- Tu Szwajcaria – odpowiedział na
czyjeś pytanie po drugiej stronie słuchawki – Dzisiaj wracam do pracy. Tak,
wszystko w porządku… Ja też…
Urwał w połowie zdania
dostrzegając czyjś cień. Odwrócił głowę w jgo kierunku przeszywając Prusaka
chłodnym spojrzeniem. Jego mina wyraźnie świadczyła o zabawie jaką czerpał z
rozmowy żołnierza z Lichtenstein. Czarna rękawiczka Szwajcara zacisnęła się na
słuchawce powodując w niej małe pęknięcie. Opanował się, słysząc podejrzliwe
pytania podopiecznej.
- Muszę kończyć – powiedział nie
dając po sobie niczego poznać – Nie mogę teraz za bardzo rozmawiać. Wierzę, że
zobaczymy się najszybciej za dzień lub dwa. Do zobaczenia.
Gdy tylko usłyszał głuchy odgłos
słuchawki świadczący o zakończeniu rozmowy odsunął ją od ucha uderzając mocno o telefon. Napiął
mięśnie zaciskając pięści. Ostatnio wyjątkowo łatwo wpadał w irytacje, a
towarzystwo Prusaka było czynnikiem automatycznie zapalającym.
- Nie wiesz, co to prywatność? –
warknął na wylegującego się na kanapie gościa – Myślałem, że idziesz z Węgrami
do siebie. Przestałbyś pełzać po tym domu jak gospodarz.
Siwe włosy opadły mu na twarz
kryjąc czerwone, przeszywające spojrzenie. Szyderczy uśmieszek ani na chwile
nie opuścił jego twarzy. Droczenie się z młodszym kuzynem sprawiało mu wielką
przyjemność. Nawet w jego obecnej sytuacji.
- Czekam na nią – odpowiedział
gapiąc się ze znudzenia w sufit – Zresztą przestałbyś być taki formalny wobec
tej biednej ptaszyny. Ciekawi mnie jak ona to znosi. Trafiła ci się taka urocza
istotka a w ogóle z tego nie korzystasz. Trudno mi przez to mówić, że jesteśmy
jakkolwiek spokrewnieni.
Szwajcar podszedł do kanapy i
jednym zamaszystym ruchem podniósł Prusaka do góry trzymając go za kołnierz.
Gniew rozpalał jego ciemne oczy, buchając istnym żarem. Choć łączyło ich
historyczne powiązanie, które można było skoncentrować w jednym słowie –
kuzynostwo – strasznie obu drażniło. Tym, który najbardziej nie mógł nieść tego
faktu był nie kto inny jak Szwajcar. Ignorowanie bezczelnego zachowania Prus
miało swoje granice, które w tym momencie byłe państwo przekroczyło. Trzymana na
wodzy agresja puściła niemal natychmiast wraz z komentarzem o jego
Lichtenstein.
Szwajcar wbił w niego swoje
srogie spojrzenie starając się jasno przedstawić swoją niechęć. Ciemna głębia
zieleni jego oczu była jak nieprzejednany gęsty bór. Idealnie odwzorowywały
jego naturę.
- Wara ci od moich spraw, Prusaku
– wycedził nieprzyjemnie.
Prusy zakpił, wzruszając
ramionami.
- Jeszcze trochę, a zaczniesz
przypominać Niemcy – zaczepił go złośliwie – Ciekawe, czy z czasem zaczniesz
zaczesywać czuprynę do tyłu…
Nim Szwajcar zdążył odpowiedzieć
kryjąc rumieńce ze złości, ktoś wyręczył go z tego zadania. W jednej chwili coś
powaliło Prusaka na kanapę tłumiąc jego głos. Szwajcaria spojrzał po raz
ostatni na rękę, w której jeszcze chwilę temu trzymał Prusaka.
- Ty kanalio! – usłyszał tuż
obok.
Okazało się, że ich kłótnie
przerwał nie kto inny jak Węgry. Widząc ich potyczkę podniosła z fotelu
poduszkę uderzając nią proso w Prusaka. Nie szczędziła na tym siły wnioskując z
jakim efektem udało jej się ich rozdzielić. Prusak ponownie wylądował na
kanapie, tylko tym razem kolano Węgierki przygniatało jego żebra a ręce mocno
zaciśnięte na poduszce przygniatała do jego twarzy. Prusak machał zamaszyście
rękami i nogami próbując pozbyć się napastnika. O kolejnej dawce tlenu, nie
miał co myśleć, bo Węgry, ani przez chwilę nie zamierzała odpuścić.
- Ty zakuty łbie! – warknęła –
Jakim prawem roznosisz swój chamski charakter na innych! Widzę, że zdrowie ci
dopisuje. Cieszy mnie to, bo od dawna mam ochotę cię udusić. I przysięgam, że
kiedyś to zrobię!
Chcąc, nie chcąc Szwajcar
dostrzegł, że groźba Węgier w rzeczywistości była już urealniona. Z każdą
chwilą Prusak szarpał się coraz mniej.
- Em, Węgry – przerwał jej
żołnierz wskazując na jej ofiare – Już to robisz.
- Niech zdycha! – krzyknęła
odrzucając poduszkę na bok – Kiedy Ty w końcu dorośniesz!
Fioletowa i na wpół przytomna
twarz Prusaka wyrażała wyłącznie przerażenie. Skierował czerwone ślepia na
stojącą nad nim Węgierkę próbując zebrać resztki powietrza. Chwyciła go
brutalnie za kołnierz podnosząc do góry. Kolejne silne szarpnięcie na materiale
spowodowało małe rozerwanie.
- Po cholerę go zaczepiasz!
- Od..czep… się… - wycharkał.
Mina Węgierki od razu go
uciszyła.
Przyglądający się całemu
zdarzeniu Szwajcar westchnął z rezygnacją, pozostawiając ich samym sobie.
Poprawił biały beret, po czym skierował się do kuchni. Kłótnia dwóch państw
odbywała się w najlepsze, ale zupełnie pogrążony w swoich myślach nie zwracał
na to uwagi.
W ciągłej atmosferze „wzniosłych wydarzeń”
nie mógł poczuć się normalnie. Został pozostawiony samemu sobie i nikt nie
zamierzał mu niczego wyjaśniać. Mimowolnie zataczał się w wydarzeniach nie
rozumiejąc, gdzie jest jego miejsce. Pozostawił swoją towarzyszkę i podopieczną
na tak długo z tak wielu pobudek, że nie mógł poznać samego siebie. Jego
zachowanie było zupełnie sprzeczne z jego dotychczasowym stylem życia. Życiem
personifikacji państwa.
Otworzył lodówkę wyciągając
kawałek sera.
Smakował dobrze, ale nie
wystarczająco, by uznać go za ponad przeciętnego. Schował do kieszeni resztę
sera, uważając to za lepsze niż nic.
Polska i Sora zniknęli z samego
rana nie odstępując od siebie na krok. Wyglądali na szczęśliwych i zupełnie
wolnych. Oboje w swoim świecie. Lichtenstein skąpana w słońcu pojawiła się jak
zawsze szybko i niespodziewanie burząc resztę jego myśli. Za każdym razem, gdy
rozmyślał o przyjacielu i jego relacjach z Morzem, pojawiała się ze swoim promienistym
uśmiechem. Kradł jego serce kawałek po kawałku, roztaczając coraz większą tęsknotę za domem.
Wyszedł z domku, zatrzaskując za
sobą drzwi. Dzień należał do wyjątkowo ciepłych. Wiosna zdawała się już w pełni
rozkwitać, a drzewa pokryły się zielonymi młodymi liśćmi. Rozświetlone przez
słońce zielone oczy żołnierza, rozglądały się po okolicy, a z każdą chwilą jego
usta krzywiły się z niezadowolenia.
- Miał dać mi konia… -
stwierdził.
Jedyne, co zastał to puste pole i
cicho szumiące drzewa. Iście niebiańska sceneria wydawała się typowa dla
słabości Polski. Czuł się dziwacznie, z tego względu, że brakowało mu gór i widoków
załamanego słońca na ich szczytach. Kraina Polski była zupełnym przeciwieństwem
jego upodobań. Nie zmieniło to jednak faktu, że nie tylko tego dotyczyły ich
różnice. Punktualność nigdy nie była domeną Polski, w tym przypadku po raz
kolejny miał możliwość doznać tej niezwykle irytującej wady.
Ruszył do przodu pomrukując pod
nosem z niezadowolenia. Stare przyzwyczajenia nie mogły ustąpić nowym. Pociągi,
samochody to wymysł, który w żaden sposób mu się nie podobał. Surowy wyraz
twarzy pogłębił się, ale wciąż starał się nie wybuchnąć. Wyjął kieszonkowy
zegarek z bocznej kieszeni, otwierając jego przykrywę.
Po jego wewnętrznej stronie
widniało zdjęcie zamyślonej Lichtenstein, pracującej w ogrodzie. Jej krótkie włosy powiewały na wietrze, a
skromny i niewinny uśmiech ozdabiały dziewczęcy urok. Uspokojony miłym dla oka
obrazkiem, zerknął na godzinę.
- Daję mu dziesięć minut –
stwierdził pewnie, zamykając zegarek w ręku.
Nim zdążyła wybić kolejna minuta,
poczuł jak coś trąci jego ramię. Myśląc, że to liść machnął szybko dłonią,
chcąc pozbyć się problemu. Ku jego zaskoczeniu pod czarną rękawiczką napotkał
coś miękkiego i gorącego. Wystraszony odwrócił się na pięcie, trzymając dłoń
blisko kabury.
Widząc wysokiego siwka z długą i
nachodzącą na oczy grzywą, rozluźnił się wzdychając z ulgą. Koń również patrzył
na niego z dystansem, poruszając nerwowo głową. Białe pasemka na jego włosiu
wydały się żołnierzowi niezwykle piękne. Zmierzył konia wzrokiem, nie ukrywając
radosnych i podekscytowanych iskierek w oczach. Skrzywił się jednak rozumiejąc,
że stojący przed nim siwek spodobał mu się na tyle, by gniew na Polskę dość
znacząco zelżał.
- Trzeba przyznać mu jedno… -
jęknął – Potrafi dopasować konia.
Był już osiodłany i przygotowany
do jazdy. Wystarczyło tylko na niego wsiąść i modlić się, żeby jego charakter
również był dopasowany do jego przyszłego jeźdźca. Chwycił za przedni łęk i
szybkim ruchem przerzucił nogę na drugą stronę siodła. Koń ani drgnął, choć z
pewnością wyczuwał wątpliwości Szwajcara, ruszając energicznie uszami. Poklepał
go po umięśnionej szyi, przyznając sobie w duchu, że czuł się dość pewnie na
grzbiecie cierpliwego konia.
Zerknął na stojący domek szukając
jego właściciela, ale jedyne co dostrzegł to
wciąż pusta przestrzeń. Wzruszył ostatecznie ramionami popędzając konia
do jazdy.
Zniknął za drzewami, a wraz z nim
długi srebrzysty ogon.
Po chwili w pobliżu ujawniły się
dwie postacie, skryte za jednym z drzew. Długie miodowe włosy schowała za uchem
przyglądając się swojemu towarzyszowi z rozbawieniem.
- Może w końcu się pokażesz? –
powiedziała do ukrywającego się za
drzewem chłopaka o jasnych włosach.
Wychylił się lekko zza pnia
drzewa, a jego czujne oczy ogarnęły miejsce wokół.
- Pojechał już? – zapytał
niepewnie.
- Jesteś bezpieczny – poklepała
go po ramieniu.
Na twarzy Polski pojawiła się
wyraźna ulga. Odsunął się od drzewa, choć wciąż obserwował miejsce, w którym
zniknął Szwajcar. Jego dłonie nosiły ślady szybkiego przygotowywania konia do
jazdy, pył i kurz osadziły się na jego koszuli i twarzy.
Sora zaśmiała się, ale szybko
wróciła do poważnego grymasu, patrząc na niego surowo.
- Nie mogłeś zrobić tego
wcześniej? – skarciła go.
- Zapomniałem… - powiedział,
wycierając ślad po czerwonej szmince.
_________________________________________________________
Mówiłam, że mi się uda? ^^ Rozdział mały, ale od czegoś trzeba zacząć
Pozdrawiam !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz