piątek, 2 października 2020

Rozdział 117


 



Pogrążona we śnie wiła się myślami wśród chmur wspomnień. Czuła jakby spadała, ale powoli niczym płatek śniegu. Drobna, niknąca niezauważalna. Puszyste kłęby, które mijała w locie rozbrzmiewały różnymi głosami z różnych czasów. Czasami udawało jej się wyłapywać niektóre z nich czując przypływ nostalgii. Po chwili chmury rozstąpiły się ujawniając koniec jej lotu. Ciemna, nieprzejednana woda skąpana w świetle pełni, połyskiwała równomiernie. Opadła na tafle wody, ale wraz z dotknięciem morskiej toni zanurzyła się pod nią kreując formę. Z każdą chwilą nabierając wyraźnych kształtów.

Jasne włosy otulały drobne dziecięce ciało opadające powoli na samo dno.

„Boję się”

Otworzyła oczy ujawniając czerwone migoczące iskierki. Mimo młodej twarzy rysował się na niej strach i powaga.

„Boję…”

Zabrzmiało ponownie w pustce. Dziewczynka podniosła się z gracją z piasku i wyciągnęła rękę ku górze. Jasne włosy rozjaśniły się momentalnie oświetlając ją niczym płomyk światła. Woda zebrała się wokół jej nóg tworząc niezgrabny ledwo widoczny rybi ogon. Gdy tylko poczuła, że to wystarczy machnęła nim w kierunku powierzchni. Wynurzając się, była ostrożna. Powoli rozejrzała się wokół upewniając się, że jest sama. Pomimo głębokiej nocy księżyc był bardzo intensywny. Przy takiej atmosferze ludzie potrafili przechodzić się czasem po plaży. To mogło skończyć się dla niej i dla nich bardzo złymi konsekwencjami. Jednak wiedziała, że i tak nie mogła nic zrobić. Tym bardziej unikała takich możliwości.

Wychodząc z wody jej włosy otuliły nagie ciało. Ich iskrzenie przepadło wraz z wejściem na złoty delikatny piach. Kroczyła szybko i pewnie doskonale wiedząc dokąd zmierza. Nie mogła zostać zauważona. Chłopak, który od lat próbuje podbić te tereny lubił się kręcić w pobliżu. Przebiegła przez las myśląc tylko o tym by jak najszybciej dostać się w zamierzone miejsce. Niestety zamek nie znajdował się na tyle blisko, na ile by chciała. Jego wieże widoczne były z kilku kilometrów i tylko one popychały ją naprzód mimo długiej drogi. Nagle usłyszała jak ktoś ciężko stąpa w jej stronę. Schowała się w polu zbóż leżąc na ziemi. Ścieżka była tuż obok, ale nie spodziewała się żadnych patroli. No chyba, że ów chłopak znowu coś zrobił. To by tłumaczyło, dlaczego cały oddział ciężko zbrojnego wojska z pochodniami właśnie ją mijał. Ogień tlący się w pochodniach migał jej w rubinowych oczach. Przyłożyła ręce do ust chcąc powstrzymać szybki oddech spowodowany ciągłym biegiem. Gdy tylko ich światło oddaliło się wystarczająco daleko zerwała się niczym łania przyśpieszając tempa. Zagryzła zęby starając się kontrolować narastający strach i zwątpienie. Była już przecież tak blisko.

 

 Wielkie wieże zamczyska nawet w mroku były widoczne dość wyraźnie. Ogromna fosa i brama zdobiły jego wejście. Wydawał się być godny tylko kogoś potężnego i dumnego. Gospodarz na pewno nie mógł na niego narzekać. Znała jednak jedno przejście, które owy pan domu kiedyś jej pokazał. Nie raz używał go do swoich ucieczek. Podbiegła w stronę gęstego krzewu rosnącego tuż obok fosy. Weszła do niego na czworaka szukając rękoma klapy. Ostre ciernie pokaleczyły jej skórę, ale zupełnie to zignorowała. W końcu znalazła okrągłą kłódkę i podniosła ją do góry. Ciemność i chłodny wiatr ocuciły ją.

Uśmiechnęła się. Wystarczyło już tylko przez niego przejść. Wymacała ręką pierwszy stopień drabiny, schodząc powoli w dół. Drewno było już mocno poszczerbione i drzazgi wystawały z każdej jego części. Po chwili poczuła błotnisty grunt. Po omacku trzymając się ścian sunęła do przodu starając się ignorować ogromnie nieprzyjemne uczucie błota między palcami. Ścieżka dłużyła jej się okrutnie. Po jakimś czasie wyczuła kolejną drabinę, tym razem prowadzącą w górę. Serce biło jej coraz szybciej. Weszła na nią już pewniej i szybciej czekając tylko na kamienną posadzkę, która powinna znaleźć się na jej końcu. Wysunęła rękę do góry czując jej chłodną tafle. Zapierając się użyła całej siły by ją lekko podnieść. Światło korytarza od razu uderzyło ją boleśnie w oczy. Po paru mrugnięciach mogła coś widzieć. Korytarz był pusty. Tylko pochodnie tliły się leniwie połyskując naprzemian. Wspięła się na tyle by przecisnąć się przez szczelinę, po czym zsunęła płytę tak by zakryć przejście.

Pobiegła szybko w stronę obficie zdobionych drzwi, które były już na wyciągnięcie ręki. Jednak zatrzymał ją dźwięk zbroi. Po ponownym przysłuchaniu się, zrozumiała, że nikt nie szedł w jej kierunku. Wychyliła się zza rogu i posmutniała. Dwóch rycerzy stało tuż przed ogromnymi drzwiami prowadzącymi do pokoju gospodarza. Pilnowali go. Cofnęła się, opierając o ścianę. Nie mogła tam wejść. Zamknęła oczy chcąc powstrzymać kilka kropel łez, które natarczywe chciały ją opuścić. Bezradność, zawsze jest bezwzględna. Odetchnęła ciężko podnosząc głowę. Tuż przed nią widniała okiennica z pięknym witrażami. Podeszła do niej i wyszukała wajchę do otwierania jednej części. Niemal pisnęła ze szczęścia, gdy mały fragment okna otworzył się. Wyszła przez niego i od razu chwyciła się nierówności w murze. Wysokość była przerażająca, ale nie zamierzała się poddać. Przesuwała się kawałeczkami w stronę ogromnego balkonu. W końcu, gdy do niego dotarła wpięła się na jednej nodze chcąc przeskoczyć na drugą stronę barierki. Nagle jeden z kamieni osunął się i straciła równowagę. Paraliż z przerażenia pozbawił ją powietrza. Nie mogła już się chwycić czegokolwiek, zaraz miała spaść. Wyciągnęła rękę chcąc choć trochę musnąć barierkę, ale wiedziała, że na próżno. Po chwili uderzył w nią podmuch wiatru. Jednak sam wiatr pędził ze strony ogromnej komnaty. Przestała spadać.

- Zwariowałaś? – usłyszała – Mogłaś zginąć!

Wszystko stało się jej obojętne. Niczym woda, która spływa po ciele tak samo szybko opuścił ją strach. Silna, choć drobna ręka trzymała jej własną. Lewitowała  w powietrzu, ale miała wrażenie, że to ze szczęścia. Podciągnął ją go góry tak mocno, że oboje przewrócili się na płytkach balkonowych.

- Polska… - wyszeptała z ulgą.  

- No a do kogo innego tutaj szłaś? – wyburczał próbując się podnieść – Tym razem przeszłaś samą siebie, żeby akurat teraz do mnie przychodzić. Mamy wojnę, Prusy znowu zaatakował a ja…

Mina chłopca z każdym słowem robiła się coraz to bardziej zakłopotana. Schował twarz w dłoni odwracając się lekko. Między palcami widoczne były czerwone rumieńce.

- Znowu nie masz ubrań?- powiedział - Co zrobiłaś z tym, które Ci dałem?

- Wyrzuciłam – odpowiedziała.

Nie mógł się powstrzymać i spionował ją wzrokiem. Każda jego próba, niezależnie od tego czy suknie były w jej ulubionym kolorze, czy też i tak dość swobodne w ruchu, dziewczyna zawsze je gubiła. I tak za każdym razem.

- To były jedwabie… najlepsze jakie miałem – jęknął Mogłabyś choć trochę nauczyć się przyzwoitości. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Jeśli chcesz do mnie przychodzić musisz być ubrana – westchnął zrezygnowany.

Chwycił ją za rękę, delikatnie. Zielone oczy nabrały pozytywnych iskierek, a uśmiech zawitał na jego twarzy.

- Chodź. Trzeba cię ubrać i umyć… wyglądasz bardzo – po namyśle ugryzł się w język - Zresztą nie ważne. Zaraz kogoś zawołam.

Już odwrócił się w stronę drzwi, jednak poczuł jak pociąga go do siebie za rękę.

- Nie musisz tego robić – mruknęła – Tak jak jest, jest dobrze, wasza woda jest zawsze strasznie ciepła. Ciuchy obcisłe i nie wygodne. Ja chcę tylko –

Przygryzła wargi, odwracając wzrok.

- Nie chcę być dzisiaj sama – dokończyła.

Polska spojrzał na nią wyraźnie zmartwiony. Rzadko kiedy miała takie dni, by tak otwarcie mu to mówić. Wyglądała na bardzo smutną, choć starała się to w głębi ukryć. Puścił jej rękę i dotknął brody podnosząc jej głowę do góry. Zbliżył się dotykając ją głową w czoło tak by musiała na niego spojrzeć.

- Nie jesteś sama – wyszeptał – Przecież ja tu jestem. Dzisiaj możesz zostać ze mną. Mam generalne problemy ze snem, więc towarzystwo dobrze mi zrobi.

Kiwnęła głową, uśmiechając się pięknie. Stali tak krótką chwilę, jednak po chwili odsunęła się lekko dotykając jego blond włosów na czole. Pobrudził je sobie przez nią. Widząc jej zakłopotanie, wzruszył ramionami.

- Daj spokój to nic – parsknął uśmiechając się szeroko.

- Wykąpię się… - mruknęła cicho – Nie chcę Ci sprawiać kłopotu, Polsko.

- Kłopoty to drugie imię Prusaka, nie Twoje – westchnął ciężko – Zaraz kogoś zawołam, poczekaj na mnie.

Mówiąc to poprowadził ją do wnętrza ogromnej, bogatej sypialni, po czym wyszedł. Stała rozglądając się po ozdobach, które wzbudzały zdumienie. Wszystko było pełne przepychu, ale miało swój styl. Jak zawsze trzymał u siebie szachy, których za nic nie mogła się nauczyć. Ubrania były porozwalane byle gdzie, jakby przebierał się w pośpiechu. Zatrzymała się przy ogromnym łożu. Było zbudowane z ciemnego drewna a girlanda okalana była czerwonymi zasłonami ze złotymi wzorami. Iście królewskie łoże. Podniosła jedną poduszkę przykładając ją sobie do twarzy. Wciąż tlił się na niej jego zapach.

- Możemy iść do pokoju obok, woda gotowa – wparował szybko, zamykając za sobą drzwi – Rozumiem, że chcesz spać na tej poduszce? Lepiej będzie jak ją zostawisz bo biel nie lubi ziemi.

Zaśmiał się machając jej ręką w kierunku pokoju obok. Pobiegła za nim uśmiechając się szeroko. Samo jego towarzystwo sprawiało, że życie było pasmem niespodzianek. Ustawił przy bali z wodą krzesło tyłem do niej, po czym podał dziewczynce ręcznik.

- Proszę, popilnuje cię na wszelki wypadek, ale spokojnie będę siedział tyłem – wypiął dumnie pierś, jakby poczuł się prawdziwym dżentelmenem.

- Przecież i tak mnie widzisz – zdziwiła się – Nie robi mi to różnicy, czy patrzysz czy nie.

Cała brawura Polski zniknęła momentalnie kryjąc się pod piekącymi od czerwieni policzkami. Odwrócił głowę siadając na krześle przygaszony. Dziewczynka weszła do wody nie omieszkując marudzić na jej ciepło. Chlust wody rozszedł się echem po pokoju. Rozlana woda dosięgneła jego butów. Polska nie mógł zachować ciszy zbyt długo.

- Czasami się zastanawiam jaka kobieta z ciebie wyrośnie… - wyjąkał – Na tą chwilę położyłabyś na łopatki każdą damę dworu. Musisz bardziej o siebie dbać. Nie każdy na tym świecie jest miły.

Ostatnie słowa przyszły mu z trudem. Wiedział, że ona doskonale to rozumie, ale i tak miał wrażenie, że jest większym lekkoduchem od niego.

- Przesadzasz Polsko, nie zamierzam poznawać nikogo innego. Ty jesteś jedyną osobą po drugiej stronie, której ufam. Zawsze tak będzie. Kobietą mogę być za parę setek lat, więc nie ma sensu się tym przejmować. Niewiadomo też, czy do tego czasu nie zniknę.

Polska wbił oczy w podłogę.

- Wiesz, myślę, że możesz mieć większe szanse niż ja. Prusy nie daje mi żyć, o Rosji nie wspominając. Czasami mam ochotę od tego wszystkiego po prostu odfrunąć – obrócił głowę w jej stronę uciekając zielonym oczami na to jak bawi się pianą – Chciałbym jednak mimo wszystko zobaczyć nas w formie dorosłej. To dopiero by była zabawa! Pomyśl tylko, ile byłoby możliwości może w końcu nauczyłabyś się grać w szachy, polubiłabyś jazdę konną, a kto wie co jeszcze…

- Może zbudowalibyśmy sobie dom trochę bliżej mojego – zaśmiała się na samą myśl – Pokonasz Prusaka i wszystkich innych, z którymi przyjdzie Ci walczyć! Jak będę mogła zawsze Ci pomogę. Przyszłość może być znacznie ciekawsza niż nam się wydaje, nie sądzisz?

Przytaknął przymykając oczy. Na samą myśl rozmarzył się wyobrażając sobie możliwość wolności i szczęścia.

- Ta – przytaknął – Może taka być.

- Auć!

- Co się stało? – zapytał.

Trzymała podniesioną do góry stopę, z której lekko kropiła krew. W dłoni miała jedną z większych drzazg, które złapała w czasie swojej wędrówki. Już nie mogła ignorować faktu, że dość mocno była wbita. Polska podszedł do niej oglądając ranę na stopie.

- To pewnie przez te stare drabiny, człowiek, który projektował wejście już nie żyje, więc nikt ich dla mnie nie wymieni. Zresztą zamknęli by wtedy to wyjście –westchnął – Nie będzie trzeba szyć tej rany. Opatrzę ją.  

Owinęła się ręcznikiem i z pomocą Polski wyszła z bali.

- Tak będzie szybciej – powiedział biorąc ją na ręce. Po kilku krokach uśmiechnął się złośliwie - Chyba przytyłaś.

Naburmuszyła się krzyżując ręce.

- Wcale nie, to Twoja wina. Jesteś słaby jak na rycerza – prychnęła dumnie.

- Nic nie poradzę, że jesz jak za cały oddział wojska – powiedział pokazując jej język.

- Mówisz mi o byciu damą, ale nigdy nie słyszałam by wypominanie im ilości jedzenia uchodziło za manierę mężczyzny.

Polska zastanowił się przez chwilę skąd to podłapała, ale musiał przyznać jej rację. Przynajmniej część tej racji, dalszą jej część zachował dla siebie. Położył ją na łóżku, po czym klęknął opierając jej ranną stopę o kolano. Akurat na szafce miał czyste bandaże wymyte przez służbę po ostatniej bitwie. Dziewczynka patrzyła z uwagą jak delikatnie i precyzyjnie owija jej stopę.

- Możesz tu zostać na dłużej – powiedział cicho – Gdy tylko zaplanuję linie obrony przed Prusami, będę musiał wyjechać na kilka dni.

Ilość ciężkich emocji wijących się w jego sercu widoczna była gołym okiem. Ktoś taki jak Polska nie przyzna się przecież do słabości.

- Zostanę – przytaknęła – Wiesz dobrze, że nie mogę tu być za długo. Postaram się jednak wytrzymać do czasu twojego wyjazdu. I tak czuję, że słabnę coraz wolniej. Spędzamy ze sobą sporo czasu może to dlatego.

Z myśli wyrwał ją nagły uścisk Polski. Objął ją wtapiając twarz w jej białe  mokre włosy. Pachniały wodą morską i wodą z kąpieli, to połączenie wydawało się dość zabawne. Siedzieli tak przez chwilę dopóki dziewczynka nie zorientowała się, że Polska stał się dość przyciężki. Odsunęła go od siebie, po czym dostrzegła, że zasnął. Jego twarz wydawała się taka spokojna. Musnęła dłonią jego policzek.

- Dlaczego nie wspomniałeś, że od kilku dni nie spałeś…

Dopiero teraz zauważyła, że na porcelanowej twarzy kryją się dwa sińce pod oczami. Długie jasne włosy skutecznie je zasłaniały. Spróbowała go przełożyć na bok na tylko delikatnie by go nie obudzić. Podsunęła nogi na łóżko zdejmując jego buty. Obeszła łoże z drugiej strony poprawiając kołdrę tak by przykryć chłopaka. Mruknął coś przez sen, ale wiedziała, że długo czekał na tak spokojny sen. W tej chwili nic go nie obudzi. Oparła się o ramę łóżka wpatrując się na widok za oknem. Balkon wciąż był otwarty wpuszczając rześkie powietrze. Wieże, las i pochodnie dalej iskrzyły się w ciemności. Złota klatka, o której zawsze wspominał i tak wydawała jej się piękną. Po chwili zaczął wierzgać nogami i rękami w niespokojnych odruchach.

Koszmary, to coś czego boi się każdy nawet największy wojownik. Tym bardziej gdy wojownikiem jest kilkusetletnie Państwo. Odór śmierci prześladował go nawet we śnie. Podniosła jego głowę opierając ją sobie na nogach. Odsłoniła z twarzy złote kosmyki, ujawniając piękną chłopięcą urodę.

- Dobranoc, Polsko – szepnęła.

Zaczęła nucić. Choć wiedziała, że nie pomoże mu w jego wewnętrznych walkach, czuła, że choć na tą chwile ulży mu w cierpieniu i przyniesie spokój. Jej własny strach odleciał, gdy pojawił się Polska. Teraz ona mogła zrewanżować się tą samą ulgą. Nikt z zamku na pewno nie ośmieli się wejść do jego komnaty, ale na wszelki wypadek zaćmiła zmysły odźwiernych pod drzwiami. Jej śpiew i obecność to tajemnica, którą ofiarowała tylko Polsce. I tylko Polska zadecyduje o jej losie.

 


 

Pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem

Pomiędzy północą i południem

Pomiędzy zachodem i wschodem

Między czasem i miejscem

 

 Śpiewa do mnie

Pieśń morza

Spokojna i cicha

 Szukając zaciekle

 Mej miłości

 

Między wiatrem i falą

 Między wiele i mało

 

Śpiewa do mnie

Pieśń morza

 Spokojna i cicha

 Szukając zaciekle

 

 Między wybrzeżem i sercem

 Między ja i sam

 

 Czuję melodię

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,lisa_hannigan,amhr_n_na_farraige.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz