Szwajcar spojrzał się na mnie z pożałowaniem, marszcząc swoje
gęste brwi ze zdenerwowania. Blond włosy falowały spokojnie na wietrze
odkrywając ciemnozieloną barwę jego oczu. Zwykłe poukładane życie żołnierza
wskazywało wyłącznie jego ubiór, pracę i porządek w domu.
Jedynym elementem,
który nie przestrzegał zasadzie "ładu" były jego włosy.
Usiadł obok kładąc strzelbę
na ziemię. Zmierzył mnie surowym spojrzeniem, które wyrażało tylko jedno i
zapewne nie omylnie w tej sytuacji - żałość. Rzeczywiście musiało to wyglądać
dość komicznie. Do tego dochodziła jeszcze jedna ważna informacja:
Mój honor i duma, były właśnie przygniecione przez wielkiego
ogiera.
- Lepiej się nie pogrążać mówiąc w obecnej sytuacji jakiś
żart, czy mogę sobie na to pozwolić? - zapytałem ironicznie, siląc się na
szczery uśmiech.
- Odpuść sobie - oparł swoim obojętnym tonem - Czasami
zastanawiam się jaka siła tak bardzo trzyma cię przy życiu, twoja beztroska jest jak plaga...
- Dzięki… zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu -
syknąłem w stronę bezstronnego państwa, któremu takt wychodził chyba jeszcze
gorzej jak Prusakowi.
Obróciłem ku niemu głowę, zdmuchując od razu pasemka włosów
wpadające mi do oczu.
- Po co przyszedłeś? Przecież świetnie sobie radzę -
wykonałem pół owalny gest wolną ręką prezentując całokształt swojej sytuacji.
- I ma do mnie pretensje człowiek przygnieciony do konia… -
podsumował.
Otworzyłem usta w akcie protestu, ale faktycznie mnie
zgasił.
- Przysłała mnie Sora, martwiła się o ciebie - dotknął
palcem białej sierści Feniksa przeczesując wzdłuż jego wzoru - Nie mam co liczyć, że zastanę cię kiedyś w
domu, przy robocie tak jak powinno być, nie?
Przerwał na chwilę patrząc na mnie jakby próbował pojąć sens
mojej egzystencji. Można naprawdę wiele odkryć patrząc na jego mimikę twarzy,
zazwyczaj kończy się tak, że myślisz, że to z tobą jest coś nie tak. Nie wiem,
czemu ale naprawdę go za to lubiłem. Samokrytyka jest czymś co rzadko u mnie
występuje.
- Za każdym razem
uczę się czegoś nowego, Prusak i Węgierka w twoim domu?! Czasami zastanawiam
się, czy to całe "nasze towarzystwo" nie uchodzi za jakiś żart :
Szwab Idiota, Nieprzewidywalne Morze, neutralne państwo kochające spokój,
Anarchista i Wielbicielka bójek.
- Oo nadałeś nam ksywki - ucieszyłem się szczerząc niczym
dzieciak, ale po chwili zdałem sobie z czegoś sprawę. Obrzuciłem go nieufnym
spojrzeniem - Ej, ten anarchista to ja?!
Odpowiedzi nie marnował słów, podniósł znacząco brew
krzywiąc się po swojemu. Zmiędliłem w ustach nie jeden komentarz pod jego
adresem, według którego był on "jedynym" normalnym państwem w naszej
grupie.
- Co do całego zamieszania u mnie w domu, powiedzmy, że
wynikło to z przypadku.
Od razu moją głowę zbombardowały obrazy jak Prusy i Węgry,
sami w jednym pomieszczeniu potrafią wywołać o wiele większy kataklizm niż ten
w Pompejach. Na samą myśl poczułem dreszcze i strach przeszywające moją skórę. Chciałem by ostała się
chociaż kanapa i antyczny fotel, były dla mnie naprawę wartościowe.
Widząc jak robię coraz bardziej zirytowany i
fioletowy na twarzy, wbijając mordercze spojrzenie na Feniksa, Szwajcar obrzucił
mnie nie pewnym spojrzeniem.
- Słyszałem nie raz, że jesteś niesamowitym jeźdźcem, ale
teraz… nie wiem, co myśleć - skwitował, mierząc mnie od góry do dołu.
- Ćwiczę nowe techniki - odpowiedziałem.
- Że co?
Kłamstwo mogło zatuszować głupotę mojego konia, a Szwajcaria
i tak nie lubił jeździć konno, więc nie będzie dociekał. Miałem nie najgorszą,
wręcz najlepszą renomę w Europie. Powinno się udać.
- No wiesz, pamiętasz Husarię? - zapytałem retorycznie, nie
dając mu szansy odpowiedzieć - No to w ten sposób czuliśmy jedność z koniem i
jego duszą. Przez przygniecioną nogę, mogę poczuć… silny przepływ krwi w żyłach,
lub jej brak… to zależy. Fajnie, nie? - uśmiechnąłem się do niego z miną Alberta
Einstein'a.
Żołnierz obrzucił mnie spojrzeniem mówiącym jasno, że nie
zrozumiał kompletnie niczego. Zupełnie tak samo jakbyśmy rozmawiali po
niemiecku i polsku, próbując się dogadać.
- Znam cię od kilku dziesięcioleci, ale takiego pieprzenia
nie słyszałem naprawdę od bardzo dawna.
- Twierdzisz, że nie mam racji - zapytałem przenikliwie,
wzbudzając w nim niepewność, na którą ciągle liczyłem.
Widząc, że wciąż zachowuję powagę zmieszał się, a na jego
twarzy pojawił się znany grymas.
- Dobra nie ważne, nie będę tracił czasu na te wygłupy -
warknął zirytowany, chowając za włosami blade rumieńce na twarzy.
Wstał gwałtownie prostując się jak na baczność. Jego surowe,
zielone oczy rzuciły wyzwanie ciemnym Feniksa, które również wtapiały się w niego
zaciekawione. Przesunąłem dłonią po ziemi starając się mieć na to
przedstawienie dobry widok, pomimo niedogodności jakie stwarzało mi sadło
konia.
- Jeśli zaraz nie wstaniesz nałożę na twojego pana takie
rachunki, że twoim jedynym pokarmem stanie się trawa, a nie cukier, owies,
siano i marchewka.
Feniks zarżał potrząsając nerwowo głową, ale dał za wygraną
podnosząc się niechlujnie z ziemi. Gdy tylko uwolnił moją nogę poczułem jak
krew, która nie dopływała do moich żył od kilkudziesięciu minut, na nowo
zaczyna się poruszać. Normalnie noga byłaby do amputacji, ale nie zmienia to
faktu, że ból był nie do wytrzymania. Jęknąłem mimowolnie przez zaciśnięte zęby
mrużąc oczy. Pohamowałem łzy tlące mi się w oczach, ale po chwili
zreflektowałem się szczerząc się najbardziej przekonująco jak na obecną chwilę potrafiłem.
- Ah, co za… orzeźwiające uczucie. Moje mięśnie właśnie tego
potrzebowały, od razu lepiej - tutaj spojrzałem wilkiem na Feniksa, biorąc
szczególny nacisk na ostatnie słowa.
Wstając poprawiłem się, strzepując żółto-czerowne liście z
płaszcza. Na dodatek ziemia była mokra, przez co było mi strasznie zimno. Cały
materiał nasiąkł wilgocią co dawało naprawdę nieprzyjemne w skutkach odczucie.
Szwajcaria stał cierpliwie czekając, aż w końcu się wygramolę z ziemi. Trzymał uzdę
białego drania, głaszcząc go po grzbiecie.
- Jedziemy do ciebie - powiedział, poprawiając beret na
głowie - Musimy omówić parę rzeczy.
Na te słowa w mojej głowie od razu przywołały się obrazy
wszystkich trunków, które pochowałem w piwnicy pod domem. W chwilach nudy,
zwykle tym się zajmowałem. Zawsze jakieś hobby, a nikt nie odmówi mojej wódce
działania.
- Masz szczęście, zrobiłem ostatnio świetną wiśniówkę -
uśmiechnąłem się do niego, w końcu będę mógł ją wypróbować. Na samą myśl,
chciałem już być w domu.
Wsadziłem buta w strzemię wsiadając na Feniksa, który kopał
niespokojnie kopytami ryjąc w ziemi dziurę. Żołnierz zmarszczył brwi widząc ten
popis. Mimo wszystko, gdy spotkał mój oczekujący wzrok, mruknął coś pod nosem,
siadając tuż za mną.
- Spinaj się tym razem - powiedziałem do Feniksa, uderzając
go strzemionami w bok.
- C-co?! - głos Szwajcara urwał się w połowie, bo po chwili
powietrze stało się o wiele gęstsze, od nabierającego tempa. Szwajcar, załapał mnie
w ostatniej chwili w pasie czując, że zwykle trzymanie tylnego łęku mu nie
pomoże.
*
Bawiła się nerwowo miodowymi kosmykami, mierząc wzrokiem
drzewa i wszystkie miejsca, gdzie zauważyła ruch. Nawet jeśli spowodowane przez
wiatr, nie umknęły jej bystremu spojrzeniu. Zimne, jesienne powietrze zbierało
za sobą liście podnosząc je swobodnie z ziemi, niczym nic nie znaczące
przedmioty.
Zacisnęła palce na gardle, w miejscu gdzie znajdywały się
nierówne poziome blizny wzdychając głośno. Silne podmuchy szamotały jej
włosami, na wszystkie strony, mimo to nie poprawiała ich, całą uwagę skupiała
na ciemnym punkcie w oddali.
- Herbaty? - usłyszała za sobą cichy głos.
- Nie, dziękuję. Nie przepadam za nią - opowiedziała
łagodnie, nie odrywając wzorku od obrazu przed sobą.
Lichtenstein spojrzała na nią niepewnie, szukając w głowie odpowiednich
słów. Cały czas czuła przy niej niepokój, który narastał z każdą chwilą jej
milczenia. Opanowała dłonie, starając się nimi nie trząść, czego nie dało się
nie zauważyć gdy porcelana, co chwilę stukała miarowo o spodek talerza.
- Nie martw się. Szwajcaria jest wyszkolony, znajdzie go.
Zresztą, jego największym atutem jest to, że nie ma lepszych pod względem
tropienia.
Sora odwróciła się do niej nie kryjąc zaskoczenia. Widząc
jej zaciekawienie drobna blondynka uśmiechnęła się przelotnie ukazując całą
słodycz swojej natury, kryjąc tym samym swoją nieśmiałość.
- Każde z was ma jakiś atut? - zapytała po chwili namysłu,
wpatrując się oczekująco w stronę
"młodszej siostry" Szwajcarii.
- Podczas lekcji z bratem dowiedziałam się wielu rzeczy, ale
tylko raz o tym wspomniał - odpowiedziała spokojnie cofając się myślami w
czasie - Tylko najstarsze państwa posiadają coś w rodzaju daru, w którym nie
dorównuje im nikt inny. Ma to związek z ich wiekiem, i doświadczeniem jaki
nabyli przez swoje długie życie tutaj.
Gdy spojrzała na Sorę zaniepokojona dziwną ciszą i brakiem
odpowiedzi, zupełnie straciła reżim, widząc jej pełną fascynacji twarz. W
jednej chwili wydawało się, że znowu jest dawną sobą bez żadnych mocy. Zielone
i czerwone oko błyskało łagodnie przy lekkim świetle sprawiając wrażenie
naprawdę niewinnej istoty.
- Wszystko w porządku? - powiedziała po chwili Lichtenstein,
widząc jej nagłą zmianę nastroju.
- Jaką masz zdolność? - wyskoczyła z radością Sora,
potrząsając ją za małe ramionka - Wiesz jakie mają zdolności inne państwa?
- Em, tak a-ale nie wszystkich - wyjąkała przytłumiona przez
nadmiar entuzjazmu.
Sora czekała cierpliwie odsuwając się od niej na tyle, by
nie czuła się już przez nią atakowana. Szczególnie dlatego, że wciąż pamiętała,
co zdarzyło się tamtej nocy w willi pośrodku lasu. Szwajcar dalej jej nie ufał,
a Lichtenstein trzymała ją na dystans. Sora uspokoiła się wpatrując się w nią
swoimi pięknymi oczami, w które przez chwilę zatonęła panienka.
- Wiem, że Polska jest znany z tego, że potrafi odradzać
się… - zamyśliła się na moment, a jej oczach zabłysło coś nieznanego - W końcu
Polska jest od nas o wiele starszy, ale to wciąż jest niesłychane, co robi. Czytałam
historię każdego z państw, ta Polski jest najbardziej nieprawdopodobna, w
przeciwieństwie do mojej.
W jej głosie pobrzmiewał szacunek. Nie mówiła niczego nie
znanego, jednak widać było, że czyny Polski wywarły na niej ogromne wrażenie.
Sora nie wtrącała się, słuchała z uwagą wyobrażając sobie wszystko w umyśle.
Sama znała go od bardzo dawna, ale nie potrafiła przypomnieć sobie wszystkiego,
przez jej zupełnie inny punkt widzenia. Jako dzieci po prostu się bawili, a
Polska znikał czasami na wojny czy zwykle bójki, to nie było nic wartego uwagi,
bo ta kolej rzeczy był czymś zbyt naturalnym.
- Brat jest tropicielem, Węgry choć może nie jest to
zdolność to jednak jest bardzo szanowana dzięki swojej sile… może kiedyś ci
opowie, dlaczego - uśmiechnęła się na samą myśl - Prusy… wytrzymałość, ciężko
mi powiedzieć, czy to prawda, ale słyszałam jedną historię.
- Historię? - zapytała, czując jak wzbiera się w niej
niepokój.
Lichtenstein przytaknęła zastanawiając się chwilę nad
odpowiedzią. Widać, że nie chętnie przechodziło jej przez gardło, to co
zamierzała powiedzieć. Spojrzała wymijająco w bok, uciekając od spojrzenia
Sory.
- Prusy został oficjalnie pokonany przez Rosję… brat uważa,
że Rosja nie ma w zwyczaju pozbywać się swoich zabawek, poza Polską, którego
uważa za najgorszego wroga. Dlatego trzymał go gdzieś u siebie… to tylko spekulacje
brata, ale Prusak nawet jako państwo ma podobne odmrożenia jak Polska, czy też
ty.
Drobne dłonie Lichtenstein sięgnęły po blade Sory, pokazując
ślady po utarczce z Rosją na Syberii. Ciemny cień na twarzy Morza pogłębił się
wraz z zobaczeniem starych ran.
- Wiesz najlepiej, że Rosja jest nieobliczalny i robi wiele
złego. Dlatego dziwi mnie fakt, że Prusakowi udało się ujść z życiem, nawet po
fakcie przestania posiadania statusu państwa.
Nastąpiła cisza. Sora nie potrafiła wydobyć z siebie, ani
słowa. Po tym co usłyszała, czuła jak zaczynają powracać nie znośne wspomnienia
związane z Prusakiem. Jej nienawiść, złość i chęć zemsty, za każdym razem odnawiały się nieproszone.
- Prusy… - zaczęła skupiając na sobie uwagę drobnej
dziewczyny. Jednak nim zdążyła dokończyć Węgry zmaterializowała się tuż obok
nich, przygryzając kawałek jabłka.
- O czym rozmawiacie? - powiedziała przez pełną buzię,
gryząc głośno kawałek owocu.
Lichtenstein skrzywiła się lekko widząc tak swawolne
zachowanie u szatynki, która oparła się niechlujnie o ścianę, opierając się
drugą ręką o jej ramię. Uniosła dłoń wycierając jej wierzchem okruszki jabłka
zmaterializowane nagle na jej policzku.
Widząc markotną minę młodej panienki, Węgry skrzywiła się
ukazując przepraszający uśmiech w jej stronę.
- Wybacz.
- Eh, nie przejmuj się. Zawsze noszę ze sobą chusteczkę
powinna być gdzieś tutaj… - rozejrzała się po komodzie, pamiętając, że właśnie
tam ją uprzednio położyła.
Sora zerknęła kątem oka na speszoną Węgierkę, która właśnie
wycierała sobie nią ubrudzone usta. Na jej rogu widać było naszyte inicjały V.Z
( Vash Zwingli) Zdaje się, że od razu zrozumiała swój błąd chowając ją za
siebie. Każdy widział, że dostała ją od Szwajcarii, co mogło wiązać się z
niezłą awanturą nawet jak na niepozorną panienkę, jeśli coś tak ważnego
zostałoby zniszczone.
Krzątająca się obok Lichtenstein na całe szczęście tego nie
zauważyła zastanawiając się nad pustą szafką.
Sora odsunęła się od nich, chcąc dać chwilę na poukładanie
myśli. Spojrzała na las, który szamotał
się z wiatrem nie dając za wygraną. Liście, które nie odpuściły pomimo zimna,
szamotały się ze sobą nawzajem. Pola przestały błyskać złotymi refleksami
odbijającymi się od ziemi, co przynosiło za sobą wyłącznie ponurą rzeczywistość
kończącego się lata.
- Nie powinnam była im tyle obiecać… - westchnęła wdychając
przez usta powietrze.
- Mówiłaś coś? - panienka znalazła się tuż obok niej
częstując ją niewinnym uśmiechem - Myślę, że jednak ci się przyda -
stwierdziła, chwytając jej dłoń, i mimo wszystko podając jej ciepły napój.
Sora przyjrzała mu się nieufnie, po czym spojrzała na
uśmiechnięta twarz towarzyszki Szwajcarii. Podsunęła sobie filiżankę, popijając
jeden niepewny łyk, po czym otworzyła szeroko oczy.
- Dziwne… kiedyś smakowało paskudnie! - zdziwiona, spojrzała
podejrzliwie, na naczynie.
- Przyniosłam dla Polski herbatę z domu. Powiedział, że nie
będzie się u niego truł byle czym.
W towarzystwie już się przyjęło, że wszelkie obelgi od
żołnierza należy odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni, by znaleźć ich prawdziwie
znaczenie.
- Tak naprawdę kupił mu je z czystej kultury…- westchnęła.
Wciąż miała krótkie blond włosy, które bardzo przypominały
te Szwajcarii, jednak ciężko było określić między nimi stosunek. Często używali
sformułowania wobec siebie jakby byli rodzeństwem, choć prawda była zupełnie
inna.
- Coś ich nie widać. Mówiłam, żeby go zostawić, Polska jest
dorosły - sapnęła brunetka, wychylając się znad ramienia Sory.
- Jak dla mnie to może i mieć te setki lat, ale to nie
zmienia faktu, że się martwię - syknęła na brunetkę, próbując zrzucić ją z
ramienia - Wciąż jestem na ciebie zła!
Lichtenstein westchnęła, czując, że całe naprawianie humoru
Sory poszło na marne. Odkąd przybyła do domku Polski, nie zastali tam jego
gospodarza. Już kilka metrów przed jego drzwiami mogli z łatwością określić,
kto się w nim znajduje. Gęste pukle włosów Węgier latały za oknem z jednej na
drugą stronę, zaś jasne i lekkie Sory ganiały tuż za nią. Prusaka zauważyli
dopiero, gdy przekroczyli przez próg otwartych drzwi, które z nieprzyjemnym
zgrzytem zaprezentowały smutną rzeczywistość zbieraniny różnych charakterów.
Szwajcaria już na miejscu zamierzał się wycofać udając, że
niczego nie widział, a jego stopa nie stanęła na szalonej ziemi Polski. gdyby
nie drobna dłoń Lichtenstein zaciśnięta na jego własnej, już dawno uciekłby z
krzykiem w swojej duszy.
Szwajcar zmroził wzrokiem Prusaka, który siedział tuż za
ścianą z ogromną śliwą pod okiem, wskazując na migi wyjaśniając prostą
wskazówkę: Nie właźcie tam.
Ostatecznie skończyło się na pęknięciu w drewnianym okuciu
strzelby Szwajcarii, który był przygotowany w razie ataku, trzymając ją silnie
w dłoni. Dalszy ciąg historii był równie prosty. Wyparował z domu pełnego
chaosu, starając się znaleźć osobę odpowiedzialną za cały bałagan jak i również
towarzysza kogoś z kim potrafił jeszcze wytrzymać.
- Niby, za co?! - węgierka ustawiła się przodem do Sory,
mierząc się wzajemnie wzrokiem - Nie moja wina, że wchodzisz do domu nawet nie
pukając, że nie wspomnę, że przez okno!
Sora naburmuszyła się, odwracając od Węgierki wzrok.
- Czem musial popro..cdo to… - wymruczała niewyraźnie pod
nosem.
Węgry spojrzała pytająco na Lichtenstein, niczego nie
rozumiejąc. Panienka wywróciła oczami, uważając całą sytuację, za niepotrzebną.
Zaczynała żałować, że Szwajcaria zostawił ją z dużo większym bałaganem niż
można było przypuszczać.
- Niczego nie zrozumiałam, mów głośniej!
Sora wyglądała jakby miała wybuchnąć ze złości, jej twarz
poczerwieniała ukazując gniewne iskierki w jej "kolorowych" oczach.
- Uh! - krzyknęła, zaciskając dłonie w pięści - Dlaczego
kazałaś mi go nie zabijać! To nie fair! - mówiąc to odsunęła Węgierkę ze swojej
drogi, idąc w kierunku pastwiska, mrucząc cały czas pod nosem ze złości.
Węgry stanęła jak wryta, patrząc na odchodzącą Sorę.
Lichtenstein pokręciła głową z dezaprobatą.
- Mogłabyś jej
chociaż nie prowokować - stwierdziła, podnosząc z ziemi filiżankę, którą
upuściła Sora - Dobrze wiesz, że jej nic tu nie trzyma…
- Ta, tylko Polska - zaakcentowała dobitnie ostatnie słowo,
wyrażając jednocześnie bezsilność.
Po chwili z twarzy Lichtenstein znikła markotna mina, przypomniawszy
sobie o czymś ważnym.
- Właściwie, dlaczego się kłóciliście? Wtedy jak przyszłam z
bra… - nie dokończyła, bo Węgierka widząc, do czego zmierza, natychmiast
zmieniła temat.
- Zobacz już jadą!! - krzyknęła wskazując na punkt przed
nimi. Z początku, chciała to wykorzystać jak blef, by uciec od niewygodnych pytań, ale w
rzeczywistości, ktoś naprawdę zbliżał się na horyzoncie.
Na twarzy panienki od razu zabłysł piękny uśmiech i
rumieniec.
- Szwajcaria - powiedziała wybiegając im naprzeciw, a
krótkie, jasne włoski zafalowały odkrywając jej szmaragdowe oczy.
- Ktoś tu chyba ma obsesje…
Węgry obróciła się napięcie, wymierzając już dawno przygotowaną
pięść w stojącą za nią postać. Srebrne włosy cofnęły się automatycznie ledwo
unikając ciosu.
- Jesteś denerwujący! Wolę taką obsesję, niż mieć cię na
głowie! - syknęła, uśmiechając się demonicznie - Głupku.
Powiedziała to w taki sposób, że Prusak nie tyle, co
wystraszył się węgierki, ale tego, w jaki sposób go postrzega. A wszystko
zaczynało wracać do normy. Bo wiedział, że ona nigdy nie będzie pokazywała
swoich słabości więcej razy, niż na jeden wiek, a już w szczególności zwierzać
się mu.
*
Spojrzałem przed siebie, uśmiechając się lekko. Drobna
dziewczyna, o wyglądzie podobnym do osoby siedzącej za mną biegła naprzeciw nam,
można powiedzieć, że to nawet zabawne. Czułem jak Szwajcaria, prostuje się od
razu, starając się nie spaść przy tym z konia. Widząc jak bardzo się starał nie
narzekać… co robił przez całą drogę, zwolniłem tempo Feniksa. Widziałem, ile
znaczyła dla niego Liechtenstein, i to, co o nim myślała, nie tylko jak o
opiekunie. Naprawdę się dla niej starał, wypadać jak najbardziej dumnie i
niezachwianie.
Pomachałem jej, uśmiechając się szeroko. Już dawno nie
miałem tylu gości w swoim domu, może by jakoś to uczcić…
Zatrzymałem Feniksa kilka metrów przed brukowaną drogą do
mojego domu. W tym samym czasie Szwajcaria zszedł z wyraźną ulgą z konia,
witając się z Lichtenstein.
- Widziałaś może Sorę? - zapytałem przerzucając wodze do
przodu.
Panienka, spojrzała na pastwisko, zastanawiając się przez
chwilę.
- Poszła tam, ale nie jestem pewna, czy nie wróciła do
siebie - wskazała na dolinkę za moim domem - Pokłóciła się z Prusami i Węgrami…
Słysząc to westchnąłem ciężko, przecierając sobie twarz
dłonią. Znowu to samo, już lepiej dogadywała się z ludźmi, kiedy nie była w
pełni sobą. Teraz w sumie wszystko ją denerwowało. Prusak to oczywiście, co
innego.
- Dziękuję - powiedziałem zsiadając z konia - Dołączę do was
za jakąś chwilę rozgośćcie się w domu.
Rozeszliśmy się. Widać było, że Szwajcaria wręcz marzył o
fotelu, bo ujął dłoń Lichtenstein, ku jej ogólnemu zadowoleniu i ruszył
stanowczym korkiem do przodu.
Odwróciłem się do Feniksa odpinając mu popręg i uzdę. Gdy wypluł wędzidło,
zarżnął radośnie, potrząsając głową. Spojrzałem na niego z ulgą, widząc jak
cieszy go wolność bez żadnych więzów, które by go gdzieś zatrzymywały.
Sięgnąłem do kieszeni, wyjmując białą kostkę. Nie zasługiwał na nią, to
oczywiste. Ośmieszył mnie, przygniótł mi nogę i ogólnie był irytujący, ale mimo
wszystkich jego wad, był moim jednym najbliższym przyjacielem.
- Masz ignorancie - podałem mu kostkę cukru, na którą
spojrzał ze zwątpieniem, skrzywiłem się widząc jego niepewność - Nie ufasz mi?
- Zrobiłem swoją niezawodną minę, zwijając usta w dzióbek.
Posłusznie zjadł słodycz, chrupiąc ją głośno. Uśmiechnąłem
się z satysfakcją.
- Nie możesz mi się oprzeć, co nie? - dałem mu sójkę w bok,
przez co potknął się lekko, nie przewidując takiego zachowania z mojej strony.
Ruszyliśmy na polanę, gdzie zawsze pasły się moje konie. Jak
i również Promień, choć wyglądał na o wiele starszego niż kiedyś. To była
przykra myśl, bo żyłem przekonaniem, że skoro to jej koń, i często nią
przebywał, to może i na niego przeniesie się to, co daje "
nieśmiertelność" Feniksowi. Widząc go natychmiast do niego pobiegł.
Zacząłem rozglądać się za moją zaginioną. Widziałem tylko kilka polnych
kwiatów, otulonych przymrozkiem i pajęczyny pająków. Słońce też chyliło się ku
zachodowi, więc czasu miałem coraz mniej.
- Sora? - krzyknąłem, rozglądając się. Nikogo nie widziałem.
Po chwili poczułem dym. Spojrzałem w stronę domu, skąd
dochodził zapach.
Prusak i Węgry rozpalali ognisko, a Szwajcaria i Lichtenstein robili coś do
jedzenia w kuchni, co chwile widziałem jak któreś z nich się po niej krząta.
- Co tak śmierdzi…? - usłyszałem, gdzieś blisko mnie.
W końcu ją znalazłem. Leżała na ziemi, a jej złote włosy, rozłożyły
się po kwiatach i trawie. Zmarszczyła nosek, mrużąc oczy. Wiać nie lubiła tego
zapachu, zaś ja go uwielbiałem, bo zwiastował zwykle dobrą zabawę i miłe
towarzystwo.
Podszedłem do niej, siadając obok. Zauważyłem, że patrzyła
jak słońce powoli zachodziło, a po drugiej stronie nieba zaczynały pojawiać się
pierwsze gwiazdy. Piękny widok, jeden z wielu uroków jesieni.
- Co tu robisz? Powinnaś być z nimi i spędzać miło czas -
jęknąłem bezradnie - Kłótnie nie mają obecnie żadnego sensu. Sora naprawdę
rozumiem jak ci ciężko, ale…
- Wszystko się tak szybko zmienia - przerwała - Nie będę
miła dla Prusaka, nigdy nie będę… Mam dosyć tej obietnicy, którą złożyłam
Węgrom. To była przesada! - żachnęła się na samą myśl.
- Ej, to był twój pomysł, w podzięce jak to ujęłaś - zauważyłem,
podnosząc znacząco brew.
Widząc moją minę, naburmuszyła się jeszcze bardziej,
odwracając wzrok. Nie robiła tego bo chciała, tylko, dlatego, że sumienie tak
naprawdę zgryzało ją od środka. W Szwajcarii i Lichtenstein do tej pory widzi
strach, który odczuwają, gdy są blisko niej.
- Tylko ona mnie o coś poprosiła… - zasmuciła się przez chwilę - Szwajcaria i
Lichtenstein prawie się do mnie nie
odzywają.
- Daj im trochę czasu, gdybyś była na ich miejscu zrobiłabyś
to samo. Jako państwo mogę ci powiedzieć, że mamy krótką pamięć do takich
rzeczy, szczególnie dlatego, że jest milion innych o wiele ważniejszych…
Położyłem się obok niej, nie odrywając dłoni od jej własnej.
Zacząłem bawić się jej palcami, łącząc moje opuszki z jej własnymi. To chyba
wystarczyło żeby poprawić jej humor, bo uśmiechnęła się, zamykając na chwilę
oczy.
- Ten zapach… - powiedziała spokojnie, wzdychając na nowo
powietrze - Kojarzy mi się często z wojną.
Właśnie w taki sposób - patrz wyżej - niszczy się tzw.
"romantyzm".
- Wiesz myślę, że to może podchodzić pod zboczenie zawodowe
- skwitowałem.
Nie skomentowała tego, jak i nie otworzyła oczu, dalej
uśmiechając się jakby przez sen. Puściła moją dłoń, szukając na ślepo mojej
głowy. Gdy poczuła moje włosy położyła ją lekko na mojej grzywce. Przemierzając
między pasemkami z góry do dołu, przeplatając nimi między palcami. Nigdy wcześniej
nie robiła czegoś takiego równie delikatnie i emocjonalnie. Nie protestowałem,
to było nieziemsko przyjemne.
- Wiesz… - zaczęła przerywając ciszę - Twoje włosy zawsze
nim pachniały. Za każdym razem jak przychodziłeś na brzeg, wracałeś prosto z
jakiejś wojny. Byłeś wiecznie umorusany na twarzy, a twoje włosy były wiecznie
posklejane, czy to od potu lub ziemi. Wiecznie zadyszany, z porwanymi ubraniami…
- Dzięki, chyba mi starczy - skwitowałem czując się jak
najgorszy prostak na świecie. Nie pamiętałem, żebym wyglądał aż tak źle.
Słysząc jej punkt widzenia, poczułem się naprawdę głupio.
Sora zaśmiała się głośno, przysuwając się do mnie z perłowym
uśmiechem. Będąc tak blisko mogłem wręcz utonąć w jej pięknie. Podniosła się z
ziemi, nachylając się do mnie. Serce od razu mi przyśpieszyło.
- Byłeś najprzystojniejszym mężczyzną jakiego spotkałam.
Tylko prawdziwy dżentelmen biegnie by spotkać przyjaciółkę mieszkającą tak
daleko, a mimo zmęczenia i ran rzucałeś byłe gdzie części zbroi i biegłeś mi na
spotkanie.
Zbliżyła się na tyle, że czułem jej ciepły oddech na skórze.
Chwyciłem w dłoniach jej twarz zbliżając się do jej czerwonych uśmiechniętych
ust.
- Powinniśmy już iść, robi się coraz zimniej, a Węgry będzie
urywać mi głowę, jeśli zaraz tam nie przyjdziemy - na samą myśl, dostawałem
dreszczy.
Wstałem z ziemi, przywracając sobie włosy do ładu, po bardzo
skomplikowanym głaszczeniu ze strony dziewczyny. Sora zbliżyła się
automatycznie do mnie, chwytając moją dłoń w jej własną.
Sora spojrzała na
ognisko od razu kurcząc się w sobie. Towarzystwo osób którym niedawno robiło
się pranie mózgu mogło być bardzo nieprzyjemną sytuacją, ale i tak nie
zamierzałem jej odpuścić. Wyjąłem jej strączki siana włosów sprawiając niemy
uśmiech na jej twarzy.
- Polsko, ruszysz ten tyłek, czy wysłać ci specjalne
zaproszenie!? - Węgry jak zwykle musiała robić swoje, utrudniać mi życie.
- Co ja bym bez ciebie zrobił! - odkrzyknąłem jej z pełnią
ironii w głosie.
- Nic od 1370! - oddała z nawiązką.
Otworzyłem szeroko oczy z zdumienia nie mogąc uwierzyć,
jakim właśnie poczęstowała mnie argumentem. Zmiędliłem w ustach przekleństwo
pod jej imieniem.
- Co było 1370? - Sora zaczęła się mnie wypytywać widać
strasznie ją to zaciekawiło, mnie natomiast nie bardzo.
-… Nasza Unia personalna, jej szef, król Ludwik I został na
jej mocy moim szefem - powiedziałem niechętnie - Węgry wiecznie puszy się z
tego powodu, nie daje mi z tym żyć odkąd pamiętam.
Spodziewałem się pocieszenia, albo, chociaż milczącego
zrozumienia. Nie, zostałem poczęstowany głośnym śmiechem z jej strony.
- Kobiety… - wyjąkałem, wywracając oczami.
Gdy stanąłem twarzą w twarz z węgierką wymieniliśmy się od
razu srogim spojrzeniem. Nie zamierzałem ulec. Trzymała tacę z kiełbaskami
przyniesionymi od Szwajcara, częstując nimi Lichtenstein siedzącą obok. Cały
czas nie spuszczając ode mnie wzorku, kontynuowaliśmy nasz pojedynek na "spojrzenie".
- Lepiej jedz jak najszybciej, zamierzam zjeść większość
tego co tu mamy! - Prusy rzucił się na dwie bezbronne kiełbaski, wycierając
rękawem pozostałości po wielu innych.
Sora obrzuciła go obojętnym spojrzeniem, odwracając od niego
głowę. Ten widząc to zmarszczył swoje gęste brwi spod, których błysnęły rubinowe
tęczówki.
- Jasne… - prychnął, przestając sobie zawracać nią głowę po
zobaczeniu przyniesionych przez Szwajcara ciast.
- Co oni robią? - siadając obok swojej podopiecznej, położył
z dala od brudnych rąk srebrnowłosego tacę z ciastami przyglądając się krzywo mojemu
przedstawieniu.
- Typowe, daj im kilka minut, aż to z siebie wyrzucą, i
będzie jak zwykle… - odpowiedział Prusy machając oschle dłonią.
Wziąłem głęboki wdech, przybierając bojowe nastawienie.
- Dobrze wiesz, że to ty bardziej potrzebowałaś mnie! Nie
wmawiaj mi znowu, że jesteś dla mnie jakiegoś rodzaju wybawicielką. Zresztą
wiecznie musiałaś się wtrącać, to samo z bitwą o Ruś halicką!
- No jasne, bo Ty musiałeś mieć wiecznie wszystko! - Węgry uderzyła mnie w brzuch - Co by ci
szkodziło, mi ją oddać?! Byłeś małym rozpieczonym bachorem, przez którego ją
straciłam!
- Ale pomoc ode mnie to chętnie, co? - syknąłem, oddając jej
cios - Skoro miałem sojusz z Państwem Osmańskim, jak mogłem ci pomóc!? Masz
wiecznie do mnie pretensje!
- Ah, no tak zapomniałam, że byłeś takim tchórzem, ja jakoś
mogłam ci pomóc!
Zaczynałem tracić grunt pod nogami. Za szybko, wspomniałem o
Turcji, potem będę musiał sobie spisać resztę rzeczy sprzed tego czasu. Moje
argumenty powoli się kończyły, przez rozbiory i wojnę światową. Wtedy raczej
ciężko mi było skupić się na kimś innym niż sobie. Choć w sumie Bitwa pod
Anglią jakoś nie przyniosła mi sympatii ze strony szlachcica.
- To nic nie zmienia, wykraczasz ponad tamte czasy! -
wycedziłem.
- Pozwól, że coś zacytuje " „Nie jesteśmy
skłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji przeciw
Polsce. Przez - pośrednio - rozumiem tu, że odrzucimy każde żądanie, które
prowadziłoby do umożliwienia transportu wojsk niemieckich pieszo, pojazdami
mechanicznymi czy koleją przez węgierskie terytorium dla napaści przeciw
Polsce. Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę kategorycznie, że na
oręż odpowiemy orężem"
Uśmiechnąłem
się złośliwe. Nie musiała wcześniej tego wiedzieć, ale znałem ten list od
pierwszego słowa. Wiele jej zawdzięczałem w czasie wojny, ale teraz nie będę
tego rozdzielać na dwoje. Cel był jeden - wygrać z klasą. Specjalnie pominęła
dalszą część listu, albo zwyczajnie myślała, że jej nie pamiętałem.
-
Co ja zrobię, że mnie tak kochają u ciebie: Jeślibyśmy zaś pozwolili Niemcom – czy to bez żadnego
sprzeciwu, czy po ewentualnym proteście – na to, aby z naszego terytorium
walczyli przeciw Polsce, wybuchłaby tu rewolucja i nastąpiłby taki wstrząs
moralny, że stracilibyśmy wiarę w siebie”.
Stykałem
się z Węgierką czołami mierząc wściekłym spojrzeniem.
- Zamkniecie się wreszcie!? -
krzyk Szwajcarii odbił się nam w uszach tak gwałtownie i władczo, że oboje z
Węgierką usiedliśmy nam miejscach, jak wryci- Jesteście jak dzieci, bądźcie w
końcu poważni!
Węgry
pokazała mu język wypinając dumnie piersi do przodu, co spowodowało "trzęsawkę"
powiek Szwajcarii.
-
Chyba nam nie zazdrościsz? - skierowała oskarżycielsko palec w jego stronę
- Jedyne
czego mógłbym wam zazdrościć to - przerwał udając zamyślenie - a nie
przepraszam. Nie posiadacie niczego godnego uwagi.
W
krótkiej chwili jedna z niewinnych kiełbasek z talerza Prusaka poszybowała
prosto w stronę Szwajcara, który oczywiście uniknął ciosu w dziecinną
łatwością. Węgry przetarła sobie nos niczym mistrz rzutów w baseball'u Ameryki.
Prusy patrzył na pusty talerz z coraz bardziej niezadowoloną miną.
-
Ej! Co ty kurde robisz! - krzyknął zdenerwowany trącając Węgierkę w ramię -
Marnujesz dobre żarcie!
-
Dziękuję - wtrącił z uśmiechem Szwajcar dumny ze swych wyrobów.
-
Cicho! - syknął w jego stronę Prusak - Oddawaj mi swoją część.
Dźgnął
widelcem w talerz Węgierki, która w ostatniej chwili odsunęła od niego swoją
porcję. Dziewczyna zaśmiała się kpiarsko, tym bardziej prowokując
srebrnowłosego. Chwilę później jego widelec wibrował z jednej na drugą stronę
jej talerza z taką szybkością, że można było zauważyć tylko srebrny połysk
sztućca na tle jasnego ogniska. Węgry nie miała zamiaru mu jej oddawać wiec
zwyczajnie przesuwała ją po całym talerzu uprzedzając ataki Prus. W moich
uszach odbijał się tylko dźwięk jak oba widelce są już niemalże pozbawione
swoich ostrych końcówek.
~~~
Parę
drinków później mogłem w końcu zobaczyć upitego Szwajcara. Oczywiście, moje
wyroby posiadały tyle procent, że już dawno przekroczyły wszelkie normy. W
sumie też byłem trochę podpity, ale tylko ja i Węgry trzymaliśmy poziom. No…
nasz poziom.
Dochodziła
3 w nocy. Byliśmy chyba na tyle głośni, że dziękowałem sobie samemu, że
zamieszkałem w domku położonym w samym sercu pól. Pogoda była wprost idealna na
typowe ognisko z towarzystwem, wiatr nie rozsadzał nam ognia a gwiazdy migające
na niebie były naprawdę uwodzicielskie.
Wszystko
było naprawdę takie jakie mógłbym oczekiwać od życia. Szwajcaria napił się po
raz dziesiąty z rzędu mojej wódki, po czym osunął się z przymrużonymi oczami na
ziemię, opadając lekko obok zaspałem Lichtenstein. Nie mogłem wyjść z szoku, po
tym jak panienka nie wytrzymała pierwszych nalewek mojej wiśniówki. Cały czas
tylko zerkała niepewnie na Szwajcarię, który z początku nawet się nie
zaczerwienił, zaś ona sama skrywała pod drobnymi włosami swoje rumieńce.
Ja
i Sora zaczynaliśmy po raz kolejny wojenkę na to kto lepiej zniesie całą
kolejkę. Węgry już od dłuższego czasu podśpiewywała sobie pod nosem, kręcąc się
na wszystkie strony, w nie skoordynowanym tańcu.
Podeszła
do Szwajcarii, kładąc nogę na jego brzuchu. Widać, że już nie miał siły ani
chęci się podnosić, więc wyglądał jak ofiara pod władczą pozą Węgier.
-
I kto jest teraz dzieciakiem! Ty jesteeeśś~~! - po czym roześmiała się,
przybijając ze mną standardowo piątkę - Uh, cieniasy… - okrążyła ognisko, kilka
razy, chwiejąc się na wszystkie strony.
Oderwałem
się od kolejnego kieliszka spoglądając na to z niepokojem. Szła teraz prosto w
stronę Prusaka, który widać odczuwał upicie się w dość dziwny sposób. Wstałem
chwytając ją za sukienkę, żeby odciągnąć ją jak najdalej od niego. Prusy śpiewał
swoje narodowe piosenki nie szczędząc sobie, tych o wurstach. Zresztą jego
dłonie dziwnie lewitowały w powietrzu, a palce zaciskały się na czymś, co
raczej budziło jakieś pierwotne instynkty.
Szwajcar
leżał na plecach patrząc się tępo w niebo. Chłodny wiatr ostudzał naszą skórę,
która przez rozgrzewający alkohol sprawiała przyjemne uczucie.
-
Ej… Szwajcario jesteś… moim kuzynem nie…? - wycharczał Prusy, wskazując na
niego jakimś kijkiem, którego ułamał z leżącego konara drzewa.
Żołnierz
nie obrócił głowy, tylko spojrzał na niego obojętnie.
-
Jak ty w sumie masz na imię? - siwowłosy wyprostował się, znalazłszy sobie nową
zabawę.
Każdy
spojrzał odruchowo na Prusaka, który cały zaś bełkotał coś niezrozumiałego pod
nosem. Jednak wcześniejsze pytanie było jak bomba zegarowa u każdego z nas.
Węgry opanowała swój krok, wtapiając spojrzenie w wyłączonego z życia
Szwajcara. Sora również nie omieszkała ciekawości, zerkając to na mnie to na
odbiorcę nie taktownego pytania.
-
Vash kretynie - wychrypiał ledwo, zdmuchując posklejane kosmyki z ust.
Nie
pohamowałem u siebie otworzenia ust. Rozumiałem, że alkohol potrafi naprawdę
wiele, ale nie na taką skalę. Po chwili poczułem na sobie zdezorientowane
spojrzenie Węgierki, której odpowiedź Szwajcara przywróciła najwidoczniej
władze w umyśle.
-
A ten skrzat? - Prusak nie dawał za wygraną, chyba dalej nie zdając sobie
sprawy do czego doprowadza jego chciwość lub głupota.
Zabawniejsze
było to, że śpiąca dotąd Lichtenstein, z jakiegoś powodu wiedziała, że mówił do
niej.
- Li-li
- westchnęła Lichtenstein dostając małej czkawki.
W
moim gardle stanęło z milion słów, które chciałbym powiedzieć, ale nie dałem
rady ich z siebie wyrzucić. Węgry usiadła obok mnie, wymieniając ze mną
przerażone spojrzenie.
-
Gilbert - skwitował Prusak ze swoim złośliwym uśmieszkiem, wznosząc toast i pociągając
ogromny łyk z kieliszka osunął się na kłodę.
Ciszę
przełamał głośny śmiech Węgierki. Ponieważ myślałem, że jako jedna z niewielu
zareaguje jakoś odpowiednio przywołując resztę do ładu.
-
Opowiedzieć wam straszną historię? - wstała gwałtownie, budząc Lichtenstein i
Szwajcarie. Prusak wciąż miał twardą głowę, więc jego nie musiała - Historia ta
wydarzyła się naprawdę! W moim domu mieszkała kiedyś przesławna hrabina, która
była przesłodką siostrzenicą twojego szefa Polsko! - wskazała gwałtownie na
mnie, robiąc przy tym niezłą grę aktorską. Cóż jej pełen grozy głos, faktycznie
rozbudził "rodzeństwo" - Wielka Hrabina Elżbieta Batory! zwana
najsłynniejszą seryjną morderczynią w historii… Wszystko zaczęło się od tego,
że pewna swej urody i inteligencji nigdy nie chciała być gorsza od innych dam…
kiedy dopadała ją starość, zdenerwowana uderzyła swoją młoda służkę, której
kropla krwi, wylądowała na jej policzku. Cóż na jej nieszczęście Harbina
odkryła niesamowite właściwości tej cudownej dziewiczej krwi, zabiła setki
dziewcząt z pobliskich wsi i niekiedy same szlachcianki, kąpiąc się w ich krwi,
aż nie miały w sobie ani jednej kropelki… - tu zrobiła przerwę, zastanawiając
się nad czymś - W sumie ciekawe, czemu też nie w ich flakach… jak już, poszłaby
na całość.
Szwajcar
i ja spojrzeliśmy po sobie zgorszeni jej uwagą. Zaś Prusak jak zwykle był
zafascynowany całą historią. Węgry stanęła dumnie, ponownie czując się potężna
i niezwyciężona. Odetchnąłem w duchu, błagając żeby po tej historii zapomnieli
co powiedzieli chwilę wcześniej. Gdy już miałem spojrzeć na Węgierkę z
uśmiechem wyrażającym ulgę i jednocześnie pogratulowanie jej z ogarnięciem sytuacji,
Prusak znowu przypomniał dlaczego większość z nas nie może go znieść.
-
Wiem! Jesteś Elżbietą! - krzyknął zrywając się z miejsca - to miałoby sens,
jesteś w końcu stara! Te wory wszystko tłumaczą - Węgierka zamachnęła się na
niego z pięściami, krzycząc pod jego imieniem kolejną wiązankę przekleństw.
Westchnąłem
głośno z rezygnacją, przeczesując sobie twarz dłonią. Nawet jeśli była bardzo
zimna, nie bardzo mi to pomogło. Miałem nadzieje, że nie wpakowałem ich w nic
złego i nie było tu nikogo, kto mógłby słyszeć nasze rozmowy.
-
A ty Polsko? Dlaczego im nie powiesz? - zapytała cicho przecierając ze zmęczenia oczy - Skoro każdy
bez przeszkód mógł to powiedzieć, nie znaczy to chyba aż tak wiele prawda?
Zmarkotniałem
już na samą myśl, odbijało mi się w głowie to niepozorne słowo "nie znaczy
to, aż tak wiele", niczym echo. To oczywiste, że nasze imiona coś znaczą,
a nawet nie potrafiłbym znaleźć odpowiedniego określenia jak bardzo, w
jakimkolwiek innym języku.
Sora
znała moje tylko dlatego, że będąc podziurawionym przez zaborców, w akcie żalu
i rozpaczy chciałem umrzeć jako człowiek, i takim w naszej znajomości pozostać,
nie jako Wielki Polska. Bo jako człowiek mogę upaść wiele razy, jako państwo
nosiłem na plecach ciężar miliona osób. Nie, tego nie powinno się mówić przez
nadmiar promili.
-
Sora - zacząłem, starając się z każdym słowem pozbywać tego dziwnego nieprzyjemnego
uczucia, które ogarnęło moje serce - Nasze imiona były nadane nam przez
rodziców, tych prawdziwych.
Wyczuwając
w moim głosie smutek przysunęła się bliżej stykając się z moim czołem. Byliśmy
na tyle blisko, że mógłbym w szczegółach opisać jej piękno i szlachetne
wyrozumiałe oczy.
-
Jako Feliks Łukasiewicz mogę mieszkać tutaj i prowadzić względnie normalne
życie. Gdybym go nie posiadał z całą pewnością byśmy się nie spotkali, bo
zabiłbym cię zaraz po obudzeniu na tamtej plaży.
Jej
źrenice rozszerzyły się, a wstrzymany przez nią oddech jasno wskazywał, że nie
miała o tym pojęcia.
-
Dlatego nie mówimy go sobie nawzajem to jest zakazane, i nie był to rozkaz z
góry, tylko nasze własne prawo. Czasami bawi mnie fakt, że nikt go głośno nie
powiedział. Każdy sam to zrozumiał, jak wiele jest ono warte…
-
Ja chyba nie posiadałam rodziców takich jak ty - wyszeptała drażniąc mnie
swoich lekkim oddechem - Odkąd otworzyłam oczy widziałam zupełną pustkę…
Powiedziała
to tak zwyczajnie, że nie mogłem się oprzeć żeby jej nie pocałować. O mnie
dbano od małego, żebym wyrósł na potężne państwo wyuczone, silne, niezależne,
władcze, nieugięte i rozpieszczone.
-
Masz nas - powiedziałem odrywając się od jej miękkich ust, rozgrzanych od
mojego nagłego pocałunku.
-
Wiem, wiem Polsko.
Zaśmiała
się cicho, wtulając się w moją szyję. Nie minęła nawet sekunda a już czułem jak
mokre krople spływają po mojej skórze. Objąłem ją mocno, jak największy skarb chroniony
przez moje ramiona, uśmiechając się lekko.
-
Zawsze będę przy tobie. Tak jak ty byłaś przy mnie.
Szczerze? To tak stare notki, że ledwo się hamuję żeby nie pisać ich od początku :( Chcę jak najszybciej nadgonić do tych, które naprawdę lubię :) i uważam za dobre. Ta notka zawiera 2,5 rozdziału, więc właściwie wywiązałam się z obietnicy :)
Pozdrawiam ciepło i życzę Wam miłej i spokojnej majówki
A no i wiecie jak będą rażące błędy call me :]
Okey, jestem. Ogólnie notka przyjemna, bardzo podobał mi się Twój Vash i Lili no tak ślicznie oddane kim dla siebie są :> Rozpływam się. W niektórych momentach musiałam parę razy czytać fragment żeby zrozumieć o co chodzi :w Jakiś rażących mocno błędów nie wyłapałam albo mi nie przekszkadzały, natomiast dużo zaimków się powtarzało :0 To tak ode mnie. Akcja leci do przodu co mnie niezmiernie cieszy~ Więcej Prusaka i jego taktu! Pozdrawiam :>
OdpowiedzUsuńYasha
Rozdział (a raczej 2,5 rozdziału xd) jak zwykle wspaniały. Uśmiałam się na momencie z wyrzucaniem kiełbasek Prusaka XD biedaczek... Uwielbiam Szwajcara, chciałabym takiego prywatnego osobistego u siebie w domku *o*
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów ^^
OdpowiedzUsuń