piątek, 2 października 2020

Rozdział 117,5

 

Wiatr. Zimny wiatr, który muskał jej skórę powoli wyciągał ją z ciemnej otchłani. Czuła jak wybudza się z ciężkiego snu. Otworzyła powoli oczy. Była noc. Leżała na trawie, a wokół unosił się zapach ogniska. Obróciła głowę na bok w stronę żarzących się płomieni.

- Witamy – usłyszała zimny, nieprzyjemny głos.

To nie był głos, który mrowił przyjemnie skórę. Nie ten, którego chciała usłyszeć. Nie ten, który jeszcze chwilę temu przemawiał do niej we śnie.

Bracia siedzieli przy ogniu, na którym piekli mięso jakiegoś zwierzęcia. Trudno było powiedzieć jak długo była nieprzytomna, ale nie zdawali się śpieszyć z  kolacją. Powrócili do wspólnej rozmowy mówiąc nienaturalnie cicho. Widać, że wciąż nie zamierzali powiedzieć jej wielu rzeczy.

Podciągnęła się na rękach do góry, powoli. Wciąż czuła się ciężko i kręciło jej się w głowie. Norweg choć uparty i dziecinnie dumny, nie uległ jej tak szybko jak się spodziewała. Zdawało się, że wszystko wymagało od niej zwielokrotnionego wysiłku. Poczuła jak coś mokrego spływa jej po twarzy. Wytarła wierzchem dłoni krople orientując się, że owa krople to kolejne krwawe łzy. Pod szmaragdowym okiem widniała rozmazana czerwona ciecz, którą natychmiast wytarła by nie było po niej śladu.

- Cholera – mruknęła z irytacją.

Na białym rękawie widniało już wiele prób pozbycia się kilku takich łez. Dopiero po spojrzeniu na niego zorientowała się, że z czasem doskwiera jej to coraz częściej. W ten sposób opuszczały ją ostatnie więzy, jakie dzieliła z Polską. Czuła, że odchodzi od niej jego cząstka tak długo w niej zakorzeniona. Z każdym dniem znany jej tak dobrze szmaragd stawał się ciemniejszy i głębszy. Zmieniał się w krwisty rubinowy ogień. Zupełnie jak jej prawe oko.

Wracała do dawnej siebie.

Do martwej siebie.

Oparła się o drzewo zamykając oczy. Musiała ochłonąć, bo strach niemal z zawrotną prędkością starał się przejąć kontrole. Poprawiła płaszcz otulając się nim. Miała nadzieję, że skoro nie zapytali to może nie zauważyli rosnącego wybrzuszenia. W końcu choć nawet ich nie znała, wątpiła, że nawet oni wiedzieli o niemożności posiadania dzieci przez personifikacje.

- Jesteś Morzem Bałtyckim, prawda – zapytał retorycznie starszy.

Odwróciła ku niemu głowę wbijając w niego wzrok.

- Ciekawi mnie, że ze wszystkich możliwości wylądowałaś akurat na brzegu tak miernego państwa – kontynuował – Z tego co wiem, każde inne w Twoim obrębie było w znacznie lepszym położeniu. Z drugiej strony nie wiemy jak długo go znasz…

- I nie dowiecie się – warknęła – Nasz sojusz jest i będzie krótkotrwały dopóki sama z niego nie skorzystam. Nie ma potrzeby ujawniać czegokolwiek, wsadź sobie tą swoją manipulację w rzyć. Mi zależy tylko na zemście.

Młodszy parsknął nagłym śmiechem na komentarz dziewczyny.

- Chyba ją zirytowałeś bracie.

- Skoro tak ci na niej zależy – powiedział Art piorunując ją ciemno krwistą czerwienią oczu – Należałoby zmienić nieco nasze plany. Widzisz w listach Norwega odnalazłem ciekawą rzecz. Myślę, że może cię zaciekawić i raz na dobre zakończyć ten jakże przyjemny sojusz.

Podniósł lekko rękę ujawniając między palcami zwitek papieru. Gren przygryzł wargę wciąż nie mogąc powstrzymać dziwnej ekscytacji.

- Co za idioci – parsknął wesoło – Będą jak na talerzu!

Sora podniosła dumnie głowę opierając ręce na biodrach. Była nawet jak na siebie bardzo zniecierpliwiona i rozdrażniona.

- Miło by było, gdybyście raczyli powiedzieć coś więcej niż tylko to, że coś tam wiecie. Beze mnie i tak pewnie ten plan nie wypali. Czego dotyczy treść tego listu.

Bracia spojrzeli po sobie, ale nie odpowiedzieli jej. Art podszedł do niej i chwytając ją za dłoń włożył list do jej wierzchu. Sora nie odrywała wzroku od jego iście diabolicznego uśmieszku. To połączenie było przerażające, tak jak sama jego obecność. Budziło instynkt nakazujący uciekać.

- Zbieramy się – wyszeptał do niej – W końcu tylko ty znasz drogę.

Mówiąc to oddalił się do delektującego się mięsem Greena. Nawet podczas jedzenia w jego oczach błądziły mordercze iskierki. Odwróciła się od nich rozkładając zgnieciony papier. Na paru jego fragmentach widniały krople krwi. Przełknęła ciężko ślinę i nerwowo przygryzła wargę. Rozchyliła końce listu ujawniając jego tekst.

„Nadzwyczajne posiedzenie państw uważa się za otwarte.

 W związku z zaistniałym zagrożeniem ze strony nieznanych nam przybyszów prosi się o pojawienie w Willi Państw na naradę”

Wiatr uderzył w nią pozbawiając z twarzy każdego kosmyka. Śmiechy dochodzące z ogniska stały się wyciszone, pozbawione dźwięku. Jej twarz nie wyrażała zupełnie nic. I z ową obojętnością podarła list pozwalając mu odfrunąć wraz z wiatrem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz