niedziela, 23 października 2016

Rozdział 96



Prusy podsunął się do niej bliżej, Mrok nocy pogłębiał się z każdym przebytym kilometrem. Gęsto postawione drzewa i gruby puch śniegu nie stwarzały pozoru przyjemnej przejażdżki. Prusy przez całą drogę ostrożnie wybierał każdą ścieżkę. Nie mówili zbyt wiele, co jeszcze bardziej upewniał Sorę w jego zaangażowanie tej sprawie.

             Klacz, posłusznie kierowała się tam, gdzie ją naprowadzał bez żadnych utarczek.  Relacje między nią, a Prusakiem bywały różne, trudno było określić przynależność jaką go darzyła. Jazda zdawała się wieczna przez narastającą ciszę. Ani razu nie odwrócił wzroku od rozciągającej się przed nimi drogi. 


Po chwili przyśpieszył jazdę, przez co mocniej przywarła do jego pleców.

- Polska zdawał się dobrze znać tą klacz – zaczęła – Jest taka sama jak Feniks?

Prychnął pod nosem napinając mięśnie.

- To zależy, co przez to rozumiesz – jęknął z irytacją – Ta jego szkapa nie raz przeszkadzała mi w moich planach. Nie wspominając o ciągłych kopach, które dostawałem. Powinnaś wiedzieć, że ten koń jest w jakiś sposób z nim połączony, ale nie doszedłem do tego w jaki sposób…

Wywróciła oczami wzdychając zrezygnowanie.

- Nie sadzisz, że jeśli jeździłeś na tej klaczy za życia, to powinna już nie żyć? Doszukujesz się skrytej więzi, którą masz przed nosem. Właściwie, ona jest dokładnie taka sama jak Feniks.

Nabrał powietrza, by już jej coś odpowiedzieć z kąśliwą uwagą, ale oprzytomniawszy zamknął usta. Spojrzał na karą klacz, która wypuszczała kłębki ciepłej pary rozpływającej się na wietrze. Jej mroczna aparycja idealnie pasowała do jej właściciela, równie dobrze mogliby grać kostuchę i konia apokalipsy.

- Nazywałem ją Kelpia. Brzmiało groźnie, potężnie i złowieszczo – pochwalił się szczerząc zęby – Była równie szybka co Feniks! Nawet silniejsza…

Uderzyła go w żebra uciszając dalszą wiązankę. Syknął z niezadowoleniem próbując jej oddać. Krótka wymiana uderzeń zakończyła się wraz z nagłym zatrzymaniem klaczy. Ziemia zadrżała pod naporem jej siły. Gwałtowny ruch pchnął Prusaka na jej szyję, a wraz z nim Sorę na jego plecy.

Niemal natychmiast podniósł wzrok na rozchodzące się wokół drzewa. Pogładził karą sierść klaczy uspokajając ją. Żarliwy tupot kopyt złagodniał, wraz z jego kojącym dotykiem.

- Coś tu nie gra… - wyszeptał.

Nim się obejrzał, Sora przytrzymała się jego płaszcza schodząc na ziemię. Obserwował jak krąży wokół nich próbując coś wyczuć. W tym wypadku postanowił jej zaufać. Zdolności, które posiadała w znacznym stopniu przewyższały jego własne. Klacz rżała ostrzegawczo cały czas nawołując o zagrożeniu.

- No już, uspokój się – szepnął jej cicho.

Miodowe włosy dziewczyny były niczym latarnia, która w dość wyrazisty sposób odznaczała ją na tle białej powierzchni ziemi. Podeszła do starego drzewa opierając się o jego starą korę.

- Prusy – odezwała się po chwili – Musimy się tu zatrzymać.

Odsunęła się o kilka kroków do tyłu pocierając z zimna ramiona.

- Czemu? Jeszcze chwila i będziemy na miejscu – jęknął podjeżdżając do niej – Jeśli chcesz się wysikać zrób to teraz!

Dotknęła dłonią twarzy próbując rozmasować oczy. Do tej pory uważała Prusaka za zło konieczne z ptasim mózgiem, ostatecznie był czymś gorszym.

- Kilka kilometrów stąd stacjonuje rosyjskie wojsko. Jest ich całkiem sporo. Nie wiem, czy uda nam się przejść niezauważenie, Rosja na pewno w jednej chwili zobaczy to co oni.

Spostrzegawcza uwaga wydawała mu się trafna, ale sam fakt dłuższego czekania, podwajał jego nerwy. Wzruszył ramionami uśmiechając się do niej z przekąsem.

- Zostaje nam atak – przytaknął, podążając swoim rozumowaniem – I tak zaczynałem wychodzić z wprawy.

Słysząc jego słowa chwyciła za wodze klaczy, wbijając w niego srogie spojrzenie, którego nie pożałowałaby swojemu dziecku żadna matka. Była przekonana, że jej wkład w tę misję ma również na celu pilnowanie Prusaka i jego wybryków. Przywracanie go na ziemię, nie było jednak takie proste.

- Raz. Tyko raz, mógłbyś użyć choć części swojej nikłej inteligencji? Jeśli chcesz zbawiać świat rób to, gdzie indziej. Tym razem chodzi o ratowanie Węgierki. Jest dla ciebie ważna, więc włóż w to choć trochę wysiłku. Cała nasza wycieczka ma tutaj na celu, nie zagrozić jej samej. Wybuchy z twojej strony mogą wszystko pogorszyć.

Cień, który objął jego twarz natychmiast stłumił dotychczasowy uśmiech. Odetchnęła z ulgą puszczając wolno wodze Kelpie.

- Wiem, że to może ci to sprawiać, ale nie mamy innego wyjścia…

Po chwili zaśmiał się kpiarsko schodząc zwinnie z klaczy.             

- Ból? Myślę, że twój cukierkowy świat czegoś nie rozumie. Ja, Wielki Prusy nie szukam Węgier, bo mi na niej zależy. Zrobię wszystko, by dopiec Rosji.

Pokazał jej dwa palce kiwając jej nimi przed twarzą.

- Dwie rzeczy są tutaj na moją korzyść. Rosja wpadnie w szał, a do tego skieruje go na Polskę. A teraz, jeśli pozwolisz pójdę trochę odpocząć…

Wyminął ją uderzając lekko w bark. Popis z jego strony wydawał się jej tak fałszywy, że sama świadomość jak bardzo ukrywał swoje intencje do Węgierki, wydawała się jej niemożliwa. Bez dalszych słów, podeszła do małego obozowiska, którego właśnie rozstawiał. Usiadła tuż przy drzewie przyglądając mu się z przekąsem. Ignorując fakt jej natarczywego spojrzenia, zjadł swój przydział jedzeniowy unikając z nią kontaktu.

               Zimowy wiatr, zdawał się być coraz to mocniejszy. Oboje co jakiś czas pocierali zmarznięte dłonie, próbując wykrzesać choć odrobinę ciepła. Śnieg przykrył już ich płaszcze i zgasił prowizoryczne małe ognisko, nad którym pastwił się Prusak. Zrezygnowany padł na ziemię spoglądając w niebo. Odetchnął przeciągle uwalniając kłębki pary z ust.

- To nowość… - powiedział cicho – zamierzasz teraz siedzieć cicho?

Schowała się głębiej w kolanach odwracając wzrok od jego porcelanowej cery. Wiatr zarzucił jej włosami powodując, że zakołysały się niczym złote fale. Widząc to prychnął pod nosem wyśmiewając swoje własne skojarzenie.

- Ironia losu, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – odezwał się od niechcenia – Kiedyś zabiłbym cię w najokrutniejszy sposób, na jaki tylko bym wpadł. A teraz wyglądam jak kupa gówna po mojej starej zajebistości. Musisz się powstrzymywać od śmiechu, co?

- Szkoda mi ciebie – wyszeptała.

Na te słowa przeszył ją krwistym spojrzeniem, próbując przegryźć ich okrutny wydźwięk.

- Litość? – jęknął z niesmakiem – Teraz to dopiero depczesz po mojej dumie. Bądź co bądź byłem do jasnej cholery potężnym państwem. Cieszyłbym się gdybyś powiedziała: strach, pogarda, zaraza, pasożyt, niosący śmierć…

- Mówiłam o tobie. O tym jaki jesteś teraz. Słowa, które wymieniłeś nawet w połowie nie ujmują mojej nienawiści do ciebie. Wciąż ją w sobie chowam. Nie jesteśmy, aż tak różni. Sam to kiedyś zauważyłeś. Mimo to, w jakiś sposób nie skaczemy sobie do gardeł. Bliskie nam osoby szybko zmieniły w nas wartościowanie pewnych rzeczy.

Nie przerwał jej. Zaciekawiony dalszymi wnioskami wsłuchiwał się w jej melodyjny głos, który pomimo całej jego niechęci, był kojący.

- Przyszłam tutaj z tobą, z kilku powodów, nie tylko żeby uratować Węgierkę. Chcę się przekonać na własne oczy, jak bardzo byłeś w stanie się zmienić. Jeśli możesz to przestań kłamać w mojej obecności, zaczyna mnie to męczyć.

- Jam jest król kłamstw i oszustw! – zaśmiał się pod nosem – Zdaje się, że pokładasz we mnie zbyt wiele wiary. Polska nie raz za to oberwał. Zresztą nie tylko on.

Westchnęła ciężko nie rezygnując z wydobycia z niego odpowiedni słów, na które czekała. Cały czas bronił się przed nią, unikając szczerości i zbyt wzniosłych tematów. Zastanawiała się, czy nikt nie nauczył go o tym rozmawiać, albo nawet naprowadzić na podobne emocje. Zamknięty w ciasnej skrzyni nie miał dostępu do nazywania i poznawania pozytywnych uczuć.

Czuła, że jednym sposobem było przygniecenie go do muru. Naruszenie tematu tak dla niego wrażliwego, że nie zdążyłby pohamować swojej agresji.

- To zabawne, że tak bardzo jesteś spragniony jej towarzystwa – zaczęła obojętnie - Pogarda do Austrii pewnie również jest z nikąd. Przecież nie można sądzić, że nienawidzisz go z innych pobudek. Ciągłe zniecierpliwienie żeby zobaczyć się z Węgrami, i nieustająca siła, która właśnie teraz pcha cię ku samobójczej misji. Jak zwykłeś nazywać takie zachowanie? Słabością?

W jednej sekundzie zerwał się z ziemi i zamaszystym ruchem chwycił jej gardło przyciskając do pnia drzewa. Na jego twarzy malowała się złość, którą Sora doskonale znała.

- W co ty pogrywasz? – syknął.

- Przyznaj w końcu, że po twojej śmierci jako państwo chcesz mieć ją u swego boku i normalnie żyć. Dlaczego wam tak trudno to przechodzi przez gardło? Zabijaliście, nie raz atakowaliście samych siebie, ale większość z was uważa to za grę. Ty z niej wypadłeś, dlaczego więc mieszasz się w historię chcąc ratować Węgierkę?

- Nie twój zasrany interes – docisnął jej gardło.

- Duszeniem mnie nigdzie nie dojdziesz – wydukała, próbując zignorować uciekające resztki powietrza.

- Przekonamy się?

Wolną ręką sięgnęła do jego skroni nim zdążył ją odepchnąć. Zanuciła krótką melodię, dość silną by przed jego oczami stanęła mała dziewczynka o gęstych brązowych włosach.

- Przestań… - wyszeptał nie odrywając wzroku od zamglonej postaci.

Uścisk na gardle Sory zelżał. Widząc jego nieprzejednane spojrzenie skierowane na postaci, którą stworzyła, pokusiła się o jeszcze większe zagranie na jego emocjach. Dziewczynka zaczęła tańczyć próbując kunsztu miecza. Z każdą chwilą stawała się coraz wyższa, a jej kobiece atuty nabierały na wyrazistości. Miecz przerodził się na pęczek małych kwiatów.


„Prusy”


- Dość! – jęknął poirytowanie odtrącając jej dłoń – Na za dużo sobie powalasz wiedźmo! Wchodzenie do mojej głowy to przegięcie!

Uśmiechnęła się szeroko ujawniając białe zęby. Nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony, intuicja podpowiadała mu, że prowokowała go do walki. Tymczasem ulga jaka wyrysowała się na jej twarzy zupełnie go zdezorientowała.

Odsunął gwałtownie dłoń od jej gardła czując nieprzyjemny dreszcz. Nie przejął się nim zbytnio, próbując przede wszystkim dojść do czego dążyła Sora. Połączenie wszystkich faktów nie trwało długo.

- Chyba zaczynam rozumieć – uśmiechnął się zawadiacko – Naprawdę jesteś, aż tak zdesperowana, by żyć jak normalni ludzie z Polską?

Zaśmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób, powodując ból uszu Sory. Skrzywiła się mimowolnie na sam głośny charakter jego hieniego chichotu. Prusak odsunął się od niej podpierając dłonią o ziemię. Jego długie nogi, na których nasypał się śnieg prawie stykały się z jej własnymi. Próbując uchronić się przed niepotrzebnym stykaniem z nim, odsunęła się na bok tak by tego nie zauważył.

- Cholera, to życie nie przestanie mnie zadziwiać – westchnął przeciągle uspokajając się.

Odchylił głowę do tyłu nie przestając szczerzyć się do nieba. Widząc, jego spokojne zachowanie rozluźniła się, pomimo odciśniętych palców na jej gardle. Sięgnęła do niego dłonią muskając palcami blizny. Jego dotyk wciąż tlił się w ranach przeszłości.

- No tak, jedyny sposób by cię wykończyć, to tylko pozbawienie cię głosu –przypomniał sobie zerkając ukradkiem na jej reakcję – Umówmy się, że więcej nie tknę twojego gardła. W zamian ty nigdy nie powiesz Polsce, o tym, o czym kiedykolwiek rozmawialiśmy.

- Następnym razem cię kopnę… - jęknęła pod nosem – Chcesz się w końcu przyznać, że jesteś tu wyłącznie dla Węgierki?

Udał, że jej nie słyszy dłubiąc teatralnie w uchu. Przyjrzał się zawartości małżowiny na swoim palcu, próbując wyszukać w niej czegoś ciekawego. Ostatecznie wytarł ją o śnieg bez najmniejszych skrupułów.

- Obiecuję – syknęła cicho.

Na dźwięk jej głosu jego uśmiech stał się iście szatański. Krwiste oczy zabłyszczały dziwnymi iskierkami, co nie uszło jej uwadze.

Poczuła w duchu jak wielki błąd popełniła, dopiero wtedy, gdy Prusak obrzucił ją zwycięskim spojrzeniem.

- No to skoro sobie wyjaśniliśmy możemy zacząć normalnie rozmawiać – rozsiadł się wygodniej na ziemi, ustawiając porozrzucane rzeczy do ich poprzedniego stanu – Odpowiem na twoje pytanie.

Srebrne kosmyki odsunęły się z jego twarzy ujawniając twarz rozbawionego dziecka. Chłód i zimno przestały mieć znaczenie. Nawet fakt pobliskiego zgromadzenia rosyjskich żołnierzy wydawał się im, w tej chwili zdecydowanie mniej ważny.

Klacz położyła się niedaleko nich, nie tracąc czujności.

Prusy mierzył wzrokiem drobną postać Sory doszukując się czegoś żarliwie.

- Zagrajmy – powiedział – Jeśli odpowiem na twoje pytanie na tyle byś dała mi spokój, ty odpowiesz na moje, również nie pozbawiając mnie szczegółów. Można powiedzieć, że w ten sposób będziemy mogli sobie… zaufać.

Na ostatnim słowie zawahał się, ale nie mogła rozszyfrować, czy z powodu tak bardzo znienawidzonego słowa, czy samego faktu, że przeszło mu przez gardło. Przez chwilę poczuła jak jej oczy znowu zaczynały ją piec. Przeklęła w duchu walcząc z irytującymi iskierkami przed oczami.

- Zgadzam się Prusy, choć z zaufaniem może być ciężko – odparła niechętnie, świdrując go bacznym spojrzeniem – Musimy się śpieszyć, nie sądziłam, że będziesz taki uparty. Nie mamy całej nocy na nasze dywagacje…

- Jakoś miałaś czas by mnie napastować – odpowiedział z kpiną.

- Wcale cię nie napastowałam… - wyszeptała sama do siebie, próbując się przekonać o prawdziwości tych słów.

opierając plecami o to samo drzewo. Będąc tak blisko mógł zrobić wszystko, ale rzeczywiście nie odczuwała od niego wrogości. Zerknęła w bok na jego bladą twarz, która z jakiegoś powodu wydawała się jej nostalgiczna. Przez chwilę bawił się parą posyłając ją wolną ku wietrze.

- Węgry to jedyne państwo, które odzywało się do mnie i znosiło w jakiś sposób wygłupy. Niemcy to zwykły nieudacznik, wiecznie wykonywał rozkazy bez żadnego sprzeciwu. Chociaż to mój brat, nigdy nie rozumiał mojej zagilbistości. Byłem taki potężny, a ona taka żałosna, właśnie dlatego często do niej przychodziłem. Mimo wszystko nie raz dostawałem od niej po pysku, ale traktowałem to jako zwykły sparing, nie uważałem jej za jedną z nas. Gdy umarłem jako państwo, wiele się pozmieniało. Węgry zawsze była po mojej stornie, ale nie jako personifikacja, ale jako Elżbieta. Ty tego nigdy nie zrozumiesz, nawet ja nie widziałem tego tak jasno za czasów swojej świetlności.

Słuchała go uważanie wyobrażając sobie młodsze wersje Prus i Węgier. Byli od siebie naprawdę daleko, a jednak opuszczał swój dom by do niej przyjść.

- Jestem jej dłużnikiem. Nie kieruje się jakimiś romantycznymi rzygami jak ty i Polska. Nie porównuj mnie do was, nigdy. Czuję się za nią odpowiedzialny, i będę ją bronił w jakikolwiek sposób. Wkurwia mnie fakt, że ze wszystkich państw to Rosja położył na niej swoje łapska. Jeśli ją skrzywdził to lepiej, żebyś trzymała się ode mnie z daleka.

W swojej głupocie nie potrafił świadomie zdefiniować miłości, ale cała historia, którą przedstawił była jak jedna wielka kwintesencja tego uczucia. Wytarła oko, z którego spływała pojedyncza łza. Nigdy by nie przypuszczała, że go polubi, ale nie potrafiła już rozpamiętywać przeszłych ran.

- Pomożemy jej Prusy. Jednocześnie nie możesz wdać się w jego ręce – zauważyła – Sprawisz tym przykrość Węgier jak i pozbawisz się lepszej przyszłości.

- Nie, no nie mów, że przejmujesz się moim losem! – roześmiał się głośno – Zabraniam ci litować się nade mną i mi pomagać! To moje życie mogę robić co żywnie mi się podoba…

Wstała z ziemi otrzepując się ze śniegu. Miodowe długie włosy opadły do jej bioder połyskując w mroku nocy. Zdjęła swój płaszcz, pod którym widniała lekka biała sukienka sięgająca do kolan. Opadł na ziemię tuż obok nóg Prusaka.

- Co ty robisz? – wyjąkał przestraszony.

Spojrzała na niego przez ramię.

- Jak to co? – zapytała – Idę zrobić nam przejście przez ich obóz.

Zerwał się na równe nogi wbijając w nią oskarżycielsko palec.

- Teraz moja kolej!

Pokręciła przecząco głową.

- Zapytasz się innym razem. Obiecałam, że ci odpowiem i taki mam zamiar, ale chyba musimy skończyć naszą przerwę. Robi się tam coraz głośniej, nie słyszysz?

Zmarszczył z niezadowolenia brwi, skupiając się na odgłosach. Ku swojemu zaskoczeniu słyszał ledwie jakieś szepty. Sora była ich świadoma nawet podczas ich rozmowy. Ukuła go zazdrość. Z powodu jego zaniku - większości - zdolności, którymi niegdyś był obdarzony, nie był w stanie być tak samo dobrym jak ona.

- Chcesz odwrócić ich uwagę gołymi cyckami? – zapytał lustrując ją podejrzliwym spojrzeniem.

Spojrzała automatycznie na swój dekolt, który przecież zakrywał jej piersi. Zarumieniła się na samą myśl o jego wyobraźni.  

- Jesteś naprawdę obrzydliwy – skomentowała odwracając się napięcie – Masz jakąś chustę? Muszę zakryć twarz.

- Po co?

Zacisnęła dłonie w pięści spoglądając na ziemię. Nie tylko Prusak miał na pieńku z Rosją. Czuła, że wystarczy mały pretekst, by Rosji powróciły wspomnienia. Szczególnie obawiała się faktu, jak wiele niegdyś ich łączyło. Jego dalsze ruchy w stosunku do niej mogły automatycznie obrócić się przeciwko Polsce.

- Ja również jestem narażona na Rosję – westchnęła ciężko – Spróbuję ich uśpić, ale muszę być bliżej nich. Powinnam złapać wszystkich w iluzję nim się zorientują.

Prusy podszedł do niej pewnym krokiem wyjmując z kieszeni swój szalik. Zacisnął go w pięści próbując opanować wątpliwości, które nim targały. Sora wyglądała na pewną swego, ale nie było pewności, że się jej uda. Nie dla niego.

- Jesteś pewna, że omamisz ich za jednym zamachem? – zapytał stanowczo.

Nim się zorientowała stał już obok niej. Krwiste oczy zasłonięte przez kilka zgubionych kosmyków, świdrowały ją próbując odnaleźć odpowiedź. Poprawiła włosy, zarzucając nimi do tyłu.

- Nie gadaj tylko zawiąż mi oczy – odpowiedziała pewna siebie.

Wywrócił oczami dławiąc w ustach nie jedno wyzwisko pod jej adresem. Zawiązując go ścisnął mocno supeł, żeby w razie czego nie puścił. Wydawała się pewna powodzenia, ale nie dała po sobie poznać nawet odrobiny wątpliwości.

- Nie przyszliśmy tu rozmyślać, czy damy radę – odparła w końcu dla jego spokoju – Tylko po to by coś zrobić. Myślenie o porażce w większości przypadków ją zwiastuje, bo od początku zakłada się najgorsze, a to w żaden sposób nie pcha do zwycięstwa.

Mówiąc to pokazała mu kciuk do góry uśmiechając się pełnią determinacji. Przez sekundę widział w niej postać młodego Polski i jego dziwaczne gesty i zachowania. Sam fakt gadania do siebie, chyba też mieli podobny.

- Jesteś beznadziejna w pocieszaniu… - stwierdził zawiedziony – Dobra, idź skop im dupska za mnie. Proponuje wizję oskórowania ich, jak to było za pięknych średniowiecznych czasów. Krzyczki niczym kołysanka będą tuliły do snu, a krew która będzie z nich uchodzić wraz z życiem, będzie ostatnią rzeczą jaką poczują.

Zgubił się we własnych marzeniach zapominając o towarzystwie Sory. Widząc go w tym stanie, od razu skierowała się do obozu rosyjskich żołnierzy, nie mając zamiaru słuchać jego ględzenia.

                Odetchnęła głęboko kilka razy próbując przekonać się do szybszego kroku. Kilka metrów przed nią byli jego ludzie, którzy widnieli wyłącznie w jej koszmarach. Ich psychika była równie wypaczona, jak ich przywódcy. I ta świadomość zabijała w mniej całą odwagę.

- No dalej Sora, nie ma czego się bać – szeptała pod nosem, czując się wolna od spojrzenia Prusaka.

Kierując się słuchem podążała ślepo przed siebie, przygotowując się do ataku. Śnieg pod jej stopami zdawał się dławić ją wewnątrz siebie. Z każdym kolejnym krokiem, czuła jakby jej nogi były z ołowiu. Wiedziała, że podróż z Prusakiem to pewna konfrontacja z siłami rosyjskimi, ale od tak dawna nie miała z nimi kontaktu, że trudno było jej się przestawić. Poza granicami jej domu mogła liczyć wyłącznie na głos, w kwestii otwartego ataku - na swoją fizyczność.

Szum dźwięków jaki dochodził ze strony ich obozowiska, zdawał się jej coraz głośniejszy. W końcu ruszyła pewnie do przodu asekurując się wystawionymi rękoma. Starała się polegać na instynktach, próbując wychwycić najdrobniejsze ruchy.

Nabrała powietrza koncentrując się na całej przestrzeni, by móc uchwycić każdego z Rosjan. Wraz z tą czynnością ból, który od jakiegoś czasu pulsował w jej oku, nabrał na sile. Stłumiła jęk nie trącać kontroli nad tworzeniem pieśni.


Ciemne są gwiazdy i mroczny jest księżyc
Ucichnij nocy i poranny brzasku
Wyślij posłańców i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn

Ciemne są oceany, ciemne jest niebo
Zamilknijcie wieloryby i bałwany fal
Rzeknij solniskom i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn

Noc w dzień, a dzień w noc
Trzy czarne karoce, trzy białe wozy
Co nas łączy, dzieli nas
Odszedł nasz brat, odeszło serce

Zamilknijcie wieloryby i bałwany fal
Rzeknij solniskom i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn


Wraz z każdym słowem jej włosy i zielone oko przeistaczały się. Czerwona osłona zastąpiła szmaragd lewej tęczówki, a miodowe włosy stały się niemalże białe jak śnieg. Śpiewając nie była świadoma tych zmian. Wszystkie twarze Rosjan skierowane były na nią niczym bezmyślne marionetki.

               Całe przedstawienie oglądał z przerażeniem Prusak. Zasłonięte uszy i tak nie obroniły się przed śpiewnym, anielskim głosem dziewczyny. Przeraźliwy widok Sory, pozbawił go poprzedniej pewności siebie. Jej postać w jednej chwili zmieniła się w zupełnie mu obcą i w dziwny sposób, ciało informowało go o niebezpieczeństwie.

- Kim ty u diabła jesteś… - wyjąkał nie mogąc powstrzymać rzucanych mu na usta słów.

Kelpia szturchnęła go w ramie nakazując mu iść naprzód. Niechętnie pociągnął ją za wodze kierując się na plac, na którym Sora urządzała pokaz swoich mocy. Jej postać zmieniła się tak diametralnie, że przez jedną chwilę zwątpił w jej lojalność i swoje bezpieczeństwo. 

„Rusz się!”

Zirytowany głos odbił mu się w głowie, wytrącając z ciągłego wpatrywania się w jej postać.

- Nie musisz mi rozkazywać… - syknął wywalając oczami do góry.

Pobiegł przez polanę ciągnąć za sobą klacz. Mijając kilku żołnierzy poczuł dreszcz. Ich twarze skrzywione grymasem jasno wskazywały, że Sora nie zamierzała im popuścić. Oczy zasłonięte biała mgłą to jedyny wyznacznik ich pełnego kontrolowania przez dziewczynę. Biegł najszybciej jak potrafił próbując dostać się na drugą stronę obozowiska. Śnieg wciągał go w głębokie doły próbując usidlić jego próby szybkiej ewakuacji.

               Niepokojący fakt jaki rzucił mu się w oczy, to kupy ciężkiego sprzętu, broni i maszyn. Zupełnie jakby już od dawna czyhali na Węgierkę, i w razie potrzeby mieli ujawnić swoją militarną potęgę. Nie doceniał Rosji, właściwie to nikt nie spodziewał się po nim tak otwartych ruchów zaraz po wojnie. Chęć przejęcia zachodu była dla niego niczym paliwo do działania.

- Pieprzony sadysta! – krzyknął chowając się w gęstwinie drzew.

Wyhamował ostro podtrzymując się ręką, by nie upaść. Głos Sory był teraz bardzo odległy, ale wciąż kontrolowała każdego z osobna. Przez czas jej koncertu, żaden z Rosjan ani drgnął.

„Jestem na miejscu!” – pomyślał, próbując dostać się do jej myśli.

             Brak odpowiedzi narodził w nim utrzymywane dotąd zbiorowisko zwątpienia. Zacisnął pięści z całej siły dopóki nie usłyszał trzaskania kości. Kilku żołnierzy upadło niczym lalki na ziemię, zupełnie jakby nić łącząca ich z hipnozą Sory została przerwana.

              Nim zdążył przemyśleć dalsze działanie ruszył w jej kierunku pędząc z całej siły. Mijając namioty i rozłożone zewsząd przedmioty obozowiska, przeskakiwał wysoko nad rozłożonymi ciałami, ogarnięte niemym krzykiem. Otwarte usta nie będą miały już możliwości powiedzieć ani słowa. Z każdym korkiem jego ruchy stawały się ociężałe, choć dla lepszego czucia uderzał pięścią w tors, nie przynosiło to żadnego efektu. Wypuścił ciepłe powietrze, które zaraz uderzyło go zlodowaciałym podmuchem.

- Dlaczego zrobiło się tak cholernie zimno…

Rozdział 95



Spoglądała na zegarek, licząc ilość wykonanych przez niego ruchów wskazówek. Chowając usta w poduszce, chciała tym samym uniknąć kolejnych rozmów. Każdy schował się w pustym miejscu, czekając na godzinę wyjścia. Atmosfera zagęściła się na tyle, że Polska zamknął się w swoim biurze, skrobiąc coś na dokumentach. Prusak siedział na podłodze wpatrzony tępo w ogień. Czasami na niego zerkała, ale ten zdawał się być w zupełnie innym świecie.
         Płomienie ognia odbijały się mrocznie w jego krwistych oczach. Zastanawiała się, co przed nimi widzi.
Wojnę, pożogę i śmierć, którą przyniósł, czy coś więcej. Może były to jakieś ciepłe uczucia, które w jakiś sposób utwierdziłyby ją w przekonaniu, że nie jest do końca tak zepsuty, jak myśli Polska.
Czas dłużył się nie dając nikomu wytchnienia.
Podniosła się z kanapy rzucając poduszką w zegarek. Upadł na ziemię, ale nie przestał chodzić. Podtuczone szkiełko dalej dawało zamglony obraz cyfr i wskazówek. W końcu tylko to było jego zadaniem.
- Długo będziemy tak siedzieć – odezwała się nie mogąc wytrzymać w nieustającej ciszy – Nie jestem przyzwyczajona do siedzenia w miejscu, ani tym bardziej nie chciałabym tkwić w takiej ciszy. W moim domu mam jej, aż nad to.
Prusy nie poruszył się, ani nie słyszał jej głosu. Wpatrzony w gorące języki ognia, próbował przypomnieć sobie starą historię, która działa się w środku lasu. Przyszła mu na myśl szybko i bez zapowiedzi, ale w jakiś sposób chciał utrwalić więcej szczegółów. Dawne czasy, dawnego życia.
              Już jako mały chłopiec znał przyjemność wbijania swojego miecza w czyjeś miękkie ciało. Wojny przypominające grę w szachy i on jako król mogący wszystkim manipulować. Tamten wieczór wydawał się taki jak inny. Rozpalone ognisko ogrzewało jego uśmiechniętą twarz i zmarznięte dłonie, które przez cały dzień musiały dźwigać śmiercionośne żelastwo.

- Prawdziwy wojownik wytropi każdą ofiarę! – krzyknął głośno podnosząc swój miecz – Czy to głupi Litwa, niedołęga Polska, cycata Ukraina~~
- Albo ty! Słaby Prusy! – usłyszał nad sobą czyjś głos, po czym uderzenie w głowę powaliło go na ziemię.
Śmiech jego oprawcy potoczył się echem wśród drzew. Podniósł twarz z ziemi plując zawartością piasku, tkwiącą mu w ustach. Uderzył małą pięścią w piach, zaciskając ze zdenerwowania zęby. Postać docisnęła but na jego plecach nie pozwalając mu na kontratak.
- A więc lecisz jak ćma do ognia! Wiedziałem, że jesteś na tyle głupi, by dać się tak podejść! Nic się nie zmieniłeś Prusy!
Podniósł głowę wpatrując się w brązowe pukle włosów. Rycerski strój dokładnie przylegający do jej ciała, ujawniał małe zaokrąglenia na klatce piersiowej. Dziwne, że nawet w stroju mężczyzny potrafiła wyglądać kobieco.
- Węgry! Jesteś łgarzem! Umawialiśmy się, że nie będziemy robić żadnych sztuczek!
W odpowiedzi zaśmiała się wyrzucając gruby kij na bok. Zapatrzył się na jej rozpromienioną buzię i szczery uśmiech, zapominając o dużym guzie na głowie.
- Upolowałem łanię – powiedziała podając mi dłoń – Możemy razem zjeść, zaraz nastanie wieczór.
- Nie będę jadł takiego ścierwa… – burknął pod nosem, ale Węgry już go nie słuchała ciągnąc go za pelerynę, w stronę ogniska.
- Rozpaliłeś ogień, drewna powinno starczyć do samego świtu. Dobrze się składa, że zdecydowałeś się tak szybko ze mną przegrać, bo musiałbym siedzieć przy nim sam.
- Nie mam zamiaru spędzać czasu z kimś takim jak ty! – krzyknął wyrywając dłoń z jej uścisku – Mam lepsze rzeczy do roboty niż… siedzenie… z tobą.
Zamknął usta nie mogąc oderwać spojrzenia od jej melancholijnej twarzy wpatrzonej w ogień. Słońce zachodziło powoli nadając swoim promieniom kolor gorącej pochodni.
Na tle tego krajobrazu stała Węgry. Oczarowana pomarańczowym, ciepłym światłem nie mogła oderwać od niego wzroku. Nie słyszała jego komentarza, zwyczajnie wyłączyła się od świata zewnętrznego, by móc ogrzać się ostatnimi promieniami słońca. Ciepłe niebo i tlący się ogień spowiły jej postać, wlewając do jego serca nutę gorąca. 

- Prusy! – krzyknęła o wiele za głośno, szarpiąc go za ramię.
Niemalże podskoczył słysząc jej głos tuż nad swoją głową. Zmarkotniał na samą myśl o wyrwaniu go ze wspomnień, które przez moment oderwały go z ponurej rzeczywistości. Sora stanęła obok niego przyglądając mu się uważnie. Wydawał się wciąż przybity i nie obecny, ale jego oczy na nowo narosły oschłym spojrzeniem.
- Czego się tak wydzierasz? – jęknął poirytowanie pocierając uszy.
- Odpłynąłeś – zauważyła słusznie, podnosząc brew.
- Wcale nie. Wyłączyłem się na czas twojego jęczenia.
Zadarła nosek do góry, krzyżując ręce.
- Za chwilę musimy ruszać – zmieniła temat zerkając na ciemną noc za oknem – Polska poszedł przygotować najpotrzebniejsze rzeczy. Wspomniał również o broni…
Ostatnie słowo powiedziała ostrożnie przyglądając się jego reakcji. Tylko przez chwilę na jego twarzy ukazał się uśmieszek godny starego Prusaka. Zmarkotniała dotykając mimowolnie ran na szyi. Języki ognia buchnęły jaśniejszym światłem, wypuszczając większy kłębek dymu.
- Nie powiedział, że da ją tobie – dokończyła po chwili.
Słysząc to, podniósł dłoń drapiąc się środkowym palcem we włosy. Widząc ten gest zacisnęła usta, próbując nie mówić głośno tego, co kładło się na jej język. Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, podniósł się z ziemi podchodząc do komody. Od jakiejś chwili próbował rozszyfrować zawartość zdjęć, osadzonych gęsto wokół siebie. Zdziwił się widząc, że niektóre z nich to nie tylko zdjęcia, ale portrety sięgające spokojnie z trzysta lat. 

Zagapił się na nie chciwie, podnosząc jeden z nich. Widniał na nim pejzaż jeszcze za czasów, gdy polany pokrywały praktycznie wszystkie ziemie, zboże złociło się wśród promieni słońca, a niebo pokryte było nieskończonym błękitem. Czuł niemalże zapach kwiatów i lasów, przez które nie raz przejeżdżał. 
                    Na tle tego wszystkiego był Polska, trzymający za rękę Węgierkę. Obraz był stary i malował go prawdopodobnie Litwa. Nikt inny nie zadawał się z Polską osobiście, poza polityką nie było na coś takiego miejsca.
Mimo to, poczuł w sercu czarną pustkę, która tylko upewniała go w fakcie, jak wiele przez stulecia stracił na ciągłych wojnach i potrzebie ciągle rosnącej władzy. Na obrazie oboje się uśmiechali, snując o czymś na głos. Mógłby z nimi być, ale nie wydawało mu się to wtedy potrzebne, lubił być sam, kochał swoje własne miejsca, nikogo innego do nich nie wpuszczając.Po serii wydarzeń jakie go dotknęły, dopiero po kilkuset latach do jego myśli napłynęło coś nowego, czego nigdy się nie spodziewał. W jakiś sposób t wszystkie kłótnie i zaczepki sprawiały mu przyjemność.
- To jeden z jego ulubionych, nie zniszcz go - powiedziała cicho, rozumiejąc jego zadumę.
- Niech no zgadnę, obmacywanie się na łące należało do jego ulubionych czynności - wypalił, krzywiąc się w złości – Nie jesteś zazdrosna?
Po chwili uderzyła go w twarz tak mocno, że pod siłą uderzenia odwrócił głowę. Srebrne pasemka zakryły wściekłość krwistych oczu.
- Jesteś bezczelny – syknęła ze złości – Pozytywne emocje to rzecz dla ciebie naprawdę odległa. Tak bardzo boli cię fakt, że Węgry spędzała czas z Polską zamiast z tobą? Nie zrzucaj na mnie swojej zazdrości, to twój problem.
Zabrała mu obraz przykładając go sobie do piersi.
- Tego dnia go zaatakujesz. Kilka dni po ciągłej walce, Polska znajdzie się blisko brzegu morza i spotka tam mnie. Nasze pierwsze spotkanie, w jakiś sposób było zależne od ciebie.
Prusak pomasował policzek, słuchając w ciszy tego co mówi. Nie mógł sobie wyobrazić, jak doszło do tego, że nie dostrzegł ciągłych zniknięć Polski. Teraz wydawało mu się wszystko tak oczywiste, że niemal irytujące.
- W takim razie, powinniście mi dziękować…
Powiedział ciszej uspokajając się. Powłoka smutku, która pojawiła się na jego twarzy zupełnie nie współgrała z jego charakterem. Nagła zmiana nastroju jaka w nim nastała, przyprawiła Sorę o dreszcz, ale biło od niego zwykłe zmartwienie. Wyglądał jak normalny strapiony człowiek.
             Usiadł na oparciu kanapy, nie odzywając się już ani słowem. Czekał już tylko na jeden sygnał dający mu wolną rękę. Z nią, czy bez niej był gotowy ruszyć nawet do samego Rosji, byle tylko pozbyć się kłopotliwego uczucia, które tłamsiło jego serce.
             Ogień oświetlał pomieszczenie migającym światłem, kładąc cień na bladą twarz Prusaka. Słyszała jak Polska krząta się na piętrze w sypialni, ale wiedziała, że jeszcze nie skończył przygotowań do wyjazdu. Zerknęła kątem oka na Prusaka, starając się wymyślić, coś co sprawiłoby, że powróciłby do bycia sobą.
Fakt przejmowania się kimś poza sobą musiał być dla niego wyczerpujący psychicznie. Nie mogła dowierzyć swoim myślom, ale jego stan sprawiał że czuła się niekomfortowo.
- Zależy ci na niej prawda? – zapytała w końcu wyłamując się z ciągu przemyśleń.
Jego zabójcze spojrzenie jakim nią obrzucił, nie złamało jej ducha. Od razu zjeżył się na samo słowo, zaciskając mocniej pięści.
- Chyba źle usłyszałem. Możesz powtórzyć?
Gdy już miała otworzyć usta, usłyszała skrzyp schodów informujący o nadejściu Polski.  Prusak wyminął Sorę dając jasno do zrozumienia, że ich rozmowa dobiegła końca.
- W końcu! – syknął wyciągając rękę po mapy – Daj je i idziemy. Zmarnowaliśmy dość czasu.
- Jak zwykle… - westchnął zrezygnowanie Polska, wywracając oczami do góry – Kiedy do ciebie dotrze, że przygotowywanie się do tego typu działań, uchodzi za normalne. Nic dziwnego, że dostawałeś tyle razy po tyłku, lecąc z mieczem na każdego, kto ci się natknął na drodze.
- Wypchaj się – skwitował, udając nie wzruszonego.
Czuł na sobie jej spojrzenie. Oczekujące i pełne determinacji. Z bólem serca spojrzał na stojącą cicho dziewczynę. Nie chciał się z nią rozstawać, nawet chwila rozłąk wydawała mu się nie ludzko brutalna. Niemal natychmiast pokierował wzrok na jej opatrunki. Stała podtrzymując się oparcia, ale nie było po niej widać, choćby cienia bólu.
Podążyła za jego wzorkiem.
- Nie przesadzaj Polsko – zaśmiała się pod nosem, odsuwając się od kanapy – Widzisz? Żyję. Zresztą zapominasz, że jestem dosyć silna. Jeden dzień słabości nie przekreśla mnie z naszego niebezpiecznego życia.
- Jasne… - mruknął niezadowolony czując, że i tak nie będzie w stanie wpłynąć na jej zdanie – Róbcie tak jak się umawialiśmy, żadnych wygłupów – zerknął znacząco na Prusaka – Mówię poważnie.
Srebrno włosy uśmiechnął się fałszywie, udając poruszenie jego przemową.
- Moim marzeniem od zawsze było być niewolnikiem Rosji, czy innego ciecia. Faktycznie nie będę miał na uwadze naszego bezpieczeństwa. Nasza armia składa się ze Wspaniałego mnie i jednej przybłędy z morza. Co może pójść źle?
Mówiąc to wyszedł na dwór komentując pod nosem, prawdziwość swoich słów. Sora podeszła do Polski, lekko rozbawiona uwagą Prusaka. Określenie przybłędy nie było, aż tak dalekie od prawdy. Polska nie wydawał się równie przekonany. Poczochrał sobie jasne kosmyki odsuwając niektóre z nich z twarzy.
- W sumie powiedział „naszego bezpieczeństwa” – zauważył zerkając na dziewczynę - Jest szansa,  że ciebie też będzie miał na uwadze.
Pogłaskała go czule po policzku uśmiechając się szczerze.
- To Prusak, to czego nie trzeba mówi za często, to co myśli prawie nigdy. Sprowadzimy Węgierkę całą i zdrową. Jestem jej to winna. Mam nadzieje, że nie zamierzasz iść za nami, prawda Polsko?
Przez chwilę milczał wydymając usta niczym dziecko.
- Gdy sprawy się skomplikują na pewno wykonam jakiś ruch – przyznał otwarcie – Nie mogę sprowadzić na ciebie niebezpieczeństwa. Szczególnie kogoś kalibru Rosji. Zważając na fakt jego dziwnej obsesji w stosunku do ciebie, wolałbym dmuchać na zimne.
Stanął tuż przed nią, podając jej do dłoni mapę i broń. Drgnęła mimowolnie czują jej ciężar. Spojrzała nieufnie na czarny spust, który zawsze kojarzył się jej z hukiem i natychmiastową śmiercią. Polska zmarkotniał wiedząc, co teraz czuje. Widziała zbyt wiele zbrodni wydanych przez proste pociągnięcie jednego mechanizmu. Wessała ciężko powietrze podnosząc na niego wzrok.
- Nie lubię broni…
- Wiem.
Chwycił jej główkę w dłonie całując jej miodowe włosy. Skromny gest z jego strony było dla niej największym oparciem. Przyłożył głowę do jej czoła, wpatrując się głęboko w zielono czerwone oczy dziewczyny.
- Sama zdecydujesz, czy mu ją dasz – oznajmił spokojnie – Trzeba to sobie w końcu przyznać Sora. To nie jest już ten sam człowiek. Możemy mieć go dosyć, a jednak wiele już razem przeszliśmy. Gdybym nie miał pewności, co do jego zmiany, w życiu nie pozwoliłbym mu pójść.
Nie przemyślane działania Prusaka, nie spowodowałby zwykłej awantury. Sprawa objęłaby cała ich grupę, a o konsekwencjach wolał nie myśleć. Gdyby państwa dowiedziały się o jego istnieniu, niemal natychmiast rozkazaliby go zabić. Poległe państwo nie miało prawa bytu.
Natomiast z Sory zrobiliby broń.  Ameryka, Niemcy i Rosja od razu rzuciliby się w najgłębsze odmęty mórz, by znaleźć jej podobnych. Perspektywa ich łapczywych spojrzeń, od razu wzbudzała w nim gniew i ostrożność.
Po chwili poczuł jej ciepłą dłoń na lekko zarośniętym policzku. Masowała go pieszczotliwie, przesuwając palcami po skórze.
- Cieszę się Polsko – wyszeptała – To zupełnie tak, jakbyś pozbył się choć w połowie swojej goryczy.
Słowa, które wypowiedziała rzeczywiście mogły mieć w sobie ziarno prawy. Nie myślał o tym w ten sposób, szczególnie dlatego, że wciąż mu nie ufał. Być może tylko imię Prusaka wiązało ich z trudną przeszłością. Nie stwarzał zagrożenia dla jego ukochanego domu, ale kontakt z nim stawiał go na baczność.
Twarz Sory promieniowała optymizmem, nie odsuwając się od niego ani na milimetr. Jej oddech otulał jego twarz przyprawiając o dreszcz. Troska jaką go darzyła nie równała się z niczym innym, czego doznał w życiu. Robiła to na tak wiele sposobów, że pewnie większości nie jest w stanie zauważyć.
Przechylił głowę zbliżając ją do siebie jeszcze bardziej. Widząc, co zamierza powstrzymała chichot i usłużnie mu się oddała. Pocałował ją czule, z trudem odsuwając się od jej ust.
- Za każdym razem czuję się jakbym miał się z tobą żegnać na zawsze. Zbyt często mnie opuszczasz… jak wrócisz… obiecaj mi.
Wtuliła się w jego szerokie ramiona starając się przejąć ciepło i zapach jego skóry, tak by trwały w niej na zawsze. Uśmiech jaki w niej rozpalił, nie mógł długo zejść z jej ust.
- Obiecuję.
*
Chłód, który paraliżował jej ciało nie pozwalał na najmniejszy ruch. Siniaki i guzy, które obejmowały jej skórę stawały coraz to bardziej widoczne. Leżąc twarzą do ziemi nie mogła znaleźć swojego ubrania. Drżącą ręką szukała po omacku czegoś, czym mogłaby ogrzać nagie ciało. Wciąż słaba i obolała nie miała siły na najprostsze gesty.
Łzy, które wylała już dawno skończyły wypływać z jej oczu. Nawet gdyby chciała nie miałaby już czym płakać. Cierpienie, które jej zadawał trzymało się jej nie mogąc odejść. Każde wspomnienie okrutnych chwil, spędzonych z oprawcą próbowała na próżno wyrzuć z głowy.
Gęste brązowe włosy ściemniały od warstwy brudu i zaschniętej krwi. Oczy pełne radosnych iskier, zapadły się w czarnej otchłani wyostrzonego wzroku. Nic nie pozostało z dawnego państwa i pewnej nie ugiętej postawy.
Teraz wystarczyłby mały wietrzyk, by mógł ją złamać, lub rozwiać na wszystkie strony świata.
Gdy tylko nabierała odrobiny sił, uderzała głową o ziemię, nie zwracając uwagi na kałużę krwi. Przeklinała swój los za szybką regenerację, oddałaby wszystko by móc zasnąć lub stracić przytomność. Wszystko byle tylko uciec od piekła, w którym ją uwięził.
Nienawiść i gniew już dawno przeminęły. Jej jedyną możliwością jest pogodzenie się z myślą bycia niewolnicą w rękach Rosji. Zbyt długo była tłamszona, a jej krzyk zbyt często ignorowany.
Chwyciła kraty swojej celi, czując jej lodowaty chłód. Nie wiedziała, gdzie ją wrzucił. Jedyne światło to pojedyncza świeca tląca się, gdzieś głęboko w korytarzu. Płomień ten nie docierał do jej wiezienia. Była świadoma, że to również plan oprawcy. Powoli udawało się mu ją wykończyć, ale ostatecznie złamał ją w pół. 

*