niedziela, 18 października 2020

Rozdział 118

 


- Jedź szybciej Feniks! – krzyknął, popędzając go powtarzającymi się uderzeniami łydki.

Zupełnie nie zwracał uwagi, na niebezpieczną drogę, lub zmęczenie zwierzęcia. Od kilku godzin był w ciągłej wędrówce, utrzymując się nad siodłem z pozą godną najlepszego jeźdźca. Od gałęzi i ostrych liści, poranił swoją twarz prostymi cięciami. Stare, które zaraz zaczynały się goić, były przykrywane nowymi.

Siła kopyt i ich rytm to jedyne, co słyszał. Chciał się zatracić w tych uderzeniach zapomnieć o wszystkim, zupełnie jakby Feniks i on byli jednością w swoim bólu i rozpaczy. Nie chciał się z nimi dzielić, należały do niego, ale wciąż nie potrafił pohamować naprzykrzających się myśli.

Dolegający mu ból głowy nie dawał spokoju. Ból serca paraliżował go, ale za każdym razem jego myśli uciekały gdzie indziej. Wiedział, że musiało to mieć związek z Sorą, nie było innej możliwości. Ścisk, który przypominał czyjąś zaciskającą się pięść na sercu, trudno było ignorować.

Pył, wiatr i ślady, które zostawiał za sobą mogły równie dobrze zabrać z niego to ogromne brzemię. Zostawić je choć na chwilę i móc odetchnąć chlubiąc się w lekkości ducha. Tam, gdzie zmierzał miał jednak poczuć o wiele większy ciężar. To co stanie się w przeciągu kilku dni będzie sądem ostatecznym nad życiem Sory i ich wszystkich.

Był już blisko. Wpływ emanowania różnych państw w jednym miejscu był łatwo wyczuwalny. Na całej skórze czuł ich ogromną moc. Zaciągnął się powietrzem zamykając na chwilę oczy. Wydawało mu się, że czuł coś jeszcze, coś bardzo mu znanego. Silny i pełen specyficznej woni zapach utożsamiał z jednym – strachem.

- Już zaczęli – pomyślał, marszcząc brwi.

Wyjeżdżając ze skraju lasu ujrzał ogromny budynek z gęsto rozstawionymi oknami. Zatrzymał się gwałtownie tuż przed pięknie ozdobnymi schodami, ciągnąc wodze do siebie. Feniks zarżał rozgorączkowany szybkim pędem.

Polska zeskoczył z jego grzbietu i zostawiając na gęsto otrawionej ziemi, popędził w kierunku Sali obrad. Mijał puste korytarze rozumiejąc, że będzie jednym z ostatnich. Echo jego szybkich kroków odbijało się głucho wśród ścian. Panowała kompletna cisza, poza nim na korytarzach nie było zupełnie nikogo. Po raz ostatni wbiegł po schodach na górę, gdzie droga prowadziła tylko do jednego wejścia. Widząc ogromne drzwi, pchnął je z całych sił otwierając na całą szerokość z dużym łoskotem.

Cała sala zamilkła wpatrując się w Polskę intensywnie. Każdy miał rękę przy swojej kaburze.  

- Świetnie – parsknął Francja przeczesując nerwowo blond włosy – Więc ciebie jeszcze nie trafili! Myślałem, że będziesz następny.

- Nie żebyś chciał mi w takim wypadku pomóc, prawda? – odpowiedział ironicznie Polska, nie szczędząc sobie jadu.

Dopiero teraz zorientował się, że połowa krzeseł była pusta. Wszyscy byli wyraźnie poirytowani, ale w ich spojrzeniach było coś niepokojącego. Zignorował to, podchodząc do swojego krzesła, na którym jak zawsze widniały piękne rysy i ogromny orzeł z rozprostowanymi skrzydłami.

- Gdzie reszta – zadał na głos skrywane pytanie.

Ktoś w tłumie prychnął, inny kaszlnął, ale tym który odpowiedział na jego pytanie był wysoki mężczyzna o zaczesanych do tyłu jasnych włosach.

- Z naszych informacji wynika, że nie żyją. Jakkolwiek by to kogoś dziwiło, widać można nas zabić w inny sposób, niż dotychczas myśleliśmy. Sprawa jest skomplikowana, bo nie potrafimy odnaleźć na to lekarstwa. Tym samym traktowani są jako zabici. To kwestia czasu jak pod wpływem ich uśpienia nacje się rozpadną.

- Jesteś tym zainteresowany Niemcy? – zaczepił groźnie Ameryka – Widać nie tyle, co jesteś przestraszony naszą sytuacją a widzisz w niej jakiś środek. Oby z tego twojego wywiadu nie wynikło coś więcej. I tak znajdę tego, kto jest odpowiedzialny za masową eliminację. Możecie być spokojni!

Polska przyglądał się jak na twarzy Niemca niebezpiecznie drga powieka. Ameryka zaś, prawdziwe pochłonięty otwartą wojną przybrał poważną maskę i niczym aktor kontynuował swoją rolę obrońcy.

 - Zamierzam przejąć dowodzenie – zaproponował – Najlepiej podzielić się na grupy, każdy z najbliższym sąsiadem, by oszczędzić sobie dyskomfortu przebywania z dala od naszych domów. Tym samym to my zaatakujemy pierwsi, gdy tylko się pojawią!

Na sali podniosły się głos sprzeciwu i akceptacji. Milcząca grupa składająca się oczywiście z niego, Szwajcara, Węgier i co dziwiło najbardziej również Rosji, czekała aż tłum się uspokoi. Węgry nie zwracając na nikogo uwagi podsunęła swoje krzesło obok Polski, nachylając się bliżej jego twarzy.

- Co zamierzasz? – zapytała poważnie – To może być moment, w którym możesz coś powiedzieć. Nie musisz niczego im wyjaśniać, ani zdradzać więcej niż to potrzebne.

Spojrzał na nią w zamyśleniu, próbując ułożyć w głowie plan. Od samego początku nie zamierzał mówić im o Sorze, ani o tym co kiedykolwiek łączyło. Oczywistym było wykluczenie jej udziału w całym zajściu. Jednak dwie postacie, o których usłyszał od Prus i Szwajcarii nie podlegały jego intencjom.

Węgierka przywołała spojrzeniem Szwajcara, który wczuwając co się święci spojrzał oczekująco na Polskę.

- Wiem, kto może być temu winien – powiedział dość donośnie Polska, przerywając głośną kłótnię.

Zdumione miny przeplatane z niedowierzaniem widniały na twarzach jego sąsiadów i innych. Jak się spodziewał po większości z nich nie można było spodziewać się, że dali mu wiarę.

- Skąd mógłbyś wiedzieć? – wyjąkał Ameryka poprawiając okulary, za którymi kryły się jasno błękitne oczy – Przecież, nikt nie mógł ich widzieć żywy. Dlaczego ciebie mieliby oszczędzić?

- Możesz ich opisać? – zaoferował się Niemiec, patrząc na niego niczym na zwitek informacji.

Dotychczas milczący Szwajcar, zabrał głos wstając z miejsca. Tuż obok niego znalazła się skrywana za nim, Lichtenastain. Czując, że pytania skierowane do Polski mogą okazać się nie wygodne postanowił zastąpić go w tej kwestii.

- Również byłem świadkiem ich pojawienia. W moim przypadku zostałem zaatakowany na terytorium Polski. Nie widziałem ich dokładnie, wiem tylko tyle, że dorównują nam siłą. Jeden z nich wydawał się być bardziej poważny i zaoferowany w nasz upadek. Drugi robi tylko za sadystę.

Ciszą jaka opanowała salę sugerowała, że słowa Szwajcara z pewnością dotarły do większości tłumu. Cieszył się o wiele lepszą reputacją od Polski.

- To dość ogólne dane, nie widziałeś jak wyglądali? Każdy szczegół się liczy. Musimy zadecydować zanim sprawy skomplikują się jeszcze bardziej  - odezwał się Japonia – Myślę, że wszyscy weźmiemy sobie do serca słowa Szwajcarii, dlatego odpowiednie działania powinny ułatwić nam pracę.

Tłum państw przytaknął niemo, zgadzając się na szybką reakcję.

- Plan Ameryki może nie być do końca zły – zaoponował Niemcy – Na obecną chwilę musimy odłożyć nasze obowiązki państw. Każda kłótnia, wojna lub inne zostają surowo zakazane. Obecnie musimy utworzyć sojusz nacji. Gdy tylko zapobiegniemy dalszemu rozwojowi wydarzeń, powrócimy do obowiązków.

Ameryka zaśmiał się krzyżując zwycięsko ręce. Myśl, że sojusz będzie dotyczył każdego nie był na rękę większości państw, ale nikt nie miał innego wyboru.

Wzrok Polski przykuła jedna postać, która wbijała w niego nienawistne spojrzenie od samego początku jego przybycia. Nie musiał długo myśleć o jego nadawcy. Rosja wlepiał w niego zapalczywie ślepia, jakby oczekiwał informacji o kimś jeszcze. Po chwili jednak skierował się na siedzącą obok dziewczynę.

Węgry zatrzęsła się i za nic nie mogła opanować strachu, który teraz zupełnie nią owładnął. Polska pogłaskał ją pokrzepiająco po ramieniu, a ona przytrzymała jego dłoń odwdzięczając się równie miłym gestem. Odetchnęła, choć wciąż niespokojnie, starając się nie patrzeć w stronę Rosji.

Polska nie miał zamiaru mu ustąpić. Walka na ich spojrzenia niosła też za sobą coś więcej. Wrodzona nienawiść, napędzana była dodatkowo znaną im dziewczyną. Polska zastanawiał się, przez chwilę czemu Rosja nie podniesie głosu i o niej nie opowie, ale nie trzeba było długo myśleć by znaleźć odpowiedź.

Sora w jego wersji należała tylko do niego. Od zawsze. Nikt nie miał prawa o niej wiedzieć, ani ją posiadać.

Tym samym widząc jego groźną minę, Polska poczuł słodko gorzki smak zwycięstwa. Sora nienawidziła Rosji równie mocno jak on, tym samym została u jego boku, co tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło Rosję.

- W takim razie zadecydowaliśmy! – rozszedł się głośny krzyk Ameryki i Niemca.

Wszyscy przytaknęli, choć niektórzy jeszcze wymieniali między sobą uwagi.

- Mam nadzieję, że ten plan pomoże coś uzgodnić – wyjąkała Węgry, ze zmartwioną miną – W końcu wiedzą o tych dwóch przybyszach. To na nich oprą swój atak.

- W zależności, czy Sora dołączy do walki po „dobrej” stronie – wycedził ciężko Polska.

- Podzielcie się w grupy, tak jak ustaliliśmy. Blisko granic, bez żadnych wygłupów. Wystarczy, że jest nas tak wiele jak teraz, by móc szybko to rozegrać. Chcę mieć to już za sobą – wyjąkał Francja, nie pozornie podchodząc do Niemca.

Każdy dobrał się mimo woli, tak by granice znajdowały się albo w sąsiedztwie albo jak najbliżej granic.

- Polsko, jestem z tobą – zapowiedziała z uśmiechem Węgry.

Idący tuż za nią Austria posmutniał, ale nie dał niczego po sobie poznać. Pozostało już tylko kilka państw, tylko Szwajcar miał poważny dylemat. Nie lubił praktycznie wszystkich państw, a Polskę i Węgry znosił. Niestety ich grupa jak sam dobrze wiedział, będzie tą najbardziej narażoną na ryzyko. Lichtenstein mogła zostać zraniona, a główna zasada której się trzymał, to fakt by unikała wszelkiego niebezpieczeństwa.

Gdy tylko na chwilę zatracił się w myślach, drobna panienka odeszła od stołu i pewnym krokiem powędrowała do Polski i siedzącej obok Węgierki. Uśmiech na jej twarzy był naprawdę czysty i niewinny. Nie sposób było nie odwdzięczyć się równie miłym uśmiechem.

- Witajcie – przywitała się z eleganckim ukłonem – Dawno was nie widziałam. Jesteśmy razem, prawda? W końcu Szwajcaria i tak nie wybrnie z tego, że będę w środku całego zamieszania.

Polska spojrzał na nią nie kryjąc wątpliwości. Węgry zauważyła jak Szwajcaria podąża w ich kierunku, z niezbyt wyraźną miną.

- Decyzja należy do niego – odparł uprzejmie Polska – W końcu na twoim dobru zależy mu najbardziej, a pewnie wiesz, że u mnie może być najbardziej niebezpiecznie.

- Dokładnie – potwierdził żołnierz zza jej pleców – Choć i tak nie widzę lepszego wyboru, prócz was. W tłumie tych idiotów można tylko oszaleć. Zresztą nie jest to potwierdzone, że przyjadą do ciebie. Lichtenstein ukryję gdzieś w bezpiecznym miejscu.

- Nie zamierzam się kryć – obruszyła się, choć wyglądało to bardziej uroczo, niż groźnie – Jestem państwem Szwajcario, ja też muszę spełniać swoje obowiązki, nawet jeśli dzięki tobie wciąż istnieję.

Żołnierz nie wyglądał na zadowolonego, ale zaakceptował jej decyzję ze srogą miną.

- My również się dołączymy - usłyszeli znany im głos i właściciela - W końcu mamy blisko granicę prawda Polsko? Musimy, wedle planu, trzymać się razem. Tak będzie najlepiej. Dla nas wszystkich.

Węgry odsunęła się gwałtownie od stołu i odbiegła na drugi koniec sali. Polska oderwał się od krzesła podchodząc do uśmiechniętego Rosji.

- Nie masz w sobie za grosz przyzwoitości, gnido – warknął dość głośno – Nigdy nie będę z tobą w żadnej drużynie, co najwyżej przewodnikiem do piekła. Jesteś zakałą ludzkości.

- Za to ty widać nie zamierzasz stosować się do żadnych praw – odparł beztrosko Rosja – To wszystko dla naszego wspólnego dobra. Musimy dbać o nasze domy. Myślę, że to wyjdzie nam na lepsze…

Białoruś i Ukraina, które stały parę kroków za nim miały na twarzy świeże sińce, prawdopodobnie po jednym z ataków szału Rosji. Żołnierz przypatrywał się im nie ufnie, ale jego szczególną uwagę przykuła starsza siostra Rosji. Ukraina zdawała się być nie tyle co zagubiona, ale i przerażona do granic wytrzymałości. Dłonie trzęsły się jej machinalnie, a wzrok cały czas obserwował to co miała przed butami. W przeciwieństwie do siostry Białoruś wyglądała tak jak zawsze. Porcelanowa śmiertelna lalka Rosji, nie przypominała kogoś komu było źle. Widać rodzinne pokłady szaleństwa i sadyzmu udzielały się i jej, z dość wyraźnym skutkiem.

- W takim razie podzielimy się na dwie grupy wschodnią i zachodnią – wtrącił po chwili Szwajcar – Będzie nas zbyt wiele jeśli licząc państwa Bałtyckie, nasz skład pozostanie taki sam: Ja, Węgry, Lichtenstein, Polska. Wasza grupa będzie się składała z Białorusi, Ukrainy, Litwy, Łotwy, Estonii i ciebie Rosjo. Z pewnością uznasz taki plan za bardziej praktyczny, dzięki czemu będziemy spokojniejsi o nasze domy.

Zebrani spoglądali na Szwajcara to z szacunkiem i ulgą posiadania go w swoich kręgach, ale i z wrogością i mniejszym entuzjazmem. Wiadomo było, kto zaliczał się do jakiej grupy.

- Zgadzam się – powiedział Polska, opanowując się – To zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. Chyba, że nie zależy ci na powodzeniu misji, Rosjo?

Rosja odwdzięczył się tylko fałszywym uśmiechem, ale ściśnięte dłonie na pręcie mówiły same za siebie. Ukraina cofnęła się dwa kroki do tyłu, spoglądając niepewnie na brata.

- W takim razie niech będzie – odparł krótko idąc w kierunku rozgorączkowanych Niemca i Ameryki.

Niczym cienie, siostry popędziły za nim nie oglądając się za siebie. Wzrok Szwajcara śledził jednak dziwne zachowanie Ukrainy, z dość niespokojnym przeczuciem. Jeszcze przez chwilę stali tak niczym posągi, by po chwili odprężyć się po mało przyjemnym spotkaniu.

- Pójdę poszukać Węgry – zaoferowała się Lichtenstein, patrząc smutno na tłum państw – Powinna do nas wrócić.

Szwajcar pozwolił jej odejść, choć przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej oka. Polska westchnął ciężko, próbując się uspokoić. Irytacja, jaką wzbudzał w nim Rosja była naprawdę głęboko zakorzeniona. Żołnierz również nie krył niezadowolenia.

- Jeśli się nie dostosuje przysięgam zabije drania – warknął pod nosem Polska – Widać, dla niego to tylko kolejna forma rozrywki, a i tak nie zamierza odpuścić przy tym Sory. Dziękuję za pomoc Szwajcario, zresztą jak zawsze ratujesz sytuację.

W odpowiedzi kiwnął tylko głową zdobywając się na lekki uśmiech. Po chwili zza ich pleców wyłoniła się postać o brązowych włosach i głębokich niebieskich oczach. W ręku trzymał jak zawsze spory zbiór dokumentów.

- To powinno być w twojej naturze, że każdy wokół ciebie załatwia twoje sprawy – usłyszeli – Nie widzę, w tym nic nadzwyczajnego Polsko. Dziwię się, że jeszcze nie odczuwasz przy tym dyskomfortu.

Szwajcaria skrzyżował ręce posyłając państwu nie zbyt przyjemne spojrzenie.

- Również miło cię spotkać żywego, Litwo – odparł Polska, stając do niego przodem – Cieszę się, że twoja kultura i przyjemny ton nie odpuściły po latach. Mam nadzieję, że uda ci się uniknąć kontaktu z nowo przybyłymi posłańcami naszej śmierci. W drużynie Rosji na pewno unikniesz większych kłopotów.

Słysząc jego ton uśmiechnął się tylko kpiąco, ale nie skomentował tego.

- Widzę, że pozbyłeś się tego smutnego i pełnego żalu spojrzenia, którym raczyłeś mnie od tylu lat. Zastąpił ci go sarkastyczny komentarz i udawana troska. Z pewnością dobrze usłyszeć, że po tym wszystkim dalej masz resztki dawnego humoru.

Mówiąc to, kiwnął pożegnalnie głową, po czym oddalił się w kierunku swoich nadmorskich braci. Stojący pod oknem Estonia i Łotwa, przyglądali się Polsce bacznym spojrzeniem, ale czując na sobie wzrok pozostałych państw odpuścili, pogrążając się w cichej rozmowie.

- Szczerze powiedziawszy – zaczął Polska niepewnie – Nie wiem, czy pod koniec mnie obraził, czy pochwalił. Nawet jego ton za wiele nie mówił.

- Nie zgadniesz – powiedział Szwajcar, poprawiając rękaw munduru.

- Co?

- Nie obchodzi mnie to – mruknął ponuro.

Kąśliwa uwaga zamknęła temat przemyśleń Polski. Szwajcaria był wyraźnie zaabsorbowany obserwacją terenu, z którego próbował wyłapać swoją podopieczną. W końcu zniecierpliwiony ruszył w kierunku tłumu zostawiając Polskę samego.

Pozostawiony samemu sobie nie zamierzał pozostawać bierny. Rozejrzał się próbując oszacować, ile dokładnie państw padło ich ofiarą. Z każdą narastającą liczbą czuł nieprzyjemny dreszcz. Została połowa. W tak szybkim tempie pozbyli się aż połowy państw. Europa straciła Anglię, Hiszpanie, Włochy, ale to tylko kropla w morzu strat jakie ponieśli. Anglia był ostatnim poległym. Nic dziwnego, że dopiero po tej akcji zgromadzili naradę, przecież mniejsze nacje nie były warte równie wiele jak on.

 Po chwili rozległ się głośny huk, którego echo odbijało się wśród wysokich ścian. Wszyscy zmobilizowali się gotowi do ataku. Ich spojrzenie skupiło się na konkretnym miejscu całego zamieszania. Ogromna okiennica, na której widniała dziura powoli roztrzaskiwała się po całej swojej długości. Kamień, który przez nią przeleciał potoczył się między butami stojących państw, by zatrzymać się tuż przy nodze Francji. Ten przerażony domniemanym atakiem krzyknął odskakując do tyłu. Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. Dziura wybita w oknie i popękane szkło było teraz głównym punktem ich skupienia. 

Każdy z obecnych rzucił się do okien wypatrując przyczyny ataku. Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Niemiec zaklął nieprzyjemnie uderzając pięścią w ścianę. Co mniejsze nacje odsunęły się nie kontrolując szoku. Inni przygotowali swoje bronie wymierzając je w skraj lasu.

- Zdaje się, że mieliśmy gości – powiedział nader spokojnie Rosja – Z dość słabo dobranym smakiem.

Polska podszedł do rozbitego okna i wyjrzał na podwórze. Jednak nie spodziewał się, że to co zobaczy obudzi w nim tak ogromne pokłady nerwów.

 „Zabawmy się”

Tabliczka z napisem powiewała spokojnie na wietrze, uderzając miarowo o zakrwawiony mundur. Sznur, na którym zwisało ciało Finlandii przywiązany był do wyższej gałęzi drzewa tak by państwo było dobrze widoczne. Jego głowa skręcona nienaturalnie opierała się na pętli. Widok z całą pewnością nie uchodził do łatwych. Ledwo można było go rozpoznać przez poobijaną twarz.

Dla lepszego efektu ktoś powiesił go na drzewie, z którego miarowo się kołysał.

Pierwszym, który rzucił mu się na ratunek był Dania. Jednym szybkim ruchem szabli przeciął linę i złapał lecące ciało. Spojrzał na jego twarz próbując rozpoznać w niej uśmiechniętego chłopca. Ledwo widoczne oczy spowite były białą mgłą jak u pozostałych państw zaatakowanych przez nowe istoty.

Twarz Dani jasno wskazywała, że otwarta wojna zaczęła się szybciej niż się spodziewali. Położył spokojnie nieruchome ciało Finlandii wyciągając karabin przerzucony przez plecy. Dwa inne państwa, których strach szybko zmienił się na wybuch złości wyskoczyły za nim. Chwycili za bronie rozglądając się uważnie. Jedyna myśl jaka teraz wszystkich łączyła była prosta. To miejsce może być odwiedzane włącznie przez same państwa. Intruz musiał być kimś podobnym do nich. Szwajcaria również dołączył do patrolujących na podwórzu teren państw, jednak coś przykuło jego uwagę. Podszedł do ciała Finlandii i wyciągnął z jego kieszeni zakrwawione emblematy pozostałych państw nordyckich. Niemiec podążył za jego spojrzeniem i niemal natychmiast, wyciągnął telefon mówiąc coś szybko i nie ładnie w swoim ojczystym języku.

Polska zacisnął pięści i napiął mimowolnie mięśnie. Materiał jego munduru rozciągnął się ostając na naciągniętych niciach. Słowa, którymi Sora karmiła go tak długo – zaufaj mi. Czy w takiej sytuacji miały jakieś znaczenie? Gdzie granica, którą on jako państwo musi stawiać w skrajnie kryzysowych sytuacjach.  Tym razem mogła uwikłać się w coś, z czego nie mógł jej wyciągnąć.

- Sora – wyjąkał – W co ty się wpakowałaś.

Nawet nie zrozumiał jak bardzo zaczyna tracić kontrole, gdyby nie dłoń Węgierki na jego ramieniu. Jej wzrok był pewny i stanowczy. Ona nie zamierzała się wahać. Odwrócił się do niej z surowym spojrzeniem, którego się nie spodziewała. Wzdrygnęła się na moment, próbując połączyć pełne obojętności spojrzenie z charakterem Polski.

- Polsko? – zapytała niepewnie, szukając na jego twarzy cienia emocji.

Nie odpowiedział, pogrążony w swoich myślach i planach, które wymagały pomocy każdego z przyjaciół. Jego spojrzenie odszukało Szwajcara i Lichtenstein, przywołując ich ręką do siebie. Zmieszana mina przyjaciółki i nie ukrywany grymas z powodu ignorowania jej pytania, doczekały się reakcji.

- Wracamy do domu – powiedział spokojnie, głaszcząc Węgierkę po głowie – Przyda się nam pomoc twojego kretyna i jego doświadczenie.

Słysząc o Prusaku uśmiechnęła się skromnie, ale jej oczy wyrażały gotowość do walki.

- W takim razie nie ma sensu dalej tu siedzieć – westchnęła – Spisałyśmy z Lichtenstein naszą grupę, więc formalności mamy za sobą.

- Świetnie – dodał Szwajcar podchodząc do towarzyszy – Mam już serdecznie dość tego miejsca. Im dłużej tu przybywam tym bardziej nie mogę przestać myśleć o ich tępocie. Już sama ich obecność psuje mi humor.

Lichtenstein po kryjomu chwyciła jego dłoń, zaciskając palce na czarnej rękawiczce. Zagubiony Szwajcar odwrócił tylko głowę chowając lekkie rumieńce, tym samym kończąc wiązankę o złym humorze.

Polska i reszta grupy ruszyła do drzwi, nie omierzając wywołać przy tym sporego zamieszania wśród reszty państw. Śledzili ich nieufnym spojrzeniem, tym bardziej upewniając się w ich sporym udziale w obecnej sytuacji. Szmery i szepty ucichły, gdy szmaragdowe oczy Polski powędrowały po większości twarzach kończąc ich dyskusję. Uchodził za sedno problemów i pogodził się z obojętnością całej reszty, ale tym razem nie mógł sobie pozwolić na ich podejrzenia. Sprawa bowiem nie dotyczyła tylko jego - tylko jego rodziny, którą po setkach lat mógł w końcu chronić i dbać.

Przeżarte swoimi obowiązkami państwa nawet nie pomyślą o tym, żeby złamać reguły. On to zrobił i nie zamierzał tego żałować. O rodzinę trzeba walczyć, a nie tylko o niej mówić.

piątek, 2 października 2020

Rozdział 117,5

 

Wiatr. Zimny wiatr, który muskał jej skórę powoli wyciągał ją z ciemnej otchłani. Czuła jak wybudza się z ciężkiego snu. Otworzyła powoli oczy. Była noc. Leżała na trawie, a wokół unosił się zapach ogniska. Obróciła głowę na bok w stronę żarzących się płomieni.

- Witamy – usłyszała zimny, nieprzyjemny głos.

To nie był głos, który mrowił przyjemnie skórę. Nie ten, którego chciała usłyszeć. Nie ten, który jeszcze chwilę temu przemawiał do niej we śnie.

Bracia siedzieli przy ogniu, na którym piekli mięso jakiegoś zwierzęcia. Trudno było powiedzieć jak długo była nieprzytomna, ale nie zdawali się śpieszyć z  kolacją. Powrócili do wspólnej rozmowy mówiąc nienaturalnie cicho. Widać, że wciąż nie zamierzali powiedzieć jej wielu rzeczy.

Podciągnęła się na rękach do góry, powoli. Wciąż czuła się ciężko i kręciło jej się w głowie. Norweg choć uparty i dziecinnie dumny, nie uległ jej tak szybko jak się spodziewała. Zdawało się, że wszystko wymagało od niej zwielokrotnionego wysiłku. Poczuła jak coś mokrego spływa jej po twarzy. Wytarła wierzchem dłoni krople orientując się, że owa krople to kolejne krwawe łzy. Pod szmaragdowym okiem widniała rozmazana czerwona ciecz, którą natychmiast wytarła by nie było po niej śladu.

- Cholera – mruknęła z irytacją.

Na białym rękawie widniało już wiele prób pozbycia się kilku takich łez. Dopiero po spojrzeniu na niego zorientowała się, że z czasem doskwiera jej to coraz częściej. W ten sposób opuszczały ją ostatnie więzy, jakie dzieliła z Polską. Czuła, że odchodzi od niej jego cząstka tak długo w niej zakorzeniona. Z każdym dniem znany jej tak dobrze szmaragd stawał się ciemniejszy i głębszy. Zmieniał się w krwisty rubinowy ogień. Zupełnie jak jej prawe oko.

Wracała do dawnej siebie.

Do martwej siebie.

Oparła się o drzewo zamykając oczy. Musiała ochłonąć, bo strach niemal z zawrotną prędkością starał się przejąć kontrole. Poprawiła płaszcz otulając się nim. Miała nadzieję, że skoro nie zapytali to może nie zauważyli rosnącego wybrzuszenia. W końcu choć nawet ich nie znała, wątpiła, że nawet oni wiedzieli o niemożności posiadania dzieci przez personifikacje.

- Jesteś Morzem Bałtyckim, prawda – zapytał retorycznie starszy.

Odwróciła ku niemu głowę wbijając w niego wzrok.

- Ciekawi mnie, że ze wszystkich możliwości wylądowałaś akurat na brzegu tak miernego państwa – kontynuował – Z tego co wiem, każde inne w Twoim obrębie było w znacznie lepszym położeniu. Z drugiej strony nie wiemy jak długo go znasz…

- I nie dowiecie się – warknęła – Nasz sojusz jest i będzie krótkotrwały dopóki sama z niego nie skorzystam. Nie ma potrzeby ujawniać czegokolwiek, wsadź sobie tą swoją manipulację w rzyć. Mi zależy tylko na zemście.

Młodszy parsknął nagłym śmiechem na komentarz dziewczyny.

- Chyba ją zirytowałeś bracie.

- Skoro tak ci na niej zależy – powiedział Art piorunując ją ciemno krwistą czerwienią oczu – Należałoby zmienić nieco nasze plany. Widzisz w listach Norwega odnalazłem ciekawą rzecz. Myślę, że może cię zaciekawić i raz na dobre zakończyć ten jakże przyjemny sojusz.

Podniósł lekko rękę ujawniając między palcami zwitek papieru. Gren przygryzł wargę wciąż nie mogąc powstrzymać dziwnej ekscytacji.

- Co za idioci – parsknął wesoło – Będą jak na talerzu!

Sora podniosła dumnie głowę opierając ręce na biodrach. Była nawet jak na siebie bardzo zniecierpliwiona i rozdrażniona.

- Miło by było, gdybyście raczyli powiedzieć coś więcej niż tylko to, że coś tam wiecie. Beze mnie i tak pewnie ten plan nie wypali. Czego dotyczy treść tego listu.

Bracia spojrzeli po sobie, ale nie odpowiedzieli jej. Art podszedł do niej i chwytając ją za dłoń włożył list do jej wierzchu. Sora nie odrywała wzroku od jego iście diabolicznego uśmieszku. To połączenie było przerażające, tak jak sama jego obecność. Budziło instynkt nakazujący uciekać.

- Zbieramy się – wyszeptał do niej – W końcu tylko ty znasz drogę.

Mówiąc to oddalił się do delektującego się mięsem Greena. Nawet podczas jedzenia w jego oczach błądziły mordercze iskierki. Odwróciła się od nich rozkładając zgnieciony papier. Na paru jego fragmentach widniały krople krwi. Przełknęła ciężko ślinę i nerwowo przygryzła wargę. Rozchyliła końce listu ujawniając jego tekst.

„Nadzwyczajne posiedzenie państw uważa się za otwarte.

 W związku z zaistniałym zagrożeniem ze strony nieznanych nam przybyszów prosi się o pojawienie w Willi Państw na naradę”

Wiatr uderzył w nią pozbawiając z twarzy każdego kosmyka. Śmiechy dochodzące z ogniska stały się wyciszone, pozbawione dźwięku. Jej twarz nie wyrażała zupełnie nic. I z ową obojętnością podarła list pozwalając mu odfrunąć wraz z wiatrem.

Rozdział 117


 



Pogrążona we śnie wiła się myślami wśród chmur wspomnień. Czuła jakby spadała, ale powoli niczym płatek śniegu. Drobna, niknąca niezauważalna. Puszyste kłęby, które mijała w locie rozbrzmiewały różnymi głosami z różnych czasów. Czasami udawało jej się wyłapywać niektóre z nich czując przypływ nostalgii. Po chwili chmury rozstąpiły się ujawniając koniec jej lotu. Ciemna, nieprzejednana woda skąpana w świetle pełni, połyskiwała równomiernie. Opadła na tafle wody, ale wraz z dotknięciem morskiej toni zanurzyła się pod nią kreując formę. Z każdą chwilą nabierając wyraźnych kształtów.

Jasne włosy otulały drobne dziecięce ciało opadające powoli na samo dno.

„Boję się”

Otworzyła oczy ujawniając czerwone migoczące iskierki. Mimo młodej twarzy rysował się na niej strach i powaga.

„Boję…”

Zabrzmiało ponownie w pustce. Dziewczynka podniosła się z gracją z piasku i wyciągnęła rękę ku górze. Jasne włosy rozjaśniły się momentalnie oświetlając ją niczym płomyk światła. Woda zebrała się wokół jej nóg tworząc niezgrabny ledwo widoczny rybi ogon. Gdy tylko poczuła, że to wystarczy machnęła nim w kierunku powierzchni. Wynurzając się, była ostrożna. Powoli rozejrzała się wokół upewniając się, że jest sama. Pomimo głębokiej nocy księżyc był bardzo intensywny. Przy takiej atmosferze ludzie potrafili przechodzić się czasem po plaży. To mogło skończyć się dla niej i dla nich bardzo złymi konsekwencjami. Jednak wiedziała, że i tak nie mogła nic zrobić. Tym bardziej unikała takich możliwości.

Wychodząc z wody jej włosy otuliły nagie ciało. Ich iskrzenie przepadło wraz z wejściem na złoty delikatny piach. Kroczyła szybko i pewnie doskonale wiedząc dokąd zmierza. Nie mogła zostać zauważona. Chłopak, który od lat próbuje podbić te tereny lubił się kręcić w pobliżu. Przebiegła przez las myśląc tylko o tym by jak najszybciej dostać się w zamierzone miejsce. Niestety zamek nie znajdował się na tyle blisko, na ile by chciała. Jego wieże widoczne były z kilku kilometrów i tylko one popychały ją naprzód mimo długiej drogi. Nagle usłyszała jak ktoś ciężko stąpa w jej stronę. Schowała się w polu zbóż leżąc na ziemi. Ścieżka była tuż obok, ale nie spodziewała się żadnych patroli. No chyba, że ów chłopak znowu coś zrobił. To by tłumaczyło, dlaczego cały oddział ciężko zbrojnego wojska z pochodniami właśnie ją mijał. Ogień tlący się w pochodniach migał jej w rubinowych oczach. Przyłożyła ręce do ust chcąc powstrzymać szybki oddech spowodowany ciągłym biegiem. Gdy tylko ich światło oddaliło się wystarczająco daleko zerwała się niczym łania przyśpieszając tempa. Zagryzła zęby starając się kontrolować narastający strach i zwątpienie. Była już przecież tak blisko.

 

 Wielkie wieże zamczyska nawet w mroku były widoczne dość wyraźnie. Ogromna fosa i brama zdobiły jego wejście. Wydawał się być godny tylko kogoś potężnego i dumnego. Gospodarz na pewno nie mógł na niego narzekać. Znała jednak jedno przejście, które owy pan domu kiedyś jej pokazał. Nie raz używał go do swoich ucieczek. Podbiegła w stronę gęstego krzewu rosnącego tuż obok fosy. Weszła do niego na czworaka szukając rękoma klapy. Ostre ciernie pokaleczyły jej skórę, ale zupełnie to zignorowała. W końcu znalazła okrągłą kłódkę i podniosła ją do góry. Ciemność i chłodny wiatr ocuciły ją.

Uśmiechnęła się. Wystarczyło już tylko przez niego przejść. Wymacała ręką pierwszy stopień drabiny, schodząc powoli w dół. Drewno było już mocno poszczerbione i drzazgi wystawały z każdej jego części. Po chwili poczuła błotnisty grunt. Po omacku trzymając się ścian sunęła do przodu starając się ignorować ogromnie nieprzyjemne uczucie błota między palcami. Ścieżka dłużyła jej się okrutnie. Po jakimś czasie wyczuła kolejną drabinę, tym razem prowadzącą w górę. Serce biło jej coraz szybciej. Weszła na nią już pewniej i szybciej czekając tylko na kamienną posadzkę, która powinna znaleźć się na jej końcu. Wysunęła rękę do góry czując jej chłodną tafle. Zapierając się użyła całej siły by ją lekko podnieść. Światło korytarza od razu uderzyło ją boleśnie w oczy. Po paru mrugnięciach mogła coś widzieć. Korytarz był pusty. Tylko pochodnie tliły się leniwie połyskując naprzemian. Wspięła się na tyle by przecisnąć się przez szczelinę, po czym zsunęła płytę tak by zakryć przejście.

Pobiegła szybko w stronę obficie zdobionych drzwi, które były już na wyciągnięcie ręki. Jednak zatrzymał ją dźwięk zbroi. Po ponownym przysłuchaniu się, zrozumiała, że nikt nie szedł w jej kierunku. Wychyliła się zza rogu i posmutniała. Dwóch rycerzy stało tuż przed ogromnymi drzwiami prowadzącymi do pokoju gospodarza. Pilnowali go. Cofnęła się, opierając o ścianę. Nie mogła tam wejść. Zamknęła oczy chcąc powstrzymać kilka kropel łez, które natarczywe chciały ją opuścić. Bezradność, zawsze jest bezwzględna. Odetchnęła ciężko podnosząc głowę. Tuż przed nią widniała okiennica z pięknym witrażami. Podeszła do niej i wyszukała wajchę do otwierania jednej części. Niemal pisnęła ze szczęścia, gdy mały fragment okna otworzył się. Wyszła przez niego i od razu chwyciła się nierówności w murze. Wysokość była przerażająca, ale nie zamierzała się poddać. Przesuwała się kawałeczkami w stronę ogromnego balkonu. W końcu, gdy do niego dotarła wpięła się na jednej nodze chcąc przeskoczyć na drugą stronę barierki. Nagle jeden z kamieni osunął się i straciła równowagę. Paraliż z przerażenia pozbawił ją powietrza. Nie mogła już się chwycić czegokolwiek, zaraz miała spaść. Wyciągnęła rękę chcąc choć trochę musnąć barierkę, ale wiedziała, że na próżno. Po chwili uderzył w nią podmuch wiatru. Jednak sam wiatr pędził ze strony ogromnej komnaty. Przestała spadać.

- Zwariowałaś? – usłyszała – Mogłaś zginąć!

Wszystko stało się jej obojętne. Niczym woda, która spływa po ciele tak samo szybko opuścił ją strach. Silna, choć drobna ręka trzymała jej własną. Lewitowała  w powietrzu, ale miała wrażenie, że to ze szczęścia. Podciągnął ją go góry tak mocno, że oboje przewrócili się na płytkach balkonowych.

- Polska… - wyszeptała z ulgą.  

- No a do kogo innego tutaj szłaś? – wyburczał próbując się podnieść – Tym razem przeszłaś samą siebie, żeby akurat teraz do mnie przychodzić. Mamy wojnę, Prusy znowu zaatakował a ja…

Mina chłopca z każdym słowem robiła się coraz to bardziej zakłopotana. Schował twarz w dłoni odwracając się lekko. Między palcami widoczne były czerwone rumieńce.

- Znowu nie masz ubrań?- powiedział - Co zrobiłaś z tym, które Ci dałem?

- Wyrzuciłam – odpowiedziała.

Nie mógł się powstrzymać i spionował ją wzrokiem. Każda jego próba, niezależnie od tego czy suknie były w jej ulubionym kolorze, czy też i tak dość swobodne w ruchu, dziewczyna zawsze je gubiła. I tak za każdym razem.

- To były jedwabie… najlepsze jakie miałem – jęknął Mogłabyś choć trochę nauczyć się przyzwoitości. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Jeśli chcesz do mnie przychodzić musisz być ubrana – westchnął zrezygnowany.

Chwycił ją za rękę, delikatnie. Zielone oczy nabrały pozytywnych iskierek, a uśmiech zawitał na jego twarzy.

- Chodź. Trzeba cię ubrać i umyć… wyglądasz bardzo – po namyśle ugryzł się w język - Zresztą nie ważne. Zaraz kogoś zawołam.

Już odwrócił się w stronę drzwi, jednak poczuł jak pociąga go do siebie za rękę.

- Nie musisz tego robić – mruknęła – Tak jak jest, jest dobrze, wasza woda jest zawsze strasznie ciepła. Ciuchy obcisłe i nie wygodne. Ja chcę tylko –

Przygryzła wargi, odwracając wzrok.

- Nie chcę być dzisiaj sama – dokończyła.

Polska spojrzał na nią wyraźnie zmartwiony. Rzadko kiedy miała takie dni, by tak otwarcie mu to mówić. Wyglądała na bardzo smutną, choć starała się to w głębi ukryć. Puścił jej rękę i dotknął brody podnosząc jej głowę do góry. Zbliżył się dotykając ją głową w czoło tak by musiała na niego spojrzeć.

- Nie jesteś sama – wyszeptał – Przecież ja tu jestem. Dzisiaj możesz zostać ze mną. Mam generalne problemy ze snem, więc towarzystwo dobrze mi zrobi.

Kiwnęła głową, uśmiechając się pięknie. Stali tak krótką chwilę, jednak po chwili odsunęła się lekko dotykając jego blond włosów na czole. Pobrudził je sobie przez nią. Widząc jej zakłopotanie, wzruszył ramionami.

- Daj spokój to nic – parsknął uśmiechając się szeroko.

- Wykąpię się… - mruknęła cicho – Nie chcę Ci sprawiać kłopotu, Polsko.

- Kłopoty to drugie imię Prusaka, nie Twoje – westchnął ciężko – Zaraz kogoś zawołam, poczekaj na mnie.

Mówiąc to poprowadził ją do wnętrza ogromnej, bogatej sypialni, po czym wyszedł. Stała rozglądając się po ozdobach, które wzbudzały zdumienie. Wszystko było pełne przepychu, ale miało swój styl. Jak zawsze trzymał u siebie szachy, których za nic nie mogła się nauczyć. Ubrania były porozwalane byle gdzie, jakby przebierał się w pośpiechu. Zatrzymała się przy ogromnym łożu. Było zbudowane z ciemnego drewna a girlanda okalana była czerwonymi zasłonami ze złotymi wzorami. Iście królewskie łoże. Podniosła jedną poduszkę przykładając ją sobie do twarzy. Wciąż tlił się na niej jego zapach.

- Możemy iść do pokoju obok, woda gotowa – wparował szybko, zamykając za sobą drzwi – Rozumiem, że chcesz spać na tej poduszce? Lepiej będzie jak ją zostawisz bo biel nie lubi ziemi.

Zaśmiał się machając jej ręką w kierunku pokoju obok. Pobiegła za nim uśmiechając się szeroko. Samo jego towarzystwo sprawiało, że życie było pasmem niespodzianek. Ustawił przy bali z wodą krzesło tyłem do niej, po czym podał dziewczynce ręcznik.

- Proszę, popilnuje cię na wszelki wypadek, ale spokojnie będę siedział tyłem – wypiął dumnie pierś, jakby poczuł się prawdziwym dżentelmenem.

- Przecież i tak mnie widzisz – zdziwiła się – Nie robi mi to różnicy, czy patrzysz czy nie.

Cała brawura Polski zniknęła momentalnie kryjąc się pod piekącymi od czerwieni policzkami. Odwrócił głowę siadając na krześle przygaszony. Dziewczynka weszła do wody nie omieszkując marudzić na jej ciepło. Chlust wody rozszedł się echem po pokoju. Rozlana woda dosięgneła jego butów. Polska nie mógł zachować ciszy zbyt długo.

- Czasami się zastanawiam jaka kobieta z ciebie wyrośnie… - wyjąkał – Na tą chwilę położyłabyś na łopatki każdą damę dworu. Musisz bardziej o siebie dbać. Nie każdy na tym świecie jest miły.

Ostatnie słowa przyszły mu z trudem. Wiedział, że ona doskonale to rozumie, ale i tak miał wrażenie, że jest większym lekkoduchem od niego.

- Przesadzasz Polsko, nie zamierzam poznawać nikogo innego. Ty jesteś jedyną osobą po drugiej stronie, której ufam. Zawsze tak będzie. Kobietą mogę być za parę setek lat, więc nie ma sensu się tym przejmować. Niewiadomo też, czy do tego czasu nie zniknę.

Polska wbił oczy w podłogę.

- Wiesz, myślę, że możesz mieć większe szanse niż ja. Prusy nie daje mi żyć, o Rosji nie wspominając. Czasami mam ochotę od tego wszystkiego po prostu odfrunąć – obrócił głowę w jej stronę uciekając zielonym oczami na to jak bawi się pianą – Chciałbym jednak mimo wszystko zobaczyć nas w formie dorosłej. To dopiero by była zabawa! Pomyśl tylko, ile byłoby możliwości może w końcu nauczyłabyś się grać w szachy, polubiłabyś jazdę konną, a kto wie co jeszcze…

- Może zbudowalibyśmy sobie dom trochę bliżej mojego – zaśmiała się na samą myśl – Pokonasz Prusaka i wszystkich innych, z którymi przyjdzie Ci walczyć! Jak będę mogła zawsze Ci pomogę. Przyszłość może być znacznie ciekawsza niż nam się wydaje, nie sądzisz?

Przytaknął przymykając oczy. Na samą myśl rozmarzył się wyobrażając sobie możliwość wolności i szczęścia.

- Ta – przytaknął – Może taka być.

- Auć!

- Co się stało? – zapytał.

Trzymała podniesioną do góry stopę, z której lekko kropiła krew. W dłoni miała jedną z większych drzazg, które złapała w czasie swojej wędrówki. Już nie mogła ignorować faktu, że dość mocno była wbita. Polska podszedł do niej oglądając ranę na stopie.

- To pewnie przez te stare drabiny, człowiek, który projektował wejście już nie żyje, więc nikt ich dla mnie nie wymieni. Zresztą zamknęli by wtedy to wyjście –westchnął – Nie będzie trzeba szyć tej rany. Opatrzę ją.  

Owinęła się ręcznikiem i z pomocą Polski wyszła z bali.

- Tak będzie szybciej – powiedział biorąc ją na ręce. Po kilku krokach uśmiechnął się złośliwie - Chyba przytyłaś.

Naburmuszyła się krzyżując ręce.

- Wcale nie, to Twoja wina. Jesteś słaby jak na rycerza – prychnęła dumnie.

- Nic nie poradzę, że jesz jak za cały oddział wojska – powiedział pokazując jej język.

- Mówisz mi o byciu damą, ale nigdy nie słyszałam by wypominanie im ilości jedzenia uchodziło za manierę mężczyzny.

Polska zastanowił się przez chwilę skąd to podłapała, ale musiał przyznać jej rację. Przynajmniej część tej racji, dalszą jej część zachował dla siebie. Położył ją na łóżku, po czym klęknął opierając jej ranną stopę o kolano. Akurat na szafce miał czyste bandaże wymyte przez służbę po ostatniej bitwie. Dziewczynka patrzyła z uwagą jak delikatnie i precyzyjnie owija jej stopę.

- Możesz tu zostać na dłużej – powiedział cicho – Gdy tylko zaplanuję linie obrony przed Prusami, będę musiał wyjechać na kilka dni.

Ilość ciężkich emocji wijących się w jego sercu widoczna była gołym okiem. Ktoś taki jak Polska nie przyzna się przecież do słabości.

- Zostanę – przytaknęła – Wiesz dobrze, że nie mogę tu być za długo. Postaram się jednak wytrzymać do czasu twojego wyjazdu. I tak czuję, że słabnę coraz wolniej. Spędzamy ze sobą sporo czasu może to dlatego.

Z myśli wyrwał ją nagły uścisk Polski. Objął ją wtapiając twarz w jej białe  mokre włosy. Pachniały wodą morską i wodą z kąpieli, to połączenie wydawało się dość zabawne. Siedzieli tak przez chwilę dopóki dziewczynka nie zorientowała się, że Polska stał się dość przyciężki. Odsunęła go od siebie, po czym dostrzegła, że zasnął. Jego twarz wydawała się taka spokojna. Musnęła dłonią jego policzek.

- Dlaczego nie wspomniałeś, że od kilku dni nie spałeś…

Dopiero teraz zauważyła, że na porcelanowej twarzy kryją się dwa sińce pod oczami. Długie jasne włosy skutecznie je zasłaniały. Spróbowała go przełożyć na bok na tylko delikatnie by go nie obudzić. Podsunęła nogi na łóżko zdejmując jego buty. Obeszła łoże z drugiej strony poprawiając kołdrę tak by przykryć chłopaka. Mruknął coś przez sen, ale wiedziała, że długo czekał na tak spokojny sen. W tej chwili nic go nie obudzi. Oparła się o ramę łóżka wpatrując się na widok za oknem. Balkon wciąż był otwarty wpuszczając rześkie powietrze. Wieże, las i pochodnie dalej iskrzyły się w ciemności. Złota klatka, o której zawsze wspominał i tak wydawała jej się piękną. Po chwili zaczął wierzgać nogami i rękami w niespokojnych odruchach.

Koszmary, to coś czego boi się każdy nawet największy wojownik. Tym bardziej gdy wojownikiem jest kilkusetletnie Państwo. Odór śmierci prześladował go nawet we śnie. Podniosła jego głowę opierając ją sobie na nogach. Odsłoniła z twarzy złote kosmyki, ujawniając piękną chłopięcą urodę.

- Dobranoc, Polsko – szepnęła.

Zaczęła nucić. Choć wiedziała, że nie pomoże mu w jego wewnętrznych walkach, czuła, że choć na tą chwile ulży mu w cierpieniu i przyniesie spokój. Jej własny strach odleciał, gdy pojawił się Polska. Teraz ona mogła zrewanżować się tą samą ulgą. Nikt z zamku na pewno nie ośmieli się wejść do jego komnaty, ale na wszelki wypadek zaćmiła zmysły odźwiernych pod drzwiami. Jej śpiew i obecność to tajemnica, którą ofiarowała tylko Polsce. I tylko Polska zadecyduje o jej losie.

 


 

Pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem

Pomiędzy północą i południem

Pomiędzy zachodem i wschodem

Między czasem i miejscem

 

 Śpiewa do mnie

Pieśń morza

Spokojna i cicha

 Szukając zaciekle

 Mej miłości

 

Między wiatrem i falą

 Między wiele i mało

 

Śpiewa do mnie

Pieśń morza

 Spokojna i cicha

 Szukając zaciekle

 

 Między wybrzeżem i sercem

 Między ja i sam

 

 Czuję melodię

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,lisa_hannigan,amhr_n_na_farraige.html