Kto wytrwa ten zuch! :D
Marianna mam nadzieję, że poprzednim postem odpowiedziałam na Twoje pytanie :D
~~~~~~~~~~
Dorzucił do kominka dwie pale
drewna, patrząc się tępo w żar i iskierki ognia. Srebrne włosy migały wraz z jego
tańcem pożerającym zapalczywie swój pokarm.
Widząc, że pali się należycie i
nie ma potrzeby przy nim dłużej stać wyprostował się wycierając dłonie o
spodnie. Po chwili skrzywił się tłamsząc w ustach nie jedno przekleństwo.
Spojrzał na swój palec dostrzegając w nim dużą drzazgę, która zdążyła zadomowić
się w jego skórze po całości. Jęknął poirytowanie wsadzając go do ust by
wyciągnąć ją siłą.
- Cholerna Węgry - syknął - To
już przegięcie…
Obrócił się w kierunku kanapy postawionej
równolegle do ściany, na której dało się zauważyć leżącą postać. Blond pasemka
rozłożone na poduszce odkrywały twarz swojego właściciela śniącego niespokojnie
swoje sny. Na ich pasemkach wciąż dało się zauważyć zabrudzenia od krwi.
- Ty też mógłbyś podnieść tą
dupę! - jęknął ze złości, rzucając zapałki w kąt - Doszło do tego, że palę ci w
kominku zasrańcu! - syknął poirytowanie.
Brak odpowiedzi powieliło jego
zdenerwowanie. Po chwili usłyszał głośne pukanie do drzwi. Niemal natychmiast spoważniał,
wyciągając z kabury pistolet z niemożliwą dla człowieka szybkością. Podszedł
ostrożnie do drzwi jednocześnie celując w nie bronią.
- Kto tam? - zapytał wrogo.
- Ktoś kogo zerwałeś ze
spokojnego spędzania czasu, bo nie umiesz się niczym porządnie zająć!
Prusak skrzywił się opuszczając
broń ze zniechęcaniem. Podszedł bliżej drzwi naciskając na klamkę.
- Wredna wiedźma… - syknął pod
nosem otwierając drzwi.
Do domku wleciało chłodne
powietrze zarzucając srebrnymi włosami Prusaka. Sora ominęła go beznamiętnie wchodząc
do środka.
- Słyszałam - skierowała w jego
stronę patrząc na niego wilkiem.
Prusak nie odezwał się lustrując
ją spojrzeniem. Widząc to skrzyżowała ręce na wysokości swoich piersi
pozostawiając jego wyobraźni o wiele uboższy obraz.
- Czego się tak gapisz!? –
krzyknęła rumieniąc się na policzkach.
- Węgry mówi, że jestem
zboczeńcem. Jeśli satysfakcjonuje cię to jako odpowiedź…
Nie czekając na dalszą część
zdania uderzyła go w twarz. Prusak odwrócił lekko głowę, nie odwracając od niej
spojrzenia.
- Mam w nosie to co cię spotkało
– wycedził przez zęby – I na przyszłość, nie radzę ci podnosić więcej razy na
mnie rękę.
- Twoje groźby możesz sobie
wsadzić – odparowała szybko wbijając mu palec w bark – Lepiej żebyś się nie
zapominał…
Przez chwilę rzucili w siebie
wrogie spojrzenia, ale chłopak podniósł poddańczo ręce odpuszczając sobie ten
pojedynek. Cofnęła się opuszczając dłoń, nie rozumiejąc tak szybkiego zobojętnienia
Prusaka.
- Jasne. Ty tu rządzisz –
powiedział kierując się w stronę kominka – Dorzucę trochę chrustu…
Chwycił podbierak podrzucając go
dla zabawy w górę niczym nic nie znaczącym narzędziem. Kucnął ponownie przy
ogniu zerkając na dziewczynę. Biło od niej zdecydowanie i opanowanie, czyli coś
zupełnie przeciwnego jak przy ich pierwszym spotkaniu. Cały czas tłamsiło się w
nim milion pytań na temat jej osoby, jak wielką moc posiada i gdzie kryją się
jej ograniczenia. Byłaby niesamowicie użyteczną bronią dla któregoś z państw.
Obrócił głowę w stronę leżącego uśmiechając się pod nosem.
- I pomyśleć, że kiedyś zabicie
ich było takie proste… - pomyślał.
Odsunięta na bezpieczną odległość
od Prusaka młóciła nerwowo w pozostałościach ramiączek. Rozejrzała się po kątach
szukając jakiejś pomocy, ale jedyne co napotkała to ciekawskie spojrzenie Prus.
Zadarła nos do góry udając, że wszystko idzie po jej myśli, wznawiając walkę ze
skrawkami. Widząc jak mizernie jej to wychodziło, przetarł sobie ze zmęczenia
twarz zdejmując z siebie ubranie.
Zdjął swój płaszcz rzucając go w
jej stronę. Sora złapała go, ledwo pozwalając mu spaść na ziemię. Naderwana
sukienka odsłoniła kawałek jej piersi na co Prusak zrobił się automatycznie
zażenowany. Odwrócił wzrok mierzwiąc sobie nerwowo włosy.
- Idź do niego, ja odpadam - westchnął
- Pójdę się przewietrzyć. Siedzę tu z nim od paru godzin.
Sora ubrała płaszcz, który jej
podał owijając się nim niczym kocem. Prusak był równie wysoki jak Polska, ich
budowa ciała także zbytnio się nie różniła. W jej ramionach było tyle miejsca,
że druga osoba spokojnie by się zmieściła. Płaszcz Prusaka był zwyczajnie
ogromny.
- Dziękuje - powiedziała cicho
zaciskając ręce na czarnym materiale płaszcza.
- To Rosja, prawda? – rzuciła od razu stwierdzając jedyny możliwy fakt.
Słysząc w jej głosie nutę goryczy
w jakiś sposób było mu jej żal. Przytaknął niemo przytłoczony emocjami wyrytymi
na jej drobnej twarzy. Sora westchnęła lekko uśmiechając się porozumiewawczo.
- Zajmę się resztą i tak dużo
zrobiłeś jak na ciebie. Szczerze jestem w szoku w końcu to Polska. To na pewno
nie leży w twojej naturze, pomaganie komuś poza sobą.
Zatkało go, ale czuł, że musiał
się wtrącić. Coś krzyczało w nim żeby zaprzeczył i musiał to zrobić teraz.
Widząc to Sora spojrzała na niego pytająco, no co odpowiedział zduszonym
jękiem, którego nie mógł poskładać w konkretne słowo. Speszony odwrócił się w
kierunku drzwi i wychodząc z domku trzasnął drzwiami na tyle mocno, że czuł jak
wyłamał jakiś element.
Czując chłód powietrza na twarzy
oddychał głęboko starając się ochłodzić nie tylko swoją głowę, ale każdą część
ciała, która zaczynała znowu robić się dziwnie ciepła. Spojrzał na swoje dłonie
przykładając je do twarzy.
- Co się kurwa dzieje… -
wyszeptał sam do siebie tworząc małe kłębki pary.
Potrząsnął głową na zimnym
powietrzu próbując powrócić do normalności. Po chwili coś zaszumiało i wydało
znajomy dźwięk. Spojrzał przed siebie i ku swojemu zdumieniu zobaczył Feniksa
szukającego czegoś w zamrożonych ździebłach trawy.
- Świetnie. Jeszcze jego tutaj
brakuje, ale to wyjaśnia jej szybki powrót – stwierdził.
Patrzył na niego srogo pamiętając
jak wiele razy musiał męczyć się z koniem Polski w czasach obecnych jak i w
przeszłości. Sam fakt długowieczności tego konia jest znany niewielu, zresztą
mogłoby to spowodować same kłopoty. Od niektórych rzeczy trzeba się po prostu
trzymać z daleka.
Po chwili Feniks zauważył jego
obecność podnosząc gwałtownie głowę. Jego modre oczy patrzyły na niego, czuł na
sobie ich spojrzenie. Ogier podszedł do niego powoli, stawiając uszy ku górze.
- Czego? - syknął krzywiąc się.
Koń był na tyle blisko, że czuł
na sobie jego potężny oddech. Zmarszczył od razu nos czując przeplatankę
zmielonej trawy i chwastów.
- Jedzie ci z paszczy. Odsuń się.
Pchnął konia do tyłu, zasłaniając
drugą dłonią nos. Feniks zamachnął grzywą nie dając się odepchnąć, po czym
zbliżył pysk do włosów Prusaka. Ten widząc do czego zamierza zamknął oczy
czekając na ugryzienie, ale jedyne co poczuł to lekkie skubanie jego włosów.
Podniósł głowę otwierając szeroko
oczy ze zdumienia. Feniks dalej bawił się jego srebrnymi włosami
- Nie jestem Polską poczwaro… -
powiedział głaszcząc go po umięśnionej szyi
Uśmiechnął się czując, że w ten
sposób koń dziękuje mu za pomoc udzieloną Polsce. Rozdzielając się z Węgierką
nosił Polskę całą drogę przez las, by dotrzeć do tego domku. Wiadome było, że
Feniks choć niewidoczny zawsze był gdzieś w pobliżu Polski. Musiał widzieć całe
zdarzenie pilnie go obserwując, schowany pośród gęstych drzew.
Ten gest to i tak wiele jak na
ich wielowiekowe znienawidzenie siebie nawzajem. Można powiedzieć, że nastąpił
progres w ich relacjach. Feniks zarżał ruszając naprzemiennie białymi uszami. Po
chwili coś sobie uświadomił uśmiechając się kpiarsko.
- Dlatego pobiegłeś na plaże co?
– zapytał, przemierzając palcami jego grzywę umorusaną w piasku – Wiedziałeś,
że chce ją zobaczyć.
Sora po prostu była już niczym
lekarstwo. Polska tak bardzo się przez nią zmienił, że sam zapewne nie
dostrzegał jak słaby się stał. Obraz Węgierki coraz to wyraźniej pojawiał się w
jego głowie tłumiąc wszystko inne. Wydarzenia ze skradzionego życia tak
odległe, tak mu bliskie. Tuż za jego plecami tworzyła się historia, która dla
niego nigdy nie będzie równie niemożliwa jak i niesamowita. Upadłemu nie można
nawet myśleć o czymś tak wygórowanym, jest przegranym, czyli przegrał wszystko
- a zwłaszcza swoje życie.
*
Podniosła świecę stawiając ją na
stolik obok kanapy. Światło padające na Polskę pokazywało tylko o wiele
wyraziściej jego rany i cienie pod oczami. Ledwo tłumiła w sobie płacz.
Jego rany szybko się regenerowały
a mimo to, widok jego skrzywionej z bólu twarzy sprawiał jakby miała się
roztrzaskać na małe kawałki. Spojrzała na jego ręce owinięte grubo bandażem.
Prusak nie ruszał jego palców bo wyłamane paznokcie odkrywały żywe mięso.
Przetarła sobie oczy pozbywając
się ostatnich wyschniętych łez.
- W co ty się znowu wpakowałeś.
Przecież mówiłam ci, że może się to tak skończyć - westchnęła pociągając nosem
– Co za kretyn…
Spoglądała na jego śpiącą twarz
pełną siniaków. Prusak przykrył go kocem, ale gdy tylko go odsłoniła zobaczyła
pełen opatrunków tors, ręce i brzuch. Prusakowi musiało zająć trochę czasu by
go poskładać na tyle dobrze, żeby kości dobrze się zrosły.
Położyła dłoń w miejscu gdzie
krew przesiąkała opatrunek. Ku swojemu zdziwieniu poczuła pod skórą jego bijące
serce, które było tak silne i donośne, że rozbrzmiewało w całym jego ciele.
- Lepiej tego nie rób… ubrudzisz
się…
Jak oparzona oderwała się od
niego cofając automatycznie dłoń. Nastroszyła się niczym kotka zaciskając
dłonie w pięści.
- Po-polska!? Nie strasz mnie! To
wcale nie było śmieszne!
Zaśmiał się ledwo słyszalnie z
powodzenia żartu. Wyglądał na wyraźnie zmęczonego, pot na jego twarzy wzrastał
nawet po zimnym okładzie, który zmieniali mu już kilkakrotnie w ciągu kilku
minut. Gorączka dla państw równała się z niemal rozpaloną do granic możliwości
skórą.
Stan w jakim go znaleźli musiał
być groszy niż teraz, na podłodze wciąż rozchodziły się czerwone i rozmazane
plamy krwi. Czuła jak powietrze uchodzi z jej płuc, a ona nie może nic z tym
zrobić. Polska oddychał płytko, właściwie ledwo mogła słyszeć świszczące
powietrze nabierane przez niego. Opuściła wzrok uświadamiając sobie, że dodanie
mu kolejnego powodu do zmartwień będzie z jej strony czymś niewybaczalnym. Przez jakiś okres czasu zapomniała, że śmierć
i ból, które towarzyszyły mu od najmłodszych lat, czyhają na niego dalej.
Wymusiła na sobie piękny uśmiech
maskując wcześniejszą reakcję. Dopiero teraz zauważyła, że jego oczy mimo
całego cierpienia błyszczały tak jak zawsze wesołymi iskierkami, nie zwracając
uwagi na nic innego poza nią. Otworzyła usta, ale minęła chwila zanim wydusiła
z siebie słowa.
- Jak się czujesz?
Słysząc to parsknął śmiechem,
jednak rozbawienie zaraz zastąpił grymas bólu. Sięgnął dłonią do żeber
trzymając się za ranę. Zacisnął oczy starając się opanować. Przygryzła nerwowo
usta
- Bywało lepiej… - wycedził
uśmiechając się krzywo.
Sora opuściła głowę podsuwając
się bliżej niego. Chwyciła go za dłoń obejmując ją swoimi. Polska patrzył na
nią nie rozumiejąc jej zachowania, ale nie powiedział ani słowa. Położyła głowę
na jego dłoni chowając się w pościeli. Długie jasne pasemka rozłożyły się po
podłodze niczym promienie słońca.
- Cieszę się, że żyjesz…
Dziękowała Bogu, że nie musiała patrzeć mu w
oczy. Czuła się przytłoczona przez tak wiele szokujących zdarzeń, ale
wiedziała, że w głębi duszy nie chce by wiedział o dzisiejszym zdarzeniu.
Jak by przy nim wypadała? Wielkie
Morze Bałtyckie, które nie potrafi poradzić sobie ze swoimi problemami. Zamiast
stawić im czoła zwyczajnie obarczy nimi Polskę. Nie zniosłaby kolejnego widoku
poranionego ciała państwa. Czując jak poczucie winy zaczyna ją opuszczać,
uśmiechnęła się skromnie myśląc o podjętej przez nią decyzji.
Po chwili wyprostowała się kierując
oskarżycielsko palec w stronę Polski.
- Następnym razem nawet się nie
waż, iść tam bez odpowiedniego przygotowania. Wiedz, że nie będę widziała
problemu by wejść do miasta i cię odszukać! Zachowujesz się jak smarkacz!
Słysząc jej słowa przełknął
nerwowo ślinę wyobrażając sobie jej "przybycie" do miasta. Wyglądałoby
to tak, jakby ktoś zadzwonił na alarmowy do Rosji, używając połączenie linii "samobójstwo".
Zbliżył się do niej podnosząc nieznacznie z
kanapy. Sora patrzyła na niego nie ufnie wciąż zadzierając nos. Nagła zmiana
zachowania z jej strony wydała mu się tak naturalna, że wręcz poczuł ulgę
widząc jej dawne przyzwyczajenia.
Poczuła, że efekt udawanego
naburmuszenia zbladł na sile, bo Polska siedząc na kanapie był wyżej od niej.
Siedząc na ziemi mogła zadzierać nos, na tyle na ile tylko mogła, ale i tak
patrzył się na nią z góry.
Zerkając na niego kątem oka,
zauważyła, że stara się usiąść na tyle by móc być bliżej niej. Od razu
odwróciła wzrok udając obojętność, jednak czuła jak serce zaczynało jej
szybciej bić, zaś policzki palić z zakłopotania.
Złapał ją delikatnie za brodę
podnosząc powoli z ziemi. Nie mając wyjścia klęczała na kolanach wtapiając w
niego swoje zielono- czerwone oczy. Polska zmienił zupełnie wyraz twarzy nie
mogła przestać mieć się na baczności z powodu powagi, którą teraz emanował.
Opatrunki nadawały temu wręcz jeszcze większy wydźwięk, bo pomimo bólu nie
ograniczał swoich ruchów.
- Obiecuję, że więcej tego nie
zrobię. Sora, obiecuję.
- To, to dobrze… - wyjąkała,
chcąc jak najszybciej uwolnić się od jego dominującej postawy. Polska jednak
jej nie puścił, zmrużył oczy szukając czegoś na jej twarzy.
Sora znieruchomiała czekając
tylko, aż puści ją i przestanie zaglądać w jej dusze. Nie wiedziała, ani nie
rozumiała dlaczego, ale czuła, że Polska domyślał się, że coś się stało. Nie
pozwalając jej opuścić wzroku - testował ją, czy wytrzyma i sama mu tego nie
powie. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić i liczyła się z tym, że kiedyś
przyjdzie jej za to zapłacić.
- Polsko, mógłbyś już puścić? -
wyjąkała udając zdenerwowanie, nie mogąc wytrzymać jego podejrzliwego
spojrzenia.
Bez słowa odsunął rękę muskając
dłonią jej skórę na ramionach. Wzdrygnęła się pamiętając o ostatnim dotyku z
jakim przyszło jej się spotkać. Mimo
wszystko dalej przesycało ją obrzydzenie i uczucie zdrady. Wina za to, że do
tego dopuściła sprawiła, że tak cenny dotyk jakim obdarowuje ją Polska stało
się dla niej czymś niesłusznym.
Skrzywiła się mimowolnie, co
spowodowało szybkie cofnięcie dłoni przez Polskę. Nagła i tak niepowdziewana
rekcja Sory zupełnie nim wstrząsnęła.
- Chcesz mi coś… – wydukał –
Powiedzieć?
Zielone oczy wpatrywały się w nią
natarczywie próbując zrozumieć cokolwiek z jej zachowania. Ramię i reszta ciała
dawały o sobie znać a będąc tak nachylonym od dłuższej chwili, nie polepszał
sytuacji. Wiedział, że coś jest na rzeczy, ale doświadczony rozumiał, że jak
Sora się z czymś uprze nie ma możliwości
by ją przekonać.
Starając się wybrnąć z
niezręcznej sytuacji położyła obie dłonie na jego własnej gładząc łagodnie.
- Wybacz - powiedziała, podnosząc
się z ziemi - Masz tak zimne dłonie, jakbyś spędził ponad godzinę w moim domu.
Dobrze, że Prusy rozpalił w kominku, użył choć raz tego ptasiego łba… - widząc
jego nie przekonaną minę wypaliła co pierwsze przyszło jej na myśl - Przyniosę
ci wody.
Ruszyła do metalowej główki
wystającej z podłogi, odkręcając wodę. Z tego co się domyślała, w tym miejscu
będzie kiedyś kuchnia. Westchnęła cicho, czując jak odległe staje się to
marzenie, by kiedyś spędzić razem spokojne życie w tym skromnym domku. Kiedyś
wydawało się jej to czymś prostym i oczywistym, przeżywając koszmar wojny
trudno było powiedzieć, żeby istniało coś bardziej niemożliwego.
Polska odłożył koc na bok,
oceniając swoją sytuację wzrokiem. Spróbował się podnieść trzymając się brzegu
kanapy. Ku jego zaskoczeniu mógł już w miarę stać na nogach. Kości zrosły się
nader szybko, co oczywiście mu nie umknęło. Zastanowił się przez chwilę
spoglądając na swoją dłoń. Zacisnął ją mocno w pięść, powtarzając czynność
kilka razy. Wydała mu się lżejsza jak i silniejsza.
- Wiesz spotkałem kogoś w
mieście… - powiedział głośno i pewnie wytrącając z atmosfery ciszę i
niepewność.
Obróciła się w jego kierunku
zakręcając wodę.
- Kogo? – zbił ją z tropu.
Po chwili wiatr uderzył głośno w
okno, nasypując na niego drobinki śniegu. Polska podszedł do niego dotykając
palcami zimnej szyby. Ich ciepło od razu naznaczyło się na parze.
- Raczej wątpię, żeby spotkanie
Rosji było aż tak czarujące by o tym rozmawiać… - skwitowała sucho, podchodząc
z kubkiem wody.
Polska skrzywił się wzdychając
zrezygnowanie.
- Nie o nim mówię. Zanim doszło
do zamieszek, spotkałem chłopca którego poznaliśmy w czasie wojny. Pamiętasz?
Śmieszny blondynek, z niemą siostrą.
Z ust dziewczyny wydał się cichy
jęk. Widząc, że zrozumiała uśmiechnął się na myśl o starych czasach.
- Chcesz powiedzieć… Ta postać,
którą spotkałeś to on?
Przytaknął spuszczając zielone
oczy ku ziemi. Sora złapała się za usta, powstrzymując się by nie zadać mu
mnóstwa pytań. Jego mina wyraźnie wskazywała, że nie miał na to ochoty.
- Nie sądziłem, że to będzie tak
trudne. To wszystko, ludzie, państwa, nasze domy. Czasem nie czuję się jak ich
obrońca, ale jako kat…
Oparł głowę o okno podtrzymując
się ręką o ścianę. Sora pogłaskała go po włosach składając na nich pocałunek.
- Jesteś naprawdę głupiutki jeśli
tak myślisz - wyszeptała opierając głowę o jego ramię - To wszystko to właśnie
ty. To wszystko co teraz posiadają. To co mogą dziś robić, i cała reszta za
którą jesteś odpowiedzialny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ze swojej wartości
i tego ile możliwości im dajesz. Nie jesteś Bogiem, w którego tak wierzysz… nie
możesz ratować każdego, nie taka jest twoja rola. Natomiast widziałam nie raz,
że poświęcasz się dla nich całym sobą. Nie bądź dla siebie surowy, Polsko…
Nie odezwał się. Schował twarz za
włosami wydając z siebie cichy szloch. Nie mając sił upadł na kolana,
przytrzymany przez jej kruche ramiona.
- Wybacz - zaśmiał się przez łzy
- Wyglądam żałośnie…
Przytuliła go mocno zbliżając
usta do jego własnych. Czuła na policzkach jego łzy, które skapywały na ziemię.
- Dla mnie jesteś silniejszy niż
kiedykolwiek… - szepnęła cicho całując go.
*
Oparty o ścianę drewnianego domku
wpatrywał się tępo przed siebie. Siedząc nie czuł nawet jak drobiny śniegu
smagane przez wiatr zaplątywały się w jego siwych włosach. Na podkulonych
kolanach opierał ręce bawiąc się małą różową spinką.
- Myślisz, że już skończyli
gadać? - powiedział cicho, nie tracąc ze spojrzenia pustki przed sobą.
Las otaczający dom Polski był
teraz niczym niekończący się czarny mur. Znalezienie właściwej ścieżki
prowadzącej do cywilizacji, mogłoby się skończyć śmiercią w tym lesie. Prychnął
pod nosem przyznając w duchu, że wybrał dobre miejsce do schowania się przed
wszystkimi. Nie pozorny domek tak naprawdę przypominał twierdze w środku lasu.
Z przemyśleń wyrwał go mały żółty
ślad, który dziobał go w bluzkę robiąc w niej dziurę. Czując jak domaga się
jego uwagi, pogłaskał go po żółtawych piórkach, ujawniając w uśmiechu swój
biały kieł. Ptaszek podfrunął na jego kolano rozkładając malutkie skrzydełka w
geście przywitania.
- Gilbird, urosło ci się –
skwitował muskając palcem pierzasty brzuszek.
Po chwili zawiał chłodny wiatr szamocząc
drzewami na wszystkie strony. Prusak zakrył dłońmi Gilbirda starając się
uchronić swoją Dumę od silnego wiatru. Małe stworzonko skuliło się obok jego
dłoni, która robiła za murek dzielący go od silnych podmuchów.
Pomimo silnego wiatru czuł jak chmury
zaczynają ustępować gwieździstemu niebu. Podniósł głowę patrząc tępo na
świecące ogniki, wyobrażając sobie, że kilkaset kilometrów stąd ona też je
ogląda. Wyostrzył wzrok podnosząc do góry rękę i patrząc na konkretną gwiazdę
zamknął ją w pięści.
Srebrne kosmyki zsunęły mu się na
twarz przykrywając ostre rysy. Czuł niemalże jak przebywanie między nimi po
drugiej stronie sprawiało, że za każdym razem coś tłamsiło go wewnątrz. Węgry
zawsze była po ich stronie. On jako Prusy był przedstawicielem wyłącznie wojny
i intryg - z opinii reszty był tym złym.
Opuścił dłoń kładąc ją śniegu.
Był dokładnie taki jak te białe
drobinki. Pod wpływem ciepła zupełnie tracił swoją dotychczasową postać.
Zmarszczył brwi zaciskając mokrą dłoń.
- Nie być państwem… to o wiele
bardziej poniżające niż mogłoby się zdawać – wyjąkał sam do siebie zamykając
powoli oczy.
Poczuł jak śnieg przykrywa go
swoim puchem na całym ciele. Pojedyncze krople spływały po jego twarzy maskując
jedną z nich. Ta jedna była inna, ona choć przeszła o wiele krótszą drogę nosiła w sobie więcej
bólu niż samotne płatki śniegu.
Nie był państwem, nie był
człowiekiem, nie mógł mieć takiego życia jak Polska. Stracił swoją szansę, stał
się nikim. Rodzina miała wymiar o wiele bardziej odległy od tego, co o niej
sądził. Nie lgnęło go też nic do młodszego brata, nie wiedział też, czy
nazywanie go młodszym bratem miało jakiś sens. Nie przychodziło z tego nic więcej poza wsparciem wojskowym.
Przeczuwał, że za wszystkie
zbrodnie kiedyś zapłaci. Chrześcijaństwo wyrażało się dość jasno, gdy
wspominano o piekle, nie przypuszczał jednak, że spotka go coś o wiele
gorszego.
- Gefickt… (przesrane)
Stoczył się w każdy możliwy tego
słowa sposób. Nie był już Prusami, tak naprawdę nie powinni byli się tak do
niego zwracać. Nie raz chciał się zmusić, żeby Sora go dobiła. Widział, że
zrobiłaby to z miłą chęcią.
Podbicie świata, nie było tym,
czego przez całe swoje życie szukał. Teraz to wiedział.
Co mu po tym skoro tak naprawdę
nie ma, czego po sobie zostawić. Za nieśmiertelność uważa się swoich potomnych,
a jednak wciąż uważał to za głupotę.
- Gilbird, herkommen. (chodź
tutaj)
Opuścił dłoń, by Gilbird mógł na nią
wskoczyć. Po chwili sięgnął po różową zapinkę, zawieszając ją stworzonku na
szyi. Wyjął z kurtki, papier i ołówek, naostrzony nożem, po czym, zaczął pisać
krótką wiadomość. Gdy skończył, przypiął ją do kwiecistej spinki.
- Wiesz gdzie lecieć.
Szybkim ruchem pomógł mu
odfrunąć, patrząc jak kilka zgubionych piórek, kołysze się wokół niego na
wietrze. Choć już po chwili znikł z pola widzenia Prus, nie przestawał
wpatrywać się w niebo..
Po chwili westchnął wstając z
mokrej ziemi. Śnieg spadł z niego pod wpływem nagłego ruchu, nie zostawiając po
sobie śladu. Podszedł do drzwi pukając trzykrotnie.
- Skończyliście już? Wasze
gadanie sprzyja niestrawności… - syknął, teatralnie się krzywiąc.
- Za to twoje marudzenie jest w
zmowie z wrzodami na tyłku - odparł mu głos z wewnątrz.
Prusak uśmiechnął się pod nosem
wchodząc do środka. Fala ciepła dochodząca z kominka ocuciła jego ciało z
mroźnego powietrza. Zamknął na chwilę oczy kojąc się tym uczuciem choć przez
chwilę. Słysząc czyjąś głośną rozmowę obrócił się w kierunku dwojga
"dziwolągów".
Polska i Sora wyglądali normalnie,
jakby nic innego ich nie obchodziło. Siedzieli na kanapie rozmawiając o czymś
zażarcie.
Dopiero teraz zauważył, że jego osoba przestaje kogokolwiek stawiać ostrzegawczo na nogi. Nie czuł się chociaż wyrzutkiem. Podszedł do drzwi zamykając je powoli, by zimne powietrze w żaden sposób nie przedostało się do środka domku.
Dopiero teraz zauważył, że jego osoba przestaje kogokolwiek stawiać ostrzegawczo na nogi. Nie czuł się chociaż wyrzutkiem. Podszedł do drzwi zamykając je powoli, by zimne powietrze w żaden sposób nie przedostało się do środka domku.
Gwiazdy odbiły się po raz ostatni
w jego oczach, tuż za zamkniętymi drzwiami.
*
Długie zasłony wisiały niedbale,
opadając na ciemną podłogę. Tylko jedno okno było odsłonięte na tyle, by
światło księżyca oświetliło choć mały fragment pokoju.
Skulona, siedziała na fotelu
opierając głowę o kolana. Broń i reszta jej munduru leżały niedbale w różnych
miejscach pokoju porozrzucane jak nic nie znaczący śmieć. Zacisnęła palce na
gęstych brązowych włosach, chowając się w nich niczym pod peleryną pod, którą
nikt jej nie widzi.
Po chwili usłyszała ciche
trzepotanie, które z czasem zaczynało być coraz to bardziej donośne. Podniosła
niechętnie wzrok na ciemny krajobraz na którym roiło się od wojsk i służb
rosyjskich. Zauważyła jednak małą żółtą plamkę lecącą w jej kierunku niedbale.
Małe skrzydła z całą pewnością ledwo unosiły pulchne ciałko ptaszka.
Uśmiechnęła się podnosząc z
fotela. Długi zielony sweter sięgający jej do ud odkrył nogi dziewczyny, które
w świetle bladego księżyca wydały się blade i kruche. Podeszła do parapetu
wyciągając rękę poza mury budynku.
- Gilbird! - westchnęła z ulgą.
Nie minęła chwila jak przyjaciel
Prus usiadł na jej dłoni chowając skrzydełka. Od razu cofnęła się szybko spod
okna, zbliżając do twarzy Gilbirda. Zdjęła z jego szyi różową spinkę z
rozkwitniętym kwiatem wpinając ją sobie we włosy.
- Wiedziałam, że mi ją zabrał… -
jęknęła pod nosem, przypominając sobie szarpaninę z Prusakiem tuż przed jej
wyjazdem do domu. Złapał ją wtedy za włosy i dziwiło ją to, że niczego nie
poczuła. Chodziło mu tylko o to.
- Węgry, mogę wejść?
Trzykrotne pukanie do drzwi
wyrwało ją z przemyśleń. Obróciła się gwałtownie w kierunku wejścia, chowając
pod sweter żółte stworzonko.
- Odejdź stąd! Nie zapraszałam
cię - krzyknęła twardo, opanowując całą złość.
Domyślała się w jakim celu
przyjechał. Uważała i dalej uważa to za bezcelowe. Tym bardziej, że jego widok
zaczynał za każdym razem działać jej na nerwy. Klamka opuściła się powoli w
dół, nie zwracając uwagi na protest dziewczyny.
- Wybacz, ale nie przyjechałem po
to, żeby nie móc z tobą chociaż porozmawiać - stwierdził, poprawiając okulary.
- Po co tu przyszedłeś, Austrio?
Granice naszych domów nie mają dla ciebie żadnego znaczenia? - powiedziała
ostro mierząc go wzorkiem - Nie musisz mnie odwiedzać, masz ważniejsze sprawy
na głowie. Tak samo jak i ja.
Zaszokowany jej nagłym atakiem,
odchrząknął znacząco, uciekając od jej dominującego i obcego mu dotąd spojrzenia.
Rozejrzał się z niechęcią po pustym pokoju i porozwalanych rzeczach. Skrzywił
się marszcząc brwi. Wiedział, że może ją spotkać w takim stanie, ale nie
sądził, że dojdzie do zupełnego załamania z jej strony.
- Węgry… - zaczął z bólem w
głosie - Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo mnie odrzucasz. Wypełniałem swoje
obowiązki, rozkazy. Dokładnie tak jak ty… bynajmniej tak jak powinnaś to robić.
Machnęła nagle dłonią w powietrzu
skracając jego wywód. W ciemności nie mogła wyraźnie widzieć jego twarzy i była
za to naprawdę wdzięczna.
- Nie mów mi jak mam żyć. To, że
ty Tego potrzebujesz nie oznacza, że ja również nie potrafię myśleć za siebie.
Wynoś się stąd, i lepiej żeby twoja noga tu więcej nie postała.
Mówiąc to podeszła bliżej niego
sięgając po drodze po kaburę od broni. Wycelowała w niego szybko, nie tracąc z
widoku jego jasnych fioletowych tak niegdyś jej bliskich oczu. Od jego twarzy
dzieliły ich tylko dwa metry. Austria nie ruszył się z miejsca. Podniósł dłoń
szukając włącznika światła. Po chwili jasność poraziła ją boleśnie po oczach. Starała
się opanować mrużenie, co było niezwykle trudne, bo zapalił je wszystkie na
raz.
- Spójrz na siebie.
Pomimo oślepiającego światła
dalej nie zwlekała z gotowością by strzelić prosto w jego twarz. Po tej uwadze
tym bardziej czuła jak palec coraz to bardziej napiera na spust. Patrzył na nią
jak na coś gorszego, biednego i zupełnie stłamszonego.
- Wszystko potoczyłoby się
inaczej gdybyś przestrzegała prostych reguł. Nie rozumiem. Wciąż i wciąż
rozważałem wiele możliwości, ale twoje myślenie jest mi zupełnie obcym… - w
jego głosie pobrzmiewała niepewność i zupełny brak zrozumienia.
Węgry dotknęła drugą dłonią
swojej twarzy, starając się zakryć większe sińce na policzkach. Ból pulsujący w
nich prawie zanikał, ale ślady wciąż były bardzo widoczne. Podbite zielone oko
dziewczyny uparcie spoglądało przed siebie starając się nie spuszczać z niego
spojrzenia.
- Ja nie jestem tchórzem. Oto
twoja odpowiedź. Nie będę lizać butów Rosji, nie będę wypełniała jego rozkazów.
To moje życie, i nikt nie będzie decydował za mnie! Kiedy do ciebie w ogóle
dojdzie coś podobnego jak walka, ty całe życie tylko się płaszczysz!
Austria poczuł jakby ktoś uderzył
go prosto w twarz. Odsunął się dwa kroki do tyłu, czując jak bardzo Węgierka go
przerosła. Zupełnie nie wiedział co odpowiedzieć. Podniósł wzrok na jej pobite
ciało, doszukując się dawnej łagodności, którą pamiętał. Rosja zabrał jej
możliwie wszystko co pamiętał.
- Zmieniłaś się… Elizabeta.
- Nie mów tak do mnie. Odbieram
ci prawo do mojego imienia - syknęła, zdmuchując z twarzy zbłąkany kosmyk - Łączą
nas stosunki czysto polityczne nie pozwalaj sobie. Nie mam ochoty na gości
takich jak ty! Powiedz Rosji, że odwalił się od mojego życia! Odejdź już.
Jej oczy momentalnie zaszkliły
się. Opuściła broń rzucając ją na ziemię. Głośny trzask odbił się echem wśród
pustych ścian pokoju. Austria zmrużył oczy krzywiąc się.
- Dobrze wiem, że to wina tego
wyrzutka Polski. Twoje wybory rzeczywiście nie mają ze mną nic wspólnego,
jednakże musisz wiedzieć, że on już niedługo dołączy do ZSRR. A ty razem z nim.
Wyrok wisiał nad nim od setek lat, myślisz, że podołasz takiemu życiu jakim on
raczy się od pierwszego rozbioru? Nie jesteś równie upierdliwa.
Odwrócił się poprawiając jednym
ruchem swoje ciemno brązowe włosy, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę stała w miejscu gniotąc
materiał swetra w dłoniach. Ciemne drzwi znowu pozostawały nieruszone i ciche.
Podeszła powoli do wyłącznika światła, gasząc je. Ponownie zapadła kojąca
ciemność, w której nie musiała niczego, ani nikogo oglądać. Tym bardziej, że
światło pokazywało ją ze strony, której sama nie chciała widzieć. Schowana w
cieniu pozostawała niewidoczna. Ciosy, które dostała od Rosji przestawały być w
jednej chwili widoczne. Włożyła dłoń za dekolt swetra szukając towarzysza Prus.
- Wyłaź - jęknęła czując jak ten
ucieka przed jej dłonią. Od razu skrzywiła się przypominając sobie do kogo
należy żółte stworzenie. W końcu utrzymała go w ryzach, chowając w pięści.
W samym pokoju kazała wstawić
tylko jeden fotel. Gdy wszyscy wyszli podsunęła go pod największe okno, by móc
patrzeć na niebo i obserwować plac na gościńcu.
Usiadła w fotelu krzyżując nogi, po
czym otworzyła dłoń czekając, aż zobaczy żółty dzióbek ptaszka. Czując ponowną
swobodę ruchów, odfrunął z powrotem na parapet.
Opuściła głowę chowając ją w
gęstych brązowych włosach. Przetarła twarz dłonią wycierając ostatnie plamy
skrzepniętej krwi. Chwyciła się za serce, wzdychając ciężko. W jej ust wydał
się jęk przypominający stłumiony płacz, powstrzymała jednak drążące serce,
które wołało o pomoc i wyrzucenie z siebie wielu negatywnych emocji. Węgierka nie
dała mu jednak szansy na bezsensowne wylewanie łez.
- Gilbird, dał jeszcze cos? -
zapytała z nieukrywaną nadzieją w głosie, podnosząc na niego wzrok.
Z początku wątpiła, że stać
byłoby go na coś więcej poza pokazaniem, że potrafił ją przechytrzyć. Spinka
nie była jednak tym, czego teraz potrzebowała. Gilbird podskakiwał wesoło nie
rozumiejąc, o co mogło chodzić przyjaciółce jego pana.
Westchnęła smutno, po czym
sięgnęła po Dumę Prus, i przytuliła go do policzka. Miękkie piórka były
niesamowicie delikatne niczym u pisklęcia, a przecież każdy wiedział, że Prusak
miał go ze sobą od dzieciństwa. Zupełnie jak Polska Feniksa, czy swojego orła.
- Mam ochotę cię zatrzymać, ale
wiem, że on potrzebuje ciebie bardziej… - wyszeptała muskając policzkiem jego
żółte piórka - Bardzo mi go brakuje, Gilbird.
Sama nie mogła uwierzyć w to co
mówi z taką pewnością i smutkiem, ale nie mogła się powstrzymać. Przez tą
chwilę chciała być jak każda inna dziewczyna, cierpieć z powodu tak prostych
rzeczy. Nie musieć ukrywać swoich emocji, to przecież najważniejsze. Gdyby
tylko mogła powiedziałaby mu wiele miłych słów, ale jedyne co wychodzi z jej
gardła to zaczepki i błędny humor.
Nagle poczuła coś twardego,
schowanego pomiędzy piórkami Gilbrida. Odsunęła spokojnego ptaszka wyciągając
spod skrzydełka małą białą kartkę. Jej serce zupełnie zagłuszało wszystko inne.
Czuła jak jego bicie przyśpieszyło gwałtownie pchane nadzieją.
Zabrała się za rozwiązywanie
małego świstka papieru, szukając ciemno zielonymi oczami czegoś podobnego do jego
pisma. Natrafiła na prosty rysunek odzwierciedlający wręcz idealnie ich polanę
na której często przesiadywali po walce. Zaśmiała się pod nosem widząc jak
wyczerpani wciąż uśmiechali się do siebie zaczepnie. Leżąc obok siebie
szczęśliwi i pełni życia. Na samym końcu
papieru był napis o dwuznacznym znaczeniu.
"Jestem (zawsze) obok"
Otworzyła usta nie mogąc
powstrzymać szoku. Obejrzała dokładnie wiadomość z obu stron doszukując się
czegoś jeszcze, ale napisał tylko to. Księżyc oświetlał profesjonalnie wykonany
rysunek ujawniając coraz to więcej szczegółów takich jak: broń lub naszycia na
ubraniu. Zwinęła go delikatnie uważając
by nie zniszczyć dzieła Prus.
Po chwili rozeszło się gwałtowne
pukanie do drzwi. Syknęła nie jedno przekleństwo udając, że nie słyszy. Wytarła
rękawem oczy na wszelki wypadek, gdyby ktoś wszedł bez jej zgody.
- Czego?!- krzyknęła niemiło i
twardo nie dając po sobie niczego poznać.
- Pani. Szefostwo prosi o
przyjście na dziedziniec. Gość honorowy wyjeżdża ze stolicy. Proszono o Pani
jak najszybsze przybycie - głos był spokojny i obojętny.
Westchnęła ciężko spoglądając
ostrożnie na plac przed budynkiem. Było na nim coraz mniej żołnierzy, widać
tyko Rosja kulturalnie zaczekał na pożegnanie z jej strony.
Chwyciła Gilbirda całując go w główkę,
po czym delikatnie wyrzuciła za okno. Ptak odleciał prędko machając żółtymi
skrzydełkami. Dopóki nie zniknął z jej pola widzenia. Nie ruszyła się z
miejsca, będąc zupełnie obojętną na pukanie do drzwi.
Ciemne, zielone oczy, które
pomimo wielokrotnego cierpienia przez cały czas błyszczały drobnymi iskierkami,
na nowo umocniły ją w nadziei. Odwróciła się napięcie masując największy siniak
po uderzeniu. Rany, które zadał Rosja wciąż piekły i paliły całą jej twarz, ale
nie mogła dać tego po sobie poznać. Siniaki to najmniejszy problem jakiemu
musiała stawić czoła. Zresztą wygląd zawsze stawiała na ostatni miejscu.
Odwróciła się napięcie do drzwi
sięgając po kurtkę od munduru Węgierskiego. Poprawiła włosy i wpięła w nie
drugą spinkę w kolorach jej flagi. Żołnierskie buty zawiązała mocno, by móc
pewnie stać na nogach. Nie zamierzała dać satysfakcji Rosji. Będzie przynajmniej
próbować nie dać się poniżać i czuć jako ktoś gorszy. Choć przy jego potędze
zdawała się niczym mrówką przy ogromnym drzewie.
Owe spotkanie, to tylko kolejna
próba wystraszenia jej, by zrezygnowała z kontaktowaniem się z Polską. Pożegnanie
jej „honorowego” gościa miało tylko jasno i wyraźnie przedstawić jej swoją
sytuację, jako poddanej Rosji.
Nacisnęła na klamkę, wpuszczając
promienie światła z korytarza na swoją bladą twarz, oświetlając fioletowe i
niebieskie siniaki, które pokrywały niemalże całą twarz.
*
Siedzieliśmy przy stole zerkając
na siebie z ukosa. Prowizoryczny stół złożony z kilku desek bujał się co chwilę
na wszystkie strony obciążony przez nasze łokcie. Ostatecznie spojrzeliśmy
posępnie na skromne jedzenie na talerzu, przełykając głośno ślinę.
- Ty naprawdę jesteś cholernie
biedny – westchnął pod nosem grzebiąc widelcem w sałatce – W sumie wszystko
lepsze od tego badziewia z morza…
Nie tracąc chwili zaczął
pochłaniać niesamowite ilości, zapychając sobie usta. Patrząc na niego niemalże
czułem jak odechciewa mi się jeść. To uczucie nie trwało jednak dłużej niż trzy
sekundy. Byłem strasznie głodny, musiałem zregenerować siły, a każdy wie, że do
tego potrzeba jedzenia. Pochyliłem się nad talerzem nakładając sobie porcję.
Sora wyszła na chwilę z domu,
usprawiedliwiając się tym, że potrzebuje świeżego powietrza. Zmiędliłem w
ustach komentarz na temat tego jak bardzo go jej na co dzień brakuje. Będąc od
kilku tygodni na środku swojego domu, trudno przecież o łyk samotności wśród
szalejącego wiatru.
Mlask przeżuwanego głośno
jedzenia wyrwał mnie z przemyśleń. Spojrzałem na jego umazaną od jedzenia
twarz, która wydała mi się niemalże zbyt dziecinna jak na jego osobowość. Prusy
nikomu nie zawadzał swoją obecnością. Przez ostatni czas przechodził koło mnie
niczym duch, sapiąc pod nosem swoje wywody.
Zmienił się.
Trudno było mi to przyjąć do
świadomości, dlatego też za każdym razem skutecznie wywalałem podobne myśli do
kosza. Jego ostre rysy i krwiste tęczówki nie zmienią się zaraz w łagodność i
spokój. Wygląd również potrafił opisać w szczegółach człowieka. Ja, Prusy,
Rosja, Anglia, Francja i jeszcze kilku uchodzimy za najstarszych. Historia
potraktowała każdego z nas w osobny dla siebie sposób, nie szczędząc sobie
jednak katorgi i krwi. Dlaczego nikt nie powie tego na głos? Włosy Rosji i
Prus, także ich oczy, odzwierciedlały więcej niż mogłoby się wydawać.
- Cholera – jęknął, dłubiąc
palcem w zębie w którym prawdopodobnie znajdował się kawałek mięsa.
Dziwne, bo każdy przecież w jakiś
sposób przeżywał wojny i czyny do jakich musiał się dopuścić. Pytanie się Rosji
lub Prus, na temat ich nieistniejącego sumienia pozostało przemilczane już
wieki temu.
Podsunąłem mu palcem kieliszek
wódki z zupełną obojętnością na twarzy. Nie pytając o nic przyjął go pijąc z
niego jednym ruchem. Przez tą czynność nasze spojrzenia się spotkały, każdy z
nas wiedział o czym myślał. Ku mojemu zdziwieniu Prusak dalej zajadał się
jedzeniem, doskonaląc swoją grę aktorską na czyste wyżyny swoich możliwości.
Odwróciłem wzrok udając zainteresowanie widelcem w dłoni. Widziałem to. Ostre
jak brzytwa spojrzenie, dokładnie śledzące mój ruch. Nie wiedział co chciałem
zrobić, a mimo to zareagował zupełnie zwyczajnie. Mogłem zawsze wrzucić mu
jedną z trucizn, jednak wiedział, że tego nie będę w stanie tego zrobić.
- Mówiłeś, że chcesz ukończyć
budowę do końca zimy – zagadnął niechętnie.
Wyrwawszy mnie z myśli, ocknąłem
się upuszczając widelec na podłogę. Prusy skrzywił podnosząc ze zdziwienia
brew.
- Tak. Ten dom to nasz jedyny
azyl. Reszta państw doskonale wie gdzie mieszkam, a w obecnej sytuacji na nic
mi ich towarzystwo. Drogę do tego miejsca znają tylko Węgry, Szwajcaria a co za
tym idzie, Lichtenstein. Ty jesteś na doczepkę, ale zniosę to póki nie będziesz
się tu wiercić.
Spojrzałem na niego surowo dając
jasno znać moją opinię na jego temat. Zmarszczył brwi, ale nie posłał mi podobnego
spojrzenia. Machnął lekceważąco ręką, zadzierając nos.
- Wciąż tak samo głupi, a
myślałem, że po dostaniu takiej serii od Rosji coś ci się poukładało –
wymierzył we mnie palcem, uśmiechając się szyderczo i dumnie - Wielki Prusy nie potrzebuje litości, ani
pomocy.
- Ta, widać – podsumowałem
uśmiechając się zwycięsko.
Jego usta zadrżały, ale nie dał
po sobie niczego poznać.
- Gdyby Gilbird tu był, kazałbym mu
wydziobać ci oczy. Twój długi jęzor działa mi na nerwy.
Nalał kolejny kieliszek popijając
go od razu. Unikał mojego spojrzenia, ale widziałem, że był wściekły. To smutne
jak bardzo się starał dla Węgier być ze mną w lepszych stosunkach. Byłem
świadomy, że proponowanie jakiegokolwiek dialogu w którym miałbym wystąpić
razem z nim, było naprawę wielkim osiągnięciem.
- Sam mogę się nie wyrobić… -
zacząłem już spokojniej przysuwając do siebie butelkę – Jeśli byłbyś w stanie
posłuchać co trzeba będzie zrobić, uda mi się skończyć jeszcze przed końcem
białej zamieci.
Zaśmiał się gardłowo wycierając
rękawem twarz z resztek jedzenia. Usta kontrastowały mu z niebywale bladą
twarzą. Wypalone od wódki były wyraziście czerwone.
- Do czego to dochodzi… -
opanował się na moment, posyłając mi kpiarskie spojrzenie – Polska i Prusy,
dwaj idioci siedzący razem przy jednym stole gadając o naprawie jakiejś chałupy…
Zaśmiał się pozbywając się
jednocześnie resztek jedzenia. Przygryzłem ze złości zęby w teatralny sposób pozbywając
się pokarmu z twarzy.
- W porządku, pomogę ci. Beze
mnie nie widziałbyś jak żyć co? Widać lubisz mnie bardziej niż mógłbyś
przypuszczać. Mam nadzieję, że się nie zakochałeś, w końcu jestem Zagli-
Wstałem gwałtownie od stołu i już
miałem wymierzyć mu cios, gdy nagle usłyszeliśmy znajomy dźwięk blaszanej
patelni uderzającej o ścianę. Do pokoju weszła Sora trzymając w dłoni
domniemane narzędzie zbrodni i tortur.
- Wybacz, że tak długo,
potrzebowałam chwili czasu by… - zaczęła, w ogóle nie zwracając na nas uwagi,
ale gdy tylko zamknęła za sobą drzwi zobaczyła coś co kompletnie zbiło ją z
tropu.
Moja pięść lecąca w kierunku jego
nosa zmieniła się w usłużnie nalewającą wódki kelnerzynę do jego kieliszka.
Prusy pokazywał w moim kierunku kciuka wysuniętego w górę szczerząc się
nienaturalnie. Druga ręką klepał mnie bratersko po plecach. Widząc, że to tylko
Sora odsunęliśmy się od siebie natychmiast gimnastykując wszystkie mięśnie
twarzy. Uśmiechy prezentowane przez nas chwilę temu kosztowały wiele wysiłku.
- Cholerna Selkie! Spieprzaj z tą
patelnią z moich oczu! – Prusak podszedł do niej, krzycząc na cały dom – Czy ty
masz w ogóle pojęcie do czego ona służy? Po co walisz nią jeszcze w ścianę!?
- Opanuj się! – szarpnąłem nim do
tylu, dając przestrzeń zdezorientowanej dziewczynie. Zwróciłem się do niej ze
zmęczonym spojrzeniem starając się zabrzmieć jak najbardziej poważnie –
Naprawdę Sora to jeden z najgorszych twoich pomysłów…
Obaj patrzyliśmy się to na nią,
to na patelnie nie ukrywając zdystansowania. Sora zaśmiała się szyderczo, ledwo
powstrzymując śmiech. Prusak i ja zaczerwieniliśmy się odrywając od niej
spojrzenie. Grymas na naszych twarzach widocznie ją uspokoił bo jej dźwięczny
głos ucichł przechodząc w słodki chichot.
- Węgry miała rację, jesteście
ofiarami, gdy pokaże się wam to narzędzie – stwierdziła ujawniając piękny uśmiech
– Znalazłam go w ogrodzie wracając. Widocznie o nim zapomniała, albo naprawdę
zostawiła na awaryjną okazję.
Przyjrzała się patelni z ciepłym
uśmiechem, za którym kryło się coś jeszcze, czego nie mogłem odczytać. Naprawdę
ją to rozbawiło, a mimo to wydała się bardzo nostalgiczna i cicha. Czując na
sobie moje spojrzenie opuściła ją stukając nią ponownie w ścianę ku wielkiemu
niezadowoleniu Prusaka.
- Chciałam sprawdzić, czy jest
stara i zardzewiała – wytłumaczyła, przestając stukać – Dlatego uderzyłam nią
parę razy. Widok waszych min będzie mi się śnił po nocach. Nie omieszkam
również opisać go bardzo dokładnie każdemu z grupy...
Usłyszałem cichy jęk Prusaka,
który uderzył mocno dłonią o czoło. Podszedł do niej oddalając ją od tego
pomysłu, ale Sora widać nie miała zamiaru cofnąć swojego planu. Przekrzykiwali
się nawzajem, nie zwracając już na nic uwagi. Westchnąłem zrezygnowanie
zbierając ze stołu naczynia.
- Zresztą nie nazywaj nie Selkie!
– parsknęła opierając ręce o biodra – Dobrze wiesz, że nie jestem foką! Jesteś
na tyle głupi by wierzyć w te głupie legendy? Czytasz niewłaściwe książki,
tobie przydałaby się encyklopedia „Jak poradzić sobie z wielowiekową
ułomnością”.
Prusak wzruszył niedbale
ramionami, wywalając oczami ku górze.
- Widzę, że skoro znasz jej tytuł
nie jest ci obca, cóż nie dziwię się. Dla mnie nie ma różnicy, kiedy tworzysz
tą swoją płetwę. Przyznaj się, że jesteś z nimi spokrewniona… brakuje ci tylko
wąsów.
W jednej chwili przyłożyła mu w
twarz patelnią, na tyle mocno, że można było dostrzec na niej wgięcie. Prusak
natychmiast wyrwał jej narzędzie z ręki, niemalże warcząc na nią bezradnie.
- Cholera! Ciesz się, że nie mogę
ci oddać wiedźmo!
Szarpnęła gwałtownie włosami do
tyłu pokazując teatralnie dłonią gotowość do pojedynku.
- Ten ton możesz sobie od razu
włożyć do kibla i spuścić wodę!
Sora spojrzała na niego groźnie,
stając na palcach na tyle by móc być na równi z nim. Srebrne kosmyki Prusaka
zsunęły się mu na twarz nie zakrywając jednak rubinowych wściekłych oczu. Pokuśtykałem
do nich trzymając się za połamane żebra. Miałem serdecznie dosyć tego hałasu,
na dodatek byłem poważnie ranny pragnąłem wyłącznie spokoju. Gdy tylko do nich
podszedłem, oboje spojrzeli się na mnie czekając, po czyjej stanę stronie.
- Ty – wskazałem na Prusaka –
Zaraz ja ci przyleję jeśli się nie uciszysz. Sora… połóż te patelnie tam skąd
ją znalazłaś. Skoro należy do Węgierki, a co do tego nie mamy niestety
wątpliwości, lepiej jej nie ruszać… i…
Przez chwilę widziałem ich
wyraźnie.
Dziwnie przyglądającą się mi
Sorę, która otworzyła szeroko oczy z jakiegoś powodu i Prusaka, któremu
złośliwy uśmieszek natychmiast znikł z twarzy.
Chwilę później nie widziałem już
nic.
*
Spał spokojnie. Oddech wyraźnie
mu ulżył, nie krztusząc się powietrzem. Krwawiące rany zasklepiły się, ale
obrażenia wewnętrzne które uzyskał wciąż goiły się powoli. Prusak zmieniał mu
opatrunek na dłoni uważając na poobijane do czarności palce. Skrzywił się
lekko, ale nie zgorszył widząc straszne rany.
- Naprawdę mogłabyś już przestać?
Wkurza mnie to.
Wychylała się nad jego ramienia bacznie obserwując każdy
ruch. Ignorowanie jej nie przynosiło oczekiwanego skutku. Zrezygnowany zawiązał
ostatni supeł odsuwając się od leżącego.
- Gapieniem się mu nie pomożesz –
syknął poprawiając srebrne pasemka – Posiadasz całkiem niezłe sztuczki co?
Zabawne, że potrafią tylko szkodzić.
Na samo wspomnienie tego co
zrobiła pod wpływem złości i gniewu, poczuła ogarniające ją poczucie winy.
Skurczyła się w sobie siadając na miejsce Prusaka obok Polski. Krzesło
zaskrzypiało nie znośnie.
- Gdybym miała mu coś zaśpiewać,
nie wyleczyłabym jego organów. Masz
rację moja moc nie służy do pomocy innym. Polska też to wie, ale staram się
korzystać z niej na tyle by móc choć trochę mu ulżyć.
Powiedziała to z taką pewnością w
głosie, że Prusak odpuścił jej stek komentarzy, które przez ten czas ułożył w
głowie. Intrygowało go na tyle, że o mało co nie zapytał się jej czy czegoś nie
zrobiła, ale ostatecznie sobie odpuścił.
- Nie ważne, nie obchodzi mnie
to… - jęknął, udając obojętność – Co zamierzasz zrobić?
Wzruszyła ramionami, wpatrując
się w śpiącego blondyna. Prusak westchnął cicho pod nosem wywracając oczami.
Tym razem jednak nie odszedł uciekając od ich ciągłego spojrzenia pełnego tego
czego każdy „normalny” człowiek powinien unikać. Przez chwilę zagapił się na
jej pełną oddania twarz, która nie wyrażała niczego innego.
Podniosła się z krzesła składając
na jego policzku delikatny pocałunek. Prusy odwrócił speszony wzrok, opanowując
ścisk w sercu. Sora odsunęła się od Polski muskając po raz ostatni jego dłoń.
- Wrócę… - szepnęła sama do
siebie patrząc na piękne rysy Polski - Dobrze, że kazałeś mi tu przyjść, dowiedziałam
się tego czego potrzebowałam. Zdaje się, że nie jesteś tak bezużyteczny.
Skierowała już o wiele bardziej
ozięble do podpierającego nonszalancko ścianę Prusaka.
- Zyskuję przy bliższym poznaniu,
wiesz – syknął sarkastycznie.
Uśmiechnęła się mimowolnie
rozbawiona jego uwagą.
- Polska jest teraz w stanie
„totalnego” zidiocenia i nie jest równie sprawny jak kilka dni temu. Ogólnie
jego obrona wynosi aktualnie zero – przerwał wbijając w nią swoje krwiste oczy
- Myślałaś, że nie dosłyszę? – dodał po chwili z ogromną pewnością i kpiną w
głosie.
Podszedł do niej bliżej wskazując
na swoje ucho. W jego oczach iskrzyła się czysta satysfakcja z przejrzenia jej
zamiarów.
- Po ostatnim razie jestem
cholernie przewrażliwiony na barwę twojego głosu. Usłyszę jak śpiewasz z dość
dużej odległości, pomijając wrodzony talent i skill, które każde z nas posiada.
Zacisnęła dłonie w pięści tak
mocno, że chrzęst jej kości przetoczył się echem po pokoju. Nie uszło to uwadze
Prus, który cmoknął z niedowierzaniem.
- Czyli jednak coś rozrabiałaś –
prychnął wesoło – A Węgry zawsze jęczy, że to ja robię problemy. Czuję
konkurencję w tej dziedzinie.
- Odczep się – powiedziała
krzyżując ręce – Nie masz o niczym pojęcia…
Zbiła go z tropu. Przestał udawać
rozbawienie sytuacją, powracając do poważnego tonu. Tym bardziej chciał
wiedzieć, bo Sora widocznie unikała tematu. Nie mówiąc nic Polsce narażała się
dostatecznie mocno. To właśnie było główną przyczyną jego zainteresowania.
- Mów co zrobiłaś, wyjdzie ci to na
dobre po dłuższym czasie. Chowanie jakichkolwiek sekretów, jest co najmniej
bezsensowne. W obecnej sytuacji mogłabyś sobie darować.
Zaśmiała się cicho, zarzucając
włosami na dekolt. Opuściła smutno wzrok wbijając go w ziemię. Przez chwilę
wpadła w dziwną dla niej melancholie. Powróciła myślami do wielu rozmów z
Polską na temat jej przeszłości. Kłamstwa i omijanie prawy szło jej dobrze
wyłącznie przez jakiś czas. Wciąż przecież wielu rzeczy od niej nie usłyszał.
Jej dłonie muskały bladą skórę na ramieniu,
drapiąc ją ostatecznie paznokciami. Robiła to mimowolnie próbując opanować
burzę myśli. W pewnym momencie przebiła ją, a po jej ręce popłynęła kropla
krwi. Widząc ten pokaz, Prusak podszedł do niej szybko, wyrywając dłoń z jej
skóry.
Doszedł do wniosku, że jest sobą dopiero
wtedy gdy spojrzała na niego pewnie, obudziwszy się z jakiegoś amoku. Patrzył
na nią oszołomiony nie mogąc zamknąć ust. Sora dotknęła jego dłoni starając się
ją lekko odsunąć od swojej własnej.
- Możesz mnie puścić. Już
wszystko w porządku.
Nie zapytała, tylko potwierdziła
to co zauważył. Odsunął się od niej puszczając dłoń, którą wcześniej wbijała
boleśnie w swoje ciało.
- Wychodzę – odparła jak gdyby
nic kierując się do drzwi – Zasłoń uszy za jakąś chwilę. Zanim wrócę do siebie,
muszę dokończyć to co zaczęłam tutaj.
Położyła dłoń na klamce
wzdychając ciężko. Prusaki stał obok kanapy, na której leżał Polska wpatrując
się z nią bacznie i ostrożnie. Wydawał się jej niemalże tak samo groźny jak
kiedyś. Widząc jej spojrzenie uspokoił się, nie mając zamiaru wpychać palców
między drzwi. Usiadł pod ścianą mając oko na Polskę i machnął jej ręką na „do
widzenia” ziewając głośno.
Widząc to uśmiechnęła się pod
nosem kryjąc w ciemności nocy.
*
Wieczór w jego domu należał do
jednych z najchłodniejszych. Przeprowadził się do najbardziej odległego od
denerwujących państw miejsca. W samych górach.
Wyglądając przez okno, mógł
zobaczyć chmury kłębiące się nad jego domem, i kilka domów. Ciemno zielone oczy
przeszukiwały natarczywie cały teren wokół niego jakby upewniając się w swojej
bezpiecznej strefy. Do tej pory nie mógł pozbyć się leku, przed zaśnięciem.
Dochodziła druga w nocy. Nie potrafił już zasnąć ze spokojem, czekając na miły
sen. Sen nie wydawał się już żadną ostoją. Wiele tygodni znosił koszmarne
pobudki i wielogodzinne próby pozbierania się po nich. Od tamtej pory wiele się
zmieniło.
- Szwajcario? - usłyszał z drzwiami
- Mogę wejść?
Nabrał powietrza chcąc
odpowiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle. Wiedziała, że nie spał. Udawanie,
że jest inaczej było bez sensu. Mimo to, nie miał ochoty się z nią teraz
widzieć, choć ucisk w klatce piersiowej wyraźnie temu przeczył. Chciał by jego
osoba była dla niej ważna. Zaczynał stawać się zbyt arogancki i egoistyczny z
powodu prostackich zachowań i potrzeb. Tłamsił w sobie dostatecznie wiele by
zwariować, ale dodał i to do swoich ścisłych zasad.
Oddzielić Lichtenstein od swojego
domu – to musi się kiedyś stać. Poradziłaby sobie sama. Zresztą, czemu zgodził
się na to wszystko?
Chciał zajmować się swoimi interesami, pracą i
rozwojem swojego domu. Wszystko poszło zupełnie w innym kierunku. Gdy został
personifikacją państwa, zostały mu wytyczone cele i prawa, jakie tu panują,
teraz miał kompletny mętlik w głowie. Sama nauka nie zajmowała mu wiele, już
teraz dorównywał gospodarkom niektórym państwom. Przygarnięcie pod swoją opiekę
Lichtenstein było zwykłą próba ucieczki, lub dowartościowania. Nie raz
powtarzał sobie, czy możliwe by jego strona personifikacji kazała mu umacniać
się i powielać swoją władzę, dzięki dodaniu jej domu.
Minęła kolejna żmudna godzina.
Tykanie sekundnika, odbijało się echem w pokoju. Jeszcze tylko parę godzin do
świtu, tyle tylko brakowało by mógł odetchnąć z ulgą. Po chwili jego wzrok
skierował się na drzwi. Widział cień świecy i kogoś jeszcze. Wstał z podłogi
podchodząc do drewnianych i pięknie ozdobionych drzwi. Nacisnął na klamkę, i
poczuł jak coś napiera na nie swoim ciężarem.
- Lichtenstein…
Otworzył szeroko oczy,
natychmiast podpierając jej kruche ciało o swoje własne. Była kompletnie zimna,
ale spała dość głęboko by nie zauważyć, że chłopak kładzie ją delikatnie na
łóżku przykrywając kołdrą i czerwoną narzutą. Usiadł obok niej, przyglądając
się jej bladej twarzy. Tego też nie mógł zrozumieć, dlaczego każdy z nich ma
strasznie jasną cerę, o wiele bardziej wytrzymałe ciało, umysł – w co teraz
szczerze wątpił. I przede wszystkim jakieś ukryte zdolności.
Wszystko było poza jego
możliwościami - nie mógł zrozumieć, nie mógł się dowiedzieć. Pochylił się do
drobnej panienki pogrążonej w śnie, kładąc głowę na jej piersi. Zasnął.
Jakie to długie.... Ale przetrwałam !! Wspaniały. Cudo. Nie ogarninam tylko, o co chodzi z Liechtenstain. Że niby zasneła pod jego drzwiami ?
OdpowiedzUsuńSenpai mi obiecał Licię i ja na Licię dalej czekam. I na resztę bałtyków
UsuńLiechtenstain <3 Tak się zaczekała, że aż zasnęła xDD To jest dopiero oddanie! Aż mi powiało kanonem :D
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo długi, chciałabym potrafić takie pisać. Zazdroszczę cierpliwości. Wolę chyba nieco krótsze, wtedy niedosyt jest o wiele większy, ale taka długość jest bardzo przyjemna xDD Normalnie jakbym książkę czytała. Świetnie piszesz. (Tak, wiem, że już to mówiłam xD) W rozdziale nie działo się zbyt wiele, ale to w końcu komuna xD Ludzie jakoś wtedy egzystowali. Rosja bije Węgry... Cham. (Ale to wie każdy, niestety.) Ogólnie scena z Węgrami i Austrią bardzo mi się podobało. Prusy jak zwykle poprawił mi humor. Bardzo lubię przedstawienie jego postaci u Ciebie. Aktualnie żyje, bo jest NRD, co nie?
Tak jak Marianna czekam na Litwę, ale wiem, że nie będą z Polską przyjaciółmi. No bo kto to widział, żeby Polska i Litwa się przyjaźnili po tym, jak Polska Tourysa wykorzystywał. To była tylko znajomość, z której oba kraje czerpały korzyści xD. (Chociaż ty to doskonale wiesz, a ja po prostu muszę napisać to, o czym myślę, bo inaczej nie przeżyję xDD)
Dobra, rozdział był świetny, czekam oczywiście na więcej. Wybacz, że się nie rozpiszę, ale muszę lecieć pouczyć się fizyki i roli na "Dziady", więc...
Niech Moc będzie z Tobą!