czwartek, 26 października 2017

Rozdział 109


Lepiej późno, niż później prawda ? ;D
~~~~~~~~~~ 








Podszedł na brzeg. Woda jak zawsze skutecznie odstraszała coraz dalszymi pływami. Po chwili dotarła do  jego butów, powodując nieprzyjemne uczucie błotnistej mazi w stopie. Skrzywił się, cofając od narastających fal. Jak zwykle zapominał się spoglądając na to co jest przed nim, zamiast skupić się na tym co ma pod nogami. Właśnie teraz zamiast zdjąć przemoczone buty, rozmyślał niczym filozof nad samym faktem.
- Starzeje się – jęknął.
Schylił się, pozbywając skórzanych wysokich butów do jazdy. Jedną z jego ulubionych par właśnie wyniszczała jego nie uwaga. Poirytowany jeszcze mocniej jak kilka minut wcześniej, zdjął również spodnie i koszulę. Był wiosna. Bałtyk z całą pewnością był koszmarnie zimny, ale z drugiej strony coś wręcz pchało go do wody.
Wszedł do niej, czując bolesne ukłucia zimna na skórze. Wolał jednak szybko się zanurzyć by najgorsze bodźce odczuć pewnie i szybko. Schował się pod wodą, otwierając powoli oczy.
Ciemność. Głęboka i zimna. Do tego rozległa cisza. To wszystko mogło być przyjemne według krótkiej chwili, ale w stosunku do kilkudziesięciu lat wręcz przeciwnie. Popłynął w głębinę, napierając na wodę. Powietrza starczy mu na trzy razy dłuższą kąpiel od zwykłego człowieka. Wiedział, czego szuka. Konkretnie kogo, ale nie dostrzegł niczego. Pustka była nieprzyjednana.
„Dlaczego tu przyszedłeś?”
Usłyszał.
„Nie chciałam odejść, tylko móc odetchnąć”
Dopiero po chwili zorientował się, że coś leży na dnie. Zwyczajnie nie byłby w stanie zobaczyć czegokolwiek, szczególnie na samym dole czarnej otchłani, ale jasna poświata pozwalała mu na wiele więcej. Leżała, niczym na łóżku spoglądając na górę. Perspektywa musiała być interesująca.
 Podpłynął do niej nie czekając na jej dalsze słowa. Z oczywistych względów nie mógł usadowić się tak wdzięcznie i lekko w takiej pozycji. Sora wyglądała natomiast jakby w ogóle nie napierała na nią woda. Ogon kołysał się lekko od prądu morskiego, a włosy. Tak. Włosy połyskiwały dziwnym nie ostrym światłem. Rozłożyły się ponętnie, poddając się spowolnionym ruchom przypływu.
Nie otwierając ust, mówiła dalej.
„Nigdy wcześniej tutaj nie przychodziłeś. Nie wygląda równie ciekawie jak twój brzeg, prawda?”
Wyciągnęła ku niemu dłoń, a gdy tylko ją uścisnął całe cieśnienie wody natychmiastowo odeszło. Czuł się zupełnie jak na powierzchni. Nie puszczając jego dłoni przyciągnęła go do siebie, nie zmieniając pozycji. Widział, że zapraszała go do wspólnego wylegiwania się na morskim pisaku. Zwątpił jednak w swoje możliwości utrzymania się na nim w taki sposób jak ona. 
„Chodź”
Zmarszczył brwi przewracając się na plecy. Jak się domyślał woda natychmiast chciała unieść go ku górze, jednak szybki ruch ogonem zablokował mu tą drogę. Sora uśmiechnęła się pięknie, przytrzymując go srebrno białą płetwą. Nie patrzyła na niego długo. Ponownie zwróciła spojrzenie na taflę wody nad nimi. Podążył za jej spojrzeniem, dostrzegając w tym rodzaj dziwnej zabawy. Słońce, które uderzało w taflę „po drugiej” stornie sprawiało, że ciemna głębia choć na kilka centymetrów była rozjaśniona. Niebieskie odcienie mieniły się niczym kryształki, a promienie uderzające w wodę wydawały się być zamglonym lustrem. Przepiękny widok. Mrok przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Mały ptaszek lata po błękitnym niebie
Morze odbija błękit nieba
Błękitne odbicie jest morzem na niebie
Morze nieba płacze błękitnymi łzami
Wśród tych błękitnych łez
Lata mały ptaszek."
„Pamiętasz tą historię? To właśnie o niej zawsze myślałam, gdy leżałam tak przez całe dnie”
Ścignęła jego dłoń, nie kryjąc złośliwego uśmiechu. Polska zdziwił się wypuszczając parę baniek powietrza.
„Możesz mówić. Póki mnie trzymasz jesteś bezpieczny”
Spojrzał na nią z wyrzutem nie kryjąc oburzenia.
„Mogłaś powiedzieć wcześniej…”
„Tak. Wtedy jednak nie byłoby to tak zabawne”
Zapadła dziwna i długa cisza. Sora wydawała się zamyślona i nieobecna, niemal mógł poczuć jak ciężko bije jej serce. Choć oddalone, mógłby rozpoznać jego dźwięk nawet na kilka kilometrów. Bo należał do niej.
„Wydaje mi się, że rzeczy, których się boisz jest o wiele więcej niż mówisz. Przez cały czas unikasz spojrzeń, rozmów i nawet mnie. Jest coś czego mi nie mówisz”
„Kiedy sprzedajesz kłamstwo, opakowujesz je w prawdę, usłyszałam coś takiego na mieście. Ciekawe nie uważasz?”
Postarał się jak mógł by zignorować fakt tego, że wyszła sama na miasto. Było to jednak trudne, bo możliwości, w których mogła wpaść w kłopoty było mnóstwo. Irytacja wzięła górę.
„Wyszłaś na miasto nic mi nie mówiąc? Sora tyle razy ci mówiłem, żebyś nie odchodziła od domu”
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
„ Zachcianka”
Jęknął zrezygnowanie pocierając z przyzwyczajenia twarz dłonią. Nie był w stanie jej przygadać. Była odporna na wszelkie argumenty. Przypominała ścianę, przez którą nikt się nie przetrze.
„Chodźmy już na ląd. Wiem, że nie przepadasz za takim klimatem. Dla ciebie jest stanowczo za zimno.  O wiele bardziej preferujesz słońce”
Machnęła zgrabnie ogonem, który ponownie zabłysnął srebrno białymi łuskami. Poruszała się niesamowicie swobodnie, zupełnie nie wzruszona brakiem gruntu. Nie mógł zrozumieć jak przychodziło jej to tak łatwo.
„Nie przeszkadza mi chłód” – odparł.   
Zatrzymała się, a jej dłoń ścisnęła jego własną o wiele za mocno jak na zwykły uścisk. Wyrysowany smutek w jego oczach nie był trudny do zauważenia. Wiedziała, że ona jest powodem jego ciągłych zmartwień, ale nie potrafiła wykrzesywać z siebie ciągłej akceptacji jego zasad.
„Mi przeszkadza. Nie pasujesz tutaj i nie chcę cię widzieć w tym samotnym miejscu. To moje utrapienie nie twoje, dlatego wracajmy już. Proszę”
Usłuchał. W końcu to jak to nazwała „utrapienie” było jej domem. Ona była tu Panią. Nie mówiąc nic więcej popłynęła ku powierzchni.
 Gdy tylko mieli zaczerpnąć powietrza Sora skuliła się, a ogon rozpłynął się niczym bańka mydlana. Długie nogi nawet nie próbowały jej unosić. Zamarły zupełnie jak reszta ciała dziewczyny. Otoczyła dłońmi brzuch, przygryzając z bólu zęby. Jej reakcja była tak gwałtowna, że zanim zrozumiał co się stało zamarł równie mocno jak ona. Nie czekając ani chwili dłużej, zerwał się podpływając do niej. Chwycił ją na ręce, po czym wypłynął na powierzchnie. Dziewczyna zakryła się nerwowym kaszlem, opierając bezwiednie głowę o jego bark.
- Sora!
Nie reagowała, z jej ust sączyła się powoli krew, a ręce ani na moment nie odsunęły się obrończo od brzucha. Polska spojrzał na brzeg który ciągnął się kilka metrów od nich. Nie wiedzieć czemu pomimo silnych ruchów nie czuł, że podpływa bliżej niego. Woda sięgała jego twarzy coraz to bardziej usiłując wciągnąć ich z powrotem na dno. Nie czekając, aż rzeczywiście do tego dojdzie zagwizdał przeciągle, próbując utrzymać ich na powierzchni. Jak zawsze Feniks niemal natychmiast pojawił się po usłyszeniu wezwania. Polska dziękował w duchu, że zawsze kręcił się blisko niego. Koń ruszył w ich kierunku do wody walcząc z jej oporem. Polska trzymając blisko siebie Sorę, podpłynął z całych sił do konia po czym chwycił jego grzywę.
- Wyciągnij nas Feniks!
Potężny koń posłusznie wyrwał do przodu z taką siłą, że Polska niemal skupił większość mocy by nie puścić jego grzywy. Gdy znaleźli się na brzegu Feniks opuścił głowę wzdychając ciężko. Nawet dla niego przedarcie się przez gęstą atakującą wodę było wyzwaniem. Polska położył Sorę na piasku, po czym odgarnął z jej włosy twarzy. Wciąż zaciskała oczy i zęby z bólu, a palce jej dłoni drapały skórę na wypukłym brzuchu. Widoczne były już ślady krwi na rozdrapanym materiale. Chwycił leżącą koszulę, po czym owinął ją wokół jej dłoni, żeby nie mogła się ranić. Wsadził ją na grzbiet Feniksa. Sam usiadł tuż za nią by nie spadła w czasie jazdy. Popędził ogiera do galopu, kierując się w stronę domu.
*
- Gdzie ona jest?!
Węgry wparowała do domku niczym burza. Tuż za nią snuło się leniwie byłe państwo Pruskie, którego pobudliwość była zdecydowanie mniejsza od jego towarzyszki. Dziewczyna szalała po kuchni i salonie próbując znaleźć żywą duszę. Prusak obserwował jej poczynania ściągając ostentacyjnie buty.
- Weź tak nie wariuj, bo im dom zdemolujesz – jęknął, mierzwiąc srebrne kosmyki – Mogłaś mówić wcześniej, że masz taki plan. Wziąłbym benzynę i zapałki.
Nim się zorientował dziewczyna pobiegła po schodach na górę zostawiając go samego. Poirytowany poszedł spokojnie za nią, zerkając jeszcze na wszelki wypadek na puste pomieszczenia.
Drzwi do sypialni, w której zniknęła Węgry były otwarte na oścież. Dochodziły z niej głosy trzech osób. Polski, Węgier i komentującego pod nosem Szwajcara. Wszedł do pokoju lustrując zamieszanie znudzonym spojrzeniem. Nie zdziwił się widząc trójkę państw dyskutujących o tym co zaszło. Akurat zaszło wiele dziwnych – jak mówił Polska – wydarzeń. Rola główna trafiła się Sorze, która leżała teraz na łóżku z podłączoną rurką do żyły. Śledził wzrokiem całą długość rurki szukając jej zakończenia. Skrzywił się widząc czerwoną ciecz w woreczku zahaczonym o stojak. Czuł w powietrzu tą dziwną woń, która niegdyś była dla niego naturalnym składnikiem powietrza.
Po chwili zrozumiał, że wisi nad nim spojrzenie Polski. Wyglądał dziwniej niż wcześniej, zdecydowanie bisko mu już było do czystego wariactwa. Nie odezwał się. Po prostu patrzył i myślał nad czymś żarliwie.
- Czego się tak patrzysz? – warknął Pusak przerywając krępującą ciszę.
Blondyn zignorował go, podchodząc do Szwajcara, który siedział na krawędzi łóżka. Dopiero teraz zauważył jak kuzyn zerka na coś z wyraźnym zaciekawieniem. Udział w dyskusji zakończył się dość szybko. Nawet Węgry zamilkła stojąc przed łóżkiem.
- Powiedz, że nie jest źle – wyjąkał Polska, czochrając sobie włosy – To przecież powinno jakoś pomóc.
Szwajcar skończył oglądać dziewczynę, ale nagle coś przykuło jego uwagę. Podniósł rękę dziewczyny przekręcając ją lekko na wewnętrzną stronę.
- Jeśli mam być szczery, może i pomogło – powiedział – Pytanie tylko na jak długo. Myślę, że musisz wziąć sobie do serca fakt, że Sora nie będzie żyła dalej takim samym życiem jak nasze.
- Jaśniej, poproszę – Polska wyraźnie nie był w nastroju.
- Sora ledwo trzyma się swojego dawnego życia jako personifikacja Morza, nie wiem dlaczego. Możliwie, że ma to związek z dzieckiem. Jej ciało nie funkcjonuje już tak jak powinno.  Nie można jednak wykluczyć Polsko, że nie możesz przedłużać jej życia w nieskończoność.
Niemal natychmiast zrozumiał do kogo należała krew w woreczku podłączonym do ręki dziewczyny. Prusak nie wiedział, czy ból po stracie swojego życia mógł być podobny do tego co czuje teraz Polska. Nie mógł widzieć swojego odbicia w lustrze, gdy był na Sybirze, ale wyraz pustki, który teraz malował się na twarzy gospodarza domu był niemal jak najgłośniejszy krzyk. Tak głośny, a jednak cichy dla reszty. Do akcji weszła Węgry.
- Szwajcario daj spokój – wtrąciła się– Była już pokiereszowana dużo gorzej i dawała radę. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej?
Skrzyżowała ręce krzywiąc się nieładnie. Polska stał jak słup wpatrując się tępo w pościel. Pewnie nawet nie usłyszał jej komentarza. Może i dobrze, bo Szwajcar odpowiedział jej bezgłośnie wskazując na lekko wystający brzuch Sory.
- Nie możesz jej podawać swojej krwi. Nie możesz ingerować. Nie możesz tracić z oczu swoich obowiązków. Kiedy to do ciebie dotrze… pewne rzeczy po prostu się dzieją. To jednak nie oznacza, że Sora umrze za kilka dni.
- Nie odzywaj się do mnie tak jakbym wiedział mniej niż ty Szwajcario – zimny głos Polski, nawet u Prusaka wywołał nieprzyjemny dreszcz – Sora na pewno sama się zorientuje, co się dzieje. Wiem, że nie będzie tego chciała, zresztą…
Spojrzał z dziwną nutą niewdzięczności na czerwony woreczek wiszący obok niego.
- To nie daje życia. To tylko trzyma w iluzji.
Węgry podeszła do niego tuląc go przyjacielsko. Prusak nie miał tego za złe. Patrząc na Polskę miało się ochotę wysłać SMS o treści Pomagam. Emocje Węgierki bywały równie skuteczne. Tym razem odpuścił mu kradzione spojrzenie dziewczyny, pozwalając zatopić swój smutek w jej ramionach. Nie chcąc patrzeć na to dłużej niż to konieczne, podszedł bliżej łóżka rozglądając się po pokoju. Dopiero teraz zauważył w jak wielkim pośpiechu działał Polska. Wszędzie widać było czerwone plamy i mały nożyk którym pewnie przeciął sobie skórę by przelać krew do woreczka. Rana zagoiła się tak szybko, że nie sposób było powiedzieć w którym miejscu ją upuścił.
Jedynym osobnikiem, z którym teraz mógł rozmawiać był Szwajcar, który wciąż wpatrywał się w jej rękę. Zaciekawiony dziwnym bezruchem kuzyna podszedł do niego krzyżując ręce.
- Czemu się tak przyglądasz? – zapytał, wychylając się znad jego ramienia.
Szwajcar nawet się na niego nie obejrzał. Być może z ciągłej niechęci lub zwykłego zadumania.
- Nagle zaczęło cię coś interesować? – odpowiedział pytaniem na pytanie, niezbyt grzecznie.
Prusak prychnął dumnie, ale nie odszedł wciąż czekając, aż ten mu wyjaśni. Nie mówiąc nic więcej Szwajcar pokazał mu tylko czarny ślad ciągnący się wzdłuż jej ręki. Niby prosta nić z kilkoma rozgałęziami, a jednak wydawała się niepokojąca.
- Co to jest? – wyjąkał zdziwiony – Wygląda trochę jak trucizna.
- Więc jednak masz jakieś pojęcie, po tych wszystkich latach życia – jęknął z podziwem Szwajcar – Lepiej się na tym nie zastanawiać, bo i tak nie jesteśmy w stanie zrobić niczego więcej.
Po tym stwierdzeniu podniósł się, zabierając biały beret z komody obok łóżka. Polska odsunął od siebie delikatnie Węgry, odprowadzając go spojrzeniem.
- Będę wracał do siebie Polsko.
- Już? Myślałem, że coś wymyślisz…
Westchnięcie Szwajcarii, wydobywające się z jego ust niosło za sobą nutę współczucia, które mało kto mógł wyczuć. Spojrzał ciężko na Polskę, spod gęstych brwi.
- Nie jestem cudotwórcą Polsko. Mogę wesprzeć cię tylko słowem, bo niczym więcej nie dysponuje.

czwartek, 5 października 2017