wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 88



Przy dużym oknie, falowała powoli biała zasłona, wpuszczając promienie słońca i świeży powiew wiatru. Pachniało ściętym świeżo drewnem i mokrymi od prania rzeczami. Dzień wydawał się o wiele weselszy dzięki rozpogodzeniu się tuż za oknem. Słońce wręcz zachęcało by korzystać z życia przez ten ulotny moment. Śnieg topniał powoli skapując, co chwilę z głośnym pluskiem na parapet. Zamarznięte sople rozświetlone przez promienie migotały wpuszczając świetlne zajączki do pomieszczenia.
- Skończyłam! - powiedziała z dumą, patrząc na nowo wyprane zasłony ozdabiające okno.
Do małego pokoiku, w którym stała, wszedł srebrno włosy chłopak o ponad przeciętnej budowie. Luźna bluza choć ogromnej wielkości, opinała się na jego mięśniach, tuszując jego prawdziwą niegdyś siłę.
- Ja też! – odetchnął radością odrzucając ostatnie pudło na ziemię.
Podszedł do niej wycierając ostatnie oznaki zmęczenia na jego twarzy. Zasłony falowały zbuntowanie na wietrze kołysząc się między stroną lasu a wnętrzem pokoju. Był strasznie mały, ale przytulny i jedyny w swoim rodzaju.
Ścisnął jej dłoń, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie miało pięter, ani żadnych większych dodatków. Poza kominkiem stojącym przed kanapą, z wieloma poduszkami, na życzenie Węgierki. Tych parę metrów było dla niego niczym oazą posiadając swój własny kąt.
- Jest idealnie, nie? - westchnęła, uśmiechając się szeroko.
Prusak, wzruszył wymijająco ramionami, spotykając się po chwili z jej karcącym spojrzeniem. Nie chciał mówić, że wszystko jest tak, jak sobie zaplanował. W myślach kłębiło mu się wiele obrazów związanymi z przyszłością tego miejsca. To wystarczyło, żeby mógł stwierdzić, że odkąd umarł nie zaznał większego szczęścia.
Chatka mogła z zewnątrz przypominać dom drwala, bądź komuś podobnemu do niego. Z pewnością trudno byłoby komuś dojść do wniosku, że to będzie jego dom - I jej. Jeśli tylko znajdzie chwilę by tu przyjechać.
- Podziękowałeś mu już? - tym pytaniem, idealnie popsuła mu całe rozmyślanie.
Wywalił oczami do góry nie omieszkując przy tym skrzywić się z niesmakiem. Na jego twarzy wyrysował się typowy grymas, gdy tylko rozmawiało się o Polsce. Szatynka westchnęła nie mogąc zrozumieć jego tępego toku myślenia.
- Nie – odparł -  Ten kretyn nie dostanie podziękowań od kogoś takiego jak ja! - syknął ciesząc się sam do siebie – I tak ta chałupa to szczyt na co go stać…
Po chwili dostał potężną sójkę w bok, od której o mało co nie wylądował na ścianie obok. Westchnął poirytowanie poprawiając srebrne kosmyki. Sójka, którą zaserwowała mu Węgry wgniotła mu się na stałe w żebra boleśnie pulsując. Jak zawsze nie omieszkała użyć wobec niego siły fizycznej.
- Cholera! Przez ciebie kiedyś nie będzie mnie stać na bandaże i leki przeciwbólowe! – pomasował miejsce uderzenia ponownie podchodząc do niej z ostrożnością.
Węgierka zmierzyła go spojrzeniem krzyżując ręce. Widząc ten pokaz nieuzasadnionego zdenerwowania uderzył pięścią o ścianę, nie rozumiejąc jej zachowania. Dlaczego tak bardzo jej na tym zależało?
- Niby dlaczego miałbym mu dziękować!? – krzyknął ukazując swój kieł – Za te upokarzające życie?! Czy kurwa za to, że jarałem u niego w kominku przez bite godziny?
Mając serdecznie dosyć jego wybuchów i mruczenia pod nosem nie jednego z przekleństw, chwyciła za jego kołnierz przyciągając go do siebie na wysokość swoich oczu. Zaskoczony Prusak poczuł się jak zbesztane dziecko przez siłaczkę.
- Pójdziesz. Mu. Podziękować – wyrecytowała przez zęby akcentując każdą sylabę z sykiem – Ciesz się. Awansowałeś z bezdomnego nieudacznika na nieudacznika z domem. To już coś, żeby zacząć od nowa, więc grzecznie podkulisz ogonek i lepiej żebyś się wykazał, bo jak nie…
- To co? – przerwał jej ciekawy swojej kary. Uśmiechnął się złośliwie widząc rumiane policzki i zaszokowane zielone oczy.
- Doniosę, że mieszka tu zbok i śmierdziel – skwitowała puszczając jego ubranie, jakby miało to przejść na nią.
Odsunęła się rozglądając ciekawsko po pokoju. Widząc jej obojętność zmrużył oczy krzywiąc usta. W tej chwili coś mogło go przejechać a węgierki już to nie obędzie.
- Aha – odpowiedział załamany jej reakcją. Zdawała się być kompletnie odporna na jego teksty, które w żaden sposób nie mogły przebić się przez jej barierę.
Usiadła na kanapie przeciągając się leniwe niczym kot. Nie miała ochoty się z nim kłócić, była zbyt zmęczona. Spojrzała ze zniechęceniem na puste kartony, z których wypakowywali rzeczy. Kanapę, materace i inne, które uważała za konieczne by w jakikolwiek sposób odciążyć Prusaka od szarej rzeczywistości. Przyniosła właściwie wszystko to co mogła wynieść ze swojej willi w Budapeszcie. Przewiezienie tutaj przez zamknięte granice Polski wiązało się z cudem. Zatopiła twarz w poduszkę, starając się zakłócić jęczenie Prusaka, biciem swojego serca.
- Za jakie grzechy wy musicie się lubić… - wymruczał pytając samego siebie – Zabiłem go, ale dziad zmartwychwstał, to ja tu jestem poszkodowany do cholery!
- Stul dziób… - wyszeptała chowając twarz w poduszce.
Usiadł ciężko na ziemi opierając się plecami o skórzaną kanapę. Tuż za nim Węgry starała się ze wszystkich sił pozbyć jego jęków, i móc chwilę odpocząć. Kilka brązowych pasemek opadło na jego potężne ramiona, kłócąc się z jasnymi białymi pasemkami.
- Węgry? – zagadnął sprawdzając, czy już śpi.
Nie spotkał się z odpowiedzią. Przymykając powoli oczy, zasnęła po chwili, wzdychając cicho. Chłopak zasępił się, czując jak obojętność dziewczyny uderza w niego niczym kolce. Oparł głowę o skrawek kanapy, patrząc się w sufit. Czuł jej oddech we włosach, który raz za razem podnosił jego kosmyki w górę.
Zamyślił się przez chwilę, przywołując rozmowę z Polską tydzień temu. Od razu zmarszczył nos widząc jego dumną twarz w myślach. Jedyne, co go zdradzało to widoczne wory pod oczami, które z całą pewnością nie dodawały mu atrakcyjności.
- Weź te klucze, pięćdziesiąt kilometrów stąd, znajdziesz chatę. Trudno będzie ci ją znaleźć w tym lesie, ale niedaleko stąd na północ, rośnie wysoki dąb, możesz się nim kierować. Teraz na pewno jest przykryta śniegiem.
Stary klucz odbił mu się w oczach ukazując gdzie niegdzie stare srebro. Zgniótł go w pieści wbijając w Polskę zdenerwowany wzrok.
- Dlaczego mi je dajesz?
- Pomogłeś mi w budowie dachu, ucieczce z więzienia Rosji, udało ci się przywołać tu Sorę. Tak samo jak tobie, ten pomysł nie bardzo przypadł mi do gustu, ale możesz dziękować wyłącznie Węgierce. Gdyby nie ona, nie dostałbyś ode mnie nawet jedzenia. Zresztą chcę odrobiny spokoju. Czuje się jakbym miał pod opieką wstrętnego srebrno włosego bachora.
 -  Za budowę głupiego dachu, malowanie ścian i wstawianie porządnych okien, dostał klucze do domu” A myślałem, że to mój brat, daje świetne wynagrodzenia… - pomyślał, bawiąc się kluczykiem w dłoni – I tak dałbyś mi jedzenie…
Nie raz jak przychodził posiedzieć tuż przy ścianach jego domu, zastawał tam jakiś owoc i wodę. Przebywanie blisko siebie nie było w ich naturze i tak raczej pozostanie, ale widać, że coś się w obojgu ruszyło.
Polska od jakiegoś czasu nie wynurza się w ogóle ze swojego skrytego w lesie domostwa. Odcina się od reszty świata by udoskonalić swój wielki plan pokonania Rosji. Jakby w ogólne, ktoś wierzył w jego wygraną.
Całkowicie pochłonięty pracą nie zwracał już uwagi na nikogo. Nawet podczas krótkich odwiedzin Szwajcara, ledwo, co wynurzył się z domu by oddać potrzebne papiery, porozmawiać o polityce i ukryć się z powrotem w swojej norce.
Słowo norka właściwiej określałoby jego obecne „darowane” mieszkanie. Mieściła się w nim tylko kanapa i parę komód. To i tak więcej niż mógłby sobie wymarzyć przez ostatnie lata. Węgry przyniosła meble narażając się swojemu szefostwu tylko po to by móc mu dać odrobinę szczęścia. Widział to w jej oczach nazbyt dobrze i wyraźnie.
Westchnął ciężko przecierając dłonią zmęczoną twarz.
Udzieliło mu się zmęczenie Węgierki. Powieki powoli mu opadały, narzucając senność i zamglony wzrok. Spokojny sen w ciepłym domu.
- Powiem… mu - powiedział cicho, zapadając w sen.
Słysząc dźwięk jego głosu mimowolnie uśmiechnęła się śniąc dalej.



*


Telefon. Jego dźwięki, nie dawały mi już życia od ponad dwóch godzin. Nie mogłem się na niczym skupić. Przez ten czas udało mi się wyzdrowieć na tyle by nie przejmować się małymi oznakami bólu. Gdy tylko poczułem sprawność w dłoniach i nogach biegałem stąd do miasta załatwiając poboczną robotę. Oczywiście nie chodziło mi o płacenie rachunków. Czasy się zmieniły, szefostwo zaczynało zupełnie wytrącać nas ze statusu
„cokolwiek znaczący”. Takie rzeczy nigdy nie miały wcześniej miejsca, nie wiedziałem, czy zacząć się cieszyć, czy wręcz załamywać. Jako państwo, które w przeszłości jako pierwsze wyskakiwało na sam front i zabijało tyle wrogów ile się dało, aż do ostatecznej bitwy z innym państwem, nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że nie mam już na nic wpływu.
Spojrzałem na papiery przed sobą z czystą niechęcią. Odizolowanie się od reszty państw było mi potrzebne na przemyślenie wszystkich działań. Tym bardziej, że podejrzewałem ich koniec wraz z załatwieniem sprawy z Rosją. Odsunę się w cień, i dam im robić, co chcą – taki miałem plan, ale ile z tego uda mi się zrobić?
Uderzyłem głową o blat, zawalając z biurka góry papierów. Byłem nimi dosłownie zasypany. Przeniosłem już, co ważniejsze i sentymentalne dla mnie dokumenty z willi konferencyjnej. Jak i również ze starego domu położonego wśród ukochanych pól.
Mimo tego, że kompletnie się odizolowałem, wciąż coś nieustannie nie dawało mi spokoju. Pod schodami, zrobiłem dla siebie mały schowek z biurkiem i krzesłem, może jeszcze mała lampka, mogła się zaliczać do wystroju tego wnętrza. Wszystko po to, żebym mógł skupić się na pracy. Jednak od jakiegoś czasu trudno było mi wypełnić, choć jedną stronę w dokumentach. Cały czas wszystkie myśli przyćmiewała mi Sora. Nie pamiętam co się stało zaraz po tym jak odleciałem, Prusy gadał od rzeczy i nie mogłem z tego bełkotu nic zrozumieć. Czyli jak zwykle, gdy pytałem o coś Prusy.
- Przysięgam, na gwiazdkę dostanie ode mnie wodoodporny kalendarz… - wymruczałem przybity ciągłą pracą.
Odczuwałem, co najmniej największą tęsknotę w życiu. Nie było jej naprawdę długo. Z moich wykreślanek w kalendarzu wynikało, że minął już prawie miesiąc.
Po chwili ponownie rozbrzmiał telefon. W niecałych ośmiu metrach kwadratowych, trudno było nie usłyszeć jego wycia. Na dodatek echo powielało jego irytujący dźwięk dostatecznie mocno bym tracił cierpliwość. Zdenerwowany już do reszty chwyciłem nerwowo słuchawkę, starając się nie zgnieść jej w dłoni.
- Czego!? - Krzyknąłem do słuchawki.
 Po chwili ktoś poczęstował mnie sygnałem oznajmiającym koniec rozmowy.
Siedziałem w odrętwieniu, trzymając trzęsącą się dłoń z telefonem przy uchu, z nadzieją, że nie działo się to naprawdę. Odłożyłem spokojnie słuchawkę. Nabrałem powietrza zamykając oczy. Po czym chwyciłem cały telefon uderzając nim na drugi koniec pokoju. Wbił się w ścianę, co niestety wyrządziło mi kolejne kłopoty, z wgnieceniem w nowo pomalowanym domu. Krzyknąłem ze wściekłości, klnąc na całe gardło to, co mi ślina na język przyniosła. Kopnąłem drzwiczki, od schowka wyważając je z taką mocą ze wypadły z zawiasów. Kilka kartek naganiających ludzi do walki,  razem z nimi.
- Niech to szlak!!!
Po chwili zdałem sobie sprawę, że nie byłem sam. Zdmuchnąłem kosmyki włosów, z twarzy, które w moim ataku szału, były niemiłosiernie poczochrane.
- A więc to nazywa się Polska cierpliwość? Godne zapamiętania… - powiedział do głębi poruszony moim zachowaniem.
Stanąłem jak wryty w pozie znaczącej, że właśnie coś wyrzuciłem z dużą siłą. Spojrzałem w ich stronę z twarzą idioty, prostując się. Otrzepałem białą koszulę uśmiechając się do nich łagodnie.
- Dzień dobry - wydukałem - Herbaty?
Cała dwójka spojrzała na mnie z dystansem.
- Poproszę, ale nie tą, którą pijasz ty, jeśli łaska - odparował, kładąc biały beret na komodzie. Jasne włosy uwolnione spod materiału, rozłożyły się na różne strony.
- Ja nie mam ochoty, ale dziękuję Polsko - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, zdejmując z pomocą Szwajcarii płaszcz.
Przekląłem siebie w myślach. Musiałem wyglądać jak idiota.
- Wyglądasz jak idiota – stwierdził, jakby czytając mi w myślach - Nie masz nic do roboty? Myślałem, że jesteś zalatany - stwierdził, posyłając mi jednocześnie złośliwe spojrzenie niewiniątka - Widać Węgry za bardzo wyolbrzymia…
Odgarnąłem włosy do tyłu niczym starszy brat Prus, spoglądając obojętnie na Szwajcara. Ten komentarz naprawdę nie pomagał mi się uspokoić, a grabił sobie jeszcze bardziej, bo był świadomy, że nie należę do cierpliwych.
- Gdybym mógł się skupić z pewnością by mi się udało, coś zrobić. W końcu, który to już raz Rosja uchodzi za wrzód na tyłku? Z całą pewnością mam teraz ochotę na wszystko, poza planowaniem wyrwania się z jego żenującej władzy, która pozbawia życia moich niewinnych mieszkańców. Wiec, Tak. Nie mam nic do roboty.
Lichtenstein stanęła między nami, bo w jakiś sposób byłem zdecydowanie bliżej Szwajcara niż minutę temu. Żołnierz wyglądał dziwnie. Dopiero z bliska mogłem zauważyć ogromne worki pod oczami, które kompletnie kontrastowały z jego bladą cerą. Wręcz przestawał wyglądać groźnie jak do tej pory.
Lichtenstein krząknęła lekko odpychając Szwajcara dłonią. Ten stanął jak wryty czując jej dłoń na swojej klatce piersiowej. Widząc ten pokaz straciłem rezon zerkając to na nią to na Szwajcara. Nie wyglądał na specjalnie zawstydzonego jak zawsze.
- Co was sprowadza, naprawdę nie jestem teraz odpowiednim kompanem do towarzystwa – odparłem dając sobie spokój z i tak nic nie wartą kłótnią.
            Wskazałem drogę do małego saloniku połączonego z kuchnią, siadając na kanapie. Poprzednia była trochę ubrudzona moją krwią, więc sam zrobiłem nową kupując miękki materac z pięknymi wyszyciami w kształcie kwiatów. Dom był już całkowicie ukończony, z pomocą Prus wyglądał przytulnie i wygodnie. Miejsca było o wiele mniej niż w moich poprzednich domach, ale tak czułem się o wiele lepiej.
Państwa usiadły naprzeciwko mnie rozglądając się z zaciekawieniem nowym kątom.
- Ile jest pokoi na piętrze?
- Jedno. Tylko sypialnia, dla mnie i …– uciąłem gryząc się w język – Zresztą nie ważne, dziwi mnie fakt, że tak szybko znaleźliście tę drogę. Mapa, którą wam dałem mogła być niekiedy niejasna.
Żołnierz wyjął ją z płaszcza rozwijając na stole. Lichtenstein obserwowała każdy jego ruch, a jej troskliwe spojrzenie lustrowało od czasu do czasu jego twarz, jakby upewniając się, że wszystko w porządku. Odnosiłem wrażenie, że to sama panienka zachowywała się nad wyraz opiekuńczo, zupełnie jakby ich role odwróciły się.
- Wiem – odparł nie ukrywając pretensji – Poprawiłem ją w czasie marszu, żeby dojście tutaj od granicy z Czechosłowacją było łatwiejsze. Nadużyłem niepotrzebnie kilku kilometrów drogi. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, jak bardzo tego nie cierpię.
Wzruszyłem ramionami przyznając w duchu, że mapę robiłem w dużym pośpiechu, nakreślając najlepiej znaną mi trasę. Zamierzałem zabrać się do jej poprawienia po ich przybyciu. Świat jednak daje sobie nieustannie przypominać, że Szwajcaria nienawidzi marnować czasu.
- Wracając do sedna, miałem ci coś przekazać – powiedział stanowczo chowając mapę do wewnętrznej kieszeni płaszcza – Dotycząca nie tylko ciebie, ale i samej Węgierki.
Poruszyłem się niespokojnie nachylając się lekko do przodu. Sprawa nie przedstawiała się za dobrze. Sądząc po jego minie, wręcz zmusiła go do przyjścia tutaj z powodu jej powagi.
- Co się dzieje? – zapytałem.
Lichtenstein odwróciła wzrok bawiąc się białymi rękawiczkami.
- U ciebie sprawa przedstawia się w sposób dla wszystkich jasny. Nie wiem, kiedy planujesz atak na Rosję, i nie bardzo mnie to teraz obchodzi to twoje polityczne sprawy. Musisz jednak wiedzieć, że to wszystko, co robisz zaczyna oddziaływać na innych. Szczególnie na Węgierkę.
- Niby, jaki miałbym mieć na to wpływ? Nie mogę się ruszyć bez jego wiedzy, ani nawet ruszyć palcem w kierunku jakiejkolwiek granicy. To, co mówisz Szwajcario nie może mieć miejsca, Rosja i tak przekręca wszystkie fakty na swoją korzyść. To, co dostają inni to zwykła propaganda.
Westchnął zniecierpliwiony wbijając we mnie swoje srogie spojrzenie, które ciskało we mnie piorunami. Lichtenstein wstała spacerując po pomieszczeniu. Podążyłem za nią wzrokiem nie rozumiejąc je nagłego zachowania, bez żadnego słowa wyjaśnienia. Ona też była państwem, mogłabym się, choć trochę udzielić do rozmowy. Szwajcaria odkrząknął głośno ściągając na nowo moją uwagę.
Zrobiłem to niechętnie, cały czas zaniepokojony zachowaniem dziewczyny.
- Węgry też chcę się wyrwać Rosji – odparł czując, że i tak nie rozumiem, jeśli nie wypali tego od razu – Nie masz pojęcia jak bardzo Rosja chce cię zdeptać, a przez to, że traci kontrole tutaj, nie pozwoli sobie na to u innych. Rozumiesz, do czego dążę?
Z każdą sekundą w mojej głowie zaczynał pojawiać się dość wyraźny obraz tego, co może się właśnie dziać na ziemi Węgierskiej. Zacisnąłem pieści, co spotkało się z bolesnym kuciem w wciąż leczących się koniczynach.
- Cholera – syknąłem wściekły – Węgry siedzi w tym równie długo jak ja… Gulaszowy komunizm przestanie być chyba taki wspaniały, jak o tym gadają. Prawa człowieka, to nie prawa państwa. Węgry obrywa na pewno za wszystkich…
Przytaknął mi niemo, nie starając się oczywiście w żaden sposób łagodzić moich przypuszczeń. Przejechałam nerwowo dłonią po włosach próbując orzeźwić umysł, za wiele to jednak nie dało.
- Słyszałem, że niedługo będzie ją obowiązywać zakaz, podobny do tego, z którym obecnie się męczysz – dodał po chwili.
Czując, że już gorzej być nie może spojrzałem na niego ciężko, czekając na nowe informacje.
- Zamknięte granice. Węgry nie będzie mogła już tu przychodzić, Rosje wyraźnie denerwuje fakt waszych relacji. Nie żebym ja nie miał z tym żadnych problemów, dostaje ostro do swojego szefostwa. Jednak na pewno jest to dobry ruch polityczny Polsko, zbyt rzadko myślisz o czymś podobnym.
- Nie będę prowokował do wojny Szwajcario. Już dość wylałem przez nie krwi. Uniknę jej, co więcej będę wolny pokonując Rosję, jego rząd i przekonanie o swojej niezniszczalności. Prawdziwym ruchem politycznym jest ten, dzięki któremu nie narażam życia innych, zabijając innych od środka.
Nagle coś zaskrzypiało zdradzając czyjś niewłaściwy krok. Wiedziałem skąd dochodził dźwięk, znałem go nad wyraz dobrze. Specjalnie pozostawiłem ten skrzypiący schodek, ale własnego bezpieczeństwa i spokoju.
- Lichtenstein – powiedziałem surowo, nie odwracając się do niej – Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wchodziła na górę. To mój pokój.
Szwajcar skierował wzrok na panienkę, która tuż za moimi plecami skradała się cicho ku górnej sypialni.
- Chyba już się domyślam celu waszej wizyty.
Wstałem z kanapy patrząc na Szwajcara z prawdziwie wyrytym smutkiem na mojej twarzy. Zabolało to bardziej niż myślałem.
- Sory nie ma. Od kilku tygodni jak wiecie mieszkam sam, zajmując się nudną robotą. Gdyby tu była na pewno zeszłaby ci z oczu Vash.
Używając jego imienia od razu postawiłem go do pionu. Wstał szybko sięgając mimowolnie do broni przypiętej do pasa. Rozumiejąc swoją nagłą pobudkę wywołaną moim nagłym zachowaniem, opanował się spuszczając z tonu.
- Wybacz. Będziemy się zbierać, to wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Lichtenstein.
Przywołał ją do siebie trzymając w dłoni jej płaszcz. Dziewczyna podeszła cicho unikając mojego spojrzenia. Nie byłem na nią zły, wiedziałem, ze robiła wszystko dla Szwajcarii, choć teraz zdecydowanie bardziej na swoją rękę.
Gdy Szwajcar skierował się do drzwi, nie ruszyła się z miejsca. Odwróciła się szybko w moim kierunku pokazując swoje duże szmaragdowe oczy, niczym nieróżniące się od brata. Biły od nich przeprosiny, których nie mogła ubrać w słowa. Poruszony jej uczciwością nie mogłem nie uśmiechnąć się do niej łagodnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Lichtenstein, musimy iść – usłyszała za plecami.
- Wybacz, Polsko. On wciąż…
Po chwili Szwajcar złapał ją za drobną dłoń i delikatnie popchnął ku wyjściu. Wyglądało to dość komicznie tym bardziej, że ledwie ją dotykał.
- Do widzenia Polsko – powiedziała już głośniej – Powodzenia!
- Tak, lepiej niech nie ginie… wciąż wisi mi pieniądze.
Komentarz Szwajcara zakończony trzaśnięciem drzwi, nie dał mi nawet szansy na odpowiedź. Nie byłem pewny jego stosunków z Sorą, ale wiedziałem, że nie zamierzał przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Chyba tylko Lichtenstein znała dokładnie jego obawy, ale nie miałem teraz głowy na rozterki, które męczyły Szwajcara. Właśnie od tego miał swoją podopieczną, w końcu ile lat trzeba, by zrozumieć tak oczywiste uczucie, którym się nawzajem darzyli. Upartość Szwajcara potrafiła czasami po prostu wszystko skomplikować.
Odwróciłem się w kierunku schodów, klękając tuż przy drugim schodku, który wydawał nieprzyjemny dźwięk. Podniosłem drewnianą deskę ujawniając swoje skarby ukryte wewnątrz niego. Biała wstążka, która była już tylko kawałkiem materiału, straciła kompletnie swój pierwotny kolor.
Żałowałem, że nie będę mógł jej więcej nosić. W dawnych czasach podnosiła mnie na duchu. Odłożyłem ją na miejsce muskając po raz ostatni jej delikatny materiał.

Natka będzie dziś :]

Chcę jeszcze pożyć :[
I nie będzie świątecznej notki przykro mi :[