niedziela, 9 lipca 2017

Rozdział 108



Nastąpiło małe zamieszanie z rozdziałami 107-108, konkretnie ich kolejność była nie właściwa. Przepraszam za błąd.


Otworzyła szeroko okno wpuszczając do pomieszczenia powietrze. Silny podmuch wiatru odsłonił złote nici jej włosów z twarzy. Zmarszczka miedzy jej brwiami ani trochę nie zmalała na sile. Dmuchnęła na zgubiony włos dołączając go do reszty falujących kosmyków.
- Tym razem nie zamierzam siedzieć w domu – jęknęła poirytowana.
Zerknęła jeszcze za siebie upewniając się, że krzesło blokujące drzwi do sypialni skutecznie każdego zatrzyma. Może i tak było to żenująco proste, ale z drugiej strony dawało jej wystarczającą ilość czasu. Ucieczka to nieustanna myśl, która ją nawiedzała od kilku dni.
Jednym szybkim ruchem wyskoczyła przez okno, czując na twarzy przyjemnie chłodny wiatr. Zanim wylądowała na ziemi, zdążyła zamknąć na chwilę oczy próbując chłonąć uczucie jakie dawała dziwna wolność w powietrzu. Rozstawiła ręce na boki niczym ptak, po czym dotknęła delikatnie stopami ziemi. Biała sukienka zafalowała porywiście przylegając ostatecznie do jej długich nóg. Odetchnęła głęboko rozglądając się po pustym podwórzu. Nikogo nie było. Łąka zarastała już kwiatami i młodą trawą informując o nadchodzącej wiośnie. Polska nie kłamał mówiąc, że to koniec zimy. Nie zwracając dalszej uwagi na naturę i je proces odnowy po mrozie i śniegu, ruszyła biegiem w stronę lasu. Nie potrafiła stwierdzić dlaczego, ale czuła się tak jakby mogła biec bez końca. Przyjemna siła wręcz pchała ją naprzód, w miejsce które teraz wydawało się jej idealnym na kilkugodzinną kryjówkę. Gdy tylko ścieżka zaczynała niknąć, a w oddali między drzewami nachodziła złota równina, uśmiechnęła się przelotnie czując na skórze przyjemny dotyk zboża.
- Jedno z najpiękniejszych widoków znowu na wyciągnięcie ręki – westchnęła radośnie – W końcu nie będzie wiedział, gdzie poszłam nawet na jego możliwości to już byłaby zwykła przesada…
Na samą myśl potrząsnęła głową, skupiając się nad osiągnięciem celu. Chwila jej wypoczynku od ciężkich i oceniających spojrzeń przyjaciół była na wyciągnięcie ręki. Ziemia pod jej stopami kończy się pasem złotego zboża kołyszącego się wedle wiatru. Stanęła na granicy pola ze skrajem lasu. W jakiś sposób czuła się rozluźniona i spokojna. Zrobiła krok do przodu wchodząc do sięgających jej do pasa złotych kłosów. Szła powoli i zapamiętale, szukając odpowiedniego miejsca. Gdy poczuła, że jest dostatecznie daleko, położyła się wtulając w rosnące zboże.
- W końcu…
Słońce grzało niczym przyjemne płomienie ogniska, otulając każdą odkrytą powierzchnie jej ciała. Nie lubiła nosić grubych ubrań, szczególnie wtedy gdy było tak gorąco. Choć Polska nakupował jej wiele ubrań w tym oczywiście znaczącą ilość sukienek, zdecydowanie lubiła tylko dwie z nich – białą i niebieską. Tym razem ze względu na upał wybrała tą pierwszą. Nawet teraz gdy tak leżała, głębokie rozcięcie na jednej stronie uda odsłaniało dość wysoko jest nogę. Cienkie ramiączka utrzymywały zwiewny materiał na jej piersiach, które unosiły się wdzięcznie na słońcu.
Wpatrywała się tępo w niebo, którego błękit był wiernym odbiciem jej domu. Niby takie same a jednak miały w sobie niewielkie różnice. To niebo otaczało swoim ogromem cały świat. Morze nigdy nie pojawiało się gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze było.
Rozłożyła ręce przypominając sobie uczucie wolnego ptaka. Między jej palcami przeplatały się złote pasma jej włosów, które rozłożyły się wokół niczym promienie słońca. Jej dłoń, choć sama tego z początku nie wyczuła, powędrowała powoli do lekkiego wybrzuszenia. Czując pod opuszkami kolejny test, z którym przyszło się jej spotkać poczuła jak serce przyśpiesza jej z nerwów. Fakt ciąży przyprawiał ją o bóle głowy, z jakiegoś powodu wręcz coś ją blokowało do tego by się nią cieszyć. Niby nie była zła ani rozżalona, ale wyraźnie nie mogła pozbyć się niepokoju. To uczucie wręcz stawiało ją na baczność.
Po chwili odniosła wrażenie jak coś oplata je ręce i nogi. Podniosła się, siedząc na wpół leżąco, przeczucie jej nie zawiodło. Spojrzała na swoje ręce wokół których owijały się drobne pnące rośliny. Nagłym ruchem wyszarpnęła ich łodyżki z ziemi.
- To już chyba przesada… - jęknęła, próbując pozbyć się pozostałości małych pnączy.
Wywróciła oczami, rozglądając się czy za chwilę ponownie nie będzie musiała odganiać się od zielonych strąków roślin. Jednak, gdy tylko rozejrzała się wokół siebie zrozumiała, że to nie jedyne dziwactwo, które ją spotkało. Proste dotąd kłosy zboża pochylały się ku niej, sprawiając wrażenie zaciekawionych nowo przybyłym osobnikiem. Wiedziała, że usiały coś od niej czuć. Właściwie nie – coś – tylko kogoś.
- No tak… czyli teraz będę zupełnym dziwadłem. Ciekawe ile zostało we mnie z personifikacji Morza, skoro rośliny tak za mną przepadają.
Podniosła się z ziemi, ale zawahała się czując jak coś ciągnie ją z powrotem na miejsce. Zerknęła za siebie, dostrzegając kolejne kiełki roślin zaplątanych w jej miodowe włosy. Zrezygnowana wybieraniem ich po kolei, pociągnęła po prostu głową do przodu wyrywając je z ziemi. Chwyciła długi pukiel włosów wydłubując z nich pozostałości małych pnączy.
Obejrzała się niepewnie za siebie, obserwując spokojny las rozciągający się wzdłuż linii zboża. Nikogo nie było, więc nikt jeszcze nie zorientował się, że jej nie ma. Właściwie nawet ją to ucieszyło, ale z drugiej strony wręcz przeciwnie.
Sama nie wiedziała, czy pragnie czyjegoś towarzystwa, czy woli być sama. Kiedy była z innymi, miała ochotę być sama, a kiedy był sama, odczuwała chęć znalezienia się między ludźmi.
Stała tak jeszcze przez chwilę, trącana przez złote łodyżki, po czym odwróciła się idąc spokojnie przed siebie. Nie miała specjalnego pomysłu co robić, a nic nie ciągnęło jej do wody. W jakiś sposób wydawała się teraz niebezpieczna. Nawet jej dom wydawał się być żadną przeszkodą dla dziwnych przybyszów. Z kompletnego braku pomysłu na spędzenie tego czasu, zerwała parę kłosów zboża. Obracała nimi palcami, po czym przypomniała sobie jak węgierka często plotła z nich wianki. Wątpiła, by jej zdolności choć trochę były zbliżone do dziewczyny, ale i tak nie miała nic do stracenia.
- Najpierw ten, potem przepleść pod niego drugi kłos… - wyliczała cicho pod nosem, przypominając sobie ruchy Węgierki.
Po dość długiej pracy udało jej się uformować coś na kształt owalnego wianku na włosy. Przyjrzała mu się czując satysfakcję, po czym włożyła go sobie na głowę. Sprawiło jej to nie lada radość. Nie wiedziała czemu, ale po co zastanawiać się dlaczego dana rzecz budzi w nas poczucie zadowolenia. Czasem tak po prostu jest i już.
Wiatr targał złotą łuną, dyrygując nią wedle woli. Słysząc jego szepty i swobodne przemijanie miedzy nimi, sprawiło, że miała ochotę choć na chwilę zmienić postać w najprostszy podmuch.

- Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...

Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom

Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...

Śpiew urwał się gwałtownie. Upadła na ziemię, otwierając oczy dopiero po uderzeniu w piach. Musnęła dłonią złote ziarenka, próbując zrozumieć, że upadek miał miejsce. Szybki i gwałtowny zupełnie nie wyczuwalny. Po chwili wahania spróbowała się podnieść. Obraz przed oczami ciągle wydawał się mozolnie powolny i rozmazany. Dotknęła dłonią gardła czując jak coś zaczyna powoli napierać na jej krtań. Narastał do tego stopnia, że przypominał odruch wymiotny. Niemal natychmiast po tym odkryciu zakryła się mocnym kaszlem i zasłaniając dłonią usta poczuła między palcami ciepłą ciecz.
- Nie… - wyjąkała, znając podobne uczucie z przeszłości.
Nie musiała odsłaniać dłoni by domyśleć się, że tym co tak poraniło jej gardło od środka była jej krew. Zacisnęła dłoń w pięść wycierając nią czerwone usta. Jednak ilość cieczy, która spływała z jej brody była o wiele większa niż się spodziewała. Sięgnęła więc po chusteczkę, wycierając wszelkie ślady krwi.
- A więc nie mogę nawet śpiewać – prychnęła zirytowana – Może od razu zabierzcie mi tą złudę życia, zamiast się tak pastwić.
Wstała od razu z ziemi nie bacząc na ciągłe kołysanie w głowie. Czerwona, ubrudzona chustka spadła powoli na ziemię. Nigdzie nie mogła już poczuć, że żyje własnym życiem. Podobnego pojęcia właściwie nigdy nie było. Nawet teraz przy odrobinie wolności i szczęścia coś musi to natychmiast gasić jak ledwo palącą się świecę. Wściekła skierowała się w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy. Ruszyła biegiem czując w powietrzu narastającą woń soli morskiej. Tego dnia tylko jedna rzecz była na jej korzyść. Miała na sobie idealną sukienkę na pływanie. W końcu Polska kategorycznie zabronił jej przychodzić tu nago jak i stąd wracać w podobnym stanie.
Zarzuciła włosami do tyłu, po czym zeskakując z wydmy podeszła do tafli wody. Ból gardła nie zelżał na sile, ani odrobinę. Chwyciła w dłonie wodę po czym wypiła ją nabierając głęboko powietrza. Chłód i przyjemność rozlały się po jej ciele łagodząc bolesne kłucie. Lecząc się czuła, że w jakiś sposób podejrzana choroba wciąż w niej tkwiła. Myśl o winie dziecka nawet nie przyszła jej do głowy. Wręcz skutecznie pozbyła się takiej możliwości. Przełknęła ostatnie drobiny żelazowego posmaku z solą morską, próbując przetrwać ich okropny smak.
- Jestem Morzem. Jestem Morzem… - powtarzała sobie, idąc boso po płaskiej tafli wody.
Gdy oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, sięgnęła po wianek ze zboża w jej włosach. Zsunęła go powoli z głowy kładąc na wodzie. Wpatrywała się przez chwilę jak fale znoszą go coraz dalej od niej.
- Jestem Morzem – powiedziała już ciszej do siebie.
Woda sięgnęła jej nóg, by ponownie stać się z nią jednością. Długi połyskujący ogon, zakończony piękną zgrabną płetwą zniknął szybko pod taflą wody. Pozostał tylko cichy dźwięk tworzonych przez niego kręgów.
Kilka metrów dalej, między drzewami dało się zauważyć wzór postaci. Siedziała na jednej z wyższych gałęzi, z jedną nogą podpartą przy twarzy. Druga zwisała z niej luźno, bez żadnych problemów utrzymując się na konarze. Skrzyżowane ręce zasłaniały jego usta, ale oczy choć wydawać by się mogły chłodne i obojętne, wpatrywały się z tęsknotą w miejscu powstawania kręgów. Złote kosmyki sięgające do brody otulały idealne rysy twarzy chłopaka. W dłoni ściskał mocno chusteczkę, na której widniały plamy świeżej krwi.
Po chwili zamknął jasno zielone oczy, wzdychając – powoli i ciężko.

sobota, 8 lipca 2017

Rozdział 107



Otworzyła szeroko okno wpuszczając do pomieszczenia powietrze. Silny podmuch wiatru odsłonił złote nici jej włosów z twarzy. Zmarszczka miedzy jej brwiami ani trochę nie zmalała na sile. Dmuchnęła na zgubiony włos dołączając go do reszty falujących kosmyków.
- Tym razem nie zamierzam siedzieć w domu – jęknęła poirytowana.
Zerknęła jeszcze za siebie upewniając się, że krzesło blokujące drzwi do sypialni skutecznie każdego zatrzyma. Może i tak było to żenująco proste, ale z drugiej strony dawało jej wystarczającą ilość czasu. Ucieczka to nieustanna myśl, która ją nawiedzała od kilku dni.
Jednym szybkim ruchem wyskoczyła przez okno, czując na twarzy przyjemnie chłodny wiatr. Zanim wylądowała na ziemi, zdążyła zamknąć na chwilę oczy próbując chłonąć uczucie jakie dawała dziwna wolność w powietrzu. Rozstawiła ręce na boki niczym ptak, po czym dotknęła delikatnie stopami ziemi. Biała sukienka zafalowała porywiście przylegając ostatecznie do jej długich nóg. Odetchnęła głęboko rozglądając się po pustym podwórzu. Nikogo nie było. Łąka zarastała już kwiatami i młodą trawą informując o nadchodzącej wiośnie. Polska nie kłamał mówiąc, że to koniec zimy. Nie zwracając dalszej uwagi na naturę i je proces odnowy po mrozie i śniegu, ruszyła biegiem w stronę lasu. Nie potrafiła stwierdzić dlaczego, ale czuła się tak jakby mogła biec bez końca. Przyjemna siła wręcz pchała ją naprzód, w miejsce które teraz wydawało się jej idealnym na kilkugodzinną kryjówkę. Gdy tylko ścieżka zaczynała niknąć, a w oddali między drzewami nachodziła złota równina, uśmiechnęła się przelotnie czując na skórze przyjemny dotyk zboża.
- Jedno z najpiękniejszych widoków znowu na wyciągnięcie ręki – westchnęła radośnie – W końcu nie będzie wiedział, gdzie poszłam nawet na jego możliwości to już byłaby zwykła przesada…
Na samą myśl potrząsnęła głową, skupiając się nad osiągnięciem celu. Chwila jej wypoczynku od ciężkich i oceniających spojrzeń przyjaciół była na wyciągnięcie ręki. Ziemia pod jej stopami kończy się pasem złotego zboża kołyszącego się wedle wiatru. Stanęła na granicy pola ze skrajem lasu. W jakiś sposób czuła się rozluźniona i spokojna. Zrobiła krok do przodu wchodząc do sięgających jej do pasa złotych kłosów. Szła powoli i zapamiętale, szukając odpowiedniego miejsca. Gdy poczuła, że jest dostatecznie daleko, położyła się wtulając w rosnące zboże.
- W końcu…
Słońce grzało niczym przyjemne płomienie ogniska, otulając każdą odkrytą powierzchnie jej ciała. Nie lubiła nosić grubych ubrań, szczególnie wtedy gdy było tak gorąco. Choć Polska nakupował jej wiele ubrań w tym oczywiście znaczącą ilość sukienek, zdecydowanie lubiła tylko dwie z nich – białą i niebieską. Tym razem ze względu na upał wybrała tą pierwszą. Nawet teraz gdy tak leżała, głębokie rozcięcie na jednej stronie uda odsłaniało dość wysoko jest nogę. Cienkie ramiączka utrzymywały zwiewny materiał na jej piersiach, które unosiły się wdzięcznie na słońcu.
Wpatrywała się tępo w niebo, którego błękit był wiernym odbiciem jej domu. Niby takie same a jednak miały w sobie niewielkie różnice. To niebo otaczało swoim ogromem cały świat. Morze nigdy nie pojawiało się gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze było.
Rozłożyła ręce przypominając sobie uczucie wolnego ptaka. Między jej palcami przeplatały się złote pasma jej włosów, które rozłożyły się wokół niczym promienie słońca. Jej dłoń, choć sama tego z początku nie wyczuła, powędrowała powoli do lekkiego wybrzuszenia. Czując pod opuszkami kolejny test, z którym przyszło się jej spotkać poczuła jak serce przyśpiesza jej z nerwów. Fakt ciąży przyprawiał ją o bóle głowy, z jakiegoś powodu wręcz coś ją blokowało do tego by się nią cieszyć. Niby nie była zła ani rozżalona, ale wyraźnie nie mogła pozbyć się niepokoju. To uczucie wręcz stawiało ją na baczność.
Po chwili odniosła wrażenie jak coś oplata je ręce i nogi. Podniosła się, siedząc na wpół leżąco, przeczucie jej nie zawiodło. Spojrzała na swoje ręce wokół których owijały się drobne pnące rośliny. Nagłym ruchem wyszarpnęła ich łodyżki z ziemi.
- To już chyba przesada… - jęknęła, próbując pozbyć się pozostałości małych pnączy.
Wywróciła oczami, rozglądając się czy za chwilę ponownie nie będzie musiała odganiać się od zielonych strąków roślin. Jednak, gdy tylko rozejrzała się wokół siebie zrozumiała, że to nie jedyne dziwactwo, które ją spotkało. Proste dotąd kłosy zboża pochylały się ku niej, sprawiając wrażenie zaciekawionych nowo przybyłym osobnikiem. Wiedziała, że usiały coś od niej czuć. Właściwie nie – coś – tylko kogoś.
- No tak… czyli teraz będę zupełnym dziwadłem. Ciekawe ile zostało we mnie z personifikacji Morza, skoro rośliny tak za mną przepadają.
Podniosła się z ziemi, ale zawahała się czując jak coś ciągnie ją z powrotem na miejsce. Zerknęła za siebie, dostrzegając kolejne kiełki roślin zaplątanych w jej miodowe włosy. Zrezygnowana wybieraniem ich po kolei, pociągnęła po prostu głową do przodu wyrywając je z ziemi. Chwyciła długi pukiel włosów wydłubując z nich pozostałości małych pnączy.
Obejrzała się niepewnie za siebie, obserwując spokojny las rozciągający się wzdłuż linii zboża. Nikogo nie było, więc nikt jeszcze nie zorientował się, że jej nie ma. Właściwie nawet ją to ucieszyło, ale z drugiej strony wręcz przeciwnie.
Sama nie wiedziała, czy pragnie czyjegoś towarzystwa, czy woli być sama. Kiedy była z innymi, miała ochotę być sama, a kiedy był sama, odczuwała chęć znalezienia się między ludźmi.
Stała tak jeszcze przez chwilę, trącana przez złote łodyżki, po czym odwróciła się idąc spokojnie przed siebie. Nie miała specjalnego pomysłu co robić, a nic nie ciągnęło jej do wody. W jakiś sposób wydawała się teraz niebezpieczna. Nawet jej dom wydawał się być żadną przeszkodą dla dziwnych przybyszów. Z kompletnego braku pomysłu na spędzenie tego czasu, zerwała parę kłosów zboża. Obracała nimi palcami, po czym przypomniała sobie jak węgierka często plotła z nich wianki. Wątpiła, by jej zdolności choć trochę były zbliżone do dziewczyny, ale i tak nie miała nic do stracenia.
- Najpierw ten, potem przepleść pod niego drugi kłos… - wyliczała cicho pod nosem, przypominając sobie ruchy Węgierki.
Po dość długiej pracy udało jej się uformować coś na kształt owalnego wianku na włosy. Przyjrzała mu się czując satysfakcję, po czym włożyła go sobie na głowę. Sprawiło jej to nie lada radość. Nie wiedziała czemu, ale po co zastanawiać się dlaczego dana rzecz budzi w nas poczucie zadowolenia. Czasem tak po prostu jest i już.
Wiatr targał złotą łuną, dyrygując nią wedle woli. Słysząc jego szepty i swobodne przemijanie miedzy nimi, sprawiło, że miała ochotę choć na chwilę zmienić postać w najprostszy podmuch.
AURORA - Walking In The Air
- Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...

Daleko poprzez świat, wioski migają po drodze jak drzewa,
Rzeki i wzgórza, las i strumień
Dzieci wpatrują się z otwartymi ustami, wzięte z zaskoczenia,
Nikt na dole nie wierzy własnym oczom

Spaceruję w powietrzu, unoszę się po księżycowym niebie,
I ludzie daleko w dole pozdrawiają nas, gdy tak lecimy
Trzymam się bardzo mocno, unoszę się w północnym błękicie,
Orientuję się, że z tobą mogę wzlecieć tak wysoko

Ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah, ah-ha ah-ha ah
Ah ha, ah ha...
Spaceruję w powietrzu...
Śpiew urwał się gwałtownie. Upadła na ziemię, otwierając oczy dopiero po uderzeniu w piach. Musnęła dłonią złote ziarenka, próbując zrozumieć, że upadek miał miejsce. Szybki i gwałtowny zupełnie nie wyczuwalny. Po chwili wahania spróbowała się podnieść. Obraz przed oczami ciągle wydawał się mozolnie powolny i rozmazany. Dotknęła dłonią gardła czując jak coś zaczyna powoli napierać na jej krtań. Narastał do tego stopnia, że przypominał odruch wymiotny. Niemal natychmiast po tym odkryciu zakryła się mocnym kaszlem i zasłaniając dłonią usta poczuła między palcami ciepłą ciecz.
- Nie… - wyjąkała, znając podobne uczucie z przeszłości.
Nie musiała odsłaniać dłoni by domyśleć się, że tym co tak poraniło jej gardło od środka była jej krew. Zacisnęła dłoń w pięść wycierając nią czerwone usta. Jednak ilość cieczy, która spływała z jej brody była o wiele większa niż się spodziewała. Sięgnęła więc po chusteczkę, wycierając wszelkie ślady krwi.
- A więc nie mogę nawet śpiewać – prychnęła zirytowana – Może od razu zabierzcie mi tą złudę życia, zamiast się tak pastwić.
Wstała od razu z ziemi nie bacząc na ciągłe kołysanie w głowie. Czerwona, ubrudzona chustka spadła powoli na ziemię. Nigdzie nie mogła już poczuć, że żyje własnym życiem. Podobnego pojęcia właściwie nigdy nie było. Nawet teraz przy odrobinie wolności i szczęścia coś musi to natychmiast gasić jak ledwo palącą się świecę. Wściekła skierowała się w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy. Ruszyła biegiem czując w powietrzu narastającą woń soli morskiej. Tego dnia tylko jedna rzecz była na jej korzyść. Miała na sobie idealną sukienkę na pływanie. W końcu Polska kategorycznie zabronił jej przychodzić tu nago jak i stąd wracać w podobnym stanie.
Zarzuciła włosami do tyłu, po czym zeskakując z wydmy podeszła do tafli wody. Ból gardła nie zelżał na sile, ani odrobinę. Chwyciła w dłonie wodę po czym wypiła ją nabierając głęboko powietrza. Chłód i przyjemność rozlały się po jej ciele łagodząc bolesne kłucie. Lecząc się czuła, że w jakiś sposób podejrzana choroba wciąż w niej tkwiła. Myśl o winie dziecka nawet nie przyszła jej do głowy. Wręcz skutecznie pozbyła się takiej możliwości. Przełknęła ostatnie drobiny żelazowego posmaku z solą morską, próbując przetrwać ich okropny smak.
- Jestem Morzem. Jestem Morzem… - powtarzała sobie, idąc boso po płaskiej tafli wody.
Gdy oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, sięgnęła po wianek ze zboża w jej włosach. Zsunęła go powoli z głowy kładąc na wodzie. Wpatrywała się przez chwilę jak fale znoszą go coraz dalej od niej.
- Jestem Morzem – powiedziała już ciszej do siebie.
Woda sięgnęła jej nóg, by ponownie stać się z nią jednością. Długi połyskujący ogon, zakończony piękną zgrabną płetwą zniknął szybko pod taflą wody. Pozostał tylko cichy dźwięk tworzonych przez niego kręgów.
Kilka metrów dalej, między drzewami dało się zauważyć wzór postaci. Siedziała na jednej z wyższych gałęzi, z jedną nogą podpartą przy twarzy. Druga zwisała z niej luźno, bez żadnych problemów utrzymując się na konarze. Skrzyżowane ręce zasłaniały jego usta, ale oczy choć wydawać by się mogły chłodne i obojętne, wpatrywały się z tęsknotą w miejscu powstawania kręgów. Złote kosmyki sięgające do brody otulały idealne rysy twarzy chłopaka. W dłoni ściskał mocno chusteczkę, na której widniały plamy świeżej krwi.
Po chwili zamknął jasno zielone oczy, wzdychając – powoli i ciężko.

piątek, 7 lipca 2017

Rozdział 106






Mijało wiele dni, które przynosiły za sobą coraz to większe zaciekawienie reszty państw. Wieść o jej stanie zaczynała być traktowana jako nowy punkt w życiu personifikacji. Przez co unikała jak mogła kontaktu z innym, by móc pomyśleć w samotności. Nie zawsze jednak dostawała na to szansę. Polska, przejęty jej stanem ani myślał ustąpić i pilnował jej jak oka w głowie. Nie raz prosił, by zajął się nią co jakiś czas Szwajcar, z powodu jego wiedzy medycznej, ale ten obawiał się jej morderczego spojrzenia.
Więc odmawiał, ale tylko ze względu na irytację Sory.
Polska nie rezygnował. W jego oczach widziała, coś na wzór strachu i ciągłego braku czasu. Nie rozumiała powodu, dla którego miałby tak się zachowywać, ale wolała nie pytać oszczędzając sobie dalszych zmartwień. Przesiadywała na dachu obserwując panoramę lasów i pól. Tylko tam mogła na spokojnie zaczerpnąć powietrza i poczuć się wolną od ciągłych ciekawskich oczu każdego z państw.
Wychodziła zawsze od strony pokoju, w którym leżała Węgierka. Duże okno na poddaszu znajdowało się dokładnie naprzeciwko łóżka. Zaspana i cicha wpatrywała się w niego pustym spojrzeniem pełnym bólu i cierpienia. Gdy tylko zamykała drzwi na klucz podchodziła do niej opowiadając o tym co działo się na zewnątrz. Reszta państw nie chciała narażać się na jej złość, z jakiegoś powodu, Węgry nie miała najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać.
Z wyjątkiem jej i Prusaka.
Sora czesała ją, myła i próbowała wyciągnąć z łóżka. Opory Węgierki utrudniały ostatnie zadanie. Jej rany fizyczne zagoiły się szybko, w przeciwieństwie do jej psychiki. Silna, nieustraszona i otwarta Węgry zmieniła się nie do poznania. Często łkała, gdy Sora odchodziła posiedzieć na dachu domku. Siedząc blisko okna słyszała każdy jej szloch.
- Węgry, musisz wstać – namawiała ją z ściśniętym sercem – Wszyscy się o ciebie martwią, ale nie dajesz sobie pomóc.
Spojrzała na nią z wyrzutem, czując, że rozmowa i tak spełznie na niczym.
- Dobrze wiedzą, dlaczego – wyszeptała ciężko – Nie mogę zapomnieć… nie mogę spać…
Zamknęła oczy powstrzymując kolejną serię łez. Sora zbliżyła się do krawędzi łóżka, pocierając jej policzek.
- Wiem. To co cię spotkało było bestialskie, gdybym tylko mogła ulżyć ci w cierpieniu od razu bym to zrobiła. Nie potrafię jednak cofnąć czasu. Przepraszam, mogliśmy wyruszyć szybciej, domyśleć się…
Zimne spojrzenie Węgierki zdawało się być otoczone niewidzialną barierą, która pomimo jej słów, nie miała zamiaru się ugiąć. Sora widziała w nich znane jej cierpienie jak i zmęczenie ciągłym „gdybaniem”.
- Domyśleć – powtórzyła, spuszczając wzrok – Nikt nie mógł się tego domyśleć. Zostałam skrzywdzona bardziej niż myślałam. Nie potrafię nawet się na was nie gniewać, śmieszne prawda? Gdyby nie wy, dalej musiała bym tam siedzieć i czekać na jego kolejną wizytę. Mimo to, w tej ciemności widziałam przyjaciół, którzy jak w bajkach biegną mi na ratunek…
Oko Sory zapulsowało boleśnie, a serce przyśpieszyło gwałtownie. Zakryła szmaragd dłonią, próbując opanować kolejną serię impulsów. Pomimo bólu, nie odwracała spojrzenia od chorej, nie chciała pokazywać jej swojego cierpienia, które przecież było niczym w porównaniu do tego co przeszła Węgierka.
Widząc to, Węgry rozjaśniła się na twarzy, ujawniając skruchę i wstyd. Ostatecznie rozumiała swoje położenie i brak możliwości zmiany czasu i wydarzeń. Pomimo ostrych jak ostrze słów, które posyłała do zatroskanej blondynki, Sora zawsze je znosiła nieważne jak bardzo przekroczyła granicę.
- To ja przepraszam – wyjąkała nachylając się do jej twarzy – nie powinnam mówić takich rzeczy. Wiem, że chcieliście jak najlepiej. To ostatni raz, gdy słyszysz ode mnie podobne słowa. Nie mogę być dla was niesprawiedliwa, z powodu mojego nieszczęścia.
Widząc jak Sora dygocze z niewyjaśnionego bólu, zaciekawiła się jej obecną sytuacją. Przyjrzała się jej bacznie, lustrując od góry do dołu.
- Coraz częściej doskwiera ci ten ból – zauważyła, masując palcem jej skroń – Jesteś pewna, że nie chcesz być zbadana? To może być coś ważnego, w twoim stanie… w twoim stanie nie powinnaś niczego bagatelizować.
Sora niemal natychmiast oderwała dłoń od szmaragdowego oka udając, że ból zniknął wraz ze słowami Węgierki. Ciepłe, aczkolwiek zdeterminowane spojrzenie, jakim obrzuciła brunetkę przywróciło ją do zmysłów.
- Nie jestem chora – westchnęła, zmęczona tematem – Tylko…
Zacięła się przez moment opuszczając wzrok. Satynowa pościel stała się teraz w jej oczach ważniejsza, od konieczności zakończenia wcześniejszego zdania. Bawiła się jego skrawkiem, męcząc w dłoni delikatny materiał. Nie chciała wymawiać tego słowa. Z jakiś powodów budził w niej lęk i niestabilność.
Po chwili usłyszały pukanie. Gdy żadna nie zareagowała do pokoju wszedł Prusak. Miał na sobie czarną koszulę, na której wyraźnie odznaczały się mocno zbite mięśnie. Kontrast między jej kolorem a jego srebrnymi włosami, robił niebywałe wrażenie. Sora westchnęła z ulgą czując, że ciąg niepożądanych rozmów o jej życiu zakończył się wraz z jego przyjściem. Kątem oka zauważyła jak Węgry odwraca wzrok próbując zapanować nad rumieńcami. Uśmiechnęła się ciepło widząc tak przyjemną dla oka reakcję. Podniosła się z pościeli, rzucając Węgierce ostatnie przyjazne spojrzenie. Prusak wbijał w nią swoje myśli krzyczące o jej niepożądanej obecności.
- Zostawię was. I tak miałam dzisiaj posiedzieć na zewnątrz – rzekła z udawanym uśmiechem.
- Lepiej żebyś w końcu przestała unikać tego, jakże wspaniałego tematu, w którym twoja osoba jest postacią główną – powiedział z nutą drwiny –  Wspomniałbym o tej dodatkowej atrakcji jaką jest domniemane dziecko dwóch personifikacji z lekka od siebie różnych, ale to już nudniejsza część opowieści.
Węgry rzuciła mu surowe spojrzenie niedowierzając, że wypowiedział podobne słowa w obecności Sory, ale jak zawsze w ogóle go to nie obeszło. Zachowanie Bałtyku zmyliło ich obojga. Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie niczym brzdęk dzwoneczków, podchodząc do okna. Pod wpływem wiatru jej miodowe włosy kołysały się wdzięcznie odsłaniając kruche ramiona. Spojrzała nich przelotnie posyłając nieznany im dotąd cień uśmiechu.
- Ten żart, akurat ci się udał – powiedziała wychodząc na dach.
Osłupiali odprowadzili ją spojrzeniem, nie mogąc zdobyć isę na żaden komentarz przez dłuższą chwilę. Prusak jako pierwszy powrócił do dawnego toku życiu zrzucając zachowanie Sory na dalszy tor. Spojrzał na w pół leżącą Węgierkę, której spojrzenie wciąż zdawało się skupiać na widoku za oknem.
- Jeśli zaczyna śmiać się z moich drwin i żartów, to wiedz, że coś złego może się stać – wydukał podchodząc do łóżka Węgierki – Polska chodzi cały nabuzowany, przez to jej dziwaczne zachowanie. Zaczyna mnie strasznie wnerwiać ta atmosfera, którą wokół siebie ciągną.
Ułożył się blisko niej w miejscu, gdzie wcześniej siedziała Sora. Wyciągnął z kieszeni czerwone jabłko, dmuchając na niego w geście wyczyszczenia z pozostałości, po czym wręczył Węgierce.
Niewidoczny gołym okiem uśmiech, który pojawił się na jego twarzy spowodował zaginiony błysk w jej oczach. Jego serce uspokoiło się widząc, że z każdym dniem zaczynała wracać do siebie, ale nie potrafił ująć tego w słowach. Zresztą Węgry zawsze potrafiła dobrze go przejrzeć.
- Chciałabym wyjść do salonu, Prusy – powiedziała cicho, jakby sama do siebie.
Zanim zrozumiał, co miała na myśli odgryzł kawałek drugiego jabłka na tyle niedbale, ze jego sok spłynął mu po brodzie. Zaśmiała się krótko, wyciągając rękę ku jego twarzy. Speszony chwycił jej nadgarstek wpatrując się przerażonymi oczyma.
- Co chcesz zrobić? – zapytał głupio.
- Przylać ci – odparła sarkastycznie – Poplamisz koszulę, którą dał ci Polska. Mógłbyś choć trochę nauczyć się jeść poprawnie…
Puścił jej dłoń, pozwalając jej zebrać palcem krople i kawałki jabłka z brody. Soczysty sok, którego pozostałości miała teraz na palcu pozbyła się, przykładając go sobie do ust.
Widząc jak się krzywi czując kwaskowaty posmak jabłka, przełknął głośno ślinę, zastanawiając się jak smakowałyby jej usta. Spróbował oderwać od nich oczy i uspokoić oszalałe z pragnienia serce.
- To tylko koszula – syknął, starając się uniknąć jej wzroku – Zresztą mówiłaś coś o schodzeniu na dół? Dobrze się składa, moglibyśmy od razu iść na jakiś spacer. Mam dość przebywania między tymi dziwakami, muszę w końcu poczuć nutę wolności. Na dodatek to twoja ulubiona pora roku…
Ostatnie słowa wypalił bez zastanowienia, zapominając o  tym, by nigdy jej tego nie mówić. Fakt, że zna jej ulubioną porę roku, było równoznaczne z tym, że uważał tą informację za znaczącą. Kiedy widywali się za czasu dziecięcego podsłuchał jej rozmowę z jednym ze służących, kiedy chwaliła wiosenne kwiaty. Sama Węgierka nigdy nie mówiła mu tego osobiście. Zaszokowana dziewczyna opuściła dłoń zerkając na obraz za oknem. Starając się nie popaść w zbyt wielką radość z tego powodu, postanowiła zmienić temat. Prusak nie miał nic przeciwko.
- Wiosna – powiedziała cicho – U Polski bywa szczególnie piękna, wiesz?
Rzucił jej spojrzenie, które jasno wskazywało, że nie chce usłyszeć jego opinii na ten temat. Po chwili zerknął na jej koszulę, której rzemyki przeplatane między jej dekoltem rozwiązały się. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się.
- Mogłabyś choć trochę uważać jak wyglądasz? – wyjąkał wznosząc oczy ku niebu – Przy mnie możesz tak wyglądać cały czas, ale jeśli wchodziłby by tu te dwa oszołomy, wolałbym żebyś nosiła gruby sweter po starej babci i cuchnące skarpety.
Zawiązał jej kokardkę upewniając się, że jej dekolt zostanie niewidoczny dla innych par oczu. Nie omieszkał się jednak nacieszyć danym mu widokiem pięknych piersi. Węgry nachyliła się do niego na tyle, by nie mógł się cofnąć, po czym zbliżyła się do jego ust. Nie musiała długo czekać, Prusak nie znał samokontroli, gdy tylko dawała mu okazję wykorzystywał ją całkowicie.
Bawiło ją to i jednocześnie sprawiało ulgę. Jego żarliwe pocałunki pozostawione na jej ustach zdawały się tam pozostać na wieczność. Rozbudzały jej schłodzonego ducha, które pod wpływem jego nagłych zachowań na nowo tliły w niej ogień. Jego żar i popędliwość ostudzały zmarznięte serce.
- Chętnie pójdę na ten spacer… - wyszeptała oddając się pieszczotom.
- To słodko… - odpowiedział przerywając na chwilę serię pocałunków.

środa, 5 lipca 2017

Rozdział 105



 Krótki, ale jest :] ~Miłych wakacji życzę~


Spojrzała na niego wielkimi oczyma, otwierając lekko usta. Zamarła przez chwilę, ale Polska cierpliwie czekał. Czekał, bo wiedział, że kolejne wiadomości w ich przypadku nie będą łatwe ani specjalnie radosne. Przełknęła zbieraną od kilku minut ślinę z wyraźną ociężałością. Nie odzywała się przez dłuższą chwilę, a jej oczy ani trochę nie zmalały.
- Sora – odezwał się – Jesteś na mnie wściekła?
Zapytał o coś o co wcale nie chciał pytać. Siła z jaką wypowiedział ostatnie słowo była niczym cierń w gardle. A jednak musiał się dowiedzieć, czy ciężar jaki będzie nosił przez najbliższy czas będzie większy od tego, który już teraz dusił go od środka.
- Mówiąc dziecko… - wyszeptała ostrożnie, a jej wargi zadrżały – Masz na myśli kogoś, czy coś? Naprawdę uważasz, że personifikacja ziemi, na której teraz siedzimy i cudem wyratowana personifikacja morskiego akwenu, mają prawo do czegoś takiego?
Pytanie, które mu zadała zdało się zniszczyć wszelkie nadzieje jakie w sobie nosił. Więc nie tylko on tkwił w podobnym wniosku. Wstrzymał na siłę oddech, chcąc tym samym ocucić się bólem. Powietrze i tak zdawało się cięższe i dławiące.
- Wolałbym o tym nie myśleć, to nie przyniesie żadnego sensu. Obecna sytuacja jest aż nadto klarowna. Widać, nie mogłem się powstrzymać, by ponownie zrzucić ci na barki kolejny ciężar.
Podniosła na niego wzrok. Powoli i wdzięcznie.
- Zadając ci to pytanie nie miałam zamiaru narzekać – powiedziała, chwytając jego dłoń – Jednak to co się stało nie rokuje zbyt dobrze. Wiem, że jesteś świadomy zagrożenia, ale nie wierzę w dobre zakończenie tej historii. Nie tym razem, Polsko.
Polska ścisnął jej palce uśmiechając się blado.
-  Z doświadczenia wiem, że to co ma skończyć się marnie, zwykle można łatwo przełamać w coś znacznie lepszego. Początki nigdy nie są proste.  Tym razem jest inaczej. Jestem wolny tak jak kiedyś, ty możesz tu zostać już na stałe i mamy dom. Właściwie mamy wszystko to co oni… by zacząć coś nowego.
Oni. Znowu użył porównania do istot zupełnie od nich różnych. To było silniejsze od niego. Ta świadomość, że wyglądem właściwie niczym się nie różnią tylko specyfika ich ciał była inna. I to było bardzo znaczące.
Sora wciąż nie wyglądała na przekonaną. Zmarszczyła w typowy dla siebie sposób brwi, wypuszczając wolno powietrze. Czuł jak jej emocje nie potrafią sobie do końca poradzić z usłyszaną informacją, ale próbowała nie dać po sobie tego poznać. Tak jak zawsze nie chciała by ktokolwiek mógł zrozumieć jej prawdziwe odczucia, bojąc się reakcji z drugiej strony. Nawet gdy byli razem nie potrafiła pozbyć się tego nawyku. Ostrożna i mimo wszystko od razu reagująca strona jej natury, nie zawsze wychodziła na dobre. W tym wypadku marzył o tym by powiedziała mu wszystko.
- Przeraża cię to – wypalił nim zdążył ugryźć się w język – Widzę to Sora.
- Wiem.
Chwyciła pasmo włosów, bawiąc się nim zapalczywie. Ruchy jej dłoni były szybkie i pewne, ale i tak dostrzegł w nich drżenie i dziwną sztywność.  Była dosłownie przerażona.
- Jak to widzisz Polsko? Nasze dziecko, czy dam radę je chronić przez ten czas?
Jej oczy zaszkliły się uwalniając powstrzymywane dotąd emocje.
- Skąd mam wiedzieć co robić!? Ja... ja nie wychowywałam się w waszym świecie. To po prostu zbyt dużo. Nie wiem, czy podołam temu z czym będę musiała się zmierzyć. Rozumiesz, prawda? Ja nawet nie należę do lądu…
Polska zasłonił dłonią oczy, odchylając głowę do tyłu. Usłyszała jak wdycha ciężko powietrze, zupełnie jakby jego chłodny smak był okuty cierniami. Czekała, aż coś powie, ale on wciąż unikał jej spojrzenia.
- Sprowadziłem na ciebie kolejne pasmo nieszczęść. Faktycznie jestem niczym egoistyczna zaraza, rozprowadzająca tylko kłopoty i ból…
- Nie rozumiesz… - szepnęła – Nie jestem zła lub nie wdzięczna za tą niespodziankę. Tylko w naszym przypadku to dziecko, nie będzie mogło być normalne… więc chcę się zapytać, jakie będzie?
Pytanie, które zadała mogło całkowicie odmienić radość z bycia rodzicem, jeśli jest się personifikacją. Celne i właściwe, ale nie potrafił na nie odpowiedzieć.
- Wydaje mi się, że może mieć o wiele więcej wspólnego z tobą Polsko – podniosła na niego wzrok, w którym kryły się radosne iskierki – Teraz wszystko zaczynam rozumieć… moje zachwiane zdolności, opór wody w rozpoznaniu mnie, zmiana wyglądu i coraz częstszy dyskomfort odczuwalny z dala od mojego domu.
Wstał z ziemi podnosząc Sorę do góry za rękę. Patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę w ciszy spoglądając sobie w oczy. Prosty gest a jednak tak wiele potrafił powiedzieć bez użycia słów. Polska wciąż nie odrywając od niej wzroku ukląkł powoli nie puszczając jej dłoni.
- Morze Bałtyckie – wypowiedział twardo i wdzięcznie, klęcząc tuż przed dziewczyną – Dziękuję za to, że obdarowałaś mnie szczęściem. Obiecuję dbać o ciebie i nasze dziecko. Ujrzysz we mnie swojego obrońcę i przyjaciela.
- Feliksie – wyszeptała słodko całując go w jasne pasemka – Zawsze nim byłeś.
Zaśmiał się pociągając nosem. Nie musiała odsuwać jego włosów by wiedzieć, że płacze. Czekała, aż wyrzuci z siebie trzymane na wodzy uczucia, których nie wypadało ukazać przed nikim innym. Głaskała go delikatnie po głowie, którą oparł lekko o jej brzuch.
- Zawsze wiedziałem, że pomimo wszystkiego wciąż pozostanę człowiekiem. To dziecko, będzie mi o tym przypominać.
Sora spojrzała w niebo, w którym często widział swojego Boga. Zastanawiała się, czy widząc kogoś tak szczęśliwego będzie w stanie mu cokolwiek odebrać. Nauczyła się już, że jego nieprzewidywalność zwykł nazywać, planem Bożym. W jej oczach atakował on tylko tych dobrych i troskliwych. Tym samym Polska mógł wydawać się celem.
- Czy będziesz mnie kochał, jeśli stracę swój dotychczasowy wygląd? – wyjąkała niepewnie, świadoma swojej chwilowej próżności – W końcu tobie zawdzięczam swoją nietypowość. Podejrzewam, że mogło to być możliwe tylko dlatego, że mam w sobie twoją krew. Skoro dziecko, zdecydowanie odziedziczy po tobie większość rzeczy, naturalnie pochłonie jej resztki jakie mi zostały. Wtedy wrócę do dawnej siebie, prawda?
Poczuła jak zastygł w bezruchu i wessał nerwowo powietrze. Nie mogła jednak widzieć przerażonych oczu chłopaka, który uświadomił sobie smutną prawdę. Jego reinkarnacja odbyła się dzięki jego ludziom i niezachwianej wierze w wolną ojczyznę. Sora miała tamtego dnia umrzeć. Jedyną rzeczą, którą zachowała ją na tym świecie to jego krew.
Choć powróciła do życia, nie obyło się bez komplikacji. Było wiele czynników, które świadczyły jak mało brakowało, by ją stracił. Gdy ją poznał nie pamiętała niczego poza jego twarzą, była słaba jak człowiek, choć jej duch walki jaki w niej drzemał, był  równie silny jak innych państw. Długo zajęło, by powróciła do dawnej siebie. W końcu Sora i Morze Bałtyckie stały się jedną osobą. Wszystko miało wrócić do normy wraz z jej świadomością kim jest i do czego jest zdolna.
Tymczasem nie był pewny, czy narodzenie się dziecka z jego cząstką, nie przyniesie jej śmierci.
- To będzie piękna dziewczynka, o długich lśniących włosach. Szczerych radosnych oczach koloru płatków maku. I o dobrym sercu, zdolnym przezwyciężyć pierwotne instynkty. Zupełnie jak jej mama…