piątek, 13 marca 2015

Rozdział 82




W razie błędów informujcie proszę mnie :)







Mogłem spokojnie zasnąć, czując ją obok siebie. Jej dotyk jeszcze mnie nie opuścił, wciąż go czułem. Wiedziałem jednak, że nastaje ranek. Chłodne powietrze muskało moje ciało, a słońce dawało złudę ciepła, które i tak było daleko. Włosy opadały mi na twarz, były w zupełnym nieładzie. Podsumowując - tak dobrze nie czułem się od wielu stuleci.
               Wciąż było mi ciężko zapomnieć tą noc, czułem jak rozpalają mnie policzki. Tym bardziej nie ułatwiała mi tego Sora, która leżąc obok mnie bokiem, przykładała swoje piersi do mojego barku.
Już zapomniałem, że mam tyle blizn na ciele, teraz wydawały się być niczym więcej jak śladami dawnego życia. Teraz musiało być inaczej, wiem, że mam ją zawsze obok siebie.
Rosja mi jej nie odbierze, nigdy więcej nie tknie tego, co dla mnie ważne…
Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. Otworzyłem szeroko oczy, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- To kwestia czasu Rosjo -pomyślałem.
Odetchnąłem głęboko, przy czym głowa Sory uniosła się powoli do góry niesiona moim sercem. Tak jak się spodziewałem nie miała zamiaru się budzić.
Odkąd otworzyłem oczy nie zauważyłem żeby uśmiech na jej twarzy choć trochę zelżał. Skrzywiła się, przewracając się na drugi bok. Oczywiście wymruczała coś przez sen, o mało co nie uderzając mnie dłonią.
- Przecież to ja zawsze śpię do południa - westchnąłem, czując, że może odebrać mi tytuł mistrza w tej dziedzinie, to było trochę bolesne. Cieszyłem się jednak, że mogłem obudzić się przed nią. Samo patrzenie na nią sprawiało mi inny rodzaj przyjemności niż jakiekolwiek wcześniej uczucie.
Przeczesałem sobie włosy, przeciągając się leniwie. Po chwili zorientowałem się, że między moimi palcami, znajdują się zgubione kosmyki w odcieniu miodu. Dopiero teraz zorientowałem się, że jej włosy rozłożyły się po podłodze.
             Były naprawdę długie, prawdopodobnie takie jak kiedyś, kiedy ją poznałem. Ciężko jednak przyrównać jej kobiece ciało do tamtej dziewczynki siedzącej na tafli wody. Ciekawiło mnie na samą myśli, czy wciąż potrafi robić niesamowite rzeczy z morzem wedle jej uznania. Ostatnio potrafiła skupić ją wokół swoich nóg i zrobić niesamowity syreni ogon. Nie chciałem już wspominać, o chodzeniu po tafli wody, nie zatapiając się w jej powierzchni.
Nie przeszkadzało jej też mówienie do niej po imieniu, które dostała ode mnie zaraz po przyjściu tutaj. Może mogłaby zostać tu na zawsze nie wracając już do swojego domu, pozbawionego kompletnie wszystkiego. Dla mnie był niczym czarna otchłań, z której nie ma wyjścia. Żyć w takiej pustce, ciężko było sobie to wyobrazić. Choć przechodziłem ciężkie chwile, miałem zazwyczaj obok Węgry, czy też Litwę, ona prawdopodobnie nikogo.
Spojrzałem na nią odsuwając z jej twarzy miodowe włosy. Śpiąca wydawała się taka spokojna i łagodna jak za dziecięcych lat. Z tą różnicą, że tak naprawdę Sora jaką znał każdy, a Bałtyk którą poznałem tylko ja, różniły się namacalnie, ale wciąż tak podobne.
               Piętno tego świata i koleje jego losu wtopiły się w jej duszę, więc cała jej łagodność wyrobiona przez wieczną samotność, rozmyła się nieodwracalnie.
- Muszę wstać… - jęknąłem sam do siebie, uzmysławiając sobie, że już południe. Jednak moje ciało nie zamierzało współgrać z myśleniem.
- Polsko… czemu jest tak zimno… - wyszeptała nieprzytomnie, nie otwierając oczu.
- Nie jest… - stwierdziłem, odkrywając z jej ramion skrawek płaszcza narzuconego na nas. Zmarszczyłem brwi, wpatrując się na gęsią skórkę która objęła jej ręce. Trzęsła się z zimna, mrużąc przez sen oczy. Chwyciłem ją pod ramiona przysuwając do siebie. Położyła głowę na moim barku chowając twarz.
- Rosja jest gdzieś w pobliżu, też to czujesz, prawda? - zapytała, gładząc moją skórę na brzuchu, czułem, że przemierzała palcem linię prowadzącą ukośnie od mojego barku ku biodru. Moja najdłuższa blizna za czasów wojny z zaborcami.
- Tak - odpowiedziałem, starając się nie martwić jej swoimi sprawami - Nie myśl o tym, poradzę sobie. Dziwi mnie jednak to, że odczuwasz jego obecność tak dotkliwie, ja zawsze potrafiłem wyczuć kto i kiedy przekracza moją granicę, tobie nie powinno się to zdarzać. U państw jest to czymś na wzór migreny… już nawet nie zwracam na to uwagi.
Zatrzymała się na chwilę, odsuwając ode mnie. Na jej twarzy było wyryte zmieszanie i niepewność, widać wydobycie z siebie tych słów było dla niej równie ciężkie, jak dla mnie by je usłyszeć.
- Prusy wspominał coś o sytuacji Węgier - zamarłem słysząc te słowa, spojrzałem na nią ostrożnie nie wiedząc do czego dąży. Moje serce zaczęło mimowolnie bić o wiele szybciej. Dotknęła dłonią miejsca gdzie szalało tuż pod żebrami - Polsko… wiesz coś prawda?
- To, co wiem to jedynie część tego, co się dzieje- odparłem kończąc rozmowę - Musimy się szykować i proszę cię nie poruszaj więcej tego tematu, to nie jest coś co cię dotyczy, tym bardziej, że nie chcę byś dociekała, dobrze?
Otworzyła szerzej oczy patrząc na mnie dumnie. Nie miałem zamiaru ustąpić, wpatrywałem się w nią poważnie, co również widać zbiło ją z pantałyku.
- Zabronisz mi…? - wyjąkała zdumiona.
- Proszę.
Nie jest łatwo wygrać z nią dyskusję, ale wiedziałem, że nie będzie się więcej kłócić. Westchnąłem głośno poprawiając jej miodowe włosy w konkretny porządek. Jej mina wskazywała, że sama mogła o nie zadbać, ale i tak widziałem, że ten gest sprawił jej przyjemność.
- Jak tylko odprowadzę cię do naszych granic, pojadę do Warszawy - jej wyraz twarzy zmienił się bardzo gwałtownie, uwierzcie mi, że tylko idiota nie wiedziałby, dlaczego tak się stało. Zebrałem się w sobie na obojętny uśmiech wzruszają ramionami - Generalnie jest trochę roboty, ale tym razem nie bardzo mogę się obijać
- Idziesz do stolicy, gdzie sprzeciwiasz się otwarcie Rosji, pomimo jego stanowczych działań przeciwko temu, uważając to za zwykłą polityczną  rozmowę? - powiedziała to tak szybko, że zajęło mi chwilę zanim uporządkowałem sobie te słowa - wynik nie bardzo mnie ucieszył.
- Tak… ? - wyjąkałem niewinnie.
To, że chwilę później obrzuciła mnie jednym z najstraszniejszych spojrzeń nie było czymś dziwnym, ale to co zrobiła później pobiło moje najśmielsze oczekiwania.
Nie minęła sekunda a skuliłem się leżąc praktycznie z nosem przybitym do ziemi - trzymając się za krocze.
- Jesteś niemożliwy! - krzyknęła, zaciskając pięść, aż usłyszałem pstrykanie jej kostek - Mało ci jeszcze awantur i prowokacji!?
Tym bardziej dźwięk był przytłaczający, bo chwilę wcześniej oberwałem w miejsce którego w tym momencie imienia nie chciałbym wymawiać właśnie tą pięscią.
- Od kiedy zrobiłaś się taka… zła…
Szczególnie zaakcentowałem ostatnie słowo, starając się pozbyć niskiego tonu mojego głosu, czułem, że piszczę jak kobieta, czego wolałbym uniknąć jak najszybciej.
- Prusy miał rację… zginacie się w pół - zauważyła bystrze, ciesząc się z tego, co zrobiła i przyniosło widać szukany efekt.
Po chwili zrozumiałem co miała przez to na myśli. Zacisnąłem zęby ze wściekłości.
- Cholerny gad… - wyjąkałem, widząc w myślach jego nacieszoną mordę - pewnie nie mógł się tego doczekać. Gdy ból zelżał odetchnąłem głęboko, wtapiając na nią swój obrażony wzrok, naburmuszając się.
           Po pokoju  rozszedł się głos Sory, której śmiech zdobył każdy skromny zakamarek tego domu. Promienie słońca wdarło się przez duże okna czyniąc pokój o wiele jaśniejszym. Czasami doceniałem kolor włosów swoich, jak i Sory, który nas zdobił. Właśnie w takich chwilach, gdy byliśmy osłonięci promieniami ciepłej gwiazdy czułem jakbyśmy świecili.
Brzmi banalnie, jak na kilkusetnego chłopaka, ale mimo to miało swój urok.
Nie chciałem już rozmawiać, moim marzeniem na tę chwilę było to by czas choć na chwilę się dla mnie zatrzymał, ten jeden raz, gdy jestem taki szczęśliwy. Odmawiać sobie tego przez tyle lat, to niemalże zbrodnia dla serca. Trzeba tylko kogoś właściwego kto by go otulił swoim ciepłem i troską.
*

Ostatecznie wstaliśmy trzy godziny później, oboje ubraliśmy się szybko zbierając z podłogi części ubrań, które rozwaliliśmy jakimś cudem po całej sypialni.
Podawaliśmy je sobie nawzajem, starając się o pośpiech. Każde z nas miało swoje nowe obowiązki. Sora musiała iść na plażę i zobaczyć, czy Prusak nie odstawia czegoś głupiego, a mimo wszystko robił to przez całe życie. Ja musiałem znaleźć się jak najszybciej w Warszawie, Sora nie pytała się mnie już o nic, względem mojej sytuacji politycznej. Naprawdę nie chciałem o niej rozmawiać, widując się z nią chcę czuć się człowiekiem, a nie maszyną do zabijania i knucia. Wbrew pozorom właśnie taki mają zawód państwa - klątwa, nie ukrywajmy.
- Będę musiał oswoić dla ciebie jakiegoś konia - powiedziałem czesząc włosy przed okrągłym lustrem które powiesiłem jakiś czas temu - Dzięki niemu będziesz mogła się szybciej znaleźć tam i jednocześnie tutaj… nie mam zamiaru kupować tych paskudnych aut, naprawdę ich nie lubię głośne i do tego nie możesz się skupić na tym co cię otacza…
Sora ubrała swoje skurzane buty sięgające jej do kolan, podskakując lekko przez mocowanie się jednym z nich.
- Nie… wiem… czy… to… dobry pomysł - westchnęła przytupując stopą o podłogę. Stwierdzając, że są wystarczająco dobrze założone uśmiechnęła się podchodząc do mnie - Wolę trzymać się ciebie i jeździć z Feniksem.
Wyszeptała mi nagle do ucha, drażniąc mnie swoim oddechem. Spojrzałem zaskoczony przed siebie widząc, jak się rumienię.
- Nie powiedziałem, że nie będę już tego robił - powiedziałem, starając się nad sobą zapanować - Chcę cię tylko móc częściej widywać.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi kładąc brodę o moje ramię. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu. W odbiciu można było zobaczyć naprawdę wiele. Nie chcę wychodzić na jakiegoś rodzaju narcyza, ale wyglądaliśmy jak para modeli z jakiegoś show. Zależy jeszcze kto co uważał za piękne.
- Chodźmy już… - powiedziałem odwracając się od zielonookiego blondyna, który wpatrywał się we mnie z pełną melancholią wymalowaną na twarzy. Oczu też nie mogłem długo znieść, bo widziały po prostu za dużo.
Chwyciłem ją za rękę, kierując się w stronę drzwi. Tuż za nimi znajdowały się schody prowadzące do salonu połączonego z kuchnią - według mojej wizji, tak właśnie będzie za kilka tygodni. Sora chłonęła ten widok wzdychając za moimi plecami z zachwytu.
Nagle poczułem jak coś ciągnie mnie do tyłu. Obejrzałem się na stojącą po środku schodków Sorę. Dotykała drugą dłonią pustej drewnianej ściany, jakby czegoś jej tu brakowało.
- Pamiętam, że w poprzednim domu miałeś zbiór zdjęć w jednym z pokoi - przypominając mi o nich, od razu poczułem jak moje serce się kruszy, były naprawdę dla mnie ważne - Na tej ścianie powiesimy nowe jak i stare, dobrze? Pomimo tego, że nie potrafię znieść widoku innych, to myślę, że z czasem przestanie mi to przeszkadzać, ozdobimy tą ścianę naszymi najpiękniejszymi wspomnieniami…
Mimowolnie ścisnąłem jej dłoń dwa razy mocniej wpatrując się tępo w pustą ścianę.
- Tak… - wydukałem ciężko.
- Naprawdę nie mogę się doczekać, aż będziemy mogli tu zamieszkać.
Nie potrzebowała słońca by świecić, jak dla mnie otoczka wokół niej była dokładnie taka sama jaką widziałem na pierwszym naszym spotkaniu. Marzenia ciągną ją do przodu przez cały czas, wątpiłem, żeby to chęć zemsty tak naprawdę przyciągnęła do tego świata. Fakt, że posiadała w sobie maleńką drobinę mojej krwi też wydawał mi się nieznaczący.
Nie wielu potrafi wiele, tylko dzięki marzeniom i siły by je spełniać.
- Jasne, że tak - odparłem wesoło - To nasz dom.
Wychodząc stanąłem na chwilę w wejściu, nie zamykając drzwi. Domek był pusty i wymagał wiele pracy, ale jeśli będę go budował z sercem i planami ku wspaniałej przyszłości, mógłbym to robić przez cały czas.

*

Następnego dnia, miałem dwa razy więcej roboty niż zwykle. Litwa postarał się, żebym pod żadnym pozorem się nie nudził. Niemalże widziałem jego wściekłą i pełną powagi twarz, gdy wchodząc do domu
 - mojego starego domu, w którym robiłem tylko robotę - nie widział tego co chciałby zastać, czyli mnie przykutego do papierów. Zresztą ostatniej pracy domowej też nie zrobiłem. Byłem beznadziejny w nadrabianiu obowiązków, wiec dzięki temu wspaniałemu założeniu nie zrobiłem tego i dziś.
- Beznadzieja… - westchnąłem głośno, opierając głowę o rękę - Znowu mam ochotę wyjść na zewnątrz…
Po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Ruszyłem się z miejsca jak pocisk, przez co wszystkie kupki papierów rozleciały się na boki. Zbiegłem szybko po schodach na dół, narzucając na siebie jakiś sweter.
- Już idę - powiedziałem, bo gość widocznie zapomniał odkleić palec od dzwonka.
Nacisnąłem na klamkę, popychając ją do przodu. Nie wiem, jakim sposobem, ale ktoś od razu do mnie przywarł, prawie łamiąc mi kości w męskim silnym uścisku.
- Polsko mogę zostać u ciebie na noc? - zapytała niewyraźnie gubiąc dźwięki w moim swetrze.
Spojrzałem na jej brązową czuprynę, wtopioną w mój sweter. Zdumienie jakie mną ogarnęło było trudne do sprecyzowania w słowach. Była praktycznie równa ze mną a udało jej się zupełnie we mnie wsiąknąć jak dziecko. Nie musiałem znać jej długo, by wiedzieć, że robiła tak zawsze gdy chciała ukryć konkretny rodzaj emocji wymalowany na jej twarzy, jak sądziłem - teraz była kompletnie zażenowana.
- Węgry? - zapytałem nie mogąc uwierzyć w to, że tu jest - Jak…? Jak się tu dostałaś?
Oderwała się ode mnie szybko oddalając się na byle bym mógł widzieć jej twarz. Otworzyłem lekko usta nie mogąc zrozumieć, co się stało z jej twarzą, która zwykle zaróżowiona i pełna pieg zmieniła się tak diametralnie. Miała zaczerwienione oczy i wielki siniec na policzku. To raczej wszystko mi wyjaśniło. Nie wiem, czemu, ale poczułem się współwinny. Żadne z nas nie może opuszczać swoich granic bez jego wiedzy, nie mogłem jej pomóc, choć bardzo bym tego chciał.
- Jasne, że tak - popchnąłem ją delikatnie do salonu, czując jak pod dotykiem mojej dłoni na jej plecach, wzdryga się. Co on jej zrobił? - krzyczało niemal we mnie.
Przez cały późniejszy czas milczała. Siedząc na kanapie popijała tylko, co jakiś czas herbatę. Wpatrywałem się w nią czujnie, próbując rozgryźć to, co się jej stało. Nie wyglądała najlepiej, zielony płaszcz wyglądał na poniszczony, a jej twarz emanowała zupełną pustką. Gęste brązowe włosy, były oklapnięte. Wszystko zaprzeczało osobowości Węgierki. Podniosłem się z miejsca siadając obok niej.
- Od tygodni, moi ludzie wszczynają strajki… - powiedziałem pewnie, zaciskając palce na jej ramionach - Wszystko już wszcząłem w życie, musimy tylko czekać. Obiecuję, że wszystko się zmieni. Pomyśl tylko  wolności, o swawolnym chodzeniu po polach i lasach bez myślenia o kimś takim jak Rosja.
Słysząc to, na jej twarzy coraz to bardziej malowało się zmieszanie. Z natury była równie optymistyczna jak ja, ale teraz czułem się jakbym rozmawiał z wrakiem człowieka, który nie miał zamiaru walczyć z kimkolwiek.
- Nie wygramy z nim Polsko… nie pakuj się w coś, co już raz przegrałeś - mówiąc to odwróciła ode mnie wzrok. Miała rację, to był cios poniżej pasa, wycelowany poniekąd w jej przyjaciela. Ponieważ dobrze wiedziała, że nie znoszę jak mi się to wypomina, odgryzłem się jej.
- Nie będę wiecznie siedzieć z założonymi rękoma czekając na cud.
Teraz obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem, odwdzięczyłem się tym samym. Tego typu gest z naszej strony był czymś na tyle normalnym, że Węgierka i tak dała sobie po chwili spokój.
- No! - wstałem z fotela, wyciągając się leniwie - Jesteś głodna? Mam bigos - tu wykrzywiła się przypominając sobie jej ostatnią wizytę - Dobra, nie znasz się, jak zwykle… To może gulasz? Wiesz, możesz w sumie wybrać tylko z tych dwóch. Moja lodówka jest trochę pusta… - uśmiechnąłem się, próbując sobie zażartować z bolesnych faktów.
- Moja raczej też… - zastanowiła się przez chwilę - Ale mam to - wyjęła z kieszeni puszkę z papryczkami i saszetkę z przyprawą ostrej papryki.
Zadziwiała mnie jej zażyłość do papryki w węgierskiej kuchni, nie przepadałem za nią.  Wiecznie potem paliło mnie w gardło, a to przecież coś kompletnie innego od posmaku wódki.
- Generalnie może zrezygnujemy z tej papryki, co? - podjąłem próbę kompromisu.
- Żartujesz? To, że nie masz wyczucia smaku nie znaczy, że muszę to znosić! - ożywiło ją to na tyle, że wstała z fotela pochodząc do mnie z puszką.
- Naprawdę, chciałbym ci pomóc, ale… - odebrałem jej puszkę, machając nią przed jej oczami - Nie zjadłbym tego, nawet gdybym przymierał głodem.
- Wiesz, jak bardzo łagodny jest twój bigos? - syknęła odtrącając moją dłoń, z dość spora siłą - W moim domu nie je się czegoś bez smaku, jesteś prawie jak Anglia, draniu!
Mówiąc to, odwróciła się ode mnie prychając pod nosem. Spojrzałem złowrogo na przeklętą puszkę. Szczerze jej teraz nienawidziłem. Moje próby okazały się fiaskiem, nie żeby dyskusje z tą kobietą miały zwykle jakiś sens.
- Zawsze możecie zjeść po połowie. Podziwiam wasz intelekt, przerasta szopa pracza - po chwili ciszy, głos znowu się odezwał - Chociaż i to może was przerosnąć, debile.
Oboje z Węgierką obróciliśmy się na gwałt, sięgając do paska ubrań, w którym trzymaliśmy broń. Spust oczywiście celował w twarz postaci po drugiej stornie okna. Siwe włosy falowały mu na porywistym wietrze, zasłaniając nie raz jego krwiste tęczówki.
- Prusy! - brunetka podbiegła do okna, zamachując się patelnią na jego głowę- Ty idioto! Po co żeś tu przyszedł!?
Unikając ciosu, Prusak zaśmiał się gardłowo wskazując palcem na węgierkę.
- Jesteś beznadziejna! Z wiekiem celujesz coraz gorzej.
Czując, że już nie wiedziałem, czego się spodziewać w swoim własnym domu, o mało, co nie rozwaliłem ściany obok. Oboje spojrzeli na mnie z przestrachem. Moja pięść, była w połowie wbita w ścianę, z której sypał się tynk.
- Wiecie, zaczynam trochę tracić do was cierpliwość - uśmiechnąłem się do nich, ledwo opanowując drżące dłonie - Zachowujcie się jak przystało na gości, wykluczam ciebie łajzo ciebie tu w ogóle nie powinno być.
Wciąż mnie obserwując, węgierka wykorzystała nieuwagę Prus, uderzając go pięścią w policzek.
- Ał! Kurde, mogłaś ostrzec! - jęknął pocierając ślad.
Wyszedłem z pokoju wzdychając nad swoim losem. Musiałem być cierpliwy jak nigdy, a każdy wiedział, że od dziecka miałem z tym problem. Na szczęście los obdarzył mnie tyloma ludźmi ze specyficznymi charakterami, że nie miałem wyjścia jak nad tym ćwiczyć.
Na zegarze wybiła dwunasta. Ich kłótnie zwykle nie miały końca, a ja nie miałem ochoty się do nich przyłączać. Z drugiej strony bardziej interesował mnie fakt, dlaczego Bałtyk nie przypilnowała go. Gdyby ktoś go zobaczył poszedłby do odstrzału, a zaraz po nim ja.  
- Prusy! - siwowłosy spojrzał na mnie, odsuwając się od Węgierki - Co się stało Sorze? Dlaczego cię nie pilnuje?
Prusak machnął ręką w powietrzu, nakreślając w powietrzu falisty kształt.
- Nie wiem, gdy się obudziłem, zobaczyłem tylko sztorm.
Chwilę później przeskoczył przez okno, opierając się o blat kuchni. Węgry, automatycznie odsunęła się od niego, chowając twarz za kosmykami włosów. Prusy nie zwracając już uwagi, na resztę zajął się jabłkiem, leżącym obok. Oboje byli łatwi do odczytania.
Prusy ugryzł jabłko, którego kawałek, zaczął głośno przegryzać.
- Skąd masz tego siniaka…? - z myśli wyrwał mnie Prusy, który, przełykając część jabłka, dotknął druga ręką, fioletowego śladu na policzku brunetki.
Znowu poczułem jak coś ściska mnie w sercu. Węgry odwróciła wzrok ignorując jego pytanie. Z tego, co zauważyłem bardzo starała się nie rozpłakać. Widząc jej reakcje, Prusy zmarszczył brwi, spoglądając na mnie pytająco.
Sam też nie miałem mu zbyt wiele do powiedzenia. Zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc na szefa Rosji, który wisiał na mojej ścianie. Obraz był jednym z wielu warunków, którymi mnie obarczono.
- Stalin…? - powiedział cicho Prusy podążając za moim wzrokiem. Gdy ponownie nasze spojrzenia się spotkały przytaknąłem, mu lekko głową. Ciekawe, dlaczego tak mi zależałoby wiedział, co się dzieje.
- Wyjdę na chwilę, poczekajcie tu i nikogo nie wpuszczajcie - sięgnąłem, do kieszeni płaszcza rzucając Prusakowi złoty klucz - W razie, czego włóżcie klucz do zamka, żeby Litwa się tu nie przyczołgał. Zjedzcie coś i …
- Dzięki tato… - podsumował Prusy, krzywiąc się od nadmiaru czułości. W sumie ja też nie czułem się zbyt normalnie. Cieszyłem się, ze przerwał tą litanie z mojej strony.
- Będę za jakaś godzinę, na razie - powiedziałem na odchodne, udając, że nie widzę łagodnego uśmiechu węgierki. Może dlatego, że Prusy zapomniał odsunąć dłoń od jej policzka przez ten cały czas.
*
Słysząc trzask drzwi, oboje odetchnęli z ulgą. Węgry odsunęła się od Prusaka, wychylając się przez okno. Chłodne powietrze, które wpadało do pomieszczenia, poruszało jej włosami, co rusz ujawniając ranę na policzku.
Widząc to, Prusakowi coraz to bardziej puszczały nerwy.
- Kiedy ci to zrobił?! - krzyknął po chwili, czując, że dłużej nie wytrzyma.
Na dźwięk jego podniesionego głosu, zacisnęła dłonie, patrząc na niego groźnie.
- To nie ważne, myślisz, że coś takiego może zranić!? Dobre sobie!
Stanęła dumnie, prostując się. Widząc jej postawę Prusakowi wcale nie ulżyło. Podszedł do niej mierząc ją groźnie wzrokiem. Wiedział wszystko, mimo wszystko wzrok Polski patrzący się na obraz Stalina mówił dosłownie wszystko.
- Węgry, nie musisz do jasnej cholery udawać! - krzyknął, przez co dziewczyna poczuła się mniej pewnie. Był zdecydowanie bardziej ewidentny i potężniejszy - Przecież nie trzeba się domyślać!!
Mimo tego, że próbowała to opanować, dłonie nie słuchały jej. Zaczęła tracić nad sobą kontrolę. Jej ciało czując jego dominującą postawę, zaczęło drżeć, a oczy błądzić po jego twarzy w strachu. Zachowywał się tak jak Rosja, który przez ostatnie tygodnie, złamał pewną granicę, którą zawsze zaciekle broniła.
Siwowłosy złagodniał widząc jej wyraz twarzy.
- Węgry…?
 Dotknął jej ramienia. Węgry odtrąciła go brutalnie odsuwając się od niego. Jedną ręką trzymała się za głowę, przez co niektóre kosmyki przeplatywały się miedzy jej drżącymi palcami. Starała się na niego nie patrzeć, przez co Prusak coraz bardziej, nie mógł jej zrozumieć.
- Zostaw mnie… - powiedziała.
- Co? Co się z tobą dzieje? - syknął, nie rozumiejąc jej zachowania.
Znowu podjął próbę, żeby się do niej zbliżyć. Prusy wyciągnął do niej dłoń, próbując ją opanować. Nie rozumiał tego, co się dzieje, to nie była ta sama Węgierka, jaką znał. Przez myśl, przechodziły mu same najgorsze rzeczy, lecz nie potrafił, lub odrzucał tą jedną, którą wręcz biła się w jego głowie.
- Ne érj hozzám!(zostaw mnie) - uderzyła go w brzuch, ale zdecydowanie z mniejszą siłą. Wykorzystując ten fakt, chłopak chwycił ją za dłoń, przyciągając do siebie. Przerażony wzrok Węgierki, odbił mu się w oczach. Przeklął się w myślach, za swoją głupotę. Przytulił ją do siebie cofając się do ściany.
-Entschuldigung (przepraszam) - powiedział, coraz to mocniej się do niej tuląc.
*
Mijając tętniące życiem gospodarstwa, ludzie patrzyli na mnie, uśmiechając się życzliwie. Pewnie sami nie wiedzieli, dlaczego. Za każdym razem dzieci przybiegały do mnie, starając się dosięgnąć długiej szyi Feniksa. Widząc je nie mogłem odjechać, i patrzeć jak biedne skaczą nadaremnie. Zsiadłem z niego, poprawiając strzemiona.
- Chcecie się przejechać? Totalnie wam się spodoba! - uśmiechnąłem się do nich, podając jednemu chłopcu wodze. Brązowa czapeczka zasłaniała jego oczy ukrywając ich nieziemsko niebieski kolor.
          W jednej chwili byłem w punkcie zainteresowania nie tylko przez dzieci, ale i okolicznych mieszkańców wsi. Większość rozmawiała między sobą, niestety nie mogłem powiedzieć, żeby mężczyźni byli zadowoleni z mojego przyjazdu. Kobiety patrzyły na mnie w taki sposób, że czułem się co najmniej niekomfortowo. Nagle Feniks zarżał żałośnie, przytupując nerwowo w ziemi. Obejrzałem się szybko na jego zad, rozumiejąc powód jego zdenerwowania.
- Hej! Nie ciągnijcie go za ogon! - krzyknąłem do dwóch chłopaków, którzy widać nie wiedzieli, że takie zaczepki kończą się kopytem na twarzy. Spojrzeli na mnie jak oparzeni wystawiając mi język - Małe gnojki…
          Zgromiłem ich spojrzeniem pokazując swoją pięść wielkości ich czterech, po czym nie minęła sekunda a już lecieli do matek. Na szczęście większość z nich patrzyła niepewnie na konia, bojąc się podejść bliżej. Mój wzrost to 1,80, Feniks mógł mieć spokojnie dwa metry.
          Po chwili poczułem jak ktoś depcze mi po stopach, podskakując, co chwilę. Odsunąłem się kawałek przyglądając się małej dziewczynce z jasnym warkoczem na plecach. Podskakiwała co chwilę w górę, próbując dosięgnąć szyi Feniksa, oczywiście nadaremnie się starała bo jak przystało na mojego kompana - utrudniał jej zadanie, jak tylko potrafił. Powinien już wiedzieć, że cukru ode mnie nie dostanie. Siano żerny egoista…
- Chodź, przytrzymaj się mojego rękawa, potem chwyć za grzywę - schyliłem się do małej dziewczynki pokazując jej w jaki sposób może na niego wsiąść. Z początku dalej uporczywie próbowała zrobić to po swojemu, ale ostatecznie spojrzała na mnie skwaszona, robiąc tak jak jej powiedziałem. Naprawdę bawiła mnie ta sytuacja. W jednej chwili wokół mnie liczba dzieciaków zwiększyła się dwukrotnie. Ledwo wyrabiałem, żeby żadnego z nich nie zgubić z pola widzenia, mimo wszystko Feniks nie jest zbyt przyjacielski. Cały czas miałem przerażające obrazy przed oczami, jak kopie któreś z nich kopytem.
          Po krótkiej zabawie dzieciaków, i kilku manewrach w małych kółkach, ruszyłem dalej. Starałem się nie zwracać uwagi na młode kobiety patrzące na mnie, ty samym spojrzeniem z jakim spotykałem się od kilku stuleci. Naprawdę to było krępujące, nawet jeśli spotykałem się z tym przez cały czas. Nad rumieńcem pracowałem dość długo, by nikt ich nigdy nie widział.
            Starałem się nie uzewnętrzniać tego, co czuję, wiele się pozmieniało od moich beztroskich czasów, Unii z Litwą. Zresztą wojna i obecna komuna w rządzie mi nie pomagała. Węgry, była stale kontrolowana przez Rosję, nie pomijając jego odwiedzin.
Zatrzymałem Feniksa, wzdychając głośno. Położyłem się na jego szyi, delikatnie głaszcząc jego sierść.
- Generalnie mam dosyć… - wtopiłem twarz w jego grzywę, próbując pozbyć się Rosji.
Wróciłem myślami do Węgierki i Prusaka, którzy prawdopodobnie dalej siedzą w moim domu. Od razu spochmurniałem, przypominając sobie sińce na jej twarzy. Rosja był okropnym człowiekiem pod każdym względem, zupełnie jakby był przez coś opętany. Tak nie zachowują się normalni ludzie.                    Westchnąłem  ciężko wtapiają twarz w białą sierść Feniksa. Bycie kobietą musi być okropne, jako mężczyzna nie przejmowałbym się tym, co mogą zrobić mi fizycznie poza dźgnięciem nożem, postrzeleniem, pobiciem, czy torturami i innymi, choć w przypadku Węgierki dochodzi do tego druga sprawa.
Po chwili Feniks zarżał żałośnie, nim zdążyłem się podnieść i rozejrzeć się co wywołało u niego niepokój, jego nogi ugięły się z głośnym łomotem uderzając o ziemię. Nagle zrozumiałem, co jest przyczyną - jak królową kochałem nienawidzę go!
- Ooo nie! Nie waż mi się tego robić! - krzyknąłem ciągnąc do siebie wodze - Dopiero, co jadłeś, spałeś też przez pół dnia! Nie obchodzi mnie to, że jesteś zmęczony! - kolejne parsknięcie z jego strony, tym razem zamachnął głową do przodu prawie wyrywając mi wodze z dłoni - I to, że jesteś stary!
Już układał się na bok mając dość moich jęków. Był cholernie silny, a droga powrotna była strasznie długa.
- No błagam… - wyjąkałem, ale w tej chwili przewrócił się na ziemie przygniatając mi nogę. Próbując się opanować, leżałem razem z nim, na boku - Dzięki, że dałeś mi pomajdać tą druga nagą… - spojrzałem na nią. Miałem brudne buty, muszę kupić sobie nowe. Nie, nie mogłem wytrzymać…
- Czemu ty zawsze musisz odwalać takie akcje! Już nigdy cię ze sobą nie wezmę! - kopnąłem go (w miarę przyzwoitości) w brzuch, na co tylko zamachnął ogonem - Najgorszy koń, jakiego można sobie wymarzyć!!!
Biała sierść połyskiwała mu w słońcu, a serce uderzało z taką mocą, jakby miało mu wyskoczyć przez skórę. Nagle przechylił w moim kierunku łeb, prychając złośliwe w moją stronę.
- Sam jesteś najgorszym jeźdźcem! Myślisz, że ktoś ma lepsze kwalifikacje ode mnie!? - zacisnąłem pięści, starając się wyjść spod jego ogromnego sadła. Nawet jak na moją siłę, było to strasznie trudne - Nie cierpię, kiedy to robisz…
Syknąłem, dając sobie spokój. Położyłem się na ziemi, czują jak plecy zaczynały mnie dotkliwie boleć. Czułem chyba każdy mięsień, że nie wspomnę o zmiażdżonej nodze. Rozłożyłem się w miarę możliwości na trawie, patrząc w niebo.
- Dobrze wiedzieć, że twoje nieodpowiedzialne i głupie zachowanie, wciąż jest takie same. Powinieneś bardziej dbać o mundur! Tyle lat, a wciąż jesteś nieodpowiedzialny! - rozniosło się nagle po lesie. Poznałem ten głos, zapomniałem, że miał przyjść, jego list zapodział się w mojej szafie jakiś tydzień temu.

- Nie mam munduru, to mój płaszcz… - westchnąłem nawet nie podnosząc głowy - Co tam słychać, Szwajcario...?



piątek, 6 marca 2015

W sumie...

Kojarzy mi się z sytuacją w Polskich filmach:
- ci sami aktorzy w dosłownie Każdym filmie, serialu ect.
:D