wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 88



Przy dużym oknie, falowała powoli biała zasłona, wpuszczając promienie słońca i świeży powiew wiatru. Pachniało ściętym świeżo drewnem i mokrymi od prania rzeczami. Dzień wydawał się o wiele weselszy dzięki rozpogodzeniu się tuż za oknem. Słońce wręcz zachęcało by korzystać z życia przez ten ulotny moment. Śnieg topniał powoli skapując, co chwilę z głośnym pluskiem na parapet. Zamarznięte sople rozświetlone przez promienie migotały wpuszczając świetlne zajączki do pomieszczenia.
- Skończyłam! - powiedziała z dumą, patrząc na nowo wyprane zasłony ozdabiające okno.
Do małego pokoiku, w którym stała, wszedł srebrno włosy chłopak o ponad przeciętnej budowie. Luźna bluza choć ogromnej wielkości, opinała się na jego mięśniach, tuszując jego prawdziwą niegdyś siłę.
- Ja też! – odetchnął radością odrzucając ostatnie pudło na ziemię.
Podszedł do niej wycierając ostatnie oznaki zmęczenia na jego twarzy. Zasłony falowały zbuntowanie na wietrze kołysząc się między stroną lasu a wnętrzem pokoju. Był strasznie mały, ale przytulny i jedyny w swoim rodzaju.
Ścisnął jej dłoń, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie miało pięter, ani żadnych większych dodatków. Poza kominkiem stojącym przed kanapą, z wieloma poduszkami, na życzenie Węgierki. Tych parę metrów było dla niego niczym oazą posiadając swój własny kąt.
- Jest idealnie, nie? - westchnęła, uśmiechając się szeroko.
Prusak, wzruszył wymijająco ramionami, spotykając się po chwili z jej karcącym spojrzeniem. Nie chciał mówić, że wszystko jest tak, jak sobie zaplanował. W myślach kłębiło mu się wiele obrazów związanymi z przyszłością tego miejsca. To wystarczyło, żeby mógł stwierdzić, że odkąd umarł nie zaznał większego szczęścia.
Chatka mogła z zewnątrz przypominać dom drwala, bądź komuś podobnemu do niego. Z pewnością trudno byłoby komuś dojść do wniosku, że to będzie jego dom - I jej. Jeśli tylko znajdzie chwilę by tu przyjechać.
- Podziękowałeś mu już? - tym pytaniem, idealnie popsuła mu całe rozmyślanie.
Wywalił oczami do góry nie omieszkując przy tym skrzywić się z niesmakiem. Na jego twarzy wyrysował się typowy grymas, gdy tylko rozmawiało się o Polsce. Szatynka westchnęła nie mogąc zrozumieć jego tępego toku myślenia.
- Nie – odparł -  Ten kretyn nie dostanie podziękowań od kogoś takiego jak ja! - syknął ciesząc się sam do siebie – I tak ta chałupa to szczyt na co go stać…
Po chwili dostał potężną sójkę w bok, od której o mało co nie wylądował na ścianie obok. Westchnął poirytowanie poprawiając srebrne kosmyki. Sójka, którą zaserwowała mu Węgry wgniotła mu się na stałe w żebra boleśnie pulsując. Jak zawsze nie omieszkała użyć wobec niego siły fizycznej.
- Cholera! Przez ciebie kiedyś nie będzie mnie stać na bandaże i leki przeciwbólowe! – pomasował miejsce uderzenia ponownie podchodząc do niej z ostrożnością.
Węgierka zmierzyła go spojrzeniem krzyżując ręce. Widząc ten pokaz nieuzasadnionego zdenerwowania uderzył pięścią o ścianę, nie rozumiejąc jej zachowania. Dlaczego tak bardzo jej na tym zależało?
- Niby dlaczego miałbym mu dziękować!? – krzyknął ukazując swój kieł – Za te upokarzające życie?! Czy kurwa za to, że jarałem u niego w kominku przez bite godziny?
Mając serdecznie dosyć jego wybuchów i mruczenia pod nosem nie jednego z przekleństw, chwyciła za jego kołnierz przyciągając go do siebie na wysokość swoich oczu. Zaskoczony Prusak poczuł się jak zbesztane dziecko przez siłaczkę.
- Pójdziesz. Mu. Podziękować – wyrecytowała przez zęby akcentując każdą sylabę z sykiem – Ciesz się. Awansowałeś z bezdomnego nieudacznika na nieudacznika z domem. To już coś, żeby zacząć od nowa, więc grzecznie podkulisz ogonek i lepiej żebyś się wykazał, bo jak nie…
- To co? – przerwał jej ciekawy swojej kary. Uśmiechnął się złośliwie widząc rumiane policzki i zaszokowane zielone oczy.
- Doniosę, że mieszka tu zbok i śmierdziel – skwitowała puszczając jego ubranie, jakby miało to przejść na nią.
Odsunęła się rozglądając ciekawsko po pokoju. Widząc jej obojętność zmrużył oczy krzywiąc usta. W tej chwili coś mogło go przejechać a węgierki już to nie obędzie.
- Aha – odpowiedział załamany jej reakcją. Zdawała się być kompletnie odporna na jego teksty, które w żaden sposób nie mogły przebić się przez jej barierę.
Usiadła na kanapie przeciągając się leniwe niczym kot. Nie miała ochoty się z nim kłócić, była zbyt zmęczona. Spojrzała ze zniechęceniem na puste kartony, z których wypakowywali rzeczy. Kanapę, materace i inne, które uważała za konieczne by w jakikolwiek sposób odciążyć Prusaka od szarej rzeczywistości. Przyniosła właściwie wszystko to co mogła wynieść ze swojej willi w Budapeszcie. Przewiezienie tutaj przez zamknięte granice Polski wiązało się z cudem. Zatopiła twarz w poduszkę, starając się zakłócić jęczenie Prusaka, biciem swojego serca.
- Za jakie grzechy wy musicie się lubić… - wymruczał pytając samego siebie – Zabiłem go, ale dziad zmartwychwstał, to ja tu jestem poszkodowany do cholery!
- Stul dziób… - wyszeptała chowając twarz w poduszce.
Usiadł ciężko na ziemi opierając się plecami o skórzaną kanapę. Tuż za nim Węgry starała się ze wszystkich sił pozbyć jego jęków, i móc chwilę odpocząć. Kilka brązowych pasemek opadło na jego potężne ramiona, kłócąc się z jasnymi białymi pasemkami.
- Węgry? – zagadnął sprawdzając, czy już śpi.
Nie spotkał się z odpowiedzią. Przymykając powoli oczy, zasnęła po chwili, wzdychając cicho. Chłopak zasępił się, czując jak obojętność dziewczyny uderza w niego niczym kolce. Oparł głowę o skrawek kanapy, patrząc się w sufit. Czuł jej oddech we włosach, który raz za razem podnosił jego kosmyki w górę.
Zamyślił się przez chwilę, przywołując rozmowę z Polską tydzień temu. Od razu zmarszczył nos widząc jego dumną twarz w myślach. Jedyne, co go zdradzało to widoczne wory pod oczami, które z całą pewnością nie dodawały mu atrakcyjności.
- Weź te klucze, pięćdziesiąt kilometrów stąd, znajdziesz chatę. Trudno będzie ci ją znaleźć w tym lesie, ale niedaleko stąd na północ, rośnie wysoki dąb, możesz się nim kierować. Teraz na pewno jest przykryta śniegiem.
Stary klucz odbił mu się w oczach ukazując gdzie niegdzie stare srebro. Zgniótł go w pieści wbijając w Polskę zdenerwowany wzrok.
- Dlaczego mi je dajesz?
- Pomogłeś mi w budowie dachu, ucieczce z więzienia Rosji, udało ci się przywołać tu Sorę. Tak samo jak tobie, ten pomysł nie bardzo przypadł mi do gustu, ale możesz dziękować wyłącznie Węgierce. Gdyby nie ona, nie dostałbyś ode mnie nawet jedzenia. Zresztą chcę odrobiny spokoju. Czuje się jakbym miał pod opieką wstrętnego srebrno włosego bachora.
 -  Za budowę głupiego dachu, malowanie ścian i wstawianie porządnych okien, dostał klucze do domu” A myślałem, że to mój brat, daje świetne wynagrodzenia… - pomyślał, bawiąc się kluczykiem w dłoni – I tak dałbyś mi jedzenie…
Nie raz jak przychodził posiedzieć tuż przy ścianach jego domu, zastawał tam jakiś owoc i wodę. Przebywanie blisko siebie nie było w ich naturze i tak raczej pozostanie, ale widać, że coś się w obojgu ruszyło.
Polska od jakiegoś czasu nie wynurza się w ogóle ze swojego skrytego w lesie domostwa. Odcina się od reszty świata by udoskonalić swój wielki plan pokonania Rosji. Jakby w ogólne, ktoś wierzył w jego wygraną.
Całkowicie pochłonięty pracą nie zwracał już uwagi na nikogo. Nawet podczas krótkich odwiedzin Szwajcara, ledwo, co wynurzył się z domu by oddać potrzebne papiery, porozmawiać o polityce i ukryć się z powrotem w swojej norce.
Słowo norka właściwiej określałoby jego obecne „darowane” mieszkanie. Mieściła się w nim tylko kanapa i parę komód. To i tak więcej niż mógłby sobie wymarzyć przez ostatnie lata. Węgry przyniosła meble narażając się swojemu szefostwu tylko po to by móc mu dać odrobinę szczęścia. Widział to w jej oczach nazbyt dobrze i wyraźnie.
Westchnął ciężko przecierając dłonią zmęczoną twarz.
Udzieliło mu się zmęczenie Węgierki. Powieki powoli mu opadały, narzucając senność i zamglony wzrok. Spokojny sen w ciepłym domu.
- Powiem… mu - powiedział cicho, zapadając w sen.
Słysząc dźwięk jego głosu mimowolnie uśmiechnęła się śniąc dalej.



*


Telefon. Jego dźwięki, nie dawały mi już życia od ponad dwóch godzin. Nie mogłem się na niczym skupić. Przez ten czas udało mi się wyzdrowieć na tyle by nie przejmować się małymi oznakami bólu. Gdy tylko poczułem sprawność w dłoniach i nogach biegałem stąd do miasta załatwiając poboczną robotę. Oczywiście nie chodziło mi o płacenie rachunków. Czasy się zmieniły, szefostwo zaczynało zupełnie wytrącać nas ze statusu
„cokolwiek znaczący”. Takie rzeczy nigdy nie miały wcześniej miejsca, nie wiedziałem, czy zacząć się cieszyć, czy wręcz załamywać. Jako państwo, które w przeszłości jako pierwsze wyskakiwało na sam front i zabijało tyle wrogów ile się dało, aż do ostatecznej bitwy z innym państwem, nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że nie mam już na nic wpływu.
Spojrzałem na papiery przed sobą z czystą niechęcią. Odizolowanie się od reszty państw było mi potrzebne na przemyślenie wszystkich działań. Tym bardziej, że podejrzewałem ich koniec wraz z załatwieniem sprawy z Rosją. Odsunę się w cień, i dam im robić, co chcą – taki miałem plan, ale ile z tego uda mi się zrobić?
Uderzyłem głową o blat, zawalając z biurka góry papierów. Byłem nimi dosłownie zasypany. Przeniosłem już, co ważniejsze i sentymentalne dla mnie dokumenty z willi konferencyjnej. Jak i również ze starego domu położonego wśród ukochanych pól.
Mimo tego, że kompletnie się odizolowałem, wciąż coś nieustannie nie dawało mi spokoju. Pod schodami, zrobiłem dla siebie mały schowek z biurkiem i krzesłem, może jeszcze mała lampka, mogła się zaliczać do wystroju tego wnętrza. Wszystko po to, żebym mógł skupić się na pracy. Jednak od jakiegoś czasu trudno było mi wypełnić, choć jedną stronę w dokumentach. Cały czas wszystkie myśli przyćmiewała mi Sora. Nie pamiętam co się stało zaraz po tym jak odleciałem, Prusy gadał od rzeczy i nie mogłem z tego bełkotu nic zrozumieć. Czyli jak zwykle, gdy pytałem o coś Prusy.
- Przysięgam, na gwiazdkę dostanie ode mnie wodoodporny kalendarz… - wymruczałem przybity ciągłą pracą.
Odczuwałem, co najmniej największą tęsknotę w życiu. Nie było jej naprawdę długo. Z moich wykreślanek w kalendarzu wynikało, że minął już prawie miesiąc.
Po chwili ponownie rozbrzmiał telefon. W niecałych ośmiu metrach kwadratowych, trudno było nie usłyszeć jego wycia. Na dodatek echo powielało jego irytujący dźwięk dostatecznie mocno bym tracił cierpliwość. Zdenerwowany już do reszty chwyciłem nerwowo słuchawkę, starając się nie zgnieść jej w dłoni.
- Czego!? - Krzyknąłem do słuchawki.
 Po chwili ktoś poczęstował mnie sygnałem oznajmiającym koniec rozmowy.
Siedziałem w odrętwieniu, trzymając trzęsącą się dłoń z telefonem przy uchu, z nadzieją, że nie działo się to naprawdę. Odłożyłem spokojnie słuchawkę. Nabrałem powietrza zamykając oczy. Po czym chwyciłem cały telefon uderzając nim na drugi koniec pokoju. Wbił się w ścianę, co niestety wyrządziło mi kolejne kłopoty, z wgnieceniem w nowo pomalowanym domu. Krzyknąłem ze wściekłości, klnąc na całe gardło to, co mi ślina na język przyniosła. Kopnąłem drzwiczki, od schowka wyważając je z taką mocą ze wypadły z zawiasów. Kilka kartek naganiających ludzi do walki,  razem z nimi.
- Niech to szlak!!!
Po chwili zdałem sobie sprawę, że nie byłem sam. Zdmuchnąłem kosmyki włosów, z twarzy, które w moim ataku szału, były niemiłosiernie poczochrane.
- A więc to nazywa się Polska cierpliwość? Godne zapamiętania… - powiedział do głębi poruszony moim zachowaniem.
Stanąłem jak wryty w pozie znaczącej, że właśnie coś wyrzuciłem z dużą siłą. Spojrzałem w ich stronę z twarzą idioty, prostując się. Otrzepałem białą koszulę uśmiechając się do nich łagodnie.
- Dzień dobry - wydukałem - Herbaty?
Cała dwójka spojrzała na mnie z dystansem.
- Poproszę, ale nie tą, którą pijasz ty, jeśli łaska - odparował, kładąc biały beret na komodzie. Jasne włosy uwolnione spod materiału, rozłożyły się na różne strony.
- Ja nie mam ochoty, ale dziękuję Polsko - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, zdejmując z pomocą Szwajcarii płaszcz.
Przekląłem siebie w myślach. Musiałem wyglądać jak idiota.
- Wyglądasz jak idiota – stwierdził, jakby czytając mi w myślach - Nie masz nic do roboty? Myślałem, że jesteś zalatany - stwierdził, posyłając mi jednocześnie złośliwe spojrzenie niewiniątka - Widać Węgry za bardzo wyolbrzymia…
Odgarnąłem włosy do tyłu niczym starszy brat Prus, spoglądając obojętnie na Szwajcara. Ten komentarz naprawdę nie pomagał mi się uspokoić, a grabił sobie jeszcze bardziej, bo był świadomy, że nie należę do cierpliwych.
- Gdybym mógł się skupić z pewnością by mi się udało, coś zrobić. W końcu, który to już raz Rosja uchodzi za wrzód na tyłku? Z całą pewnością mam teraz ochotę na wszystko, poza planowaniem wyrwania się z jego żenującej władzy, która pozbawia życia moich niewinnych mieszkańców. Wiec, Tak. Nie mam nic do roboty.
Lichtenstein stanęła między nami, bo w jakiś sposób byłem zdecydowanie bliżej Szwajcara niż minutę temu. Żołnierz wyglądał dziwnie. Dopiero z bliska mogłem zauważyć ogromne worki pod oczami, które kompletnie kontrastowały z jego bladą cerą. Wręcz przestawał wyglądać groźnie jak do tej pory.
Lichtenstein krząknęła lekko odpychając Szwajcara dłonią. Ten stanął jak wryty czując jej dłoń na swojej klatce piersiowej. Widząc ten pokaz straciłem rezon zerkając to na nią to na Szwajcara. Nie wyglądał na specjalnie zawstydzonego jak zawsze.
- Co was sprowadza, naprawdę nie jestem teraz odpowiednim kompanem do towarzystwa – odparłem dając sobie spokój z i tak nic nie wartą kłótnią.
            Wskazałem drogę do małego saloniku połączonego z kuchnią, siadając na kanapie. Poprzednia była trochę ubrudzona moją krwią, więc sam zrobiłem nową kupując miękki materac z pięknymi wyszyciami w kształcie kwiatów. Dom był już całkowicie ukończony, z pomocą Prus wyglądał przytulnie i wygodnie. Miejsca było o wiele mniej niż w moich poprzednich domach, ale tak czułem się o wiele lepiej.
Państwa usiadły naprzeciwko mnie rozglądając się z zaciekawieniem nowym kątom.
- Ile jest pokoi na piętrze?
- Jedno. Tylko sypialnia, dla mnie i …– uciąłem gryząc się w język – Zresztą nie ważne, dziwi mnie fakt, że tak szybko znaleźliście tę drogę. Mapa, którą wam dałem mogła być niekiedy niejasna.
Żołnierz wyjął ją z płaszcza rozwijając na stole. Lichtenstein obserwowała każdy jego ruch, a jej troskliwe spojrzenie lustrowało od czasu do czasu jego twarz, jakby upewniając się, że wszystko w porządku. Odnosiłem wrażenie, że to sama panienka zachowywała się nad wyraz opiekuńczo, zupełnie jakby ich role odwróciły się.
- Wiem – odparł nie ukrywając pretensji – Poprawiłem ją w czasie marszu, żeby dojście tutaj od granicy z Czechosłowacją było łatwiejsze. Nadużyłem niepotrzebnie kilku kilometrów drogi. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, jak bardzo tego nie cierpię.
Wzruszyłem ramionami przyznając w duchu, że mapę robiłem w dużym pośpiechu, nakreślając najlepiej znaną mi trasę. Zamierzałem zabrać się do jej poprawienia po ich przybyciu. Świat jednak daje sobie nieustannie przypominać, że Szwajcaria nienawidzi marnować czasu.
- Wracając do sedna, miałem ci coś przekazać – powiedział stanowczo chowając mapę do wewnętrznej kieszeni płaszcza – Dotycząca nie tylko ciebie, ale i samej Węgierki.
Poruszyłem się niespokojnie nachylając się lekko do przodu. Sprawa nie przedstawiała się za dobrze. Sądząc po jego minie, wręcz zmusiła go do przyjścia tutaj z powodu jej powagi.
- Co się dzieje? – zapytałem.
Lichtenstein odwróciła wzrok bawiąc się białymi rękawiczkami.
- U ciebie sprawa przedstawia się w sposób dla wszystkich jasny. Nie wiem, kiedy planujesz atak na Rosję, i nie bardzo mnie to teraz obchodzi to twoje polityczne sprawy. Musisz jednak wiedzieć, że to wszystko, co robisz zaczyna oddziaływać na innych. Szczególnie na Węgierkę.
- Niby, jaki miałbym mieć na to wpływ? Nie mogę się ruszyć bez jego wiedzy, ani nawet ruszyć palcem w kierunku jakiejkolwiek granicy. To, co mówisz Szwajcario nie może mieć miejsca, Rosja i tak przekręca wszystkie fakty na swoją korzyść. To, co dostają inni to zwykła propaganda.
Westchnął zniecierpliwiony wbijając we mnie swoje srogie spojrzenie, które ciskało we mnie piorunami. Lichtenstein wstała spacerując po pomieszczeniu. Podążyłem za nią wzrokiem nie rozumiejąc je nagłego zachowania, bez żadnego słowa wyjaśnienia. Ona też była państwem, mogłabym się, choć trochę udzielić do rozmowy. Szwajcaria odkrząknął głośno ściągając na nowo moją uwagę.
Zrobiłem to niechętnie, cały czas zaniepokojony zachowaniem dziewczyny.
- Węgry też chcę się wyrwać Rosji – odparł czując, że i tak nie rozumiem, jeśli nie wypali tego od razu – Nie masz pojęcia jak bardzo Rosja chce cię zdeptać, a przez to, że traci kontrole tutaj, nie pozwoli sobie na to u innych. Rozumiesz, do czego dążę?
Z każdą sekundą w mojej głowie zaczynał pojawiać się dość wyraźny obraz tego, co może się właśnie dziać na ziemi Węgierskiej. Zacisnąłem pieści, co spotkało się z bolesnym kuciem w wciąż leczących się koniczynach.
- Cholera – syknąłem wściekły – Węgry siedzi w tym równie długo jak ja… Gulaszowy komunizm przestanie być chyba taki wspaniały, jak o tym gadają. Prawa człowieka, to nie prawa państwa. Węgry obrywa na pewno za wszystkich…
Przytaknął mi niemo, nie starając się oczywiście w żaden sposób łagodzić moich przypuszczeń. Przejechałam nerwowo dłonią po włosach próbując orzeźwić umysł, za wiele to jednak nie dało.
- Słyszałem, że niedługo będzie ją obowiązywać zakaz, podobny do tego, z którym obecnie się męczysz – dodał po chwili.
Czując, że już gorzej być nie może spojrzałem na niego ciężko, czekając na nowe informacje.
- Zamknięte granice. Węgry nie będzie mogła już tu przychodzić, Rosje wyraźnie denerwuje fakt waszych relacji. Nie żebym ja nie miał z tym żadnych problemów, dostaje ostro do swojego szefostwa. Jednak na pewno jest to dobry ruch polityczny Polsko, zbyt rzadko myślisz o czymś podobnym.
- Nie będę prowokował do wojny Szwajcario. Już dość wylałem przez nie krwi. Uniknę jej, co więcej będę wolny pokonując Rosję, jego rząd i przekonanie o swojej niezniszczalności. Prawdziwym ruchem politycznym jest ten, dzięki któremu nie narażam życia innych, zabijając innych od środka.
Nagle coś zaskrzypiało zdradzając czyjś niewłaściwy krok. Wiedziałem skąd dochodził dźwięk, znałem go nad wyraz dobrze. Specjalnie pozostawiłem ten skrzypiący schodek, ale własnego bezpieczeństwa i spokoju.
- Lichtenstein – powiedziałem surowo, nie odwracając się do niej – Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wchodziła na górę. To mój pokój.
Szwajcar skierował wzrok na panienkę, która tuż za moimi plecami skradała się cicho ku górnej sypialni.
- Chyba już się domyślam celu waszej wizyty.
Wstałem z kanapy patrząc na Szwajcara z prawdziwie wyrytym smutkiem na mojej twarzy. Zabolało to bardziej niż myślałem.
- Sory nie ma. Od kilku tygodni jak wiecie mieszkam sam, zajmując się nudną robotą. Gdyby tu była na pewno zeszłaby ci z oczu Vash.
Używając jego imienia od razu postawiłem go do pionu. Wstał szybko sięgając mimowolnie do broni przypiętej do pasa. Rozumiejąc swoją nagłą pobudkę wywołaną moim nagłym zachowaniem, opanował się spuszczając z tonu.
- Wybacz. Będziemy się zbierać, to wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Lichtenstein.
Przywołał ją do siebie trzymając w dłoni jej płaszcz. Dziewczyna podeszła cicho unikając mojego spojrzenia. Nie byłem na nią zły, wiedziałem, ze robiła wszystko dla Szwajcarii, choć teraz zdecydowanie bardziej na swoją rękę.
Gdy Szwajcar skierował się do drzwi, nie ruszyła się z miejsca. Odwróciła się szybko w moim kierunku pokazując swoje duże szmaragdowe oczy, niczym nieróżniące się od brata. Biły od nich przeprosiny, których nie mogła ubrać w słowa. Poruszony jej uczciwością nie mogłem nie uśmiechnąć się do niej łagodnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Lichtenstein, musimy iść – usłyszała za plecami.
- Wybacz, Polsko. On wciąż…
Po chwili Szwajcar złapał ją za drobną dłoń i delikatnie popchnął ku wyjściu. Wyglądało to dość komicznie tym bardziej, że ledwie ją dotykał.
- Do widzenia Polsko – powiedziała już głośniej – Powodzenia!
- Tak, lepiej niech nie ginie… wciąż wisi mi pieniądze.
Komentarz Szwajcara zakończony trzaśnięciem drzwi, nie dał mi nawet szansy na odpowiedź. Nie byłem pewny jego stosunków z Sorą, ale wiedziałem, że nie zamierzał przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Chyba tylko Lichtenstein znała dokładnie jego obawy, ale nie miałem teraz głowy na rozterki, które męczyły Szwajcara. Właśnie od tego miał swoją podopieczną, w końcu ile lat trzeba, by zrozumieć tak oczywiste uczucie, którym się nawzajem darzyli. Upartość Szwajcara potrafiła czasami po prostu wszystko skomplikować.
Odwróciłem się w kierunku schodów, klękając tuż przy drugim schodku, który wydawał nieprzyjemny dźwięk. Podniosłem drewnianą deskę ujawniając swoje skarby ukryte wewnątrz niego. Biała wstążka, która była już tylko kawałkiem materiału, straciła kompletnie swój pierwotny kolor.
Żałowałem, że nie będę mógł jej więcej nosić. W dawnych czasach podnosiła mnie na duchu. Odłożyłem ją na miejsce muskając po raz ostatni jej delikatny materiał.

Natka będzie dziś :]

Chcę jeszcze pożyć :[
I nie będzie świątecznej notki przykro mi :[

sobota, 28 listopada 2015

:)

Notka pojawi się już niedługo  [Z przeświadczenia wiem, że lepiej bym nie podawała konkretnej daty :D ] 
Witam Córke Króla Króków - nazwa jak z dobrej książki fantasy ;D
Mam nadzieję, że notki wciąż będą chętnie czytane, bo ja jako autor nie przestaje się załamywać, w głowie co innego, a wychodzi skrócona wersja :[  

Sesja nadchodzi, ale dam radę! To tylko sesja... to tylko sesja.



u góry przedstawiam nową postać, która wkrótce się pojawi. 


Czy będziesz lepsza taka wielkość? :) 

poniedziałek, 26 października 2015

Litwo ~~

Laski - Mroczny Jawa i Marianno :) specjalnie dla was upycham Licię <3 gdzie się da xD Po Waszych kolejnych prośbach wiem gdzie znowu znajdę dla niego miejsce :) Mówiłam, że będzie i tak też się stanie. Nie rzucam słów na wiatr poza dotrzymywaniem terminów z rozdziałami :D

Wasze komentarze naprawdę pomagają, nie które pomysły wykorzystują choć tego nie widać chyba jeszcze :) Powiedzmy, że z obojętnienia do Litwy nastawiam się na zaakceptowanie go xd
Pojawi się chyba CHYBA  w następnym rozdziale :)
Pozdrawiam Ciepło i Dziękuję za Wasze udzielanie się w wielu kwestiach :D Dyskusja na temat Gwiezdnych wojen strasznie mnie bawi xD

Ano jeszcze dodam, że notki będą krótsze jeśli chcecie :) 

Rozdział 87


Kto wytrwa ten zuch! :D 
Marianna mam nadzieję, że poprzednim postem odpowiedziałam na Twoje pytanie :D
~~~~~~~~~~

Dorzucił do kominka dwie pale drewna, patrząc się tępo w żar i iskierki ognia. Srebrne włosy migały wraz z jego tańcem pożerającym zapalczywie swój pokarm.
Widząc, że pali się należycie i nie ma potrzeby przy nim dłużej stać wyprostował się wycierając dłonie o spodnie. Po chwili skrzywił się tłamsząc w ustach nie jedno przekleństwo. Spojrzał na swój palec dostrzegając w nim dużą drzazgę, która zdążyła zadomowić się w jego skórze po całości. Jęknął poirytowanie wsadzając go do ust by wyciągnąć ją siłą.
- Cholerna Węgry - syknął - To już przegięcie…
Obrócił się w kierunku kanapy postawionej równolegle do ściany, na której dało się zauważyć leżącą postać. Blond pasemka rozłożone na poduszce odkrywały twarz swojego właściciela śniącego niespokojnie swoje sny. Na ich pasemkach wciąż dało się zauważyć zabrudzenia od krwi.
- Ty też mógłbyś podnieść tą dupę! - jęknął ze złości, rzucając zapałki w kąt - Doszło do tego, że palę ci w kominku zasrańcu! - syknął poirytowanie.
Brak odpowiedzi powieliło jego zdenerwowanie. Po chwili usłyszał głośne pukanie do drzwi. Niemal natychmiast spoważniał, wyciągając z kabury pistolet z niemożliwą dla człowieka szybkością. Podszedł ostrożnie do drzwi jednocześnie celując w nie bronią.
- Kto tam? - zapytał wrogo.
- Ktoś kogo zerwałeś ze spokojnego spędzania czasu, bo nie umiesz się niczym porządnie zająć!
Prusak skrzywił się opuszczając broń ze zniechęcaniem. Podszedł bliżej drzwi naciskając na klamkę.
- Wredna wiedźma… - syknął pod nosem otwierając drzwi.
Do domku wleciało chłodne powietrze zarzucając srebrnymi włosami Prusaka. Sora ominęła go beznamiętnie wchodząc do środka.
- Słyszałam - skierowała w jego stronę patrząc na niego wilkiem.
Prusak nie odezwał się lustrując ją spojrzeniem. Widząc to skrzyżowała ręce na wysokości swoich piersi pozostawiając jego wyobraźni o wiele uboższy obraz.
- Czego się tak gapisz!? – krzyknęła rumieniąc się na policzkach.
- Węgry mówi, że jestem zboczeńcem. Jeśli satysfakcjonuje cię to jako odpowiedź…
Nie czekając na dalszą część zdania uderzyła go w twarz. Prusak odwrócił lekko głowę, nie odwracając od niej spojrzenia.
- Mam w nosie to co cię spotkało – wycedził przez zęby – I na przyszłość, nie radzę ci podnosić więcej razy na mnie rękę.
- Twoje groźby możesz sobie wsadzić – odparowała szybko wbijając mu palec w bark – Lepiej żebyś się nie zapominał…
Przez chwilę rzucili w siebie wrogie spojrzenia, ale chłopak podniósł poddańczo ręce odpuszczając sobie ten pojedynek. Cofnęła się opuszczając dłoń, nie rozumiejąc tak szybkiego zobojętnienia Prusaka.
- Jasne. Ty tu rządzisz – powiedział kierując się w stronę kominka – Dorzucę trochę chrustu…
Chwycił podbierak podrzucając go dla zabawy w górę niczym nic nie znaczącym narzędziem. Kucnął ponownie przy ogniu zerkając na dziewczynę. Biło od niej zdecydowanie i opanowanie, czyli coś zupełnie przeciwnego jak przy ich pierwszym spotkaniu. Cały czas tłamsiło się w nim milion pytań na temat jej osoby, jak wielką moc posiada i gdzie kryją się jej ograniczenia. Byłaby niesamowicie użyteczną bronią dla któregoś z państw. Obrócił głowę w stronę leżącego uśmiechając się pod nosem.
- I pomyśleć, że kiedyś zabicie ich było takie proste… - pomyślał.
Odsunięta na bezpieczną odległość od Prusaka młóciła nerwowo w pozostałościach ramiączek. Rozejrzała się po kątach szukając jakiejś pomocy, ale jedyne co napotkała to ciekawskie spojrzenie Prus. Zadarła nos do góry udając, że wszystko idzie po jej myśli, wznawiając walkę ze skrawkami. Widząc jak mizernie jej to wychodziło, przetarł sobie ze zmęczenia twarz zdejmując z siebie ubranie.
Zdjął swój płaszcz rzucając go w jej stronę. Sora złapała go, ledwo pozwalając mu spaść na ziemię. Naderwana sukienka odsłoniła kawałek jej piersi na co Prusak zrobił się automatycznie zażenowany. Odwrócił wzrok mierzwiąc sobie nerwowo włosy.
- Idź do niego, ja odpadam - westchnął - Pójdę się przewietrzyć. Siedzę tu z nim od paru godzin.
Sora ubrała płaszcz, który jej podał owijając się nim niczym kocem. Prusak był równie wysoki jak Polska, ich budowa ciała także zbytnio się nie różniła. W jej ramionach było tyle miejsca, że druga osoba spokojnie by się zmieściła. Płaszcz Prusaka był zwyczajnie ogromny.
- Dziękuje - powiedziała cicho zaciskając ręce na czarnym materiale płaszcza.  - To Rosja, prawda? – rzuciła od razu stwierdzając jedyny możliwy fakt.
Słysząc w jej głosie nutę goryczy w jakiś sposób było mu jej żal. Przytaknął niemo przytłoczony emocjami wyrytymi na jej drobnej twarzy. Sora westchnęła lekko uśmiechając się porozumiewawczo.
- Zajmę się resztą i tak dużo zrobiłeś jak na ciebie. Szczerze jestem w szoku w końcu to Polska. To na pewno nie leży w twojej naturze, pomaganie komuś poza sobą.
 Zatkało go, ale czuł, że musiał się wtrącić. Coś krzyczało w nim żeby zaprzeczył i musiał to zrobić teraz. Widząc to Sora spojrzała na niego pytająco, no co odpowiedział zduszonym jękiem, którego nie mógł poskładać w konkretne słowo. Speszony odwrócił się w kierunku drzwi i wychodząc z domku trzasnął drzwiami na tyle mocno, że czuł jak wyłamał jakiś element.
Czując chłód powietrza na twarzy oddychał głęboko starając się ochłodzić nie tylko swoją głowę, ale każdą część ciała, która zaczynała znowu robić się dziwnie ciepła. Spojrzał na swoje dłonie przykładając je do twarzy.
- Co się kurwa dzieje… - wyszeptał sam do siebie tworząc małe kłębki pary.
Potrząsnął głową na zimnym powietrzu próbując powrócić do normalności. Po chwili coś zaszumiało i wydało znajomy dźwięk. Spojrzał przed siebie i ku swojemu zdumieniu zobaczył Feniksa szukającego czegoś w zamrożonych ździebłach trawy.
- Świetnie. Jeszcze jego tutaj brakuje, ale to wyjaśnia jej szybki powrót – stwierdził.
Patrzył na niego srogo pamiętając jak wiele razy musiał męczyć się z koniem Polski w czasach obecnych jak i w przeszłości. Sam fakt długowieczności tego konia jest znany niewielu, zresztą mogłoby to spowodować same kłopoty. Od niektórych rzeczy trzeba się po prostu trzymać z daleka.
Po chwili Feniks zauważył jego obecność podnosząc gwałtownie głowę. Jego modre oczy patrzyły na niego, czuł na sobie ich spojrzenie. Ogier podszedł do niego powoli, stawiając uszy ku górze.
- Czego? - syknął krzywiąc się.
Koń był na tyle blisko, że czuł na sobie jego potężny oddech. Zmarszczył od razu nos czując przeplatankę zmielonej trawy i chwastów.
- Jedzie ci z paszczy. Odsuń się.
Pchnął konia do tyłu, zasłaniając drugą dłonią nos. Feniks zamachnął grzywą nie dając się odepchnąć, po czym zbliżył pysk do włosów Prusaka. Ten widząc do czego zamierza zamknął oczy czekając na ugryzienie, ale jedyne co poczuł to lekkie skubanie jego włosów.
Podniósł głowę otwierając szeroko oczy ze zdumienia. Feniks dalej bawił się jego srebrnymi włosami
- Nie jestem Polską poczwaro… - powiedział głaszcząc go po umięśnionej szyi
Uśmiechnął się czując, że w ten sposób koń dziękuje mu za pomoc udzieloną Polsce. Rozdzielając się z Węgierką nosił Polskę całą drogę przez las, by dotrzeć do tego domku. Wiadome było, że Feniks choć niewidoczny zawsze był gdzieś w pobliżu Polski. Musiał widzieć całe zdarzenie pilnie go obserwując, schowany pośród gęstych drzew.

Ten gest to i tak wiele jak na ich wielowiekowe znienawidzenie siebie nawzajem. Można powiedzieć, że nastąpił progres w ich relacjach. Feniks zarżał ruszając naprzemiennie białymi uszami. Po chwili coś sobie uświadomił uśmiechając się kpiarsko.
- Dlatego pobiegłeś na plaże co? – zapytał, przemierzając palcami jego grzywę umorusaną w piasku – Wiedziałeś, że chce ją zobaczyć.
Sora po prostu była już niczym lekarstwo. Polska tak bardzo się przez nią zmienił, że sam zapewne nie dostrzegał jak słaby się stał. Obraz Węgierki coraz to wyraźniej pojawiał się w jego głowie tłumiąc wszystko inne. Wydarzenia ze skradzionego życia tak odległe, tak mu bliskie. Tuż za jego plecami tworzyła się historia, która dla niego nigdy nie będzie równie niemożliwa jak i niesamowita. Upadłemu nie można nawet myśleć o czymś tak wygórowanym, jest przegranym, czyli przegrał wszystko - a zwłaszcza swoje życie.
*
Podniosła świecę stawiając ją na stolik obok kanapy. Światło padające na Polskę pokazywało tylko o wiele wyraziściej jego rany i cienie pod oczami. Ledwo tłumiła w sobie płacz.

Jego rany szybko się regenerowały a mimo to, widok jego skrzywionej z bólu twarzy sprawiał jakby miała się roztrzaskać na małe kawałki. Spojrzała na jego ręce owinięte grubo bandażem. Prusak nie ruszał jego palców bo wyłamane paznokcie odkrywały żywe mięso.
Przetarła sobie oczy pozbywając się ostatnich wyschniętych łez.
- W co ty się znowu wpakowałeś. Przecież mówiłam ci, że może się to tak skończyć - westchnęła pociągając nosem – Co za kretyn…
Spoglądała na jego śpiącą twarz pełną siniaków. Prusak przykrył go kocem, ale gdy tylko go odsłoniła zobaczyła pełen opatrunków tors, ręce i brzuch. Prusakowi musiało zająć trochę czasu by go poskładać na tyle dobrze, żeby kości dobrze się zrosły.
Położyła dłoń w miejscu gdzie krew przesiąkała opatrunek. Ku swojemu zdziwieniu poczuła pod skórą jego bijące serce, które było tak silne i donośne, że rozbrzmiewało w całym jego ciele.
- Lepiej tego nie rób… ubrudzisz się…
Jak oparzona oderwała się od niego cofając automatycznie dłoń. Nastroszyła się niczym kotka zaciskając dłonie w pięści.  
- Po-polska!? Nie strasz mnie! To wcale nie było śmieszne!
Zaśmiał się ledwo słyszalnie z powodzenia żartu. Wyglądał na wyraźnie zmęczonego, pot na jego twarzy wzrastał nawet po zimnym okładzie, który zmieniali mu już kilkakrotnie w ciągu kilku minut. Gorączka dla państw równała się z niemal rozpaloną do granic możliwości skórą.
Stan w jakim go znaleźli musiał być groszy niż teraz, na podłodze wciąż rozchodziły się czerwone i rozmazane plamy krwi. Czuła jak powietrze uchodzi z jej płuc, a ona nie może nic z tym zrobić. Polska oddychał płytko, właściwie ledwo mogła słyszeć świszczące powietrze nabierane przez niego. Opuściła wzrok uświadamiając sobie, że dodanie mu kolejnego powodu do zmartwień będzie z jej strony czymś niewybaczalnym.  Przez jakiś okres czasu zapomniała, że śmierć i ból, które towarzyszyły mu od najmłodszych lat, czyhają na niego dalej.
Wymusiła na sobie piękny uśmiech maskując wcześniejszą reakcję. Dopiero teraz zauważyła, że jego oczy mimo całego cierpienia błyszczały tak jak zawsze wesołymi iskierkami, nie zwracając uwagi na nic innego poza nią. Otworzyła usta, ale minęła chwila zanim wydusiła z siebie słowa.
- Jak się czujesz?
Słysząc to parsknął śmiechem, jednak rozbawienie zaraz zastąpił grymas bólu. Sięgnął dłonią do żeber trzymając się za ranę. Zacisnął oczy starając się opanować. Przygryzła nerwowo usta
- Bywało lepiej… - wycedził uśmiechając się krzywo.
Sora opuściła głowę podsuwając się bliżej niego. Chwyciła go za dłoń obejmując ją swoimi. Polska patrzył na nią nie rozumiejąc jej zachowania, ale nie powiedział ani słowa. Położyła głowę na jego dłoni chowając się w pościeli. Długie jasne pasemka rozłożyły się po podłodze niczym promienie słońca.
- Cieszę się, że żyjesz…
 Dziękowała Bogu, że nie musiała patrzeć mu w oczy. Czuła się przytłoczona przez tak wiele szokujących zdarzeń, ale wiedziała, że w głębi duszy nie chce by wiedział o dzisiejszym zdarzeniu.

Jak by przy nim wypadała? Wielkie Morze Bałtyckie, które nie potrafi poradzić sobie ze swoimi problemami. Zamiast stawić im czoła zwyczajnie obarczy nimi Polskę. Nie zniosłaby kolejnego widoku poranionego ciała państwa. Czując jak poczucie winy zaczyna ją opuszczać, uśmiechnęła się skromnie myśląc o podjętej przez nią decyzji.
 Po chwili wyprostowała się kierując oskarżycielsko palec w stronę Polski.
- Następnym razem nawet się nie waż, iść tam bez odpowiedniego przygotowania. Wiedz, że nie będę widziała problemu by wejść do miasta i cię odszukać! Zachowujesz się jak smarkacz!
Słysząc jej słowa przełknął nerwowo ślinę wyobrażając sobie jej "przybycie" do miasta. Wyglądałoby to tak, jakby ktoś zadzwonił na alarmowy do Rosji,  używając połączenie linii "samobójstwo".
 Zbliżył się do niej podnosząc nieznacznie z kanapy. Sora patrzyła na niego nie ufnie wciąż zadzierając nos. Nagła zmiana zachowania z jej strony wydała mu się tak naturalna, że wręcz poczuł ulgę widząc jej dawne przyzwyczajenia.
Poczuła, że efekt udawanego naburmuszenia zbladł na sile, bo Polska siedząc na kanapie był wyżej od niej. Siedząc na ziemi mogła zadzierać nos, na tyle na ile tylko mogła, ale i tak patrzył się na nią z góry.
Zerkając na niego kątem oka, zauważyła, że stara się usiąść na tyle by móc być bliżej niej. Od razu odwróciła wzrok udając obojętność, jednak czuła jak serce zaczynało jej szybciej bić, zaś policzki palić z zakłopotania.
Złapał ją delikatnie za brodę podnosząc powoli z ziemi. Nie mając wyjścia klęczała na kolanach wtapiając w niego swoje zielono- czerwone oczy. Polska zmienił zupełnie wyraz twarzy nie mogła przestać mieć się na baczności z powodu powagi, którą teraz emanował. Opatrunki nadawały temu wręcz jeszcze większy wydźwięk, bo pomimo bólu nie ograniczał swoich ruchów.
- Obiecuję, że więcej tego nie zrobię. Sora, obiecuję.
- To, to dobrze… - wyjąkała, chcąc jak najszybciej uwolnić się od jego dominującej postawy. Polska jednak jej nie puścił, zmrużył oczy szukając czegoś na jej twarzy.
Sora znieruchomiała czekając tylko, aż puści ją i przestanie zaglądać w jej dusze. Nie wiedziała, ani nie rozumiała dlaczego, ale czuła, że Polska domyślał się, że coś się stało. Nie pozwalając jej opuścić wzroku - testował ją, czy wytrzyma i sama mu tego nie powie. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić i liczyła się z tym, że kiedyś przyjdzie jej za to zapłacić.
- Polsko, mógłbyś już puścić? - wyjąkała udając zdenerwowanie, nie mogąc wytrzymać jego podejrzliwego spojrzenia.
Bez słowa odsunął rękę muskając dłonią jej skórę na ramionach. Wzdrygnęła się pamiętając o ostatnim dotyku z jakim przyszło jej  się spotkać. Mimo wszystko dalej przesycało ją obrzydzenie i uczucie zdrady. Wina za to, że do tego dopuściła sprawiła, że tak cenny dotyk jakim obdarowuje ją Polska stało się dla niej czymś niesłusznym.
Skrzywiła się mimowolnie, co spowodowało szybkie cofnięcie dłoni przez Polskę. Nagła i tak niepowdziewana rekcja Sory zupełnie nim wstrząsnęła.
- Chcesz mi coś… – wydukał – Powiedzieć?
Zielone oczy wpatrywały się w nią natarczywie próbując zrozumieć cokolwiek z jej zachowania. Ramię i reszta ciała dawały o sobie znać a będąc tak nachylonym od dłuższej chwili, nie polepszał sytuacji. Wiedział, że coś jest na rzeczy, ale doświadczony rozumiał, że jak Sora się z czymś uprze nie ma możliwości  by ją przekonać. 
Starając się wybrnąć z niezręcznej sytuacji położyła obie dłonie na jego własnej gładząc łagodnie.
- Wybacz - powiedziała, podnosząc się z ziemi - Masz tak zimne dłonie, jakbyś spędził ponad godzinę w moim domu. Dobrze, że Prusy rozpalił w kominku, użył choć raz tego ptasiego łba… - widząc jego nie przekonaną minę wypaliła co pierwsze przyszło jej na myśl - Przyniosę ci wody.
Ruszyła do metalowej główki wystającej z podłogi, odkręcając wodę. Z tego co się domyślała, w tym miejscu będzie kiedyś kuchnia. Westchnęła cicho, czując jak odległe staje się to marzenie, by kiedyś spędzić razem spokojne życie w tym skromnym domku. Kiedyś wydawało się jej to czymś prostym i oczywistym, przeżywając koszmar wojny trudno było powiedzieć, żeby istniało coś bardziej niemożliwego.
          Polska odłożył koc na bok, oceniając swoją sytuację wzrokiem. Spróbował się podnieść trzymając się brzegu kanapy. Ku jego zaskoczeniu mógł już w miarę stać na nogach. Kości zrosły się nader szybko, co oczywiście mu nie umknęło. Zastanowił się przez chwilę spoglądając na swoją dłoń. Zacisnął ją mocno w pięść, powtarzając czynność kilka razy. Wydała mu się lżejsza jak i silniejsza.
- Wiesz spotkałem kogoś w mieście… - powiedział głośno i pewnie wytrącając z atmosfery ciszę i niepewność.
Obróciła się w jego kierunku zakręcając wodę.
- Kogo? – zbił ją z tropu.
Po chwili wiatr uderzył głośno w okno, nasypując na niego drobinki śniegu. Polska podszedł do niego dotykając palcami zimnej szyby. Ich ciepło od razu naznaczyło się na parze.
- Raczej wątpię, żeby spotkanie Rosji było aż tak czarujące by o tym rozmawiać… - skwitowała sucho, podchodząc z kubkiem wody.
Polska skrzywił się wzdychając zrezygnowanie.
- Nie o nim mówię. Zanim doszło do zamieszek, spotkałem chłopca którego poznaliśmy w czasie wojny. Pamiętasz? Śmieszny blondynek, z niemą siostrą.
Z ust dziewczyny wydał się cichy jęk. Widząc, że zrozumiała uśmiechnął się na myśl o starych czasach.
- Chcesz powiedzieć… Ta postać, którą spotkałeś to on?
Przytaknął spuszczając zielone oczy ku ziemi. Sora złapała się za usta, powstrzymując się by nie zadać mu mnóstwa pytań. Jego mina wyraźnie wskazywała, że nie miał na to ochoty.
- Nie sądziłem, że to będzie tak trudne. To wszystko, ludzie, państwa, nasze domy. Czasem nie czuję się jak ich obrońca, ale jako kat…
Oparł głowę o okno podtrzymując się ręką o ścianę. Sora pogłaskała go po włosach składając na nich pocałunek.
- Jesteś naprawdę głupiutki jeśli tak myślisz - wyszeptała opierając głowę o jego ramię - To wszystko to właśnie ty. To wszystko co teraz posiadają. To co mogą dziś robić, i cała reszta za którą jesteś odpowiedzialny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ze swojej wartości i tego ile możliwości im dajesz. Nie jesteś Bogiem, w którego tak wierzysz… nie możesz ratować każdego, nie taka jest twoja rola. Natomiast widziałam nie raz, że poświęcasz się dla nich całym sobą. Nie bądź dla siebie surowy, Polsko…
Nie odezwał się. Schował twarz za włosami wydając z siebie cichy szloch. Nie mając sił upadł na kolana, przytrzymany przez jej kruche ramiona.
- Wybacz - zaśmiał się przez łzy - Wyglądam żałośnie…
Przytuliła go mocno zbliżając usta do jego własnych. Czuła na policzkach jego łzy, które skapywały na ziemię.
- Dla mnie jesteś silniejszy niż kiedykolwiek… - szepnęła cicho całując go.
*

Oparty o ścianę drewnianego domku wpatrywał się tępo przed siebie. Siedząc nie czuł nawet jak drobiny śniegu smagane przez wiatr zaplątywały się w jego siwych włosach. Na podkulonych kolanach opierał ręce bawiąc się małą różową spinką.
- Myślisz, że już skończyli gadać? - powiedział cicho, nie tracąc ze spojrzenia pustki przed sobą.
Las otaczający dom Polski był teraz niczym niekończący się czarny mur. Znalezienie właściwej ścieżki prowadzącej do cywilizacji, mogłoby się skończyć śmiercią w tym lesie. Prychnął pod nosem przyznając w duchu, że wybrał dobre miejsce do schowania się przed wszystkimi. Nie pozorny domek tak naprawdę przypominał twierdze w środku lasu.
Z przemyśleń wyrwał go mały żółty ślad, który dziobał go w bluzkę robiąc w niej dziurę. Czując jak domaga się jego uwagi, pogłaskał go po żółtawych piórkach, ujawniając w uśmiechu swój biały kieł. Ptaszek podfrunął na jego kolano rozkładając malutkie skrzydełka w geście przywitania.
- Gilbird, urosło ci się – skwitował muskając palcem pierzasty brzuszek.
 Po chwili zawiał chłodny wiatr szamocząc drzewami na wszystkie strony. Prusak zakrył dłońmi Gilbirda starając się uchronić swoją Dumę od silnego wiatru. Małe stworzonko skuliło się obok jego dłoni, która robiła za murek dzielący go od silnych podmuchów.
 Pomimo silnego wiatru czuł jak chmury zaczynają ustępować gwieździstemu niebu. Podniósł głowę patrząc tępo na świecące ogniki, wyobrażając sobie, że kilkaset kilometrów stąd ona też je ogląda. Wyostrzył wzrok podnosząc do góry rękę i patrząc na konkretną gwiazdę zamknął ją w pięści.
Srebrne kosmyki zsunęły mu się na twarz przykrywając ostre rysy. Czuł niemalże jak przebywanie między nimi po drugiej stronie sprawiało, że za każdym razem coś tłamsiło go wewnątrz. Węgry zawsze była po ich stronie. On jako Prusy był przedstawicielem wyłącznie wojny i intryg -  z opinii reszty był tym złym.
Opuścił dłoń kładąc ją śniegu.
Był dokładnie taki jak te białe drobinki. Pod wpływem ciepła zupełnie tracił swoją dotychczasową postać. Zmarszczył brwi zaciskając mokrą dłoń.
- Nie być państwem… to o wiele bardziej poniżające niż mogłoby się zdawać – wyjąkał sam do siebie zamykając powoli oczy.
Poczuł jak śnieg przykrywa go swoim puchem na całym ciele. Pojedyncze krople spływały po jego twarzy maskując jedną z nich. Ta jedna była inna, ona choć przeszła  o wiele krótszą drogę nosiła w sobie więcej bólu niż samotne płatki śniegu.
Nie był państwem, nie był człowiekiem, nie mógł mieć takiego życia jak Polska. Stracił swoją szansę, stał się nikim. Rodzina miała wymiar o wiele bardziej odległy od tego, co o niej sądził. Nie lgnęło go też nic do młodszego brata, nie wiedział też, czy nazywanie go młodszym bratem miało jakiś sens. Nie przychodziło z tego  nic więcej poza wsparciem wojskowym.
Przeczuwał, że za wszystkie zbrodnie kiedyś zapłaci. Chrześcijaństwo wyrażało się dość jasno, gdy wspominano o piekle, nie przypuszczał jednak, że spotka go coś o wiele gorszego.
- Gefickt… (przesrane)
Stoczył się w każdy możliwy tego słowa sposób. Nie był już Prusami, tak naprawdę nie powinni byli się tak do niego zwracać. Nie raz chciał się zmusić, żeby Sora go dobiła. Widział, że zrobiłaby to z miłą chęcią.
Podbicie świata, nie było tym, czego przez całe swoje życie szukał. Teraz to wiedział.
Co mu po tym skoro tak naprawdę nie ma, czego po sobie zostawić. Za nieśmiertelność uważa się swoich potomnych, a jednak wciąż uważał to za głupotę.
- Gilbird, herkommen. (chodź tutaj)
Opuścił dłoń, by Gilbird mógł na nią wskoczyć. Po chwili sięgnął po różową zapinkę, zawieszając ją stworzonku na szyi. Wyjął z kurtki, papier i ołówek, naostrzony nożem, po czym, zaczął pisać krótką wiadomość. Gdy skończył, przypiął ją do kwiecistej spinki.
- Wiesz gdzie lecieć.
Szybkim ruchem pomógł mu odfrunąć, patrząc jak kilka zgubionych piórek, kołysze się wokół niego na wietrze. Choć już po chwili znikł z pola widzenia Prus, nie przestawał wpatrywać się w niebo..
Po chwili westchnął wstając z mokrej ziemi. Śnieg spadł z niego pod wpływem nagłego ruchu, nie zostawiając po sobie śladu. Podszedł do drzwi pukając trzykrotnie.
- Skończyliście już? Wasze gadanie sprzyja niestrawności… - syknął, teatralnie się krzywiąc.
- Za to twoje marudzenie jest w zmowie z wrzodami na tyłku - odparł mu głos z wewnątrz.
Prusak uśmiechnął się pod nosem wchodząc do środka. Fala ciepła dochodząca z kominka ocuciła jego ciało z mroźnego powietrza. Zamknął na chwilę oczy kojąc się tym uczuciem choć przez chwilę. Słysząc czyjąś głośną rozmowę obrócił się w kierunku dwojga "dziwolągów".
Polska i Sora wyglądali normalnie, jakby nic innego ich nie obchodziło. Siedzieli na kanapie rozmawiając o czymś zażarcie.
 Dopiero teraz zauważył, że jego osoba przestaje kogokolwiek stawiać ostrzegawczo na nogi. Nie czuł się chociaż wyrzutkiem. Podszedł do drzwi zamykając je powoli, by zimne powietrze w żaden sposób nie przedostało się do środka domku.
Gwiazdy odbiły się po raz ostatni w jego oczach, tuż za zamkniętymi drzwiami.
*

Długie zasłony wisiały niedbale, opadając na ciemną podłogę. Tylko jedno okno było odsłonięte na tyle, by światło księżyca oświetliło choć mały fragment pokoju.
Skulona, siedziała na fotelu opierając głowę o kolana. Broń i reszta jej munduru leżały niedbale w różnych miejscach pokoju porozrzucane jak nic nie znaczący śmieć. Zacisnęła palce na gęstych brązowych włosach, chowając się w nich niczym pod peleryną pod, którą nikt jej nie widzi.
Po chwili usłyszała ciche trzepotanie, które z czasem zaczynało być coraz to bardziej donośne. Podniosła niechętnie wzrok na ciemny krajobraz na którym roiło się od wojsk i służb rosyjskich. Zauważyła jednak małą żółtą plamkę lecącą w jej kierunku niedbale. Małe skrzydła z całą pewnością ledwo unosiły pulchne ciałko ptaszka.
Uśmiechnęła się podnosząc z fotela. Długi zielony sweter sięgający jej do ud odkrył nogi dziewczyny, które w świetle bladego księżyca wydały się blade i kruche. Podeszła do parapetu wyciągając rękę poza mury budynku.
- Gilbird! - westchnęła z ulgą.
Nie minęła chwila jak przyjaciel Prus usiadł na jej dłoni chowając skrzydełka. Od razu cofnęła się szybko spod okna, zbliżając do twarzy Gilbirda. Zdjęła z jego szyi różową spinkę z rozkwitniętym kwiatem wpinając ją sobie we włosy.
- Wiedziałam, że mi ją zabrał… - jęknęła pod nosem, przypominając sobie szarpaninę z Prusakiem tuż przed jej wyjazdem do domu. Złapał ją wtedy za włosy i dziwiło ją to, że niczego nie poczuła. Chodziło mu tylko o to.
- Węgry, mogę wejść?
Trzykrotne pukanie do drzwi wyrwało ją z przemyśleń. Obróciła się gwałtownie w kierunku wejścia, chowając pod sweter żółte stworzonko.
- Odejdź stąd! Nie zapraszałam cię - krzyknęła twardo, opanowując całą złość.
Domyślała się w jakim celu przyjechał. Uważała i dalej uważa to za bezcelowe. Tym bardziej, że jego widok zaczynał za każdym razem działać jej na nerwy. Klamka opuściła się powoli w dół, nie zwracając uwagi na protest dziewczyny.
- Wybacz, ale nie przyjechałem po to, żeby nie móc z tobą chociaż porozmawiać - stwierdził, poprawiając okulary.
- Po co tu przyszedłeś, Austrio? Granice naszych domów nie mają dla ciebie żadnego znaczenia? - powiedziała ostro mierząc go wzorkiem - Nie musisz mnie odwiedzać, masz ważniejsze sprawy na głowie. Tak samo jak i ja.
Zaszokowany jej nagłym atakiem, odchrząknął znacząco, uciekając od jej dominującego i obcego mu dotąd spojrzenia. Rozejrzał się z niechęcią po pustym pokoju i porozwalanych rzeczach. Skrzywił się marszcząc brwi. Wiedział, że może ją spotkać w takim stanie, ale nie sądził, że dojdzie do zupełnego załamania z jej strony.
- Węgry… - zaczął z bólem w głosie - Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo mnie odrzucasz. Wypełniałem swoje obowiązki, rozkazy. Dokładnie tak jak ty… bynajmniej tak jak powinnaś to robić.
Machnęła nagle dłonią w powietrzu skracając jego wywód. W ciemności nie mogła wyraźnie widzieć jego twarzy i była za to naprawdę wdzięczna.
- Nie mów mi jak mam żyć. To, że ty Tego potrzebujesz nie oznacza, że ja również nie potrafię myśleć za siebie. Wynoś się stąd, i lepiej żeby twoja noga tu więcej nie postała.
Mówiąc to podeszła bliżej niego sięgając po drodze po kaburę od broni. Wycelowała w niego szybko, nie tracąc z widoku jego jasnych fioletowych tak niegdyś jej bliskich oczu. Od jego twarzy dzieliły ich tylko dwa metry. Austria nie ruszył się z miejsca. Podniósł dłoń szukając włącznika światła. Po chwili jasność poraziła ją boleśnie po oczach. Starała się opanować mrużenie, co było niezwykle trudne, bo zapalił je wszystkie na raz.
- Spójrz na siebie.
Pomimo oślepiającego światła dalej nie zwlekała z gotowością by strzelić prosto w jego twarz. Po tej uwadze tym bardziej czuła jak palec coraz to bardziej napiera na spust. Patrzył na nią jak na coś gorszego, biednego i zupełnie stłamszonego.
- Wszystko potoczyłoby się inaczej gdybyś przestrzegała prostych reguł. Nie rozumiem. Wciąż i wciąż rozważałem wiele możliwości, ale twoje myślenie jest mi zupełnie obcym… - w jego głosie pobrzmiewała niepewność i zupełny brak zrozumienia.
Węgry dotknęła drugą dłonią swojej twarzy, starając się zakryć większe sińce na policzkach. Ból pulsujący w nich prawie zanikał, ale ślady wciąż były bardzo widoczne. Podbite zielone oko dziewczyny uparcie spoglądało przed siebie starając się nie spuszczać z niego spojrzenia.
- Ja nie jestem tchórzem. Oto twoja odpowiedź. Nie będę lizać butów Rosji, nie będę wypełniała jego rozkazów. To moje życie, i nikt nie będzie decydował za mnie! Kiedy do ciebie w ogóle dojdzie coś podobnego jak walka, ty całe życie tylko się płaszczysz!
Austria poczuł jakby ktoś uderzył go prosto w twarz. Odsunął się dwa kroki do tyłu, czując jak bardzo Węgierka go przerosła. Zupełnie nie wiedział co odpowiedzieć. Podniósł wzrok na jej pobite ciało, doszukując się dawnej łagodności, którą pamiętał. Rosja zabrał jej możliwie wszystko co pamiętał.
- Zmieniłaś się… Elizabeta.
- Nie mów tak do mnie. Odbieram ci prawo do mojego imienia - syknęła, zdmuchując z twarzy zbłąkany kosmyk - Łączą nas stosunki czysto polityczne nie pozwalaj sobie. Nie mam ochoty na gości takich jak ty! Powiedz Rosji, że odwalił się od mojego życia! Odejdź już.
Jej oczy momentalnie zaszkliły się. Opuściła broń rzucając ją na ziemię. Głośny trzask odbił się echem wśród pustych ścian pokoju. Austria zmrużył oczy krzywiąc się.
- Dobrze wiem, że to wina tego wyrzutka Polski. Twoje wybory rzeczywiście nie mają ze mną nic wspólnego, jednakże musisz wiedzieć, że on już niedługo dołączy do ZSRR. A ty razem z nim. Wyrok wisiał nad nim od setek lat, myślisz, że podołasz takiemu życiu jakim on raczy się od pierwszego rozbioru? Nie jesteś równie upierdliwa.
           Odwrócił się poprawiając jednym ruchem swoje ciemno brązowe włosy, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę stała w miejscu gniotąc materiał swetra w dłoniach. Ciemne drzwi znowu pozostawały nieruszone i ciche. Podeszła powoli do wyłącznika światła, gasząc je. Ponownie zapadła kojąca ciemność, w której nie musiała niczego, ani nikogo oglądać. Tym bardziej, że światło pokazywało ją ze strony, której sama nie chciała widzieć. Schowana w cieniu pozostawała niewidoczna. Ciosy, które dostała od Rosji przestawały być w jednej chwili widoczne. Włożyła dłoń za dekolt swetra szukając towarzysza Prus.
- Wyłaź - jęknęła czując jak ten ucieka przed jej dłonią. Od razu skrzywiła się przypominając sobie do kogo należy żółte stworzenie. W końcu utrzymała go w ryzach, chowając w pięści.
W samym pokoju kazała wstawić tylko jeden fotel. Gdy wszyscy wyszli podsunęła go pod największe okno, by móc patrzeć na niebo i obserwować plac na gościńcu.
              Tym bardziej chciała mieć chwilę spokoju, bo zaraz po przyjściu do biura jej szefostwa zastała tam Rosję. Pomimo tego, że dumnie znosiła każde uderzenie w jej sercu zagościł strach, którego nie mogła się pozbyć.
Usiadła w fotelu krzyżując nogi, po czym otworzyła dłoń czekając, aż zobaczy żółty dzióbek ptaszka. Czując ponowną swobodę ruchów, odfrunął z powrotem na parapet.
Opuściła głowę chowając ją w gęstych brązowych włosach. Przetarła twarz dłonią wycierając ostatnie plamy skrzepniętej krwi. Chwyciła się za serce, wzdychając ciężko. W jej ust wydał się jęk przypominający stłumiony płacz, powstrzymała jednak drążące serce, które wołało o pomoc i wyrzucenie z siebie wielu negatywnych emocji. Węgierka nie dała mu jednak szansy na bezsensowne wylewanie łez.
- Gilbird, dał jeszcze cos? - zapytała z nieukrywaną nadzieją w głosie, podnosząc na niego wzrok.
Z początku wątpiła, że stać byłoby go na coś więcej poza pokazaniem, że potrafił ją przechytrzyć. Spinka nie była jednak tym, czego teraz potrzebowała. Gilbird podskakiwał wesoło nie rozumiejąc, o co mogło chodzić przyjaciółce jego pana.
Westchnęła smutno, po czym sięgnęła po Dumę Prus, i przytuliła go do policzka. Miękkie piórka były niesamowicie delikatne niczym u pisklęcia, a przecież każdy wiedział, że Prusak miał go ze sobą od dzieciństwa. Zupełnie jak Polska Feniksa, czy swojego orła.
- Mam ochotę cię zatrzymać, ale wiem, że on potrzebuje ciebie bardziej… - wyszeptała muskając policzkiem jego żółte piórka - Bardzo mi go brakuje, Gilbird.
Sama nie mogła uwierzyć w to co mówi z taką pewnością i smutkiem, ale nie mogła się powstrzymać. Przez tą chwilę chciała być jak każda inna dziewczyna, cierpieć z powodu tak prostych rzeczy. Nie musieć ukrywać swoich emocji, to przecież najważniejsze. Gdyby tylko mogła powiedziałaby mu wiele miłych słów, ale jedyne co wychodzi z jej gardła to zaczepki i błędny humor.
          Nagle poczuła coś twardego, schowanego pomiędzy piórkami Gilbrida. Odsunęła spokojnego ptaszka wyciągając spod skrzydełka małą białą kartkę. Jej serce zupełnie zagłuszało wszystko inne. Czuła jak jego bicie przyśpieszyło gwałtownie pchane nadzieją.
Zabrała się za rozwiązywanie małego świstka papieru, szukając ciemno zielonymi oczami czegoś podobnego do jego pisma. Natrafiła na prosty rysunek odzwierciedlający wręcz idealnie ich polanę na której często przesiadywali po walce. Zaśmiała się pod nosem widząc jak wyczerpani wciąż uśmiechali się do siebie zaczepnie. Leżąc obok siebie szczęśliwi i pełni  życia. Na samym końcu papieru był napis o dwuznacznym znaczeniu.

"Jestem (zawsze) obok"

        Otworzyła usta nie mogąc powstrzymać szoku. Obejrzała dokładnie wiadomość z obu stron doszukując się czegoś jeszcze, ale napisał tylko to. Księżyc oświetlał profesjonalnie wykonany rysunek ujawniając coraz to więcej szczegółów takich jak: broń lub naszycia na ubraniu.  Zwinęła go delikatnie uważając by nie zniszczyć dzieła Prus.
Po chwili rozeszło się gwałtowne pukanie do drzwi. Syknęła nie jedno przekleństwo udając, że nie słyszy. Wytarła rękawem oczy na wszelki wypadek, gdyby ktoś wszedł bez jej zgody.
- Czego?!- krzyknęła niemiło i twardo nie dając po sobie niczego poznać.
- Pani. Szefostwo prosi o przyjście na dziedziniec. Gość honorowy wyjeżdża ze stolicy. Proszono o Pani jak najszybsze przybycie - głos był spokojny i obojętny.
Westchnęła ciężko spoglądając ostrożnie na plac przed budynkiem. Było na nim coraz mniej żołnierzy, widać tyko Rosja kulturalnie zaczekał na pożegnanie z jej strony.
Chwyciła Gilbirda całując go w główkę, po czym delikatnie wyrzuciła za okno. Ptak odleciał prędko machając żółtymi skrzydełkami. Dopóki nie zniknął z jej pola widzenia. Nie ruszyła się z miejsca, będąc zupełnie obojętną na pukanie do drzwi.
Ciemne, zielone oczy, które pomimo wielokrotnego cierpienia przez cały czas błyszczały drobnymi iskierkami, na nowo umocniły ją w nadziei. Odwróciła się napięcie masując największy siniak po uderzeniu. Rany, które zadał Rosja wciąż piekły i paliły całą jej twarz, ale nie mogła dać tego po sobie poznać. Siniaki to najmniejszy problem jakiemu musiała stawić czoła. Zresztą wygląd zawsze stawiała na ostatni miejscu.
Odwróciła się napięcie do drzwi sięgając po kurtkę od munduru Węgierskiego. Poprawiła włosy i wpięła w nie drugą spinkę w kolorach jej flagi. Żołnierskie buty zawiązała mocno, by móc pewnie stać na nogach. Nie zamierzała dać satysfakcji Rosji. Będzie przynajmniej próbować nie dać się poniżać i czuć jako ktoś gorszy. Choć przy jego potędze zdawała się niczym mrówką przy ogromnym drzewie.
Owe spotkanie, to tylko kolejna próba wystraszenia jej, by zrezygnowała z kontaktowaniem się z Polską. Pożegnanie jej „honorowego” gościa miało tylko jasno i wyraźnie przedstawić jej swoją sytuację, jako poddanej Rosji.
Nacisnęła na klamkę, wpuszczając promienie światła z korytarza na swoją bladą twarz, oświetlając fioletowe i niebieskie siniaki, które pokrywały niemalże całą twarz.


*
Siedzieliśmy przy stole zerkając na siebie z ukosa. Prowizoryczny stół złożony z kilku desek bujał się co chwilę na wszystkie strony obciążony przez nasze łokcie. Ostatecznie spojrzeliśmy posępnie na skromne jedzenie na talerzu, przełykając głośno ślinę.
- Ty naprawdę jesteś cholernie biedny – westchnął pod nosem grzebiąc widelcem w sałatce – W sumie wszystko lepsze od tego badziewia z morza…
Nie tracąc chwili zaczął pochłaniać niesamowite ilości, zapychając sobie usta. Patrząc na niego niemalże czułem jak odechciewa mi się jeść. To uczucie nie trwało jednak dłużej niż trzy sekundy. Byłem strasznie głodny, musiałem zregenerować siły, a każdy wie, że do tego potrzeba jedzenia. Pochyliłem się nad talerzem nakładając sobie porcję.
              Sora wyszła na chwilę z domu, usprawiedliwiając się tym, że potrzebuje świeżego powietrza. Zmiędliłem w ustach komentarz na temat tego jak bardzo go jej na co dzień brakuje. Będąc od kilku tygodni na środku swojego domu, trudno przecież o łyk samotności wśród szalejącego wiatru.
Mlask przeżuwanego głośno jedzenia wyrwał mnie z przemyśleń. Spojrzałem na jego umazaną od jedzenia twarz, która wydała mi się niemalże zbyt dziecinna jak na jego osobowość. Prusy nikomu nie zawadzał swoją obecnością. Przez ostatni czas przechodził koło mnie niczym duch, sapiąc pod nosem swoje wywody.
Zmienił się.
          Trudno było mi to przyjąć do świadomości, dlatego też za każdym razem skutecznie wywalałem podobne myśli do kosza. Jego ostre rysy i krwiste tęczówki nie zmienią się zaraz w łagodność i spokój. Wygląd również potrafił opisać w szczegółach człowieka. Ja, Prusy, Rosja, Anglia, Francja i jeszcze kilku uchodzimy za najstarszych. Historia potraktowała każdego z nas w osobny dla siebie sposób, nie szczędząc sobie jednak katorgi i krwi. Dlaczego nikt nie powie tego na głos? Włosy Rosji i Prus, także ich oczy, odzwierciedlały więcej niż mogłoby się wydawać.
- Cholera – jęknął, dłubiąc palcem w zębie w którym prawdopodobnie znajdował się kawałek mięsa.
Dziwne, bo każdy przecież w jakiś sposób przeżywał wojny i czyny do jakich musiał się dopuścić. Pytanie się Rosji lub Prus, na temat ich nieistniejącego sumienia pozostało przemilczane już wieki temu.
Podsunąłem mu palcem kieliszek wódki z zupełną obojętnością na twarzy. Nie pytając o nic przyjął go pijąc z niego jednym ruchem. Przez tą czynność nasze spojrzenia się spotkały, każdy z nas wiedział o czym myślał. Ku mojemu zdziwieniu Prusak dalej zajadał się jedzeniem, doskonaląc swoją grę aktorską na czyste wyżyny swoich możliwości. Odwróciłem wzrok udając zainteresowanie widelcem w dłoni. Widziałem to. Ostre jak brzytwa spojrzenie, dokładnie śledzące mój ruch. Nie wiedział co chciałem zrobić, a mimo to zareagował zupełnie zwyczajnie. Mogłem zawsze wrzucić mu jedną z trucizn, jednak wiedział, że tego nie będę w stanie tego zrobić.
- Mówiłeś, że chcesz ukończyć budowę do końca zimy – zagadnął niechętnie.
Wyrwawszy mnie z myśli, ocknąłem się upuszczając widelec na podłogę. Prusy skrzywił podnosząc ze zdziwienia brew.
- Tak. Ten dom to nasz jedyny azyl. Reszta państw doskonale wie gdzie mieszkam, a w obecnej sytuacji na nic mi ich towarzystwo. Drogę do tego miejsca znają tylko Węgry, Szwajcaria a co za tym idzie, Lichtenstein. Ty jesteś na doczepkę, ale zniosę to póki nie będziesz się tu wiercić.
Spojrzałem na niego surowo dając jasno znać moją opinię na jego temat. Zmarszczył brwi, ale nie posłał mi podobnego spojrzenia. Machnął lekceważąco ręką, zadzierając nos.
- Wciąż tak samo głupi, a myślałem, że po dostaniu takiej serii od Rosji coś ci się poukładało – wymierzył we mnie palcem, uśmiechając się szyderczo i dumnie  - Wielki Prusy nie potrzebuje litości, ani pomocy.
- Ta, widać – podsumowałem uśmiechając się zwycięsko.
Jego usta zadrżały, ale nie dał po sobie niczego poznać.
- Gdyby Gilbird tu był, kazałbym mu wydziobać ci oczy. Twój długi jęzor działa mi na nerwy.
Nalał kolejny kieliszek popijając go od razu. Unikał mojego spojrzenia, ale widziałem, że był wściekły. To smutne jak bardzo się starał dla Węgier być ze mną w lepszych stosunkach. Byłem świadomy, że proponowanie jakiegokolwiek dialogu w którym miałbym wystąpić razem z nim, było naprawę wielkim osiągnięciem.
- Sam mogę się nie wyrobić… - zacząłem już spokojniej przysuwając do siebie butelkę – Jeśli byłbyś w stanie posłuchać co trzeba będzie zrobić, uda mi się skończyć jeszcze przed końcem białej zamieci.
Zaśmiał się gardłowo wycierając rękawem twarz z resztek jedzenia. Usta kontrastowały mu z niebywale bladą twarzą. Wypalone od wódki były wyraziście czerwone.
- Do czego to dochodzi… - opanował się na moment, posyłając mi kpiarskie spojrzenie – Polska i Prusy, dwaj idioci siedzący razem przy jednym stole gadając o naprawie jakiejś chałupy…
Zaśmiał się pozbywając się jednocześnie resztek jedzenia. Przygryzłem ze złości zęby w teatralny sposób pozbywając się pokarmu z twarzy.
- W porządku, pomogę ci. Beze mnie nie widziałbyś jak żyć co? Widać lubisz mnie bardziej niż mógłbyś przypuszczać. Mam nadzieję, że się nie zakochałeś, w końcu jestem Zagli-
Wstałem gwałtownie od stołu i już miałem wymierzyć mu cios, gdy nagle usłyszeliśmy znajomy dźwięk blaszanej patelni uderzającej o ścianę. Do pokoju weszła Sora trzymając w dłoni domniemane narzędzie zbrodni i tortur.
- Wybacz, że tak długo, potrzebowałam chwili czasu by… - zaczęła, w ogóle nie zwracając na nas uwagi, ale gdy tylko zamknęła za sobą drzwi zobaczyła coś co kompletnie zbiło ją z tropu.
Moja pięść lecąca w kierunku jego nosa zmieniła się w usłużnie nalewającą wódki kelnerzynę do jego kieliszka. Prusy pokazywał w moim kierunku kciuka wysuniętego w górę szczerząc się nienaturalnie. Druga ręką klepał mnie bratersko po plecach. Widząc, że to tylko Sora odsunęliśmy się od siebie natychmiast gimnastykując wszystkie mięśnie twarzy. Uśmiechy prezentowane przez nas chwilę temu kosztowały wiele wysiłku.
- Cholerna Selkie! Spieprzaj z tą patelnią z moich oczu! – Prusak podszedł do niej, krzycząc na cały dom – Czy ty masz w ogóle pojęcie do czego ona służy? Po co walisz nią jeszcze w ścianę!?
- Opanuj się! – szarpnąłem nim do tylu, dając przestrzeń zdezorientowanej dziewczynie. Zwróciłem się do niej ze zmęczonym spojrzeniem starając się zabrzmieć jak najbardziej poważnie – Naprawdę Sora to jeden z najgorszych twoich pomysłów…
Obaj patrzyliśmy się to na nią, to na patelnie nie ukrywając zdystansowania. Sora zaśmiała się szyderczo, ledwo powstrzymując śmiech. Prusak i ja zaczerwieniliśmy się odrywając od niej spojrzenie. Grymas na naszych twarzach widocznie ją uspokoił bo jej dźwięczny głos ucichł przechodząc w słodki chichot.
- Węgry miała rację, jesteście ofiarami, gdy pokaże się wam to narzędzie – stwierdziła ujawniając piękny uśmiech – Znalazłam go w ogrodzie wracając. Widocznie o nim zapomniała, albo naprawdę zostawiła na awaryjną okazję.
Przyjrzała się patelni z ciepłym uśmiechem, za którym kryło się coś jeszcze, czego nie mogłem odczytać. Naprawdę ją to rozbawiło, a mimo to wydała się bardzo nostalgiczna i cicha. Czując na sobie moje spojrzenie opuściła ją stukając nią ponownie w ścianę ku wielkiemu niezadowoleniu Prusaka.
- Chciałam sprawdzić, czy jest stara i zardzewiała – wytłumaczyła, przestając stukać – Dlatego uderzyłam nią parę razy. Widok waszych min będzie mi się śnił po nocach. Nie omieszkam również opisać go bardzo dokładnie każdemu z grupy...
Usłyszałem cichy jęk Prusaka, który uderzył mocno dłonią o czoło. Podszedł do niej oddalając ją od tego pomysłu, ale Sora widać nie miała zamiaru cofnąć swojego planu. Przekrzykiwali się nawzajem, nie zwracając już na nic uwagi. Westchnąłem zrezygnowanie zbierając ze stołu naczynia.
- Zresztą nie nazywaj nie Selkie! – parsknęła opierając ręce o biodra – Dobrze wiesz, że nie jestem foką! Jesteś na tyle głupi by wierzyć w te głupie legendy? Czytasz niewłaściwe książki, tobie przydałaby się encyklopedia „Jak poradzić sobie z wielowiekową ułomnością”.
Prusak wzruszył niedbale ramionami, wywalając oczami ku górze.
- Widzę, że skoro znasz jej tytuł nie jest ci obca, cóż nie dziwię się. Dla mnie nie ma różnicy, kiedy tworzysz tą swoją płetwę. Przyznaj się, że jesteś z nimi spokrewniona… brakuje ci tylko wąsów.
W jednej chwili przyłożyła mu w twarz patelnią, na tyle mocno, że można było dostrzec na niej wgięcie. Prusak natychmiast wyrwał jej narzędzie z ręki, niemalże warcząc na nią bezradnie.
- Cholera! Ciesz się, że nie mogę ci oddać wiedźmo!
Szarpnęła gwałtownie włosami do tyłu pokazując teatralnie dłonią gotowość do pojedynku.
- Ten ton możesz sobie od razu włożyć do kibla i spuścić wodę!
Sora spojrzała na niego groźnie, stając na palcach na tyle by móc być na równi z nim. Srebrne kosmyki Prusaka zsunęły się mu na twarz nie zakrywając jednak rubinowych wściekłych oczu. Pokuśtykałem do nich trzymając się za połamane żebra. Miałem serdecznie dosyć tego hałasu, na dodatek byłem poważnie ranny pragnąłem wyłącznie spokoju. Gdy tylko do nich podszedłem, oboje spojrzeli się na mnie czekając, po czyjej stanę stronie.
- Ty – wskazałem na Prusaka – Zaraz ja ci przyleję jeśli się nie uciszysz. Sora… połóż te patelnie tam skąd ją znalazłaś. Skoro należy do Węgierki, a co do tego nie mamy niestety wątpliwości, lepiej jej nie ruszać… i…
Przez chwilę widziałem ich wyraźnie.
Dziwnie przyglądającą się mi Sorę, która otworzyła szeroko oczy z jakiegoś powodu i Prusaka, któremu złośliwy uśmieszek natychmiast znikł z twarzy.
Chwilę później nie widziałem już nic.


*
Spał spokojnie. Oddech wyraźnie mu ulżył, nie krztusząc się powietrzem. Krwawiące rany zasklepiły się, ale obrażenia wewnętrzne które uzyskał wciąż goiły się powoli. Prusak zmieniał mu opatrunek na dłoni uważając na poobijane do czarności palce. Skrzywił się lekko, ale nie zgorszył widząc straszne rany.
- Naprawdę mogłabyś już przestać? Wkurza mnie to.
Wychylała się  nad jego ramienia bacznie obserwując każdy ruch. Ignorowanie jej nie przynosiło oczekiwanego skutku. Zrezygnowany zawiązał ostatni supeł odsuwając się od leżącego.
- Gapieniem się mu nie pomożesz – syknął poprawiając srebrne pasemka – Posiadasz całkiem niezłe sztuczki co? Zabawne, że potrafią tylko szkodzić.
Na samo wspomnienie tego co zrobiła pod wpływem złości i gniewu, poczuła ogarniające ją poczucie winy. Skurczyła się w sobie siadając na miejsce Prusaka obok Polski. Krzesło zaskrzypiało nie znośnie.
- Gdybym miała mu coś zaśpiewać, nie wyleczyłabym  jego organów. Masz rację moja moc nie służy do pomocy innym. Polska też to wie, ale staram się korzystać z niej na tyle by móc choć trochę mu ulżyć.
Powiedziała to z taką pewnością w głosie, że Prusak odpuścił jej stek komentarzy, które przez ten czas ułożył w głowie. Intrygowało go na tyle, że o mało co nie zapytał się jej czy czegoś nie zrobiła, ale ostatecznie sobie odpuścił.
- Nie ważne, nie obchodzi mnie to… - jęknął, udając obojętność – Co zamierzasz zrobić?
Wzruszyła ramionami, wpatrując się w śpiącego blondyna. Prusak westchnął cicho pod nosem wywracając oczami. Tym razem jednak nie odszedł uciekając od ich ciągłego spojrzenia pełnego tego czego każdy „normalny” człowiek powinien unikać. Przez chwilę zagapił się na jej pełną oddania twarz, która nie wyrażała niczego innego.
Podniosła się z krzesła składając na jego policzku delikatny pocałunek. Prusy odwrócił speszony wzrok, opanowując ścisk w sercu. Sora odsunęła się od Polski muskając po raz ostatni jego dłoń.
- Wrócę… - szepnęła sama do siebie patrząc na piękne rysy Polski -  Dobrze, że kazałeś mi tu przyjść, dowiedziałam się tego czego potrzebowałam. Zdaje się, że nie jesteś tak bezużyteczny.
Skierowała już o wiele bardziej ozięble do podpierającego nonszalancko ścianę Prusaka.
- Zyskuję przy bliższym poznaniu, wiesz – syknął sarkastycznie.
Uśmiechnęła się mimowolnie rozbawiona jego uwagą.
- Polska jest teraz w stanie „totalnego” zidiocenia i nie jest równie sprawny jak kilka dni temu. Ogólnie jego obrona wynosi aktualnie zero – przerwał wbijając w nią swoje krwiste oczy - Myślałaś, że nie dosłyszę? – dodał po chwili z ogromną pewnością i kpiną w głosie.
Podszedł do niej bliżej wskazując na swoje ucho. W jego oczach iskrzyła się czysta satysfakcja z przejrzenia jej zamiarów.
- Po ostatnim razie jestem cholernie przewrażliwiony na barwę twojego głosu. Usłyszę jak śpiewasz z dość dużej odległości, pomijając wrodzony talent i skill, które każde z nas posiada.
Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że chrzęst jej kości przetoczył się echem po pokoju. Nie uszło to uwadze Prus, który cmoknął z niedowierzaniem.
- Czyli jednak coś rozrabiałaś – prychnął wesoło – A Węgry zawsze jęczy, że to ja robię problemy. Czuję konkurencję w tej dziedzinie.
- Odczep się – powiedziała krzyżując ręce – Nie masz o niczym pojęcia…
Zbiła go z tropu. Przestał udawać rozbawienie sytuacją, powracając do poważnego tonu. Tym bardziej chciał wiedzieć, bo Sora widocznie unikała tematu. Nie mówiąc nic Polsce narażała się dostatecznie mocno. To właśnie było główną przyczyną jego zainteresowania.
- Mów co zrobiłaś, wyjdzie ci to na dobre po dłuższym czasie. Chowanie jakichkolwiek sekretów, jest co najmniej bezsensowne. W obecnej sytuacji mogłabyś sobie darować.
Zaśmiała się cicho, zarzucając włosami na dekolt. Opuściła smutno wzrok wbijając go w ziemię. Przez chwilę wpadła w dziwną dla niej melancholie. Powróciła myślami do wielu rozmów z Polską na temat jej przeszłości. Kłamstwa i omijanie prawy szło jej dobrze wyłącznie przez jakiś czas. Wciąż przecież wielu rzeczy od niej nie usłyszał.
         Jej dłonie muskały bladą skórę na ramieniu, drapiąc ją ostatecznie paznokciami. Robiła to mimowolnie próbując opanować burzę myśli. W pewnym momencie przebiła ją, a po jej ręce popłynęła kropla krwi. Widząc ten pokaz, Prusak podszedł do niej szybko, wyrywając dłoń z jej skóry.
           Doszedł do wniosku, że jest sobą dopiero wtedy gdy spojrzała na niego pewnie, obudziwszy się z jakiegoś amoku. Patrzył na nią oszołomiony nie mogąc zamknąć ust. Sora dotknęła jego dłoni starając się ją lekko odsunąć od swojej własnej.
- Możesz mnie puścić. Już wszystko w porządku.
Nie zapytała, tylko potwierdziła to co zauważył. Odsunął się od niej puszczając dłoń, którą wcześniej wbijała boleśnie w swoje ciało.
- Wychodzę – odparła jak gdyby nic kierując się do drzwi – Zasłoń uszy za jakąś chwilę. Zanim wrócę do siebie, muszę dokończyć to co zaczęłam tutaj.
Położyła dłoń na klamce wzdychając ciężko. Prusaki stał obok kanapy, na której leżał Polska wpatrując się z nią bacznie i ostrożnie. Wydawał się jej niemalże tak samo groźny jak kiedyś. Widząc jej spojrzenie uspokoił się, nie mając zamiaru wpychać palców między drzwi. Usiadł pod ścianą mając oko na Polskę i machnął jej ręką na „do widzenia” ziewając głośno.
Widząc to uśmiechnęła się pod nosem kryjąc w ciemności nocy.
*
Wieczór w jego domu należał do jednych z najchłodniejszych. Przeprowadził się do najbardziej odległego od denerwujących państw miejsca. W samych górach.
Wyglądając przez okno, mógł zobaczyć chmury kłębiące się nad jego domem, i kilka domów. Ciemno zielone oczy przeszukiwały natarczywie cały teren wokół niego jakby upewniając się w swojej bezpiecznej strefy. Do tej pory nie mógł pozbyć się leku, przed zaśnięciem. Dochodziła druga w nocy. Nie potrafił już zasnąć ze spokojem, czekając na miły sen. Sen nie wydawał się już żadną ostoją. Wiele tygodni znosił koszmarne pobudki i wielogodzinne próby pozbierania się po nich. Od tamtej pory wiele się zmieniło.
- Szwajcario? - usłyszał z drzwiami - Mogę wejść?
Nabrał powietrza chcąc odpowiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle. Wiedziała, że nie spał. Udawanie, że jest inaczej było bez sensu. Mimo to, nie miał ochoty się z nią teraz widzieć, choć ucisk w klatce piersiowej wyraźnie temu przeczył. Chciał by jego osoba była dla niej ważna. Zaczynał stawać się zbyt arogancki i egoistyczny z powodu prostackich zachowań i potrzeb. Tłamsił w sobie dostatecznie wiele by zwariować, ale dodał i to do swoich ścisłych zasad.
Oddzielić Lichtenstein od swojego domu – to musi się kiedyś stać. Poradziłaby sobie sama. Zresztą, czemu zgodził się na to wszystko?
 Chciał zajmować się swoimi interesami, pracą i rozwojem swojego domu. Wszystko poszło zupełnie w innym kierunku. Gdy został personifikacją państwa, zostały mu wytyczone cele i prawa, jakie tu panują, teraz miał kompletny mętlik w głowie. Sama nauka nie zajmowała mu wiele, już teraz dorównywał gospodarkom niektórym państwom. Przygarnięcie pod swoją opiekę Lichtenstein było zwykłą próba ucieczki, lub dowartościowania. Nie raz powtarzał sobie, czy możliwe by jego strona personifikacji kazała mu umacniać się i powielać swoją władzę, dzięki dodaniu jej domu.
Minęła kolejna żmudna godzina. Tykanie sekundnika, odbijało się echem w pokoju. Jeszcze tylko parę godzin do świtu, tyle tylko brakowało by mógł odetchnąć z ulgą. Po chwili jego wzrok skierował się na drzwi. Widział cień świecy i kogoś jeszcze. Wstał z podłogi podchodząc do drewnianych i pięknie ozdobionych drzwi. Nacisnął na klamkę, i poczuł jak coś napiera na nie swoim ciężarem.
- Lichtenstein…
Otworzył szeroko oczy, natychmiast podpierając jej kruche ciało o swoje własne. Była kompletnie zimna, ale spała dość głęboko by nie zauważyć, że chłopak kładzie ją delikatnie na łóżku przykrywając kołdrą i czerwoną narzutą. Usiadł obok niej, przyglądając się jej bladej twarzy. Tego też nie mógł zrozumieć, dlaczego każdy z nich ma strasznie jasną cerę, o wiele bardziej wytrzymałe ciało, umysł – w co teraz szczerze wątpił. I przede wszystkim jakieś ukryte zdolności.

Wszystko było poza jego możliwościami - nie mógł zrozumieć, nie mógł się dowiedzieć. Pochylił się do drobnej panienki pogrążonej w śnie, kładąc głowę na jej piersi. Zasnął.