Nastąpiło małe zamieszanie z rozdziałami 107-108, konkretnie ich kolejność była nie właściwa. Przepraszam za błąd.
Otworzyła szeroko okno
wpuszczając do pomieszczenia powietrze. Silny podmuch wiatru odsłonił złote
nici jej włosów z twarzy. Zmarszczka miedzy jej brwiami ani trochę nie zmalała
na sile. Dmuchnęła na zgubiony włos dołączając go do reszty falujących
kosmyków.
- Tym razem nie zamierzam
siedzieć w domu – jęknęła poirytowana.
Zerknęła jeszcze za siebie
upewniając się, że krzesło blokujące drzwi do sypialni skutecznie każdego
zatrzyma. Może i tak było to żenująco proste, ale z drugiej strony dawało jej
wystarczającą ilość czasu. Ucieczka to nieustanna myśl, która ją nawiedzała od
kilku dni.
Jednym szybkim ruchem wyskoczyła
przez okno, czując na twarzy przyjemnie chłodny wiatr. Zanim wylądowała na
ziemi, zdążyła zamknąć na chwilę oczy próbując chłonąć uczucie jakie dawała
dziwna wolność w powietrzu. Rozstawiła ręce na boki niczym ptak, po czym dotknęła
delikatnie stopami ziemi. Biała sukienka zafalowała porywiście przylegając
ostatecznie do jej długich nóg. Odetchnęła głęboko rozglądając się po pustym
podwórzu. Nikogo nie było. Łąka zarastała już kwiatami i młodą trawą informując
o nadchodzącej wiośnie. Polska nie kłamał mówiąc, że to koniec zimy. Nie
zwracając dalszej uwagi na naturę i je proces odnowy po mrozie i śniegu,
ruszyła biegiem w stronę lasu. Nie potrafiła stwierdzić dlaczego, ale czuła się
tak jakby mogła biec bez końca. Przyjemna siła wręcz pchała ją naprzód, w
miejsce które teraz wydawało się jej idealnym na kilkugodzinną kryjówkę. Gdy
tylko ścieżka zaczynała niknąć, a w oddali między drzewami nachodziła złota
równina, uśmiechnęła się przelotnie czując na skórze przyjemny dotyk zboża.
- Jedno z najpiękniejszych
widoków znowu na wyciągnięcie ręki – westchnęła radośnie – W końcu nie będzie
wiedział, gdzie poszłam nawet na jego możliwości to już byłaby zwykła przesada…
Na samą myśl potrząsnęła głową,
skupiając się nad osiągnięciem celu. Chwila jej wypoczynku od ciężkich i
oceniających spojrzeń przyjaciół była na wyciągnięcie ręki. Ziemia pod jej
stopami kończy się pasem złotego zboża kołyszącego się wedle wiatru. Stanęła na
granicy pola ze skrajem lasu. W jakiś sposób czuła się rozluźniona i spokojna.
Zrobiła krok do przodu wchodząc do sięgających jej do pasa złotych kłosów. Szła
powoli i zapamiętale, szukając odpowiedniego miejsca. Gdy poczuła, że jest
dostatecznie daleko, położyła się wtulając w rosnące zboże.
- W końcu…
Słońce grzało niczym przyjemne
płomienie ogniska, otulając każdą odkrytą powierzchnie jej ciała. Nie lubiła
nosić grubych ubrań, szczególnie wtedy gdy było tak gorąco. Choć Polska
nakupował jej wiele ubrań w tym oczywiście znaczącą ilość sukienek, zdecydowanie
lubiła tylko dwie z nich – białą i niebieską. Tym razem ze względu na upał
wybrała tą pierwszą. Nawet teraz gdy tak leżała, głębokie rozcięcie na jednej
stronie uda odsłaniało dość wysoko jest nogę. Cienkie ramiączka utrzymywały
zwiewny materiał na jej piersiach, które unosiły się wdzięcznie na słońcu.
Wpatrywała się tępo w niebo,
którego błękit był wiernym odbiciem jej domu. Niby takie same a jednak miały w
sobie niewielkie różnice. To niebo otaczało swoim ogromem cały świat. Morze
nigdy nie pojawiało się gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze było.
Rozłożyła ręce przypominając
sobie uczucie wolnego ptaka. Między jej palcami przeplatały się złote pasma jej
włosów, które rozłożyły się wokół niczym promienie słońca. Jej dłoń, choć sama
tego z początku nie wyczuła, powędrowała powoli do lekkiego wybrzuszenia.
Czując pod opuszkami kolejny test, z którym przyszło się jej spotkać poczuła
jak serce przyśpiesza jej z nerwów. Fakt ciąży przyprawiał ją o bóle głowy, z
jakiegoś powodu wręcz coś ją blokowało do tego by się nią cieszyć. Niby nie
była zła ani rozżalona, ale wyraźnie nie mogła pozbyć się niepokoju. To uczucie
wręcz stawiało ją na baczność.
Po chwili odniosła wrażenie jak
coś oplata je ręce i nogi. Podniosła się, siedząc na wpół leżąco, przeczucie
jej nie zawiodło. Spojrzała na swoje ręce wokół których owijały się drobne
pnące rośliny. Nagłym ruchem wyszarpnęła ich łodyżki z ziemi.
- To już chyba przesada… -
jęknęła, próbując pozbyć się pozostałości małych pnączy.
Wywróciła oczami, rozglądając się
czy za chwilę ponownie nie będzie musiała odganiać się od zielonych strąków
roślin. Jednak, gdy tylko rozejrzała się wokół siebie zrozumiała, że to nie
jedyne dziwactwo, które ją spotkało. Proste dotąd kłosy zboża pochylały się ku
niej, sprawiając wrażenie zaciekawionych nowo przybyłym osobnikiem. Wiedziała,
że usiały coś od niej czuć. Właściwie nie – coś – tylko kogoś.
- No tak… czyli teraz będę
zupełnym dziwadłem. Ciekawe ile zostało we mnie z personifikacji Morza, skoro
rośliny tak za mną przepadają.
Podniosła się z ziemi, ale
zawahała się czując jak coś ciągnie ją z powrotem na miejsce. Zerknęła za
siebie, dostrzegając kolejne kiełki roślin zaplątanych w jej miodowe włosy.
Zrezygnowana wybieraniem ich po kolei, pociągnęła po prostu głową do przodu
wyrywając je z ziemi. Chwyciła długi pukiel włosów wydłubując z nich
pozostałości małych pnączy.
Obejrzała się niepewnie za
siebie, obserwując spokojny las rozciągający się wzdłuż linii zboża. Nikogo nie
było, więc nikt jeszcze nie zorientował się, że jej nie ma. Właściwie nawet ją
to ucieszyło, ale z drugiej strony wręcz przeciwnie.
Sama nie wiedziała, czy pragnie
czyjegoś towarzystwa, czy woli być sama. Kiedy była z innymi, miała ochotę być
sama, a kiedy był sama, odczuwała chęć znalezienia się między ludźmi.
Stała tak jeszcze przez chwilę,
trącana przez złote łodyżki, po czym odwróciła się idąc spokojnie przed siebie.
Nie miała specjalnego pomysłu co robić, a nic nie ciągnęło jej do wody. W jakiś
sposób wydawała się teraz niebezpieczna. Nawet jej dom wydawał się być żadną przeszkodą
dla dziwnych przybyszów. Z kompletnego braku pomysłu na spędzenie tego czasu,
zerwała parę kłosów zboża. Obracała nimi palcami, po czym przypomniała sobie
jak węgierka często plotła z nich wianki. Wątpiła, by jej zdolności choć trochę
były zbliżone do dziewczyny, ale i tak nie miała nic do stracenia.
- Najpierw ten, potem przepleść
pod niego drugi kłos… - wyliczała cicho pod nosem, przypominając sobie ruchy
Węgierki.
Po dość długiej pracy udało jej
się uformować coś na kształt owalnego wianku na włosy. Przyjrzała mu się czując
satysfakcję, po czym włożyła go sobie na głowę. Sprawiło jej to nie lada
radość. Nie wiedziała czemu, ale po co zastanawiać się dlaczego dana rzecz
budzi w nas poczucie zadowolenia. Czasem tak po prostu jest i już.
Wiatr targał złotą łuną,
dyrygując nią wedle woli. Słysząc jego szepty i swobodne przemijanie miedzy
nimi, sprawiło, że miała ochotę choć na chwilę zmienić postać w najprostszy
podmuch.
- Spaceruję w powietrzu, unoszę
się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko
Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom
Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko
Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko
Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom
Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko
Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...
Śpiew urwał się gwałtownie.
Upadła na ziemię, otwierając oczy dopiero po uderzeniu w piach. Musnęła dłonią
złote ziarenka, próbując zrozumieć, że upadek miał miejsce. Szybki i gwałtowny
zupełnie nie wyczuwalny. Po chwili wahania spróbowała się podnieść. Obraz przed
oczami ciągle wydawał się mozolnie powolny i rozmazany. Dotknęła dłonią gardła czując
jak coś zaczyna powoli napierać na jej krtań. Narastał do tego stopnia, że przypominał
odruch wymiotny. Niemal natychmiast po tym odkryciu zakryła się mocnym kaszlem
i zasłaniając dłonią usta poczuła między palcami ciepłą ciecz.
- Nie… - wyjąkała, znając podobne
uczucie z przeszłości.
Nie musiała odsłaniać dłoni by
domyśleć się, że tym co tak poraniło jej gardło od środka była jej krew. Zacisnęła
dłoń w pięść wycierając nią czerwone usta. Jednak ilość cieczy, która spływała
z jej brody była o wiele większa niż się spodziewała. Sięgnęła więc po
chusteczkę, wycierając wszelkie ślady krwi.
- A więc nie mogę nawet śpiewać –
prychnęła zirytowana – Może od razu zabierzcie mi tą złudę życia, zamiast się
tak pastwić.
Wstała od razu z ziemi nie bacząc
na ciągłe kołysanie w głowie. Czerwona, ubrudzona chustka spadła powoli na
ziemię. Nigdzie nie mogła już poczuć, że żyje własnym życiem. Podobnego pojęcia
właściwie nigdy nie było. Nawet teraz przy odrobinie wolności i szczęścia coś
musi to natychmiast gasić jak ledwo palącą się świecę. Wściekła skierowała się
w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy. Ruszyła biegiem czując w
powietrzu narastającą woń soli morskiej. Tego dnia tylko jedna rzecz była na
jej korzyść. Miała na sobie idealną sukienkę na pływanie. W końcu Polska
kategorycznie zabronił jej przychodzić tu nago jak i stąd wracać w podobnym
stanie.
Zarzuciła włosami do tyłu, po
czym zeskakując z wydmy podeszła do tafli wody. Ból gardła nie zelżał na sile,
ani odrobinę. Chwyciła w dłonie wodę po czym wypiła ją nabierając głęboko
powietrza. Chłód i przyjemność rozlały się po jej ciele łagodząc bolesne
kłucie. Lecząc się czuła, że w jakiś sposób podejrzana choroba wciąż w niej
tkwiła. Myśl o winie dziecka nawet nie przyszła jej do głowy. Wręcz skutecznie
pozbyła się takiej możliwości. Przełknęła ostatnie drobiny żelazowego posmaku z
solą morską, próbując przetrwać ich okropny smak.
- Jestem Morzem. Jestem Morzem… -
powtarzała sobie, idąc boso po płaskiej tafli wody.
Gdy oddaliła się dostatecznie
daleko od brzegu, sięgnęła po wianek ze zboża w jej włosach. Zsunęła go powoli
z głowy kładąc na wodzie. Wpatrywała się przez chwilę jak fale znoszą go coraz
dalej od niej.
- Jestem Morzem – powiedziała już
ciszej do siebie.
Woda sięgnęła jej nóg, by
ponownie stać się z nią jednością. Długi połyskujący ogon, zakończony piękną
zgrabną płetwą zniknął szybko pod taflą wody. Pozostał tylko cichy dźwięk
tworzonych przez niego kręgów.
Kilka metrów dalej, między
drzewami dało się zauważyć wzór postaci. Siedziała na jednej z wyższych gałęzi,
z jedną nogą podpartą przy twarzy. Druga zwisała z niej luźno, bez żadnych
problemów utrzymując się na konarze. Skrzyżowane ręce zasłaniały jego usta, ale
oczy choć wydawać by się mogły chłodne i obojętne, wpatrywały się z tęsknotą w
miejscu powstawania kręgów. Złote kosmyki sięgające do brody otulały idealne
rysy twarzy chłopaka. W dłoni ściskał mocno chusteczkę, na której widniały
plamy świeżej krwi.
Po chwili zamknął jasno zielone
oczy, wzdychając – powoli i ciężko.