czwartek, 30 maja 2019

Rozdział 112


Witam, witam
Mam nadzieje, że wspaniali ludzie wpadną pomimo takiej ogromnej przerwy T_T 

! Uważajcie na rozdziały ! 

Rozdział 110 był ostatnim przed 2 letnią przerwą ! 

Osobiście uwielbiam ten rozdział - w końcu z czegoś zadowolona ;D 

Zapraszam, miłego czytania



_____________________________________________________






Noc przyniosła za sobą ciemny granat i rozsypane niczym płatki kwiatów gwiazdy. Każda błyszczała na swój własny sposób, próbując doścignąć pozostałe. W pięknie żadna nie ustępowała drugiej, a jednak w zwyczaju wybierało się tylko jedną z nich. Stawała się nam przypisana i w jakiś sposób polegaliśmy na niej. Wpatrując się w migoczące światło wysyłamy swoje życzenia z nadzieją na ich spełnienie. 

Wpatrywała się w każdą z nich. Żadna nie była bardziej wyjątkowa od drugiej. Życzenie, które chodziło jej po głowie było zbyt duże i niewyobrażalne by mogła je spełnić tylko jedna. Nie zmieniała treści, bo prosiła tylko o jedno. Każda legenda ma w sobie coś z prawdziwej historii. Przykładów może być wiele, ale teraz nie zaprzątała sobie tym głowy. Skupiła myśli na tym, by wysłuchano jednej prośby. Była o tyle ważna, że nie potrafiła trzymać w sobie nadziei i wiary w jej spełnienie. Musiała się z kimś podzielić rozterką i zwątpieniem. 

Siedziała na dachu z podkulonymi nogami pod brodą. Chłodne powietrze idealnie chłodziło skórę po upalnym słońcu za dnia.  Kochała możliwość kąpania się w jego promieniach, ale natura personifikacji Bałtyku zawsze będzie pragnęła chłodu. Okno od sypialni było otwarte na oścież, dzięki czemu słyszała śniące pomruki Polski świadczące o jego głębokim śnie. Nabrała głęboko powietrza przeciągając się. Kątem oka zauważyła element nie pasujący w zupełności do krajobrazu lasu nocą. Srebrna głowa mieniąca się między drzewami mogła należeć tylko do jednej osoby.

Wstała z miejsca poprawiając lekką białą sukienkę. Wieczorny wiatr szamotał jej włosami chcąc wręcz zachęcić do skoku. Dopiero teraz zrozumiała jak piękny był widok z góry. Kraina była jak zawsze niekończącą się polaną łąk, lasów i piaszczystych ścieżek. Pierścień kniei otaczający dom był gęsto porośnięty starymi drzewami. Trudno było się nie zgubić wśród wąskich i krętych ścieżek. Polska doskonale wiedział, gdzie zbudować dom, by móc odetchnąć z dala od tłumu.

Nagle poczuła na sobie obce spojrzenie. Zerknęła na miejsce, w którym jeszcze chwilę temu siedział Prusak. Było puste. Zdziwiona i zaciekawiona jego wędrówką rozglądała się na boki, krocząc po dachówkach lekko niczym kot.
- Chodzenie po dachu widać masz we krwi. Szpiegujesz, czy po prostu się lenisz?
- Opcja trzecia – odparła – Nie mogę zasnąć.
Ujrzała jego srebrne pasemka, kryjące ostre rysy twarzy. Złośliwy uśmieszek zdobił jego bladą twarz, nie omieszkując nabijać się z jej wystraszonej miny. Drzewo, które rosło samotnie niedaleko domku mogło wydawać się łatwe do wspinaczki. Dla Prusaka nie było żadnego problemu, by wdrapać się kilka metrów w górę na tyle, by móc rozmawiać z nią na tym samym poziomie.
- No to jest nas dwoje – podsumował rozsiadając się na grubej gałęzi tuż obok dachu domu.
Wiedzieli, że ten dystans był nie tyle co bezpieczny, ale i wygodny dla nich obojga. .
- Zamierzasz wpatrywać się w niebo przez resztę nocy? – zapytał zerkając na połyskujące gwiazdy – Tam nie znajdziesz odpowiedzi na pytania, ani nie zaznasz pomocy.
Jego trafienie w sedno problemu było irytujące.
- Przecież jesteś, byłeś państwem katolickim. Sugerujesz, że niepotrzebnie zawracam głowę Waszego Boga?
Zaśmiał się niegrzecznie zasłaniając dłonią usta. Reakcja Prusaka w ogóle się jej nie spodobała, prychnęła pod nosem odwracając głowę. Nie lubiła wychodzić na głupią, tymczasem śmiech chłopaka jasno to sugerował.
- Jesteś naiwna jak dziecko – zachichotał po raz ostatni – Wierzę, że gdzieś tam sobie siedzi na złotym tronie i bawi się nami jak marionetkami. Jego udział w naszym życiu to tylko wrzód na tyłku, zabawa, gra nazwij to jak chcesz. Pomoc? Tam znajdziesz tylko pustkę, którą wypełni lub pogłębi w nieznanym ci czasie. Pieprze kogoś takiego, nikt nie będzie kierował moim życiem, przeżyłem z własnej silnej woli.
Nie odpowiedziała. Poczęstowała go milczeniem, na który zareagował zwykłym wzruszeniem ramion. Po raz kolejny nie miał okazji wdać się z kimś w dyskusje na temat boga, czy bogów. Zwątpił w jego istnienie już dawno temu, zapalczywa walka w jego intencji przepadła wraz z jego unicestwieniem. Pozostał tylko żal i siła by iść dalej.
Rozciągnął się leniwie, układając na grubym konarze jak w łóżku. Kilka ptaków odpoczywających obok niego zerwało się do lotu, wystraszone ciągłym hałasem.
- To prawda, co mówił Szwajcar? – zapytał w końcu, wpatrując się w jej nieruchomą postać – To możliwe, żebyście mogli założyć rodzinę?
Zauważył jak nabrała gwałtownie powietrza, jakby jego pytanie pozbawiło ją resztek tlenu. Ta reakcja tylko potwierdziła jego domysły. Zacisnął dłonie na ramionach, mierzwiąc materiał kurtki. Wolał usłyszeć zaprzeczenie. Tak, tego oczekiwał.
- Łamiecie zasady z taką łatwością, jakby nikt nie miał was za to ukarać – szepnął wściekle pod nosem – Wiesz, że jako personifikacje stajemy się czymś w rodzaju mitycznych stworzeń? Potworów z innej bajki? Jak zamierzacie pogodzić coś tak ludzkiego z waszym życiem?
Dopiero teraz zauważył, że pod miodowymi kosmykami kryje się bacznie obserwujące go czerwone oko. Nie było w nim słabości, ani wątpliwości. Doskonale wiedziała, że to co przyniesie los może odwrócić szczęście do góry nogami.
- Wszyscy byliśmy też ludźmi, lub wciąż nimi jesteśmy – odparła swobodnie podchodząc do krawędzi dachu – Skoro mam w sobie nasze dziecko, nie potrzebuje żadnego powodu, ani sensu, które mogłyby się za tym kryć. Jesteśmy inni, ale prawdziwi. Tak samo jak ty, pomimo braku swojego domu błąkasz się jako wyrzutek, a jednak czerpiesz z życia. Nie jesteśmy mitem, jesteśmy tu i teraz.
Usiadła tak, by móc spojrzeć mu głęboko w oczy. Teraz dzieliło ich kilka metrów, które zdawały się i tak nie mieć żadnego znaczenia. Piękna postać kobiety w białej sukni o długich miodowych włosach, stawała się właśnie czymś przed czym przestrzegali ich nauczyciele i wychowankowie. Czuł dziwny niepokój w jej towarzystwie.
- Zastanawia mnie jedno – wyjąkał, przekonany jej wcześniejszą argumentacją na temat ich życia – Odkąd się urodziliśmy przestrzegano nas przed głównymi zasadami, narzuconymi nie bez przyczyny. Każdy im podlegał i nie kwestionował. Wiesz czemu?
Pokręciła przecząco głową czekając na dalszy ciąg jego historii.
- Bo naszym zadaniem nie jest budowanie domów, stwarzanie relacji bliższych niż te oparte na zwykłej zachciance, stwarzanie pozorów dobrej rodziny. Nie… - wyszeptał pod koniec – Jesteśmy odpowiedzialni za ciągłość naszych domów, państw, nacji. Naszą głowę mogą zaprzątać tylko strategie, manipulacja i inne. Nie znajdziesz tam czegoś takiego jak rodzina. I właśnie dlatego, gdy ktoś posmakuje tego słowa, nie będzie mógł wrócić do poprzedniego życia, a to może skończyć się tylko śmiercią. Jego i całego narodu.
Tak pewna siebie i nie zachwiana poczuła jak z każdym słowem Prusak wbijał ostry nóż w jej serce. Jak przecina skórę i mięśnie, po to by dostać się do zabarykadowanego punktu jej nadziei i miłości jaką darzyła Polskę. Najbardziej bolesne było to, że miał racje.
- Może to czas, w którym od samego początku miałaś postawić na nim krzyżyk – dokończył.
- Teraz rozumiem, dlaczego trudno cię polubić – powiedziała obojętnie – Nie potrafisz odczuwać empatii, nie taką jaką posiadają inni. Dlaczego mówisz mi to teraz? Doskonale wiedząc, że nie opuszczę Polski, ani nie porzucę dziecka. Do czego zmierzasz?
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, ale nie skruszyła jej ducha. Widział, że pragnęła tylko szczerej rozmowy, a on zaprzepaścił szanse w jednym momencie. Po raz kolejny poczuł się jak ostatni drań w zgrai pełnej aniołków.
Słowa jak zawsze same pchały się mu na język, zanim pomyślał o ich znaczeniu. Prychnął lekceważąco udając zainteresowanie liściem, którego trzymał w dłoni. Nie miał zamiaru cofać swoich słów, w końcu i tak w nie wierzył. Przybycie Sory skomplikowało absolutnie wszystko, cały dotychczasowy porządek.
Nie raz przyszło mu się zmierzyć z myślami, czy się jej nie pozbyć, ale ostatecznie wstrzymywał się z podjęciem decyzji. Polska i tak by mu tego nie popuścił, a z tak kruchym ciałem nie miał szans na ucieczkę lub walkę. Zazdrość wypalała w nim piętno, które za nic nie chciało ustąpić.
Spojrzał na okno, za którym widniała śpiąca postać przykryta białą pościelą. Brązowe pukle rozłożyły się na poduszce niczym pnącza. Nie chciał od niej odchodzić, ale to nie działało w obie strony. On będzie musiał zostać tutaj, ona wróci do swojego domu. W tej kwestii nie mógł nic zrobić. Pozostało mu patrzeć jak Polska - niegdyś jego zagorzały wróg - zakłada rodzinę i cieszy się każdą chwilą z ukochaną. Nawet jeśli musieli przejść przez piekło, by do tego doszło, wolałby, żeby jego los potoczył się równie dramatycznie i boleśnie, ale z Węgrami u boku.
- Myślę, że to przez mój charakter sukinsyna – odparł po chwili ciszy.
- Nie będę zaprzeczać – prychnęła – Nie oczekiwałam jednak, że uważasz mnie za kostuchę.
Po chwili zauważyła, że zapach unoszący się w powietrzu zmienił się. Rozejrzała się  ostrożnie, próbując zlokalizować kierunek. Nabrała głęboko powietrza dochodząc do odpowiednich wniosków.
- Czujesz? – zapytała – W powietrzu unosi się zapach soli morskiej. Na takiej odległości nie powinna by wyczuwalna.
Zrezygnowany jej szybką zmianą humoru, zaciągnął posłusznie nosem próbując wyczuć coś odbiegającego od normy. Z początku obojętnie nastawiony, ale z każdą minutą coraz bardziej oddawał się sprawie.
- Faktycznie – potwierdził wstając z ruchliwej gałęzi – Też to czuje. Rozumiem, że nie masz z tym nic wspólnego, Bałtyku?
Pokręciła przecząco głową marszcząc brwi. Serce ponownie dało jej znać o narastającym niebezpieczeństwie. W jednej chwili skoczyła zwinnie z dachu uderzając lekko o ziemię. Nie minęła chwila, a Prusak stanął obok niej poprawiając srebrne kosmyki.
- Idziemy sprawdzić? – zapytał – Nie sądzę, żeby pakowanie w to reszty państw było szczególnie dobrym planem. Oboje jesteśmy wybrykami natury, więc może narażenie nas nie będzie miało większych konsekwencji.
Po raz kolejny domyśliła się prawdziwych intencji Prusaka, który za wszelką cenę chciał ochronić Węgierkę. Obawiał się dokładnie tego samego co ona – przyciągali kłopoty częściej niż utrzymuje norma. Świadomość podpowiadała jej, że tym razem chodziło o coś więcej.
Dotknęła mimowolnie brzucha w opiekuńczym geście. Prusak zauważył jej gest krzywiąc się nieznacznie. W jakiś sposób budziła się w nim mała iskierka człowieczeństwa. Świadomość, że nosi dziecko wbijała mu się do głowy dość powoli i opornie.
- Chodźmy – zdecydowała – I tak w końcu musiało do tego dojść. Moja pseudo rodzinka wyjątkowo niecierpliwie czeka na spotkanie.
Zakrztusił się teatralnie powietrzem patrząc na nią wytrzeszczonymi oczyma.
- Żartujesz…? – wyjąkał – Rodzina!? Co ty do cholery mówisz! To jest was więcej!?
Uderzyła go w ramię w uciszającym geście.
- Cicho! – warknęła, zerkając na domek – Obudzisz ich. Słuchaj uważanie, powiedziałam „pseudo” rodzinka. Nie ma takiej możliwości, żeby byli tacy jak ja. Całe życie byłam jedyna, od kiedy tylko pamiętam.
Zaśmiał się nerwowo pocierając oczy.
- Oh, to teraz to „oni”? – zapytał ironicznie – Dobrze wiedzieć, kiedy dokładnie zamierzałaś o tym powiedzieć?
Nie chciała tracić czasu na kolejną spowiedź na ramieniu Prusaka. Pobiegła najszybciej jak mogła w kierunku jej prawowitego domu, próbując zagłuszyć sumienie, które dość wyraźnie świadczyło o popełnionym błędzie. Przedzierała się przez gęste krzewy czując jak drażnią jej skórę na rękach.
Musiała się śpieszyć, coś było nie tak. Szczególnie dlatego, że ich pojawienie się tak blisko granic państw nie mogło zwiastować niczego dobrego. Zupełnie jakby wiedzieli, gdzie przebywa i próbowali ją wywabić.
- Cholera – jęknęła przyśpieszając szaleńczy bieg.
Po chwili usłyszała jak ktoś ją dogania. Wiedziała, że jego ciekawość i chęć odkrycia czegoś nowego będzie silniejsza od rozsądku. Zignorowała fakt jego towarzystwa skupiając się na tym, by jak najszybciej dotrzeć na plażę.
 - Nawet o tym nie myśl, by się wywinąć! – usłyszała za sobą.
Nagle poderwało ją do góry ciągnąc za rękę. Zwisała w powietrzu próbując dosięgnąć stopami ziemi. Czyjaś silna dłoń trzymała ją za nadgarstek na tyle mocno, by nie troszczyć się o delikatność. Spojrzała do góry widząc srebrną czuprynę Prusaka. Siedział na gałęzi patrząc na nią pogardliwie.
 - Takie cyrki możesz odstawiać przy Polsce, czy innych bałwanach – warknął – Ze mną nie będzie tak łatwo! Znowu sprowadzasz problem i nie zamierzasz nic z tym robić? Gadaj o co tu chodzi.
- Puść! – jęknęła, próbując oswobodzić się z uchwytu.
- Nie słyszę – wsadził palec do ucha próbując oczyścić go zamaszystym ruchem.
- Spotkałam ich dwa razy! Ostatnio znowu się pojawili, ale łatwo można ich pomylić bo są identyczni, raz nabrałam się na tą sztuczkę! Nie mam pojęcia, co zamierzając więc, gdy łaskawie mnie puścisz to się dowiem!
- Łaska, obdaruje cię nią - puścił ją gwałtownie, zeskakując twardo na ziemię.
Gdy tylko postawiła nogi na ziemi obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. Rozmasowała nadgarstek, który dalej odczuwał mocny ścisk dłoni Prusaka.
- Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Im chodzi o mnie, jeśli się wtrącisz narazisz swoje życie.
Wzruszył ramionami napinając mięśnie.
- Mam to gdzieś – parsknął – Ruszmy się, bo stracimy całą zabawę.
Nie czekając na dalszą pogawędkę ruszyli biegiem narzucając tempo. Z każdą chwilą zdawało jej się, że wiatr i temperatura zaczynają zniżać się do zera. Tym razem nie była to sprawka Rosji, oboje byli tego świadomi. Zerknęła na białą twarz Prusaka, który nie mógł ukryć podekscytowania. Jednym ruchem pchnęła go w bok, na tyle by się przewrócił. Wykorzystując okazję pobiegła jeszcze szybciej zostawiając go za sobą.
Gdy tylko zobaczyła skraj lasu wyskoczyła, lecąc tuż nad wydmą. Wylądowała na piasku od razu przygotowując się do obrony. Jej wzrok przykuła tylko jedna postać.
- Szwajcario! – niemalże krzyknęła przerażona jego martwym wyrazem twarzy.
Stał tuż nad brzegiem wody wpatrzony na coś w oddali. Znała ten wyraz twarzy, oznaczał tylko jedno – ktoś kontroluje jego umysł. Przez chwilę próbowała do niej przemówić, ale jednym silnym uderzeniem odepchnął ją na kilka metrów od siebie. Uderzyła twardo o piasek łapiąc się za ramię.
- Obudź się Szwajcario! – krzyknęła ponownie – To tylko sen!
Żołnierz nie poruszył się. Widziała jak sięga ręką po swoją broń ładując w nią naboje. Otworzyła szeroko oczy rozumiejąc, że jej spust za chwile w nią wceluje. Nie myliła się, nie minęła sekunda a pocisk przeleciał dokładnie w miejsce, gdzie siedziała. Odskoczyła od miejsca spotkania z napojem, próbując dotrzeć do Szwajcara. 

Po chwili z krzaków wyłoniła się postać zadyszanego Prusaka. Czerwone wypieki na bladej twarzy z pewnością mówiły o jego zdenerwowaniu. Przygryzał nerwowo zęby, próbując odnaleźć Sorę na piaszczystym gruncie. Krwiste tęczówki napotkały jednak żołnierza, który w ułamkach sekund strzelał do czegoś blisko brzegu. Jej cień i ruchy była niemal niezauważalne, ale przyznał w duchu, że unik przed pociskiem Szwajcara mógł graniczyć z cudem. W końcu musiał trafić.

Potrząsnął nerwowo głową pozbywając się zbędnych myśli, by na nowo poczuć kłębiącą się złość. Jego urażona duma wręcz kipiała, ledwo utrzymując się w jego ciele.
- Jakim prawem mnie pchnęłaś! – krzyknął ignorując fakt oszalałego żołnierza.
Spojrzała na niego szybko, nie omieszkując zgromić go wzorkiem. Nie miała na to za wiele czasu, bo kolejne ataki ze strony Szwajcara zmuszały ją do ciągłego ruchu. Szybkość z jaką strzelał ledwo mieściła się w jej wzorku. Za każdym razem, gdy próbowała się do niego dostać, zwinnie unikał jej kontaktu. Pogrążony w transie nie odróżniał snu od rzeczywistości.
- Prusy pozbądź się jego broni!
- Teraz to jestem potrzebny? – syknął pokazując jej środkowy palec – Sama sobie radź!
- Ty głupku! Gdybyś tutaj przyszedł i zastał tamtych dwóch nie zdążyłbyś powiedzieć ani jednego słowa! Rusz się i mi pomóż!
Wciąż z ociąganiem wyciągnął swoją broń próbując wycelować w Szwajcarie. Zamierzał nakierować w samą dłoń żołnierza, tak by ten odrzucił swoją zabawkę. Szanse były jednak pół na pół. Gdy tylko był pewny, że go dosięgnie strzelił pewnie i szybko. Pocisk rzeczywiście trafił w palce żołnierza. Zakrwawione w jednej chwili upuściły broń, ale tylko dlatego, że wykrzywione nie mogły utrzymać uchwytu. Sora nie czekała na drugą szansę w jednej chwili pojawiła się przez Szwajcarem chwytając jego twarz w dłonie. Przewróciła go na ziemię siadając na nim okrakiem.
- Zaraz cię uwolnię.
Nachyliła się do jego ust całując je krótko.
Prusak zsunął się z wydmy podbiegając do nich. Sceneria wydawała się mu jeszcze bardziej mroczna, bo chmury zasłoniły jasny księżyc. Spojrzał na Sorę, prychając z kpiną. Pocałunek, który złożyła Szwajcarii sprawił, że aż wzdrygnął.
- Twoja wierność Polsce jest zadziwiająco ulotna… - skrzywił się brzydko obserwując jej dalsze działania.
 Nie przejmując się jego słowami otworzyła lekko usta odsuwając się od ust Szwajcara. Z początku myślał, że ten od razu się obudzi, ale mylił się. Oczy Szwajcara dalej były martwe i obojętne. Zaintrygowany brakiem reakcji z jego strony, spojrzał oczekująco na Sorę. Dziewczyna wciąż nachylona do jego twarzy, zaczerpnęła powietrza przez rozchylone usta. 

Prusak ukląkł tuż obok próbując zrozumieć co chce zrobić. Nie musiał długo czekać na reakcję. Otworzył szeroko oczy, ledwo opanowując zdziwienie. Wraz z jej wdechem z ust Szwajcara zaczęła ulatywać biała wić. Jej koniec rozpływał się wraz z dotknięciem warg Sory. 

Śledził spojrzeniem to ją, to twarz żołnierza. Ku jego zdziwieniu do jego oczu powracała normalność. Głęboka zieleń, stawała się z każdą chwilą żywsza i bardziej obecna. Biała nić zniknęła wraz z lekkim podmuchem wiatru, zupełnie jakby była nierzeczywista. Prusak odsunął się od Sory nie wiedząc, czego jeszcze może się spodziewać.
- Co do cholery… - wyjąkał nie mogąc zdobyć się na kolejne słowa – Nie mogłaś pocałować go w policzek jak mnie? Wtedy podziałało!
Pokręciła głową, obserwując jak na twarzy Szwajcarii zaczynają pojawiać się kolory. Odetchnął ciężko, zupełnie jakby chwilę wcześniej coś tłamsiło go od wewnątrz.
- To nie była moja klątwa – powiedziała spokojnie muskając palcem czerwone wargi – Oni tu byli. Zwabili Szwajcarie, by tutaj przyszedł, ale po co?
Zapytała samą siebie obracając głowę ku nieprzejednanej czarnej otchłani morza. Widział, jak z każdą chwilą jej wyraz twarzy wyrażał wyłącznie złość i gniew.
- Wędrują sobie po moim domu bez krzty lęku i ogłady… - wyjąkała przez zaciśnięte zęby – Jakim prawem atakują mojego przyjaciela! I to tą okropną iluzją!
Z każdym słowem jej gniew potęgował się. Zaciśnięte dłonie uderzały rytmicznie o piach, roztrzepując złote drobinki. Tyko przez jedną chwile zdołał zauważyć jej stanowcze i jednocześnie pełne wątpliwości spojrzenie. Sam nie rozumiał, dlaczego te dwa słowa narzuciły mu się od razu, ale nim zdołał przyjrzeć się jej w bliska, miodowe włosy zsunęły się z jej ramion, na tyle by zakryć twarz.
- Was ist passiert? [Co się dzieje…?]
Szwajcar obudził się z letargu bujając wzrokiem po otoczeniu. Prusak przysunął się bliżej niego pomagając mu podnieść się z ziemi.
- Wir müssen raus, können sie immer noch hier sein
[Musimy się stąd wydostać, oni mogą nadal tutaj być] – wyjąkał rozglądając się ostrożnie.
Szwajcaria od razu przystosował się do sytuacji próbując zapanować nad obolałym ciałem. Spojrzał na dłoń, zdejmując z niej czarną skórzaną rękawiczkę. Chciał widzieć jak porusza palcami o własnej sile, bez niczyjej kontroli. Gdy tylko poczuł pełnie władzy, natychmiast się rozejrzał.
Widząc jej posturę tuż obok siebie nie omieszkał skrzywić się niesmacznie, w nie podobny do niego sposób. Złapany po raz kolejny w sidła potwornych wizji nie mógł znieść faktu, że ponownie dał się na nią złapać.
- To znowu ty – syknął wściekle – A miałaś nigdy więcej tego nie robić! Czym my dla ciebie jesteśmy!? Zabawkami!?
Prusak szarpnął nim próbując go uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Mordercze spojrzenie wbijało ją w ziemię, choć ani przez chwile nie podniosła głowy. Szwajcar musiał stoczyć walkę ze swoimi lękami, które nie pozostawiają umysłu takim jakim było. Tym bardziej czuła się winna, bo gdyby zorientowała się wcześniej mógł tego uniknąć.
Na pomoc o dziwo przyszedł Prusak, który czując chęć mordu kuzyna wiedział czym może skutkować. Młode państwa zawsze mają swój limit. Oglądanie po raz kolejny tortur związanych z śmiercią Lichtenstein musiało wyrwać go z równowagi.
Prusak szarpnął nim mocno, na tyle, by ten się opanował. Niepokój i wyraźne przejęcie powagą sytuacji postawiło go na nogi na tyle by zareagować. Żołnierz nie zamierzał jednak odpuścić. Ścisnął rękę kuzyna tak mocno, że ten poczuł jak jego kości trzeszczą.
- To nie ona. Tym razem chodzi o coś większego – warknął – Mamy do czynienia z jej podobnymi, nazwij ich jak chcesz. Sprawa wydaje się prosta, zaatakowali jednego z państw, to równoznaczne z zaatakowaniem każdego z personifikowanych. Wydaje mi się, że ograniczymy się do jednego słowa – wojna.
Na dźwięk tego słowa ciało Sory zadygotało.
- To jakaś kpina!? – krzyknął żołnierz wyrywając się z uścisku Prusaka – Z jakiej racji mamy prowadzić wojnę i dlaczego, zaatakowano właśnie mnie!? Nie obchodzi mnie to i tym razem nie będę lekceważył problemów napływających od  jej przybycia! Mam dość!
Szwajcar wstał z miejsca opanowując zachwiane ciało. Prusak przeklną brzydko pod nosem podążając tuż za nim. Rozjuszony i wciąż pod wpływem silnych emocji nie mógł powrócić do starego introwertycznego siebie. Widząc jego popisy złości wbił w niego wzrok, chwytając za ramię.
- Przestań się wydzierać! – skarcił go – Przysięgam na wszystko, co święte nie mam zamiaru ich spotkać!
 Głośny szum wody instynktownie ją zaciekawił. Kłótnia dwóch państw zagłuszyła śpiewne kołysanie fal, ale dla niej ten dźwięk był niczym śpiewanie ptaków o poranku. Z łatwością mogła odróżnić, kiedy był naturalny, a kiedy wywołany przez kogoś.
Podniosła się z ziemi namaczając stopy w wodzie. Wiatr dochodzący z północy ocucił jej twarz, a ciemna pustka przyzywała ją do siebie. Nie tego jednak oczekiwała, była pewna, że tam są, czekając w ciszy.
„Przyłącz się do nas”
Głos. Ciągle nawołujący i powracający niczym nieprzerwane echo.
- Wyjdźcie – rozkazała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Prusak i  Szwajcar spojrzeli na nią niepewnie, zdezorientowani jej nagłą zmianą. Wpatrywała się bez ustanku w mrok wody, zupełnie jakby na kogoś czekała. Szwajcar niemal natychmiast sięgnął po broń celując w jej plecy.
- Tym razem nie będę czekał na twój ruch – syknął.
Pewność żołnierza w jej winę w żaden sposób go nie przekonywała. Wiedział wręcz, że Sora nie ma z tym nic wspólnego, a jednak również obawiał się tego co nadejdzie. Dziewczyna zdawała się wszystko rozumieć i nawet nie próbowała im niczego tłumaczyć. Irytacja związana z niewiedzą z jaką go zostawiła podsycała ogień zdenerwowania.
- Czy przemyślałaś już swoją decyzję? – zapytał pierwszy cień wyłaniający się z mroku.
- Zawsze możemy zrobić kukiełkowy taniec, to dopiero byłaby zabawa! – odezwał się drugi.
Strzały Szwajcara zagłuszyły dalszą część ich wypowiedzi, o ile w ogóle coś mieli jeszcze mówić. Czuła na ramieniu zagęszczone powietrze od wystrzałów. Celował precyzyjnie, ale i tak dłonie musiały mu się trząść. Jeden z naboi otarł się o jej skórę powodując rozcięcie.
- Przyszły, kiedyś świnki trzy. Młodsza szybsza i zgrabniejsza zapomniała dokąd mierzy. Broń przezorna musi być, bo rozjuszyć może lwy...
W ułamku sekundy dziwny cień pojawił się obok Szwajcarii i potężnym uderzeniem odepchnął go do wydmy. Huk po spotkaniu jego ciała z ubitym piaskiem odbił się echem zagłuszonym przez fale. Żołnierz kaszlnął krwią tracąc przytomność. Jego ciało pod siłą uderzenia wbiło się wręcz w wydmę i zastygło w bezruchu. Broń trzymana w jego dłoni upadła na ziemię zanurzając się w piasku.
- Jeden z głowy~ - zanucił cień z energicznym i pozytywnym głosem – Kto teraz siostro? Może twój srebrnowłosy kolega?
Prusak obrócił głowę w miejsce, gdzie przed chwilą stał Szwajcaria. Na jego miejscu zauważył postać pozornie należącą do młodego chłopaka. Jego białe włosy były zaczesane na jednym boku tak, by móc od razu dostrzec jego cimne czerwone oczy. Uśmiechnął się do Prusaka niewinnie dmuchając na zaciśniętą pięść, którą prawdopodobnie uderzył Szwajcarię.

Prusy Spojrzał oczekująco na Sorę, która nawet nie obejrzała się za Szwajcarem. Wydawało mu się, że postawiła między nimi barierę. To co znajdowało się za jej plecami było ważne równie bardzo jak wczorajsze powietrze.
- I co będziesz teraz się tylko patrzeć!? – krzyknął – Chciałaś ich, to masz! A teraz załatw swoje sprawy i wracajmy! Przecież masz jakiś plan prawda?
- Tak, mam – odparła.
Jedyne, co później dostrzegł to promienisty ślad jej czerwonych oczu, kierujący się w jego stronę. Ból i silne pchnięcie nastąpiło chwilę później. Krzyknął czując jak wbija w niego coś ostrego w miejscu ramion. Dźwięk pękającej kości odbił mu się echem w uszach, jeszcze bardziej uświadamiając swoją sytuację.
- Twoim jednym problemem był fakt, że za mną poszedłeś – wyszeptała złowieszczo i obco – Widzisz, wolę trzymać się tych, przy których czuję się sobą. To wasze naiwne zaufanie w stosunku do istoty, której od początku nie dawaliście pełni wiary. Myślisz, że obeszło mnie każde nieprzyjazne słowo?
Otworzył oczy ukazując głębie ich gniewu i rozdarcia. Były tak intensywnie w nią wpatrzone, że równie dobrze mógł ją zabijać na kilka sposobów. Szarpnął ręką, ale napotkał się z ogromną falą bólu i potokiem ciepłej cieczy. Dopiero teraz zainteresował się, czym udało się jej go uziemić. Dwa lodowe szpikulce wbite w jego ramiona miały na sobie znaczne ilości kropel krwi. Pod tak silnym zamachem zdążyła go nimi przebić zanim padł na ziemię.
- Ty suko! – warknął spluwając flegmą ze śliny i krwi na jej twarz – Wiedziałem, że trzeba było cię zabić!
- Nie zrobiłeś tego – odparła złośliwie wycierając policzek – I dlatego do ostatnich chwil będziesz rozmyślał, jak wiele okazji straciłeś. Przypływ za chwilę cię dosięgnie, więc gdy będziesz się topił pod wpływem małej fali, wspomnij mnie ciepło.
Krzyknął głośno i przeciągle szarpiąc się pomimo bólu i rozrywających się mięśni. Widząc jego szał odsunęła się, unikając w ostatniej chwili jego kopnięcia. Przez cieknącą krew z warg i poplamione nią zęby, wydawał się potworem. Sora patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, jakby chciała zatopić się w jego żalu i gniewie. Niewinny uśmiech, którym go obdarzyła strzelił w niego z jeszcze większą siłą, jak dwa szpikulce przybijające go do ziemi.
- Zapłacisz za to! – warknął – Za to wszystko! Będziesz krzyczeć z bólu, aż wyrwę z ciebie wszystkie falki! Reszta też się o tym dowie, przekonasz się o naszej sile i pragnieniu zadawania bólu! Już nigdy więcej nie poczujesz wody, najchętniej paliłbym cię na stosie po kilkaset razy!
Zza placów Sory wyszła kolejna niewidoczna wcześniej postać. Zimne i martwe spojrzenie przypominało mu Boga śmierci. Co więcej, również posiadał białe włosy, ale ich uczesanie różniło się od tego, który powalił Szwajcara. Nosił tylko luźne białe spodnie, ale to nagi tors ukazujący potężnie zbudowane ciało robiło wrażenie. Prusak nie mógł się dopatrzeć, czy ich skóra była biała, czy tylko noc zdawała się mu mamić oczy.
- Pożegnaj się i wracamy. Mamy dość roboty, by odpuścić sobie głupstwa – powiedział, a jego głos zadawał się władczy i nieznaczący sprzeciwu.
- Jak zwykle nie potrafisz się bawić – syknął jego pobratymiec zawieszając rękę na ramieniu Sory – A już myślałem, że cię nie przekonaliśmy, widać nie myliliśmy się co do ciebie. Zdaje mi się, ale ten tutaj chyba naprawdę zalazł ci kiedyś za skórę co?
Prusak skrzywił się czując jak woda przemokła mu buty. Przypływ, o którym mówiła nastąpił o wiele szybciej niż się spodziewał. Wraz z komentarzem narwanego przybysza, na twarzy Sory pojawił się grymas bólu. Wzdrygnęła się lekko, gdy ten dotknął palcami jej poziomych blizn na szyi.
 - Tak skrzywdzić naszą siostrę… - westchnął z udawanym smutkiem – Nie wiedzą co piękne.
- Idziemy – władczy mężczyzna tracił pozorną cierpliwość – Zakończ to.
Obrócił się nie obrzuciwszy Prusaka nawet jednym spojrzeniem, przez co ten poczuł się śmieciem w jego oczach. Nie był warty nawet jego uwagi. Wraz z rozporządzeniem domniemanego dowódcy, ciągle uśmiechnięty kompan pobiegł tuż za nim machając Prusakowi na pożegnanie. Tylko Sora nie ruszyła od razu.
- Idź suko! – wrzasnął wściekle – Jeszcze jedno twoje spojrzenie i się porzygam. Już wole udławić się wymiocinami niż tą twoją pieprzoną wodą! Najbardziej bawi mnie fakt, ile wysiłku musiałaś włożyć w te cne opowiastki o miłości. Polska z pewnością rzuci ci się w ramiona! Najlepiej z mieczem w dłoni!
Podeszła do niego kucając obok jego głowy. Musnęła dłonią lodowy szpikulec, po czym wbiła go nagle w jego ramię jeszcze głębiej. Zawył z bólu, starając się opanować krzyk.
- Jak myślisz, gdy urodzę dziecko, po czyjej stanie stronie? – zapytała – Co zrobi Polska, gdy będzie musiał stanąć z nim twarzą w twarz, walcząc na śmierć i  życie? Zabije was to, czego tak zawsze pragnęliście, wyłącznie dzięki temu co pozostało z waszego człowieczeństwa. Prawdziwy potwór mogący żyć kilka tysięcy lat, wie kiedy dalej grać. Jesteście śmiesznymi pomyłkami, ja nigdy nie miałam tak żałosnych potrzeb.
Przez chwilę próbował sobie wszystko po kolei poukładać. Trwało to naprawdę krótko, bo cała gra, o której mówiła rozświetliła mu wszystko. Postać, która przed nim stała nigdy nie była bardziej prawdziwa niż teraz. Cały spisek i pozorne uczucia, które tak bardzo ukazywała były wyłącznie wymysłem, mgła zasłaniającą prawdziwe zagrożenie. Wciągnęła w nią wszystkich, każdy pionek pozornie wolny i samodzielny, był wyłącznie w jej rękach.
Byli teraz niczym owce zagnane w paszcze wilka. Po raz pierwszy stali się ofiarą.
- Szach mat – wyszeptała akcentując każde słowo.

środa, 29 maja 2019

Rozdział 111






- Tu Szwajcaria – odpowiedział na czyjeś pytanie po drugiej stronie słuchawki – Dzisiaj wracam do pracy. Tak, wszystko w porządku… Ja też…
Urwał w połowie zdania dostrzegając czyjś cień. Odwrócił głowę w jgo kierunku przeszywając Prusaka chłodnym spojrzeniem. Jego mina wyraźnie świadczyła o zabawie jaką czerpał z rozmowy żołnierza z Lichtenstein. Czarna rękawiczka Szwajcara zacisnęła się na słuchawce powodując w niej małe pęknięcie. Opanował się, słysząc podejrzliwe pytania podopiecznej.
- Muszę kończyć – powiedział nie dając po sobie niczego poznać – Nie mogę teraz za bardzo rozmawiać. Wierzę, że zobaczymy się najszybciej za dzień lub dwa. Do zobaczenia.
Gdy tylko usłyszał głuchy odgłos słuchawki świadczący o zakończeniu rozmowy odsunął ją  od ucha uderzając mocno o telefon. Napiął mięśnie zaciskając pięści. Ostatnio wyjątkowo łatwo wpadał w irytacje, a towarzystwo Prusaka było czynnikiem automatycznie zapalającym.
- Nie wiesz, co to prywatność? – warknął na wylegującego się na kanapie gościa – Myślałem, że idziesz z Węgrami do siebie. Przestałbyś pełzać po tym domu jak gospodarz.
Siwe włosy opadły mu na twarz kryjąc czerwone, przeszywające spojrzenie. Szyderczy uśmieszek ani na chwile nie opuścił jego twarzy. Droczenie się z młodszym kuzynem sprawiało mu wielką przyjemność. Nawet w jego obecnej sytuacji.
- Czekam na nią – odpowiedział gapiąc się ze znudzenia w sufit – Zresztą przestałbyś być taki formalny wobec tej biednej ptaszyny. Ciekawi mnie jak ona to znosi. Trafiła ci się taka urocza istotka a w ogóle z tego nie korzystasz. Trudno mi przez to mówić, że jesteśmy jakkolwiek spokrewnieni.
Szwajcar podszedł do kanapy i jednym zamaszystym ruchem podniósł Prusaka do góry trzymając go za kołnierz. Gniew rozpalał jego ciemne oczy, buchając istnym żarem. Choć łączyło ich historyczne powiązanie, które można było skoncentrować w jednym słowie – kuzynostwo – strasznie obu drażniło. Tym, który najbardziej nie mógł nieść tego faktu był nie kto inny jak Szwajcar. Ignorowanie bezczelnego zachowania Prus miało swoje granice, które w tym momencie byłe państwo przekroczyło. Trzymana na wodzy agresja puściła niemal natychmiast wraz z komentarzem o jego Lichtenstein.
Szwajcar wbił w niego swoje srogie spojrzenie starając się jasno przedstawić swoją niechęć. Ciemna głębia zieleni jego oczu była jak nieprzejednany gęsty bór. Idealnie odwzorowywały jego naturę.
- Wara ci od moich spraw, Prusaku – wycedził nieprzyjemnie.
Prusy zakpił, wzruszając ramionami.
- Jeszcze trochę, a zaczniesz przypominać Niemcy – zaczepił go złośliwie – Ciekawe, czy z czasem zaczniesz zaczesywać czuprynę do tyłu…
Nim Szwajcar zdążył odpowiedzieć kryjąc rumieńce ze złości, ktoś wyręczył go z tego zadania. W jednej chwili coś powaliło Prusaka na kanapę tłumiąc jego głos. Szwajcaria spojrzał po raz ostatni na rękę, w której jeszcze chwilę temu trzymał Prusaka.
- Ty kanalio! – usłyszał tuż obok.
Okazało się, że ich kłótnie przerwał nie kto inny jak Węgry. Widząc ich potyczkę podniosła z fotelu poduszkę uderzając nią proso w Prusaka. Nie szczędziła na tym siły wnioskując z jakim efektem udało jej się ich rozdzielić. Prusak ponownie wylądował na kanapie, tylko tym razem kolano Węgierki przygniatało jego żebra a ręce mocno zaciśnięte na poduszce przygniatała do jego twarzy. Prusak machał zamaszyście rękami i nogami próbując pozbyć się napastnika. O kolejnej dawce tlenu, nie miał co myśleć, bo Węgry, ani przez chwilę nie zamierzała odpuścić.
- Ty zakuty łbie! – warknęła – Jakim prawem roznosisz swój chamski charakter na innych! Widzę, że zdrowie ci dopisuje. Cieszy mnie to, bo od dawna mam ochotę cię udusić. I przysięgam, że kiedyś to zrobię!
Chcąc, nie chcąc Szwajcar dostrzegł, że groźba Węgier w rzeczywistości była już urealniona. Z każdą chwilą Prusak szarpał się coraz mniej.
- Em, Węgry – przerwał jej żołnierz wskazując na jej ofiare – Już to robisz.
- Niech zdycha! – krzyknęła odrzucając poduszkę na bok – Kiedy Ty w końcu dorośniesz!
Fioletowa i na wpół przytomna twarz Prusaka wyrażała wyłącznie przerażenie. Skierował czerwone ślepia na stojącą nad nim Węgierkę próbując zebrać resztki powietrza. Chwyciła go brutalnie za kołnierz podnosząc do góry. Kolejne silne szarpnięcie na materiale spowodowało małe rozerwanie.
- Po cholerę go zaczepiasz!
- Od..czep… się… - wycharkał.
Mina Węgierki od razu go uciszyła.
Przyglądający się całemu zdarzeniu Szwajcar westchnął z rezygnacją, pozostawiając ich samym sobie. Poprawił biały beret, po czym skierował się do kuchni. Kłótnia dwóch państw odbywała się w najlepsze, ale zupełnie pogrążony w swoich myślach nie zwracał na to uwagi.
W ciągłej atmosferze „wzniosłych wydarzeń” nie mógł poczuć się normalnie. Został pozostawiony samemu sobie i nikt nie zamierzał mu niczego wyjaśniać. Mimowolnie zataczał się w wydarzeniach nie rozumiejąc, gdzie jest jego miejsce. Pozostawił swoją towarzyszkę i podopieczną na tak długo z tak wielu pobudek, że nie mógł poznać samego siebie. Jego zachowanie było zupełnie sprzeczne z jego dotychczasowym stylem życia. Życiem personifikacji państwa.
Otworzył lodówkę wyciągając kawałek sera.
Smakował dobrze, ale nie wystarczająco, by uznać go za ponad przeciętnego. Schował do kieszeni resztę sera, uważając to za lepsze niż nic.
Polska i Sora zniknęli z samego rana nie odstępując od siebie na krok. Wyglądali na szczęśliwych i zupełnie wolnych. Oboje w swoim świecie. Lichtenstein skąpana w słońcu pojawiła się jak zawsze szybko i niespodziewanie burząc resztę jego myśli. Za każdym razem, gdy rozmyślał o przyjacielu i jego relacjach z Morzem, pojawiała się ze swoim promienistym uśmiechem. Kradł jego serce kawałek po kawałku, roztaczając  coraz większą tęsknotę za domem.
Wyszedł z domku, zatrzaskując za sobą drzwi. Dzień należał do wyjątkowo ciepłych. Wiosna zdawała się już w pełni rozkwitać, a drzewa pokryły się zielonymi młodymi liśćmi. Rozświetlone przez słońce zielone oczy żołnierza, rozglądały się po okolicy, a z każdą chwilą jego usta krzywiły się z niezadowolenia.
- Miał dać mi konia… - stwierdził.
Jedyne, co zastał to puste pole i cicho szumiące drzewa. Iście niebiańska sceneria wydawała się typowa dla słabości Polski. Czuł się dziwacznie, z tego względu, że brakowało mu gór i widoków załamanego słońca na ich szczytach. Kraina Polski była zupełnym przeciwieństwem jego upodobań. Nie zmieniło to jednak faktu, że nie tylko tego dotyczyły ich różnice. Punktualność nigdy nie była domeną Polski, w tym przypadku po raz kolejny miał możliwość doznać tej niezwykle irytującej wady.
Ruszył do przodu pomrukując pod nosem z niezadowolenia. Stare przyzwyczajenia nie mogły ustąpić nowym. Pociągi, samochody to wymysł, który w żaden sposób mu się nie podobał. Surowy wyraz twarzy pogłębił się, ale wciąż starał się nie wybuchnąć. Wyjął kieszonkowy zegarek z bocznej kieszeni, otwierając jego przykrywę.
Po jego wewnętrznej stronie widniało zdjęcie zamyślonej Lichtenstein, pracującej w ogrodzie.  Jej krótkie włosy powiewały na wietrze, a skromny i niewinny uśmiech ozdabiały dziewczęcy urok. Uspokojony miłym dla oka obrazkiem, zerknął na godzinę. 
- Daję mu dziesięć minut – stwierdził pewnie, zamykając zegarek w ręku.
Nim zdążyła wybić kolejna minuta, poczuł jak coś trąci jego ramię. Myśląc, że to liść machnął szybko dłonią, chcąc pozbyć się problemu. Ku jego zaskoczeniu pod czarną rękawiczką napotkał coś miękkiego i gorącego. Wystraszony odwrócił się na pięcie, trzymając dłoń blisko kabury.
Widząc wysokiego siwka z długą i nachodzącą na oczy grzywą, rozluźnił się wzdychając z ulgą. Koń również patrzył na niego z dystansem, poruszając nerwowo głową. Białe pasemka na jego włosiu wydały się żołnierzowi niezwykle piękne. Zmierzył konia wzrokiem, nie ukrywając radosnych i podekscytowanych iskierek w oczach. Skrzywił się jednak rozumiejąc, że stojący przed nim siwek spodobał mu się na tyle, by gniew na Polskę dość znacząco zelżał.
- Trzeba przyznać mu jedno… - jęknął – Potrafi dopasować konia.
Był już osiodłany i przygotowany do jazdy. Wystarczyło tylko na niego wsiąść i modlić się, żeby jego charakter również był dopasowany do jego przyszłego jeźdźca. Chwycił za przedni łęk i szybkim ruchem przerzucił nogę na drugą stronę siodła. Koń ani drgnął, choć z pewnością wyczuwał wątpliwości Szwajcara, ruszając energicznie uszami. Poklepał go po umięśnionej szyi, przyznając sobie w duchu, że czuł się dość pewnie na grzbiecie cierpliwego konia.
Zerknął na stojący domek szukając jego właściciela, ale jedyne co dostrzegł to  wciąż pusta przestrzeń. Wzruszył ostatecznie ramionami popędzając konia do jazdy.
Zniknął za drzewami, a wraz z nim długi srebrzysty ogon.
Po chwili w pobliżu ujawniły się dwie postacie, skryte za jednym z drzew. Długie miodowe włosy schowała za uchem przyglądając się swojemu towarzyszowi z rozbawieniem.
- Może w końcu się pokażesz? – powiedziała  do ukrywającego się za drzewem chłopaka o jasnych włosach.
Wychylił się lekko zza pnia drzewa, a jego czujne oczy ogarnęły miejsce wokół.
- Pojechał już? – zapytał niepewnie.
- Jesteś bezpieczny – poklepała go po ramieniu.
Na twarzy Polski pojawiła się wyraźna ulga. Odsunął się od drzewa, choć wciąż obserwował miejsce, w którym zniknął Szwajcar. Jego dłonie nosiły ślady szybkiego przygotowywania konia do jazdy, pył i kurz osadziły się na jego koszuli i twarzy.
Sora zaśmiała się, ale szybko wróciła do poważnego grymasu, patrząc na niego surowo.
- Nie mogłeś zrobić tego wcześniej? – skarciła go.
- Zapomniałem… - powiedział, wycierając ślad po czerwonej szmince.

_________________________________________________________





Mówiłam, że mi się uda? ^^ Rozdział mały, ale od czegoś trzeba zacząć 
Pozdrawiam !