czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 83








Szwajcar spojrzał się na mnie z pożałowaniem, marszcząc swoje gęste brwi ze zdenerwowania. Blond włosy falowały spokojnie na wietrze odkrywając ciemnozieloną barwę jego oczu. Zwykłe poukładane życie żołnierza wskazywało wyłącznie jego ubiór, pracę i porządek w domu.
Jedynym elementem, który nie przestrzegał zasadzie "ładu" były jego włosy.
       Usiadł obok kładąc strzelbę na ziemię. Zmierzył mnie surowym spojrzeniem, które wyrażało tylko jedno i zapewne nie omylnie w tej sytuacji - żałość. Rzeczywiście musiało to wyglądać dość komicznie. Do tego dochodziła jeszcze jedna ważna informacja:
Mój honor i duma, były właśnie przygniecione przez wielkiego ogiera.
- Lepiej się nie pogrążać mówiąc w obecnej sytuacji jakiś żart, czy mogę sobie na to pozwolić? - zapytałem ironicznie, siląc się na szczery uśmiech.
- Odpuść sobie - oparł swoim obojętnym tonem - Czasami zastanawiam się jaka siła tak bardzo trzyma cię przy życiu, twoja beztroska jest jak plaga...
- Dzięki… zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu - syknąłem w stronę bezstronnego państwa, któremu takt wychodził chyba jeszcze gorzej jak Prusakowi.
Obróciłem ku niemu głowę, zdmuchując od razu pasemka włosów wpadające mi do oczu.  
- Po co przyszedłeś? Przecież świetnie sobie radzę - wykonałem pół owalny gest wolną ręką prezentując całokształt swojej sytuacji.
- I ma do mnie pretensje człowiek przygnieciony do konia… - podsumował.
Otworzyłem usta w akcie protestu, ale faktycznie mnie zgasił.
- Przysłała mnie Sora, martwiła się o ciebie - dotknął palcem białej sierści Feniksa przeczesując wzdłuż jego wzoru -  Nie mam co liczyć, że zastanę cię kiedyś w domu, przy robocie tak jak powinno być, nie?
Przerwał na chwilę patrząc na mnie jakby próbował pojąć sens mojej egzystencji. Można naprawdę wiele odkryć patrząc na jego mimikę twarzy, zazwyczaj kończy się tak, że myślisz, że to z tobą jest coś nie tak. Nie wiem, czemu ale naprawdę go za to lubiłem. Samokrytyka jest czymś co rzadko u mnie występuje.
 - Za każdym razem uczę się czegoś nowego, Prusak i Węgierka w twoim domu?! Czasami zastanawiam się, czy to całe "nasze towarzystwo" nie uchodzi za jakiś żart : Szwab Idiota, Nieprzewidywalne Morze, neutralne państwo kochające spokój, Anarchista i Wielbicielka bójek.
- Oo nadałeś nam ksywki - ucieszyłem się szczerząc niczym dzieciak, ale po chwili zdałem sobie z czegoś sprawę. Obrzuciłem go nieufnym spojrzeniem - Ej, ten anarchista to ja?!
Odpowiedzi nie marnował słów, podniósł znacząco brew krzywiąc się po swojemu. Zmiędliłem w ustach nie jeden komentarz pod jego adresem, według którego był on "jedynym" normalnym państwem w naszej grupie.
- Co do całego zamieszania u mnie w domu, powiedzmy, że wynikło to z przypadku.
Od razu moją głowę zbombardowały obrazy jak Prusy i Węgry, sami w jednym pomieszczeniu potrafią wywołać o wiele większy kataklizm niż ten w Pompejach. Na samą myśl poczułem dreszcze i strach przeszywające moją skórę. Chciałem by ostała się chociaż kanapa i antyczny fotel, były  dla mnie naprawę wartościowe.
Widząc jak robię coraz bardziej zirytowany i fioletowy na twarzy, wbijając mordercze spojrzenie na Feniksa, Szwajcar obrzucił mnie nie pewnym spojrzeniem.
- Słyszałem nie raz, że jesteś niesamowitym jeźdźcem, ale teraz… nie wiem, co myśleć - skwitował, mierząc mnie od góry do dołu.
- Ćwiczę nowe techniki - odpowiedziałem.
- Że co?
Kłamstwo mogło zatuszować głupotę mojego konia, a Szwajcaria i tak nie lubił jeździć konno, więc nie będzie dociekał. Miałem nie najgorszą, wręcz najlepszą renomę w Europie. Powinno się udać.
- No wiesz, pamiętasz Husarię? - zapytałem retorycznie, nie dając mu szansy odpowiedzieć - No to w ten sposób czuliśmy jedność z koniem i jego duszą. Przez przygniecioną nogę, mogę poczuć… silny przepływ krwi w żyłach, lub jej brak… to zależy. Fajnie, nie? - uśmiechnąłem się do niego z miną Alberta Einstein'a.
Żołnierz obrzucił mnie spojrzeniem mówiącym jasno, że nie zrozumiał kompletnie niczego. Zupełnie tak samo jakbyśmy rozmawiali po niemiecku i polsku, próbując się dogadać.
- Znam cię od kilku dziesięcioleci, ale takiego pieprzenia nie słyszałem naprawdę od bardzo dawna.
- Twierdzisz, że nie mam racji - zapytałem przenikliwie, wzbudzając w nim niepewność, na którą ciągle liczyłem.
Widząc, że wciąż zachowuję powagę zmieszał się, a na jego twarzy pojawił się znany grymas.
- Dobra nie ważne, nie będę tracił czasu na te wygłupy - warknął zirytowany, chowając za włosami blade rumieńce na twarzy.
Wstał gwałtownie prostując się jak na baczność. Jego surowe, zielone oczy rzuciły wyzwanie ciemnym Feniksa, które również wtapiały się w niego zaciekawione. Przesunąłem dłonią po ziemi starając się mieć na to przedstawienie dobry widok, pomimo niedogodności jakie stwarzało mi sadło konia.
- Jeśli zaraz nie wstaniesz nałożę na twojego pana takie rachunki, że twoim jedynym pokarmem stanie się trawa, a nie cukier, owies, siano i marchewka.
Feniks zarżał potrząsając nerwowo głową, ale dał za wygraną podnosząc się niechlujnie z ziemi. Gdy tylko uwolnił moją nogę poczułem jak krew, która nie dopływała do moich żył od kilkudziesięciu minut, na nowo zaczyna się poruszać. Normalnie noga byłaby do amputacji, ale nie zmienia to faktu, że ból był nie do wytrzymania. Jęknąłem mimowolnie przez zaciśnięte zęby mrużąc oczy. Pohamowałem łzy tlące mi się w oczach, ale po chwili zreflektowałem się szczerząc się najbardziej przekonująco jak na obecną chwilę potrafiłem.
- Ah, co za… orzeźwiające uczucie. Moje mięśnie właśnie tego potrzebowały, od razu lepiej - tutaj spojrzałem wilkiem na Feniksa, biorąc szczególny nacisk na ostatnie słowa.
Wstając poprawiłem się, strzepując żółto-czerowne liście z płaszcza. Na dodatek ziemia była mokra, przez co było mi strasznie zimno. Cały materiał nasiąkł wilgocią co dawało naprawdę nieprzyjemne w skutkach odczucie.
Szwajcaria stał cierpliwie czekając, aż w końcu się wygramolę z ziemi. Trzymał uzdę białego drania, głaszcząc go po grzbiecie.
- Jedziemy do ciebie - powiedział, poprawiając beret na głowie - Musimy omówić parę rzeczy.
Na te słowa w mojej głowie od razu przywołały się obrazy wszystkich trunków, które pochowałem w piwnicy pod domem. W chwilach nudy, zwykle tym się zajmowałem. Zawsze jakieś hobby, a nikt nie odmówi mojej wódce działania.
- Masz szczęście, zrobiłem ostatnio świetną wiśniówkę - uśmiechnąłem się do niego, w końcu będę mógł ją wypróbować. Na samą myśl, chciałem już być w domu.
Wsadziłem buta w strzemię wsiadając na Feniksa, który kopał niespokojnie kopytami ryjąc w ziemi dziurę. Żołnierz zmarszczył brwi widząc ten popis. Mimo wszystko, gdy spotkał mój oczekujący wzrok, mruknął coś pod nosem, siadając tuż za mną.
- Spinaj się tym razem - powiedziałem do Feniksa, uderzając go strzemionami w bok.
- C-co?! - głos Szwajcara urwał się w połowie, bo po chwili powietrze stało się o wiele gęstsze, od nabierającego tempa. Szwajcar, załapał mnie w ostatniej chwili w pasie czując, że zwykle trzymanie tylnego łęku mu nie pomoże.
*

Bawiła się nerwowo miodowymi kosmykami, mierząc wzrokiem drzewa i wszystkie miejsca, gdzie zauważyła ruch. Nawet jeśli spowodowane przez wiatr, nie umknęły jej bystremu spojrzeniu. Zimne, jesienne powietrze zbierało za sobą liście podnosząc je swobodnie z ziemi, niczym nic nie znaczące przedmioty.
Zacisnęła palce na gardle, w miejscu gdzie znajdywały się nierówne poziome blizny wzdychając głośno. Silne podmuchy szamotały jej włosami, na wszystkie strony, mimo to nie poprawiała ich, całą uwagę skupiała na ciemnym punkcie w oddali.
- Herbaty? - usłyszała za sobą cichy głos.
- Nie, dziękuję. Nie przepadam za nią - opowiedziała łagodnie, nie odrywając wzorku od obrazu przed sobą.
Lichtenstein spojrzała na nią niepewnie, szukając w głowie odpowiednich słów. Cały czas czuła przy niej niepokój, który narastał z każdą chwilą jej milczenia. Opanowała dłonie, starając się nimi nie trząść, czego nie dało się nie zauważyć gdy porcelana, co chwilę stukała miarowo o spodek talerza.
- Nie martw się. Szwajcaria jest wyszkolony, znajdzie go. Zresztą, jego największym atutem jest to, że nie ma lepszych pod względem tropienia.
Sora odwróciła się do niej nie kryjąc zaskoczenia. Widząc jej zaciekawienie drobna blondynka uśmiechnęła się przelotnie ukazując całą słodycz swojej natury, kryjąc tym samym swoją nieśmiałość.
- Każde z was ma jakiś atut? - zapytała po chwili namysłu, wpatrując się  oczekująco w stronę "młodszej siostry" Szwajcarii.
- Podczas lekcji z bratem dowiedziałam się wielu rzeczy, ale tylko raz o tym wspomniał - odpowiedziała spokojnie cofając się myślami w czasie - Tylko najstarsze państwa posiadają coś w rodzaju daru, w którym nie dorównuje im nikt inny. Ma to związek z ich wiekiem, i doświadczeniem jaki nabyli przez swoje długie życie tutaj.
Gdy spojrzała na Sorę zaniepokojona dziwną ciszą i brakiem odpowiedzi, zupełnie straciła reżim, widząc jej pełną fascynacji twarz. W jednej chwili wydawało się, że znowu jest dawną sobą bez żadnych mocy. Zielone i czerwone oko błyskało łagodnie przy lekkim świetle sprawiając wrażenie naprawdę niewinnej istoty.
- Wszystko w porządku? - powiedziała po chwili Lichtenstein, widząc jej nagłą zmianę nastroju.
- Jaką masz zdolność? - wyskoczyła z radością Sora, potrząsając ją za małe ramionka - Wiesz jakie mają zdolności inne państwa?
- Em, tak a-ale nie wszystkich - wyjąkała przytłumiona przez nadmiar entuzjazmu.
Sora czekała cierpliwie odsuwając się od niej na tyle, by nie czuła się już przez nią atakowana. Szczególnie dlatego, że wciąż pamiętała, co zdarzyło się tamtej nocy w willi pośrodku lasu. Szwajcar dalej jej nie ufał, a Lichtenstein trzymała ją na dystans. Sora uspokoiła się wpatrując się w nią swoimi pięknymi oczami, w które przez chwilę zatonęła panienka.
- Wiem, że Polska jest znany z tego, że potrafi odradzać się… - zamyśliła się na moment, a jej oczach zabłysło coś nieznanego - W końcu Polska jest od nas o wiele starszy, ale to wciąż jest niesłychane, co robi. Czytałam historię każdego z państw, ta Polski jest najbardziej nieprawdopodobna, w przeciwieństwie do mojej.
W jej głosie pobrzmiewał szacunek. Nie mówiła niczego nie znanego, jednak widać było, że czyny Polski wywarły na niej ogromne wrażenie. Sora nie wtrącała się, słuchała z uwagą wyobrażając sobie wszystko w umyśle. Sama znała go od bardzo dawna, ale nie potrafiła przypomnieć sobie wszystkiego, przez jej zupełnie inny punkt widzenia. Jako dzieci po prostu się bawili, a Polska znikał czasami na wojny czy zwykle bójki, to nie było nic wartego uwagi, bo ta kolej rzeczy był czymś zbyt naturalnym.
- Brat jest tropicielem, Węgry choć może nie jest to zdolność to jednak jest bardzo szanowana dzięki swojej sile… może kiedyś ci opowie, dlaczego - uśmiechnęła się na samą myśl - Prusy… wytrzymałość, ciężko mi powiedzieć, czy to prawda, ale słyszałam jedną historię.
- Historię? - zapytała, czując jak wzbiera się w niej niepokój.
Lichtenstein przytaknęła zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Widać, że nie chętnie przechodziło jej przez gardło, to co zamierzała powiedzieć. Spojrzała wymijająco w bok, uciekając od spojrzenia Sory.
- Prusy został oficjalnie pokonany przez Rosję… brat uważa, że Rosja nie ma w zwyczaju pozbywać się swoich zabawek, poza Polską, którego uważa za najgorszego wroga. Dlatego trzymał go gdzieś u siebie… to tylko spekulacje brata, ale Prusak nawet jako państwo ma podobne odmrożenia jak Polska, czy też ty.
Drobne dłonie Lichtenstein sięgnęły po blade Sory, pokazując ślady po utarczce z Rosją na Syberii. Ciemny cień na twarzy Morza pogłębił się wraz z zobaczeniem starych ran.
- Wiesz najlepiej, że Rosja jest nieobliczalny i robi wiele złego. Dlatego dziwi mnie fakt, że Prusakowi udało się ujść z życiem, nawet po fakcie przestania posiadania statusu państwa.
Nastąpiła cisza. Sora nie potrafiła wydobyć z siebie, ani słowa. Po tym co usłyszała, czuła jak zaczynają powracać nie znośne wspomnienia związane z Prusakiem. Jej nienawiść, złość i chęć zemsty, za każdym razem odnawiały się nieproszone.
- Prusy… - zaczęła skupiając na sobie uwagę drobnej dziewczyny. Jednak nim zdążyła dokończyć Węgry zmaterializowała się tuż obok nich, przygryzając kawałek jabłka.
- O czym rozmawiacie? - powiedziała przez pełną buzię, gryząc głośno kawałek owocu.
Lichtenstein skrzywiła się lekko widząc tak swawolne zachowanie u szatynki, która oparła się niechlujnie o ścianę, opierając się drugą ręką o jej ramię. Uniosła dłoń wycierając jej wierzchem okruszki jabłka zmaterializowane nagle na jej policzku.
Widząc markotną minę młodej panienki, Węgry skrzywiła się ukazując przepraszający uśmiech w jej stronę.
- Wybacz.
- Eh, nie przejmuj się. Zawsze noszę ze sobą chusteczkę powinna być gdzieś tutaj… - rozejrzała się po komodzie, pamiętając, że właśnie tam ją uprzednio położyła.
Sora zerknęła kątem oka na speszoną Węgierkę, która właśnie wycierała sobie nią ubrudzone usta. Na jej rogu widać było naszyte inicjały V.Z ( Vash Zwingli) Zdaje się, że od razu zrozumiała swój błąd chowając ją za siebie. Każdy widział, że dostała ją od Szwajcarii, co mogło wiązać się z niezłą awanturą nawet jak na niepozorną panienkę, jeśli coś tak ważnego zostałoby zniszczone.
Krzątająca się obok Lichtenstein na całe szczęście tego nie zauważyła zastanawiając się nad pustą szafką.
Sora odsunęła się od nich, chcąc dać chwilę na poukładanie myśli.  Spojrzała na las, który szamotał się z wiatrem nie dając za wygraną. Liście, które nie odpuściły pomimo zimna, szamotały się ze sobą nawzajem. Pola przestały błyskać złotymi refleksami odbijającymi się od ziemi, co przynosiło za sobą wyłącznie ponurą rzeczywistość kończącego się lata.
- Nie powinnam była im tyle obiecać… - westchnęła wdychając przez usta powietrze.
- Mówiłaś coś? - panienka znalazła się tuż obok niej częstując ją niewinnym uśmiechem - Myślę, że jednak ci się przyda - stwierdziła, chwytając jej dłoń, i mimo wszystko podając jej ciepły napój.
Sora przyjrzała mu się nieufnie, po czym spojrzała na uśmiechnięta twarz towarzyszki Szwajcarii. Podsunęła sobie filiżankę, popijając jeden niepewny łyk, po czym otworzyła szeroko oczy.
- Dziwne… kiedyś smakowało paskudnie! - zdziwiona, spojrzała podejrzliwie, na naczynie.
- Przyniosłam dla Polski herbatę z domu. Powiedział, że nie będzie się u niego truł byle czym.
W towarzystwie już się przyjęło, że wszelkie obelgi od żołnierza należy odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni, by znaleźć ich prawdziwie znaczenie.
- Tak naprawdę kupił mu je z czystej kultury…- westchnęła.
Wciąż miała krótkie blond włosy, które bardzo przypominały te Szwajcarii, jednak ciężko było określić między nimi stosunek. Często używali sformułowania wobec siebie jakby byli rodzeństwem, choć prawda była zupełnie inna.
- Coś ich nie widać. Mówiłam, żeby go zostawić, Polska jest dorosły - sapnęła brunetka, wychylając się znad ramienia Sory.
- Jak dla mnie to może i mieć te setki lat, ale to nie zmienia faktu, że się martwię - syknęła na brunetkę, próbując zrzucić ją z ramienia - Wciąż jestem na ciebie zła!
Lichtenstein westchnęła, czując, że całe naprawianie humoru Sory poszło na marne. Odkąd przybyła do domku Polski, nie zastali tam jego gospodarza. Już kilka metrów przed jego drzwiami mogli z łatwością określić, kto się w nim znajduje. Gęste pukle włosów Węgier latały za oknem z jednej na drugą stronę, zaś jasne i lekkie Sory ganiały tuż za nią. Prusaka zauważyli dopiero, gdy przekroczyli przez próg otwartych drzwi, które z nieprzyjemnym zgrzytem zaprezentowały smutną rzeczywistość zbieraniny różnych charakterów.
Szwajcaria już na miejscu zamierzał się wycofać udając, że niczego nie widział, a jego stopa nie stanęła na szalonej ziemi Polski. gdyby nie drobna dłoń Lichtenstein zaciśnięta na jego własnej, już dawno uciekłby z krzykiem w swojej duszy.
Szwajcar zmroził wzrokiem Prusaka, który siedział tuż za ścianą z ogromną śliwą pod okiem, wskazując na migi wyjaśniając prostą wskazówkę: Nie właźcie tam.
Ostatecznie skończyło się na pęknięciu w drewnianym okuciu strzelby Szwajcarii, który był przygotowany w razie ataku, trzymając ją silnie w dłoni. Dalszy ciąg historii był równie prosty. Wyparował z domu pełnego chaosu, starając się znaleźć osobę odpowiedzialną za cały bałagan jak i również towarzysza kogoś z kim potrafił jeszcze wytrzymać.
- Niby, za co?! - węgierka ustawiła się przodem do Sory, mierząc się wzajemnie wzrokiem - Nie moja wina, że wchodzisz do domu nawet nie pukając, że nie wspomnę, że przez okno!
Sora naburmuszyła się, odwracając od Węgierki wzrok.
- Czem musial popro..cdo to… - wymruczała niewyraźnie pod nosem.
Węgry spojrzała pytająco na Lichtenstein, niczego nie rozumiejąc. Panienka wywróciła oczami, uważając całą sytuację, za niepotrzebną. Zaczynała żałować, że Szwajcaria zostawił ją z dużo większym bałaganem niż można było przypuszczać.
- Niczego nie zrozumiałam, mów głośniej!
Sora wyglądała jakby miała wybuchnąć ze złości, jej twarz poczerwieniała ukazując gniewne iskierki w jej "kolorowych" oczach.
- Uh! - krzyknęła, zaciskając dłonie w pięści - Dlaczego kazałaś mi go nie zabijać! To nie fair! - mówiąc to odsunęła Węgierkę ze swojej drogi, idąc w kierunku pastwiska, mrucząc cały czas pod nosem ze złości.
Węgry stanęła jak wryta, patrząc na odchodzącą Sorę. Lichtenstein pokręciła głową z dezaprobatą.
-  Mogłabyś jej chociaż nie prowokować - stwierdziła, podnosząc z ziemi filiżankę, którą upuściła Sora - Dobrze wiesz, że jej nic tu nie trzyma…
- Ta, tylko Polska - zaakcentowała dobitnie ostatnie słowo, wyrażając jednocześnie bezsilność.
Po chwili z twarzy Lichtenstein znikła markotna mina, przypomniawszy sobie o czymś ważnym.
- Właściwie, dlaczego się kłóciliście? Wtedy jak przyszłam z bra… - nie dokończyła, bo Węgierka widząc, do czego zmierza, natychmiast zmieniła temat.
- Zobacz już jadą!! - krzyknęła wskazując na punkt przed nimi. Z początku, chciała to wykorzystać jak blef, by uciec od niewygodnych pytań, ale w rzeczywistości, ktoś naprawdę zbliżał się na horyzoncie.
Na twarzy panienki od razu zabłysł piękny uśmiech i rumieniec.
- Szwajcaria - powiedziała wybiegając im naprzeciw, a krótkie, jasne włoski zafalowały odkrywając jej szmaragdowe oczy.
- Ktoś tu chyba ma obsesje…  
Węgry obróciła się napięcie, wymierzając już dawno przygotowaną pięść w stojącą za nią postać. Srebrne włosy cofnęły się automatycznie ledwo unikając ciosu.
- Jesteś denerwujący! Wolę taką obsesję, niż mieć cię na głowie! - syknęła, uśmiechając się demonicznie - Głupku.


Powiedziała to w taki sposób, że Prusak nie tyle, co wystraszył się węgierki, ale tego, w jaki sposób go postrzega. A wszystko zaczynało wracać do normy. Bo wiedział, że ona nigdy nie będzie pokazywała swoich słabości więcej razy, niż na jeden wiek, a już w szczególności zwierzać się mu.

*

Spojrzałem przed siebie, uśmiechając się lekko. Drobna dziewczyna, o wyglądzie podobnym do osoby siedzącej za mną biegła naprzeciw nam, można powiedzieć, że to nawet zabawne. Czułem jak Szwajcaria, prostuje się od razu, starając się nie spaść przy tym z konia. Widząc jak bardzo się starał nie narzekać… co robił przez całą drogę, zwolniłem tempo Feniksa. Widziałem, ile znaczyła dla niego Liechtenstein, i to, co o nim myślała, nie tylko jak o opiekunie. Naprawdę się dla niej starał, wypadać jak najbardziej dumnie i niezachwianie.
Pomachałem jej, uśmiechając się szeroko. Już dawno nie miałem tylu gości w swoim domu, może by jakoś to uczcić…
Zatrzymałem Feniksa kilka metrów przed brukowaną drogą do mojego domu. W tym samym czasie Szwajcaria zszedł z wyraźną ulgą z konia, witając się z Lichtenstein.
- Widziałaś może Sorę? - zapytałem przerzucając wodze do przodu.
Panienka, spojrzała na pastwisko, zastanawiając się przez chwilę.
- Poszła tam, ale nie jestem pewna, czy nie wróciła do siebie - wskazała na dolinkę za moim domem - Pokłóciła się z Prusami i Węgrami…
Słysząc to westchnąłem ciężko, przecierając sobie twarz dłonią. Znowu to samo, już lepiej dogadywała się z ludźmi, kiedy nie była w pełni sobą. Teraz w sumie wszystko ją denerwowało. Prusak to oczywiście, co innego.
- Dziękuję - powiedziałem zsiadając z konia - Dołączę do was za jakąś chwilę rozgośćcie się w domu.
Rozeszliśmy się. Widać było, że Szwajcaria wręcz marzył o fotelu, bo ujął dłoń Lichtenstein, ku jej ogólnemu zadowoleniu i ruszył stanowczym korkiem do przodu.
Odwróciłem się do Feniksa odpinając mu popręg i uzdę. Gdy wypluł wędzidło, zarżnął radośnie, potrząsając głową. Spojrzałem na niego z ulgą, widząc jak cieszy go wolność bez żadnych więzów, które by go gdzieś zatrzymywały.
Sięgnąłem do kieszeni, wyjmując białą kostkę. Nie zasługiwał na nią, to oczywiste. Ośmieszył mnie, przygniótł mi nogę i ogólnie był irytujący, ale mimo wszystkich jego wad, był moim jednym najbliższym przyjacielem.
- Masz ignorancie - podałem mu kostkę cukru, na którą spojrzał ze zwątpieniem, skrzywiłem się widząc jego niepewność - Nie ufasz mi? - Zrobiłem swoją niezawodną minę, zwijając usta w dzióbek.
Posłusznie zjadł słodycz, chrupiąc ją głośno. Uśmiechnąłem się z satysfakcją.
- Nie możesz mi się oprzeć, co nie? - dałem mu sójkę w bok, przez co potknął się lekko, nie przewidując takiego zachowania z mojej strony.
Ruszyliśmy na polanę, gdzie zawsze pasły się moje konie. Jak i również Promień, choć wyglądał na o wiele starszego niż kiedyś. To była przykra myśl, bo żyłem przekonaniem, że skoro to jej koń, i często nią przebywał, to może i na niego przeniesie się to, co daje " nieśmiertelność" Feniksowi. Widząc go natychmiast do niego pobiegł.
Zacząłem rozglądać się za moją zaginioną. Widziałem tylko kilka polnych kwiatów, otulonych przymrozkiem i pajęczyny pająków. Słońce też chyliło się ku zachodowi, więc czasu miałem coraz mniej.
- Sora? - krzyknąłem, rozglądając się. Nikogo nie widziałem.
Po chwili poczułem dym. Spojrzałem w stronę domu, skąd dochodził zapach.
Prusak i Węgry rozpalali ognisko, a Szwajcaria i Lichtenstein robili coś do jedzenia w kuchni, co chwile widziałem jak któreś z nich się po niej krząta.
- Co tak śmierdzi…? - usłyszałem, gdzieś blisko mnie.
W końcu ją znalazłem. Leżała na ziemi, a jej złote włosy, rozłożyły się po kwiatach i trawie. Zmarszczyła nosek, mrużąc oczy. Wiać nie lubiła tego zapachu, zaś ja go uwielbiałem, bo zwiastował zwykle dobrą zabawę i miłe towarzystwo.
Podszedłem do niej, siadając obok. Zauważyłem, że patrzyła jak słońce powoli zachodziło, a po drugiej stronie nieba zaczynały pojawiać się pierwsze gwiazdy. Piękny widok, jeden z wielu uroków jesieni.
- Co tu robisz? Powinnaś być z nimi i spędzać miło czas - jęknąłem bezradnie - Kłótnie nie mają obecnie żadnego sensu. Sora naprawdę rozumiem jak ci ciężko, ale…
- Wszystko się tak szybko zmienia - przerwała - Nie będę miła dla Prusaka, nigdy nie będę… Mam dosyć tej obietnicy, którą złożyłam Węgrom. To była przesada! - żachnęła się na samą myśl.
- Ej, to był twój pomysł, w podzięce jak to ujęłaś - zauważyłem, podnosząc znacząco brew.
Widząc moją minę, naburmuszyła się jeszcze bardziej, odwracając wzrok. Nie robiła tego bo chciała, tylko, dlatego, że sumienie tak naprawdę zgryzało ją od środka. W Szwajcarii i Lichtenstein do tej pory widzi strach, który odczuwają, gdy są blisko niej.
- Tylko ona mnie o coś poprosiła…  - zasmuciła się przez chwilę - Szwajcaria i Lichtenstein  prawie się do mnie nie odzywają.
- Daj im trochę czasu, gdybyś była na ich miejscu zrobiłabyś to samo. Jako państwo mogę ci powiedzieć, że mamy krótką pamięć do takich rzeczy, szczególnie dlatego, że jest milion innych o wiele ważniejszych…
Położyłem się obok niej, nie odrywając dłoni od jej własnej. Zacząłem bawić się jej palcami, łącząc moje opuszki z jej własnymi. To chyba wystarczyło żeby poprawić jej humor, bo uśmiechnęła się, zamykając na chwilę oczy.
- Ten zapach… - powiedziała spokojnie, wzdychając na nowo powietrze - Kojarzy mi się często z wojną.
Właśnie w taki sposób - patrz wyżej - niszczy się tzw. "romantyzm".
- Wiesz myślę, że to może podchodzić pod zboczenie zawodowe - skwitowałem.
Nie skomentowała tego, jak i nie otworzyła oczu, dalej uśmiechając się jakby przez sen. Puściła moją dłoń, szukając na ślepo mojej głowy. Gdy poczuła moje włosy położyła ją lekko na mojej grzywce. Przemierzając między pasemkami z góry do dołu, przeplatając nimi między palcami. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego równie delikatnie i emocjonalnie. Nie protestowałem, to było nieziemsko przyjemne.
- Wiesz… - zaczęła przerywając ciszę - Twoje włosy zawsze nim pachniały. Za każdym razem jak przychodziłeś na brzeg, wracałeś prosto z jakiejś wojny. Byłeś wiecznie umorusany na twarzy, a twoje włosy były wiecznie posklejane, czy to od potu lub ziemi. Wiecznie zadyszany, z porwanymi ubraniami…
- Dzięki, chyba mi starczy - skwitowałem czując się jak najgorszy prostak na świecie. Nie pamiętałem, żebym wyglądał aż tak źle. Słysząc jej punkt widzenia, poczułem się naprawdę głupio.
Sora zaśmiała się głośno, przysuwając się do mnie z perłowym uśmiechem. Będąc tak blisko mogłem wręcz utonąć w jej pięknie. Podniosła się z ziemi, nachylając się do mnie. Serce od razu mi przyśpieszyło.
- Byłeś najprzystojniejszym mężczyzną jakiego spotkałam. Tylko prawdziwy dżentelmen biegnie by spotkać przyjaciółkę mieszkającą tak daleko, a mimo zmęczenia i ran rzucałeś byłe gdzie części zbroi i biegłeś mi na spotkanie.
Zbliżyła się na tyle, że czułem jej ciepły oddech na skórze. Chwyciłem w dłoniach jej twarz zbliżając się do jej czerwonych uśmiechniętych ust.
- Powinniśmy już iść, robi się coraz zimniej, a Węgry będzie urywać mi głowę, jeśli zaraz tam nie przyjdziemy - na samą myśl, dostawałem dreszczy.
Wstałem z ziemi, przywracając sobie włosy do ładu, po bardzo skomplikowanym głaszczeniu ze strony dziewczyny. Sora zbliżyła się automatycznie do mnie, chwytając moją dłoń w jej własną.
 Sora spojrzała na ognisko od razu kurcząc się w sobie. Towarzystwo osób którym niedawno robiło się pranie mózgu mogło być bardzo nieprzyjemną sytuacją, ale i tak nie zamierzałem jej odpuścić. Wyjąłem jej strączki siana włosów sprawiając niemy uśmiech na jej twarzy.
- Polsko, ruszysz ten tyłek, czy wysłać ci specjalne zaproszenie!? - Węgry jak zwykle musiała robić swoje, utrudniać mi życie.
- Co ja bym bez ciebie zrobił! - odkrzyknąłem jej z pełnią ironii w głosie.
- Nic od 1370! - oddała z nawiązką.
Otworzyłem szeroko oczy z zdumienia nie mogąc uwierzyć, jakim właśnie poczęstowała mnie argumentem. Zmiędliłem w ustach przekleństwo pod jej imieniem.
- Co było 1370? - Sora zaczęła się mnie wypytywać widać strasznie ją to zaciekawiło, mnie natomiast nie bardzo.
-… Nasza Unia personalna, jej szef, król Ludwik I został na jej mocy moim szefem - powiedziałem niechętnie - Węgry wiecznie puszy się z tego powodu, nie daje mi z tym żyć odkąd pamiętam.
Spodziewałem się pocieszenia, albo, chociaż milczącego zrozumienia. Nie, zostałem poczęstowany głośnym śmiechem z jej strony.
- Kobiety… - wyjąkałem, wywracając oczami.
Gdy stanąłem twarzą w twarz z węgierką wymieniliśmy się od razu srogim spojrzeniem. Nie zamierzałem ulec. Trzymała tacę z kiełbaskami przyniesionymi od Szwajcara, częstując nimi Lichtenstein siedzącą obok. Cały czas nie spuszczając ode mnie wzorku, kontynuowaliśmy nasz pojedynek na "spojrzenie".
- Lepiej jedz jak najszybciej, zamierzam zjeść większość tego co tu mamy! - Prusy rzucił się na dwie bezbronne kiełbaski, wycierając rękawem pozostałości po wielu innych.
Sora obrzuciła go obojętnym spojrzeniem, odwracając od niego głowę. Ten widząc to zmarszczył swoje gęste brwi spod, których błysnęły rubinowe tęczówki.
- Jasne… - prychnął, przestając sobie zawracać nią głowę po zobaczeniu przyniesionych przez Szwajcara ciast.
- Co oni robią? - siadając obok swojej podopiecznej, położył z dala od brudnych rąk srebrnowłosego tacę z ciastami przyglądając się krzywo mojemu przedstawieniu.
- Typowe, daj im kilka minut, aż to z siebie wyrzucą, i będzie jak zwykle… - odpowiedział Prusy machając oschle dłonią.
Wziąłem głęboki wdech, przybierając bojowe nastawienie.
- Dobrze wiesz, że to ty bardziej potrzebowałaś mnie! Nie wmawiaj mi znowu, że jesteś dla mnie jakiegoś rodzaju wybawicielką. Zresztą wiecznie musiałaś się wtrącać, to samo z bitwą o Ruś halicką!
- No jasne, bo Ty musiałeś mieć wiecznie wszystko!  - Węgry uderzyła mnie w brzuch - Co by ci szkodziło, mi ją oddać?! Byłeś małym rozpieczonym bachorem, przez którego ją straciłam!
- Ale pomoc ode mnie to chętnie, co? - syknąłem, oddając jej cios - Skoro miałem sojusz z Państwem Osmańskim, jak mogłem ci pomóc!? Masz wiecznie do mnie pretensje!
- Ah, no tak zapomniałam, że byłeś takim tchórzem, ja jakoś mogłam ci pomóc!
Zaczynałem tracić grunt pod nogami. Za szybko, wspomniałem o Turcji, potem będę musiał sobie spisać resztę rzeczy sprzed tego czasu. Moje argumenty powoli się kończyły, przez rozbiory i wojnę światową. Wtedy raczej ciężko mi było skupić się na kimś innym niż sobie. Choć w sumie Bitwa pod Anglią jakoś nie przyniosła mi sympatii ze strony szlachcica.
- To nic nie zmienia, wykraczasz ponad tamte czasy! - wycedziłem.
- Pozwól, że coś zacytuje " „Nie jesteśmy skłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji prze­ciw Polsce. Przez - pośrednio - rozumiem tu, że odrzucimy każde żądanie, które prowadziłoby do umożliwienia transportu wojsk niemieckich pieszo, pojazdami mechanicznymi czy koleją przez węgierskie terytorium dla napaś­ci przeciw Polsce. Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę katego­rycznie, że na oręż odpowiemy orężem"
Uśmiechnąłem się złośliwe. Nie musiała wcześniej tego wiedzieć, ale znałem ten list od pierwszego słowa. Wiele jej zawdzięczałem w czasie wojny, ale teraz nie będę tego rozdzielać na dwoje. Cel był jeden - wygrać z klasą. Specjalnie pominęła dalszą część listu, albo zwyczajnie myślała, że jej nie pamiętałem.
- Co ja zrobię, że mnie tak kochają u ciebie: Jeślibyśmy zaś pozwolili Niemcom – czy to bez żadnego sprzeciwu, czy po ewentualnym proteście – na to, aby z naszego terytorium walczyli przeciw Polsce, wybuchłaby tu rewolucja i nastąpiłby taki wstrząs moralny, że stracilibyśmy wiarę w siebie”.
Stykałem się z Węgierką czołami mierząc wściekłym spojrzeniem.
- Zamkniecie się wreszcie!? - krzyk Szwajcarii odbił się nam w uszach tak gwałtownie i władczo, że oboje z Węgierką usiedliśmy nam miejscach, jak wryci- Jesteście jak dzieci, bądźcie w końcu poważni!
Węgry pokazała mu język wypinając dumnie piersi do przodu, co spowodowało "trzęsawkę" powiek Szwajcarii.
- Chyba nam nie zazdrościsz? - skierowała oskarżycielsko palec w jego stronę
- Jedyne czego mógłbym wam zazdrościć to - przerwał udając zamyślenie - a nie przepraszam. Nie posiadacie niczego godnego uwagi.
W krótkiej chwili jedna z niewinnych kiełbasek z talerza Prusaka poszybowała prosto w stronę Szwajcara, który oczywiście uniknął ciosu w dziecinną łatwością. Węgry przetarła sobie nos niczym mistrz rzutów w baseball'u Ameryki. Prusy patrzył na pusty talerz z coraz bardziej niezadowoloną miną.
- Ej! Co ty kurde robisz! - krzyknął zdenerwowany trącając Węgierkę w ramię - Marnujesz dobre żarcie!
- Dziękuję - wtrącił z uśmiechem Szwajcar dumny ze swych wyrobów.
- Cicho! - syknął w jego stronę Prusak - Oddawaj mi swoją część.
Dźgnął widelcem w talerz Węgierki, która w ostatniej chwili odsunęła od niego swoją porcję. Dziewczyna zaśmiała się kpiarsko, tym bardziej prowokując srebrnowłosego. Chwilę później jego widelec wibrował z jednej na drugą stronę jej talerza z taką szybkością, że można było zauważyć tylko srebrny połysk sztućca na tle jasnego ogniska. Węgry nie miała zamiaru mu jej oddawać wiec zwyczajnie przesuwała ją po całym talerzu uprzedzając ataki Prus. W moich uszach odbijał się tylko dźwięk jak oba widelce są już niemalże pozbawione swoich ostrych końcówek.
~~~
Parę drinków później mogłem w końcu zobaczyć upitego Szwajcara. Oczywiście, moje wyroby posiadały tyle procent, że już dawno przekroczyły wszelkie normy. W sumie też byłem trochę podpity, ale tylko ja i Węgry trzymaliśmy poziom. No… nasz poziom.
Dochodziła 3 w nocy. Byliśmy chyba na tyle głośni, że dziękowałem sobie samemu, że zamieszkałem w domku położonym w samym sercu pól. Pogoda była wprost idealna na typowe ognisko z towarzystwem, wiatr nie rozsadzał nam ognia a gwiazdy migające na niebie były naprawdę uwodzicielskie.
Wszystko było naprawdę takie jakie mógłbym oczekiwać od życia. Szwajcaria napił się po raz dziesiąty z rzędu mojej wódki, po czym osunął się z przymrużonymi oczami na ziemię, opadając lekko obok zaspałem Lichtenstein. Nie mogłem wyjść z szoku, po tym jak panienka nie wytrzymała pierwszych nalewek mojej wiśniówki. Cały czas tylko zerkała niepewnie na Szwajcarię, który z początku nawet się nie zaczerwienił, zaś ona sama skrywała pod drobnymi włosami swoje rumieńce.
Ja i Sora zaczynaliśmy po raz kolejny wojenkę na to kto lepiej zniesie całą kolejkę. Węgry już od dłuższego czasu podśpiewywała sobie pod nosem, kręcąc się na wszystkie strony, w nie skoordynowanym tańcu.
Podeszła do Szwajcarii, kładąc nogę na jego brzuchu. Widać, że już nie miał siły ani chęci się podnosić, więc wyglądał jak ofiara pod władczą pozą Węgier.
- I kto jest teraz dzieciakiem! Ty jesteeeśś~~! - po czym roześmiała się, przybijając ze mną standardowo piątkę - Uh, cieniasy… - okrążyła ognisko, kilka razy, chwiejąc się na wszystkie strony.
Oderwałem się od kolejnego kieliszka spoglądając na to z niepokojem. Szła teraz prosto w stronę Prusaka, który widać odczuwał upicie się w dość dziwny sposób. Wstałem chwytając ją za sukienkę, żeby odciągnąć ją jak najdalej od niego. Prusy śpiewał swoje narodowe piosenki nie szczędząc sobie, tych o wurstach. Zresztą jego dłonie dziwnie lewitowały w powietrzu, a palce zaciskały się na czymś, co raczej budziło jakieś pierwotne instynkty.
Szwajcar leżał na plecach patrząc się tępo w niebo. Chłodny wiatr ostudzał naszą skórę, która przez rozgrzewający alkohol sprawiała przyjemne uczucie.
- Ej… Szwajcario jesteś… moim kuzynem nie…? - wycharczał Prusy, wskazując na niego jakimś kijkiem, którego ułamał z leżącego konara drzewa.
Żołnierz nie obrócił głowy, tylko spojrzał na niego obojętnie.
- Jak ty w sumie masz na imię? - siwowłosy wyprostował się, znalazłszy sobie nową zabawę.
Każdy spojrzał odruchowo na Prusaka, który cały zaś bełkotał coś niezrozumiałego pod nosem. Jednak wcześniejsze pytanie było jak bomba zegarowa u każdego z nas. Węgry opanowała swój krok, wtapiając spojrzenie w wyłączonego z życia Szwajcara. Sora również nie omieszkała ciekawości, zerkając to na mnie to na odbiorcę nie taktownego pytania.
- Vash kretynie - wychrypiał ledwo, zdmuchując posklejane kosmyki z ust.
Nie pohamowałem u siebie otworzenia ust. Rozumiałem, że alkohol potrafi naprawdę wiele, ale nie na taką skalę. Po chwili poczułem na sobie zdezorientowane spojrzenie Węgierki, której odpowiedź Szwajcara przywróciła najwidoczniej władze w umyśle.
- A ten skrzat? - Prusak nie dawał za wygraną, chyba dalej nie zdając sobie sprawy do czego doprowadza jego chciwość lub głupota.
Zabawniejsze było to, że śpiąca dotąd Lichtenstein, z jakiegoś powodu wiedziała, że mówił do niej.
- Li-li - westchnęła Lichtenstein dostając małej czkawki.
W moim gardle stanęło z milion słów, które chciałbym powiedzieć, ale nie dałem rady ich z siebie wyrzucić. Węgry usiadła obok mnie, wymieniając ze mną przerażone spojrzenie.
- Gilbert - skwitował Prusak ze swoim złośliwym uśmieszkiem, wznosząc toast i pociągając ogromny łyk z kieliszka osunął się na kłodę.
Ciszę przełamał głośny śmiech Węgierki. Ponieważ myślałem, że jako jedna z niewielu zareaguje jakoś odpowiednio przywołując resztę do ładu.
- Opowiedzieć wam straszną historię? - wstała gwałtownie, budząc Lichtenstein i Szwajcarie. Prusak wciąż miał twardą głowę, więc jego nie musiała - Historia ta wydarzyła się naprawdę! W moim domu mieszkała kiedyś przesławna hrabina, która była przesłodką siostrzenicą twojego szefa Polsko! - wskazała gwałtownie na mnie, robiąc przy tym niezłą grę aktorską. Cóż jej pełen grozy głos, faktycznie rozbudził "rodzeństwo" - Wielka Hrabina Elżbieta Batory! zwana najsłynniejszą seryjną morderczynią w historii… Wszystko zaczęło się od tego, że pewna swej urody i inteligencji nigdy nie chciała być gorsza od innych dam… kiedy dopadała ją starość, zdenerwowana uderzyła swoją młoda służkę, której kropla krwi, wylądowała na jej policzku. Cóż na jej nieszczęście Harbina odkryła niesamowite właściwości tej cudownej dziewiczej krwi, zabiła setki dziewcząt z pobliskich wsi i niekiedy same szlachcianki, kąpiąc się w ich krwi, aż nie miały w sobie ani jednej kropelki… - tu zrobiła przerwę, zastanawiając się nad czymś - W sumie ciekawe, czemu też nie w ich flakach… jak już, poszłaby na całość.
Szwajcar i ja spojrzeliśmy po sobie zgorszeni jej uwagą. Zaś Prusak jak zwykle był zafascynowany całą historią. Węgry stanęła dumnie, ponownie czując się potężna i niezwyciężona. Odetchnąłem w duchu, błagając żeby po tej historii zapomnieli co powiedzieli chwilę wcześniej. Gdy już miałem spojrzeć na Węgierkę z uśmiechem wyrażającym ulgę i jednocześnie pogratulowanie jej z ogarnięciem sytuacji, Prusak znowu przypomniał dlaczego większość z nas nie może go znieść.
- Wiem! Jesteś Elżbietą! - krzyknął zrywając się z miejsca - to miałoby sens, jesteś w końcu stara! Te wory wszystko tłumaczą - Węgierka zamachnęła się na niego z pięściami, krzycząc pod jego imieniem kolejną wiązankę przekleństw.
Westchnąłem głośno z rezygnacją, przeczesując sobie twarz dłonią. Nawet jeśli była bardzo zimna, nie bardzo mi to pomogło. Miałem nadzieje, że nie wpakowałem ich w nic złego i nie było tu nikogo, kto mógłby słyszeć nasze rozmowy.
- A ty Polsko? Dlaczego im nie powiesz? - zapytała cicho  przecierając ze zmęczenia oczy - Skoro każdy bez przeszkód mógł to powiedzieć, nie znaczy to chyba aż tak wiele prawda?
Zmarkotniałem już na samą myśl, odbijało mi się w głowie to niepozorne słowo "nie znaczy to, aż tak wiele", niczym echo. To oczywiste, że nasze imiona coś znaczą, a nawet nie potrafiłbym znaleźć odpowiedniego określenia jak bardzo, w jakimkolwiek innym języku.
Sora znała moje tylko dlatego, że będąc podziurawionym przez zaborców, w akcie żalu i rozpaczy chciałem umrzeć jako człowiek, i takim w naszej znajomości pozostać, nie jako Wielki Polska. Bo jako człowiek mogę upaść wiele razy, jako państwo nosiłem na plecach ciężar miliona osób. Nie, tego nie powinno się mówić przez nadmiar promili.
- Sora - zacząłem, starając się z każdym słowem pozbywać tego dziwnego nieprzyjemnego uczucia, które ogarnęło moje serce - Nasze imiona były nadane nam przez rodziców, tych prawdziwych.
Wyczuwając w moim głosie smutek przysunęła się bliżej stykając się z moim czołem. Byliśmy na tyle blisko, że mógłbym w szczegółach opisać jej piękno i szlachetne wyrozumiałe oczy.
- Jako Feliks Łukasiewicz mogę mieszkać tutaj i prowadzić względnie normalne życie. Gdybym go nie posiadał z całą pewnością byśmy się nie spotkali, bo zabiłbym cię zaraz po obudzeniu na tamtej plaży.
Jej źrenice rozszerzyły się, a wstrzymany przez nią oddech jasno wskazywał, że nie miała o tym pojęcia.
- Dlatego nie mówimy go sobie nawzajem to jest zakazane, i nie był to rozkaz z góry, tylko nasze własne prawo. Czasami bawi mnie fakt, że nikt go głośno nie powiedział. Każdy sam to zrozumiał, jak wiele jest ono warte…
- Ja chyba nie posiadałam rodziców takich jak ty - wyszeptała drażniąc mnie swoich lekkim oddechem - Odkąd otworzyłam oczy widziałam zupełną pustkę…
Powiedziała to tak zwyczajnie, że nie mogłem się oprzeć żeby jej nie pocałować. O mnie dbano od małego, żebym wyrósł na potężne państwo wyuczone, silne, niezależne, władcze, nieugięte i rozpieszczone.
- Masz nas - powiedziałem odrywając się od jej miękkich ust, rozgrzanych od mojego nagłego pocałunku.
- Wiem, wiem Polsko.
Zaśmiała się cicho, wtulając się w moją szyję. Nie minęła nawet sekunda a już czułem jak mokre krople spływają po mojej skórze. Objąłem ją mocno, jak największy skarb chroniony przez moje ramiona, uśmiechając się lekko.
- Zawsze będę przy tobie. Tak jak ty byłaś przy mnie.



Szczerze? To tak stare notki, że ledwo się hamuję żeby nie pisać ich od początku :( Chcę jak najszybciej nadgonić do tych, które naprawdę lubię :)  i uważam za dobre. Ta notka zawiera 2,5 rozdziału, więc właściwie wywiązałam się z obietnicy :) 
Pozdrawiam ciepło i życzę Wam miłej i spokojnej majówki 


A no i wiecie jak będą rażące błędy call me :]

niedziela, 26 kwietnia 2015

3 Rozdziały nadrabiające :)

Z powodu swojej niesubordynacji wstawię 3 rozdziały, już od kilku dni je przerabiam jak się da, żeby były znośne :) Miłej niedzieli życzę

środa, 8 kwietnia 2015

Wsłuchajcie się proszę.






__________

Notka pojawi się pod koniec tygodnia :) 
...notka nie pojawiła się pod koniec tygodnia xd zaś pojawi się w następnym, przez  te 3 lata to wywiązywanie się z dat nie bardzo mi szło :/ Sorki.