poniedziałek, 20 listopada 2017

Rozdział 110



Kolejna noc okazała się istnym płaczem nieba. Deszcz padał wyjątkowo ulewnie i nieprzerwanie. Leżała jak zawsze na dachu, ale nie miała najmniejszej ochoty chować się przed mokrymi kroplami. Mokre włosy przyległy do jej ciała, tracąc swój dotychczasowy miodowy odcień. Chciała poczuć każdą z nich. Jak spływają po jej zimnym ciele, raz za razem, by w końcu zostawić ją i popłynąć dalej.
Spojrzała na tabletki przeciwbólowe, które trzymała w dłoni. Po jej ostatnim ataku, upadła na ziemię tracąc na chwilę wzrok i zmysły. W dalszym ciągu wydarzeń nie miała prawa głosu - Polska dał jej najmocniejsze środki jakie posiadał. Ciało personifikacji było zdolne wytrzymać dziesięć razy więcej od ciała normalnego człowieka. Jej stan mógł być agoniczny dla kogokolwiek innego spoza personifikowanych.
- Powinnam wziąć kolejną – westchnęła, po czym połknęła jedną pastylkę.
Gorzki posmak rozlał się po jej gardle powodując nie małe rozdrażnienie. Zaraz po fali goryczy poczuła ulgę, która jak uprzedzał Polska, miała nadejść od razu. Musnęła dłonią po mokrej jedwabnej sukience, zatrzymując dłoń na widocznym wybrzuszeniu. Zmarszczyła brwi wpatrując się w płaczące niebo. Cały czas trudno było się jej pogodzić z obecnym stanem rzeczy.
Do tej pory była tylko ona i Polska, dodatkowo cykliczne kłopoty, które w obecnym świecie były codziennością. Ale to, co teraz kryła pod sercem było jej zupełnie obce. Tak bardzo odgrodziła swoje myśli od ich wspólnego dziecka, że jej ciąża wydawała się wyłącznie złudą i chwilową atrakcją. Nie znała nikogo innego w jej stanie. Nie miała pojęcia na co się przygotować, jak i również nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji w jakiej się znalazła. Wszystko wydawało się kompletnie irracjonalne.
W głębi duszy czuła się o wiele bardziej samotna niż kiedykolwiek. Znowu zostawała poddana próbie, która tym razem odcisnęła piętno palące żywym żarem.
Chwila ulgi jaką przyniosły tabletki, z oczywistych powodów zaczynała odchodzić. Westchnęła ciężko, nabierając do płuc chłodnego powietrza. Tylko jedno zwykło ją wytrącać z okrutnej rzeczywistości i smutków. Głos, był jednocześnie jej zbawieniem i przekleństwem.
- Teraz cichutko, moja opowieści
Zamknij oczy i śnij
Walc tańczony na falach
Nurkowanie w głębinach
Gwiazdy jasno lśniące
Zrywający się wiatr
Szepczący słowa dawno zapomnianej kołysanki…
Zanuciła pod nosem w rytm uderzających o dachówkę kropel.
- Zamierzasz teraz każdego unikać? – usłyszała spokojny głos przebijający się przez deszcz.
Nie wiedziała jak długo już z nią siedział, ale wiedziała, że nie chciał przeszkadzać, w jej spokojnym rozmyślaniu. Czekał cierpliwie moknąc razem z nią i nie ujawniając swojej obecności. Nie mogła go zauważyć, ale czuła, że siedział na samym skraju dachu, ona natomiast wylegiwała się po jego ukośnej stronie.
Jego ciągłe obserwowanie i pilnowanie, ani razu tak naprawdę jej nie drażniło. Za każdym wybuchem, czy zwykłą ucieczką chciała dać mu chwilę spokoju od problemów jakie za sobą niosła.
Dla Polski nie było jednak poza nią świata. To bolało najbardziej, nie chciała by czuł się odtrącony, czy tym bardziej winny zaistniałej sytuacji. Jego cisza tym bardziej dodawała jej powodów, że tak właśnie się było. Siedząc w  milczeniu tuż obok niej, bez ujawniania się, tym bardziej dawał jej powodów, by tak myśleć.
- Nie słyszałam jak wchodzisz – powiedziała kontrolując głos – Nie musisz tutaj siedzieć. Wiem, że nie przepadasz za deszczem. Mi natomiast bardzo odpowiada z prostych powodów. Nie chcę żebyś się przeziębił…
Skarciła się w duchu za najgorszą z możliwych wymówek. Polska oczywiście nie dał się złapać, od razu wiedział do czego zmierza. Tym razem każda kropla niemalże przygwoździła ją do dachu. 
- Nie wygaduj głupot… - odparł łagodnie – Chcę tylko móc przy tobie siedzieć, nawet jeśli nie wiesz, że jestem obok. Jeśli ci przeszkadzam, zaraz sobie pójdę.
- Nie odchodź – odparła niemal natychmiast – Nie odchodź…
- W takim razie zostanę.
Zacisnęła dłoń na materiale próbując zignorować dające się wyczuć zaokrąglenie. Nie potrafiła powstrzymać zdenerwowania, nawet jeśli Polska mógłby przez to cierpieć.
- Chciałam z tobą o czymś porozmawiać – zaczęła niepewnie – Czy czujesz się inaczej? Mam na myśli cieleśnie…
Przez chwilę nie odpowiadał. Choć pozornie krótki moment stał się dla niej niemalże wiecznością. Pozwoliła by niepewność kotłowała się w niej, godząc na każdą możliwą odpowiedź.
- Nie specjalnie – odparł – Choć z każdym dniem czuje się silniejszy, przez wzgląd na coraz szersze prawa i wolność wyboru. Poza tym jest prawie jak zawsze.
Wychwyciła jedno niepasujące słowo z automatyczną uwagą.
- Prawie? – zawahała się.
Tym razem usłyszała jak się przemieszcza. Zsunął się bezszelestnie w dół na tyle by być blisko niej. Wzór deszczowego i ciemnego nieba, zasłoniła jej jedna z najpiękniejszych twarzy jakie widziała. Zupełnie mokre włosy zaczesał dłonią do tyłu, ale tak jak zawsze, jego kosmyki wiedziały lepiej gdzie się znaleźć. Zielone oczy, które tak dobrze znała przedstawiały niemal pełny obraz jego emocji.
Nie potrafiła pojąć jak można być tak idealnym i zarazem pięknym w duszy. Te dwie cechy zwykle nie łączyły się w codziennym życiu. Pomimo faktu, bycia Morzem Bałtyckim nie potrafiła wyobrazić sobie, że choć w połowie mogła mu dorównać siłą, sercem i pięknem.
- O ile dobrze pamiętam, trudno było cię przy sobie zatrzymać – odpowiedział nie przestając świdrować ją spojrzeniem szmaragdowych oczu – Tym razem mogę na ciebie patrzeć i kochać cię tak jak to robiłem od tylu stuleci.
Na jej niewinnej twarzy spoczął blado różany rumieniec. Leżeli stykając się czubkami nosów i intensywnie wpatrując w oczy.
- Zawsze wiesz co powiedzieć… – zaśmiała się krótko – Nawet teraz tak naprawdę nie chcesz, żeby deszcz padał mi na twarz. Jesteś strasznie przewidywalny.
Wyraźnie zaskoczony jej spostrzeżeniem, uśmiechnął się odsłaniając mokre włosy z jej policzków
- W końcu mężczyzną rodzi się po to, by brać na siebie chłód życia i cierpienia kobiety – powiedział poważnie – Choć z tym drugim naprawdę jest trudno, kiedy ma się do czynienia z bliską mi towarzyszką.
Na jego twarzy pojawił się mały grymas, który zaraz zastąpił skromny uśmiech. 
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo ujarzmić Morze – zachichotała – Jak zawsze sięgnąłeś po najtrudniejsze zadanie. Tym samym przyniosłam za sobą nie tylko paczkę nieszczęść, jakie cię spotkały z mojego powodu, ale i …
Zabrakło jej słów i głosu, by wypowiedzieć ostatnie słowo. Zauważyła cień na jego twarzy. Fala poczucia winy znowu zalała ją niczym lawa, ale nie potrafiła się przełamać.
- Przepraszam – wyjąkała, a jej oczy zaszkliły się mimowolnie – To przecież naturalne, powinnam się cieszyć, prawda? Dlaczego więc czuję lęk i niepewność, przed tym co będzie dalej? Powinieneś się na mnie złościć, obrazić lub zostawić w spokoju… a jedyne co widzę od tych kilku dni to troska. Nawet teraz trudno mi spojrzeć ci w oczy…
Podniósł się pozwalając zimnym kroplom wmieszać się w jej łzy. Myślała, że odszedł i zrobił to czego tak oczekiwała od dłuższego czasu, ale myliła się. Chwycił ją pod ramiona, z łatwością przesuwając bliżej niego. Oparł ją o swój bark, przytrzymując głowę blisko serca. Kompletnie zaskoczona pozwoliła mu na wszystko, chłonąc ciepło jego ciała. Ból jaki odczuwała w oczach powoli znikał, rozproszony od jego dotyku.
- Teraz nie musisz patrzeć mi w oczy – wyszeptał –  Wystarczy, że jesteś blisko.
Słysząc szczere i pełne miłości słowa, pozwoliła, by płacz zupełnie nią zawładnął. Otulił ją umięśnionymi ramionami, chowając przed całym złem.
- Cała ta sytuacja to bezsprzecznie moja wina, Sora – uspokoił ją, głaszcząc opiekuńczo po mokrych włosach – Moja wiedza na temat relacji międzyludzkich znacznie wykraczała poza twoją własną. To w moim obowiązku leżało dopilnowanie wszystkiego, kompletnie spieprzyłem sprawę…
Strumienie deszczu zalewały dachówki, wylewając się z dużą siłą o ziemię. Domyślał się, że cały napad gwałtownego deszczu również leżał w jego winie. Cała sytuacja odbijała się na nim na tyle mocno, że ledwo kontrolował emocje.
- Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiał – odezwała się wycierając wierzchem dłoni łzy -  Jestem szczęśliwa, że mogę dzielić z tobą coś znacznie więcej, niż dotychczas. To przecież właśnie to, czego tak oboje pragnęliśmy. Problem w tym, że wcześniej nie dostrzegałam niebezpieczeństw, które się z tym wiązały.
- Mówisz o tym, że jesteśmy personifikacjami? Nie jesteśmy normalni? – dokończył smutno – To nie jest takie ważne. Byłem tego świadom kiedyś i jestem dziś. Fakt, nie słyszałem, że coś podobnego spotykało innych, ale czy to takie złe?
Westchnęła ciężko, nie rozumiejąc jego lekkodusznej logiki.
 - Nie boisz się? Dziecko. Dziecko dwóch personifikacji, może pociągnąć za sobą okropne w skutkach wydarzenia. Zresztą wasz świat jest kolosalnie różny od mojego. Ja nawet nie należę do waszego gatunku. Nie pomyślałeś o tym, że może nie mieć normalnego życia, albo cię zabije zastępując twoje miejsce, że urodzi się martwe…? Nie jestem w stanie znieść takiego brzemienia Polsko, nie chcę być przyczyną twojej śmierci.
Usłyszała jak wstrzymuje powietrze, a jego serce zwolniło swoje tempo.
- Boję – powiedział nader spokojnie – Boję się o każdy dzień, który nadchodzi. Bo takie właśnie jest moje życie.  Oboje mamy kilka setek lat, gdybym miał poświecić ostatnie chwile na oglądanie naszego dziecka, oddałbym je natychmiast. Zresztą, nie pomyślałaś, że właśnie stąd wychodzi moja troska o ciebie? Myślałem, że dręczy cię coś zupełnie mi obcego, tymczasem oboje zamknęliśmy się z tych samych pobudek.
Pociągnęła nosem, wycierając wciąż płynące łzy. Widząc jak ogromne pokłady smutku, tak długo w sobie tłumione, uleciały z niej w postaci małych kropel, skupił na chwilę myśli, koncentrując się na swoich własnych emocjach.
- No już nie płacz, zupełnie nie wiem co mam wtedy robić – powiedział pogodnie, wycierając ślady jej łez – Spójrz.
Podniósł głowę wskazując jej sklepienie nieba.
Deszcz ustąpił jak na czyjeś zawołanie, które z pewnością mogło należeć tylko do jej ukochanego przyjaciela, kochanka, mężczyzny. Podniosła głowę patrząc na niebo, które niczym przecięte niewidzialnym mieczem podzieliło się ujawniając ciepłe promienie słońca.
Skierowała wzrok na twarz Polski, na której malował się ten sam znany jej uśmiech. Chłopięcy i pełen nadziei, zupełnie oddalony od wszelkich problemów. Zawsze dodawał jej sił.
- Kocham cię – wyszeptała cicho, przytulając go z całej siły.
Oparł głowę o jej własną składając na niej pocałunek. Zaśmiała się, pozwalając słońcu ogrzać ich ciała po zimnym deszczu, pełnym smutku i żalu. Nie chciała odwracać spojrzenia od twarzy Polski, ale czuła jakby jego promienie dotykały tylko ich i nikogo innego.
- Obiecuję, że zrobię wszystko by je chronić… - pomyślała w duchu – Wszystko.
*


czwartek, 26 października 2017

Rozdział 109


Lepiej późno, niż później prawda ? ;D
~~~~~~~~~~ 








Podszedł na brzeg. Woda jak zawsze skutecznie odstraszała coraz dalszymi pływami. Po chwili dotarła do  jego butów, powodując nieprzyjemne uczucie błotnistej mazi w stopie. Skrzywił się, cofając od narastających fal. Jak zwykle zapominał się spoglądając na to co jest przed nim, zamiast skupić się na tym co ma pod nogami. Właśnie teraz zamiast zdjąć przemoczone buty, rozmyślał niczym filozof nad samym faktem.
- Starzeje się – jęknął.
Schylił się, pozbywając skórzanych wysokich butów do jazdy. Jedną z jego ulubionych par właśnie wyniszczała jego nie uwaga. Poirytowany jeszcze mocniej jak kilka minut wcześniej, zdjął również spodnie i koszulę. Był wiosna. Bałtyk z całą pewnością był koszmarnie zimny, ale z drugiej strony coś wręcz pchało go do wody.
Wszedł do niej, czując bolesne ukłucia zimna na skórze. Wolał jednak szybko się zanurzyć by najgorsze bodźce odczuć pewnie i szybko. Schował się pod wodą, otwierając powoli oczy.
Ciemność. Głęboka i zimna. Do tego rozległa cisza. To wszystko mogło być przyjemne według krótkiej chwili, ale w stosunku do kilkudziesięciu lat wręcz przeciwnie. Popłynął w głębinę, napierając na wodę. Powietrza starczy mu na trzy razy dłuższą kąpiel od zwykłego człowieka. Wiedział, czego szuka. Konkretnie kogo, ale nie dostrzegł niczego. Pustka była nieprzyjednana.
„Dlaczego tu przyszedłeś?”
Usłyszał.
„Nie chciałam odejść, tylko móc odetchnąć”
Dopiero po chwili zorientował się, że coś leży na dnie. Zwyczajnie nie byłby w stanie zobaczyć czegokolwiek, szczególnie na samym dole czarnej otchłani, ale jasna poświata pozwalała mu na wiele więcej. Leżała, niczym na łóżku spoglądając na górę. Perspektywa musiała być interesująca.
 Podpłynął do niej nie czekając na jej dalsze słowa. Z oczywistych względów nie mógł usadowić się tak wdzięcznie i lekko w takiej pozycji. Sora wyglądała natomiast jakby w ogóle nie napierała na nią woda. Ogon kołysał się lekko od prądu morskiego, a włosy. Tak. Włosy połyskiwały dziwnym nie ostrym światłem. Rozłożyły się ponętnie, poddając się spowolnionym ruchom przypływu.
Nie otwierając ust, mówiła dalej.
„Nigdy wcześniej tutaj nie przychodziłeś. Nie wygląda równie ciekawie jak twój brzeg, prawda?”
Wyciągnęła ku niemu dłoń, a gdy tylko ją uścisnął całe cieśnienie wody natychmiastowo odeszło. Czuł się zupełnie jak na powierzchni. Nie puszczając jego dłoni przyciągnęła go do siebie, nie zmieniając pozycji. Widział, że zapraszała go do wspólnego wylegiwania się na morskim pisaku. Zwątpił jednak w swoje możliwości utrzymania się na nim w taki sposób jak ona. 
„Chodź”
Zmarszczył brwi przewracając się na plecy. Jak się domyślał woda natychmiast chciała unieść go ku górze, jednak szybki ruch ogonem zablokował mu tą drogę. Sora uśmiechnęła się pięknie, przytrzymując go srebrno białą płetwą. Nie patrzyła na niego długo. Ponownie zwróciła spojrzenie na taflę wody nad nimi. Podążył za jej spojrzeniem, dostrzegając w tym rodzaj dziwnej zabawy. Słońce, które uderzało w taflę „po drugiej” stornie sprawiało, że ciemna głębia choć na kilka centymetrów była rozjaśniona. Niebieskie odcienie mieniły się niczym kryształki, a promienie uderzające w wodę wydawały się być zamglonym lustrem. Przepiękny widok. Mrok przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Mały ptaszek lata po błękitnym niebie
Morze odbija błękit nieba
Błękitne odbicie jest morzem na niebie
Morze nieba płacze błękitnymi łzami
Wśród tych błękitnych łez
Lata mały ptaszek."
„Pamiętasz tą historię? To właśnie o niej zawsze myślałam, gdy leżałam tak przez całe dnie”
Ścignęła jego dłoń, nie kryjąc złośliwego uśmiechu. Polska zdziwił się wypuszczając parę baniek powietrza.
„Możesz mówić. Póki mnie trzymasz jesteś bezpieczny”
Spojrzał na nią z wyrzutem nie kryjąc oburzenia.
„Mogłaś powiedzieć wcześniej…”
„Tak. Wtedy jednak nie byłoby to tak zabawne”
Zapadła dziwna i długa cisza. Sora wydawała się zamyślona i nieobecna, niemal mógł poczuć jak ciężko bije jej serce. Choć oddalone, mógłby rozpoznać jego dźwięk nawet na kilka kilometrów. Bo należał do niej.
„Wydaje mi się, że rzeczy, których się boisz jest o wiele więcej niż mówisz. Przez cały czas unikasz spojrzeń, rozmów i nawet mnie. Jest coś czego mi nie mówisz”
„Kiedy sprzedajesz kłamstwo, opakowujesz je w prawdę, usłyszałam coś takiego na mieście. Ciekawe nie uważasz?”
Postarał się jak mógł by zignorować fakt tego, że wyszła sama na miasto. Było to jednak trudne, bo możliwości, w których mogła wpaść w kłopoty było mnóstwo. Irytacja wzięła górę.
„Wyszłaś na miasto nic mi nie mówiąc? Sora tyle razy ci mówiłem, żebyś nie odchodziła od domu”
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
„ Zachcianka”
Jęknął zrezygnowanie pocierając z przyzwyczajenia twarz dłonią. Nie był w stanie jej przygadać. Była odporna na wszelkie argumenty. Przypominała ścianę, przez którą nikt się nie przetrze.
„Chodźmy już na ląd. Wiem, że nie przepadasz za takim klimatem. Dla ciebie jest stanowczo za zimno.  O wiele bardziej preferujesz słońce”
Machnęła zgrabnie ogonem, który ponownie zabłysnął srebrno białymi łuskami. Poruszała się niesamowicie swobodnie, zupełnie nie wzruszona brakiem gruntu. Nie mógł zrozumieć jak przychodziło jej to tak łatwo.
„Nie przeszkadza mi chłód” – odparł.   
Zatrzymała się, a jej dłoń ścisnęła jego własną o wiele za mocno jak na zwykły uścisk. Wyrysowany smutek w jego oczach nie był trudny do zauważenia. Wiedziała, że ona jest powodem jego ciągłych zmartwień, ale nie potrafiła wykrzesywać z siebie ciągłej akceptacji jego zasad.
„Mi przeszkadza. Nie pasujesz tutaj i nie chcę cię widzieć w tym samotnym miejscu. To moje utrapienie nie twoje, dlatego wracajmy już. Proszę”
Usłuchał. W końcu to jak to nazwała „utrapienie” było jej domem. Ona była tu Panią. Nie mówiąc nic więcej popłynęła ku powierzchni.
 Gdy tylko mieli zaczerpnąć powietrza Sora skuliła się, a ogon rozpłynął się niczym bańka mydlana. Długie nogi nawet nie próbowały jej unosić. Zamarły zupełnie jak reszta ciała dziewczyny. Otoczyła dłońmi brzuch, przygryzając z bólu zęby. Jej reakcja była tak gwałtowna, że zanim zrozumiał co się stało zamarł równie mocno jak ona. Nie czekając ani chwili dłużej, zerwał się podpływając do niej. Chwycił ją na ręce, po czym wypłynął na powierzchnie. Dziewczyna zakryła się nerwowym kaszlem, opierając bezwiednie głowę o jego bark.
- Sora!
Nie reagowała, z jej ust sączyła się powoli krew, a ręce ani na moment nie odsunęły się obrończo od brzucha. Polska spojrzał na brzeg który ciągnął się kilka metrów od nich. Nie wiedzieć czemu pomimo silnych ruchów nie czuł, że podpływa bliżej niego. Woda sięgała jego twarzy coraz to bardziej usiłując wciągnąć ich z powrotem na dno. Nie czekając, aż rzeczywiście do tego dojdzie zagwizdał przeciągle, próbując utrzymać ich na powierzchni. Jak zawsze Feniks niemal natychmiast pojawił się po usłyszeniu wezwania. Polska dziękował w duchu, że zawsze kręcił się blisko niego. Koń ruszył w ich kierunku do wody walcząc z jej oporem. Polska trzymając blisko siebie Sorę, podpłynął z całych sił do konia po czym chwycił jego grzywę.
- Wyciągnij nas Feniks!
Potężny koń posłusznie wyrwał do przodu z taką siłą, że Polska niemal skupił większość mocy by nie puścić jego grzywy. Gdy znaleźli się na brzegu Feniks opuścił głowę wzdychając ciężko. Nawet dla niego przedarcie się przez gęstą atakującą wodę było wyzwaniem. Polska położył Sorę na piasku, po czym odgarnął z jej włosy twarzy. Wciąż zaciskała oczy i zęby z bólu, a palce jej dłoni drapały skórę na wypukłym brzuchu. Widoczne były już ślady krwi na rozdrapanym materiale. Chwycił leżącą koszulę, po czym owinął ją wokół jej dłoni, żeby nie mogła się ranić. Wsadził ją na grzbiet Feniksa. Sam usiadł tuż za nią by nie spadła w czasie jazdy. Popędził ogiera do galopu, kierując się w stronę domu.
*
- Gdzie ona jest?!
Węgry wparowała do domku niczym burza. Tuż za nią snuło się leniwie byłe państwo Pruskie, którego pobudliwość była zdecydowanie mniejsza od jego towarzyszki. Dziewczyna szalała po kuchni i salonie próbując znaleźć żywą duszę. Prusak obserwował jej poczynania ściągając ostentacyjnie buty.
- Weź tak nie wariuj, bo im dom zdemolujesz – jęknął, mierzwiąc srebrne kosmyki – Mogłaś mówić wcześniej, że masz taki plan. Wziąłbym benzynę i zapałki.
Nim się zorientował dziewczyna pobiegła po schodach na górę zostawiając go samego. Poirytowany poszedł spokojnie za nią, zerkając jeszcze na wszelki wypadek na puste pomieszczenia.
Drzwi do sypialni, w której zniknęła Węgry były otwarte na oścież. Dochodziły z niej głosy trzech osób. Polski, Węgier i komentującego pod nosem Szwajcara. Wszedł do pokoju lustrując zamieszanie znudzonym spojrzeniem. Nie zdziwił się widząc trójkę państw dyskutujących o tym co zaszło. Akurat zaszło wiele dziwnych – jak mówił Polska – wydarzeń. Rola główna trafiła się Sorze, która leżała teraz na łóżku z podłączoną rurką do żyły. Śledził wzrokiem całą długość rurki szukając jej zakończenia. Skrzywił się widząc czerwoną ciecz w woreczku zahaczonym o stojak. Czuł w powietrzu tą dziwną woń, która niegdyś była dla niego naturalnym składnikiem powietrza.
Po chwili zrozumiał, że wisi nad nim spojrzenie Polski. Wyglądał dziwniej niż wcześniej, zdecydowanie bisko mu już było do czystego wariactwa. Nie odezwał się. Po prostu patrzył i myślał nad czymś żarliwie.
- Czego się tak patrzysz? – warknął Pusak przerywając krępującą ciszę.
Blondyn zignorował go, podchodząc do Szwajcara, który siedział na krawędzi łóżka. Dopiero teraz zauważył jak kuzyn zerka na coś z wyraźnym zaciekawieniem. Udział w dyskusji zakończył się dość szybko. Nawet Węgry zamilkła stojąc przed łóżkiem.
- Powiedz, że nie jest źle – wyjąkał Polska, czochrając sobie włosy – To przecież powinno jakoś pomóc.
Szwajcar skończył oglądać dziewczynę, ale nagle coś przykuło jego uwagę. Podniósł rękę dziewczyny przekręcając ją lekko na wewnętrzną stronę.
- Jeśli mam być szczery, może i pomogło – powiedział – Pytanie tylko na jak długo. Myślę, że musisz wziąć sobie do serca fakt, że Sora nie będzie żyła dalej takim samym życiem jak nasze.
- Jaśniej, poproszę – Polska wyraźnie nie był w nastroju.
- Sora ledwo trzyma się swojego dawnego życia jako personifikacja Morza, nie wiem dlaczego. Możliwie, że ma to związek z dzieckiem. Jej ciało nie funkcjonuje już tak jak powinno.  Nie można jednak wykluczyć Polsko, że nie możesz przedłużać jej życia w nieskończoność.
Niemal natychmiast zrozumiał do kogo należała krew w woreczku podłączonym do ręki dziewczyny. Prusak nie wiedział, czy ból po stracie swojego życia mógł być podobny do tego co czuje teraz Polska. Nie mógł widzieć swojego odbicia w lustrze, gdy był na Sybirze, ale wyraz pustki, który teraz malował się na twarzy gospodarza domu był niemal jak najgłośniejszy krzyk. Tak głośny, a jednak cichy dla reszty. Do akcji weszła Węgry.
- Szwajcario daj spokój – wtrąciła się– Była już pokiereszowana dużo gorzej i dawała radę. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej?
Skrzyżowała ręce krzywiąc się nieładnie. Polska stał jak słup wpatrując się tępo w pościel. Pewnie nawet nie usłyszał jej komentarza. Może i dobrze, bo Szwajcar odpowiedział jej bezgłośnie wskazując na lekko wystający brzuch Sory.
- Nie możesz jej podawać swojej krwi. Nie możesz ingerować. Nie możesz tracić z oczu swoich obowiązków. Kiedy to do ciebie dotrze… pewne rzeczy po prostu się dzieją. To jednak nie oznacza, że Sora umrze za kilka dni.
- Nie odzywaj się do mnie tak jakbym wiedział mniej niż ty Szwajcario – zimny głos Polski, nawet u Prusaka wywołał nieprzyjemny dreszcz – Sora na pewno sama się zorientuje, co się dzieje. Wiem, że nie będzie tego chciała, zresztą…
Spojrzał z dziwną nutą niewdzięczności na czerwony woreczek wiszący obok niego.
- To nie daje życia. To tylko trzyma w iluzji.
Węgry podeszła do niego tuląc go przyjacielsko. Prusak nie miał tego za złe. Patrząc na Polskę miało się ochotę wysłać SMS o treści Pomagam. Emocje Węgierki bywały równie skuteczne. Tym razem odpuścił mu kradzione spojrzenie dziewczyny, pozwalając zatopić swój smutek w jej ramionach. Nie chcąc patrzeć na to dłużej niż to konieczne, podszedł bliżej łóżka rozglądając się po pokoju. Dopiero teraz zauważył w jak wielkim pośpiechu działał Polska. Wszędzie widać było czerwone plamy i mały nożyk którym pewnie przeciął sobie skórę by przelać krew do woreczka. Rana zagoiła się tak szybko, że nie sposób było powiedzieć w którym miejscu ją upuścił.
Jedynym osobnikiem, z którym teraz mógł rozmawiać był Szwajcar, który wciąż wpatrywał się w jej rękę. Zaciekawiony dziwnym bezruchem kuzyna podszedł do niego krzyżując ręce.
- Czemu się tak przyglądasz? – zapytał, wychylając się znad jego ramienia.
Szwajcar nawet się na niego nie obejrzał. Być może z ciągłej niechęci lub zwykłego zadumania.
- Nagle zaczęło cię coś interesować? – odpowiedział pytaniem na pytanie, niezbyt grzecznie.
Prusak prychnął dumnie, ale nie odszedł wciąż czekając, aż ten mu wyjaśni. Nie mówiąc nic więcej Szwajcar pokazał mu tylko czarny ślad ciągnący się wzdłuż jej ręki. Niby prosta nić z kilkoma rozgałęziami, a jednak wydawała się niepokojąca.
- Co to jest? – wyjąkał zdziwiony – Wygląda trochę jak trucizna.
- Więc jednak masz jakieś pojęcie, po tych wszystkich latach życia – jęknął z podziwem Szwajcar – Lepiej się na tym nie zastanawiać, bo i tak nie jesteśmy w stanie zrobić niczego więcej.
Po tym stwierdzeniu podniósł się, zabierając biały beret z komody obok łóżka. Polska odsunął od siebie delikatnie Węgry, odprowadzając go spojrzeniem.
- Będę wracał do siebie Polsko.
- Już? Myślałem, że coś wymyślisz…
Westchnięcie Szwajcarii, wydobywające się z jego ust niosło za sobą nutę współczucia, które mało kto mógł wyczuć. Spojrzał ciężko na Polskę, spod gęstych brwi.
- Nie jestem cudotwórcą Polsko. Mogę wesprzeć cię tylko słowem, bo niczym więcej nie dysponuje.

czwartek, 5 października 2017

niedziela, 9 lipca 2017

Rozdział 108



Nastąpiło małe zamieszanie z rozdziałami 107-108, konkretnie ich kolejność była nie właściwa. Przepraszam za błąd.


Otworzyła szeroko okno wpuszczając do pomieszczenia powietrze. Silny podmuch wiatru odsłonił złote nici jej włosów z twarzy. Zmarszczka miedzy jej brwiami ani trochę nie zmalała na sile. Dmuchnęła na zgubiony włos dołączając go do reszty falujących kosmyków.
- Tym razem nie zamierzam siedzieć w domu – jęknęła poirytowana.
Zerknęła jeszcze za siebie upewniając się, że krzesło blokujące drzwi do sypialni skutecznie każdego zatrzyma. Może i tak było to żenująco proste, ale z drugiej strony dawało jej wystarczającą ilość czasu. Ucieczka to nieustanna myśl, która ją nawiedzała od kilku dni.
Jednym szybkim ruchem wyskoczyła przez okno, czując na twarzy przyjemnie chłodny wiatr. Zanim wylądowała na ziemi, zdążyła zamknąć na chwilę oczy próbując chłonąć uczucie jakie dawała dziwna wolność w powietrzu. Rozstawiła ręce na boki niczym ptak, po czym dotknęła delikatnie stopami ziemi. Biała sukienka zafalowała porywiście przylegając ostatecznie do jej długich nóg. Odetchnęła głęboko rozglądając się po pustym podwórzu. Nikogo nie było. Łąka zarastała już kwiatami i młodą trawą informując o nadchodzącej wiośnie. Polska nie kłamał mówiąc, że to koniec zimy. Nie zwracając dalszej uwagi na naturę i je proces odnowy po mrozie i śniegu, ruszyła biegiem w stronę lasu. Nie potrafiła stwierdzić dlaczego, ale czuła się tak jakby mogła biec bez końca. Przyjemna siła wręcz pchała ją naprzód, w miejsce które teraz wydawało się jej idealnym na kilkugodzinną kryjówkę. Gdy tylko ścieżka zaczynała niknąć, a w oddali między drzewami nachodziła złota równina, uśmiechnęła się przelotnie czując na skórze przyjemny dotyk zboża.
- Jedno z najpiękniejszych widoków znowu na wyciągnięcie ręki – westchnęła radośnie – W końcu nie będzie wiedział, gdzie poszłam nawet na jego możliwości to już byłaby zwykła przesada…
Na samą myśl potrząsnęła głową, skupiając się nad osiągnięciem celu. Chwila jej wypoczynku od ciężkich i oceniających spojrzeń przyjaciół była na wyciągnięcie ręki. Ziemia pod jej stopami kończy się pasem złotego zboża kołyszącego się wedle wiatru. Stanęła na granicy pola ze skrajem lasu. W jakiś sposób czuła się rozluźniona i spokojna. Zrobiła krok do przodu wchodząc do sięgających jej do pasa złotych kłosów. Szła powoli i zapamiętale, szukając odpowiedniego miejsca. Gdy poczuła, że jest dostatecznie daleko, położyła się wtulając w rosnące zboże.
- W końcu…
Słońce grzało niczym przyjemne płomienie ogniska, otulając każdą odkrytą powierzchnie jej ciała. Nie lubiła nosić grubych ubrań, szczególnie wtedy gdy było tak gorąco. Choć Polska nakupował jej wiele ubrań w tym oczywiście znaczącą ilość sukienek, zdecydowanie lubiła tylko dwie z nich – białą i niebieską. Tym razem ze względu na upał wybrała tą pierwszą. Nawet teraz gdy tak leżała, głębokie rozcięcie na jednej stronie uda odsłaniało dość wysoko jest nogę. Cienkie ramiączka utrzymywały zwiewny materiał na jej piersiach, które unosiły się wdzięcznie na słońcu.
Wpatrywała się tępo w niebo, którego błękit był wiernym odbiciem jej domu. Niby takie same a jednak miały w sobie niewielkie różnice. To niebo otaczało swoim ogromem cały świat. Morze nigdy nie pojawiało się gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze było.
Rozłożyła ręce przypominając sobie uczucie wolnego ptaka. Między jej palcami przeplatały się złote pasma jej włosów, które rozłożyły się wokół niczym promienie słońca. Jej dłoń, choć sama tego z początku nie wyczuła, powędrowała powoli do lekkiego wybrzuszenia. Czując pod opuszkami kolejny test, z którym przyszło się jej spotkać poczuła jak serce przyśpiesza jej z nerwów. Fakt ciąży przyprawiał ją o bóle głowy, z jakiegoś powodu wręcz coś ją blokowało do tego by się nią cieszyć. Niby nie była zła ani rozżalona, ale wyraźnie nie mogła pozbyć się niepokoju. To uczucie wręcz stawiało ją na baczność.
Po chwili odniosła wrażenie jak coś oplata je ręce i nogi. Podniosła się, siedząc na wpół leżąco, przeczucie jej nie zawiodło. Spojrzała na swoje ręce wokół których owijały się drobne pnące rośliny. Nagłym ruchem wyszarpnęła ich łodyżki z ziemi.
- To już chyba przesada… - jęknęła, próbując pozbyć się pozostałości małych pnączy.
Wywróciła oczami, rozglądając się czy za chwilę ponownie nie będzie musiała odganiać się od zielonych strąków roślin. Jednak, gdy tylko rozejrzała się wokół siebie zrozumiała, że to nie jedyne dziwactwo, które ją spotkało. Proste dotąd kłosy zboża pochylały się ku niej, sprawiając wrażenie zaciekawionych nowo przybyłym osobnikiem. Wiedziała, że usiały coś od niej czuć. Właściwie nie – coś – tylko kogoś.
- No tak… czyli teraz będę zupełnym dziwadłem. Ciekawe ile zostało we mnie z personifikacji Morza, skoro rośliny tak za mną przepadają.
Podniosła się z ziemi, ale zawahała się czując jak coś ciągnie ją z powrotem na miejsce. Zerknęła za siebie, dostrzegając kolejne kiełki roślin zaplątanych w jej miodowe włosy. Zrezygnowana wybieraniem ich po kolei, pociągnęła po prostu głową do przodu wyrywając je z ziemi. Chwyciła długi pukiel włosów wydłubując z nich pozostałości małych pnączy.
Obejrzała się niepewnie za siebie, obserwując spokojny las rozciągający się wzdłuż linii zboża. Nikogo nie było, więc nikt jeszcze nie zorientował się, że jej nie ma. Właściwie nawet ją to ucieszyło, ale z drugiej strony wręcz przeciwnie.
Sama nie wiedziała, czy pragnie czyjegoś towarzystwa, czy woli być sama. Kiedy była z innymi, miała ochotę być sama, a kiedy był sama, odczuwała chęć znalezienia się między ludźmi.
Stała tak jeszcze przez chwilę, trącana przez złote łodyżki, po czym odwróciła się idąc spokojnie przed siebie. Nie miała specjalnego pomysłu co robić, a nic nie ciągnęło jej do wody. W jakiś sposób wydawała się teraz niebezpieczna. Nawet jej dom wydawał się być żadną przeszkodą dla dziwnych przybyszów. Z kompletnego braku pomysłu na spędzenie tego czasu, zerwała parę kłosów zboża. Obracała nimi palcami, po czym przypomniała sobie jak węgierka często plotła z nich wianki. Wątpiła, by jej zdolności choć trochę były zbliżone do dziewczyny, ale i tak nie miała nic do stracenia.
- Najpierw ten, potem przepleść pod niego drugi kłos… - wyliczała cicho pod nosem, przypominając sobie ruchy Węgierki.
Po dość długiej pracy udało jej się uformować coś na kształt owalnego wianku na włosy. Przyjrzała mu się czując satysfakcję, po czym włożyła go sobie na głowę. Sprawiło jej to nie lada radość. Nie wiedziała czemu, ale po co zastanawiać się dlaczego dana rzecz budzi w nas poczucie zadowolenia. Czasem tak po prostu jest i już.
Wiatr targał złotą łuną, dyrygując nią wedle woli. Słysząc jego szepty i swobodne przemijanie miedzy nimi, sprawiło, że miała ochotę choć na chwilę zmienić postać w najprostszy podmuch.

- Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...

Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom

Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...

Śpiew urwał się gwałtownie. Upadła na ziemię, otwierając oczy dopiero po uderzeniu w piach. Musnęła dłonią złote ziarenka, próbując zrozumieć, że upadek miał miejsce. Szybki i gwałtowny zupełnie nie wyczuwalny. Po chwili wahania spróbowała się podnieść. Obraz przed oczami ciągle wydawał się mozolnie powolny i rozmazany. Dotknęła dłonią gardła czując jak coś zaczyna powoli napierać na jej krtań. Narastał do tego stopnia, że przypominał odruch wymiotny. Niemal natychmiast po tym odkryciu zakryła się mocnym kaszlem i zasłaniając dłonią usta poczuła między palcami ciepłą ciecz.
- Nie… - wyjąkała, znając podobne uczucie z przeszłości.
Nie musiała odsłaniać dłoni by domyśleć się, że tym co tak poraniło jej gardło od środka była jej krew. Zacisnęła dłoń w pięść wycierając nią czerwone usta. Jednak ilość cieczy, która spływała z jej brody była o wiele większa niż się spodziewała. Sięgnęła więc po chusteczkę, wycierając wszelkie ślady krwi.
- A więc nie mogę nawet śpiewać – prychnęła zirytowana – Może od razu zabierzcie mi tą złudę życia, zamiast się tak pastwić.
Wstała od razu z ziemi nie bacząc na ciągłe kołysanie w głowie. Czerwona, ubrudzona chustka spadła powoli na ziemię. Nigdzie nie mogła już poczuć, że żyje własnym życiem. Podobnego pojęcia właściwie nigdy nie było. Nawet teraz przy odrobinie wolności i szczęścia coś musi to natychmiast gasić jak ledwo palącą się świecę. Wściekła skierowała się w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy. Ruszyła biegiem czując w powietrzu narastającą woń soli morskiej. Tego dnia tylko jedna rzecz była na jej korzyść. Miała na sobie idealną sukienkę na pływanie. W końcu Polska kategorycznie zabronił jej przychodzić tu nago jak i stąd wracać w podobnym stanie.
Zarzuciła włosami do tyłu, po czym zeskakując z wydmy podeszła do tafli wody. Ból gardła nie zelżał na sile, ani odrobinę. Chwyciła w dłonie wodę po czym wypiła ją nabierając głęboko powietrza. Chłód i przyjemność rozlały się po jej ciele łagodząc bolesne kłucie. Lecząc się czuła, że w jakiś sposób podejrzana choroba wciąż w niej tkwiła. Myśl o winie dziecka nawet nie przyszła jej do głowy. Wręcz skutecznie pozbyła się takiej możliwości. Przełknęła ostatnie drobiny żelazowego posmaku z solą morską, próbując przetrwać ich okropny smak.
- Jestem Morzem. Jestem Morzem… - powtarzała sobie, idąc boso po płaskiej tafli wody.
Gdy oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, sięgnęła po wianek ze zboża w jej włosach. Zsunęła go powoli z głowy kładąc na wodzie. Wpatrywała się przez chwilę jak fale znoszą go coraz dalej od niej.
- Jestem Morzem – powiedziała już ciszej do siebie.
Woda sięgnęła jej nóg, by ponownie stać się z nią jednością. Długi połyskujący ogon, zakończony piękną zgrabną płetwą zniknął szybko pod taflą wody. Pozostał tylko cichy dźwięk tworzonych przez niego kręgów.
Kilka metrów dalej, między drzewami dało się zauważyć wzór postaci. Siedziała na jednej z wyższych gałęzi, z jedną nogą podpartą przy twarzy. Druga zwisała z niej luźno, bez żadnych problemów utrzymując się na konarze. Skrzyżowane ręce zasłaniały jego usta, ale oczy choć wydawać by się mogły chłodne i obojętne, wpatrywały się z tęsknotą w miejscu powstawania kręgów. Złote kosmyki sięgające do brody otulały idealne rysy twarzy chłopaka. W dłoni ściskał mocno chusteczkę, na której widniały plamy świeżej krwi.
Po chwili zamknął jasno zielone oczy, wzdychając – powoli i ciężko.

sobota, 8 lipca 2017

Rozdział 107



Otworzyła szeroko okno wpuszczając do pomieszczenia powietrze. Silny podmuch wiatru odsłonił złote nici jej włosów z twarzy. Zmarszczka miedzy jej brwiami ani trochę nie zmalała na sile. Dmuchnęła na zgubiony włos dołączając go do reszty falujących kosmyków.
- Tym razem nie zamierzam siedzieć w domu – jęknęła poirytowana.
Zerknęła jeszcze za siebie upewniając się, że krzesło blokujące drzwi do sypialni skutecznie każdego zatrzyma. Może i tak było to żenująco proste, ale z drugiej strony dawało jej wystarczającą ilość czasu. Ucieczka to nieustanna myśl, która ją nawiedzała od kilku dni.
Jednym szybkim ruchem wyskoczyła przez okno, czując na twarzy przyjemnie chłodny wiatr. Zanim wylądowała na ziemi, zdążyła zamknąć na chwilę oczy próbując chłonąć uczucie jakie dawała dziwna wolność w powietrzu. Rozstawiła ręce na boki niczym ptak, po czym dotknęła delikatnie stopami ziemi. Biała sukienka zafalowała porywiście przylegając ostatecznie do jej długich nóg. Odetchnęła głęboko rozglądając się po pustym podwórzu. Nikogo nie było. Łąka zarastała już kwiatami i młodą trawą informując o nadchodzącej wiośnie. Polska nie kłamał mówiąc, że to koniec zimy. Nie zwracając dalszej uwagi na naturę i je proces odnowy po mrozie i śniegu, ruszyła biegiem w stronę lasu. Nie potrafiła stwierdzić dlaczego, ale czuła się tak jakby mogła biec bez końca. Przyjemna siła wręcz pchała ją naprzód, w miejsce które teraz wydawało się jej idealnym na kilkugodzinną kryjówkę. Gdy tylko ścieżka zaczynała niknąć, a w oddali między drzewami nachodziła złota równina, uśmiechnęła się przelotnie czując na skórze przyjemny dotyk zboża.
- Jedno z najpiękniejszych widoków znowu na wyciągnięcie ręki – westchnęła radośnie – W końcu nie będzie wiedział, gdzie poszłam nawet na jego możliwości to już byłaby zwykła przesada…
Na samą myśl potrząsnęła głową, skupiając się nad osiągnięciem celu. Chwila jej wypoczynku od ciężkich i oceniających spojrzeń przyjaciół była na wyciągnięcie ręki. Ziemia pod jej stopami kończy się pasem złotego zboża kołyszącego się wedle wiatru. Stanęła na granicy pola ze skrajem lasu. W jakiś sposób czuła się rozluźniona i spokojna. Zrobiła krok do przodu wchodząc do sięgających jej do pasa złotych kłosów. Szła powoli i zapamiętale, szukając odpowiedniego miejsca. Gdy poczuła, że jest dostatecznie daleko, położyła się wtulając w rosnące zboże.
- W końcu…
Słońce grzało niczym przyjemne płomienie ogniska, otulając każdą odkrytą powierzchnie jej ciała. Nie lubiła nosić grubych ubrań, szczególnie wtedy gdy było tak gorąco. Choć Polska nakupował jej wiele ubrań w tym oczywiście znaczącą ilość sukienek, zdecydowanie lubiła tylko dwie z nich – białą i niebieską. Tym razem ze względu na upał wybrała tą pierwszą. Nawet teraz gdy tak leżała, głębokie rozcięcie na jednej stronie uda odsłaniało dość wysoko jest nogę. Cienkie ramiączka utrzymywały zwiewny materiał na jej piersiach, które unosiły się wdzięcznie na słońcu.
Wpatrywała się tępo w niebo, którego błękit był wiernym odbiciem jej domu. Niby takie same a jednak miały w sobie niewielkie różnice. To niebo otaczało swoim ogromem cały świat. Morze nigdy nie pojawiało się gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze było.
Rozłożyła ręce przypominając sobie uczucie wolnego ptaka. Między jej palcami przeplatały się złote pasma jej włosów, które rozłożyły się wokół niczym promienie słońca. Jej dłoń, choć sama tego z początku nie wyczuła, powędrowała powoli do lekkiego wybrzuszenia. Czując pod opuszkami kolejny test, z którym przyszło się jej spotkać poczuła jak serce przyśpiesza jej z nerwów. Fakt ciąży przyprawiał ją o bóle głowy, z jakiegoś powodu wręcz coś ją blokowało do tego by się nią cieszyć. Niby nie była zła ani rozżalona, ale wyraźnie nie mogła pozbyć się niepokoju. To uczucie wręcz stawiało ją na baczność.
Po chwili odniosła wrażenie jak coś oplata je ręce i nogi. Podniosła się, siedząc na wpół leżąco, przeczucie jej nie zawiodło. Spojrzała na swoje ręce wokół których owijały się drobne pnące rośliny. Nagłym ruchem wyszarpnęła ich łodyżki z ziemi.
- To już chyba przesada… - jęknęła, próbując pozbyć się pozostałości małych pnączy.
Wywróciła oczami, rozglądając się czy za chwilę ponownie nie będzie musiała odganiać się od zielonych strąków roślin. Jednak, gdy tylko rozejrzała się wokół siebie zrozumiała, że to nie jedyne dziwactwo, które ją spotkało. Proste dotąd kłosy zboża pochylały się ku niej, sprawiając wrażenie zaciekawionych nowo przybyłym osobnikiem. Wiedziała, że usiały coś od niej czuć. Właściwie nie – coś – tylko kogoś.
- No tak… czyli teraz będę zupełnym dziwadłem. Ciekawe ile zostało we mnie z personifikacji Morza, skoro rośliny tak za mną przepadają.
Podniosła się z ziemi, ale zawahała się czując jak coś ciągnie ją z powrotem na miejsce. Zerknęła za siebie, dostrzegając kolejne kiełki roślin zaplątanych w jej miodowe włosy. Zrezygnowana wybieraniem ich po kolei, pociągnęła po prostu głową do przodu wyrywając je z ziemi. Chwyciła długi pukiel włosów wydłubując z nich pozostałości małych pnączy.
Obejrzała się niepewnie za siebie, obserwując spokojny las rozciągający się wzdłuż linii zboża. Nikogo nie było, więc nikt jeszcze nie zorientował się, że jej nie ma. Właściwie nawet ją to ucieszyło, ale z drugiej strony wręcz przeciwnie.
Sama nie wiedziała, czy pragnie czyjegoś towarzystwa, czy woli być sama. Kiedy była z innymi, miała ochotę być sama, a kiedy był sama, odczuwała chęć znalezienia się między ludźmi.
Stała tak jeszcze przez chwilę, trącana przez złote łodyżki, po czym odwróciła się idąc spokojnie przed siebie. Nie miała specjalnego pomysłu co robić, a nic nie ciągnęło jej do wody. W jakiś sposób wydawała się teraz niebezpieczna. Nawet jej dom wydawał się być żadną przeszkodą dla dziwnych przybyszów. Z kompletnego braku pomysłu na spędzenie tego czasu, zerwała parę kłosów zboża. Obracała nimi palcami, po czym przypomniała sobie jak węgierka często plotła z nich wianki. Wątpiła, by jej zdolności choć trochę były zbliżone do dziewczyny, ale i tak nie miała nic do stracenia.
- Najpierw ten, potem przepleść pod niego drugi kłos… - wyliczała cicho pod nosem, przypominając sobie ruchy Węgierki.
Po dość długiej pracy udało jej się uformować coś na kształt owalnego wianku na włosy. Przyjrzała mu się czując satysfakcję, po czym włożyła go sobie na głowę. Sprawiło jej to nie lada radość. Nie wiedziała czemu, ale po co zastanawiać się dlaczego dana rzecz budzi w nas poczucie zadowolenia. Czasem tak po prostu jest i już.
Wiatr targał złotą łuną, dyrygując nią wedle woli. Słysząc jego szepty i swobodne przemijanie miedzy nimi, sprawiło, że miała ochotę choć na chwilę zmienić postać w najprostszy podmuch.
AURORA - Walking In The Air
- Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...

Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom

Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...
Śpiew urwał się gwałtownie. Upadła na ziemię, otwierając oczy dopiero po uderzeniu w piach. Musnęła dłonią złote ziarenka, próbując zrozumieć, że upadek miał miejsce. Szybki i gwałtowny zupełnie nie wyczuwalny. Po chwili wahania spróbowała się podnieść. Obraz przed oczami ciągle wydawał się mozolnie powolny i rozmazany. Dotknęła dłonią gardła czując jak coś zaczyna powoli napierać na jej krtań. Narastał do tego stopnia, że przypominał odruch wymiotny. Niemal natychmiast po tym odkryciu zakryła się mocnym kaszlem i zasłaniając dłonią usta poczuła między palcami ciepłą ciecz.
- Nie… - wyjąkała, znając podobne uczucie z przeszłości.
Nie musiała odsłaniać dłoni by domyśleć się, że tym co tak poraniło jej gardło od środka była jej krew. Zacisnęła dłoń w pięść wycierając nią czerwone usta. Jednak ilość cieczy, która spływała z jej brody była o wiele większa niż się spodziewała. Sięgnęła więc po chusteczkę, wycierając wszelkie ślady krwi.
- A więc nie mogę nawet śpiewać – prychnęła zirytowana – Może od razu zabierzcie mi tą złudę życia, zamiast się tak pastwić.
Wstała od razu z ziemi nie bacząc na ciągłe kołysanie w głowie. Czerwona, ubrudzona chustka spadła powoli na ziemię. Nigdzie nie mogła już poczuć, że żyje własnym życiem. Podobnego pojęcia właściwie nigdy nie było. Nawet teraz przy odrobinie wolności i szczęścia coś musi to natychmiast gasić jak ledwo palącą się świecę. Wściekła skierowała się w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy. Ruszyła biegiem czując w powietrzu narastającą woń soli morskiej. Tego dnia tylko jedna rzecz była na jej korzyść. Miała na sobie idealną sukienkę na pływanie. W końcu Polska kategorycznie zabronił jej przychodzić tu nago jak i stąd wracać w podobnym stanie.
Zarzuciła włosami do tyłu, po czym zeskakując z wydmy podeszła do tafli wody. Ból gardła nie zelżał na sile, ani odrobinę. Chwyciła w dłonie wodę po czym wypiła ją nabierając głęboko powietrza. Chłód i przyjemność rozlały się po jej ciele łagodząc bolesne kłucie. Lecząc się czuła, że w jakiś sposób podejrzana choroba wciąż w niej tkwiła. Myśl o winie dziecka nawet nie przyszła jej do głowy. Wręcz skutecznie pozbyła się takiej możliwości. Przełknęła ostatnie drobiny żelazowego posmaku z solą morską, próbując przetrwać ich okropny smak.
- Jestem Morzem. Jestem Morzem… - powtarzała sobie, idąc boso po płaskiej tafli wody.
Gdy oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, sięgnęła po wianek ze zboża w jej włosach. Zsunęła go powoli z głowy kładąc na wodzie. Wpatrywała się przez chwilę jak fale znoszą go coraz dalej od niej.
- Jestem Morzem – powiedziała już ciszej do siebie.
Woda sięgnęła jej nóg, by ponownie stać się z nią jednością. Długi połyskujący ogon, zakończony piękną zgrabną płetwą zniknął szybko pod taflą wody. Pozostał tylko cichy dźwięk tworzonych przez niego kręgów.
Kilka metrów dalej, między drzewami dało się zauważyć wzór postaci. Siedziała na jednej z wyższych gałęzi, z jedną nogą podpartą przy twarzy. Druga zwisała z niej luźno, bez żadnych problemów utrzymując się na konarze. Skrzyżowane ręce zasłaniały jego usta, ale oczy choć wydawać by się mogły chłodne i obojętne, wpatrywały się z tęsknotą w miejscu powstawania kręgów. Złote kosmyki sięgające do brody otulały idealne rysy twarzy chłopaka. W dłoni ściskał mocno chusteczkę, na której widniały plamy świeżej krwi.
Po chwili zamknął jasno zielone oczy, wzdychając – powoli i ciężko.