czwartek, 1 grudnia 2016

Wolf's Rain

Hejka :D  Witam Was bardzo serdecznie, cieszę się, że jeszcze tutaj zaglądacie :] Minęło już tyle czasu, że dziwie się, czemu tak długo mi to schodzi xD

Nie pamiętam, czy już namawiałam do tego anime kogokolwiek na tym blogu, ale z miła chęcią zrobię to ponownie :D

Kochasz wilki ? Zapraszam do obejrzenia :D 

Wolf's Rain uważam za jedno z najbardziej wartościowych anime, jakie oglądałam. Sporo tego było, bo jak każdy "otaku" oglądamy ciągle i nie możemy przestać. Gatunek tej wspaniałej i przejmującej do kości historii to dramat, romans, przygoda, science fiction, ale myślę, że naprawdę każdemu przypadnie do gustu. Ma niestety tylko 30 odcinków...nie znaczy to jednak, że fabuła jest nie dokończona, wręcz przeciwnie. Niesamowity schemat i pełnia świata przedstawionego zupełnie powala z nóg. Anime powstało w 2004 roku, ale charakterystyka postaci ich wizerunek kompletnie zachwyca.

Obiecuję, że klimat tego anime nie jest typowy i powtarzalny - naprawdę, w życiu nie spotkałam się z czymś podobnym a czytam i oglądam wiele. 
Ogląda się z ciekawością i lekką nostalgią.
Naprawdę mogłabym wyskoczyć na wielką scenę i sławić to anime, choć obejrzałam je pierwszy raz chyba dwa lata temu, to wciąż rozbrzmiewa mi w głowie, i co jakiś czas sobie go przypominam.

A teraz żeby bardziej skusić - mam nadzieje xd - obrazeczki









DAJCIE SIĘ SKUSIĆ NIE POŻAŁUJECIE !!!

Cieplutko pozdrawiam każdego, kto przeczytał tą notkę :)

Rozdział 97,5





Wysoki mężczyzna przeskoczył nad strumieniem, uderzając twardo o nasypany gęsto śnieg. Poprawił długi płaszcz narzucając kaptur na rozczochraną blond czuprynę. Kolba broni połyskiwała za każdym jego ruchem pomimo czerni nocy. Przerzucona przez umięśnione ramiona.
Kłęby pary unosiły się raz za razem, spowodowane dużym wysiłkiem jaki go narzuca od dwóch dni.
Stanął na chwilę patrząc na mapę trzymaną przy pasku z bronią. Otworzył mazak trzymając w ustach nakrętkę, po czym nakreślił linie podróży którą przebył przez resztę czasu.
- Jeszcze parę kilometrów i będę na miejscu - westchnął, wycierając nos czarną rękawiczką.
Puszcza dzieląca granice Austrii, a Węgier była ciągle taka sama, nawet jeśli szło się nią przez wiele godzin. Szwajcar i tak próbował pozbyć się z głowy zdziwionego szatyna, który widząc, że znajduje się na jego granicy, chciał wyciągnąć od niego pieniądze za przekroczenie jego terenów.
Spotkanie go było tym bardziej uciążliwe z powodu ciągle pojawiających się retrospekcji z ich dzieciństwa. Czasy dziecięcych gierek i pomocy ze względu na sentymenty minęła, oboje byli tego świadomi, każdy jest.
A jednak szedł właśnie w kierunku domu Węgier, wiedząc o planie jej przejęcia przez Sorę i Prusaka. To nie sentymenty pchały go do nich, tylko zwykła ciekawość i nie… Nie mógł znaleźć dobrego wytłumaczenia.
Przyśpieszył kroku potrząsając nerwowo głową.
- Stoppen Streu Gedanken, Vash! (Przestań błądzić myślami, Vash)

*

 

Rozdział 97



- Ni-nie mogę – pomyślała, patrząc na jednego z żołnierzy, którego twarz w przerażający sposób zaczęła się zmieniać. 
              Właśnie teraz z pozoru zwyczajny człowiek patrzył na nią tymi samymi oczyma, jak niegdyś Rosja. Pewna postawa i tęgie, surowe spojrzenie przebijało ją na wskroś.
Wszystko stało się oczywiste. Przejął nad nim władze. Nad własnym obywatelem bez skrupułów, wiedząc, czym może się to skończyć. Nawet nie próbował ich ratować, najważniejsze było móc spojrzeć na jej postać, domyślając się z kim ma do czynienia.
             Tylko przez chwilę skierowała wzrok na miejsce, w którym zniknął Prusak. Nie widząc zarysu jego postaci poczuła ulgę. Ostatecznie mogła zatrzymać Rosję jeszcze przez jakiś czas, by on mógł odnaleźć Węgry. Tak, taki miała plan. Problem tkwił jednak w tym, że spojrzenie i wykrzywiona z bólu twarz żołnierza, paraliżowała ją od środka.
Pieśń urwała się, ale zamęt jaki za sobą poniosła dalej rozbrzmiewała w głowach reszty pobratymców Rosji. Udało się jej pozbyć większości świadków, ale ten przed którym najtrudniej było uciec, stał właśnie przed nią, choć w innej postaci.
               Oddychała szybko i nierówno wykończona pokazem swoich zdolności. Zamarła stojąc twarzą w twarz z tym, od którego przez cały czas uciekała. Zło dopadło ją w końcu na lądzie. Czaiło się w jej cieniu, czekając na dobrą okazję, by się ujawnić. Fatum jakie na niej ciążyło, nie dało jej poczucia bezpieczeństwa, ani przez chwilę.
            Oczy żołnierza świdrowały ją, a lekceważący uśmiech potęgował świadomość jego władzy. Czuła, że wiedział o ich ruchach i zadaniu, tym bardziej trudno jej było zebrać w sobie odwagę, by wydusić parę słów. Nabrała powietrza zaciskając dłonie w pięści.
- Zejdź mi z oczu – syknęła przywracając sobie świadomość we własne możliwości – Twoja osoba jest na tym świecie zupełnie zbędna. Jeśli nie odpuścisz, pozbędę się ciebie!
Jej krzyk sprawił w nim wyłącznie rozbawienie, które na skrzywionej twarzy żołnierza brzmiało, jak opętany jęk. Nagle śmiech zaczął słabnąć, a oczy, w których czuła ten sam chłód, co u  Rosji zaczynał niknąc.
W jednej chwili padł na śnieg uderzając mocno o ziemię. Nie pewna kolejnej sztuczki podeszła niepewnie do ciała. Przechyliła je nogą, żeby odsłonić twarz. Dopiero po chwili dostrzegła, czerwoną otoczkę wokół jego munduru. Krew wylewała się z jego ust, uszu i nosa. Widok powykrzywianej twarzy, którą opuścił obcy wpływ, przyprawił ją o mdłości. Odwróciła wzrok, odsuwając się od ciała kilka kroków do tyłu.
Rozejrzała się bacznie po leżących na śniegu ciałach, upewniając się, że przedstawienie Rosji dobiegło końca. Reszta żołnierzy też mogła być pod jego kontrolą. Ogrom jego zdolności zdawał się być bezgraniczny.
- Żeby tylko nie pogorszyć sprawy jeszcze bardziej – jęknęła, ruszając biegiem w stronę Prusaka.
Czuła się w pełni winna zaistniałej sytuacji. Rosja przechytrzył ich ruchy, więc cały plan mógł skoczyć się porażką. Paraliżujące zimno wiatru i śniegu pod stopami przyprawiało ją o dreszcze, zupełnie jakby to miejsce było przesiąknięte jego obecnością.
Biegnąc między namiotami nie dostrzegła czyjejś postaci, która wyskoczyła z jednego z nich. Ruszyła prosto na nią machając ostrzegawczo rękami na wszystkie strony.
- Wiej!
- Wiej? – zapytała sama siebie, wytrącając się z ciągu ucieczki.
Nagle ogromny wybuch i siła rażenia odepchnęła ją do tyłu z taką mocą, że straciła panowanie nad swoim ciałem. Poderwało ją niczym marionetką do tyłu, pozbawiając szansy na jakikolwiek ruch.
Dym i ogień przeplatały się miedzy sobą w zabójczym uścisku. Zasłoniła się rękoma, próbując choć trochę osłonić się przed lecącymi drobiazgami i odłamkami. Przez jedną chwilę zdążyła zauważyć, jak coś wyłania się z kłębów dymu.
Cień, który wyskoczył z ognia był bardzo znajomy. Właściciel nawołującego głosu, chwycił ją w żelaznym uścisku, przyjmując na siebie ciężar upadku. Usłyszała chropowaty jęk, gdy tylko upadli na ziemię.  Żar ognia uderzał w jej twarz pozbywając się ostatnich mroźnych znamion Rosji.
 Zasięg jak i wielkość ognia były oszałamiające. Przez chwilę zagapiła się na języki ognia pożerające resztki obozu, nad którym unosiły się gęste warstwy dymu.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Prusy! Co ty zrobiłeś!? – krzyknęła ledwo dobierając słowa – To…Ty!
Chłopak zrzucił ją ze swojego brzucha, chowając dłonie w śnieg. Obejmując ją przyjął na siebie nie tylko uderzenie, ale i żar ognia buchający zawzięcie z wybuchu. Natychmiastowa ulga objęła jego twarz. Sora śledziła spojrzeniem ogrom zniszczeń, jaki wyrządził w stosunkowo głośny sposób.
- Cholera, poparzyłem się – jęknął z irytacją.
- Teraz to naprawdę, naprawdę mamy problem…
Iskierki ognia spadały na ziemię wijąc się w wietrznych kręgach. Patrzyła na obraz zagłady, starając się opanować drżenie rąk.
- I tak nas przejrzał. Teraz będziemy mieli większe szanse, bez jego ludzi za plecami – stwierdził pewnie wycierając niedbale usta z sadzy.
- Myślę, że to i tak tylko kwestia czasu. Musimy dostać się do jej domu, inaczej oboje skończymy w osobistej galerii Rosji. Mam nadzieję, że zdążymy na czas.
- Nie będziemy musieli iść tak daleko, jak myśleliśmy – poprawił ją z rozbawieniem.
Uśmiechnął się kpiarsko zadzierając nos. Sięgnął zaczerwienioną dłonią do płaszcza wyciągając z niego zwitek dokumentów, lekko nadpalonych od ognia. Sora spojrzała na niego nie rozumiejąc nagłego rozbawienia i dumy.
- Głupia! Znalazłem ich dokumenty.
Machał jej nimi przed oczami, dopóki nie wyrwała mu ich z rąk. Poparzona skóra Prusaka zapiekła boleśnie przyprawiając go o głośny jęk. Nie zwracając na niego uwagi podniosła się z ziemi lustrując każdą linijkę tekstu. Ruszyła nerwowo przed siebie nie podnosząc na niego wzroku. Ogień oświetlał jej twarz półcieniem nakreślając coraz to większe przerażenie. Prusak dobiegł do niej ciesząc się wciąż ze znalezionych informacji. Miodowe włosy Sory skutecznie zakryły przed nim jej twarz.
- Przeczytałem tylko jeden z nich, ale wolałem wziąć więcej na zapas. Na pewno będą tam ciekawe informacje na temat tego wszarza. Według informacji, które dostali mieli patrolować teren na południe stąd. Stary bunkier używany za czasów wojny światowej jest teraz wykorzystywany przez samego Rosję, ale dam głowę, że tam może być Węgry. Kazał zawsze tam komuś czuwać i pilnować w czasie jego nieobecności… Słuchasz mnie do cholery?!
Szarpnął jej ramieniem odwracając w swoją stronę. Zaszklone oczy Sory zupełnie zbiły go z pantałyku.
- Co jest?
- Musimy się pospieszyć – odparła, odtrącając jego rękę z ramienia.
Prychnął pod nosem, żałując w duchu, że w ogóle obronił ją przed upadkiem na ziemię. Uczucie lekkiego porażenia prądem, które wciąż czuł na rękach jeszcze nie ustąpiło. Znowu to poczuł, gdy tylko ją dotknął. Oddalił od siebie tę reakcję przywołując swoje myśli na obecną misję. Priorytetem było odnalezienie Węgier i  zabranie jej stąd, coś tak prostego nie mogło potoczyć się źle.
Skrzywił się widząc jak Sora chowa dokumenty do swojego dekoltu, zupełnie jakby chciała je przed nim zabezpieczyć. Wydało mu się to obojętne, bo i tak znał drogę do starego bunkra. Choć jak na wspólną misje, jej reakcja wydała mu się zbyt nerwowa i niechciana. 
Zagwizdał szybko i krótko wzywając Kelpie. W jednej chwili pojawiła się tuż obok, wierzgając zdenerwowanie. Nie lubiła ognia, ostatnie wspomnienia z jej poprzedniego życia to tylko jego parzące języki. Mimo to czekała, aż Prusak wskoczy na jej grzbiet i pomoże wsiąść Sorze. Jednym silnym ruchem popędził ją w kierunku lasu zostawiając za sobą ogromne pogorzelisko i ogień.
Satysfakcja z dokonanych działań słabła z każdą milczącą sekundą. Sora trzymała się go kurczowo o wiele mocniej niż wcześniej, a twarz schowała w jego plecach. Niezbyt zadowolony z tej pozycji nie miał odwagi jej odepchnąć.
             Po chwili usłyszał jak coś nuci. Cicho i bez słów. Nie wiedział, czy próbowała go omamić, ale jego intuicja wyraźnie temu zaprzeczała. Nawet jego serce poczuło smutek tej melodii, zupełnie jakby pozbywała się swojego żalu. Brzmiało to absurdalnie, ale ciężar jaki niosła za sobą ta nuta, mogła spokojnie odzwierciedlać rozpacz.

*



Krople spadającej wody uderzały o kałużę rozchlapując jej części na kamienną posadzkę. Ich rytm i twarde bicie, przypominały jej o każdej sekundzie spędzonej za kratami. Całe sklepienie celi jak i jej ściany były zawsze wilgotne i lekko oszronione. Nawet, gdy nie pojawiał się kilka dni, jego obecność wyraźnie utrzymywała się w powietrzu.
Zerknęła na kawałek ostrej krawędzi haka przybitego do ściany. Łańcuchy nie trzymały jej teraz nieruchomej na ziemi. Miała możliwość ruchu, pomimo małej celi, w której ją uwięzili. Czuła, że nie traktują jej jako zagrożenia, lecz coś co z niego zostało.
           Strzępki munduru brutalnie zerwanego z jej ciała, ułożyła na podłodze, by choć trochę zaczerpnąć krzty ciepła. Naga skóra ozdobiona czarnymi śladami po biciu i zmuszaniu do oddania się, już od dawna nie czuła prawdziwego ciepła.
Zabawianie się jej ciałem dawało mu satysfakcje, ale nawet przez chwilę w czasie tych tortur nie odczuwała gorąca. JEGO skóra i to co pod nią chował, to czysty kawał lodu z ostrymi niczym szpikulce kolcami. Serce to rzecz, której już dawno temu się wyzbył.
           Podsunęła się do ściany, by móc dosięgnąć przybity do niej hak. Jej krzyk poniósł się głuchym echem po korytarzu, gdy tylko napięła mięśnie by choć trochę unieść pokaleczone ciało. Oparłszy się o nierówną powierzchnię ściany, odetchnęła wstrzymanym powietrzem.
Podniosła rękę na wysokość ostrego końca i szybkim ruchem przecięła wewnętrzną stronę jej nadgarstka. Nie poczuła bólu, ale zdecydowanie ulgę. Widząc jak krew zalewa jej rękę i jeszcze szybciej zapełniała podłogę zmywając ślady kałuży wody, uśmiechnęła się krzywo.
- Boże… - wyszeptała cicho – Pozwól mi…
Zamknęła oczy modląc się do Pana. Błagała go o łaskę, ale nie o możliwość ucieczki, bo każda jej próba kończyła się jego wizytą i kolejnym wykorzystaniem jej słabości. Nie przeżyłaby kolejnego zniewieszczenia jej ciała i duszy. 
Mimo wszystko i tak każda rana zasklepiła się po jakimś czasie, tak jak za każdym razem. Chciała móc otworzyć oczy i znów widzieć wylewającą się z niej zimną krew. Nie mogła tego wyczuć, bo od kilku tygodni nie dostawała jedzenia i picia. Czuła się też daleko od centrum jej domu. Przeniósł ją do samej granicy, żeby zdobywała potrzebne resztki sił życiowych. Chciał ją osłabić w każdym możliwym stopniu.
Otworzyła powoli zielone oczy, spotykając się z ostatnimi wylewającymi się kroplami. Skierowała wzrok na zadaną wcześniej ranę, ale widząc prawie zagojony ślad po przecięciu skóry, załkała głośno.
Ponownie nie dane jej było zakończyć swojego życia.  Serce uderzyło ją mocno i zalało falą rozpaczy. Kolejny krzyk bólu tym razem psychicznego, uderzył w ściany o wiele mocniej, powracając jako nieustające echo.
- Dlaczego!? – krzyknęła uderzając tyłem głowy o zaostrzoną ścianę – Nie pozwalasz nam się zabić! Dlaczego… nie możemy decydować o swoim losie.
Nie wiedziała już, czy krzyczała to do siebie, czy do Boga. Kolejny strumień krwi wypłynął z brązowych słabych włosów. Nie potrafiła stwierdzić, czy każda kolejna próba zabicia się nie pokrywała coraz to większej części jej ciała gęstą czerwoną cieczą.
Podniosła ciężkie powieki do wyłupanego przez nią krzyża na drewnianym kawałku.
- Aniele Boży… stróżu mój…

niedziela, 23 października 2016

Rozdział 96



Prusy podsunął się do niej bliżej, Mrok nocy pogłębiał się z każdym przebytym kilometrem. Gęsto postawione drzewa i gruby puch śniegu nie stwarzały pozoru przyjemnej przejażdżki. Prusy przez całą drogę ostrożnie wybierał każdą ścieżkę. Nie mówili zbyt wiele, co jeszcze bardziej upewniał Sorę w jego zaangażowanie tej sprawie.

             Klacz, posłusznie kierowała się tam, gdzie ją naprowadzał bez żadnych utarczek.  Relacje między nią, a Prusakiem bywały różne, trudno było określić przynależność jaką go darzyła. Jazda zdawała się wieczna przez narastającą ciszę. Ani razu nie odwrócił wzroku od rozciągającej się przed nimi drogi. 


Po chwili przyśpieszył jazdę, przez co mocniej przywarła do jego pleców.

- Polska zdawał się dobrze znać tą klacz – zaczęła – Jest taka sama jak Feniks?

Prychnął pod nosem napinając mięśnie.

- To zależy, co przez to rozumiesz – jęknął z irytacją – Ta jego szkapa nie raz przeszkadzała mi w moich planach. Nie wspominając o ciągłych kopach, które dostawałem. Powinnaś wiedzieć, że ten koń jest w jakiś sposób z nim połączony, ale nie doszedłem do tego w jaki sposób…

Wywróciła oczami wzdychając zrezygnowanie.

- Nie sadzisz, że jeśli jeździłeś na tej klaczy za życia, to powinna już nie żyć? Doszukujesz się skrytej więzi, którą masz przed nosem. Właściwie, ona jest dokładnie taka sama jak Feniks.

Nabrał powietrza, by już jej coś odpowiedzieć z kąśliwą uwagą, ale oprzytomniawszy zamknął usta. Spojrzał na karą klacz, która wypuszczała kłębki ciepłej pary rozpływającej się na wietrze. Jej mroczna aparycja idealnie pasowała do jej właściciela, równie dobrze mogliby grać kostuchę i konia apokalipsy.

- Nazywałem ją Kelpia. Brzmiało groźnie, potężnie i złowieszczo – pochwalił się szczerząc zęby – Była równie szybka co Feniks! Nawet silniejsza…

Uderzyła go w żebra uciszając dalszą wiązankę. Syknął z niezadowoleniem próbując jej oddać. Krótka wymiana uderzeń zakończyła się wraz z nagłym zatrzymaniem klaczy. Ziemia zadrżała pod naporem jej siły. Gwałtowny ruch pchnął Prusaka na jej szyję, a wraz z nim Sorę na jego plecy.

Niemal natychmiast podniósł wzrok na rozchodzące się wokół drzewa. Pogładził karą sierść klaczy uspokajając ją. Żarliwy tupot kopyt złagodniał, wraz z jego kojącym dotykiem.

- Coś tu nie gra… - wyszeptał.

Nim się obejrzał, Sora przytrzymała się jego płaszcza schodząc na ziemię. Obserwował jak krąży wokół nich próbując coś wyczuć. W tym wypadku postanowił jej zaufać. Zdolności, które posiadała w znacznym stopniu przewyższały jego własne. Klacz rżała ostrzegawczo cały czas nawołując o zagrożeniu.

- No już, uspokój się – szepnął jej cicho.

Miodowe włosy dziewczyny były niczym latarnia, która w dość wyrazisty sposób odznaczała ją na tle białej powierzchni ziemi. Podeszła do starego drzewa opierając się o jego starą korę.

- Prusy – odezwała się po chwili – Musimy się tu zatrzymać.

Odsunęła się o kilka kroków do tyłu pocierając z zimna ramiona.

- Czemu? Jeszcze chwila i będziemy na miejscu – jęknął podjeżdżając do niej – Jeśli chcesz się wysikać zrób to teraz!

Dotknęła dłonią twarzy próbując rozmasować oczy. Do tej pory uważała Prusaka za zło konieczne z ptasim mózgiem, ostatecznie był czymś gorszym.

- Kilka kilometrów stąd stacjonuje rosyjskie wojsko. Jest ich całkiem sporo. Nie wiem, czy uda nam się przejść niezauważenie, Rosja na pewno w jednej chwili zobaczy to co oni.

Spostrzegawcza uwaga wydawała mu się trafna, ale sam fakt dłuższego czekania, podwajał jego nerwy. Wzruszył ramionami uśmiechając się do niej z przekąsem.

- Zostaje nam atak – przytaknął, podążając swoim rozumowaniem – I tak zaczynałem wychodzić z wprawy.

Słysząc jego słowa chwyciła za wodze klaczy, wbijając w niego srogie spojrzenie, którego nie pożałowałaby swojemu dziecku żadna matka. Była przekonana, że jej wkład w tę misję ma również na celu pilnowanie Prusaka i jego wybryków. Przywracanie go na ziemię, nie było jednak takie proste.

- Raz. Tyko raz, mógłbyś użyć choć części swojej nikłej inteligencji? Jeśli chcesz zbawiać świat rób to, gdzie indziej. Tym razem chodzi o ratowanie Węgierki. Jest dla ciebie ważna, więc włóż w to choć trochę wysiłku. Cała nasza wycieczka ma tutaj na celu, nie zagrozić jej samej. Wybuchy z twojej strony mogą wszystko pogorszyć.

Cień, który objął jego twarz natychmiast stłumił dotychczasowy uśmiech. Odetchnęła z ulgą puszczając wolno wodze Kelpie.

- Wiem, że to może ci to sprawiać, ale nie mamy innego wyjścia…

Po chwili zaśmiał się kpiarsko schodząc zwinnie z klaczy.             

- Ból? Myślę, że twój cukierkowy świat czegoś nie rozumie. Ja, Wielki Prusy nie szukam Węgier, bo mi na niej zależy. Zrobię wszystko, by dopiec Rosji.

Pokazał jej dwa palce kiwając jej nimi przed twarzą.

- Dwie rzeczy są tutaj na moją korzyść. Rosja wpadnie w szał, a do tego skieruje go na Polskę. A teraz, jeśli pozwolisz pójdę trochę odpocząć…

Wyminął ją uderzając lekko w bark. Popis z jego strony wydawał się jej tak fałszywy, że sama świadomość jak bardzo ukrywał swoje intencje do Węgierki, wydawała się jej niemożliwa. Bez dalszych słów, podeszła do małego obozowiska, którego właśnie rozstawiał. Usiadła tuż przy drzewie przyglądając mu się z przekąsem. Ignorując fakt jej natarczywego spojrzenia, zjadł swój przydział jedzeniowy unikając z nią kontaktu.

               Zimowy wiatr, zdawał się być coraz to mocniejszy. Oboje co jakiś czas pocierali zmarznięte dłonie, próbując wykrzesać choć odrobinę ciepła. Śnieg przykrył już ich płaszcze i zgasił prowizoryczne małe ognisko, nad którym pastwił się Prusak. Zrezygnowany padł na ziemię spoglądając w niebo. Odetchnął przeciągle uwalniając kłębki pary z ust.

- To nowość… - powiedział cicho – zamierzasz teraz siedzieć cicho?

Schowała się głębiej w kolanach odwracając wzrok od jego porcelanowej cery. Wiatr zarzucił jej włosami powodując, że zakołysały się niczym złote fale. Widząc to prychnął pod nosem wyśmiewając swoje własne skojarzenie.

- Ironia losu, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – odezwał się od niechcenia – Kiedyś zabiłbym cię w najokrutniejszy sposób, na jaki tylko bym wpadł. A teraz wyglądam jak kupa gówna po mojej starej zajebistości. Musisz się powstrzymywać od śmiechu, co?

- Szkoda mi ciebie – wyszeptała.

Na te słowa przeszył ją krwistym spojrzeniem, próbując przegryźć ich okrutny wydźwięk.

- Litość? – jęknął z niesmakiem – Teraz to dopiero depczesz po mojej dumie. Bądź co bądź byłem do jasnej cholery potężnym państwem. Cieszyłbym się gdybyś powiedziała: strach, pogarda, zaraza, pasożyt, niosący śmierć…

- Mówiłam o tobie. O tym jaki jesteś teraz. Słowa, które wymieniłeś nawet w połowie nie ujmują mojej nienawiści do ciebie. Wciąż ją w sobie chowam. Nie jesteśmy, aż tak różni. Sam to kiedyś zauważyłeś. Mimo to, w jakiś sposób nie skaczemy sobie do gardeł. Bliskie nam osoby szybko zmieniły w nas wartościowanie pewnych rzeczy.

Nie przerwał jej. Zaciekawiony dalszymi wnioskami wsłuchiwał się w jej melodyjny głos, który pomimo całej jego niechęci, był kojący.

- Przyszłam tutaj z tobą, z kilku powodów, nie tylko żeby uratować Węgierkę. Chcę się przekonać na własne oczy, jak bardzo byłeś w stanie się zmienić. Jeśli możesz to przestań kłamać w mojej obecności, zaczyna mnie to męczyć.

- Jam jest król kłamstw i oszustw! – zaśmiał się pod nosem – Zdaje się, że pokładasz we mnie zbyt wiele wiary. Polska nie raz za to oberwał. Zresztą nie tylko on.

Westchnęła ciężko nie rezygnując z wydobycia z niego odpowiedni słów, na które czekała. Cały czas bronił się przed nią, unikając szczerości i zbyt wzniosłych tematów. Zastanawiała się, czy nikt nie nauczył go o tym rozmawiać, albo nawet naprowadzić na podobne emocje. Zamknięty w ciasnej skrzyni nie miał dostępu do nazywania i poznawania pozytywnych uczuć.

Czuła, że jednym sposobem było przygniecenie go do muru. Naruszenie tematu tak dla niego wrażliwego, że nie zdążyłby pohamować swojej agresji.

- To zabawne, że tak bardzo jesteś spragniony jej towarzystwa – zaczęła obojętnie - Pogarda do Austrii pewnie również jest z nikąd. Przecież nie można sądzić, że nienawidzisz go z innych pobudek. Ciągłe zniecierpliwienie żeby zobaczyć się z Węgrami, i nieustająca siła, która właśnie teraz pcha cię ku samobójczej misji. Jak zwykłeś nazywać takie zachowanie? Słabością?

W jednej sekundzie zerwał się z ziemi i zamaszystym ruchem chwycił jej gardło przyciskając do pnia drzewa. Na jego twarzy malowała się złość, którą Sora doskonale znała.

- W co ty pogrywasz? – syknął.

- Przyznaj w końcu, że po twojej śmierci jako państwo chcesz mieć ją u swego boku i normalnie żyć. Dlaczego wam tak trudno to przechodzi przez gardło? Zabijaliście, nie raz atakowaliście samych siebie, ale większość z was uważa to za grę. Ty z niej wypadłeś, dlaczego więc mieszasz się w historię chcąc ratować Węgierkę?

- Nie twój zasrany interes – docisnął jej gardło.

- Duszeniem mnie nigdzie nie dojdziesz – wydukała, próbując zignorować uciekające resztki powietrza.

- Przekonamy się?

Wolną ręką sięgnęła do jego skroni nim zdążył ją odepchnąć. Zanuciła krótką melodię, dość silną by przed jego oczami stanęła mała dziewczynka o gęstych brązowych włosach.

- Przestań… - wyszeptał nie odrywając wzroku od zamglonej postaci.

Uścisk na gardle Sory zelżał. Widząc jego nieprzejednane spojrzenie skierowane na postaci, którą stworzyła, pokusiła się o jeszcze większe zagranie na jego emocjach. Dziewczynka zaczęła tańczyć próbując kunsztu miecza. Z każdą chwilą stawała się coraz wyższa, a jej kobiece atuty nabierały na wyrazistości. Miecz przerodził się na pęczek małych kwiatów.


„Prusy”


- Dość! – jęknął poirytowanie odtrącając jej dłoń – Na za dużo sobie powalasz wiedźmo! Wchodzenie do mojej głowy to przegięcie!

Uśmiechnęła się szeroko ujawniając białe zęby. Nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony, intuicja podpowiadała mu, że prowokowała go do walki. Tymczasem ulga jaka wyrysowała się na jej twarzy zupełnie go zdezorientowała.

Odsunął gwałtownie dłoń od jej gardła czując nieprzyjemny dreszcz. Nie przejął się nim zbytnio, próbując przede wszystkim dojść do czego dążyła Sora. Połączenie wszystkich faktów nie trwało długo.

- Chyba zaczynam rozumieć – uśmiechnął się zawadiacko – Naprawdę jesteś, aż tak zdesperowana, by żyć jak normalni ludzie z Polską?

Zaśmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób, powodując ból uszu Sory. Skrzywiła się mimowolnie na sam głośny charakter jego hieniego chichotu. Prusak odsunął się od niej podpierając dłonią o ziemię. Jego długie nogi, na których nasypał się śnieg prawie stykały się z jej własnymi. Próbując uchronić się przed niepotrzebnym stykaniem z nim, odsunęła się na bok tak by tego nie zauważył.

- Cholera, to życie nie przestanie mnie zadziwiać – westchnął przeciągle uspokajając się.

Odchylił głowę do tyłu nie przestając szczerzyć się do nieba. Widząc, jego spokojne zachowanie rozluźniła się, pomimo odciśniętych palców na jej gardle. Sięgnęła do niego dłonią muskając palcami blizny. Jego dotyk wciąż tlił się w ranach przeszłości.

- No tak, jedyny sposób by cię wykończyć, to tylko pozbawienie cię głosu –przypomniał sobie zerkając ukradkiem na jej reakcję – Umówmy się, że więcej nie tknę twojego gardła. W zamian ty nigdy nie powiesz Polsce, o tym, o czym kiedykolwiek rozmawialiśmy.

- Następnym razem cię kopnę… - jęknęła pod nosem – Chcesz się w końcu przyznać, że jesteś tu wyłącznie dla Węgierki?

Udał, że jej nie słyszy dłubiąc teatralnie w uchu. Przyjrzał się zawartości małżowiny na swoim palcu, próbując wyszukać w niej czegoś ciekawego. Ostatecznie wytarł ją o śnieg bez najmniejszych skrupułów.

- Obiecuję – syknęła cicho.

Na dźwięk jej głosu jego uśmiech stał się iście szatański. Krwiste oczy zabłyszczały dziwnymi iskierkami, co nie uszło jej uwadze.

Poczuła w duchu jak wielki błąd popełniła, dopiero wtedy, gdy Prusak obrzucił ją zwycięskim spojrzeniem.

- No to skoro sobie wyjaśniliśmy możemy zacząć normalnie rozmawiać – rozsiadł się wygodniej na ziemi, ustawiając porozrzucane rzeczy do ich poprzedniego stanu – Odpowiem na twoje pytanie.

Srebrne kosmyki odsunęły się z jego twarzy ujawniając twarz rozbawionego dziecka. Chłód i zimno przestały mieć znaczenie. Nawet fakt pobliskiego zgromadzenia rosyjskich żołnierzy wydawał się im, w tej chwili zdecydowanie mniej ważny.

Klacz położyła się niedaleko nich, nie tracąc czujności.

Prusy mierzył wzrokiem drobną postać Sory doszukując się czegoś żarliwie.

- Zagrajmy – powiedział – Jeśli odpowiem na twoje pytanie na tyle byś dała mi spokój, ty odpowiesz na moje, również nie pozbawiając mnie szczegółów. Można powiedzieć, że w ten sposób będziemy mogli sobie… zaufać.

Na ostatnim słowie zawahał się, ale nie mogła rozszyfrować, czy z powodu tak bardzo znienawidzonego słowa, czy samego faktu, że przeszło mu przez gardło. Przez chwilę poczuła jak jej oczy znowu zaczynały ją piec. Przeklęła w duchu walcząc z irytującymi iskierkami przed oczami.

- Zgadzam się Prusy, choć z zaufaniem może być ciężko – odparła niechętnie, świdrując go bacznym spojrzeniem – Musimy się śpieszyć, nie sądziłam, że będziesz taki uparty. Nie mamy całej nocy na nasze dywagacje…

- Jakoś miałaś czas by mnie napastować – odpowiedział z kpiną.

- Wcale cię nie napastowałam… - wyszeptała sama do siebie, próbując się przekonać o prawdziwości tych słów.

opierając plecami o to samo drzewo. Będąc tak blisko mógł zrobić wszystko, ale rzeczywiście nie odczuwała od niego wrogości. Zerknęła w bok na jego bladą twarz, która z jakiegoś powodu wydawała się jej nostalgiczna. Przez chwilę bawił się parą posyłając ją wolną ku wietrze.

- Węgry to jedyne państwo, które odzywało się do mnie i znosiło w jakiś sposób wygłupy. Niemcy to zwykły nieudacznik, wiecznie wykonywał rozkazy bez żadnego sprzeciwu. Chociaż to mój brat, nigdy nie rozumiał mojej zagilbistości. Byłem taki potężny, a ona taka żałosna, właśnie dlatego często do niej przychodziłem. Mimo wszystko nie raz dostawałem od niej po pysku, ale traktowałem to jako zwykły sparing, nie uważałem jej za jedną z nas. Gdy umarłem jako państwo, wiele się pozmieniało. Węgry zawsze była po mojej stornie, ale nie jako personifikacja, ale jako Elżbieta. Ty tego nigdy nie zrozumiesz, nawet ja nie widziałem tego tak jasno za czasów swojej świetlności.

Słuchała go uważanie wyobrażając sobie młodsze wersje Prus i Węgier. Byli od siebie naprawdę daleko, a jednak opuszczał swój dom by do niej przyjść.

- Jestem jej dłużnikiem. Nie kieruje się jakimiś romantycznymi rzygami jak ty i Polska. Nie porównuj mnie do was, nigdy. Czuję się za nią odpowiedzialny, i będę ją bronił w jakikolwiek sposób. Wkurwia mnie fakt, że ze wszystkich państw to Rosja położył na niej swoje łapska. Jeśli ją skrzywdził to lepiej, żebyś trzymała się ode mnie z daleka.

W swojej głupocie nie potrafił świadomie zdefiniować miłości, ale cała historia, którą przedstawił była jak jedna wielka kwintesencja tego uczucia. Wytarła oko, z którego spływała pojedyncza łza. Nigdy by nie przypuszczała, że go polubi, ale nie potrafiła już rozpamiętywać przeszłych ran.

- Pomożemy jej Prusy. Jednocześnie nie możesz wdać się w jego ręce – zauważyła – Sprawisz tym przykrość Węgier jak i pozbawisz się lepszej przyszłości.

- Nie, no nie mów, że przejmujesz się moim losem! – roześmiał się głośno – Zabraniam ci litować się nade mną i mi pomagać! To moje życie mogę robić co żywnie mi się podoba…

Wstała z ziemi otrzepując się ze śniegu. Miodowe długie włosy opadły do jej bioder połyskując w mroku nocy. Zdjęła swój płaszcz, pod którym widniała lekka biała sukienka sięgająca do kolan. Opadł na ziemię tuż obok nóg Prusaka.

- Co ty robisz? – wyjąkał przestraszony.

Spojrzała na niego przez ramię.

- Jak to co? – zapytała – Idę zrobić nam przejście przez ich obóz.

Zerwał się na równe nogi wbijając w nią oskarżycielsko palec.

- Teraz moja kolej!

Pokręciła przecząco głową.

- Zapytasz się innym razem. Obiecałam, że ci odpowiem i taki mam zamiar, ale chyba musimy skończyć naszą przerwę. Robi się tam coraz głośniej, nie słyszysz?

Zmarszczył z niezadowolenia brwi, skupiając się na odgłosach. Ku swojemu zaskoczeniu słyszał ledwie jakieś szepty. Sora była ich świadoma nawet podczas ich rozmowy. Ukuła go zazdrość. Z powodu jego zaniku - większości - zdolności, którymi niegdyś był obdarzony, nie był w stanie być tak samo dobrym jak ona.

- Chcesz odwrócić ich uwagę gołymi cyckami? – zapytał lustrując ją podejrzliwym spojrzeniem.

Spojrzała automatycznie na swój dekolt, który przecież zakrywał jej piersi. Zarumieniła się na samą myśl o jego wyobraźni.  

- Jesteś naprawdę obrzydliwy – skomentowała odwracając się napięcie – Masz jakąś chustę? Muszę zakryć twarz.

- Po co?

Zacisnęła dłonie w pięści spoglądając na ziemię. Nie tylko Prusak miał na pieńku z Rosją. Czuła, że wystarczy mały pretekst, by Rosji powróciły wspomnienia. Szczególnie obawiała się faktu, jak wiele niegdyś ich łączyło. Jego dalsze ruchy w stosunku do niej mogły automatycznie obrócić się przeciwko Polsce.

- Ja również jestem narażona na Rosję – westchnęła ciężko – Spróbuję ich uśpić, ale muszę być bliżej nich. Powinnam złapać wszystkich w iluzję nim się zorientują.

Prusy podszedł do niej pewnym krokiem wyjmując z kieszeni swój szalik. Zacisnął go w pięści próbując opanować wątpliwości, które nim targały. Sora wyglądała na pewną swego, ale nie było pewności, że się jej uda. Nie dla niego.

- Jesteś pewna, że omamisz ich za jednym zamachem? – zapytał stanowczo.

Nim się zorientowała stał już obok niej. Krwiste oczy zasłonięte przez kilka zgubionych kosmyków, świdrowały ją próbując odnaleźć odpowiedź. Poprawiła włosy, zarzucając nimi do tyłu.

- Nie gadaj tylko zawiąż mi oczy – odpowiedziała pewna siebie.

Wywrócił oczami dławiąc w ustach nie jedno wyzwisko pod jej adresem. Zawiązując go ścisnął mocno supeł, żeby w razie czego nie puścił. Wydawała się pewna powodzenia, ale nie dała po sobie poznać nawet odrobiny wątpliwości.

- Nie przyszliśmy tu rozmyślać, czy damy radę – odparła w końcu dla jego spokoju – Tylko po to by coś zrobić. Myślenie o porażce w większości przypadków ją zwiastuje, bo od początku zakłada się najgorsze, a to w żaden sposób nie pcha do zwycięstwa.

Mówiąc to pokazała mu kciuk do góry uśmiechając się pełnią determinacji. Przez sekundę widział w niej postać młodego Polski i jego dziwaczne gesty i zachowania. Sam fakt gadania do siebie, chyba też mieli podobny.

- Jesteś beznadziejna w pocieszaniu… - stwierdził zawiedziony – Dobra, idź skop im dupska za mnie. Proponuje wizję oskórowania ich, jak to było za pięknych średniowiecznych czasów. Krzyczki niczym kołysanka będą tuliły do snu, a krew która będzie z nich uchodzić wraz z życiem, będzie ostatnią rzeczą jaką poczują.

Zgubił się we własnych marzeniach zapominając o towarzystwie Sory. Widząc go w tym stanie, od razu skierowała się do obozu rosyjskich żołnierzy, nie mając zamiaru słuchać jego ględzenia.

                Odetchnęła głęboko kilka razy próbując przekonać się do szybszego kroku. Kilka metrów przed nią byli jego ludzie, którzy widnieli wyłącznie w jej koszmarach. Ich psychika była równie wypaczona, jak ich przywódcy. I ta świadomość zabijała w mniej całą odwagę.

- No dalej Sora, nie ma czego się bać – szeptała pod nosem, czując się wolna od spojrzenia Prusaka.

Kierując się słuchem podążała ślepo przed siebie, przygotowując się do ataku. Śnieg pod jej stopami zdawał się dławić ją wewnątrz siebie. Z każdym kolejnym krokiem, czuła jakby jej nogi były z ołowiu. Wiedziała, że podróż z Prusakiem to pewna konfrontacja z siłami rosyjskimi, ale od tak dawna nie miała z nimi kontaktu, że trudno było jej się przestawić. Poza granicami jej domu mogła liczyć wyłącznie na głos, w kwestii otwartego ataku - na swoją fizyczność.

Szum dźwięków jaki dochodził ze strony ich obozowiska, zdawał się jej coraz głośniejszy. W końcu ruszyła pewnie do przodu asekurując się wystawionymi rękoma. Starała się polegać na instynktach, próbując wychwycić najdrobniejsze ruchy.

Nabrała powietrza koncentrując się na całej przestrzeni, by móc uchwycić każdego z Rosjan. Wraz z tą czynnością ból, który od jakiegoś czasu pulsował w jej oku, nabrał na sile. Stłumiła jęk nie trącać kontroli nad tworzeniem pieśni.


Ciemne są gwiazdy i mroczny jest księżyc
Ucichnij nocy i poranny brzasku
Wyślij posłańców i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn

Ciemne są oceany, ciemne jest niebo
Zamilknijcie wieloryby i bałwany fal
Rzeknij solniskom i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn

Noc w dzień, a dzień w noc
Trzy czarne karoce, trzy białe wozy
Co nas łączy, dzieli nas
Odszedł nasz brat, odeszło serce

Zamilknijcie wieloryby i bałwany fal
Rzeknij solniskom i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn


Wraz z każdym słowem jej włosy i zielone oko przeistaczały się. Czerwona osłona zastąpiła szmaragd lewej tęczówki, a miodowe włosy stały się niemalże białe jak śnieg. Śpiewając nie była świadoma tych zmian. Wszystkie twarze Rosjan skierowane były na nią niczym bezmyślne marionetki.

               Całe przedstawienie oglądał z przerażeniem Prusak. Zasłonięte uszy i tak nie obroniły się przed śpiewnym, anielskim głosem dziewczyny. Przeraźliwy widok Sory, pozbawił go poprzedniej pewności siebie. Jej postać w jednej chwili zmieniła się w zupełnie mu obcą i w dziwny sposób, ciało informowało go o niebezpieczeństwie.

- Kim ty u diabła jesteś… - wyjąkał nie mogąc powstrzymać rzucanych mu na usta słów.

Kelpia szturchnęła go w ramie nakazując mu iść naprzód. Niechętnie pociągnął ją za wodze kierując się na plac, na którym Sora urządzała pokaz swoich mocy. Jej postać zmieniła się tak diametralnie, że przez jedną chwilę zwątpił w jej lojalność i swoje bezpieczeństwo. 

„Rusz się!”

Zirytowany głos odbił mu się w głowie, wytrącając z ciągłego wpatrywania się w jej postać.

- Nie musisz mi rozkazywać… - syknął wywalając oczami do góry.

Pobiegł przez polanę ciągnąć za sobą klacz. Mijając kilku żołnierzy poczuł dreszcz. Ich twarze skrzywione grymasem jasno wskazywały, że Sora nie zamierzała im popuścić. Oczy zasłonięte biała mgłą to jedyny wyznacznik ich pełnego kontrolowania przez dziewczynę. Biegł najszybciej jak potrafił próbując dostać się na drugą stronę obozowiska. Śnieg wciągał go w głębokie doły próbując usidlić jego próby szybkiej ewakuacji.

               Niepokojący fakt jaki rzucił mu się w oczy, to kupy ciężkiego sprzętu, broni i maszyn. Zupełnie jakby już od dawna czyhali na Węgierkę, i w razie potrzeby mieli ujawnić swoją militarną potęgę. Nie doceniał Rosji, właściwie to nikt nie spodziewał się po nim tak otwartych ruchów zaraz po wojnie. Chęć przejęcia zachodu była dla niego niczym paliwo do działania.

- Pieprzony sadysta! – krzyknął chowając się w gęstwinie drzew.

Wyhamował ostro podtrzymując się ręką, by nie upaść. Głos Sory był teraz bardzo odległy, ale wciąż kontrolowała każdego z osobna. Przez czas jej koncertu, żaden z Rosjan ani drgnął.

„Jestem na miejscu!” – pomyślał, próbując dostać się do jej myśli.

             Brak odpowiedzi narodził w nim utrzymywane dotąd zbiorowisko zwątpienia. Zacisnął pięści z całej siły dopóki nie usłyszał trzaskania kości. Kilku żołnierzy upadło niczym lalki na ziemię, zupełnie jakby nić łącząca ich z hipnozą Sory została przerwana.

              Nim zdążył przemyśleć dalsze działanie ruszył w jej kierunku pędząc z całej siły. Mijając namioty i rozłożone zewsząd przedmioty obozowiska, przeskakiwał wysoko nad rozłożonymi ciałami, ogarnięte niemym krzykiem. Otwarte usta nie będą miały już możliwości powiedzieć ani słowa. Z każdym korkiem jego ruchy stawały się ociężałe, choć dla lepszego czucia uderzał pięścią w tors, nie przynosiło to żadnego efektu. Wypuścił ciepłe powietrze, które zaraz uderzyło go zlodowaciałym podmuchem.

- Dlaczego zrobiło się tak cholernie zimno…