poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 81


W razie błędów informujcie mnie proszę, w połowie tekstu jest trochę "niebiesko" zrozumiecie, o co chodzi ;) poprawię to później. Zapraszam :)


-ja wiem, że wiecie, ale zignorujcie to, że jest sławna. ;p





Sora nuciła wesoło pod nosem, wyprzedzając mnie i Prusaka o kilka metrów. Dla niej było to niczym spacerek, ale reszta z nas była zmęczona ciągłością drogi i niekończącej się alei drzew, na wyrobionej już przeze mnie ścieżce. Po raz kolejny z rzędu Prusak zahaczył o jakiś korzeń o mało co się nie przewracając. Zmiędlił w ustach nie jedno przekleństwo
- Ona zawsze tak świruje? - zapytał marszcząc się na widok wirującej dziewczyny, wyżywając się jednocześnie na samotnym korzeniu jednego z drzew. 
- Nie, widzę to pierwszy raz - odparłem naciągając szalik na wysokość ust zasłaniając tym samym blade rumieńce na mojej twarzy - Zresztą to pierwszy raz od kilkuset lat, kiedy idę razem z nią do jej domu, dziwne uczucie…
Widząc moją reakcję, od razu skorzystał z okazji. Przygotowałem się na najgorszą zaczepkę.
- Teraz będziesz miał na to mnóstwo czasu, pod twoją nieobecność obiecuję dobrze się o nią troszczyć. To czysta przyjemność móc opiekować się tak szlachetnie obdarzoną kobietą przez Boga, o ile to jest stworzenie boskie - na jego twarzy zastąpił drwiący uśmieszek. Patrząc na niego niemalże wydawało mi się, że nosi białe szaty i pelerynę z czarnym krzyżem na plecach.
- Chcesz bawić się jeszcze kiedyś z kobietą? - zapytałem nie oczekując odpowiedzi - To radzę ci się zamknąć, bo pozbawię cię tej możliwości…
Zmroziłem go spojrzeniem starając zabrzmieć jak najbardziej poważnie. Wzdrygnął się słysząc moją groźbę, która mimo mojego usposobienia była jak najbardziej zasadnicza. Jego dłoń mimowolnie sięgnęła ochraniająco krocza, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość.
- Takie teksty w twoich ustach? Jestem dogłębnie zawiedziony - pokiwał głową z dezaprobatą układając usta w zniesmaczony dzióbek -  A myślałem, że jednak potrafisz z siebie wydusić coś więcej, może bardziej realnego w wykonaniu…
Żyłka zdenerwowania na moim czole zadrżała niebezpiecznie. Wypuściłem głęboko powietrze, chwytając go za szmaty i popychając gwałtownie do przodu starałem się zrównać z krokiem Sory. Można się wiele po nim spodziewać, a jego zaczepki to rzecz naturalna, ale kto powiedział, że po setkach latach ktokolwiek się do tego przyzwyczaił. Spróbował się oderwać od trzymającej jego kurtki dłoni, robiąc przy tym minę jakby najchętniej wbił mi coś w szyję.
- Odwal się pieprzony rycerzyku! - parsknął, nieudolnie celując we mnie melą ze śliny.
- Świat się na mnie uwziął, ile jeszcze lat mam się z tobą męczyć!? - syknąłem, uderzając go łokciem w twarz odsuwając tym samym od siebie jego trupio bladą mordę - Totalnie nie mam ochoty użerać się z kimś takim jak ty! Pieprzenie od rzeczy, spójrz na siebie Bóg cię już pokarał wyglądem nie musisz jeszcze sobie pomagać!
Nie wiedząc kiedy oboje wpadliśmy na Sorę upadając twardo na ziemi. Na moje szczęście jakiś badyl wbijał mi się w tyłek. Spojrzałem na Prusaka nie chcąc tracić go z oczu. Widząc jak się krzywi zaśmiałem się głośno ledwo powstrzymując śmiech, nie tylko ja widać mam pecha, sądząc po jego minie patyk znajdujący się pod nim, wylądował w miejscu z całą pewnością o wiele bardziej podatnym na uderzenia. W jednej chwili zrobił się czerwony i nie mogąc wydusić z siebie dźwięku opadł głową o ziemię, tłumiąc jęki bólu.
- Chociaż raz moglibyście się zachowywać cicho…  - do konwersacji włączyła się Sora. Kucając przed nami poprawiła włosy chowając je za ucho, tym samym przyglądając się nam z pożałowaniem - Polsko możemy porozmawiać w cztery oczy?
Zwróciła się do mnie z pełną powaga wymalowaną na twarzy, nawet jej uśmiech który zwykle zdobił jej gładką cerę zanikł kryjąc całą wcześniejszą radość. Zostawiłem na bok rozbawienie z powodu ubolewającego krocza Prus podnosząc się z ziemi. Sora odeszła na bok, ale za nim ruszyłem za nią nadepnąłem badyla w akcie zemsty za posiniaczony tyłek, choć i tak wiedziałem, że jeśli miałem tam guza to i tak nie ma już po nim śladu.
- Liż rany, i nigdzie nie odchodź - odparowałem do leżącego Prusaka, którego spojrzenie było tępo wbite w ziemie. Mimo swojej pozycji spojrzał na mnie nienawistnie, zaś ja uśmiechnąłem się triumfalnie podnosząc dumnie głowę - Uwierz mnie boli to dwa razy bardziej…
Odwróciłem się od niego tłumiąc resztki śmiechu. Po chwili zorientowałem się, że Sora patrzy na mnie karcącym wzrokiem, uderzając nerwowo palcami o biodro.
- Im jesteście starsi tym wydajecie się głupsi - chwyciła moją dłoń pociągając między drzewa - Wydawało mi się przez chwilę, jakby to było pięćset lat temu.
Nie było to może coś niezwykłego, ale mimo to poczułem jak fala nadziei i radości wypełniła przez tą chwilę moje serce.
- Wiesz co w tym wszystkim jest wstrętne? - zapytała po chwili, burząc cały nastrój - Nie jesteśmy już dziećmi, a nic co było kiedyś nie powtórzy się drugi raz… - zmieniła natychmiast humor podnosząc na mnie wzrok - Wracając, chciałabym porozmawiać o tym co zamierzasz zrobić z Prusakiem i druga rzecz, ktoś chodził po tym lesie jakiś czas temu, i nie jest to żadne z państw ani ludzi. Zmieniło się coś w powietrzu, wątpię żebyś to poczuł, ale jestem przyzwyczajona do tego jaki jest w moim domu, ten tutaj czymś się różni. Słuchałem jej uważnie nie bagatelizując sprawy, tym bardziej, że za każdym słowem rozglądała się po lesie, od ziemi aż po konary drzew. Mówiąc o zapachu brzmiała tak jakby widziała jego kolor, który burzył całą konstelacje innych na tle jej domu. Był całkowicie poważna, ale jej spojrzenie wyrażało niepokój, i coś kompletnie mi nieznanego.
- Podejrzewasz kogoś? - wypaliłem zanim zdążyłem ugryźć się w język. To było raczej oczywiste, bo nigdy wcześniej nie widziałem jej na tyle zaabsorbowanej sprawie. Nagle przestała się rozglądać zatrzymując się na mojej twarzy. Była wyraźnie zmieszana, ale wolałem tego nie pogarszać.
- Nie - wycedziła szybko, zakrywając się szerokim uśmiechem - Skąd mówię tylko co widzę. Nie bądź taki poważny!
          W jednej chwili rzuciła się na mnie gwałtownie czochrając moje włosy z poprzedniego ładu. Właśnie od kiedy jestem z nią blisko zaczynam rozmyślać nad ich obcięciem kobiety strasznie lubią mi je szarpać i międlić, to samo z Węgierką. Liechtenstein pewnie też dobrała by się do Szwajcarii, gdyby ten nie nosił swojego beretu - whole life at work, można powiedzieć.
- Dobra! Ej! - próbowałem ją od siebie odczepić, ale marnie mi to szło bo za każdym razem zostawałem pozbawiony miliona z moich włosów - Sora! Złaź ze mnie!
Zaśmiała się dźwięcznie, niemalże jak istota posłana z nieba. Naprawdę nie sposób było opisać tak delikatną i jednocześnie melodyjną barwę głosu jaką posiadała. Skończyło się na tym, że trzymałem jej nogi, zaś Sora czepiła mi się za szyję siedząc mi na plecach. Znikąd pojawił się też Prusak, który po podniesieniu się z ziemi patrzył się nam swoim krzywym spojrzeniem niemalże mówiącym, że jesteśmy potencjalnie niebezpieczni dla jego zdrowia psychicznego.
- Wciąż robi się to niesmaczne - odparł.
- To ty jesteś niesmaczny - odpowiedziałem, poprawiając nogi dziewczyny tak, żeby nie poleciała do tyłu. Zdaje się, że jej poważna natura się skończyła. Doprawdy zmienność to pojęcie względne gdy spotka się Sorę.
Tym miłym akcentem skończyliśmy rozmowę, znudziło mu się już gadanie ze mną - oczywiście ze wzajemnością -  starałem dawać od siebie najwyżej minimum słów.

Minęła jeszcze z godzina zanim dotarliśmy do wydm bo pewien osobnik musiał ciągle narzekać, że idziemy w złym kierunku, tylko po to żeby uprzykrzyć mi życie.
- Dobra masz tu siedzieć, i jeśli łaska nie właź z butami do mojego domu - spojrzałem na niego zupełnie już wyprowadzony z równowagi. Chciałem mieć tylko spokojny dzień, a dostałem ból głowy z powodu jego ciągłych jęków.
- Ah, piasek woda i patyki! - nabrał głęboko powietrza udając pełen zachwyt widokiem przed nami - To wszystko czego trzeba, by zacząć martwić się o własne życie…
Trwałoby to tak jeszcze dłużej gdyby nie Sora która chwyciła za but Prusaka i jednym zamaszystym pociągnięciem przewróciła go, przez co upadł na piasek. Zasłoniłem dłonią oczy, bo pod silnym uderzeniem i ciągle wiejącym wiatrem, czułem jakby zaraz połowa piasku miała znaleźć się w moich oczach.
- Zabije cię kiedyś... - Prusy podniósł się z ziemi, wypluwając z ust złote drobinki - Moglibyście się kiedyś znudzić tym czepianiem się mnie!
Tu spojrzał się na mnie z pewnością nie darząc mnie miłością. Przeklął coś po niemiecku, otrzepując srebrne włosy. Moje sumienie, trochę zaczęło o sobie przypominać. Przygryzłem wargę widząc jak siada na pisku patrząc się gdzieś za horyzont.
Sięgnąłem do kieszeni wyjmując jabłko. Obróciłem je w dłoni, po czym rzuciłem w jego kierunku. Nie oglądając się złapał je w locie zaciskając palce na czerwonej skórce jabłka. Niczego więcej nie miałem zamiaru dla niego robić, ale znając przysmaki Sory, słusznie wołał o pomstę do nieba.
Odwróciłem się od niego, marszcząc brwi. Czułem się dziwnie. Węgry nie mogła go mieć u siebie, a on musi się ukrywać. Do tego Rosja, który go "zniszczył" kompletnie pozostawił bez niczego. Pozostał w tym marnym ciele.
            Sora nie patrzyła w naszą stronę, jej spojrzenie zatrzymało się na niekończącym się horyzoncie. Po chwili zawiał porywisty wiatr przywracając mi nieprzyjemne uczucie chłodu o którym wołałem nie myśleć. Odwróciłem się starając się uniknąć całej siły z jaką wiał od strony morza. Kątem oka zobaczyłem, że w ogóle nie przejmowała się porywistym i nie miłym dla skóry wiatrem. Wpatrywała się uparcie w widok przed nią, na jej odm choć tak dla niej bliski, teraz wydawał mi się jej zupełnie obcy i niebezpieczny.
- Sora? - zapytałem, dotykając jej ramienia.
- Polsko, mogę zostać dziś u ciebie? - wycedziła pewnie, nie zwracając uwagi na moją dłoń.
- Jasne, ale co z… - nie dała mi dokończyć. Jej wzrok jak piorun wylądował na twarzy Prusaka, bijąc w niego swoją wrogością. Przez chwilę wydawało mi się, że jej źrenice rozszerzyły się niebezpiecznie, zakrywając połyskującą czerwień w jednym z jej oczu. Wyglądało to dość niepokojąco, w drugim ledwo mieniąca się zieleń była z całą stanowczością przytłumiona przez żarzący się rubin.
- Prusy, jeśli opuścisz tę granicę, znajdę cię i sprawię, że suchy ląd będzie twoim ostatnim marzeniem o jakim zdążysz pomyśleć. Utopienie cię w toniach mojego domu będzie niczym afrodyzjak na stare rany, które przez ciebie noszę. Nie radzę ci mnie droczyć, bo teraz jestem śmiertelnie poważna, nie zależy mi na tobie w żadnym stopniu, a obietnicę złożoną Węgierce mogę z łatwością usunąć z jej pamięci - z każdym słowem zdawało mi się, że coś przejmuję ją od środka, dławiąc jej spokojną i opanowaną naturę.
           Prusak spojrzał na mnie nie wiedząc zapewne co ma to nagłe zachowanie znaczyć. Nawet jeśli rozumiałbym jej nagłą złość, nie potrafiłbym znaleźć jego źródła, szczerze wątpiłem by chodziło jej konkretnie o irytującą osobowość starszego brata Niemiec.
Powaga jaka nastąpiła tuż po tym była przytłaczająca. Prusy kiwną niepewnie głową, starając się już nie odzywać i nie prowokować swojego losu. Poprawiłem włosy na głowie i udając, że nic nie zaszło rzuciłem się jej na ramię, przerzucając rękę na jej drugą stronę.
- No dobra, potrafisz być straszna! Moja krew, zobaczysz nabijanie się z tego dupka wejdzie ci w nałóg! Dobrze mówię Prusy? - zwróciłem się do srebrnowłosego, który otrzepywał się z piasku. Widząc, że do niego mówię spojrzał na mnie kompletnie nie rozumiejąc do czego zmierzam. Wysiliłem się na uśmiech każąc mu przytaknąć. Ten dalej widać nie rozumiejąc skierował się w stronę dziewczyny.
- No ta… Ej, że co?!
Olewając ostatni komentarz obróciłem ją w stronę lasu, w razie kolejnych komentarzy Prusaka.
- Możesz obrzucić go jeszcze czymś śmierdzącym, ale wprawdzie masz już na tyle rozwinięty dar przekonywania, że nie będziemy kombinować!  - przytaknąłem uśmiechając się szeroko.
 Z całą nadzieją w sercu chciałem zobaczyć jej odwzajemniony uśmiech, ale jedyne czym mnie obdarowała to skromny półuśmiech na jej bladej twarzy.
- Chodźmy już, zaraz się ściemni - skwitowała, idąc wzdłuż drogi.
Nie odezwała się już nic więcej. Nie wiedziałem, co takiego sprawiło jej obecny stan, rozmyślałem o tym przez całą drogę, ale ostatecznie nie mogłem znaleźć niczego.
Spojrzałem w niebo, które pozbawiało mnie już pięknego widoku białych chmur okrytych złotymi połyskami zachodzącego słońca. Sora bawiła się tuż obok mnie rzemykiem na swojej sukience, nie patrząc w moją stronę, ani razu. Szła a mną, dosłownie jeden krok różnicy bo nie wiedziała, jak prawdopodobnie wrócić do miejsca budowanego domku. Nie chcąc odezwać się do mnie ani słowem, wolała nie ryzykować zgubieniem się w lesie, którego do końca jeszcze nie zapamiętała.

*
Droga nie należała do najkrótszych, szczególnie dlatego, że musieliśmy iść na piechotę. Sora odpadła w połowie drogi, więc nosiłem ją na ramionach, starając się jej nie obudzić. W lesie panowała kompletna cisza, jedyne co mogło świadczyć o jakimś życiu to ptaki i gałęzie pod moimi butami, których trzask odbijał się jak głuche echo.
- Płyną baje, opowieści cichą letni nocą, tylko echo gdzieś szeleści i gwiazdy migocą, w krąg ciemne postacie siedząc dokoła i płynie harcerska piosenka wesoła, I tylko wartownik wytęża słuchy, czy czasem po lesie nie chodzą duchy…
Nuciłem po nosem próbując zbić ciągnący się leniwie czas. Wiatr był chłodnawy typowo jesienny, jednak ciepło bijące od jej ciała było jak najcieplejszy koc. Liście szumiały spokojnie, tańcząc wraz z porywami wiatru w każdą stronę niosąc swoją melodię. Przycisnąłem ją bliżej do piersi, nie chcąc by zmarzła.
- I płynie harcerska piosnka wesoła, i płynie harcerska piosnka po lesie, a echo ją chwyta i daleko niesie - dokończyłem, przechodząc przez wysoki krzew, za którym mieniła się skromna budowla.
Miałem zamiar zrobić trochę więcej względem naszego domu, ale Prusy ma zwyczaj bycia wrzodem na tyłku, nie od dzisiaj. Spojrzałem na prawie skończony domek, którego szkielet mienił się na tle lasu.
          Zostało już tylko zrobienie dachu, okien i kominka.
 Spojrzałem na zegarek, dochodziła 17-00. Zaraz powinno się ściemnić. Nie ciągnęło mnie jednak do starego domu, czekały tam na mnie papiery od Rosji i nieustające dręczące po nocach telefony Litwy, poganiającego mnie z robotą.
            Wszedłem przez otwór, przeznaczony na drzwi, rozglądając się. Zbudowałem ostatnio pięterko, na które prowadziły drewniane schody. Wszedłem po nich kierując się do jednego pokoju na górze. To miał być nasz pokój. Widocznie niespodzianka musiała poczekać. Położyłem ją na ziemi, uważając by się nie zbudziła. Zdjąłem swój płaszcz i koszulę. Robiąc z nich przykrycie i poduszkę.
Podniosłem jej główkę, podkładając zwinięta koszulę. Wymruczała coś przez sen, uśmiechając się lekko. Czas płynął bardzo szybko. Jeden dzień był naprawdę mało znaczący w moim świecie. Położyłem się obok niej. Sięgając po jej dłoń, zacisnąłem ją, układając na swoim sercu.
Dach nie był skończony, więc leżąc w tej pozycji mogłem widzieć jak słońce, które zachodzi, stwarza barwy, różnych pomieszanych ze sobą kolorów.
 - Mógłbym tak siedzieć bez końca. Z tobą wszystko wydaje się mniej straszne i puste - powiedziałem cicho, chłonąc ciepło jej dłoni.
Chciałem mieć rodzinę, swój dom, o którym nikt nie miałby pojęcia, żyć jak człowiek. Mieć po sobie jakąś spuściznę, ale z mojej krwi. Nie tylko ludzi, którzy walczyli w moim imieniu. Żyłem tak długo samotnie, ta pustka potrafi wyniszczyć wszystko to, co o sobie wiedzieliśmy. A teraz nie potrafię wyobrazić sobie bez niej życia. Wszystkie wydarzenia w tym stuleciu obiły się na mnie dwa razy bardziej niż moje zniknięcie i potop Szwedzki.
Poczułem jak moje oczy zachodzą szklista mgłą. Nie mogłem jej powstrzymać, zresztą czułem jakby wraz z tą jedną łzą odchodziły wszystkie moje smutki, coś na wzór ulgi na którą tak czekam. Podniosłem dłoń z zamiarem wytarcia jej z twarzy, nie chciałem by to widziała.
- Dlaczego płaczesz?
Spojrzałem na jej zielono - czerwone oczy, które wpatrywały się na mnie z zaskoczeniem i smutkiem. Musnęła delikatnie palcem miejsce, w którym się zatrzymała, ścierając ją z mojej twarzy.
- Cieszę się - odparłem, patrząc ponownie na niebo.
W ułamku sekundy, położyła głowę na moim torsie, nie odsuwając swojej dłoni od mojej.
- Głupek, to niczego nie wyjaśnia… - prychnęła krzywiąc się.
Uśmiechnąłem się, głaszcząc ją po głowie drugą ręką.
- Wyjaśnia aż nadto.
Oboje wpatrywaliśmy się w ten sam punkt, leżeliśmy tak dłuższą chwilę. Zaraz po zniknięciu słońca nastąpiła zupełna ciemność. Na niebie zaczęły pokazywać się gwiazdy.
Nagle w pokoju, zaczęło emanować zupełnie innym światłem. Sora puściła moją dłoń, i chwyciła ją taki sposób, że musiałem przewrócić się na bok.
Jednak nie to było jej zamiarem. Delikatnie popchnęła mnie jeszcze dalej, tak żeby nasze twarze były naprzeciwko sobie.
Patrzyłem z góry na jej piękną twarz, i złote kosmyki, które błądziły po jej twarzy.
Biła od niej lekka poświata, taka sama jak od pełni księżyca. Pewnie właśnie pojawiał się na niebie, nie wiedziałem, czemu się tak działo, ale wyglądała wtedy jak jedna z nich, jak gwiazda.


Owinęła sowje ręce wokół mojej szyi, przyciągając mnie do siebie. Pocałowałem ją, nie mogą się jej oprzeć. Jej dłonie wędrowały po moich plecach, czułem każdy jej dotyk, zupełnie tak jakby wiele iskierek na raz, muskało moją skórę. Czułem na swoim torsie jej piękne piersi. Sięgnąłem do ramiączek jej sukienki, zdejmując je z jej ramion. Przez chwilę, poczułem jak wzdryga się pod moim dotykiem. To nawet jeszcze bardziej, sprawiło, że chciałem mieć ją dla siebie.
Oderwałem się od jej miękkich ust, całując ją w szyję, i ramiona. W tej chwili nie liczyło się dla mnie nic, potrafiłem myśleć tylko o niej, jej zapachu i cichych westchnieniach.
Przejechała paznokciami po moich plecach sunąc rękami w dół ku paskowi spodni. Nie było nic cudowniejszego od jej delikatnych dłoni i miękkiego kobiecego ciała, które teraz przywierała do mnie całą swoją powierzchnią, gdyby teraz się ode mnie odsunęła sprawiłoby mi to fizyczny ból. Była najdoskonalszą osobą z jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się zetknąć. Wziąłem ją na ręce jakby od tego zależało moje życie. Tym razem pocałunki stały się głębsze czułem jak powietrze między nami gęstnieje. Moje ręce wędrowały nieśpiesznie po jej gładkiej skórze. Z niewyjaśnioną radością słuchałem dźwięku swojego imienia wypowiadającego przez jej miękkie, ciepłe usta. Palcami przeczesywała moje włosy. Nie potrafię opisać tego, co czułem poruszając się w niej. Powiedzieć, że odczuwałem niezwykłą przyjemność byłoby bluźnierstwem, wiedziałem że ona czuje to samo, wystarczyło spojrzeć w jej szklące się z radości oczy.

Leżąc wciąż połączeni wsłuchiwaliśmy się w swoje urywane oddechy i szybkie tętno, żadne z nas nie chciało przerywać tej idealnej chwili ciszy i spokoju, jakiego jeszcze nigdy nie doznałem. Mając na uwadze jej dobro i wygodę osunąłem się na bok porywając ją w ramiona wydawała mi się teraz taka krucha i bezbronna obserwowałem jak zasypia w mych ramionach, a jej oddech spowija moją klatkę piersiową. Patrzyłem jak jej włosy rozkładają się na ziemi i podziwiałem, jaka jest piękna trzymając ją w ramionach czułem, że trzymam cały swój świat.





piątek, 6 lutego 2015

Dziękuję, każdemu za wspaniałe komentarze, mimo wszystko ( pokochałam to słowo coś ostatnio :/) Muszę dziękować, bo jak już mówiłam wiele dla mnie znaczą !  :*


  1. Fenice dzięki, że zajrzałaś :D 
  2. Mira - san - Piłka ręczna forever xD
  3. Przepraszam Darkę 3363 za niepoinformowanie o notce. :( Jestem podłym człowiekiem...głaskanie kota już mi nawet nie pomaga :(



niedziela, 1 lutego 2015

Walka o brązowy medal W Katarze! 2015




GRAMY O BRĄZ, ALE JAK DLA MNIE TO BITWA O ZŁOTO
MAM NADZIEJE, ŻE WYGRAJĄ!!! TO NIESAMOWITE :D

NAWET FRANCUZI NAM KIBICUJĄ!