środa, 27 listopada 2019

Rozdział 115







Poranek przyniósł za sobą mroźne powietrze i leniwe płomienie słońca. Ostatnie pozostałości po zimie odkrywały za sobą pierwsze zielone źdźbła trawy i kwiatów. Na jednym z okolicznych pól siedział młody mężczyzna. Podpierał się rękami a odchylona głowa odkrywała jego piękną, nieskalaną twarz. Chłodny wiatr bawił się jego długimi włosami wijąc się między nimi. Oczy miał zamknięte niczym pogrążone w śnie.
 Nie trwało to jednak długo. Otworzył je ukazując jasnozieloną barwę tęczówek. Ich wyjątkową głębie psuł jednak widok pękniętych naczynek, których czerwień tłumiła ich piękno.
Nabrał głęboko powietrza pozwalając ziąbowi wedrzeć się płuc. Promieniująca fala rozeszła się po jego ciele Czując nasilający się ból w karku od ciągłego odchylania głowy, opuścił ją. Przeciągnął się leniwe ziewając  szeroko.
- Czas wracać – stwierdził sam do siebie.
Usłyszał znajome rżenie, a ziemia pod nim zatrzęsła się rytmicznie. Stado koni biegło radośnie po nieośnieżonej polanie cwałując w szaleńczym tańcu. Wyczuwały w nim coś bardzo im podobnego. Tylko jeden o przepięknej i dumnej urodzie ułożył się obok niego, użyczając mu podpory. Biała sierść lśniła przy świetle słońca a ciekawskie spojrzenie obserwowało zabawę reszty koni.
- Zwiajmy się – westchnął po nosem chłopak, bawiąc się łodyżką trawy – Węgry urwie mi głowę, jeśli nie wrócimy na śniadanie.
W odpowiedzi koń zarżał przeciągle, potrząsając długą grzywą. Nie potrzebował niczego więcej, tylko świadomości, że ktoś z nim jest i go wysłucha. Przez ostatnie dni wydarzyło się tak wiele, że samotne przesiadywanie na polanie stawało się jego rutyną i ucieczką od złych myśli.
Szwajcaria wrócił do siebie zaraz po incydencie z Sorą. Do tej pory nie odezwał się ani w formie listu ani telefonicznie. Brak jakiegokolwiek poparcia dla jego strony, tym bardziej nie poprawiło ich stosunków. Zanim jednak wyruszył wymienili kilka zdań świadczących o podtrzymywanej przyjaźni. To tyle w kwestii wspólnego spędzania czasu.
Prusy potulnie oddawał się w ręce Węgier nie omieszkując wołać ją o pomoc z byle powodu. Rany na jego ciele goiły się niemal tak samo jak te ludzkie, przez co czas kuracji nieubłagalnie się dłużył. Ciągłe jęczenie z jego strony i udawanie kaleki działało każdemu na nerwy. Węgry postanowiła przenieść go dzisiejszego wieczoru do starego domku oddalonego parę kilometrów od jego przybytku.
Sprawa z Sorą przycichła, bynajmniej każdy unikał jej tematu. Oboje drążyli w jego głowie dziurę, czekając aż sam zacznie opowiadać i rozmyślać nad jej zachowaniem. Nie widział na to potrzeby. Prusak wyjaśnił mu dostatecznie dużo by dalsze rozmowy nie wydawały mu się konieczne.
Otrzepał się z ziemi poprawiając niechlujnie założony szalik na szyi. Wiatr wciąż surowo dawał znać o początkach wiosennego przypływu. Feniks podążył za swoim panem i jednym szybkim ruchem zerwał się, trzepiąc nerwowo ogonem. Polska chwycił jego grzywę zwinnie wsiadając na jego grzbiet. Od razu skrócił wodze popędzając Feniksa do szybkiego biegu. Dzikie konie obejrzały się za jeźdźcem, który prowadził swojego towarzysza bez żadnych trudności, a ich współpraca mogła spokojnie uchodzić za synchroniczną.
Cwałował szybko przez las kierując się ścieżką widoczną i znaną tylko niewielu. Przeskoczył nad zapadliną w ziemi lądując twardo na zamarzniętym piasku. Po chwili poczuł bolesny ścisk w piersi. Zignorował symptomy nie przerywając jazdy. To nie pierwszy raz, kiedy z niewiadomych mu przyczyn dostawał ataków serca. Nie mógł pozbyć się myśli, że jego choroba ma ścisły związek ze zniknięciem Sory.
Budząc się każdego ranka czasami czuł się bezsilny i pozbawiony energii. Innym razem znów był w pełni i gotowy do pracy. Węgry nie raz wspominała o jakiejś kuracji, ale jak można leczyć niepodległe państwo, które podnosi się ku lepszemu. Jego pretensje, czy skargi na bóle wydawały się wręcz żałosne i nie odpowiednie.
Nagle usłyszał kolejną parę kopyt. Doganiała Feniksa, więc żaden przybłąkany koń szukający stada nie wchodził w grę. Widząc czarną grzywę i białowłosego jeźdźca westchnął poirytowanie, rzucając mu zniechęcone spojrzenie.
- Pozdrowienia od wkurzonej Węgierki! – wymieniając mu równie przyjazne spojrzenie – Niech no zgadnę, gadanie do siebie było na tyle wciągające i absorbujące, że zapomniałeś o jej prośbie?
Kolejny szybki skok i uderzenie o ziemię. Ich pęd by już niemal równy.
- Nie mówiłem, że będę na czas – odpowiedział Polska starając się przekrzyczeć tupot końskich kopyt – Nie potrzebuję twojej eskorty ani towarzystwa, wiec nie krępuj się i zjeżdżaj.
Prusak zasiał się kpiarsko, po czym zarzucił potężne uderzenie łydką, po której klacz przyśpieszyła cwał. Teraz wyprzedzał Polskę o głowę. Uśmiechnął się wyzywająco pochylając się niżej na szyję konia. Blondyn przyjął wyzwanie popędzając Feniksa do granic możliwości. Pęd karego i białego konia rozbrzmiał echem po budzącym się lesie. Żaden drugiemu nie ustępował, ale przy końcu trasy Feniks wyprzedził Kelpie bez większych trudności.
Gdy tylko dotarli na miejsce, zatrzymali gwałtownie konie wzburzając kłęby kurzu do góry.
- Wygrałem! – krzyknął wściekle Prusak – Twoja szkapa zagrodziła Kelpie drogę, mogłem się domyśleć, że nie zniesiesz porażki draniu!
Kara klacz Prusaka przestępowała nerwowo z nogi na nogę wciąż rozemocjonowana wyścigiem. Najpewniej nie mniej niż jej jeździec. Polska wywrócił oczami klepiąc zdyszanego Feniksa po szyi. Nawet nie czuł potrzeby wdawać się w bezsensowną kłótnię, która i tak nie znajdzie swojego zakończenia.
- Nieśmiertelna wymówka od kilkuset lat…  - wyjąkał.
Skrzyp otwieranych drzwi poniósł się echem po polanie.
- To może teraz wtrącę się ja – usłyszeli znajomy głos – Prosiłam o punktualny powrót do domu. Niedługo wracam do siebie i myśl o wspólnym zjedzeniu posiłku może przerastać takie tępe mózgi jak wasze, ale mojego na pewno nie.
Nim zdążyli odwrócił się w jej kierunku, usłyszeli dźwięk przesuwanego spustu. Automatycznie zerwali się z koni unikając niewidocznego pocisku. Huk od razu postawił ich w gotowości.
- Jesteś chora!? – ryknął Prusak patrząc na nią z przestraszoną miną – Mogłaś nas postrzelić!
Mówiąc to spojrzał awaryjnie na ubranie doszukując się jakichś dziur.
- Węgry, wybacz! – zaoferował się Polska - Trochę się zagapiłem i możliwie przysnąłem! Wiesz przecież, że ostatnio mało sypiam!
Stała w progu drzwi ładując kolejny nabój, zupełnie nie zwracając uwagi na dwa przestraszone państwa. Ubrana w zwiewną sukienkę o długich rękawach wydawała się bardzo lubić swoją role - gospodyni domowej.
Kolejnego zaproszenia nie potrzebowali. Nim zdążyła ponownie wycelować przepchnęli się do wejścia, biegnąc w kierunku kuchni. Prusak usiadł przy stole wyrzucając niedbale nogi przed siebie. Polska zajął swoje stare miejsce blisko okna. Zielone oczy mimowolnie powędrowały na puste krzesło obok, które zwykle było zajmowane przez Sorę.
 Węgry skutecznie wytrąciła go z kolejnej zadumy, ładując mu na talerz porcję jajecznicy. Wyglądała bardzo bogato i zachęcająco. Wrząca woda odwróciła jej uwagę od dalszego nakładania jedzenia. Kubki  na herbatę przygotowała już wcześniej wrzucając odpowiednie woreczki z liśćmi i owocami.
Prusy spojrzał na jajecznice, jakby kiedyś naprzykrzyła mu się czymś niemiłym. Zaciągnął nosem miły zapach wykrzywiając usta.
- Ciekawe, czy temu zawszonemu dupkowi, też tak gotowała przez tyle lat – powiedział cicho nakładając sobie porcję.
- Mówisz o Austrii? – dopytał Polska.
Wściekłe prychnięcie mogło uchodzić za odpowiedź.
Dziewczyna przysiadła się do nich podając każdemu gorącą herbatę. Perlisty uśmiech mógł jasno świadczyć o jej szczęściu i całkowitemu zadowoleniu z zaistniałej sytuacji. Polska nie patrzył na nic innego poza obrazkiem lasku za oknem nie specjalnie zajmując myśli jedzeniem. Węgry westchnęła z ulgą chwytając sztućce.
- No to teraz możemy cieszyć się wspólnym jedzeniem jak za starych dobrych czasów…
- Jeśli chcesz żeby było jak kiedyś, mogę wyjąć broń i wycelować w jego skroń.
Mocne uderzenie pod stołem i jęk Prusaka skończyły dyskusję. Nim jednak podjęła kolejny temat, ciszę przerwał telefon. Cała trójka spojrzała zimno na urządzenie z dozą nieufności. Od kilku dni spodziewali się, że w końcu usłyszą dźwięk tak uporczywie irytujący a jednocześnie budzący iskry ciekawości. Kiedyś wysyłano posłańców, potem listy a obecny rozwój technologii ograniczył się do domowego telefonu. Każde państwo musiało mieć go  domu. Smutny przedmiot świadczący tylko o ich pochodzeniu i obowiązkach.
Polska odsunął się od stołu podchodząc do niego pewnie i szybko.
- Halo?
Kilka minut rozmowy opierającej się na jego przytakiwaniu jasno wskazywała, że drugi rozmówca nie ma czasu na dłuższe pogawędki. Polska odłożył powoli słuchawkę. Napięcie rosło z każdą cicho upływającą sekundą.
- Myślę, że nasze wakacje się skończyły – powiedział pewnie odwracając się do nich z pustym spojrzeniem – Nakazano nam zebrać się w kwaterze konferencyjnej by omówić ostatnie wydarzenia. Konferencja ma miarę najwyższej wagi sprawa jest bardzo poważna.
- Kiedy?
Węgry zabrała głos jako pierwsza podnosząc się z miejsca niczym na rozkaz. Cały dziewczęcy urok spowity w kobiecej sukience i delikatnym uśmiechu zniknęły niczym niechciane wspomnienie. Prusy opuścił wzrok przygryzając zęby. To nie była Węgry, którą chciał widzieć. Twarz i postura wojowniczki gotowej iść na rzeź po otrzymaniu rozkazu zupełnie mu nie odpowiadała. Poprzednie życie może i go opuściło, ale nie opuściło jej.
- Jeszcze dziś. Jednak  będzie brakowało jednego z nas…
Tym razem i Prusy podniósł na niego wzrok wyrażając zaciekawienie, ale i niepokój przed nadchodzącą informacją. Wiedział co się szykuje, bo znał zasady brudnej gry i zebrań każdego z personifikowanych. Takie zgromadzenia - szczególnie nagłe - były czymś ostatecznym.
- Wyraź się wreszcie! – jęknął poirytowanie – Nie robiłbyś z tego takiej draki gdyby nie chodziło o kogoś większego! Chodzi  mojego brata? Czy o innego dupka?
Zimno i chłód jakie dało się odczuć od oczu Polski, od razu postawiło ich na nogi.
- Tak się składa, że o Anglię.
Prusak zerwał się z krzesła jak oparzony, przetrącając barkiem węgierkę. Pot na ich twarzy pojawił się niemal błyskawicznie. W jednej chwili postarzeli się na myśl o ogromie problemu. Nie wiedząc co jeszcze powiedzieć Polska odszedł od nich siadając na kanapie w salonie. Kominek, w którym wciąż paliło się drewno tlił w sobie narwane języki ognia. Martwe szmaragdowe oczy utkwiły w pogorzelisku.
Kolejne łomotanie serca i bolesny ścisk sprawiły, że jęknął z bólu mimowolnie.
Dzisiejszego dnia ataki przychodziły nienormalnie szybko i często. Schował twarz w dłoniach nie powstrzymując się od cichego szlochu. Mokra łza przepłynęła między jego palcami, kapiąc na kolana. Nie potrafił powstrzymać bólu, którego w sobie trzymał ani chwili dłużej. To co się w nim nazbierało tkwiło i zabijało niczym trucizna. Jedynym sposobem na pozbycie się trucizny jest usunięcie jej z ciała.
Prusy i Węgry podeszli do niego cicho starając się nie naprzykrzać swoją osobą. Dopiero, gdy Polska znieruchomiał i zaprzestał szlochu zwrócił swoją uwagę Węgierki. Mina Prusaka wyraźnie wskazywała, ze nie czuł się komfortowo w obecnej sytuacji. Uderzyła go łokciem w bok wytrącając z cichego wpatrywania się w Polskę.
- Prusy, idź do siebie. Przyjdę się pożegnać.
Przytaknął z ulgą wychodząc z domu. Minęła chwila zanim kolejne skrywane łzy popłynęły po twarzy Polski. Każda z nich skrywała w sobie rozpacz i ból, z którymi nie mógł sobie poradzić. Wraz z ich upływem chciał poczuć się lżejszy. Węgry spojrzała na niego smutno, próbując opanować nerwy.
- Polsko – zaczęła, przysiadając się blisko niego – Nie ma niczego złego w płaczu. Masz prawo do smutku, ale tylko się nim dzieląc będziesz w stanie iść dalej.
Objęła go ramieniem, opierając głowę o jego bark. Wciąż nie odrywając dłoni od twarzy powstrzymał się od głośnego i bezsilnego płaczu.
- Wybacz – wyszeptał – To ona. Wiem, że Sora miała w tym swój udział. Nie mogę pozbyć się myśli, ze w ostatecznym rozrachunku będę odpowiedzialny za jej powstrzymanie. Rozumiesz, co to znaczy? Nie mam pojęcia co robić, starałem się ufać jej decyzjom nawet w jej stanie, ale to… to czyste szaleństwo!
Nerwy i napięcie wręcz kumulowały się coraz bardziej.
 - Posunięcie się do zabicia państwa, szczególnie kogoś takiego jak Anglia… - powiedziała smutno – Trudno nazwać kontrolą, lub planem. Przykro mi Polsko, wiem ile dla ciebie znaczy i z czym musisz się borykać, ale nie możesz kierować się wyłącznie sercem. Spróbuj zdobyć jeszcze trochę siły i cierpliwości. Konferencja państw na pewno wiele wyjaśni…
- Myślisz – przerwał jej – Że będzie jak kiedyś? Nie pewny jutra usiądę na swoim krześle, czekając na same smutne i nudne informacje. Wszyscy na nowo zaczną się kłócić, a wtedy z nikąd drzwi otworzą się i wyjdzie z nich piękna dziewczyna o łagodnym spojrzeniu. Podejdzie do mnie i moje życie na nowo zresetuje się, by móc widzieć choć trochę bardziej kolorowe barwy.
Westchnęła ciężko, pocierając pocieszająco jego ramię. Ogień zasyczał napierając wilgotne drewno. Po chwili Polska opuścił dłonie ujawniając twarz pełną rumieńców i grymasu bólu. Jednak poza oznaką wcześniejszego płaczu, nie widziała w nim nic. Zupełnie jakby prawda szybko do niego trafiła zarówno do głowy jak i serca.  
- Przepraszam. Obiecuję, że więcej nie będę się uskarżał… - wyjąkał cicho – Muszę stać się Polską, a nie Feliksem. Drugi ja zostanie w jej sercu, duszy i ciele. Jako państwo nie mogę kierować się uczuciami. Odrzucę je, tylko po to by móc na nowo ją spotkać.
- Tak bardzo mi przykro… - wyszeptała pociągając nosem – Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nigdy nie uwierzę, że to co robi Sora nie ma głębszego celu. Nosi twoje dziecko, nie można nie brać tego pod uwagę! I nie zamierzam  dalej milczeć w tej sprawie! Jako Państwo Węgierskie zdecydowanie stanę po twojej stornie, gdy tylko ją spotkamy!
Nagła złość i energia, wybuchły niczym wulkan z jej myśli i ust. Temperament Węgier na nowo wzniecił w nim płomyk ciepła, podobny do tego, który wciąż ogrzewał jego dom. Chwycił jej dłoń całując jej wierzch.
- Dziękuję.
- Głupi jesteś? – parsknęła zawstydzona – W takich wypadkach czuję się jak wasza opiekunka!
Uśmiechnął się szeroko wycierając pozostałości łez. Iskierki zielonych oczu na nowo zagorzały ciepłem i radością. W ich oczach odbijała się twarz zakłopotanej węgierki, której brązowe pasemka otulały czerwoną twarz.
- Nie będę cię dłużej trzymał. Prusy na pewno wyklął mnie już z tego świata… - stwierdził z rozbawieniem – Czeka na zewnątrz.
Wskazał palcem w stronę okna, z którego można było zobaczyć fragment srebrnej czupryny. Węgry poczerwieniała jeszcze bardziej czochrając ze zdenerwowania włosy.
- Co za kretyn – parsknęła, oglądając się na okno – Mówiłam, że ma stąd iść!
Wstali z miejsca podchodząc do drzwi. Podał węgierce zielony szalik, który od razu owinęła sobie wokół szyi. Gdy tylko była gotowa, odwróciła się do niego przodem, marszcząc lekko brwi.
- To czas, w którym musimy się pożegnać – westchnęła ciężko – Dziękuję, ze pozwoliłeś mi u siebie zostać. Po tym wszystkim, co się wydarzyło… potrzebowałam chwili spokoju – przełknęła nerwowo ślinę na samo wspomnienie – Teraz muszę dokończyć sprawy u siebie, nie zajmie mi to długo. Miałam dobrego nauczyciela.
Puściła mu oko uśmiechając się wdzięcznie. Szczery uśmiech, który mu posyłała mógł być jednym z najładniejszych, jakie u niej widział ostatniego czasu.
Ilość spędzonego okresu poza domem dała jej jednak się we znaki. Spędzanie wielu tygodni poza ojczystą granicą zawsze bywało niekomfortowe. Nawet podczas zgody drugiego państwa, czy też dobrej relacji między nimi. Dobry sen mógł przyjść tylko w swojej ojczyźnie. Jej podkrążone oczy były dowodem samym w sobie.
- Pamiętaj o spotkaniu – przypomniał jej – Gdy tylko wrócisz udaj się do willi. Będę tam jak najszybciej, nie chcę tracić czasu.
- Ah, no tak – zorientowała się – Trochę się spóźnię, ale dotrę na czas. Chyba, że będzie tam…
Odwróciła głowę, a na jej twarzy wyrysował się strach i paniczny lęk. Przygryzł zęby starając się nie wypowiedzieć imienia państwa, które na samo wspomnienie paraliżowało jego przyjaciółkę. Poprawił jej szalik zawiązując mocniej na szyi. Robił to instynktownie wiedząc, ze Sora zawsze bagatelizowała chłód na dworze. Pogodził się z myślą, że nie wyprze swoich odruchów pozostawionych po obecności Sory.
- Do zobaczenia – powiedział.
W odpowiedzi uśmiechnęła się wychodząc na zewnątrz. Ciepło, które zostało stworzone przez ogień w kominku, wzburzyło się w zetknięciu z wiosennym mrozem. Nim Polska zamknął za nią drzwi, zobaczył jak Prusak odrywa się od ściany podchodząc do Węgierki. Spojrzenie, jakim go obrzucił było dla niego zupełnie nie jasne. Znając Prusaka mogło wyrażać niechęć, albo złość, ale tym razem było to coś zupełnie innego. Czyżby żal?
Trudno było stwierdzić, czy to uczucie było negatywne, czy pozytywne. Prawdopodobnie można je uważać za wstęp do współczucia, które w Prusaku budziło się nader rzadko.