Mijało wiele dni, które przynosiły za sobą coraz to większe
zaciekawienie reszty państw. Wieść o jej stanie zaczynała być traktowana jako
nowy punkt w życiu personifikacji. Przez co unikała jak mogła kontaktu z innym,
by móc pomyśleć w samotności. Nie zawsze jednak dostawała na to szansę. Polska,
przejęty jej stanem ani myślał ustąpić i pilnował jej jak oka w głowie. Nie raz
prosił, by zajął się nią co jakiś czas Szwajcar, z powodu jego wiedzy
medycznej, ale ten obawiał się jej morderczego spojrzenia.
Więc odmawiał, ale tylko ze względu na irytację Sory.
Polska nie rezygnował. W jego oczach widziała, coś na wzór
strachu i ciągłego braku czasu. Nie rozumiała powodu, dla którego miałby tak
się zachowywać, ale wolała nie pytać oszczędzając sobie dalszych zmartwień.
Przesiadywała na dachu obserwując panoramę lasów i pól. Tylko tam mogła na
spokojnie zaczerpnąć powietrza i poczuć się wolną od ciągłych ciekawskich oczu
każdego z państw.
Wychodziła zawsze od strony pokoju, w którym leżała
Węgierka. Duże okno na poddaszu znajdowało się dokładnie naprzeciwko łóżka.
Zaspana i cicha wpatrywała się w niego pustym spojrzeniem pełnym bólu i
cierpienia. Gdy tylko zamykała drzwi na klucz podchodziła do niej opowiadając o
tym co działo się na zewnątrz. Reszta państw nie chciała narażać się na jej
złość, z jakiegoś powodu, Węgry nie miała najmniejszej ochoty z nikim
rozmawiać.
Z wyjątkiem jej i Prusaka.
Sora czesała ją, myła i próbowała wyciągnąć z łóżka. Opory
Węgierki utrudniały ostatnie zadanie. Jej rany fizyczne zagoiły się szybko, w
przeciwieństwie do jej psychiki. Silna, nieustraszona i otwarta Węgry zmieniła
się nie do poznania. Często łkała, gdy Sora odchodziła posiedzieć na dachu
domku. Siedząc blisko okna słyszała każdy jej szloch.
- Węgry, musisz wstać – namawiała ją z ściśniętym sercem –
Wszyscy się o ciebie martwią, ale nie dajesz sobie pomóc.
Spojrzała na nią z wyrzutem, czując, że rozmowa i tak spełznie
na niczym.
- Dobrze wiedzą, dlaczego – wyszeptała ciężko – Nie mogę
zapomnieć… nie mogę spać…
Zamknęła oczy powstrzymując kolejną serię łez. Sora zbliżyła
się do krawędzi łóżka, pocierając jej policzek.
- Wiem. To co cię spotkało było bestialskie, gdybym tylko
mogła ulżyć ci w cierpieniu od razu bym to zrobiła. Nie potrafię jednak cofnąć
czasu. Przepraszam, mogliśmy wyruszyć szybciej, domyśleć się…
Zimne spojrzenie Węgierki zdawało się być otoczone
niewidzialną barierą, która pomimo jej słów, nie miała zamiaru się ugiąć. Sora
widziała w nich znane jej cierpienie jak i zmęczenie ciągłym „gdybaniem”.
- Domyśleć – powtórzyła, spuszczając wzrok – Nikt nie mógł
się tego domyśleć. Zostałam skrzywdzona bardziej niż myślałam. Nie potrafię
nawet się na was nie gniewać, śmieszne prawda? Gdyby nie wy, dalej musiała bym
tam siedzieć i czekać na jego kolejną wizytę. Mimo to, w tej ciemności
widziałam przyjaciół, którzy jak w bajkach biegną mi na ratunek…
Oko Sory zapulsowało boleśnie, a serce przyśpieszyło
gwałtownie. Zakryła szmaragd dłonią, próbując opanować kolejną serię impulsów.
Pomimo bólu, nie odwracała spojrzenia od chorej, nie chciała pokazywać jej
swojego cierpienia, które przecież było niczym w porównaniu do tego co przeszła
Węgierka.
Widząc to, Węgry rozjaśniła się na twarzy, ujawniając
skruchę i wstyd. Ostatecznie rozumiała swoje położenie i brak możliwości zmiany
czasu i wydarzeń. Pomimo ostrych jak ostrze słów, które posyłała do zatroskanej
blondynki, Sora zawsze je znosiła nieważne jak bardzo przekroczyła granicę.
- To ja przepraszam – wyjąkała nachylając się do jej twarzy –
nie powinnam mówić takich rzeczy. Wiem, że chcieliście jak najlepiej. To
ostatni raz, gdy słyszysz ode mnie podobne słowa. Nie mogę być dla was
niesprawiedliwa, z powodu mojego nieszczęścia.
Widząc jak Sora dygocze z niewyjaśnionego bólu, zaciekawiła
się jej obecną sytuacją. Przyjrzała się jej bacznie, lustrując od góry do dołu.
- Coraz częściej doskwiera ci ten ból – zauważyła, masując
palcem jej skroń – Jesteś pewna, że nie chcesz być zbadana? To może być coś
ważnego, w twoim stanie… w twoim stanie nie powinnaś niczego bagatelizować.
Sora niemal natychmiast oderwała dłoń od szmaragdowego oka
udając, że ból zniknął wraz ze słowami Węgierki. Ciepłe, aczkolwiek
zdeterminowane spojrzenie, jakim obrzuciła brunetkę przywróciło ją do zmysłów.
- Nie jestem chora – westchnęła, zmęczona tematem – Tylko…
Zacięła się przez moment opuszczając wzrok. Satynowa pościel
stała się teraz w jej oczach ważniejsza, od konieczności zakończenia
wcześniejszego zdania. Bawiła się jego skrawkiem, męcząc w dłoni delikatny materiał.
Nie chciała wymawiać tego słowa. Z jakiś powodów budził w niej lęk i
niestabilność.
Po chwili usłyszały pukanie. Gdy żadna nie zareagowała do
pokoju wszedł Prusak. Miał na sobie czarną koszulę, na której wyraźnie
odznaczały się mocno zbite mięśnie. Kontrast między jej kolorem a jego
srebrnymi włosami, robił niebywałe wrażenie. Sora westchnęła z ulgą czując, że
ciąg niepożądanych rozmów o jej życiu zakończył się wraz z jego przyjściem. Kątem
oka zauważyła jak Węgry odwraca wzrok próbując zapanować nad rumieńcami.
Uśmiechnęła się ciepło widząc tak przyjemną dla oka reakcję. Podniosła się z
pościeli, rzucając Węgierce ostatnie przyjazne spojrzenie. Prusak wbijał w nią
swoje myśli krzyczące o jej niepożądanej obecności.
- Zostawię was. I tak miałam dzisiaj posiedzieć na zewnątrz
– rzekła z udawanym uśmiechem.
- Lepiej żebyś w końcu przestała unikać tego, jakże
wspaniałego tematu, w którym twoja osoba jest postacią główną – powiedział z
nutą drwiny – Wspomniałbym o tej
dodatkowej atrakcji jaką jest domniemane dziecko dwóch personifikacji z lekka
od siebie różnych, ale to już nudniejsza część opowieści.
Węgry rzuciła mu surowe spojrzenie niedowierzając, że
wypowiedział podobne słowa w obecności Sory, ale jak zawsze w ogóle go to nie
obeszło. Zachowanie Bałtyku zmyliło ich obojga. Dziewczyna zaśmiała się
dźwięcznie niczym brzdęk dzwoneczków, podchodząc do okna. Pod wpływem wiatru
jej miodowe włosy kołysały się wdzięcznie odsłaniając kruche ramiona. Spojrzała
nich przelotnie posyłając nieznany im dotąd cień uśmiechu.
- Ten żart, akurat ci się udał – powiedziała wychodząc na
dach.
Osłupiali odprowadzili ją spojrzeniem, nie mogąc zdobyć isę
na żaden komentarz przez dłuższą chwilę. Prusak jako pierwszy powrócił do
dawnego toku życiu zrzucając zachowanie Sory na dalszy tor. Spojrzał na w pół
leżącą Węgierkę, której spojrzenie wciąż zdawało się skupiać na widoku za
oknem.
- Jeśli zaczyna śmiać się z moich drwin i żartów, to wiedz,
że coś złego może się stać – wydukał podchodząc do łóżka Węgierki – Polska
chodzi cały nabuzowany, przez to jej dziwaczne zachowanie. Zaczyna mnie
strasznie wnerwiać ta atmosfera, którą wokół siebie ciągną.
Ułożył się blisko niej w miejscu, gdzie wcześniej siedziała
Sora. Wyciągnął z kieszeni czerwone jabłko, dmuchając na niego w geście wyczyszczenia
z pozostałości, po czym wręczył Węgierce.
Niewidoczny gołym okiem uśmiech, który pojawił się na jego
twarzy spowodował zaginiony błysk w jej oczach. Jego serce uspokoiło się
widząc, że z każdym dniem zaczynała wracać do siebie, ale nie potrafił ująć
tego w słowach. Zresztą Węgry zawsze potrafiła dobrze go przejrzeć.
- Chciałabym wyjść do salonu, Prusy – powiedziała cicho,
jakby sama do siebie.
Zanim zrozumiał, co miała na myśli odgryzł kawałek drugiego
jabłka na tyle niedbale, ze jego sok spłynął mu po brodzie. Zaśmiała się
krótko, wyciągając rękę ku jego twarzy. Speszony chwycił jej nadgarstek
wpatrując się przerażonymi oczyma.
- Co chcesz zrobić? – zapytał głupio.
- Przylać ci – odparła sarkastycznie – Poplamisz koszulę,
którą dał ci Polska. Mógłbyś choć trochę nauczyć się jeść poprawnie…
Puścił jej dłoń, pozwalając jej zebrać palcem krople i
kawałki jabłka z brody. Soczysty sok, którego pozostałości miała teraz na palcu
pozbyła się, przykładając go sobie do ust.
Widząc jak się krzywi czując kwaskowaty posmak jabłka,
przełknął głośno ślinę, zastanawiając się jak smakowałyby jej usta. Spróbował
oderwać od nich oczy i uspokoić oszalałe z pragnienia serce.
- To tylko koszula – syknął, starając się uniknąć jej wzroku
– Zresztą mówiłaś coś o schodzeniu na dół? Dobrze się składa, moglibyśmy od
razu iść na jakiś spacer. Mam dość przebywania między tymi dziwakami, muszę w
końcu poczuć nutę wolności. Na dodatek to twoja ulubiona pora roku…
Ostatnie słowa wypalił bez zastanowienia, zapominając o tym, by nigdy jej tego nie mówić. Fakt, że
zna jej ulubioną porę roku, było równoznaczne z tym, że uważał tą informację za
znaczącą. Kiedy widywali się za czasu dziecięcego podsłuchał jej rozmowę z
jednym ze służących, kiedy chwaliła wiosenne kwiaty. Sama Węgierka nigdy nie
mówiła mu tego osobiście. Zaszokowana dziewczyna opuściła dłoń zerkając na
obraz za oknem. Starając się nie popaść w zbyt wielką radość z tego powodu,
postanowiła zmienić temat. Prusak nie miał nic przeciwko.
- Wiosna – powiedziała cicho – U Polski bywa szczególnie
piękna, wiesz?
Rzucił jej spojrzenie, które jasno wskazywało, że nie chce
usłyszeć jego opinii na ten temat. Po chwili zerknął na jej koszulę, której
rzemyki przeplatane między jej dekoltem rozwiązały się. Zmarszczka na jego
czole pogłębiła się.
- Mogłabyś choć trochę uważać jak wyglądasz? – wyjąkał
wznosząc oczy ku niebu – Przy mnie możesz tak wyglądać cały czas, ale jeśli
wchodziłby by tu te dwa oszołomy, wolałbym żebyś nosiła gruby sweter po starej
babci i cuchnące skarpety.
Zawiązał jej kokardkę upewniając się, że jej dekolt zostanie
niewidoczny dla innych par oczu. Nie omieszkał się jednak nacieszyć danym mu
widokiem pięknych piersi. Węgry nachyliła się do niego na tyle, by nie mógł się
cofnąć, po czym zbliżyła się do jego ust. Nie musiała długo czekać, Prusak nie
znał samokontroli, gdy tylko dawała mu okazję wykorzystywał ją całkowicie.
Bawiło ją to i jednocześnie sprawiało ulgę. Jego żarliwe
pocałunki pozostawione na jej ustach zdawały się tam pozostać na wieczność.
Rozbudzały jej schłodzonego ducha, które pod wpływem jego nagłych zachowań na
nowo tliły w niej ogień. Jego żar i popędliwość ostudzały zmarznięte serce.
- Chętnie pójdę na ten spacer… - wyszeptała oddając się
pieszczotom.
- To słodko… - odpowiedział przerywając na chwilę serię
pocałunków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz