niedziela, 23 października 2016

Rozdział 95



Spoglądała na zegarek, licząc ilość wykonanych przez niego ruchów wskazówek. Chowając usta w poduszce, chciała tym samym uniknąć kolejnych rozmów. Każdy schował się w pustym miejscu, czekając na godzinę wyjścia. Atmosfera zagęściła się na tyle, że Polska zamknął się w swoim biurze, skrobiąc coś na dokumentach. Prusak siedział na podłodze wpatrzony tępo w ogień. Czasami na niego zerkała, ale ten zdawał się być w zupełnie innym świecie.
         Płomienie ognia odbijały się mrocznie w jego krwistych oczach. Zastanawiała się, co przed nimi widzi.
Wojnę, pożogę i śmierć, którą przyniósł, czy coś więcej. Może były to jakieś ciepłe uczucia, które w jakiś sposób utwierdziłyby ją w przekonaniu, że nie jest do końca tak zepsuty, jak myśli Polska.
Czas dłużył się nie dając nikomu wytchnienia.
Podniosła się z kanapy rzucając poduszką w zegarek. Upadł na ziemię, ale nie przestał chodzić. Podtuczone szkiełko dalej dawało zamglony obraz cyfr i wskazówek. W końcu tylko to było jego zadaniem.
- Długo będziemy tak siedzieć – odezwała się nie mogąc wytrzymać w nieustającej ciszy – Nie jestem przyzwyczajona do siedzenia w miejscu, ani tym bardziej nie chciałabym tkwić w takiej ciszy. W moim domu mam jej, aż nad to.
Prusy nie poruszył się, ani nie słyszał jej głosu. Wpatrzony w gorące języki ognia, próbował przypomnieć sobie starą historię, która działa się w środku lasu. Przyszła mu na myśl szybko i bez zapowiedzi, ale w jakiś sposób chciał utrwalić więcej szczegółów. Dawne czasy, dawnego życia.
              Już jako mały chłopiec znał przyjemność wbijania swojego miecza w czyjeś miękkie ciało. Wojny przypominające grę w szachy i on jako król mogący wszystkim manipulować. Tamten wieczór wydawał się taki jak inny. Rozpalone ognisko ogrzewało jego uśmiechniętą twarz i zmarznięte dłonie, które przez cały dzień musiały dźwigać śmiercionośne żelastwo.

- Prawdziwy wojownik wytropi każdą ofiarę! – krzyknął głośno podnosząc swój miecz – Czy to głupi Litwa, niedołęga Polska, cycata Ukraina~~
- Albo ty! Słaby Prusy! – usłyszał nad sobą czyjś głos, po czym uderzenie w głowę powaliło go na ziemię.
Śmiech jego oprawcy potoczył się echem wśród drzew. Podniósł twarz z ziemi plując zawartością piasku, tkwiącą mu w ustach. Uderzył małą pięścią w piach, zaciskając ze zdenerwowania zęby. Postać docisnęła but na jego plecach nie pozwalając mu na kontratak.
- A więc lecisz jak ćma do ognia! Wiedziałem, że jesteś na tyle głupi, by dać się tak podejść! Nic się nie zmieniłeś Prusy!
Podniósł głowę wpatrując się w brązowe pukle włosów. Rycerski strój dokładnie przylegający do jej ciała, ujawniał małe zaokrąglenia na klatce piersiowej. Dziwne, że nawet w stroju mężczyzny potrafiła wyglądać kobieco.
- Węgry! Jesteś łgarzem! Umawialiśmy się, że nie będziemy robić żadnych sztuczek!
W odpowiedzi zaśmiała się wyrzucając gruby kij na bok. Zapatrzył się na jej rozpromienioną buzię i szczery uśmiech, zapominając o dużym guzie na głowie.
- Upolowałem łanię – powiedziała podając mi dłoń – Możemy razem zjeść, zaraz nastanie wieczór.
- Nie będę jadł takiego ścierwa… – burknął pod nosem, ale Węgry już go nie słuchała ciągnąc go za pelerynę, w stronę ogniska.
- Rozpaliłeś ogień, drewna powinno starczyć do samego świtu. Dobrze się składa, że zdecydowałeś się tak szybko ze mną przegrać, bo musiałbym siedzieć przy nim sam.
- Nie mam zamiaru spędzać czasu z kimś takim jak ty! – krzyknął wyrywając dłoń z jej uścisku – Mam lepsze rzeczy do roboty niż… siedzenie… z tobą.
Zamknął usta nie mogąc oderwać spojrzenia od jej melancholijnej twarzy wpatrzonej w ogień. Słońce zachodziło powoli nadając swoim promieniom kolor gorącej pochodni.
Na tle tego krajobrazu stała Węgry. Oczarowana pomarańczowym, ciepłym światłem nie mogła oderwać od niego wzroku. Nie słyszała jego komentarza, zwyczajnie wyłączyła się od świata zewnętrznego, by móc ogrzać się ostatnimi promieniami słońca. Ciepłe niebo i tlący się ogień spowiły jej postać, wlewając do jego serca nutę gorąca. 

- Prusy! – krzyknęła o wiele za głośno, szarpiąc go za ramię.
Niemalże podskoczył słysząc jej głos tuż nad swoją głową. Zmarkotniał na samą myśl o wyrwaniu go ze wspomnień, które przez moment oderwały go z ponurej rzeczywistości. Sora stanęła obok niego przyglądając mu się uważnie. Wydawał się wciąż przybity i nie obecny, ale jego oczy na nowo narosły oschłym spojrzeniem.
- Czego się tak wydzierasz? – jęknął poirytowanie pocierając uszy.
- Odpłynąłeś – zauważyła słusznie, podnosząc brew.
- Wcale nie. Wyłączyłem się na czas twojego jęczenia.
Zadarła nosek do góry, krzyżując ręce.
- Za chwilę musimy ruszać – zmieniła temat zerkając na ciemną noc za oknem – Polska poszedł przygotować najpotrzebniejsze rzeczy. Wspomniał również o broni…
Ostatnie słowo powiedziała ostrożnie przyglądając się jego reakcji. Tylko przez chwilę na jego twarzy ukazał się uśmieszek godny starego Prusaka. Zmarkotniała dotykając mimowolnie ran na szyi. Języki ognia buchnęły jaśniejszym światłem, wypuszczając większy kłębek dymu.
- Nie powiedział, że da ją tobie – dokończyła po chwili.
Słysząc to, podniósł dłoń drapiąc się środkowym palcem we włosy. Widząc ten gest zacisnęła usta, próbując nie mówić głośno tego, co kładło się na jej język. Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, podniósł się z ziemi podchodząc do komody. Od jakiejś chwili próbował rozszyfrować zawartość zdjęć, osadzonych gęsto wokół siebie. Zdziwił się widząc, że niektóre z nich to nie tylko zdjęcia, ale portrety sięgające spokojnie z trzysta lat. 

Zagapił się na nie chciwie, podnosząc jeden z nich. Widniał na nim pejzaż jeszcze za czasów, gdy polany pokrywały praktycznie wszystkie ziemie, zboże złociło się wśród promieni słońca, a niebo pokryte było nieskończonym błękitem. Czuł niemalże zapach kwiatów i lasów, przez które nie raz przejeżdżał. 
                    Na tle tego wszystkiego był Polska, trzymający za rękę Węgierkę. Obraz był stary i malował go prawdopodobnie Litwa. Nikt inny nie zadawał się z Polską osobiście, poza polityką nie było na coś takiego miejsca.
Mimo to, poczuł w sercu czarną pustkę, która tylko upewniała go w fakcie, jak wiele przez stulecia stracił na ciągłych wojnach i potrzebie ciągle rosnącej władzy. Na obrazie oboje się uśmiechali, snując o czymś na głos. Mógłby z nimi być, ale nie wydawało mu się to wtedy potrzebne, lubił być sam, kochał swoje własne miejsca, nikogo innego do nich nie wpuszczając.Po serii wydarzeń jakie go dotknęły, dopiero po kilkuset latach do jego myśli napłynęło coś nowego, czego nigdy się nie spodziewał. W jakiś sposób t wszystkie kłótnie i zaczepki sprawiały mu przyjemność.
- To jeden z jego ulubionych, nie zniszcz go - powiedziała cicho, rozumiejąc jego zadumę.
- Niech no zgadnę, obmacywanie się na łące należało do jego ulubionych czynności - wypalił, krzywiąc się w złości – Nie jesteś zazdrosna?
Po chwili uderzyła go w twarz tak mocno, że pod siłą uderzenia odwrócił głowę. Srebrne pasemka zakryły wściekłość krwistych oczu.
- Jesteś bezczelny – syknęła ze złości – Pozytywne emocje to rzecz dla ciebie naprawdę odległa. Tak bardzo boli cię fakt, że Węgry spędzała czas z Polską zamiast z tobą? Nie zrzucaj na mnie swojej zazdrości, to twój problem.
Zabrała mu obraz przykładając go sobie do piersi.
- Tego dnia go zaatakujesz. Kilka dni po ciągłej walce, Polska znajdzie się blisko brzegu morza i spotka tam mnie. Nasze pierwsze spotkanie, w jakiś sposób było zależne od ciebie.
Prusak pomasował policzek, słuchając w ciszy tego co mówi. Nie mógł sobie wyobrazić, jak doszło do tego, że nie dostrzegł ciągłych zniknięć Polski. Teraz wydawało mu się wszystko tak oczywiste, że niemal irytujące.
- W takim razie, powinniście mi dziękować…
Powiedział ciszej uspokajając się. Powłoka smutku, która pojawiła się na jego twarzy zupełnie nie współgrała z jego charakterem. Nagła zmiana nastroju jaka w nim nastała, przyprawiła Sorę o dreszcz, ale biło od niego zwykłe zmartwienie. Wyglądał jak normalny strapiony człowiek.
             Usiadł na oparciu kanapy, nie odzywając się już ani słowem. Czekał już tylko na jeden sygnał dający mu wolną rękę. Z nią, czy bez niej był gotowy ruszyć nawet do samego Rosji, byle tylko pozbyć się kłopotliwego uczucia, które tłamsiło jego serce.
             Ogień oświetlał pomieszczenie migającym światłem, kładąc cień na bladą twarz Prusaka. Słyszała jak Polska krząta się na piętrze w sypialni, ale wiedziała, że jeszcze nie skończył przygotowań do wyjazdu. Zerknęła kątem oka na Prusaka, starając się wymyślić, coś co sprawiłoby, że powróciłby do bycia sobą.
Fakt przejmowania się kimś poza sobą musiał być dla niego wyczerpujący psychicznie. Nie mogła dowierzyć swoim myślom, ale jego stan sprawiał że czuła się niekomfortowo.
- Zależy ci na niej prawda? – zapytała w końcu wyłamując się z ciągu przemyśleń.
Jego zabójcze spojrzenie jakim nią obrzucił, nie złamało jej ducha. Od razu zjeżył się na samo słowo, zaciskając mocniej pięści.
- Chyba źle usłyszałem. Możesz powtórzyć?
Gdy już miała otworzyć usta, usłyszała skrzyp schodów informujący o nadejściu Polski.  Prusak wyminął Sorę dając jasno do zrozumienia, że ich rozmowa dobiegła końca.
- W końcu! – syknął wyciągając rękę po mapy – Daj je i idziemy. Zmarnowaliśmy dość czasu.
- Jak zwykle… - westchnął zrezygnowanie Polska, wywracając oczami do góry – Kiedy do ciebie dotrze, że przygotowywanie się do tego typu działań, uchodzi za normalne. Nic dziwnego, że dostawałeś tyle razy po tyłku, lecąc z mieczem na każdego, kto ci się natknął na drodze.
- Wypchaj się – skwitował, udając nie wzruszonego.
Czuł na sobie jej spojrzenie. Oczekujące i pełne determinacji. Z bólem serca spojrzał na stojącą cicho dziewczynę. Nie chciał się z nią rozstawać, nawet chwila rozłąk wydawała mu się nie ludzko brutalna. Niemal natychmiast pokierował wzrok na jej opatrunki. Stała podtrzymując się oparcia, ale nie było po niej widać, choćby cienia bólu.
Podążyła za jego wzorkiem.
- Nie przesadzaj Polsko – zaśmiała się pod nosem, odsuwając się od kanapy – Widzisz? Żyję. Zresztą zapominasz, że jestem dosyć silna. Jeden dzień słabości nie przekreśla mnie z naszego niebezpiecznego życia.
- Jasne… - mruknął niezadowolony czując, że i tak nie będzie w stanie wpłynąć na jej zdanie – Róbcie tak jak się umawialiśmy, żadnych wygłupów – zerknął znacząco na Prusaka – Mówię poważnie.
Srebrno włosy uśmiechnął się fałszywie, udając poruszenie jego przemową.
- Moim marzeniem od zawsze było być niewolnikiem Rosji, czy innego ciecia. Faktycznie nie będę miał na uwadze naszego bezpieczeństwa. Nasza armia składa się ze Wspaniałego mnie i jednej przybłędy z morza. Co może pójść źle?
Mówiąc to wyszedł na dwór komentując pod nosem, prawdziwość swoich słów. Sora podeszła do Polski, lekko rozbawiona uwagą Prusaka. Określenie przybłędy nie było, aż tak dalekie od prawdy. Polska nie wydawał się równie przekonany. Poczochrał sobie jasne kosmyki odsuwając niektóre z nich z twarzy.
- W sumie powiedział „naszego bezpieczeństwa” – zauważył zerkając na dziewczynę - Jest szansa,  że ciebie też będzie miał na uwadze.
Pogłaskała go czule po policzku uśmiechając się szczerze.
- To Prusak, to czego nie trzeba mówi za często, to co myśli prawie nigdy. Sprowadzimy Węgierkę całą i zdrową. Jestem jej to winna. Mam nadzieje, że nie zamierzasz iść za nami, prawda Polsko?
Przez chwilę milczał wydymając usta niczym dziecko.
- Gdy sprawy się skomplikują na pewno wykonam jakiś ruch – przyznał otwarcie – Nie mogę sprowadzić na ciebie niebezpieczeństwa. Szczególnie kogoś kalibru Rosji. Zważając na fakt jego dziwnej obsesji w stosunku do ciebie, wolałbym dmuchać na zimne.
Stanął tuż przed nią, podając jej do dłoni mapę i broń. Drgnęła mimowolnie czują jej ciężar. Spojrzała nieufnie na czarny spust, który zawsze kojarzył się jej z hukiem i natychmiastową śmiercią. Polska zmarkotniał wiedząc, co teraz czuje. Widziała zbyt wiele zbrodni wydanych przez proste pociągnięcie jednego mechanizmu. Wessała ciężko powietrze podnosząc na niego wzrok.
- Nie lubię broni…
- Wiem.
Chwycił jej główkę w dłonie całując jej miodowe włosy. Skromny gest z jego strony było dla niej największym oparciem. Przyłożył głowę do jej czoła, wpatrując się głęboko w zielono czerwone oczy dziewczyny.
- Sama zdecydujesz, czy mu ją dasz – oznajmił spokojnie – Trzeba to sobie w końcu przyznać Sora. To nie jest już ten sam człowiek. Możemy mieć go dosyć, a jednak wiele już razem przeszliśmy. Gdybym nie miał pewności, co do jego zmiany, w życiu nie pozwoliłbym mu pójść.
Nie przemyślane działania Prusaka, nie spowodowałby zwykłej awantury. Sprawa objęłaby cała ich grupę, a o konsekwencjach wolał nie myśleć. Gdyby państwa dowiedziały się o jego istnieniu, niemal natychmiast rozkazaliby go zabić. Poległe państwo nie miało prawa bytu.
Natomiast z Sory zrobiliby broń.  Ameryka, Niemcy i Rosja od razu rzuciliby się w najgłębsze odmęty mórz, by znaleźć jej podobnych. Perspektywa ich łapczywych spojrzeń, od razu wzbudzała w nim gniew i ostrożność.
Po chwili poczuł jej ciepłą dłoń na lekko zarośniętym policzku. Masowała go pieszczotliwie, przesuwając palcami po skórze.
- Cieszę się Polsko – wyszeptała – To zupełnie tak, jakbyś pozbył się choć w połowie swojej goryczy.
Słowa, które wypowiedziała rzeczywiście mogły mieć w sobie ziarno prawy. Nie myślał o tym w ten sposób, szczególnie dlatego, że wciąż mu nie ufał. Być może tylko imię Prusaka wiązało ich z trudną przeszłością. Nie stwarzał zagrożenia dla jego ukochanego domu, ale kontakt z nim stawiał go na baczność.
Twarz Sory promieniowała optymizmem, nie odsuwając się od niego ani na milimetr. Jej oddech otulał jego twarz przyprawiając o dreszcz. Troska jaką go darzyła nie równała się z niczym innym, czego doznał w życiu. Robiła to na tak wiele sposobów, że pewnie większości nie jest w stanie zauważyć.
Przechylił głowę zbliżając ją do siebie jeszcze bardziej. Widząc, co zamierza powstrzymała chichot i usłużnie mu się oddała. Pocałował ją czule, z trudem odsuwając się od jej ust.
- Za każdym razem czuję się jakbym miał się z tobą żegnać na zawsze. Zbyt często mnie opuszczasz… jak wrócisz… obiecaj mi.
Wtuliła się w jego szerokie ramiona starając się przejąć ciepło i zapach jego skóry, tak by trwały w niej na zawsze. Uśmiech jaki w niej rozpalił, nie mógł długo zejść z jej ust.
- Obiecuję.
*
Chłód, który paraliżował jej ciało nie pozwalał na najmniejszy ruch. Siniaki i guzy, które obejmowały jej skórę stawały coraz to bardziej widoczne. Leżąc twarzą do ziemi nie mogła znaleźć swojego ubrania. Drżącą ręką szukała po omacku czegoś, czym mogłaby ogrzać nagie ciało. Wciąż słaba i obolała nie miała siły na najprostsze gesty.
Łzy, które wylała już dawno skończyły wypływać z jej oczu. Nawet gdyby chciała nie miałaby już czym płakać. Cierpienie, które jej zadawał trzymało się jej nie mogąc odejść. Każde wspomnienie okrutnych chwil, spędzonych z oprawcą próbowała na próżno wyrzuć z głowy.
Gęste brązowe włosy ściemniały od warstwy brudu i zaschniętej krwi. Oczy pełne radosnych iskier, zapadły się w czarnej otchłani wyostrzonego wzroku. Nic nie pozostało z dawnego państwa i pewnej nie ugiętej postawy.
Teraz wystarczyłby mały wietrzyk, by mógł ją złamać, lub rozwiać na wszystkie strony świata.
Gdy tylko nabierała odrobiny sił, uderzała głową o ziemię, nie zwracając uwagi na kałużę krwi. Przeklinała swój los za szybką regenerację, oddałaby wszystko by móc zasnąć lub stracić przytomność. Wszystko byle tylko uciec od piekła, w którym ją uwięził.
Nienawiść i gniew już dawno przeminęły. Jej jedyną możliwością jest pogodzenie się z myślą bycia niewolnicą w rękach Rosji. Zbyt długo była tłamszona, a jej krzyk zbyt często ignorowany.
Chwyciła kraty swojej celi, czując jej lodowaty chłód. Nie wiedziała, gdzie ją wrzucił. Jedyne światło to pojedyncza świeca tląca się, gdzieś głęboko w korytarzu. Płomień ten nie docierał do jej wiezienia. Była świadoma, że to również plan oprawcy. Powoli udawało się mu ją wykończyć, ale ostatecznie złamał ją w pół. 

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz