sobota, 8 lipca 2017

Rozdział 107



Otworzyła szeroko okno wpuszczając do pomieszczenia powietrze. Silny podmuch wiatru odsłonił złote nici jej włosów z twarzy. Zmarszczka miedzy jej brwiami ani trochę nie zmalała na sile. Dmuchnęła na zgubiony włos dołączając go do reszty falujących kosmyków.
- Tym razem nie zamierzam siedzieć w domu – jęknęła poirytowana.
Zerknęła jeszcze za siebie upewniając się, że krzesło blokujące drzwi do sypialni skutecznie każdego zatrzyma. Może i tak było to żenująco proste, ale z drugiej strony dawało jej wystarczającą ilość czasu. Ucieczka to nieustanna myśl, która ją nawiedzała od kilku dni.
Jednym szybkim ruchem wyskoczyła przez okno, czując na twarzy przyjemnie chłodny wiatr. Zanim wylądowała na ziemi, zdążyła zamknąć na chwilę oczy próbując chłonąć uczucie jakie dawała dziwna wolność w powietrzu. Rozstawiła ręce na boki niczym ptak, po czym dotknęła delikatnie stopami ziemi. Biała sukienka zafalowała porywiście przylegając ostatecznie do jej długich nóg. Odetchnęła głęboko rozglądając się po pustym podwórzu. Nikogo nie było. Łąka zarastała już kwiatami i młodą trawą informując o nadchodzącej wiośnie. Polska nie kłamał mówiąc, że to koniec zimy. Nie zwracając dalszej uwagi na naturę i je proces odnowy po mrozie i śniegu, ruszyła biegiem w stronę lasu. Nie potrafiła stwierdzić dlaczego, ale czuła się tak jakby mogła biec bez końca. Przyjemna siła wręcz pchała ją naprzód, w miejsce które teraz wydawało się jej idealnym na kilkugodzinną kryjówkę. Gdy tylko ścieżka zaczynała niknąć, a w oddali między drzewami nachodziła złota równina, uśmiechnęła się przelotnie czując na skórze przyjemny dotyk zboża.
- Jedno z najpiękniejszych widoków znowu na wyciągnięcie ręki – westchnęła radośnie – W końcu nie będzie wiedział, gdzie poszłam nawet na jego możliwości to już byłaby zwykła przesada…
Na samą myśl potrząsnęła głową, skupiając się nad osiągnięciem celu. Chwila jej wypoczynku od ciężkich i oceniających spojrzeń przyjaciół była na wyciągnięcie ręki. Ziemia pod jej stopami kończy się pasem złotego zboża kołyszącego się wedle wiatru. Stanęła na granicy pola ze skrajem lasu. W jakiś sposób czuła się rozluźniona i spokojna. Zrobiła krok do przodu wchodząc do sięgających jej do pasa złotych kłosów. Szła powoli i zapamiętale, szukając odpowiedniego miejsca. Gdy poczuła, że jest dostatecznie daleko, położyła się wtulając w rosnące zboże.
- W końcu…
Słońce grzało niczym przyjemne płomienie ogniska, otulając każdą odkrytą powierzchnie jej ciała. Nie lubiła nosić grubych ubrań, szczególnie wtedy gdy było tak gorąco. Choć Polska nakupował jej wiele ubrań w tym oczywiście znaczącą ilość sukienek, zdecydowanie lubiła tylko dwie z nich – białą i niebieską. Tym razem ze względu na upał wybrała tą pierwszą. Nawet teraz gdy tak leżała, głębokie rozcięcie na jednej stronie uda odsłaniało dość wysoko jest nogę. Cienkie ramiączka utrzymywały zwiewny materiał na jej piersiach, które unosiły się wdzięcznie na słońcu.
Wpatrywała się tępo w niebo, którego błękit był wiernym odbiciem jej domu. Niby takie same a jednak miały w sobie niewielkie różnice. To niebo otaczało swoim ogromem cały świat. Morze nigdy nie pojawiało się gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze było.
Rozłożyła ręce przypominając sobie uczucie wolnego ptaka. Między jej palcami przeplatały się złote pasma jej włosów, które rozłożyły się wokół niczym promienie słońca. Jej dłoń, choć sama tego z początku nie wyczuła, powędrowała powoli do lekkiego wybrzuszenia. Czując pod opuszkami kolejny test, z którym przyszło się jej spotkać poczuła jak serce przyśpiesza jej z nerwów. Fakt ciąży przyprawiał ją o bóle głowy, z jakiegoś powodu wręcz coś ją blokowało do tego by się nią cieszyć. Niby nie była zła ani rozżalona, ale wyraźnie nie mogła pozbyć się niepokoju. To uczucie wręcz stawiało ją na baczność.
Po chwili odniosła wrażenie jak coś oplata je ręce i nogi. Podniosła się, siedząc na wpół leżąco, przeczucie jej nie zawiodło. Spojrzała na swoje ręce wokół których owijały się drobne pnące rośliny. Nagłym ruchem wyszarpnęła ich łodyżki z ziemi.
- To już chyba przesada… - jęknęła, próbując pozbyć się pozostałości małych pnączy.
Wywróciła oczami, rozglądając się czy za chwilę ponownie nie będzie musiała odganiać się od zielonych strąków roślin. Jednak, gdy tylko rozejrzała się wokół siebie zrozumiała, że to nie jedyne dziwactwo, które ją spotkało. Proste dotąd kłosy zboża pochylały się ku niej, sprawiając wrażenie zaciekawionych nowo przybyłym osobnikiem. Wiedziała, że usiały coś od niej czuć. Właściwie nie – coś – tylko kogoś.
- No tak… czyli teraz będę zupełnym dziwadłem. Ciekawe ile zostało we mnie z personifikacji Morza, skoro rośliny tak za mną przepadają.
Podniosła się z ziemi, ale zawahała się czując jak coś ciągnie ją z powrotem na miejsce. Zerknęła za siebie, dostrzegając kolejne kiełki roślin zaplątanych w jej miodowe włosy. Zrezygnowana wybieraniem ich po kolei, pociągnęła po prostu głową do przodu wyrywając je z ziemi. Chwyciła długi pukiel włosów wydłubując z nich pozostałości małych pnączy.
Obejrzała się niepewnie za siebie, obserwując spokojny las rozciągający się wzdłuż linii zboża. Nikogo nie było, więc nikt jeszcze nie zorientował się, że jej nie ma. Właściwie nawet ją to ucieszyło, ale z drugiej strony wręcz przeciwnie.
Sama nie wiedziała, czy pragnie czyjegoś towarzystwa, czy woli być sama. Kiedy była z innymi, miała ochotę być sama, a kiedy był sama, odczuwała chęć znalezienia się między ludźmi.
Stała tak jeszcze przez chwilę, trącana przez złote łodyżki, po czym odwróciła się idąc spokojnie przed siebie. Nie miała specjalnego pomysłu co robić, a nic nie ciągnęło jej do wody. W jakiś sposób wydawała się teraz niebezpieczna. Nawet jej dom wydawał się być żadną przeszkodą dla dziwnych przybyszów. Z kompletnego braku pomysłu na spędzenie tego czasu, zerwała parę kłosów zboża. Obracała nimi palcami, po czym przypomniała sobie jak węgierka często plotła z nich wianki. Wątpiła, by jej zdolności choć trochę były zbliżone do dziewczyny, ale i tak nie miała nic do stracenia.
- Najpierw ten, potem przepleść pod niego drugi kłos… - wyliczała cicho pod nosem, przypominając sobie ruchy Węgierki.
Po dość długiej pracy udało jej się uformować coś na kształt owalnego wianku na włosy. Przyjrzała mu się czując satysfakcję, po czym włożyła go sobie na głowę. Sprawiło jej to nie lada radość. Nie wiedziała czemu, ale po co zastanawiać się dlaczego dana rzecz budzi w nas poczucie zadowolenia. Czasem tak po prostu jest i już.
Wiatr targał złotą łuną, dyrygując nią wedle woli. Słysząc jego szepty i swobodne przemijanie miedzy nimi, sprawiło, że miała ochotę choć na chwilę zmienić postać w najprostszy podmuch.
AURORA - Walking In The Air
- Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...

Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom

Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...
Śpiew urwał się gwałtownie. Upadła na ziemię, otwierając oczy dopiero po uderzeniu w piach. Musnęła dłonią złote ziarenka, próbując zrozumieć, że upadek miał miejsce. Szybki i gwałtowny zupełnie nie wyczuwalny. Po chwili wahania spróbowała się podnieść. Obraz przed oczami ciągle wydawał się mozolnie powolny i rozmazany. Dotknęła dłonią gardła czując jak coś zaczyna powoli napierać na jej krtań. Narastał do tego stopnia, że przypominał odruch wymiotny. Niemal natychmiast po tym odkryciu zakryła się mocnym kaszlem i zasłaniając dłonią usta poczuła między palcami ciepłą ciecz.
- Nie… - wyjąkała, znając podobne uczucie z przeszłości.
Nie musiała odsłaniać dłoni by domyśleć się, że tym co tak poraniło jej gardło od środka była jej krew. Zacisnęła dłoń w pięść wycierając nią czerwone usta. Jednak ilość cieczy, która spływała z jej brody była o wiele większa niż się spodziewała. Sięgnęła więc po chusteczkę, wycierając wszelkie ślady krwi.
- A więc nie mogę nawet śpiewać – prychnęła zirytowana – Może od razu zabierzcie mi tą złudę życia, zamiast się tak pastwić.
Wstała od razu z ziemi nie bacząc na ciągłe kołysanie w głowie. Czerwona, ubrudzona chustka spadła powoli na ziemię. Nigdzie nie mogła już poczuć, że żyje własnym życiem. Podobnego pojęcia właściwie nigdy nie było. Nawet teraz przy odrobinie wolności i szczęścia coś musi to natychmiast gasić jak ledwo palącą się świecę. Wściekła skierowała się w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy. Ruszyła biegiem czując w powietrzu narastającą woń soli morskiej. Tego dnia tylko jedna rzecz była na jej korzyść. Miała na sobie idealną sukienkę na pływanie. W końcu Polska kategorycznie zabronił jej przychodzić tu nago jak i stąd wracać w podobnym stanie.
Zarzuciła włosami do tyłu, po czym zeskakując z wydmy podeszła do tafli wody. Ból gardła nie zelżał na sile, ani odrobinę. Chwyciła w dłonie wodę po czym wypiła ją nabierając głęboko powietrza. Chłód i przyjemność rozlały się po jej ciele łagodząc bolesne kłucie. Lecząc się czuła, że w jakiś sposób podejrzana choroba wciąż w niej tkwiła. Myśl o winie dziecka nawet nie przyszła jej do głowy. Wręcz skutecznie pozbyła się takiej możliwości. Przełknęła ostatnie drobiny żelazowego posmaku z solą morską, próbując przetrwać ich okropny smak.
- Jestem Morzem. Jestem Morzem… - powtarzała sobie, idąc boso po płaskiej tafli wody.
Gdy oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, sięgnęła po wianek ze zboża w jej włosach. Zsunęła go powoli z głowy kładąc na wodzie. Wpatrywała się przez chwilę jak fale znoszą go coraz dalej od niej.
- Jestem Morzem – powiedziała już ciszej do siebie.
Woda sięgnęła jej nóg, by ponownie stać się z nią jednością. Długi połyskujący ogon, zakończony piękną zgrabną płetwą zniknął szybko pod taflą wody. Pozostał tylko cichy dźwięk tworzonych przez niego kręgów.
Kilka metrów dalej, między drzewami dało się zauważyć wzór postaci. Siedziała na jednej z wyższych gałęzi, z jedną nogą podpartą przy twarzy. Druga zwisała z niej luźno, bez żadnych problemów utrzymując się na konarze. Skrzyżowane ręce zasłaniały jego usta, ale oczy choć wydawać by się mogły chłodne i obojętne, wpatrywały się z tęsknotą w miejscu powstawania kręgów. Złote kosmyki sięgające do brody otulały idealne rysy twarzy chłopaka. W dłoni ściskał mocno chusteczkę, na której widniały plamy świeżej krwi.
Po chwili zamknął jasno zielone oczy, wzdychając – powoli i ciężko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz