Przez całą drogę czuł dziwny niepokój, który wzmagał się z
każdą chwilą, bycia bliżej domu. Przyspieszył kroku, gdy zobaczył dym wyłaniający się zza zielonych pagórków. Może
chodziło o pożar? Nie, jednak nie - myślał. Dym pochodził z palącego się
piecyka, rozpalonego zapewne przez Lichtenstein. Poczuł krótko trwałą ulgę i
zaraz jeszcze większy nie pokój.
Widział teraz swój dom w całej okazałości, jednak nie przypominał sobie, żeby czyjeś konie zagradzały mu wejście do domu.
Widział teraz swój dom w całej okazałości, jednak nie przypominał sobie, żeby czyjeś konie zagradzały mu wejście do domu.
- Konie..? – zatrzymał się przez chwilę spoglądając srogim
wzrokiem w dal.
Nie byle pierwsze, lepsze konie. Te, ozdobione były
całkowicie, przez same drogocenne szczegóły, siodła i lejce błyszczały w
słońcu, a jeźdźcy mieli dziwne i nietypowe odzienie.
Nie zajęło mu długo połączenie faktów.
Zbiegł szybko z pagórka, kierując się do jeźdźców. Gdy znalazł się naprzeciw nim, zgromił ich wzrokiem. Targało nim obrzydzenie i irytacja.
Zbiegł szybko z pagórka, kierując się do jeźdźców. Gdy znalazł się naprzeciw nim, zgromił ich wzrokiem. Targało nim obrzydzenie i irytacja.
- Czego? – na dźwięk jego głosu jeźdźcy podskoczyli i
spojrzeli po osobie, to rzadkość spotkać sąsiednie państwo, a oni byli zwykłymi
ludźmi, sama postać Szwajcara wzbudzała szacunek i wstrzemięźliwość byle tylko
się mu nie narazić.
Nie odpowiedzieli. Na ich twarzach malował się strach przed
Szwajcarią, który jak wiedzieli, nienawidził tłumów ani gości. Jeden z nich
trzęsącą się ręką, pokazał drzwi do jego domu, wskazując tym samym kierunek pobytu
swojego przywódcy.
Widząc to blondyn, od
razu skierował się do mieszkania, chciał jak najszybciej pozbyć się cholernego
natręta. Mijał długie salony, w których często przesiadywał z Lichtenstein przy
ciepłej i dobrej herbacie. Po chwili jednak odgonił od siebie przyjemne
wspomnienia, skupiając się teraz na pokoju gościnnym, w którym przebywał nieproszony gość.
Blondynka o podobnych włosach do jego własnych, odwróciła się do niego uśmiechając się szeroko. Widząc jej postać, jego złość ochłonęła, ciesząc się, że znowu jest blisko niej. Była dla niego najważniejsza, jedyny członek rodziny, którego akceptował i pragnął chronić.
Blondynka o podobnych włosach do jego własnych, odwróciła się do niego uśmiechając się szeroko. Widząc jej postać, jego złość ochłonęła, ciesząc się, że znowu jest blisko niej. Była dla niego najważniejsza, jedyny członek rodziny, którego akceptował i pragnął chronić.
- Bracie Szwajcario! - rzuciła mu się na ramiona, tuląc
mocno.
Kiedyś byłoby to nie
do pomyślenia, lecz czas spędzony z nim, wpłynął na nieśmiałą osóbkę, a wieki
przyglądania się, jak sobie radzi jej brat w sprawach między państwowych,
pomagał zdobyć jej doświadczenie i pewną rękę. Nie była już taka sama jak
kiedyś, jednak jej dom dalej polegał na starszym bracie.
- Gdzie on jest? – zapytał twardo. Nie chciał tracić czasu
wiedząc, że tu jest.
Nachyliła się do jego ucha, udając że całuje go w policzek.
- Przyszedł z zawiadomieniem o najszybszą konferencję
państwową. Stoi przy oknie…
Pocałował ją w dłoń. Po czym odwrócił się gwałtownie, idąc
szybko w kierunku niespodziewającego gościa. Panienka skierowała się do kuchni,
nie chcąc przeszkadzać bratu. Choć ciekawość i niepewność zmusiła ją do
obejrzenia się po raz ostatni na swojego brata.
Szwajcar zacisnął pięści, i jednym srogim spojrzeniem, kazał
odejść strażnikowi, który stał niepewnie obok swojego dowódcy. Ten spojrzał się
na niego, ale za przytaknięciem wodza posłusznie się oddalił.
- Francjo?! Czemu tu przylazłeś! Takich perwersów, jak ty
trzymam tu na dystans – pozbycie się go uważał za najwyższy priorytet, nawet
jeśli miałoby to spowodować między nimi spięcie, był obojętny w tej sprawie.
Postać stojąca przy oknie, przyglądała się jej widokowi, nie
robiąc sobie nic z pytań żołnierza. Większą uwagę wolał poświęcić na polany i
ciemny las. Przejechał palcem po szybie, robiąc tym samym na niej ślad.
Tym razem cierpliwość Szwajcarii skończyła się. Obrzydzała go sama jego obecność, ale robienie bałaganu w jego domu, to szczyt. Wyciągnął broń celując w jego głowę.
- Jakbyś nie wiedział to strefa naturalna, naruszysz mój
spokój i mam pełne prawo cię zestrzelić – kiwnął głową na okno - Tym bardziej,
że robisz syf.
Gość odwrócił sie do niego, kierując w jego stronę. Jego
wzrok był skupiony; mówił, że dana osoba wie czego chce. Ta pewność siebie
denerwowała Szwajcara najbardziej.
- Szwajcaria…państwo, które powtarza o jego neutralności,
tymczasem… Nie jestem do tego przekonany – melodyjny i uwodzicielski głos
rozszedł się po pomieszczeniu.
Ostatnie słowa zaakcentował, aby wzbudzić w gospodarzu szczególne
zainteresowanie. Żołnierz zmierzył go wzrokiem, który nie ukrywał, iż nie
cierpi przybysza. Francja natomiast, wciąż podchodził do niego powolnym
krokiem, kręcąc łodyżką czerwonego kwiatu w dłoni. Wyglądał groźnie, a jego
oczy odcienia fioletu były wręcz puste.
- Co więcej, zdaje się, że masz słabość do pewnej
tajemniczej osoby, która jak mniemam miała mieszkać u mnie.
Stanęli naprzeciw siebie. Byli podobnego wzrostu, lecz
posturę, która mogła pokazać, które z nich jest potężniejsze, od razu rzucało
się w oczy. Blondyn o trochę nie poukładanej fryzurze, patrzył groźnie na
nieproszonego gościa, który nie robił sobie nic z tego, że może mu się coś
stać, przez jego strzępienie języka. Tym bardziej wolał mieć się na baczności,
wyglądało na to, że Francja wykiwany przez niego kilka dni temu nie może pozbyć
się uczucia zniewagi, gdy odebrał mu Sorę.
- Lepiej uważaj na słowa, bo może nie dociera do ciebie, że
wygląda to tak jakbyś mnie o coś oskarżał – zrobił donośną pauzę.
Szwajcaria patrzył na niego jak na największego wroga, po
chwili jego oczy również zaszły pustą mgłą.Ich zieleń stała się bezcelową
myślą, gotową na wszystko, co tylko zapragnie. Nie różnili się teraz prawie w
ogóle.
Dwa państwa, gotowe na wszystko. Jak tylko dane państwo traci kontrole; wyrażają to tylko jego oczy. Były czymś, czego trzeba było się strzec przy każdym państwie. Szwajcaria był świadomy, że jako jeden z nielicznych najciężej radzi sobie z opanowywaniem swojego gniewu. Był wciąż jednym z najmłodszych.
Dwa państwa, gotowe na wszystko. Jak tylko dane państwo traci kontrole; wyrażają to tylko jego oczy. Były czymś, czego trzeba było się strzec przy każdym państwie. Szwajcaria był świadomy, że jako jeden z nielicznych najciężej radzi sobie z opanowywaniem swojego gniewu. Był wciąż jednym z najmłodszych.
- …albo, co więcej,
kazał przyznać się do winy.
Stali tak w ciszy.Trwała by ona przez resztę czasu, bo żadne
nie miało szczególnej chęci wysłuchania siebie nawzajem. Chcąc zakończyć cel
swojego przyjazdu, Francja wyjął ze swojego płaszcza list i położył go na
stole.
- Zaproszenie, lub powiadomienie o najbliższej konferencji
państwowej.
Minął gospodarza kierując się do wyjścia. Zaś młodsze państwo
podeszło po list i przeczytało go uważnie. Po chwili dotarł do niego jeden
fakt. Wybiegł na dwór za Francją, który przygotowywał konie do drogi. Zanim z
ust gościa wydało się pytanie, opiekun Lichtenstein przemówił.
- Nie przyjadę. Wypchaj się.
Flirciarz myślał przez chwile, że się przesłyszał, dopóki
Szwajcaria nie rzucił mu listu pod nogi, umorusając go w błocie. W tej chwili,
nie minęło kilka sekund, a obaj przykładali sobie bronie do głowy.
- Masz tupet – wycedził.
- Lepiej jedź, jeśli nie chcesz mieć dziury w głowie. Ja
nigdy nie chybiam.
Udając rozbawionego, Francja odsunął broń, a jego oczy na
powrót zapłonęły żywym fioletem, błyszcząc się małymi iskierkami. Śmiech miał
sztuczny, i zupełnie pozbawiony szczerości.
- Hah, masz rację przepraszam. To było niegrzeczne…mogło ci
się coś stać. Jako ten lepszy muszę się bardziej powstrzymywać.
Kamienna i nieugięta postawa Szwajcarii, nie zmieniła się.
Opuścił powoli broń wskazując palcem okno na piętrze. W małym oknie, którego
śnieżnobiałe firany falowały pod wodzą niewidzialnego wiatru, stała drobna,
lecz wysoka dziewczyna. W jej dłoni, błyszczała od słońca broń, której spust
wyraźnie celował w sąsiada Szwajcarii.
- Lichtenstein celuje do ciebie ze snajperki. Wątpię czy to
mi, miałoby się coś stać.
Czując, że dalsza kłótnia, czy też „rozmowa”z żołnierzem nie
jest przydatna i rozsądna, Francja dosiadł konia i spojrzał w górę na okno, o
którym wspomniał chłopak. Pokręcił głową z dezaprobatą , jakby było mu żal
dziewczyny, po czym spiął wodze konia.
- Co ty zrobiłeś z tej słodkiej damy, aż serce się kroi.
Rzeczywiście jesteś najgorszym możliwym kochankiem na świecie.
W tej chwili coś ukuło chłopaka w serce, sam nie wiedział
czemu, tak marne słowa zrobiły mu jakąś przykrość, przecież nie powinno tak być,
słyszał je tyle razy. „Bzdura” stwierdził oddalając od siebie zbędne myśli.
- Mniejsza o to, musisz być na tym zebraniu. Każdy ma się na
nim znaleźć, takie zostało ustalone prawo – powiedział rozkazującym tonem.
Szwajcar rzucił okiem na list leżący w błocie.
- Zapomniałeś o jednym- znów spojrzał chłodno na gościa - Polska
nie będzie mógł się zjawić, więc oczywistym dla nas wszystkich jest fakt, że nie
odbędzie się żadna konferencja.
Na te słowa, miłośnik róż machnął ręką, skupiając wzrok na dróżce,
z której pewnie przyjechał. Widać było, że ten temat zdenerwował go, ale również
jego wyraz twarzy wskazywał chwilowo na zadumę o chorym państwie.
-Być może, zobaczymy czy jego udział będzie tak ważny…- nie
zdążył dokończyć bo niespodziewany wybuch gniewu Szwajcarii przyćmił go.
- Chodzi ci o Sorę, więc nie udawaj idioty! - żołnierz nie
mógł wytrzymać, tego jak kłamie mu prosto w oczy.
Francja zacisnął zęby patrząc na niego groźnie.
- Do zobaczenia, wkrótce dostaniesz kolejny list, lecz tym
razem – przerwał patrząc na niego chłodno - nie radzę wywalać go do twojego
obrzydliwego błota.
Francja ponaglił konia i wraz ze swoimi towarzyszami
odjechał, chcąc jak najszybciej opuścić krainę jezior i gór. Szwajcaria
westchnął cicho, starając się uspokoić. Spojrzał na okno.Dziewczyna rozbrajała
na części, złożony wcześniej pistolet, z dokładnością godną najlepszych.
Zauważywszy, że brat się na nią patrzy uśmiechnęła się szeroko. Zdolności
Księstwa ( Lichtenstein), strasznie go zaskoczyły. Podniósł z ziemi róże,
pozostawioną przez Francję. Zmarszczył brwi, a na
jego czole pojawiła się zmarszczka zdenerwowania. Wiedział, że jeśli plan
Francji rozpocznie się, nadejdą bardzo trudne do wybrnięcia sprawy.
******
Węgry oddychała ciężko, wypluwając krew ciążącą jej w
ustach. Czuła jak jej kości zrastają się, ale ból jaki temu towarzyszył był
niemiłosierny. Gdyby nie to, że Imperium Osmańskie kiedyś i niedawno Oś
zafundowała jej tak ciężkie bitwy, zapewne płakała by z bólu nie potrafiąc
ustać na nogach.
- Cholerny * lelkibeteg ( po węgiersku to raczej „psychol”)
Obejrzała się, Sora stała obok niej trzymając się żebra,
między jej palcami płynęła szybko krew. Ona również była u kresu sił.
Po chwili coś sobie uświadomiła.
Po chwili coś sobie uświadomiła.
- Dlaczego się nie leczysz…? – spytała podchodząc do niej,
jej wzrok mimo wszystko spoczywał na czekającym na kolejny atak, Rosję.
Sora spojrzała na nią niepewnie, jej oczy były niesamowicie
zakrwawione, jakby zaraz z jej oczu miał spłynąć potok czerwonych łez.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo widząc jak Rosja sunie ku nim od razu skupiła uwagę na nim, starając się powstrzymywać jęki bólu.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo widząc jak Rosja sunie ku nim od razu skupiła uwagę na nim, starając się powstrzymywać jęki bólu.
- Biorąc pod uwagę całokształt, to moje ziemie… - powiedział
z pustym uśmiechem. ( +upadek Prus wschodnich nastąpił w latach 1944/45 wraz z nadejściem armii sowieckiej+)
- Zamknij się!!! – krzyknęła, biegnąc prosto na Rosję, który
tylko na to czekał.
- Węgry nie! – widziała wszystko. To jak chwyta Węgierkę za
gardło i jak uderza nią o ziemię, jak gdyby była niczym, jak tylko powietrzem.
Sora nie mogła uwierzyć, ile było w niej gniewu gdy to mówiła „czyżby był dla
niej tak ważny?, to pytanie tłumiło teraz wszystko.
- Towarzyszu…jak długo zamierzasz udawać…? – powiedział wycierając
swój pręt od czerwonej krwi brunetki – Ile czasu jeszcze potrzebujesz?
Starała się opanować strach, lecz wiązało się to z
niemożliwym, on nie był człowiekiem, albo nic w sobie z niego nie miał.
- O czym ty mówisz!? – pobiegła na niego, zaciskając pięści.
Skoczyła i już miała go uderzyć, gdyby nie to, że jego siła nie była nawet w
ćwiartce porównywalna z jej własną. Czując jak chwyta jej rękę i wygina ją,
krzyknęła z bólu, chwile potem trzask jej kości jakby ją uciszył.
- Krzyczysz z powodu takiej rany, tak małego bólu? To nie
podobne do cie…- w tej chwili Węgry wykorzystała okazję okładając go pięściami
po twarzy, po czym jednym zamachem nogi, podcięła go, by po chwili leżał na
ziemi. Dało jej to czasu chociażby na zabranie z dala od niego Sory.
- Sora! Musisz wytrzymać, nie mam tyle sił by cię chronić! –
mówiła to prawie przez łzy.
Blondynka obróciła głowę, niedaleko nich znajdował się ten pomnik, ten grób. Prusy, czy to przez niego Węgry była tak zdesperowana, że Rosja wiedział o tym miejscu, tym bardziej przecież upokarzając prusaka, obecnością jego oprawcy? Sparzała na nią, to nie była ta sama Węgry,Rosja po prostu ją złamał.
- W porządku... – powiedziała cicho, oswobadzając się z jej
objęć.
- Wstań, nie możemy dać mu się po raz kolejny uderzyć, jeśli
przyszedł tu po coś, to na pewno nie chodziło mu o zabicie nas…on zwyczajnie
się nad nami pastwi – stwierdziła patrząc na potężne państwo z nieukrywaną
bezradnością.
- Węgry… - nawet w tak poważnej sytuacji starała się
opanować, dawała z siebie naprawdę wszystko, a Sora była świadoma swojej
niemocy, więc dużo bardziej ją to bolało.
Wstała chwiejnie, patrząc na Rosję niepewnie. Co mógł mieć
na myśli? Dlaczego na coś czeka, na co? Była pewna, że nie chodziło mu o Węgry,
on zwyczajnie ma w końcu okazję do rozmowy z nią.
Polska, on od początku chciał ją przed nim chronić, teraz go nie ma, a Rosja trzyma go na uwięzi i bez tego.
Polska, on od początku chciał ją przed nim chronić, teraz go nie ma, a Rosja trzyma go na uwięzi i bez tego.
Po chwili zaczął do nich podchodzić, wyraźnie znudzony całym
zamieszaniem. Szedł pewnie i władczo, obie starały się nie poznać po sobie, że
są przerażone, to by go tylko jeszcze bardziej uszczęśliwiło.
Nagle Sora uświadomiła coś sobie, "skoro chce z nią rozmawiać.... przeszkodą jest…!"
- Węgry uciekaj!!!!! – krzyknęła, lecz nie zdążyła jej
ochronić. Długi, gruby pręt właśnie wbijał się w jej ciało, a sama Węgierka
ledwo rozumiała co się teraz dzieje, ponieważ Rosja słysząc jak ta ją uprzedza,
przyśpieszył kroku tak szybko, że niemożliwym byłoby niknięcie ataku. Osunęła
się na ziemię bezwładnie, jej oczy były przyćmione, a usta zastygły w niemym
krzyku.
- *спокойнойночи ( dobranoc) – powiedział jej szeptem do
ucha, nim wyją z niej swoją zabawkę, zabarwioną krwią Węgier.
W tej chwili Sora ledwo mogła się opanować, coś szalało
wewnątrz niej, niesamowita siła, coś pchało ją do przodu , mówiło „zabij”
Rosja spojrzał na nią gwałtownie patrząc się oczekująco.
Wstał i obserwował, nie powiedział, ani słowa jakby wiedział co się zaraz
stanie.
Jej serce biło tak szybko, że nabieranie powietrza nie przynosiło żadnych efektów, jej ciało
jakby przestało w ogóle jej słuchać. Rosja pochylił się, wyglądał jakby zaraz
miał przetrzymać niesamowicie ogromne uderzenie.
Zrozumiała po chwili,
on tylko na to czekał, nagle nastąpiła tylko pustka, a ostatnim co słyszała to
krzyk, wydzielający się z jej gardła, lecz głos, był zupełnie inny, on zwyczajnie
nie należał do niej.
Ten krzyk był dopiero początkiem.
Uła robi się ciekawie (zawsze było ciekawie, ale teraz się jeszcze bardziej rozkręca). Hej, Sora nie zabijaj ruska, oddaj mi go =w=
OdpowiedzUsuńWidzę że dałaś dwa rozdziały więc lece czytać dalej :)
~Akasuna~