wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 64 " Memories"



Otwierając oczy ujrzała zamglony obraz pokoju. W jednej chwili przypomniała sobie o wydarzeniach sprzed zaśnięcia. Jak na zawołanie rana na brzuchu pozostawiona przez Francję dała o sobie znać, takiego bólu nie czuła już od bardzo dawna, przypomniał się jej okres wojny prowadzonej przez praktycznie wszystkie państwa, a rany przecież wciąż są zbyt świeże by zapomnieć o bólu i rozpaczy jaką za sobą niosła. Minęło kilka lat, a wydaje się, jakby czas stanął w miejscu, wszystko było spowolnione i monotonne na swój sposób.


Po chwili do jej uszu dobiegły też głosy i inne dźwięki. Ktoś siedział niedaleko i głośno oddychał, był wyraźnie zmęczony. Obróciła głowę w kierunku przyśpieszonych oddechów, ciemnej postaci siedzącej pod ścianą. Wyraźnie ciężko było mu złapać powietrze.
-  (dyszy) Kiedy mówię nie zamykaj oczu, mam na myśli to, że jak to zrobisz to-
Zamilkł. Teraz słysząc wszystko wyraźnie, wiedziała do kogo należy ten głos. Ostatnie słowo nawet nie przechodziło mu z łatwością.
-  Szwajcario…
Podniósł głowę, patrząc jej w oczy. Widząc jego twarz, nawet z pomimo zawodu, że nie był to Polska, w głębi serca cieszyła się z jego widoku.
-  Dziękuję.
Uśmiechnął się słabo. Przyjrzała mu się bardziej, chcąc się przekonać, że to naprawdę on. Nie był ranny, kilka zadrapań pozostawionych przez ostre gałęzie  na jego twarzy, świadczyły o szybkiej i gwałtownej ucieczce. Z jego dłoni kapały kropelki krwi. Ich czerwień odbijała się w jej przerażonych oczach. Widząc to, podążył za wzrokiem blondynki, patrząc na zakrwawione ręce, które wyglądały jak okrycie o szkarłatnej barwie.
-  Ah, to..wykrwawiałaś się, zatamowałem krwotok.
Z tego co dało się zauważyć, otworzyła oczy w momencie, kiedy skończył bandażować jej ranę. Uratował jej życie. Na opatrunku widniały jego odciski dłoni i palców, które pełne krwi pozostawiły swój ślad. Rozeszło się trzaskanie drewna pod nogami.
Po chwili Szwajcaria wstał kierując się do drzwi.
-  To mój drugi dom, w górach. Gonili mnie, musiałem skierować się w bezpieczniejsze miejsce, jak przyjdą do domu na polanie, Lichtenstein coś wymyśli. Na razie musimy tu pozostać.

Wyszedł. Spróbowała się poruszyć, ale to był błąd, automatycznie po jej ciele rozszedł się ból. Postanowiła nic nie robić, dopóki rana jakoś w miarę się nie zagoi. Znowu o mało co nie zginęła i to przez Francję. Jak mógł do niej strzelić…to pytanie nurtowało ją tak bardzo, że tylko to zaprzątało jej umysł.

 Łza spłynęła jej po policzku, chciała za wszelką cenę wrócić do Polski. Czuła chłód, było naprawdę zimno. Chata była drewniana i prosta w swojej budowie, jedno wielkie pomieszczenie mieściło tylko łóżko, na którym teraz leżała, dalej rozchodził się ciemny korytarz. Spojrzała za obite deskami okno, padał śnieg. Widząc go, jej oczy zabłyszczały w mimowolnym uśmiechu. Uwielbiała na niego patrzeć. Wzbudzał w niej coś bardzo przyjemnego, przypominającego dobre wspomnienia.
 Był czymś zupełnie innym od słońca czy też deszczu, w nich nie widziała niczego niesamowitego, ale prostego i zwyczajnego, natomiast biały puch był magiczny, okrywał wszystko miękką bielą, a poranne słońce dopiero wtedy wyglądało na złociste, po odbijaniu się promyków przez słońce. Rozmyślanie przerwały jej ciężkie kroki stawiane przez właściciela.

 W tej samej chwili przyszedł Szwajcaria z kilkoma kocami. Spojrzała mu na ręce, zmył krew. Ulżyło jej, ten widok skapującej krwi kojarzył się jej tylko z wojną, bądź ze smutkiem i bólem. Skierował się do łóżka rozprostowując koce. Ułożył je w bardzo precyzyjny i zadbany sposób, aby żadne zimno nie przedarło się bez potrzeby. Po jej ciele od razu rozeszło się ciepło. 

Wciąż panowała noc. Nie miała jednak spędzić jej sama. Spojrzała na chłopaka ściągającego swoje buty i kładąc je obok komody, położył się obok niej, utrzymując dystans. Dwa pozostałe koce położył na siebie. Wpatrywał się tępo w sufit, ze swoją kamienną twarzą, zastanawiała się o czym myślał; o Lichtenstein i o jej bezpieczeństwie, a może o Polsce, o którym wieści przepadły.
Słychać było tylko ich oddechy. Odwróciła od niego wzrok, przyłączając się do obserwowania desek na suficie.
-  Przepraszam, że sprawiłam kłopot, ale po prostu muszę tam wrócić, już nawet nie chodzi o to, że tęsknie za Polską, coś mnie ciągnie do jego domu..
Wciąż patrząc na sufit, odpowiedział jej cichym westchnięciem.
-  Przez chwilę jak czytałem twój list, myślałem, że to żart.
Spuściła wzrok.
-  Ale…skoro zawsze wierzyłem Polsce, to czemu by nie uwierzyć tobie. Choć zawartość tego listu była co najmniej niewiarygodna. Od kiedy to planowałaś?
-  Od miesiąca.
Chłopak, aż nie mógł uwierzyć. Przebywała u Francji kilka miesięcy. To dość długo, ale żeby było jej źle, aż tak? Po chwili zdał sobie z czegoś sprawę. Widać piękne państwo o trochę zbyt nagannych manierach, nie okazał się ideałem za którego się uważa.
-  Stało się coś, prawda?
Tym razem jego ciemnozielone oczy wpatrywały się w nią oczekująco. Czuła na sobie ich spojrzenie. Nagle dziewczyna nabrała głośno powietrza w niemym krzyku. Raptownie chwyciła się za brzuch, tłumiąc jęk bólu. Na białym bandażu zaczęły pojawiać się plamy krwi. Chłopak zerwał się szybko, klęcząc obok niej. Próbował zatamować ręką ranę i jednocześnie szukał w pobliżu jakiegoś materiału. Nie widząc żadnego oderwał kawałek swojej czarnej bluzki i owinął wokół rany.
-  Zaczekaj znajdę wodę..
Już miał schodzić z łóżka, gdy nagle poczuł zimną dłoń dziewczyny na nadgarstku. Spojrzał na nią swoimi chłodnymi oczami, które teraz przejawiały się troską i niecierpliwością.
-  Czy…z…Polską..wszystko w porządku..?
Patrzyła się na niego szukając w jego oczach odpowiedzi. Odwrócił wzrok delikatnie oswobadzając się z uchwytu dziewczyny.
-  Myśl teraz o sobie głupia.
Wybiegł z pokoju szukając wiaderka z wodą. Z oddali dało się słychać jak biega po korytarzach. Spojrzała na ścianę.
-  Czyli nie..
Zamknęła oczy, myśląc o tym kiedy będzie mogła go odwiedzić, spotkać, zobaczyć..

><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>><><><><>



 Nastał ranek. Słońce, które już widniało na niebie, od dłuższego czasu, było zupełnie obojętnym dla chłopaka leżącego w ogromnym łóżku, pod ciepłą i miękką pościelą. Zegar wybijał południe. Gdy dźwięk rozszedł się po pokoju, jasnowłosy otworzył oczy. Widząc, że dzień trwa już od dłuższego czasu, westchnął znudzenie.
- Rany, zaspałem…
Wygramolił się powoli z łóżka, sięgając po swoje ubrania, leżące na drewnianym krześle. Wysokie brązowe buty i biała koszula, jego stały ulubiony zestaw, pomijając czerwoną narzutę, którą miał nosić tylko w czasie ważnych spotkań. Ubierając się, zerknął na widok za oknem. Był piękny dzień, słońce świeciło swoim blaskiem, przedzierając się przez okna.
Westchnął spokojnie wdychając świeże powietrze. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo kocha to wszystko, najlepiej w ogóle nie byłby państwem i żył samotnie na jednej z polan, ale od zawsze był świadomy, że taki los nie będzie mu pisany.
- Za-zaczekaj! Hej! Oddaj to!
­ Jedna brew chłopaka uniosła się do góry, nie kryjąc zdziwienia na twarzy. Taki „poranek” niby nie był nowością, że jego przyjaciel zawsze pakuje się w kłopoty, choć można by sądzić, że wszystko powinno dziać się na odwrót.
- Liet?
Brunet, był już na nogach. Biegał za jednym z koni Polski, który trzymał w pyszczku białą kartkę, zapewne jakiś dokument. Na podwórku leżało ich pełno, a uporczywy wiatr wcale nie pomagał Litwie w zebraniu ich. Czarny koń biegał zwinnie wokół przerażonego bruneta, zjadając powoli kartkę. 
Przyglądający się temu z wieży Polska, uśmiechnął się nie mogąc opanować radości, z widoku pakującego się w kłopoty przyjaciela.
- Hah~!
Przytrzymał się parapetu i odbił się od okiennicy, lądując zwinnie na ziemi, na jego twarzy kryło się wielkie rozbawianie.
- Lieet~! Co ty robisz? Totalnie nie potrafisz się do tego zabrać!
Podszedł do sąsiedniego państwa i rzucił mu się na szyję, opierając się na jego ramieniu.
- Polsko, czemu wyskoczyłeś przez okno? Przecież mogłeś się zabić..
- No co ty Litwo! Jestem Wielki Polska, ja nigdy nie zginę!
Nagle koń, który porwał kartkę papieru, przybiegł rżąc groźnie na chłopaka. Dreszcz przerażenia przebiegł mu po plecach.
-P-polsko możesz mu powiedzieć żeby przestał?
Blondyn spojrzał leniwie na konia.
- Tak jakby nie.
-HEE?!
- Noo bo, generalnie może to być niezła zabawa!! Dalej Litwo zabierzemy mu go! W najgorszym wypadku może nas ugryźć!
Polska zrobił pozę, godną super bohatera gotów do kolejnej zabawy, Litwa nie podzielał, jednak jego optymizmu.
- Ja nie mogę, uwziął się na mnie…Zresztą Polsko-!
Rozbawiony odwrócił głowę do bruneta, nie rozumiejąc jego braku chęci.
- Co?
Westchnięcie przyjaciela, mogło oznaczać tylko jedno i Polska doskonale wiedział co. Za chwilę będzie musiał przyznać mu w czymś racje…
- To niebezpieczne! Gdybyś tylko z nim pogadał, posłuchałby się ciebie. Zawsze się słuchają…
Będąc szczerym ze sobą Polska, nie spodziewał się tego typu słów od niego. Brzmiało to tak, jakby jego dom, nie był szczytem marzeń Litwy, który wyraźnie nie radził sobie z jego końmi. Opuścił ręce, prostując się.
-Oh.
 Patrzyli tak na siebie przez chwilę, a wiatr tańczył wokół nich, mierzwiąc im włosy i kołysając ubraniem.
- Jeśli nie chcesz.
Uniósł dwa palce przytykając je do ust, kierując swój wzrok na konia. Nabrał powietrza i zagwizdał cichą melodię. Na jej dźwięk, koń od razu do niego przybiegł, pozbywając się uczucia gniewu i niepokoju, jakby rozpoznając melodię dochodzącą do jego sterczących czujnych uszu. Polska wyciągnął dłonie w kierunku jego mordki i pogłaskał go czule. Drugą ręką sięgnął po dokument, który wciąż tkwił w buzi konia. On natomiast posłusznie mu ją oddał, kręcąc radośnie głową.
- Dziękuję.
Odwrócił się ku Litwie, podając kartkę.
- Wybacz, jest trochę obśliniona i nadgryziona.
Na jego twarzy krył się prawdziwy wyraz winy. Niebieskooki przyjął ją, dołączając ją do innych dokumentów.
- Nie przejmuj się, jakoś to naprawię. Musze je wypełnić, twoją część też?
Blondyn schował ręce za głowę, powracając do wyluzowanej postawy.
- Jakbyś mógł. Chcę jeszcze pojechać do szefa i przygotować wojsko.
Litwa uśmiechnął się nieśmiało.
- Dobrze, tylko uważaj na siebie, Prusy jest w okolicy.
- Ja~sne!
Wspiął się na grzbiet konia i chwycił jego grzywę, kierując go w stronę lasu.
- Zostawiam tobie zamek, nie dopuść żeby ktoś się tu pałętał.
- Wiem, wiem. Powodzenia.


 ><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>



-  Obudź się, zaraz będziemy na miejscu. Widzę mój dom.

Wyjrzała z nad jego pleców, patrząc na cieplejszą już krainę, pełną pagórków i jezior.

-  Tak pięknie, miło znowu zobaczyć znajome polany.

Uśmiechnął się pod nosem.

-  Tak.

Gdy znajdywali się już blisko domu chłopaka, zauważyli pewną postać. Wyglądała jakby spodziewała się ich przybycia. Czekającą na nich Lichtenstein, chłopak poznał od razu. Wiedziała to, jego kroki były znacznie szybsze i stanowcze. Położył przyjaciółkę na ławce w ogródku i poszedł przywitać się z panienką, która miała wystawione ku niemu ręce, w powitalnym geście z nieśmiałym uśmiechem. Objął ją szybko. Wyglądało to bardzo zróżnicowanie, bo mała panienka przy umięśnionym i potężnym państwie nikła w jego ramionach całkowicie.

-  Wróciłem.

Uśmiechnęła się. Po jej twarzy, która nie odrywała od niego wzroku, była widoczna tęsknota za bratem.

-  Witaj, bracie.

Po chwili odsunęła się od niego szybko, otwierając szeroko oczy na widok bladej towarzyszki Szwajcarii.

-  S-sora?!

Podbiegła do niej i zaczęła odgarniać jej włosy z twarzy chowając je za ucho, aby przyjrzeć się jej twarzy z bliska, nie mogąc uwierzyć w zbieg okoliczności sprowadzenia jej przez brata i jej stanu.
Po chwili opuściła w bezradności głowę.

-  Czemu, to zawsze ty, albo Polska lądujecie tutaj ranni.

Przytuliła ranną starając się nie za mocno jej obejmować. Podszedł do niej chłopak, kładąc rękę na ramieniu Lichtenstein.

-  Zaniosę ją do pokoju. Proszę zajmij się nią, ja muszę pojechać coś załatwić.

Przez chwilę Sora zauważyła, co tak naprawdę chciała wyrazić panienka; chciała się uśmiechnąć i zapewne powiedzieć mu "powodzenia", czy też "dobrze", ale nie, teraz wstała i patrzyła się na niego groźnie.

-  Zostajesz. Dopiero co przyszedłeś, musisz coś zjeść i odpocząć…bracie.

Przez chwile stał i patrzył się na nią, nie mogąc zapewne tak jak Sora, uwierzyć w to co mówi. Postawiła się mu. Chłopak zaśmiał się i pogłaskał ją po głowie, stara Lichtenstein się obudziła i lekko zarumieniła.

-  Dobrze, pojadę jutro. Tymczasem..

Spojrzał na przyjaciółkę wciąż rozbawiony.

-  Trzeba się tobą zająć.

Wziął ją na ręce i zaniósł do domu, tuż za nim szła Lichtenstein trzymając jego bronie, które zamierzała odłożyć do jego pokoju. Położył Sorę w pokoju i poszedł do kuchni po banderze i wodę. Lichtenstein spojrzała się na nią smutno. Chwyciła jej bladą dłoń i chyba próbowała coś powiedzieć. Uświadomiłam sobie, że to ten sam wzrok co Polski, kiedy przemilczał coś ważnego i nic jej nie powiedział. Na czole Sory pojawiła się zmarszczka podejrzliwości o coś złego.


 W tej samej chwili przyszedł Szwajcaria. Położył na komodzie wszystkie rzeczy z apteczki i wyszedł, zaś Lichtenstein zabrała się do opatrywania. Sora spoglądała z jaką precyzją wykonuje wszystkie czynności. Jej każdy ruch był przemyślany, a zasinienia i zaczerwienienia wokół rany omijała, jakby wiedziała, gdzie dany dotyk sprawia jej ból.

-  Robiłaś to już kiedyś? Wiesz prawie nic nie czuję.

Spojrzała na nią melancholijnym wzrokiem, leki które dało jej małe państwo zaczęły działać.

-  Szwajcaria nie raz wracał z różnymi ranami, zajmowałam się nim.

Uśmiechnęła się nie zaprzestając jej opatrywać. Po chwili skrzywiła się z bólu i jęknęła głośno nie spodziewając się tak nagłego cierpienia. Twarz towarzyszki Szwajcarii nie zmieniła się pomimo tego, nadal skupiona była na swoich czynnościach. Nagle spojrzała na nią smutno.

-  Kula wciąż tkwi w ranie. Brat nie mógł jej wyjąć, jest za daleko.

Spojrzała na mnie oczami pełnego zdecydowania.

-  Ja, muszę wyjąć te kule.

Przestraszyła się. Wiedziała, że ma rację. Zamknęła oczy czekając na ogromną falę bólu. Po chwili krzyknęła, czując jak obce ciało wbija mi się w ranę.

*********************

Siedziałem na ławce w ogródku i nawet mój spokojny dom, nie był w stanie wymazać z pamięci tego co się stało. Krzyk Sory rozszedł się  wnet po polanie. Przypomniałem sobie zeszłą noc, wzrok Francji i to co chciał zrobić. Postrzeliłem go. Wiedziałem, że nie mogę. Jestem bezstronny, a jednak wybrałem sobie wroga. Możliwe, że jest za głupi by się domyślić, że to ja, ale nikt nie dał by rady strzelić tak precyzyjnie, nie mogę się oszukiwać, że nie umiem strzelać, kiedy robię to najlepiej ze wszystkich.

-  Wpakowałem się.

Nagle wpadł mi do głowy pomysł. Mam plan.

Wbiegłem po schodach na górę do pokoju Sory. Leżała cała blada, a na łóżku sączyła się krew.Sam widok był dla mnie czymś normalnym, więc przejmowanie się krwią nie miało sensu, pomijając fakt, że Polska będzie musiał zapłacić za zniszczone pościele.

-  Lichtenstein możesz na chwilę.

Opowiedziałem jej wszystko i wyjaśniłem ze szczegółami.

********************
 Witajcie :) Chciałabym sprecyzować wygląd Morza Bałtyckiego, obrazek wydaje mi się po prostu idealny, choć mogłaby mieć dłuższe włosy ^^



































<><><><><><><><><><><><<><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Obrazki wyżej to te które najbardziej przypominają mi Polskę, jak był mały( i tak jak jest teraz w odpowiadaniu, według mojej wyobraźni! ^^ Jeśli chcecie możecie mi dać link, z obrazkiem Polski jak wy go widzicie i wasze ulubione zdjęcie z nim w roli głównej :))).

 Na dole reszta obrazków które również uważam za śliczne :)