyku były otwarte, a ciepło bijące od widocznego długiego korytarza nie wydostawało się ze środka.
Przed jego wejściem stała dziewczyna o długich złotych włosach, kołysających się na wietrze.
- To tutaj? – zapytała cicho wciąż nie mogąc powstrzymać szoku, jaki spowodował tutejszy widok.
- Tak. Witaj – powiedział uśmiechając się lekko – w miejscu o którym wiemy tylko my.(państwa)
W zapraszającym geście wskazał jej drogę do drzwi. Pomimo tego, że osłupiona, weszła po kilku schodkach by znaleźć się po chwili w ogromnym korytarzu.
 Wszyscy weszli dawno przed nią. Zatrzymała się tylko z powodu jego postaci, która pojawiła się kiedy tylko chciała wejść do środka. Jego dłoń dalej pokazywała jej wejście, w zapraszającym geście. Uśmiechnął się lekko, lecz po chwili jego postać znikała z przed jej wzroku.
 W końcu on nadal pogrążony jest we śnie, w swoim domu daleko stąd. Powróciła do brutalnej rzeczywistości wraz z odejściem jego uśmiechu i jasnych zielonych oczu.

*


Odkąd przyjechała czuła, że coś jest nie tak.  Idąc do swojego pokoju, starała się zachowywać tak jak zwykle, jednak los chciał by spotkała osobę która, znała ją prawie na wskroś.
- Węgry? Nie wiedziałem, że dostałaś list na ten dzień, mogłaś powiedzieć przyjechałbym po ciebie – powiedział spokojnym głosem trzymając w dłoni swój ulubiony zestaw do kawy.
Spojrzała na niego, a uśmiech sam z siebie wstąpił na jej twarz.
wszystkie państwa nie przyjeżdżały tego samego dnia, ze względu na swobodę.
 Inni mieli zdecydowanie dalej do tego miejsca.
Ponieważ konferencja dotyczyła około 204 państw, listy, które każdy dostawał różniły się tylko datą umówionego spotkania. Oczywiście konferencja nie odbywała się dopóki każdy nie przyjechał.
- Austria, ty również dzisiaj? To rzadkie byśmy otrzymali listy z zaproszeniem na ten sam dzień – spojrzała na jego druga wolną dłoń -  Pomóc ci?
Trzymał nie tylko swoją kawę, ale równocześnie wiele innych rzeczy. Brunet odchrząknął, spoglądając w bok.
- Poradzę sobie. Jestem mężczyzną, kobiety nie powinny mnie wyręczać – powiedział, a jego ciemno brązowy kosmyk zsunął się z uporządkowanego ładu.
- Oh, no tak mogłam się domyślić. Wybacz, ale śpieszę się – ominęła go zwinnie - muszę zanieść zaproszenie z powrotem do Anglii… jeszcze się nie zameldowałam… - powiedziała rozgoryczona.
Austria przyjrzał się jej uważnie zanim ta odeszła, a jego dłoń powędrowała do jej drobnej dłoni, zaciskając się na niej.
- Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony, spoglądając na nią podejrzliwie.
Spojrzała w jego oczy, które mieniły się pięknym granatem i odcieniem fioletu, razem wyglądały jak niebo zachodzące na horyzoncie, uwielbiała na nie patrzeć.
 Poczuła się prawie tak jak kiedyś, jego troska była zawsze mile widziana, szczególnie dlatego, że zawsze zwracał na nią uwagę.
 Ale czasy się zmieniły, a ona i on to już nie Austro - Węgry, tylko Węgry i Austria.
         Nic już tego nie zmieni, pomimo tego, że dalej go szanuje i lubi.
- Jasne, że tak ! Musze lecieć, do zobaczenia ! – uwolniła się delikatnie od niego i pobiegła, ile sił w nogach jak najdalej od jego smutnych oczu.

*

- Tutaj jest twój pokój – wskazał na drzwi będące zaraz obok okna, za którym panowała obecnie jesień.
Spojrzała na napis na drzwiach. Pięknym kaligraficznym pismem jedno słowo „ Polska”.
- Wy tu mieszkacie? – zapytała nie wiedząc skąd w tak ogromnym miejscu tyle drzwi z imionami praktycznie wszystkich państw. Szwajcaria pokazywał jej wszystko przez całą drogę, ale jego pokój znajdował się jeszcze dalej, lecz najbliżej od reszty.
- Czasami tak, zdarzało się już, że byliśmy tu tydzień… a wszystko przez cholernego Anglię, nie umieją zarządzać czasem i gadają o bzdurach ! Wkurza mnie to – skwitował. Uśmiechnęła się słysząc typową dla niego krytykę- Będę już iść, Lichtenstein  na mnie czeka – w tej chwili odwrócił się zamyślony
 – Lepiej uważaj jak będziesz wchodzić – powiedział po chwili nie ukrywając nuty rozbawienia.
Po czym odszedł szybkim krokiem. Na korytarzu zabłysły po chwili wszystkie lampy. Spojrzała za okno, panowała właśnie noc, nawet nie zwróciła uwagi, jak szybko nadeszła.
     Nacisnęła na klamkę drzwi i weszła na ślepo do środka, ciekawa nowych tajemnicy Polski.
W tym pokoju panowała dosłowna ciemność, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie potrafiła określić gdzie znajduje się włącznik do światła, ani choćby świeca.
Po chwili poczuła jak traci ziemię pod nogami, a jej stopa zahacza o coś, co po chwili rozleciało się na kawałki. Upadła prosto na podłogę, ale nie poczuła żadnego bólu.
- Uch, co jest… – spróbowała wymacać ręką jakiś przedmiot o który mogła by się podeprzeć, ale bez skutku.
Nagle znalazła coś na wzór pudełka od zapałek. Zapaliła jedną zapałkę i przez chwile mogła zobaczyć pokój chłopaka.
Było w nim tyle papierów, że uporządkowanie tego zajęłoby z dobrych kilkadziesiąt godzin. Koło niej pojedyncze egzemplarze o które się potknęła leżały już na podłodze, a niektóre z nich dopiero co opadały na ziemię.
- A więc to miałeś na myśli…- wspomniała właśnie słowa Szwajcarii – Uważać… - spojrzała znacząco na stertę papierów.
Wstała, uważając na kolejne dokumenty. Była wręcz przytłoczona ich ilością. Jeden szczególnie zwrócił jej uwagę, podniosła go kierując się do świecznika, jedynego na cały pokój.
- Jak ty możesz pracować w takich warunkach... – posmutniała na samą myśl.
Zapalając co kolejne świece od góry do dołu, spostrzegła, że ich światło w dziwny sposób kieruje się w konkretne miejsca ; łóżko, biurko, okno.
Zupełnie tak samo jak w domu- pomyślała.
Spojrzała na dokument trzymany w dłoni.
„Polityka równowagi”
 Papier był stary, a z tego co nasłuchała się od Polski, jego rząd kazał mu utrzymywać dobre kontakty z ZSRR i III Rzeszą.
- Hmn…podpisał..Piłsudski… - rozszyfrowała podpis osoby, na samym dole dokumentu. Nie słyszała nigdy o tym nazwisku, Polska nie wspominał o tych, którzy walczyli za dobrą sprawę.
 Znała powód, zwyczajnie było mu ich wszystkich żal, wolał głęboko w sercu dziękować im za wszystko i pozostać z nimi duchem. Nie musiał mówić o nich głośno, znał każdego z nich, imiona i nazwiska każdego poległego i walczącego żołnierza.
Położyła zaświadczenie na innej stercie na biurku.
- Co ja tu robię, bez ciebie jest tak nudno – wyjęła z szafy jego mundur, po czym przyłożyła go sobie do ust. Jego zapach był nim nasiąknięty, prawie jakby dopiero co go nosił. Osunęła się na łóżko, trzymając w silnym uścisku jego kurtkę.
Po chwili zaczęła płakać ukrywając twarz w materiale. Tęskniła za nim bardziej niż za czymkolwiek innym. Chciała mieć go teraz przy sobie, żeby ją przytulił, trzymał za rękę. Te drobne czynności były jednak czymś nierozłącznym z tym, czego tak naprawdę pragnęła.
Znała słowo, które przypisywano takim uczuciom, ale słowo to za mało, ono nie leczyło tej pustki, rany, która wraz z czasem pogłębiała się, aż osoba, na zawsze zamykała się w niej nie widząc nic poza nią.
 Nie musiałby nic mówić tylko być obok, oderwać ją od tego wszystkiego.

- Szwajcaria miał rację…nie chcę tu być – powiedziała zamykając oczy.

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 70 ;))

Postanowiłam dodać dwie notki, trochę mam do nadrobienia, a chciałabym skończyć tą "sagę" żeby pisać kolejne wydarzenia, które siedzą mi w głowie.
Miałam studniówkę w piątek, powiem szczerze, że nie potrafię tańczyć, ani tego nie lubię...ale bawiłam się niesamowicie~! Styl w którym mieliśmy ozdobioną salę to "Noc w Paryżu" naprawdę się postarali ^^
Życzę Wam tak samo wspaniałej studniówki jak moja, a nawet jeszcze lepszej! 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- „Dlaczego ten deszcz musi być tak głośny…?” – myślała patrząc się w niebo, które przez cały czas płakało nad nimi uderzając w ziemię – „Czemu pada wiedząc, że zaraz umrze, a w czasie drogi będzie odliczać sekundy swojego życia, zniknie, a wraz z nim jego pamięć..”
Nie potrafiła powiedzieć, ani słowa. Gardło było chyba najgorsze, ten ból, jakby ktoś zdarł z niej skórę. Czuła jak każda komórka jej ciała, szalała w nie swoim rytmie.
- „Ziemia jest tak mokra…”- poruszyła palcami chcąc odzyskać w nich władze, lecz to tylko pogłębiło ból krążący wewnątrz nich.
Jej twarz jak i cała reszta, ubrudzone było błotem, jak i Węgierki leżącej obok. Mimo wszystko odwróciła ku niej głowę.
- Wę..-ry – „nie dam sobie rady” myślała. Jednak ostatnie co pamiętała to, to jak zostaje przebita przez żelazny pręt, więc czemu ciało się jej nie słucha, gdy tak bardzo pragnie jej pomóc.

Nagle rozległy się kroki, ktoś twardo, a zarazem cicho szedł w ich kierunku rozchlapując kałuże pod naciskiem butów. Słyszała wyraźnie, była pewna, że to on.
 A więc to koniec, chciała jeszcze tylko trzymać ją za dłoń by nie iść samotnie przez to co zwą śmiercią.
Czekała, ale jedyne co się stało przez tę chwilę to początek ciszy. Uporczywy deszcz przestał padać, a kroki zamilkły.
Po chwili ktoś chwycił jej dłoń i złączył w niemym uścisku z zimną dłonią Węgier.
- Ki…m jest..eś – wyjąkała. Po chwili nagły ból znowu dał o sobie znać, mimo miłej chęci nieznajomej osoby, kolejny ból od poruszenia jej ręką był nieunikniony. Było zimno, morko, a świadomość zmarzniętej dłoni brunetki nie dawała jej nadziei. Jedyne co utrzymywało ją przy tym, że wciąż żyła to, to, że państwa leczyły się, czego ona sama nie potrafiła jako nie jedna z nich.
Po chwili usłyszała szept tajemniczej osoby, pochyliła głowę w jego kierunku, chcąc zobaczyć jego twarz.
- …głupek… - to jedyne słowo, które usłyszała. Głos należał do mężczyzny, wiedziała to na pewno. Lecz kaptur na jego głowie nie pozwalał zobaczyć nic więcej.

Chwilę później nie widziała już nic.

********

„Dom Polski..”


- Ał!!
Ukraina wstała gwałtownie z łóżka chłopaka, próbując uwolnić się od jego dłoni,  która w kilka chwil, ścisnęła jej własną. Po korytarzu rozeszły się czyjeś kroki. Do pokoju wszedł Litwa, próbując zrozumieć, co spowodowało krzyk u Ukrainy, iż musiał przerwać swoją pracę. Widząc dziewczynę przy Polsce po raz kolejny, znowu chciał na nią naskoczyć gdyby nie to, że dziwnym faktem mocowała się z ręką blondyna. Podszedł do łóżka, i zobaczył, że wyraz twarzy Polski zmienił się, wyglądał na zaniepokojonego.
- Możesz mi pomóc? – spojrzała na niego oskarżająco nie rozumiejąc, czemu jeszcze jej nie pomaga.
Wciąż próbowała odzyskać swoją dłoń, z uścisku Polski. Westchnął, roztwierając palce chłopaka, tym samym uwalniając dłoń Ukrainy.
- Co mu się, stało? Wybudza się?- nachyliła się nad nim uśmiechając się lekko.
Litwa stał i wpatrywał się za okno. Padał deszcz, ale nie tylko. Podszedł do niego i otworzył na całą szerokość, wpuszczając zimne powietrze. Brunet poczuł znajome ciarki na plecach, natomiast blondynka podbiegła do okna wdychając głęboko powietrze. Po chwili otworzyła oczy, skupiając się na odległym punkcie. Kropelki wpadały na ich twarze, chłodząc tym samym ich bladą cerę. Oboje mieli złe przeczucia, lecz gorsze myśli biły się u bruneta. Wiedział, że ktoś tu jest, państwo, które z całą pewnością, nie powinno tu być, zresztą jak Ukraina.
- Rosja… - wyszeptała.
Odwróciła sie do Litwy, który po usłyszeniu tych słów, chciał od razu wyskoczyć przez okno, zamierzając odszukać go. Zrobiłby to, gdyby nie Ukraina trzymająca go za ramię.
- Co ty robisz? tam jest Węgry i Sora! Trzeba im pomóc, Szwajcaria nie patroluje przecież granic!
Oczy siostry Rosji były poważne. Zacisnęła mocniej palce na ramieniu chłopaka, nie chcąc go puścić dalej. Po chwili zrozumiał.
- Wiedziałem, jesteś- !
- Uspokój się. Przyszedł tylko do niej – przerwała jego spekulacje.
Wyjrzała w kierunku lasu, którego drzewa kołysały się równo pod naporem wiatru. Brunet pokręcił głową w niezrozumieniu.
- Co ty mówisz?
- Porozmawia z Sorą i sobie pójdzie, tylko po to przyszedł – zakomunikowała.
Obróciła się na pięcie i skierowała się ku drzwiom. Litwa stał i wpatrywał w zimnice za oknem. Zupełnie nie wiedział co zrobić. Węgry była potężna, Sora też mogłaby się sama bronić, ale obie nie dorównywałyby nawet w połowie Rosji. Znał go, od tylu stuleci, wiedział, że jak czegoś chce, dostaje to. Spojrzał na Polskę, który spał niespokojnie. Jego dłoń zaciśnięta była w pięść. On był przykładem. Umarłrównież z jego ręki.
 Jednak powstał, i nikt nie wiedział w jaki sposób mu się to udało, uwolnił się od zaborców, później od Niemca. Nie zdziwiłby się gdyby ta dwójka nie chciała zemsty, lub w przypadku Rosji odzyskać to co stracił. Pomimo sytuacji nie może zostawić Polski samego z Ukrainą. Musiały liczyć na siebie.

*****

Gdy sen zaczynał ją opuszczać, czuła jak wszystkie zmysły zaczynają powracać. Ostanie co czuła to rytmiczne opadanie w dół i górę. Ktoś ją nosił, otworzenie oczu, zaczynało wiązać się z rzeczą najtrudniejszą w życiu. Ciepło. To uczucie było zdecydowanie przyjemniejsze od pożerającego chłodu Rosji.
- Który to już raz, co? – odezwał się znajomy głos.
Otworzyła szerzej oczy, by po chwili przymknąć je czując rozchodzącą się ulgę w sercu.
- Szwajcaria – westchnęła, opierając bardziej głowę na jego ramieniu. Było tak zimno, a mimo to zdjął swój mundur i przykrył ją nim. Była mu wdzięczna. Mimo wszystko ból w mięśniach nie zniknął, a gardło piekło i nie miało najmniejszego zamiaru przestać.
Niósł ją, tuląc do siebie. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie ma obok nich Węgier. Zacisnęła pięść na jego ramieniu, na co odwrócił wzrok pytająco. Dziewczyna wskazała palcem na miejsce, które coraz to bardziej oddalało się za ich plecami.
Jednak zawahała się przez moment, za nimi znajdowała się droga, a przecież Węgry nie prowadziła ją przez znany szlak.
- Skąd się..tu wziąłeś..? – zapytała – Gdzie, Węgry?!
Chłopak zwolnił na chwilę, i jednym zamachem podrzucił ją do góry, by mieć chwilę czasu na uwolnienie ręki. Wyjął z kieszeni mały list, z lekko rozmazanymi literami, po czym na powrót ją złapał. Jęknęła z bólu, mrożąc go wzrokiem.
- Wybacz, ale chciałaś wiedzieć, więc odpowiadam – podał jej list, którego niezwłocznie przeczytała śledząc i rozszyfrują każdą literę.
„ Ze mną wszystko w porządku. Poszłam do domu.
Węgry”
- Nie mam pojęcia gdzie byłyście, ale ciebie znalazłem jakieś 7 kilometrów stąd, na tej ścieżce. To nie w stylu Węgier zostawiać kogoś w ten sposób, ale akurat wracałem tutaj, i cię znalazłem.
- To nie pismo Węgier…-  powiedziała cicho.
- Mówiłaś coś? – spojrzał na nią swoim surowym wzrokiem, który krył tak naprawdę troskę.
Zreflektowała się, uśmiechając się lekko. Pokręciła przecząco głową, wpatrując się przez resztę drogi w list, który z całą pewnością nie należał do Węgierki. Więc do kogo? – pytanie jednak nie mogło teraz uzyskać odpowiedzi.

*****


Ciepło, dochodzące z miejsca znajdującego się blisko niej, było kojące. Czuła się tak, swobodnie i spokojnie. Musiało zająć jej chwilę, aby zrozumieć, że nie powinno było jej być ciepło, ani też tym bardziej spokojnie.
 Spróbowała otworzyć powoli oczy. Przebłyski żaru od paleniska, raziło ją lekko po oczach. Gardło miała zaschnięte, ledwo mogła wymówić jakiekolwiek słowa.
- Co…gdzie?… - wyjąkała.
Jakaś nieznana jej postać poruszyła się, na dźwięk jej głosu. Dopiero teraz, zdała sobie sprawę z obecności kogoś jeszcze. Czuła się senna, a ciepełko buchające od ogniska, było tym bardziej kojące, lecz wiedziała, że musi wracać do swojego domu, a następnie wrócić do Polski. Podparła się ręką, co wywołało automatyczny ból. Jęknęła łapiąc się za ranę.
- Lepiej leż, bo będzie jeszcze gorzej – powiedział cień.
Postać miała miły i lekko zdarty głos, sądząc bo jego barwie musiał należeć do mężczyzny. Kaptur na jego głowie, uniemożliwiał jej przyjrzenie się twarzy.
 Posłuchała jednak głosu i leżała spokojnie, ciesząc się w duchu, że to nie Rosja, lub Niemcy. Nagle czyjeś ręce oplotły ją pod ramiona i podsunęły na swoje kolana. Wiedziała, że ten gwałtowny, aczkolwiek powolny ruch nieznajomego spowoduje za chwilę ból, ale nie poczuła niczego takiego. Dłonie miał zimne, ale pewne i czułe.
- Będzie ci wygodniej – mówiąc to poczuła jak ktoś otula ją ręką, ciężką i długą, ale nie przejmowała się tym, było jej dobrze.
Uśmiechnęła się pod nosem, obserwując jak postać dorzuca drewna na opał, a ogień pożerał małe kawałki.
- Jesteśmy blisko wyznaczonej granicy. Powinno ci się polepszyć twój dom trochę się zmienił zawczasu…
Starała się rozpoznać głos, ale było to trudne. Znała każde państwo, lecz żadne nie posiadało takiego głosu. Powinna była zacząć się martwić, czy ten ktoś jest wrogiem, czy nie, ale w ostateczności, wolała zasnąć i wsłuchiwać się w odgłosy paleniska.
Gdy jej powieki powoli uniemożliwiały zobaczenie jeszcze ciepłego tańczącego ognia, a zmęczony umysł zapadał w sen, zdążyła usłyszeć ciche słowa.
- Miło znowu cię widzieć…głupi Węgry.



Pssst tak ty...jakby coś powiedz mi o błędach ;)

Rozdział 69 :)

Przez całą drogę czuł dziwny niepokój, który wzmagał się z każdą chwilą, bycia bliżej domu. Przyspieszył kroku, gdy zobaczył dym wyłaniający się zza zielonych pagórków. Może chodziło o pożar? Nie, jednak nie - myślał. Dym pochodził z palącego się piecyka, rozpalonego zapewne przez Lichtenstein. Poczuł krótko trwałą ulgę i zaraz jeszcze większy nie pokój.
Widział teraz swój dom w całej okazałości, jednak nie przypominał sobie, żeby czyjeś konie zagradzały mu wejście do domu.
- Konie..? – zatrzymał się przez chwilę spoglądając srogim wzrokiem w dal.
Nie byle pierwsze, lepsze konie. Te, ozdobione były całkowicie, przez same drogocenne szczegóły, siodła i lejce błyszczały w słońcu, a jeźdźcy mieli dziwne i nietypowe odzienie.  Nie zajęło mu długo połączenie faktów.
 Zbiegł szybko z pagórka, kierując się do jeźdźców. Gdy znalazł się naprzeciw nim, zgromił ich wzrokiem. Targało nim obrzydzenie i irytacja.
- Czego? – na dźwięk jego głosu jeźdźcy podskoczyli i spojrzeli po osobie, to rzadkość spotkać sąsiednie państwo, a oni byli zwykłymi ludźmi, sama postać Szwajcara wzbudzała szacunek i wstrzemięźliwość byle tylko się mu nie narazić.
Nie odpowiedzieli. Na ich twarzach malował się strach przed Szwajcarią, który jak wiedzieli, nienawidził tłumów ani gości. Jeden z nich trzęsącą się ręką, pokazał drzwi do jego domu, wskazując tym samym kierunek pobytu swojego przywódcy.
 Widząc to blondyn, od razu skierował się do mieszkania, chciał jak najszybciej pozbyć się cholernego natręta. Mijał długie salony, w których często przesiadywał z Lichtenstein przy ciepłej i dobrej herbacie. Po chwili jednak odgonił od siebie przyjemne wspomnienia, skupiając się teraz na pokoju gościnnym, w którym przebywał nieproszony gość.
 Blondynka o podobnych włosach do jego własnych, odwróciła się do niego uśmiechając się szeroko. Widząc jej postać, jego złość ochłonęła, ciesząc się, że znowu jest blisko niej. Była dla niego najważniejsza, jedyny członek rodziny, którego akceptował i pragnął chronić.
- Bracie Szwajcario! - rzuciła mu się na ramiona, tuląc mocno.
 Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, lecz czas spędzony z nim, wpłynął na nieśmiałą osóbkę, a wieki przyglądania się, jak sobie radzi jej brat w sprawach między państwowych, pomagał zdobyć jej doświadczenie i pewną rękę. Nie była już taka sama jak kiedyś, jednak jej dom dalej polegał na starszym bracie.
- Gdzie on jest? – zapytał twardo. Nie chciał tracić czasu wiedząc, że tu jest.
Nachyliła się do jego ucha, udając że całuje go w policzek.
- Przyszedł z zawiadomieniem o najszybszą konferencję państwową. Stoi przy oknie…
Pocałował ją w dłoń. Po czym odwrócił się gwałtownie, idąc szybko w kierunku niespodziewającego gościa. Panienka skierowała się do kuchni, nie chcąc przeszkadzać bratu. Choć ciekawość i niepewność zmusiła ją do obejrzenia się po raz ostatni na swojego brata.
Szwajcar zacisnął pięści, i jednym srogim spojrzeniem, kazał odejść strażnikowi, który stał niepewnie obok swojego dowódcy. Ten spojrzał się na niego, ale za przytaknięciem wodza posłusznie się oddalił.
- Francjo?! Czemu tu przylazłeś! Takich perwersów, jak ty trzymam tu na dystans – pozbycie się go uważał za najwyższy priorytet, nawet jeśli miałoby to spowodować między nimi spięcie, był obojętny w tej sprawie.
Postać stojąca przy oknie, przyglądała się jej widokowi, nie robiąc sobie nic z pytań żołnierza. Większą uwagę wolał poświęcić na polany i ciemny las. Przejechał palcem po szybie, robiąc tym samym na niej ślad.

 Tym razem cierpliwość Szwajcarii skończyła się. Obrzydzała go sama jego obecność, ale robienie bałaganu w jego domu, to szczyt. Wyciągnął broń celując w jego głowę.
- Jakbyś nie wiedział to strefa naturalna, naruszysz mój spokój i mam pełne prawo cię zestrzelić – kiwnął głową na okno - Tym bardziej, że robisz syf.
Gość odwrócił sie do niego, kierując w jego stronę. Jego wzrok był skupiony; mówił, że dana osoba wie czego chce. Ta pewność siebie denerwowała Szwajcara najbardziej.
- Szwajcaria…państwo, które powtarza o jego neutralności, tymczasem… Nie jestem do tego przekonany – melodyjny i uwodzicielski głos rozszedł się po pomieszczeniu.
Ostatnie słowa zaakcentował, aby wzbudzić w gospodarzu szczególne zainteresowanie. Żołnierz zmierzył go wzrokiem, który nie ukrywał, iż nie cierpi przybysza. Francja natomiast, wciąż podchodził do niego powolnym krokiem, kręcąc łodyżką czerwonego kwiatu w dłoni. Wyglądał groźnie, a jego oczy odcienia fioletu były wręcz puste.
- Co więcej, zdaje się, że masz słabość do pewnej tajemniczej osoby, która jak mniemam miała mieszkać u mnie.
Stanęli naprzeciw siebie. Byli podobnego wzrostu, lecz posturę, która mogła pokazać, które z nich jest potężniejsze, od razu rzucało się w oczy. Blondyn o trochę nie poukładanej fryzurze, patrzył groźnie na nieproszonego gościa, który nie robił sobie nic z tego, że może mu się coś stać, przez jego strzępienie języka. Tym bardziej wolał mieć się na baczności, wyglądało na to, że Francja wykiwany przez niego kilka dni temu nie może pozbyć się uczucia zniewagi, gdy odebrał mu Sorę.
- Lepiej uważaj na słowa, bo może nie dociera do ciebie, że wygląda to tak jakbyś mnie o coś oskarżał – zrobił donośną pauzę.
Szwajcaria patrzył na niego jak na największego wroga, po chwili jego oczy również zaszły pustą mgłą.Ich zieleń stała się bezcelową myślą, gotową na wszystko, co tylko zapragnie. Nie różnili się teraz prawie w ogóle.
Dwa państwa, gotowe na wszystko. Jak tylko dane państwo traci kontrole; wyrażają to tylko jego oczy. Były czymś, czego trzeba było się strzec przy każdym państwie. Szwajcaria był świadomy, że jako jeden z nielicznych najciężej radzi sobie z opanowywaniem swojego gniewu. Był wciąż jednym z najmłodszych.
-  …albo, co więcej, kazał przyznać się do winy.
Stali tak w ciszy.Trwała by ona przez resztę czasu, bo żadne nie miało szczególnej chęci wysłuchania siebie nawzajem. Chcąc zakończyć cel swojego przyjazdu, Francja wyjął ze swojego płaszcza list i położył go na stole.
- Zaproszenie, lub powiadomienie o najbliższej konferencji państwowej.
Minął gospodarza kierując się do wyjścia. Zaś młodsze państwo podeszło po list i przeczytało go uważnie. Po chwili dotarł do niego jeden fakt. Wybiegł na dwór za Francją, który przygotowywał konie do drogi. Zanim z ust gościa wydało się pytanie, opiekun Lichtenstein przemówił.
- Nie przyjadę. Wypchaj się.
Flirciarz myślał przez chwile, że się przesłyszał, dopóki Szwajcaria nie rzucił mu listu pod nogi, umorusając go w błocie. W tej chwili, nie minęło kilka sekund, a obaj przykładali sobie bronie do głowy.
- Masz tupet – wycedził.
- Lepiej jedź, jeśli nie chcesz mieć dziury w głowie. Ja nigdy nie chybiam.
Udając rozbawionego, Francja odsunął broń, a jego oczy na powrót zapłonęły żywym fioletem, błyszcząc się małymi iskierkami. Śmiech miał sztuczny, i zupełnie pozbawiony szczerości.
- Hah, masz rację przepraszam. To było niegrzeczne…mogło ci się coś stać. Jako ten lepszy muszę się bardziej powstrzymywać.
Kamienna i nieugięta postawa Szwajcarii, nie zmieniła się. Opuścił powoli broń wskazując palcem okno na piętrze. W małym oknie, którego śnieżnobiałe firany falowały pod wodzą niewidzialnego wiatru, stała drobna, lecz wysoka dziewczyna. W jej dłoni, błyszczała od słońca broń, której spust wyraźnie celował w sąsiada Szwajcarii.
- Lichtenstein celuje do ciebie ze snajperki. Wątpię czy to mi, miałoby się coś stać.
Czując, że dalsza kłótnia, czy też „rozmowa”z żołnierzem nie jest przydatna i rozsądna, Francja dosiadł konia i spojrzał w górę na okno, o którym wspomniał chłopak. Pokręcił głową z dezaprobatą , jakby było mu żal dziewczyny, po czym spiął wodze konia.
- Co ty zrobiłeś z tej słodkiej damy, aż serce się kroi. Rzeczywiście jesteś najgorszym możliwym kochankiem na świecie.
W tej chwili coś ukuło chłopaka w serce, sam nie wiedział czemu, tak marne słowa zrobiły mu jakąś przykrość, przecież nie powinno tak być, słyszał je tyle razy. „Bzdura” stwierdził oddalając od siebie zbędne myśli.
- Mniejsza o to, musisz być na tym zebraniu. Każdy ma się na nim znaleźć, takie zostało ustalone prawo – powiedział rozkazującym tonem.
Szwajcar rzucił okiem na list leżący w błocie.
- Zapomniałeś o jednym- znów spojrzał chłodno na gościa - Polska nie będzie mógł się zjawić, więc oczywistym dla nas wszystkich jest fakt, że nie odbędzie się żadna konferencja.
Na te słowa, miłośnik róż machnął ręką, skupiając wzrok na dróżce, z której pewnie przyjechał. Widać było, że ten temat zdenerwował go, ale również jego wyraz twarzy wskazywał chwilowo na zadumę o chorym państwie.
-Być może, zobaczymy czy jego udział będzie tak ważny…- nie zdążył dokończyć bo niespodziewany wybuch gniewu Szwajcarii przyćmił go.
- Chodzi ci o Sorę, więc nie udawaj idioty! - żołnierz nie mógł wytrzymać, tego jak kłamie mu prosto w oczy.
Francja zacisnął zęby patrząc na niego groźnie.
- Do zobaczenia, wkrótce dostaniesz kolejny list, lecz tym razem – przerwał patrząc na niego chłodno - nie radzę wywalać go do twojego obrzydliwego błota.

Francja ponaglił konia i wraz ze swoimi towarzyszami odjechał, chcąc jak najszybciej opuścić krainę jezior i gór. Szwajcaria westchnął cicho, starając się uspokoić. Spojrzał na okno.Dziewczyna rozbrajała na części, złożony wcześniej pistolet, z dokładnością godną najlepszych. Zauważywszy, że brat się na nią patrzy uśmiechnęła się szeroko. Zdolności Księstwa ( Lichtenstein), strasznie go zaskoczyły. Podniósł z ziemi róże, pozostawioną przez Francję. Zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się zmarszczka zdenerwowania. Wiedział, że jeśli plan Francji rozpocznie się, nadejdą bardzo trudne do wybrnięcia sprawy.

******



Węgry oddychała ciężko, wypluwając krew ciążącą jej w ustach. Czuła jak jej kości zrastają się, ale ból jaki temu towarzyszył był niemiłosierny. Gdyby nie to, że Imperium Osmańskie kiedyś i niedawno Oś zafundowała jej tak ciężkie bitwy, zapewne płakała by z bólu nie potrafiąc ustać na nogach.
- Cholerny * lelkibeteg ( po węgiersku to raczej „psychol”)
Obejrzała się, Sora stała obok niej trzymając się żebra, między jej palcami płynęła szybko krew. Ona również była u kresu sił.
Po chwili coś sobie uświadomiła.
- Dlaczego się nie leczysz…? – spytała podchodząc do niej, jej wzrok mimo wszystko spoczywał na czekającym na kolejny atak, Rosję.
Sora spojrzała na nią niepewnie, jej oczy były niesamowicie zakrwawione, jakby zaraz z jej oczu miał spłynąć potok czerwonych łez.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo widząc jak Rosja sunie ku nim od razu skupiła uwagę na nim, starając się powstrzymywać jęki bólu.
- Biorąc pod uwagę całokształt, to moje ziemie… - powiedział z pustym uśmiechem. ( +upadek Prus wschodnich nastąpił w latach 1944/45 wraz z nadejściem armii sowieckiej+)
- Zamknij się!!! – krzyknęła, biegnąc prosto na Rosję, który tylko na to czekał.
- Węgry nie! – widziała wszystko. To jak chwyta Węgierkę za gardło i jak uderza nią o ziemię, jak gdyby była niczym, jak tylko powietrzem. Sora nie mogła uwierzyć, ile było w niej gniewu gdy to mówiła „czyżby był dla niej tak ważny?, to pytanie tłumiło teraz wszystko.
- Towarzyszu…jak długo zamierzasz udawać…? – powiedział wycierając swój pręt od czerwonej krwi brunetki – Ile czasu jeszcze potrzebujesz?
Starała się opanować strach, lecz wiązało się to z niemożliwym, on nie był człowiekiem, albo nic w sobie z niego nie miał.
- O czym ty mówisz!? – pobiegła na niego, zaciskając pięści. Skoczyła i już miała go uderzyć, gdyby nie to, że jego siła nie była nawet w ćwiartce porównywalna z jej własną. Czując jak chwyta jej rękę i wygina ją, krzyknęła z bólu, chwile potem trzask jej kości jakby ją uciszył.
- Krzyczysz z powodu takiej rany, tak małego bólu? To nie podobne do cie…- w tej chwili Węgry wykorzystała okazję okładając go pięściami po twarzy, po czym jednym zamachem nogi, podcięła go, by po chwili leżał na ziemi. Dało jej to czasu chociażby na zabranie z dala od niego Sory.
- Sora! Musisz wytrzymać, nie mam tyle sił by cię chronić! – mówiła to prawie przez łzy.

Blondynka obróciła głowę, niedaleko nich znajdował się ten pomnik, ten grób. Prusy, czy to przez niego Węgry była tak zdesperowana, że Rosja wiedział o tym miejscu, tym bardziej przecież upokarzając prusaka, obecnością jego oprawcy? Sparzała na nią, to nie była ta sama Węgry,Rosja po prostu ją złamał.
- W porządku... – powiedziała cicho, oswobadzając się z jej objęć.
- Wstań, nie możemy dać mu się po raz kolejny uderzyć, jeśli przyszedł tu po coś, to na pewno nie chodziło mu o zabicie nas…on zwyczajnie się nad nami pastwi – stwierdziła patrząc na potężne państwo z nieukrywaną bezradnością.
- Węgry… - nawet w tak poważnej sytuacji starała się opanować, dawała z siebie naprawdę wszystko, a Sora była świadoma swojej niemocy, więc dużo bardziej ją to bolało.
Wstała chwiejnie, patrząc na Rosję niepewnie. Co mógł mieć na myśli? Dlaczego na coś czeka, na co? Była pewna, że nie chodziło mu o Węgry, on zwyczajnie ma w końcu okazję do rozmowy z nią.
Polska, on od początku chciał ją przed nim chronić, teraz go nie ma, a Rosja trzyma go na uwięzi i bez tego.
Po chwili zaczął do nich podchodzić, wyraźnie znudzony całym zamieszaniem. Szedł pewnie i władczo, obie starały się nie poznać po sobie, że są przerażone, to by go tylko jeszcze bardziej uszczęśliwiło.
Nagle Sora uświadomiła coś sobie, "skoro chce z nią rozmawiać.... przeszkodą jest…!"
- Węgry uciekaj!!!!! – krzyknęła, lecz nie zdążyła jej ochronić. Długi, gruby pręt właśnie wbijał się w jej ciało, a sama Węgierka ledwo rozumiała co się teraz dzieje, ponieważ Rosja słysząc jak ta ją uprzedza, przyśpieszył kroku tak szybko, że niemożliwym byłoby niknięcie ataku. Osunęła się na ziemię bezwładnie, jej oczy były przyćmione, a usta zastygły w niemym krzyku.
- *спокойнойночи ( dobranoc) – powiedział jej szeptem do ucha, nim wyją z niej swoją zabawkę, zabarwioną krwią Węgier.
W tej chwili Sora ledwo mogła się opanować, coś szalało wewnątrz niej, niesamowita siła, coś pchało ją do przodu , mówiło „zabij”

Rosja spojrzał na nią gwałtownie patrząc się oczekująco. Wstał i obserwował, nie powiedział, ani słowa jakby wiedział co się zaraz stanie.
Jej serce biło tak szybko, że nabieranie powietrza  nie przynosiło żadnych efektów, jej ciało jakby przestało w ogóle jej słuchać. Rosja pochylił się, wyglądał jakby zaraz miał przetrzymać niesamowicie ogromne uderzenie.

 Zrozumiała po chwili, on tylko na to czekał, nagle nastąpiła tylko pustka, a ostatnim co słyszała to krzyk, wydzielający się z jej gardła, lecz głos, był zupełnie inny, on zwyczajnie nie należał do niej.
Ten krzyk był dopiero początkiem.

wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział 68

Przepraszam, że tak długo :( Ciężko mi teraz cokolwiek pisać lub sprawdzać czy jest to po polsku lub w ogóle ma sens :P Stanęłam w miejscu...Zapraszam ;)

Ścieżka była opuszczona i zarośnięta krzewami. Sora już nie raz o mało co nie potykała się o stare korzenie drzew, które czując wolną i nienaruszalną od wielu lat przestrzeń, wypuściły je swobodnie na szlak.
Węgry nie odzywała się ani słowem przed dłuższy czas, szła przed siebie odgradzając drogę, była skupiona i jednocześnie czymś przejęta.
- Węgry? Czemu las zaczyna wyglądać inaczej? – oglądała się na drzewa, które wraz z prostą drogą zmieniały się, a na ich korzeniach zaczęły pojawiać się zielone i zdrowe liście. Reszta domu Polski była nieżywa bądź uśpiona, a pomimo długiej drogi Sora była pewna, że są nadal u Polski.
- Hmn? – wyrwała się nagle z mętliku myśli - Oh, to…ciężko to wyjaśnić – nabrała poważnego tonu głosu zatrzymując się na moment – Widzisz, Polska nie wie o tym miejscu.
Ruszyła dalej wskazując ręką dalszy kierunek. Otrząsając się z szoku blondynka podbiegła do niej zaczepiając jej rękaw.
- Jak to nie wie? To przecież nadal jego dom, tak? – zapytała chcąc uzyskać jak najszybszą odpowiedź.
- Tak, ale kiedyś należała do kogoś innego przez bardzo długi czas – zamachnęła się na wysoki krzak przecinając go na pół – Dla normalnych ludzi nazywalibyśmy to „ przyjaciółmi z dzieciństwa”, ale kiedyś był najgorszym wrogiem Polski.
Zatrzymała się gwałtownie.
- To gdzieś tutaj, uważaj pod nogi – zwróciła jej uwagę widząc już, że pełna ciekawości dziewczyna chciała od razu iść do przodu nie uważając gdzie kładzie stopę – Przypominasz go w wielu względach, Polska najpierw by się zgubił, a dopiero potem wyciągał wnioski ! – westchnęła nerwowo kręcąc głową – oczywiście zwalając wszystko na innych między czasie.
- Hah, wybacz – spuściła wzrok widząc jak jakiś podejrzany płomień otacza brunetkę, a jej oczy błyskają przeraźliwym gromem.
Z początku zdawało się, że sama przewodniczka nie wie gdzie idzie, ale Sora zmieniła zdanie zaraz po tym jak ujrzała wolną polankę.
- To tutaj? Przecież tu nic nie ma, Węgry jesteś pewna? – mimo wszystko bolące nogi od długiej przechadzki dawały o sobie znać.
Węgierka uniosła rękę do przodu wskazując palcem miejsce pod drzewem, obsypane gęsto liśćmi. Zawiał gwałtownie wiatr kierując się na owe miejsce, o którym mówiła dziewczyna. Rzucił się jakby na grono liści rozwiewając je dookoła.
Od kiedy tylko liście zaczęły ujawniać to co ukrywały, w Sorze zaczynał pojawiać się dziwny niepokój, a zimny dreszcz oblewał całe jej ciało.
Wraz z odsłonięciem dziwnego napisu na postumencie, Węgry uśmiechnęła się jakby znalazła coś co szukała wiele lat, oddzielona od czegoś na czym jej zależało, a po długiej rozłące odnalazła to.
Prussia”
- Prusy… - wyszeptała idąc szybszym korkiem do marmurowego nagrobku, leżącego pod starym dębem.
Słysząc to imię, Sora stanęła jak wryta. Jej ciało ogarnął nieprzyjemny dreszcz, który owijał się wokół niej jak gad. Spojrzała na swoją dłoń, na której zaczęły pojawiać się kropelki krwi. Na bladej twarzy dziewczyny zaczęło pojawiać się przerażenie.
- Co s-się dzieje? powiedziała cicho sama do siebie, oddalając się nieznacznie od białego marmuru. Po chwili przed jej oczami pojawiła się kolejna, dużo gorsza iluzja, nie tylko była cała we krwi, ale czuła jak kilka pocisków przebija jej ciało, a nogi odmawiają jej posłuszeństwa, upuszczając ją na ziemię. Próbowała nad tym zapanować, lecz ta wizja ogarnęła ją zupełnie, gdy chciała zawałować Węgry jej głos również ją zawiódł, jedynym obrazem który się przed nią znajdował był ten biały grób. – P-prusy… - wyjąkała ostatni raz zanim mrok zupełnie ją pochłonął, a krew dusiła gardło.
Chciała krzyczeć, ale nic nie słyszała, dopiero po chwili głos Węgierki dotarł do jej uszu.
- …cholera, Sora co ci jest? – nawoływała do niej trzymając dziewczynę za ramiona.
Sora skuliła się wciąż nie otwierając oczu, nadal czuła ten niemiłosierny ból. Nie wiedząc co zrobić, brunetka przytuliła ją do siebie oglądając się podejrzliwie dookoła.
- Powtórz jego…imię… - wyszeptała.
Spojrzała na nią niepewnie, a z ust Węgier usłyszała to słowo.
- Prusy -
Nagle zerwał się wiatr, o wiele chłodniejszy jak na ten klimat. Zaniepokojona, położyła Sorę pod drzewem, wyjmując broń.
- Kto tam jest!!? – krzyknęła, a jej głos odbił się tworząc melodyjne echo.
 Zanim zdarzyła się odwrócić, po dziwnym trzasku łamanych gałęzi pod czyimś butem, usłyszała tylko :

-CПУТНИКИ… (towarzysze…)

*

Piękne państwo o krótkich jasnych włosach, skierowało się do pokoju Polski, starając się nie wywołać żadnego nie potrzebnego hałasu. Nacisnęła lekko na klamkę i pchnęła drzwi do przodu.
 Rozglądała się ostrożnie, nasłuchując czy ktoś nie nadchodzi. Tym kimś mógł być tylko Litwa, który pałęta się po domu jak cień, że ledwo można go zobaczyć, był w tym niesamowicie dobry, można by rzec, iż robi to na umyśle, chcąc wszystko mieć na oku. Węgry i Sora wyszły, a Szwajcaria pojechał do siebie. Zrobiła krok do przodu, będąc przekonana że droga wolna. Drewniana podłoga zaskrzypiała lekko, pod jej ciężarem.
-  Byłem ciekaw kiedy znowu tu przyjdziesz – po pokoju rozszedł się glos.
Serce prawie jej stanęło, na dźwięk znajomego głosu. Okno będące za łóżkiem Polski, nadawało pokoikowi ciemną poświatę, przez którą nie zauważyła Litwy, siedzącego obok łóżka Polski.
Jego wzrok wręcz zabijał ją swoim spojrzeniem, poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz, lecz zachowała obojętną postawę.
- Oh, Litwo~~ Co ty tutaj robisz? – uśmiechnęła się zalotnie, udając, że nie rozumie jego zdenerwowania.
Po pokoju rozszedł się dźwięk, zamykanej głośno książki. Jego zachowanie wręcz pokazało, jak bardzo jest czymś zdenerwowany. Spojrzał na nią chłodno.
-  Po co tu znowu przyszłaś?
Przez chwilę udawała, że się nad tym zastanawia, lecz wkrótce na jej twarzy na nowo zagościł sztuczny uśmiech.
-  Hah zająć się Polską oczywiście-
Po chwili chłopak gwałtownie wstał, kierując się do niej. Gdy ich twarze znajdowały się dostatecznie blisko, ciemnowłosy wydusił z siebie słowa, które brzmiały czystą niechęcią i wstrętem.
-  Po co tu przylazłaś? Chodzisz po tym domu i udajesz, że należy do ciebie. Przestawiasz meble i wszystko wokół! nie za dobrze się tu czujesz?! Nie zbliżaj się do Polski, już nigdy więcej.
Widząc jego zachowanie, zaśmiała się głośno. Odchyliła głowę do tyłu tak, że jej grzywka opadła na oczy, po czym szybko ją przechyliła do przodu, ukazując zimne niebieskie spojrzenie.
-  Mówił ci ktoś towarzyszu, że jesteś irytujący? – tym razem nie ukrywała swojego surowego tonu, który brzmiał niczym jej brata.
Ten uśmieszek, już tyle razy go widział. Był okropny i do dziś prześladował go w snach jak i rzeczywistości.
-  Idź stąd, Od początku wiem, że ta cała opieka z twojej strony to zwykły fałsz. Rosja cię tu przysłał?
Zgromiła go wzrokiem, po czym rozsiadła się w fotelu, na którym uprzednio siedział. Chłopak stał, unosząc dumnie głowę.
-  Brat nie ma nic do rzeczy – zarzuciła nogę na nogę, opierając się łokciem o oparcie uwydatniając tym duże piersi - spojrzała na niego zimno, uśmiechając się fałszywie - Oh~! Rozumiem, zdenerwował cię fakt, że moja siostra woli zostać obok brata?
Zacisnął pięści, wymieniając zimne spojrzenia z dziewczyną. Mógłby z pewnością ją zabić, ale teraz już tak nie można. Wszystko zostało ustalone, prawa i zasady w tych czasach, musiał je przestrzegać. Choć udział Ukrainy na świecie nie był teraz ważny, miała praktycznie tą samą pozycję co on w „rodzinie” Rosji.
-  Jesteś najgorsza – wycedził.
Słysząc to wypięła dumnie piersi, podchodząc do niego uwodzicielsko.
-  Najgorsza..?
W jednej chwili nachyliła się do niego i pocałowała go w usta. Trwało to tylko chwilę, bo Litwa zamachnął się by ją uderzyć, lecz musnął tylko jej włosy. Śmiech dziewczyny rozniósł się po pokoju.
-  Jesteś uroczy. Kto by pomyślał, że ty to ten sierota Litwa, zmieniłeś się… brat jest niesamowity, zrobić z ciebie takiego człowieka, który w kilka chwil zostawił swojego „przyjaciela” na pastwę losu trzech państw i pozwolił mu umrzeć… - jej mowa przesycona była rosyjskim akcentem. Otworzyła drzwi -  Nic dziwnego, że moja siostrzyczka cię tak lubi~
Wyszła, zamykając drzwi. Ciemno włosy wciąż stał z opuszczoną głową. To co powiedziała, nie zabolało go aż tak mocno, był świadomy swoich czynów, do dziś jest przekonany o swojej racji. Jego rola w tym wszystkim była godna pożałowania, ale i on jest państwem i musi robić to co uważa za słuszne. Jednak nigdy nie lubił starszej siostry Białorusi, mimo tego wszystkiego, tych wszystkich dni odkąd się pojawiła, nie pomyślał o niej dobrze przez chwilę.
-  Najgorsza – powiedział cicho, jakby dla potwierdzenia tego co myśli.
Chwycił książkę i otworzył ją na zakończonej stronie. Którą odnalazł pod komodą obok łóżka, podczas sprzątania okropnych żółtych kwiatów, których jak Sora, również nie cierpiał, nie przyznając się do tego.

(odchrząkuję teatralnie xD) Rutynka bowiem pierwej przepraszam za błędy bądź ciężkie do zrozumienia zdania jeśli są, coś widzę, że każdy przeżywa kryzys twórczy..;( Chciałabym jednak pozmieniać większość notek ale jeszcze pomyślę nad tym :) Coś mi świta by napisać jeszcze raz od początku tylko pozostawiając to co już napisałam sama nie wiem...niezdecydowanie to jedna z moich wad, nie polecam ;] A jak mam milion pomysłów i iście idelany styl pisania niczym Tolkien kończy się tylko patrzeniem się w Word'a T.T



POZDRAWIAM I WSZYSTKIEGO DOBREGO W NOWYM ROKU!!!!!!!!!!! OCENY - 6! ŻYCIE TEŻ NA 6 I WSZYSTKO TO O CZYM MARZYCIE, ABYŚCIE MIELI CIERPLIWOŚĆ I SIŁĘ BY JE SPEŁNIĆ! :D