Przy dużym oknie, falowała powoli
biała zasłona, wpuszczając promienie słońca i świeży powiew wiatru. Pachniało
ściętym świeżo drewnem i mokrymi od prania rzeczami. Dzień wydawał się o wiele
weselszy dzięki rozpogodzeniu się tuż za oknem. Słońce wręcz zachęcało by
korzystać z życia przez ten ulotny moment. Śnieg topniał powoli skapując, co
chwilę z głośnym pluskiem na parapet. Zamarznięte sople rozświetlone przez
promienie migotały wpuszczając świetlne zajączki do pomieszczenia.
- Skończyłam! - powiedziała z
dumą, patrząc na nowo wyprane zasłony ozdabiające okno.
Do małego pokoiku, w którym
stała, wszedł srebrno włosy chłopak o ponad przeciętnej budowie. Luźna bluza
choć ogromnej wielkości, opinała się na jego mięśniach, tuszując jego prawdziwą
niegdyś siłę.
- Ja też! – odetchnął radością
odrzucając ostatnie pudło na ziemię.
Podszedł do niej wycierając
ostatnie oznaki zmęczenia na jego twarzy. Zasłony falowały zbuntowanie na
wietrze kołysząc się między stroną lasu a wnętrzem pokoju. Był strasznie mały,
ale przytulny i jedyny w swoim rodzaju.
Ścisnął jej dłoń, rozglądając się
po pomieszczeniu. Nie miało pięter, ani żadnych większych dodatków. Poza
kominkiem stojącym przed kanapą, z wieloma poduszkami, na życzenie Węgierki.
Tych parę metrów było dla niego niczym oazą posiadając swój własny kąt.
- Jest idealnie, nie? -
westchnęła, uśmiechając się szeroko.
Prusak, wzruszył wymijająco
ramionami, spotykając się po chwili z jej karcącym spojrzeniem. Nie chciał
mówić, że wszystko jest tak, jak sobie zaplanował. W myślach kłębiło mu się
wiele obrazów związanymi z przyszłością tego miejsca. To wystarczyło, żeby mógł
stwierdzić, że odkąd umarł nie zaznał większego szczęścia.
Chatka mogła z zewnątrz
przypominać dom drwala, bądź komuś podobnemu do niego. Z pewnością trudno
byłoby komuś dojść do wniosku, że to będzie jego dom - I jej. Jeśli tylko
znajdzie chwilę by tu przyjechać.
- Podziękowałeś mu już? - tym
pytaniem, idealnie popsuła mu całe rozmyślanie.
Wywalił oczami do góry nie
omieszkując przy tym skrzywić się z niesmakiem. Na jego twarzy wyrysował się
typowy grymas, gdy tylko rozmawiało się o Polsce. Szatynka westchnęła nie mogąc
zrozumieć jego tępego toku myślenia.
- Nie – odparł - Ten kretyn nie dostanie podziękowań od kogoś
takiego jak ja! - syknął ciesząc się sam do siebie – I tak ta chałupa to szczyt
na co go stać…
Po chwili dostał potężną sójkę w
bok, od której o mało co nie wylądował na ścianie obok. Westchnął poirytowanie
poprawiając srebrne kosmyki. Sójka, którą zaserwowała mu Węgry wgniotła mu się
na stałe w żebra boleśnie pulsując. Jak zawsze nie omieszkała użyć wobec niego
siły fizycznej.
- Cholera! Przez ciebie kiedyś
nie będzie mnie stać na bandaże i leki przeciwbólowe! – pomasował miejsce
uderzenia ponownie podchodząc do niej z ostrożnością.
Węgierka zmierzyła go spojrzeniem
krzyżując ręce. Widząc ten pokaz nieuzasadnionego zdenerwowania uderzył pięścią
o ścianę, nie rozumiejąc jej zachowania. Dlaczego tak bardzo jej na tym
zależało?
- Niby dlaczego miałbym mu
dziękować!? – krzyknął ukazując swój kieł – Za te upokarzające życie?! Czy
kurwa za to, że jarałem u niego w kominku przez bite godziny?
Mając serdecznie dosyć jego
wybuchów i mruczenia pod nosem nie jednego z przekleństw, chwyciła za jego
kołnierz przyciągając go do siebie na wysokość swoich oczu. Zaskoczony Prusak
poczuł się jak zbesztane dziecko przez siłaczkę.
- Pójdziesz. Mu. Podziękować –
wyrecytowała przez zęby akcentując każdą sylabę z sykiem – Ciesz się.
Awansowałeś z bezdomnego nieudacznika na nieudacznika z domem. To już coś, żeby
zacząć od nowa, więc grzecznie podkulisz ogonek i lepiej żebyś się wykazał, bo
jak nie…
- To co? – przerwał jej ciekawy
swojej kary. Uśmiechnął się złośliwie widząc rumiane policzki i zaszokowane
zielone oczy.
- Doniosę, że mieszka tu zbok i
śmierdziel – skwitowała puszczając jego ubranie, jakby miało to przejść na nią.
Odsunęła się rozglądając ciekawsko
po pokoju. Widząc jej obojętność zmrużył oczy krzywiąc usta. W tej chwili coś
mogło go przejechać a węgierki już to nie obędzie.
- Aha – odpowiedział załamany jej
reakcją. Zdawała się być kompletnie odporna na jego teksty, które w żaden
sposób nie mogły przebić się przez jej barierę.
Usiadła na kanapie przeciągając
się leniwe niczym kot. Nie miała ochoty się z nim kłócić, była zbyt zmęczona. Spojrzała
ze zniechęceniem na puste kartony, z których wypakowywali rzeczy. Kanapę,
materace i inne, które uważała za konieczne by w jakikolwiek sposób odciążyć
Prusaka od szarej rzeczywistości. Przyniosła właściwie wszystko to co mogła
wynieść ze swojej willi w Budapeszcie. Przewiezienie tutaj przez zamknięte
granice Polski wiązało się z cudem. Zatopiła twarz w poduszkę, starając się
zakłócić jęczenie Prusaka, biciem swojego serca.
- Za jakie grzechy wy musicie się
lubić… - wymruczał pytając samego siebie – Zabiłem go, ale dziad
zmartwychwstał, to ja tu jestem poszkodowany do cholery!
- Stul dziób… - wyszeptała
chowając twarz w poduszce.
Usiadł ciężko na ziemi opierając
się plecami o skórzaną kanapę. Tuż za nim Węgry starała się ze wszystkich sił
pozbyć jego jęków, i móc chwilę odpocząć. Kilka brązowych pasemek opadło na
jego potężne ramiona, kłócąc się z jasnymi białymi pasemkami.
- Węgry? – zagadnął sprawdzając,
czy już śpi.
Nie spotkał się z odpowiedzią.
Przymykając powoli oczy, zasnęła po chwili, wzdychając cicho. Chłopak zasępił
się, czując jak obojętność dziewczyny uderza w niego niczym kolce. Oparł głowę o
skrawek kanapy, patrząc się w sufit. Czuł jej oddech we włosach, który raz za
razem podnosił jego kosmyki w górę.
Zamyślił się przez chwilę,
przywołując rozmowę z Polską tydzień temu. Od razu zmarszczył nos widząc jego
dumną twarz w myślach. Jedyne, co go zdradzało to widoczne wory pod oczami,
które z całą pewnością nie dodawały mu atrakcyjności.
- Weź te klucze, pięćdziesiąt kilometrów stąd, znajdziesz chatę. Trudno
będzie ci ją znaleźć w tym lesie, ale niedaleko stąd na północ, rośnie wysoki
dąb, możesz się nim kierować. Teraz na pewno jest przykryta śniegiem.
Stary klucz odbił mu się w oczach ukazując gdzie niegdzie stare srebro.
Zgniótł go w pieści wbijając w Polskę zdenerwowany wzrok.
- Dlaczego mi je dajesz?
- Pomogłeś mi w budowie dachu, ucieczce z więzienia Rosji, udało ci się
przywołać tu Sorę. Tak samo jak tobie, ten pomysł nie bardzo przypadł mi do
gustu, ale możesz dziękować wyłącznie Węgierce. Gdyby nie ona, nie dostałbyś
ode mnie nawet jedzenia. Zresztą chcę odrobiny spokoju. Czuje się jakbym miał
pod opieką wstrętnego srebrno włosego bachora.
- „Za budowę głupiego dachu, malowanie ścian
i wstawianie porządnych okien, dostał klucze do domu” A myślałem, że to mój
brat, daje świetne wynagrodzenia… - pomyślał, bawiąc się kluczykiem w dłoni – I
tak dałbyś mi jedzenie…
Nie raz jak przychodził
posiedzieć tuż przy ścianach jego domu, zastawał tam jakiś owoc i wodę.
Przebywanie blisko siebie nie było w ich naturze i tak raczej pozostanie, ale
widać, że coś się w obojgu ruszyło.
Polska od jakiegoś czasu nie
wynurza się w ogóle ze swojego skrytego w lesie domostwa. Odcina się od reszty
świata by udoskonalić swój wielki plan pokonania Rosji. Jakby w ogólne, ktoś
wierzył w jego wygraną.
Całkowicie pochłonięty pracą nie
zwracał już uwagi na nikogo. Nawet podczas krótkich odwiedzin Szwajcara, ledwo,
co wynurzył się z domu by oddać potrzebne papiery, porozmawiać o polityce i
ukryć się z powrotem w swojej norce.
Słowo norka właściwiej
określałoby jego obecne „darowane” mieszkanie. Mieściła się w nim tylko kanapa
i parę komód. To i tak więcej niż mógłby sobie wymarzyć przez ostatnie lata.
Węgry przyniosła meble narażając się swojemu szefostwu tylko po to by móc mu
dać odrobinę szczęścia. Widział to w jej oczach nazbyt dobrze i wyraźnie.
Westchnął ciężko przecierając
dłonią zmęczoną twarz.
Udzieliło mu się zmęczenie
Węgierki. Powieki powoli mu opadały, narzucając senność i zamglony wzrok. Spokojny
sen w ciepłym domu.
- Powiem… mu - powiedział cicho,
zapadając w sen.
Słysząc dźwięk jego głosu
mimowolnie uśmiechnęła się śniąc dalej.
*
Telefon. Jego dźwięki, nie dawały
mi już życia od ponad dwóch godzin. Nie mogłem się na niczym skupić. Przez ten
czas udało mi się wyzdrowieć na tyle by nie przejmować się małymi oznakami
bólu. Gdy tylko poczułem sprawność w dłoniach i nogach biegałem stąd do miasta
załatwiając poboczną robotę. Oczywiście nie chodziło mi o płacenie rachunków.
Czasy się zmieniły, szefostwo zaczynało zupełnie wytrącać nas ze statusu
„cokolwiek znaczący”. Takie rzeczy nigdy nie miały wcześniej miejsca, nie wiedziałem, czy zacząć się cieszyć, czy wręcz załamywać. Jako państwo, które w przeszłości jako pierwsze wyskakiwało na sam front i zabijało tyle wrogów ile się dało, aż do ostatecznej bitwy z innym państwem, nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że nie mam już na nic wpływu.
„cokolwiek znaczący”. Takie rzeczy nigdy nie miały wcześniej miejsca, nie wiedziałem, czy zacząć się cieszyć, czy wręcz załamywać. Jako państwo, które w przeszłości jako pierwsze wyskakiwało na sam front i zabijało tyle wrogów ile się dało, aż do ostatecznej bitwy z innym państwem, nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że nie mam już na nic wpływu.
Spojrzałem na papiery przed sobą
z czystą niechęcią. Odizolowanie się od reszty państw było mi potrzebne na
przemyślenie wszystkich działań. Tym bardziej, że podejrzewałem ich koniec wraz
z załatwieniem sprawy z Rosją. Odsunę się w cień, i dam im robić, co chcą –
taki miałem plan, ale ile z tego uda mi się zrobić?
Uderzyłem głową o blat, zawalając
z biurka góry papierów. Byłem nimi dosłownie zasypany. Przeniosłem już, co
ważniejsze i sentymentalne dla mnie dokumenty z willi konferencyjnej. Jak i
również ze starego domu położonego wśród ukochanych pól.
Mimo tego, że kompletnie się
odizolowałem, wciąż coś nieustannie nie dawało mi spokoju. Pod schodami,
zrobiłem dla siebie mały schowek z biurkiem i krzesłem, może jeszcze mała
lampka, mogła się zaliczać do wystroju tego wnętrza. Wszystko po to, żebym mógł
skupić się na pracy. Jednak od jakiegoś czasu trudno było mi wypełnić, choć
jedną stronę w dokumentach. Cały czas wszystkie myśli przyćmiewała mi Sora. Nie
pamiętam co się stało zaraz po tym jak odleciałem, Prusy gadał od rzeczy i nie
mogłem z tego bełkotu nic zrozumieć. Czyli jak zwykle, gdy pytałem o coś Prusy.
- Przysięgam, na gwiazdkę
dostanie ode mnie wodoodporny kalendarz… - wymruczałem przybity ciągłą pracą.
Odczuwałem, co najmniej
największą tęsknotę w życiu. Nie było jej naprawdę długo. Z moich wykreślanek w
kalendarzu wynikało, że minął już prawie miesiąc.
Po chwili ponownie rozbrzmiał
telefon. W niecałych ośmiu metrach kwadratowych, trudno było nie usłyszeć jego
wycia. Na dodatek echo powielało jego irytujący dźwięk dostatecznie mocno bym
tracił cierpliwość. Zdenerwowany już do reszty chwyciłem nerwowo słuchawkę,
starając się nie zgnieść jej w dłoni.
- Czego!? - Krzyknąłem do słuchawki.
Po chwili ktoś poczęstował mnie sygnałem oznajmiającym
koniec rozmowy.
Siedziałem w odrętwieniu,
trzymając trzęsącą się dłoń z telefonem przy uchu, z nadzieją, że nie działo
się to naprawdę. Odłożyłem spokojnie słuchawkę. Nabrałem powietrza zamykając
oczy. Po czym chwyciłem cały telefon uderzając nim na drugi koniec pokoju. Wbił się w ścianę, co
niestety wyrządziło mi kolejne kłopoty, z wgnieceniem w nowo pomalowanym domu.
Krzyknąłem ze wściekłości, klnąc na całe gardło to, co mi ślina na język
przyniosła. Kopnąłem drzwiczki, od schowka wyważając je z taką mocą ze wypadły
z zawiasów. Kilka kartek naganiających ludzi do walki, razem z nimi.
- Niech to szlak!!!
Po chwili zdałem sobie sprawę, że
nie byłem sam. Zdmuchnąłem kosmyki włosów, z twarzy, które w moim ataku szału,
były niemiłosiernie poczochrane.
- A więc to nazywa się Polska
cierpliwość? Godne zapamiętania… - powiedział do głębi poruszony moim
zachowaniem.
Stanąłem jak wryty w pozie
znaczącej, że właśnie coś wyrzuciłem z dużą siłą. Spojrzałem w ich stronę z
twarzą idioty, prostując się. Otrzepałem białą koszulę uśmiechając się do nich
łagodnie.
- Dzień dobry - wydukałem -
Herbaty?
Cała dwójka spojrzała na mnie z
dystansem.
- Poproszę, ale nie tą, którą
pijasz ty, jeśli łaska - odparował, kładąc biały beret na komodzie. Jasne włosy
uwolnione spod materiału, rozłożyły się na różne strony.
- Ja nie mam ochoty, ale dziękuję
Polsko - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, zdejmując z pomocą Szwajcarii
płaszcz.
Przekląłem siebie w myślach.
Musiałem wyglądać jak idiota.
- Wyglądasz jak idiota – stwierdził,
jakby czytając mi w myślach - Nie masz nic do roboty? Myślałem, że jesteś
zalatany - stwierdził, posyłając mi jednocześnie złośliwe spojrzenie
niewiniątka - Widać Węgry za bardzo wyolbrzymia…
Odgarnąłem włosy do tyłu niczym
starszy brat Prus, spoglądając obojętnie na Szwajcara. Ten komentarz naprawdę
nie pomagał mi się uspokoić, a grabił sobie jeszcze bardziej, bo był świadomy,
że nie należę do cierpliwych.
- Gdybym mógł się skupić z
pewnością by mi się udało, coś zrobić. W końcu, który to już raz Rosja uchodzi
za wrzód na tyłku? Z całą pewnością mam teraz ochotę na wszystko, poza
planowaniem wyrwania się z jego żenującej władzy, która pozbawia życia moich
niewinnych mieszkańców. Wiec, Tak. Nie mam nic do roboty.
Lichtenstein stanęła między nami,
bo w jakiś sposób byłem zdecydowanie bliżej Szwajcara niż minutę temu. Żołnierz
wyglądał dziwnie. Dopiero z bliska mogłem zauważyć ogromne worki pod oczami,
które kompletnie kontrastowały z jego bladą cerą. Wręcz przestawał wyglądać
groźnie jak do tej pory.
Lichtenstein krząknęła lekko
odpychając Szwajcara dłonią. Ten stanął jak wryty czując jej dłoń na swojej
klatce piersiowej. Widząc ten pokaz straciłem rezon zerkając to na nią to na
Szwajcara. Nie wyglądał na specjalnie zawstydzonego jak zawsze.
- Co was sprowadza, naprawdę nie
jestem teraz odpowiednim kompanem do towarzystwa – odparłem dając sobie spokój
z i tak nic nie wartą kłótnią.
Wskazałem drogę do małego
saloniku połączonego z kuchnią, siadając na kanapie. Poprzednia była trochę
ubrudzona moją krwią, więc sam zrobiłem nową kupując miękki materac z pięknymi
wyszyciami w kształcie kwiatów. Dom był już całkowicie ukończony, z pomocą Prus
wyglądał przytulnie i wygodnie. Miejsca było o wiele mniej niż w moich
poprzednich domach, ale tak czułem się o wiele lepiej.
Państwa usiadły naprzeciwko mnie
rozglądając się z zaciekawieniem nowym kątom.
- Ile jest pokoi na piętrze?
- Jedno. Tylko sypialnia, dla
mnie i …– uciąłem gryząc się w język – Zresztą nie ważne, dziwi mnie fakt, że
tak szybko znaleźliście tę drogę. Mapa, którą wam dałem mogła być niekiedy
niejasna.
Żołnierz wyjął ją z płaszcza
rozwijając na stole. Lichtenstein obserwowała każdy jego ruch, a jej troskliwe
spojrzenie lustrowało od czasu do czasu jego twarz, jakby upewniając się, że
wszystko w porządku. Odnosiłem wrażenie, że to sama panienka zachowywała się
nad wyraz opiekuńczo, zupełnie jakby ich role odwróciły się.
- Wiem – odparł nie ukrywając
pretensji – Poprawiłem ją w czasie marszu, żeby dojście tutaj od granicy z
Czechosłowacją było łatwiejsze. Nadużyłem niepotrzebnie kilku kilometrów drogi.
Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, jak bardzo tego nie cierpię.
Wzruszyłem ramionami przyznając w
duchu, że mapę robiłem w dużym pośpiechu, nakreślając najlepiej znaną mi trasę.
Zamierzałem zabrać się do jej poprawienia po ich przybyciu. Świat jednak daje
sobie nieustannie przypominać, że Szwajcaria nienawidzi marnować czasu.
- Wracając do sedna, miałem ci
coś przekazać – powiedział stanowczo chowając mapę do wewnętrznej kieszeni
płaszcza – Dotycząca nie tylko ciebie, ale i samej Węgierki.
Poruszyłem się niespokojnie nachylając
się lekko do przodu. Sprawa nie przedstawiała się za dobrze. Sądząc po jego
minie, wręcz zmusiła go do przyjścia tutaj z powodu jej powagi.
- Co się dzieje? – zapytałem.
Lichtenstein odwróciła wzrok
bawiąc się białymi rękawiczkami.
- U ciebie sprawa przedstawia się
w sposób dla wszystkich jasny. Nie wiem, kiedy planujesz atak na Rosję, i nie
bardzo mnie to teraz obchodzi to twoje polityczne sprawy. Musisz jednak
wiedzieć, że to wszystko, co robisz zaczyna oddziaływać na innych. Szczególnie
na Węgierkę.
- Niby, jaki miałbym mieć na to
wpływ? Nie mogę się ruszyć bez jego wiedzy, ani nawet ruszyć palcem w kierunku
jakiejkolwiek granicy. To, co mówisz Szwajcario nie może mieć miejsca, Rosja i
tak przekręca wszystkie fakty na swoją korzyść. To, co dostają inni to zwykła
propaganda.
Westchnął zniecierpliwiony
wbijając we mnie swoje srogie spojrzenie, które ciskało we mnie piorunami.
Lichtenstein wstała spacerując po pomieszczeniu. Podążyłem za nią wzrokiem nie
rozumiejąc je nagłego zachowania, bez żadnego słowa wyjaśnienia. Ona też była
państwem, mogłabym się, choć trochę udzielić do rozmowy. Szwajcaria odkrząknął
głośno ściągając na nowo moją uwagę.
Zrobiłem to niechętnie, cały czas
zaniepokojony zachowaniem dziewczyny.
- Węgry też chcę się wyrwać Rosji
– odparł czując, że i tak nie rozumiem, jeśli nie wypali tego od razu – Nie
masz pojęcia jak bardzo Rosja chce cię zdeptać, a przez to, że traci kontrole
tutaj, nie pozwoli sobie na to u innych. Rozumiesz, do czego dążę?
Z każdą sekundą w mojej głowie
zaczynał pojawiać się dość wyraźny obraz tego, co może się właśnie dziać na
ziemi Węgierskiej. Zacisnąłem pieści, co spotkało się z bolesnym kuciem w wciąż
leczących się koniczynach.
- Cholera – syknąłem wściekły –
Węgry siedzi w tym równie długo jak ja… Gulaszowy komunizm przestanie być chyba
taki wspaniały, jak o tym gadają. Prawa człowieka, to nie prawa państwa. Węgry
obrywa na pewno za wszystkich…
Przytaknął mi niemo, nie starając
się oczywiście w żaden sposób łagodzić moich przypuszczeń. Przejechałam nerwowo
dłonią po włosach próbując orzeźwić umysł, za wiele to jednak nie dało.
- Słyszałem, że niedługo będzie
ją obowiązywać zakaz, podobny do tego, z którym obecnie się męczysz – dodał po
chwili.
Czując, że już gorzej być nie
może spojrzałem na niego ciężko, czekając na nowe informacje.
- Zamknięte granice. Węgry nie
będzie mogła już tu przychodzić, Rosje wyraźnie denerwuje fakt waszych relacji.
Nie żebym ja nie miał z tym żadnych problemów, dostaje ostro do swojego
szefostwa. Jednak na pewno jest to dobry ruch polityczny Polsko, zbyt rzadko
myślisz o czymś podobnym.
- Nie będę prowokował do wojny
Szwajcario. Już dość wylałem przez nie krwi. Uniknę jej, co więcej będę wolny
pokonując Rosję, jego rząd i przekonanie o swojej niezniszczalności. Prawdziwym
ruchem politycznym jest ten, dzięki któremu nie narażam życia innych, zabijając
innych od środka.
Nagle coś zaskrzypiało zdradzając
czyjś niewłaściwy krok. Wiedziałem skąd dochodził dźwięk, znałem go nad wyraz
dobrze. Specjalnie pozostawiłem ten skrzypiący schodek, ale własnego
bezpieczeństwa i spokoju.
- Lichtenstein – powiedziałem
surowo, nie odwracając się do niej – Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wchodziła na
górę. To mój pokój.
Szwajcar skierował wzrok na
panienkę, która tuż za moimi plecami skradała się cicho ku górnej sypialni.
- Chyba już się domyślam celu
waszej wizyty.
Wstałem z kanapy patrząc na
Szwajcara z prawdziwie wyrytym smutkiem na mojej twarzy. Zabolało to bardziej
niż myślałem.
- Sory nie ma. Od kilku tygodni
jak wiecie mieszkam sam, zajmując się nudną robotą. Gdyby tu była na pewno
zeszłaby ci z oczu Vash.
Używając jego imienia od razu
postawiłem go do pionu. Wstał szybko sięgając mimowolnie do broni przypiętej do
pasa. Rozumiejąc swoją nagłą pobudkę wywołaną moim nagłym zachowaniem, opanował
się spuszczając z tonu.
- Wybacz. Będziemy się zbierać,
to wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Lichtenstein.
Przywołał ją do siebie trzymając
w dłoni jej płaszcz. Dziewczyna podeszła cicho unikając mojego spojrzenia. Nie
byłem na nią zły, wiedziałem, ze robiła wszystko dla Szwajcarii, choć teraz
zdecydowanie bardziej na swoją rękę.
Gdy Szwajcar skierował się do
drzwi, nie ruszyła się z miejsca. Odwróciła się szybko w moim kierunku pokazując
swoje duże szmaragdowe oczy, niczym nieróżniące się od brata. Biły od nich
przeprosiny, których nie mogła ubrać w słowa. Poruszony jej uczciwością nie
mogłem nie uśmiechnąć się do niej łagodnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Lichtenstein, musimy iść –
usłyszała za plecami.
- Wybacz, Polsko. On wciąż…
Po chwili Szwajcar złapał ją za
drobną dłoń i delikatnie popchnął ku wyjściu. Wyglądało to dość komicznie tym
bardziej, że ledwie ją dotykał.
- Do widzenia Polsko –
powiedziała już głośniej – Powodzenia!
- Tak, lepiej niech nie ginie…
wciąż wisi mi pieniądze.
Komentarz Szwajcara zakończony
trzaśnięciem drzwi, nie dał mi nawet szansy na odpowiedź. Nie byłem pewny jego
stosunków z Sorą, ale wiedziałem, że nie zamierzał przebywać z nią w jednym
pomieszczeniu. Chyba tylko Lichtenstein znała dokładnie jego obawy, ale nie
miałem teraz głowy na rozterki, które męczyły Szwajcara. Właśnie od tego miał
swoją podopieczną, w końcu ile lat trzeba, by zrozumieć tak oczywiste uczucie,
którym się nawzajem darzyli. Upartość Szwajcara potrafiła czasami po prostu
wszystko skomplikować.
Odwróciłem się w kierunku
schodów, klękając tuż przy drugim schodku, który wydawał nieprzyjemny dźwięk.
Podniosłem drewnianą deskę ujawniając swoje skarby ukryte wewnątrz niego. Biała
wstążka, która była już tylko kawałkiem materiału, straciła kompletnie swój
pierwotny kolor.
Żałowałem, że nie będę mógł jej
więcej nosić. W dawnych czasach podnosiła mnie na duchu. Odłożyłem ją na
miejsce muskając po raz ostatni jej delikatny materiał.
ROOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOzdział !!!!!!!
OdpowiedzUsuńGdzie jest Sora ???!!!???!!!! Pewnie ten dziwak z morza ją zgwałcił, albo co... No i miał być koń z wody ! A nie ma ! No, i został mi obiecany Liciek i jego też nie ma. Za to jest pruhun. Nie przepadam, ale jest urocze. No i...I no... Pisz dalej !! I wesołych (jutrzejszych) świąt !
Rozdział!!! Yay, w końcu!!! Tyle czekania xD A gdzie koniś? Pewnie z Sorą się pojawi :P
OdpowiedzUsuńLici nie ma, ale pewnie się pojawi, ja jestem cierpliwa xD
PruHun jest fajne :D Jedyny paring w jakim widzę Gilberta xD
Wesołych Świąt!!!
Niech Moc będzie z Tobą!
WEEE
OdpowiedzUsuńNajlepszy prezent na święta (oprócz książek i tej zafelistej, misiastej bluzy z pandą i uszkami na kapturze)! Rozdział świetny, chociaż czuję się trochę wstawiona, więc wszystko mi się miesza.
NAWET NIE WIESZ, JAK BARDZO NA TO CZEKAŁAM!
Akane-san, a kiedy pojawią się dzienniki ? I co będzie z Litwą ?
OdpowiedzUsuńJa się witam!
OdpowiedzUsuńGłupi nagłówek :P. Co nie zmienia faktu, że prawdziwy. Odkryłam tego bloga dwa dni temu, a już znam jego treść niemal na pamięć. Widać duży postęp i o ile początek ledwo czytałam, poziom podnosił się z każdym rozdziałem. Ale ale! W końcu czytam za fabułę. Którą uwielbiam <3 przegrzebałam cały internet w poszukiwaniu czegoś podobnego. Czytałam po Polsku i po Angielsku, iiii... guzik. I tak wracałam zawsze tu ;). Dziękuję za rozrywkę. I czekam dalej, zaciskając kciuki.
(Tak już poza oficjalnym przywitaniem i podziękowaniem, muszę powiedzieć, że jestem strasznym psychopatą - lubię, jak moim ulubionym postaciom dzieje się krzywda. Cieszy mnie ich epickie znoszenie tortur czy ukrywanie ran etc. Etc. Właśnie chyba dlatego moimi ulubionymi rozdziałami są te, gdy Felkowi dzieje się krzywda... na szczęście nie włącznie, w innych też są fajne momenty^^)
Miło mi, Alice znana też w netach jako łucznik :D.
Mogę jeszcze napomknąć, że zdarzają ci się błędy - chociaż na szczęście nie są aż tak rażące, żeby psuły radość z czytania ;).
OdpowiedzUsuńTu wspomnieć mogę o moim ulubionym, który sama zrobiłam dwa miesiące temu: Niech to szlak <3. Jak to ładnie skomentowała moja koleżanka "Ale taki w lesie?..." :P. /Alice
Ps. Czekam na nowy rozdział :D.