niedziela, 1 sierpnia 2021

Rozdział 119




Usiadła elegancko na gałęzi zakładając nogę na nogę, po czym obrzuciła jednego z kompanów niechętnym spojrzeniem.

- Nie musiałeś go wieszać – mruknęła kąśliwie, wbijając w niego wzrok.

Chłopak prychnął pod nosem, odwdzięczając się jej równie nieprzyjemnym grymasem.

- Mogłaś zaczekać. Zresztą ominęło cię najlepsze! Żebyś widziała ich miny, byli zupełnie przerażeni! – krzyknął ze śmiechem huśtając się na gałęzi – Widać, naprawdę musisz nimi gardzić, skoro wskazałaś nam ich jedyną kryjówkę.

- Nie twój interes kogo nienawidzę.

Puścił się drzewa upadając twardo na ziemię. Sora cały czas nie omieszkała patrzeć na niego z góry, usadawiając się na jednej z wyższych gałęzi. W nocnym świetle jej piękna figura i majestatycznie wyglądająca twarz, przypominały nimfę gotową kusić podróżników. Długie, Białe włosy, które przez większość czasu miała rozpuszczone szamotały się niedbale pod wodzą wiatru.

Widząc jak lekceważąco się do niego zwraca, rozbudził się w nim gniew, który wstrząsnął jego ciałem. Zacisnął pięści. Żadne z nich nie zamierzało odpuścić. Dopiero, gdy oparty o drzewo białowłosy przywódca grupy zamknął z głośnym brzdękiem książkę, błyskawicznie obrócili ku niemu głowę. 

- Skończcie te wygłupy – przerwał im nie tracąc obojętnego głosu – Idziemy dalej. Mam to co chciałem uzyskać. Teraz, gdy dobrali się w grupy łatwiej ich będzie odszukać i wykończyć za jednym zamachem.

- Chcesz to zakończyć Arti’e? – parsknął z nie ukrywaną radością Green.

Arti’e przytaknął spoglądając na jego dziecinnie uradowaną twarz. Po chwili skierował się w stronę Sory. Dziewczyna pojawiła się przy nim niemal bezszelestnie. Przyglądał się jej w milczeniu, dostrzegając swoje odbicie w jej rubinowych oczach. Nie odezwała się ani słowem, gdy ten zagapił się melancholijnie na jej twarz. Robił to dość często tracąc kontakt ze wszystkim wokół. Tym samym nie widziała przeszkód by mu tego zabronić. Wydawał się wtedy zupełnie zagubiony.

- Wierzysz w Boga? – zapytał po chwili obojętnym głosem.

Zdezorientowana nagłym pytaniem, przyjrzała mu się badawczo szukając podstępu. Tym razem jego surowe i chłodne oczy nie wyrażały niczego, ani też nie dał jej pretekstu by myśleć o tym pytaniu jak o teście.

Zamyśliła się na moment odwołując się do wspomnień związanych z bliskim jej przyjacielem, który zwykł często przebywać w małym ołtarzyku. Wydawał się wtedy spokojny i szczęśliwy. Nie potrafiła jednak określić, czemu zawdzięczał tą równowagę ducha.

- Trudno mi wierzyć w coś czego nie widzę – odpowiedziała – Jestem jednak gotowa wierzyć, że nic nie dzieje się bez przyczyny… że wszystko wydaje się być nieuniknione. Powoli kształtuje nasze przeznaczenie.

Czekała cierpliwie na jego odpowiedź, ale gdy tylko skończyła mówić zamknął na chwilę oczy, po czym skierował się do szalejącego z radości brata. Bez słowa.

Nagle zawiał silny wiatr, który podniósł z ziemi wszystkie liście szamocząc nimi w dzikim tańcu. Przymknęła oczy starając się osłonić przed lecącymi pyłkami. Bracia stanęli jak wryci przyjmując na siebie uderzenie wiatru. Wyglądali jakby byli do niego przyzwyczajeni, a ten tylko dodawał im sił.

 Schowała za ucho nieposłuszne białe kosmyki, przyglądając im się ze smutkiem. Po miodowych włosach zostało tylko wspomnienie, próbowała przyzwyczaić się do zupełnej zmiany, ale i tak przychodziło jej to z trudem.

Nie mogła zasnąć rozmyślając, czy ktokolwiek ją jeszcze pozna z nowym wizerunkiem, który w żaden sposób nie przypominał już kogoś pięknego i dobrego. Szczególnie doskwierał jej niepokój, gdy tylko pomyślała o Polsce. Westchnęła ciężko zasłaniając się długim białym płaszczem. Tylko tak mogła ukryć ich wspólny sekret, choć starała się nie zbliżać za nadto do braci, by nie przykuć ich uwagi.

Od kilku tygodni nie było mowy o swobodnym poruszaniu się i odkrywaniu ciała. Brzuch rósł niespodziewanie szybko, a czasu miała coraz mniej.

- Idziemy – zarządził Arti’e – Na początek zaczniemy od najsłabszych. Udamy się na południe. Potem zajmiemy się bardziej problematyczną resztą państw – przerwał, spoglądając na Sorę – Powinnaś się cieszyć. Spotkasz tego, którego tak zażarcie chciałaś zabić własnymi rękoma. Jestem bardzo ciekawy państwa, który potrafił na tak długi czas wpłynąć na niezależne Morze Bałtyckie.

Udała, że zupełnie ją to nie obchodzi, po czym ruszyła za nimi wyłączając się z dalszej rozmowy. Ostatnie słowa wciąż bębniły jej w uszach niczym powracające echo. Musiała przyznać mu rację, Polska rzeczywiście miał na nią ogromny wpływ. Cały jej charakter podporządkowała pod jego zasady i możliwość sympatii. Zabawne jak wiele może zmienić proste uczucie.

Tym samym od razu przypomniała sobie o zmianie, która w niej zaszła. Dotknęła dłonią długich białych pasemek przeplatając kosmyki między palcami. Ostatnie nici, które łączyły ją w przeszłością zniknęły na zawsze. Teraz może patrzeć tylko w przyszłość. Sielanka, którą żyli właśnie się skończyła.

W końcu ludzie nie mogą żyć bez wspomnień, ale nie mogą też żyć tylko nimi.

*

- O czym tak rozmawialiście Litwo? – zapytał z uśmiechem na ustach – Wydawało mi się, że obaj stęskniliście się za sobą. To bardzo interesujące, szczególnie z twojej strony. Czyżby ogień waszej przyjaźni przyćmił nienawiść, którą tak pielęgnowałeś?

Brunet spojrzał na Rosję obojętnym spojrzeniem, w którym zamknął na klucz wszystkie swoje emocje. W końcu w rozmowie z ucieleśnieniem zła, nie należałoby pokazywać ani grama strachu, czy zaangażowania.

- Nic wielkiego – odparł – Zbędna wymiana zdań, nie mająca w sobie żadnych wartości. Jestem zdziwiony, że zdołał zgromadzić wokół siebie grupę dość specyficznych państw. To dość nietypowy widok.

Oko Rosji zwęziło się niebezpiecznie, a uśmiech zadrżał niepewnie. Widząc to, Litwa przełknął ślinę, starając się opanować narastające nerwy. Dwóch braci stało tuż za nim nie odzywając się ani słowem. Lepiej dla każdego by nie wtrącać się w żadną z zaczętych gier Rosji.

- Może masz ochotę do nich dołączyć? Skoro przykuł twoją uwagę zdaje się, że miałeś w tym cel, by do niego zagadać.

Podszedł bliżej Litwy sięgając dłonią jego guzików od munduru. Poprawił je sięgając coraz wyższych zapięć bliżej gardła. Estonia podszedł o krok bliżej, dusząc w sobie słowa protestu. Czuł jakby się nimi zadławił, ale i tak nie mógł powstrzymać zamiarów Rosji. Pochylił głowę czekając na to co nastąpi, pomimo krzyczącego w nim głosu.

- Nie ma się czym przejmować. Robactwo nie znające prawdziwej potęgi naszej rodziny, nie jest w stanie zamącić mi w głowie.

Litwa spiął mięśnie, próbując uspokoić szalejące serce, które Rosja z całą pewnością już usłyszał. Silne i duże dłonie przemierzały wzdłuż jego munduru, sięgając coraz bliżej kołnierza. Jego palce niepozornie zacisnęły się w miejscu tętnicy.

- Skoro mówisz, że nie ma się czym przejmować, to zaakceptuje twoją odpowiedź.

Chłodny ton głosu Rosji, w żaden sposób nie łączył się z jego zgodą. Niebieskie oczy Litwy spoglądały na niego domyślając się jak wiele stracił na kilku sekundach spotkania z Polską. Rosja, ani przez chwilę nie uwierzył w jego zapewnienia.

- Estonio – skierował się do stojącego obok państwa – Wezwij Ukrainę i Białoruś. Czas złożyć wizytę pewnemu miejscu, do którego nie chciałem wracać.

- Tak jest.

Estonia zgodnie z rozkazem zerwał się z miejsca obrzucając Litwę pełnym litości spojrzeniem. Najmłodszy i najmniejszy z państw Bałtyckich przyglądał się jak Rosja zaciska palce na gardle Litwy, nie mogąc powstrzymać trzęsienia zębów.

- P-panie Rosjo – zaczął cicho – Skoro mamy się szykować, Litwa będzie musiał zrealizować sprawy w dokumentacjach. Bez niego nie zdążymy wyruszyć jak najszybciej.

- Oh. Zdaje się, że nasz mały członek rodziny coś mówił. Słyszałeś? – zapytał nie spoglądając w stronę przerażonego Łotwy.

Litwa charknął czując jak przetrącane gardło coraz bardziej utrudnia utrzymywanie tlenu. Zerknął na Łotwę, próbując przemówić do niego, by ten przestał się wtrącać. Przerażone oczy małego państwa nie potrafiły jednak skupić myśli na czymkolwiek poza swoim strachem.

- Ta-k  - przytaknął Litwa, wykorzystując resztki wstrzymywanego powietrza – Słyszałem.

Uchwyt Rosji momentalnie zelżał, puszczając na ziemię zadyszane państwo. Osunął się na podłogę rozumiejąc, że pod siłą ataku podniósł jego ciało do góry. Spięte mięśnie nie pozwalały mu jeszcze na szybkie podniesienie z ziemi, przez co ponownie spotkał się z atakiem Rosji.

Wbił palce w jego włosy podnosząc twarz Litwina do góry.

- Liczę na wspaniałą współpracę – uśmiechnął się szeroko i niewinnie – Cieszę się, że oboje chcemy zmienić coś na lepsze dla wspólnego dobra. Przez chwilę myślałem, że nasze cele się mijają, ale to chyba tylko przebłysk negatywnych myśli. Chciałbym jeszcze dziś wyruszyć, dlatego proszę pośpiesz się z tą nic nie wartą robotą, dobrze?

- Jak sobie życzysz, Rosjo – wycharkał rozmasowując gardło.

*

- Słyszałeś? – ponowił jedną z przerwanych rozmów – Chcą sprowadzić wszystkie ciała w jedno miejsce. Dla ogólnego bezpieczeństwa zostaną sprowadzeni do willi, choć i tak wiele z nich nie zostało. Ciekawe, co zamierzają z nimi zrobić.

Szwajcar skrzywił się nieładnie, wyobrażając sobie multum możliwości, z których państwa na pewno będą chciały skorzystać.

- Jak dla mnie to bardzo miło z ich strony, że na to wpadli – wtrąciła Węgry – Powinni być traktowani z szacunkiem, w końcu są państwami. Zresztą na samą myśl, że mieliby leżeć we własnej krwi gdzieś w ciemnym miejscu, robi mi się niedobrze.

Żołnierz przytaknął równając konia z jej własnym kasztankiem, który cały czas radośnie zaczepiał jego siwka. Spojrzał krytycznie na Węgierkę, która w żaden sposób nie zwracała uwagi na swojego konia. Spiął mięśnie zaciskając mocniej ręce na wodzach.

- W takim razie może mają jakiś pomysł jak wydostać ich z tego letargu. W końcu oni ich nie zabili. Uśpili umysł, a to zupełnie coś innego. Z takich rzeczy można kogoś wyleczyć. Czytałem kiedyś o czymś podobnym, ale zastosowanie w praktyce na państwach ogarniętych klątwą przez personifikację Mórz… trochę komplikuje sprawę. 

Żołnierz skierował wzrok na Polskę. Siedział dumnie na swoim ogierze, wsłuchując się tylko w szumiący wiatr. Ewidentnie można było zauważyć, że był markotny. Nie zamierzał  włączyć się do dyskusji. Lichtenstein jako jedyna baczna obserwatorka całej sytuacji, zacisnęła dłonie na mundurze Szwajcarii. Doskonale wiedziała, co teraz chodziło po jego głowie. Brak zainteresowania, którego oczekiwał od Polski zaczynał dość znacząco działać mu na nerwy.

- Przepraszam, że przyjechaliśmy tak nagle Polsko – odezwała się po chwili Lichtenstein – Mam nadzieję, że sprawy rozwiążą się szybko i spokojnie.

Polska odwrócił się ku niej, a jasne niczym kłosy zboża włosy odkryły radosne zielone oczy. Uśmiechnął się szeroko ukazując szereg białych zębów.

- Daj spokój, byłem na coś takiego przygotowany. Zresztą jeśli o was chodzi możecie tu przyjeżdżać kiedy chcecie. Dawno już mnie nie odwiedzałaś, żałuję, że w takich okolicznościach przyszło nam spotkać się ponownie.

Cała trójka spojrzała na niego niepewnie, ale nikt dał po sobie tego poznać. Po raz pierwszy sam zaczął mówić o problemach, które centralnie go dotyczyły. Do tej pory zdawał się unikać lub zwyczajnie odrzucać od siebie temat Sory.

- Ta, zawsze bardzo chętnie ją tu przyprowadzam… - jęknął sarkastycznie żołnierz.

Węgry niemal natychmiast podsunęła konia tuż obok niego dając mu sójkę w bok.

- Uspokój się Szwajcario – uśmiechnęła się do niego promiennie – Przecież nie chcemy się tutaj kłócić prawda?

Ton jej głosu w swojej prawdziwej posturze miałby postać samego diabła. Szwajcar przełknął nerwowo ślinę przytakując jej niemo. Wiedział, że jeśli Węgry chce rodzinnego ciepła to na pewno dopnie swego, by go uzyskać.

- Trzymaj się zawsze blisko mnie, dobrze? – wyszeptał na ucho Lichtenstein.

Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie w odpowiedzi.

- Zawsze – powiedziała cicho.

Przyśpieszone serce Szwajcara sprawiło, że na jego bladych policzkach zagościł rumieniec. Czując jak krew mu pulsuje i rozgrzewa całe ciało, sięgnął po swój beret naciągając go na twarz.

- Ciekawe, czy Prusak na nas czeka – westchnęła Węgry – Cały czas narzekał, że też chce przyjść. Mam nadzieję, że nie wpadł na nic głupiego.

Zerknęła na skromne zaloty parki państw czując jak coś ściska jej serce. Wyglądali tak niewinnie i uroczo, że zaczęła im zazdrościć. Można było namalować obraz i nazwać go po prostu „Miłość” bez żadnych większych dodatków. W przeciwieństwie do nich ona i Prusak to jak obraz o dniu przed wojna domową. Z pewnością daleką im było do takiej słodyczy.

- Nad czym tak myślisz?

Nawet nie zauważyła jak przyśpieszyła konia oddalając się od nich a równając się z koniem Polski. Chłopak spoglądał na nią z zaskoczeniem i ciekawością. Musiała wyglądać na prawdziwą desperatkę.

 - No co? – jęknęła – Nie wolno mi już odbiec myślami? Mam swoje powody by nie chcieć na to patrzeć. Nie każdy może sobie pozwolić na szczęśliwą mgiełkę pełną miłości…

- Nie bardzo nadążam, ale kontynuuj – zaśmiał się – Jakbyś mogła, gdzieś wtrącić ilość problemów jakie za sobą niesie mój „piękny” związek, byłbym wdzięczny.

Spojrzała na niego wilkiem, więc natychmiast umilkł.

- W moim przypadku nie ma żadnej romantyczności – westchnęła poirytowana – Ty chociaż jej zaznałeś… Nie jestem tak dziewczęca jak Sora, czy Lichtenstein pewnie w tym leży problem.

Polska spoglądał na nią nie kryjąc zdziwienia. Jej dość duże piersi mogły prawdopodobnie konkurować z tymi Ukrainy. Odruchy miała szybkie i silne, ale miały w sobie wiele z gracji szermierza. Dziwił go fakt, jak wiele rzeczy jej umyka. Po tym co ją spotkało mogła stracić na pewności siebie, ale szkoda było słuchać jak niesprawiedliwe się osądza.

W oczach Prusaka z pewnością wyglądała o wiele powabniej. Ryzykował resztkę życia w konfrontacji z Rosja byle ją zdobyć.

- Wiesz, nie bardzo znam się na tych tematach – zaczął – To po prostu się dzieje, dla każdego w inny sposób. Nie bądź zbyt surowa dla swojej sytuacji. NA końcu tej drogi ktoś na Ciebie czeka.

Poprawiła zgubione pasemka chowając je za ucho. Wzrok miała dziwnie skupiony na tym co widniało w oddali.

 - Wiem – odpowiedziała zrezygnowana – Mogę narzekać, ale tęsknie za jego ciągłym komentowaniem i irytującym charakterem. Za udawaniem, że na niczym mu nie zależy. Pomimo tego, że trwa to tak krótko i chaotycznie, nie mogę przestać dziękować za te proste minuty spędzone z nim.

Podniosła wzrok na niebo, które otoczone ramką zielonych gałęzi, wydawało się tak bardzo ograniczone. Zupełnie jak dotychczasowe życie, które wiedli. Pozorne ramy, w których się uwikłali, nie otoczyły ich same z siebie. Zawsze jest coś co pcha rozwój wydarzeń i je kontroluje.

- To pocieszające – odezwał się cicho – Nasza samotność nie jest dłużej więzieniem. Gdy widzę, że świat zmienia się razem ze mną jest mi jakoś raźniej.

Smutek, jaki nagle ujawnił się w jego głosie sprawił że pomimo łez, które zbierały się jej do oczu, przegrały z pełnym nadziei uśmiechem. Chwyciła jego dłoń ściskając ją w przyjaznym uścisku.

- Skoro przyszło nam żyć w taki a nie inny sposób, czerpmy z tego życia tyle, ile jesteśmy w stanie. Damy radę Feliks, zawsze dawaliśmy.

Jego imię wypowiedziane jej pełnym entuzjazmu i determinacji głosem, dodało mu otuchy. Pociągnął wodzę w lewą stronę, by móc zbliżyć się do niej do granic możliwości. Feniks zarżał radośnie, nie zwracając uwagi na utrudniające jazdę ruchy jeźdźca.

Polska przytulił Węgierkę nie szczędząc sobie siły.

- Dzięki Elżbieto – wyszeptał kładąc głowę w jej gęste włosy.

- Odwal się od niej zarazo.

Czyjeś silne dłonie rozdzieliły dwa duże rumaki jak nic nie znaczące lalki. Polska zachwiał się w siodle ale ostatkami siłami zaparł się nogami. Kasztanek Węgier widząc nagłe pojawienie się intruza stanął dęba wymachując w powietrzu kopytami.

- Tak szybko idzie ci szukanie sobie zastępczej laski, śmieciu?! 

Gdy tylko zielone oczy Polski napotkały iskrzące się wściekłością oczy Prusaka, wzruszył ramionami, prostując się w siodle.

- Ah, to tylko ty – westchnął obojętnie, machając lekceważąco dłonią – nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Myślałem, że przed nami jeszcze z kilkanaście kilometrów.

Byłe państwo spojrzało na niego z pod byka, krzyżując ręce.

- Wiedziałem, że będziecie tędy przejeżdżać, więc wolałem was uprzedzić – syknął wściekle – Pierdol się jeśli zamierzasz macać każdą inną tylko dlatego, że twoja poprzednia okazała się pojebaną wariatką!

Jego krzyk poniósł się echem wśród drzew, zagłuszając odgłosy lasu. Siwek Szwajcara podjechał bliżej przyglądając się leniwie zaistniałej sytuacji. Sam jeździec wywrócił tylko oczami wzdychając ciężko.

- Znowu się zacznie – jęknął zrezygnowanie – Za każdym razem muszę tracić czas na oglądanie tego cyrku.

Lichtenstein spojrzała na niego z niemym uśmiechem, ale widząc obojętną postawę Polski i nabuzowanego Prusaka, domyśliła się, że to przedstawienie nie będzie trwało długo. Skierowała wzrok na przyglądającą się temu Węgierkę, która zdołała opanować swojego kasztanka.

- Myślę, że tym razem zakończy się to dość szybko – podpowiedziała, wskazując palcem na Węgry.

Polska słysząc jego obelgi, które ani na minutę nie straciły na sile i gniewie, dłubał teatralnie w uchu ziewając przeciągle. Nie poprawiając tym samym sytuacji, Prusak zagotował się jeszcze bardziej, klnąc na niego w swoim ojczystym języku. Obaj wyglądali zupełnie tak samo jak za starych czasów, kiedy prowadzili ze sobą ciągłe wojny. Ich wspólna niechęć i złośliwość nie miały sobie końca nawet, gdy dorośli.

- Naprawdę nie rozumiem jakim cudem, jeden z drugim się jeszcze nie pozabijał. Chwile, w których są skłonni tolerować swoje towarzystwo nie trwa więcej jak kilka godzin. Nie chcę sobie wyobrażać jak to wyglądało, gdy Prusak był jeszcze bardziej irytujący i niebezpieczny, a zarazem dzielili między sobą granicę.

- Z tego co czytałam, wyglądało to dość podobnie, tylko teraz darują chyba sobie broń palną lub białą – zauważyła Lichenstain.

Gęste brwi Szwajcara zmarszczyły się powodując fałdę zdenerwowania. Odwrócił się od panienki patrząc na nią swoim surowym spojrzeniem, w którym tylko ona widziała ogromne pokłady troski. Odbijała się w ich głębokiej zieleni, odnajdując  jak zawsze spokój i bezpieczeństwo.

Po chwili zatkał jej uszy dłońmi, odwracając z zażenowania wzrok.

- Wolałbym żebyś tego nie słuchała – jęknął – To hańba, by wyrażać się tak pierwotnie jak on w twojej obecności.

Czując jego duże dłonie, na swoich uszach zarumieniła się przytakując tylko głową.

- Skończeni idioci!!!

Jednym zwinnym ruchem skoczyła z siodła w górę i niemal natychmiast powaliła Prusaka na ziemię. Pod wpływem jej ataku i dwóch stóp wbijających go w podłoże, jego ciało wcisnęło się w ziemię. Nie było szansy, by mógł zareagować, mierząc się z zabójczą siłą dziewczyny.

Marudzenie Prusaka automatycznie zostało zakończone, gdy postawiła na jego głowie obcas dociskając jego twarz do ziemi. Polska patrząc na zdenerwowaną przyjaciółkę przełknął nerwowo ślinę. Dziękował w duchu, że wyładowała złość na Prusaku.

Nie mógł się spodziewać, że tuż za nim rozjuszona kasztanka Węgier, szykowała się do wymierzenia mu właściwej kary. Jednym silnym kopnięciem wyrzuciła go z siodła, przez co poleciał kilka metrów dalej na ziemię. Uderzył twardo o ziemię. Nim zdążył podnieść głowę, by zorientować się co zaszło, czyjaś dłoń złapała go z kołnierz podnosząc w górę.

- Jeśli jeszcze raz – warknęła Węgry dobijając Prusaka w ziemię a Polskę kalecząc swoim gromkim spojrzeniem – Usłyszę wasze szczeniackie kłótnie, to bardzo chętnie przypiekę was żywcem w ognisku. Słysząc wasze krzyki bólu, będę o wiele bardziej zadowolona, niż teraz. Ciekawe, czy was będzie to bawiło w równym stopniu.

Mamrotanie Prusaka zwróciło jej uwagę i dając mu szanse odsunęła but od jego głowy. Gdy tylko poczuł okazję złapał głęboko tchu podnosząc twarz z ziemi. Z nosa ciekła mu stróżka krwi, a rozbita warga kłóciła się z jego bladą cerą. Rzucił jej oburzone spojrzenie, ujawniając biały kieł.

- Cholera! – warknął – Odpieprz się Węgry! Brzmisz jak ta psychopatka Białoruś!

- Idiota… - westchnął szwajcar, kręcąc z dezaprobatą głową.

Chwilę później dało się słyszeć głośny jęk bólu siwowłosego.