sobota, 23 maja 2015

Rozdział 84


Eurowizja zapowiada się ciekawie, nie jestem jednak tak optymistycznie nastawiona jak rok temu :/
Przy całej sympatii do Moniki, nie widzę jej przebicia, wśród tak świetnych prezentacji. 
Muszę jednak przyznać, że wygląda pięknie :)

Zapraszam do notki, niestety będzie musiało to wyglądać, tak jak teraz chyba, że ktoś zna lepszy sposób na usunięcie tego białego tła :( jest to o tyle wkurzające, że dzieje się tak co jakiś czas.
Na dole obrazki bohaterów dzisiejszej notki :) 

Miłego czytania - mam nadzieję :D










Otworzyłem powoli oczy. Zajęło mi chwilę zanim obraz przede mną rozjaśnił się. Przeceniłem swoje możliwość z dwudziestym z kolei drinkiem. Przejechałem leniwie dłonią po twarzy, czując najdrobniejsze bodźce.
- Aspiryna… błagam… - wyjąkałem, przez zdarte gardło. Mogłem sobie teraz przybić piątkę z Prusakiem.
Czułem się żałośnie i wszystko inne też się takie wydawało. Słońce, było chyba z kimś w zmowie, żeby mnie tak brutalnie dźgać promieniami w oczy.
- Sora…? - zapytałem, macając ręką materac obok mnie. Był pusty. Mimo wszystko czułem przez spód dłoni znajome ciepło. Znowu zaspałem? Obróciłem głowę ku zegarowi na ścianie, którego tradycyjne rytmiczne ruchy, biły się w mojej głowie nadając tempa myślom.
Wybijała dziesiąta… Kto normalny wstaje wcześniej? Wypadałoby nie ufać takim ludziom. Podniosłem się siadając na łóżku. Było cholernie zimno, miałem ochotę znowu schować się pod kołdrę, ale ten nieubłagalny proces wstawania, zaliczał do siebie ten właśnie moment wątpliwości. 
Chłód przedzierał się przez deski, i szpary w oknach.
Na szczęście każda nowa przeprowadzka to zupełnie nowe życie i przygoda. Może poproszę Szwajcarię o pomoc w budowie.
- Na zimę musi być już gotowe… - westchnąłem, napinając uśpione mięśnie i kręgosłup.
Zerwałem się z łóżka, a podłoga pod moimi nogami zaskrzypiała głośno. Spojrzałem na nią krzywo, przecież nie byłem taki ciężki, zresztą to same mięśnie.
Skierowałem się do szafy ubierając luźną białą koszulę i spodnie o jazdy. Wolałem uprzedzać fakty.
Wychodząc z pokoju, upewniłem się, że wszystko jest na swoim miejscu tak na wszelki wypadek.
Zatrzymałem się na korytarzu zamykając drzwi od pokoju. 
           Salon, kuchnia, pokój gościnny, pokój z pianinem, przedpokój - i zupełny brak żywej duszy. Było strasznie cicho, to było przerażające tym bardziej, że wiedziałem, że wszyscy wciąż tu są. Wybrałem salon, to przecież normalne, że powinni tam siedzieć. Węgry miała w zwyczaju, wstawać bardzo wcześnie i modlić się do Boga, gdzieś z pięć minut. Prusak, po wczorajszym dniu, pewnie dalej spał. "Rodzeństwo" - nie miałem pojęcia.

Było dziwnie cicho, nie żeby to było coś niezwykłego w moim skromnym domu, ale jednak budziło niepokój. W końcu, wczoraj zdaje się było nas sześcioro.
- Sora? - uchyliłem drzwi do pokoju, w którym zwykle czytała swoje książki.
Był pusty. Nie zniechęcając się porażką, szedłem dalej wzdłuż korytarza. Rozglądałem się podejrzliwie w każdą stronę, jakby oczekując, że zaraz się pojawi, ale nigdzie jej nie było. 
Nikogo.
- Musieli wyjść przed dziesiątą… - pomyślałem, stając na progu pustego salonu.
Moją uwagę, przykuł zapach dochodzący z kuchni. Podążyłem za nim, oczekując, że Sora, wciąż tam jest, starając się ugotować coś jadalnego. Otworzyłem szeroko drzwi, wypuszczając więcej niesamowitego zapachu.
            Ktoś tu gotował, ale już dawno. Naczynia były pozmywane i wszystko na blatach było do reszty posprzątane. Tylko jeden talerz pod plastikową pokrywą, wciąż pachniał świeżością i smakiem. Podszedłem bliżej, podnosząc zasłonę. Kłąb pary, ulotnił się, a wraz z nim zobaczyłem coś na wzór, jajecznicy.
Widać, że się starała, bo na komodzie leżały dwie książki kucharskie, umorusane białymi palcami. Wcześniej nie sądziłem, że potrzeba przepisu na jajecznice. Dla Sory, to musiał być ogromny postęp, bo jej danie wyglądało na zjadliwe. Żeby się upewnić otworzyłem drzwiczki od śmietnika, zerkając do kosza. Nikt niczego nie wyrzucił.
Usiadłem przy pustym stole, czując jak dom dobijał mnie swoimi myślami. Smakowało dosyć dobrze, ale szczerze powiedziawszy brakowało mi jednego. Towarzystwa. Jakby nie mogli na mnie zaczekać, co mogło ich tak pogonić?
             Kończąc, wrzuciłem brudny talerz do zlewu, nie miałem ochoty go nawet myć. Miałem dziś nie najlepszy humor. Zasypianie obok kogoś i budzenie się przy pustym łóżku - mogłem porównać do tego, jakbym sam sobie wyimaginował przyjaciela.
Nastał kolejny dzień, więc mój plan nie wyróżniał się zbytnio od tego wczorajszego. Praca dla Rosji, dokończenie budowy, pojechanie do Warszawy i prawdopodobnie do Gdańska. Dobrze wiedziałem, jakie piekło musieli przechodzić mieszkańcy, ale masakrowałem Rosję papierkową robotą, żeby tylko jego represje zelżały na sile. Jak można było się domyślić, miał to gdzieś.
              Po wojnie światowej wiele się pozmieniało. Każde z nas jest tak naprawdę w połowie pełni swoich mocy. Ja posiadałem jakieś 30%, które rosło powoli. Bardzo powoli. Nie mogłem zaatakować Rosji, nie miało by to sensu, zresztą nie dość, że mój rząd to i lud by na tym ucierpiał. Cieszył mnie jednak fakt, że pomimo strasznych myśli błądzących mi po głowie, czułem ich wiarę w lepsze jutro. Choć to nie pozorna myśl, dawała więcej niż mógłby się ktokolwiek spodziewać.
Najgorszą rzeczą było jednak to, że komunizm potrafił mieszać ludziom w głowach, tworząc z nich marionetki.
- Położyłem ci dokumenty, na stole - usłyszałem gdzieś w salonie powracając do rzeczywistości, która zamazała mi się przed oczami.
Jego ton wyrażał taką niechęć, że ile razy bym go nie usłyszał mam ochotę schować się w kącie i rozmyślać nad życiem. Tak właśnie odczuwam nasze spotkania. Najgorszą rzeczą jest posiadać zaufanego przyjaciela, z którym dzieli się tak wiele wspomnień, by z nagłej przyczyny to wszystko stracić. Przez głupotę, stojącą po obu stronach. Wiedziałem przecież, że nie jestem święty.
Obróciłem się na krześle zerkając na niego przez szparę w drzwiach. Mogłem jednak to przemyśleć, bo utrzymywałem równowagę na jednej nodze. Chciałem go zobaczyć. Jak wygląda dzisiaj? Czy coś się zmieniło? Czy ma wątpliwości po której stornie stanąć?
              Kuchnia była tuż obok salonu, więc mogłem oglądać jego beznamiętne spojrzenie i niechęć, która biła od niego niczym pioruny. Widać nic się nie zmieniło. 
Po chwili zmarszczył groźnie brwi tracąc resztki cierpliwości. Energicznie przemierzał spojrzeniem każdy kąt, nawet z tej odległości mogłem z łatwością stwierdzić, że skupiał także słuch, żeby wychwycić mój oddech. Wstrzymałem złośliwie powietrze, upajając się jego bezradnością. Grafik z całą pewnością trzymał jego tyłek w ciągłym spięciu. Jego ciemno niebieskie oczy przypominały mi teraz pustą studnię bez dna, albo robota, jak kto woli.
- Polsko? - rozejrzał się, nie mając ochoty przebywać w moim domu dłużej niż to konieczne - Gdzie ostatnie dokumenty, które ci dałem? Muszę je zwrócić, więc lepiej wyjdź.
Sposępniałem. Stał się strasznie niecierpliwy. Wiedział, że jestem w środku, co więcej, że patrzę na niego z któregoś miejsca. Litwa znał mnie za dobrze, wiedział, że zwykle o tej porze wstaję z łóżka. Odetchnąłem głęboko, nadrabiając zaległe dawki powietrza do płuc. Krzesełko zaczęło się niebezpiecznie kiwać, sądząc bo słabej drewnianej nóżce, mogła się zaraz ułamać od opierania na niej całego ciężaru. Odwróciłem się do stołu, cały czas uważając żeby nie wydawać żadnego dźwięku, patrząc tępo na niedokończoną jajecznicę.
            Niby się myśli, że wszystko wiemy na temat bliskiej nam osoby, a to wszystko tak naprawdę stek bzdur. Dźgnąłem widelcem kawałek pieczarki, przez co metaliczny dźwięk rozniósł się za sprawą talerza.
- Kuchnia - powiedziałem na tyle cicho na ile to było możliwe.
Na mój głos poruszył się niespokojnie, na powrót przywracając twarz pewnego siebie. Otworzył drzwi szerzej przyglądając mi się z dystansem. Byliśmy teraz całkowicie różni.
Ja wciąż zachowałem dawną długość włosów, jedyne, co się zmieniło to mój lekki zarost, byłem do niego jakoś przywiązany. Wyglądaliśmy przede wszystkim starzej i było to widać gołym okiem. Litwa obciął końcówki, nadając włosom, bardziej uporządkowany wygląd. Kilka pasemek spływało po jego twarzy zasłaniając niebieskie tęczówki, musiały go denerwować.
- Daj mi dokumenty z wczoraj - przeszedł od razu do rzeczy.
Wymieniliśmy się pustymi spojrzeniami, które mimo wszystko mówiły bardzo wiele. Podparłem się łokciem o stół, opierając na dłoni głowę.
- Nie zrobiłem ich - rzekłem.
Litwie nie było widać do śmiechu, bo skrzywił się przeklinając mnie w myślach. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jak wszystko może zostać zniszczone w przeciągu kilku chwil.
- Nie żartuj sobie ze mnie. Nie jestem w nastroju na twoje głupie żarty - syknął, mierzwiąc sobie nerwowo włosy.
- Nigdy nie byłeś - stwierdziłem, wyciągając z dzielącej nas półki zapis dokumentów, związanych w czerwoną zawiązkę.
Podałem mu ją nie spuszczając z niego wzroku. Widząc, cały pęczek papierów wyraźnie się zdziwił. Wszystkie były zapisane moim piórem od góry do dołu, a zwinięte dokładnie i chronologicznie. Czułem błogą satysfakcję z własnej pracy, ale zawsze trwała tylko chwilę. Bo to co robiłem nie było dobre dla mojego domu.
- Jutro wrócę z następnymi - zakończył naszą wyminę, wychodząc z kuchni. Chwilę później usłyszałem trzask drzwi.

*

Fale z głośnym brzdękiem uderzały o taflę wody. Szum morza, dało się słyszeć jeszcze daleko poza granicami iglastych drzew. Puch piany, utrzymywał się na brzegu, muskając blade stopy dziewczyny. Skulona, wpatrywała się na horyzont. Lekka granatowa sukienka mokra od wody przylegała do jej długich nóg opierając się wietrze.
- Zawsze tak sobie idziesz od niego, nie mówiąc mu o tym? - srebrna czupryna opadała mu na czoło, zmierzwiona przez silny wiatr.
Nie odezwała się. Przygryzła lekko czerwone usta, skupiając się jeszcze bardziej na odległym niebie. Widząc jej brak zaangażowania w rozmowę, wywrócił oczami. Oparł się o wydmę mierzwiąc piasek dłonią. Czując pod nim patyk wyciągnął go młócąc w piasku rysunek.
Po chwili zerwał się chłodny wiatr gwałtownie zarzucając ich włosami. Prusak zasłonił się ręką, klnąc głośno z powodu nasypanego piasku w oczach. Sora cały czas udawała, że nie obchodzi jej jego osoba. Jednak gdy usłyszała zduszony jęk, już nie przypominający tego od bólu, zerknęła w jego stronę.
Obrazek, nad którym tak pieczołowicie pracował był przykryty przez piasek a linie, które widać starał się idealnie odwzorować, nie przypominały już żadnego kształtu.
- Na co się tak patrzysz? - powiedział z przekąsem, widząc jej zainteresowanie.
- Co tu narysowałeś? - wydusiła z siebie niechętnie.
Prusy otworzył szeroko oczy nieznacznie się od niej odsuwając. To były pierwsze słowa w stosunku do niego jakie usłyszał od kilku tygodni. Wskazał końcówką patyka na środek zamazanego obrazka.
- To je- …był mój dom… - mimo całego jego usposobienia, ból musiał być niewiarygodny i nie potrafił go ukrywać pod maską idioty. Wskazał szybko na resztę, odgarniając na nowo kreski rysunku - Mój brat… i reszta państw nordyckich…
- Stój - zatrzymała jego dłoń, zaciskając na niej palce. Prusak odsunął ją natychmiast, obawiając się jej kolejnych nieprzewidzianych ruchów - Co tu jest? - wskazała na wolną przestrzeń pomiędzy Norwegią, a Anglią, nie zwracając szczególnej uwagi na zachowanie siwowłosego.
- Morze północne, a co? - podniósł znacząco brew, widząc tą nagłą zmianę i chęć do rozmowy, postarał się zdusić w sobie jad, na tyle na ile było to możliwe - Szukasz kolegów?
Ugryzł się w język wiedząc, że wcale nie zabrzmiało to miło jak zamierzał. Spojrzał nie pewnie na jej twarz doszukując się jakichś wrogich iskierek. Przez chwilę zauważył jej zmartwienie, które zaraz ukryła zwracając swoje spojrzenie na wzburzone morze.
- Nie - skwitowała krótko.
Czując temat za skończony obrzucił ją krzywym spojrzeniem, którego nie mógł już powstrzymać. Teraz bynajmniej wiedział, że nie była chora psychicznie z powodu jego "zagilbirtości". Potrafiła mówić, co więcej zlepić coś w rodzaju dialogu.
- Ty zawsze taka rozgadana? - jęknął.
Ciekawy jej prawdziwych zamiarów, skrytych w pytaniu względem mapy, którą narysował, wstał siadając naprzeciwko niej. Fale zalały mu buty, ale mimo chłodu, nie zwracał na to uwagi. Widząc jego trupią twarz, której srebrne włosy nie nadawały żadnego kolorytu spochmurniała wbijając w niego wzrok.
- Co ty wyprawiasz? - powiedziała marszcząc brwi - Zejdź mi z oczu!
- Wiesz, że są tobie podobni, prawda? - zapytał poważnie, zaciskając dłonie w pięści - Dlaczego zachowujesz się jak gdyby nic? Przecież oboje wiemy, że są tacy jak ty. Niby dlaczego miałabyś być wyjątkowa i ze wszystkich terenów morskich jako jedyna zostać spersonifikowana jako Morze Bałtyckie.
Nie spodziewając się ataku z jego strony, nie znalazła kontrargumentów. Milczała, unikając jego intensywnego spojrzenia.
 W końcu na myśl przeszło jej wiele rzeczy, szczególnie wspomnień z ostatnich lat. Widziała w nich Węgry uśmiechającą się zaczepnie, bawiąc się jednocześnie swoją patelnią, Polskę jeżdżącego beztrosko na Feniksie, Szwajcaria i Lichtenstein pijących herbatę w pięknym ogrodzie przed ich domem.
Prusak miał zamiar potrząsnąć ją za ramiona, ale mroczna poświata, która w jakiś sposób pojawiła się wokół dziewczyny, skutecznie go zniechęcała.
- Nie wiedziałam, że potrafisz myśleć, aż tak dobrze - podniosła swoje krwiste spojrzenie przytłumione przez jasną i ciepłą zieleń drugiego oka.
Prusy skrzywił się ukazując biały kieł przebijający się przez usta.
- Jesteś cholernie niebezpieczna… że też ci gamonie są tego tak nieświadomi.
Sora uśmiechnęła się smutno spuszczając wzrok na mokry piach. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi jak coś mokrego spływa po jej policzku, ale zaraz zakryły to blond pasemka dziewczyny.
- Odkąd pamiętam byłam skazana na siebie, zanim nauczyłam się chodzić po wodzie byłam rozbitkiem trzymającym się kawałka drewna. Kilka miesięcy później opanowałam część swoich zdolności. Nauczyłam się przeciwstawiać sztormom i nie topić się, formować z wody coś na wzór rybiego ogona byle tylko nie dać się zabić. Przez te wszystkie stulecia nie spotkałam tutaj nikogo, żadnej żywej duszy. Rosja i Polska byli później moimi jednymi towarzyszami. Widzisz we mnie zdrajcę, ale nie zabiłam cię w czasie konferencji, a byłam na to gotowa od wielu lat. Od zimna w twoim sercu mogłabym zamarznąć, więc nie masz prawa mnie oceniać… Każde z nas chce żyć, i przeżyć swoje życie należycie, by potem nie mieć do siebie pretensji. Nie wejdę na nieznane mi wody, bo boję się, że nie wrócę. Jednak, gdy rzeczywiście któreś z moich braci, czy sióstr tu wejdzie… poświęcę wszystko, żeby nic wam się nie stało.
Prychnął lekceważąco, uśmiechając się szyderczo.
- Widać nie jesteś taka straszna. Mój brat nie zawahał się przez moment żeby cię zabić. Ja zresztą pewnie też…
Zaśmiała się przerywając mu dalszy potok słów. Chłopak kompletnie stracił rezon.
- Przestań… - westchnęła opanowując się - Oboje dobrze wiemy, że jesteście kompletnie różni. Ty potrafiłeś znaleźć coś, lub kogoś…
Prusy nie poruszył się. Wtapiał w nią swoje twarde spojrzenie niczym figura, która nie mogła oderwać swojego wzorku.
- Kogo nie potrafiłbyś zranić. Nawet po drodze sam się pogubiłeś w swoich własnych odczuciach.
- Gówno wiesz - skwitował chłodno.
Sora uśmiechnęła się odpowiadając równie mocnym argumentem.
- Powiedz to Węgierce. W czasie, w którym zaatakował nas Rosja, wtedy w lesie, pamiętasz? W willi, przede mną. Odsłoniłeś się, ujawniłeś pomimo tego, że nie jesteś już częścią ich świata. Tak bardzo prosty z ciebie człowiek, że chowasz się za swoją "zagilbirnością" niczym dziecko…
Prusak nie wiedział, co zrobić, zastygł w miejscu z lekko otwartymi ustami nad którymi widać nie mógł zapanować po usłyszanych informacjach.
Sora westchnęła po chwili z rezygnacją, widząc jego osłupiałą minę. Podsunęła kolana pod brodę, kuląc się w sobie niczym spłoszone zwierzę.
- Mam do ciebie żal o naprawdę wiele rzeczy… Nie potrafię ci wybaczyć tego co zrobiłeś. Tamtego dnia zabiłeś nie tylko mnie i Polskę. Rozbiłeś na kawałki jedyne chwile, które sprawiały mi największą radość, najmniejsze cząstki szczęścia jakie on we mnie zasiał. Wiesz jakie to uczucie, patrząc jak ktoś ukochany umiera na twoich oczach, zmienia się w popiół… a ty na to wszystko patrzysz, dusząc się własną krwią.
- Ja… - zaczął czując jak zaschnięte gardło nie pozwala mu użyć głośniejszego tonu. Kompletnie go przybiła, we wszystkim miała druzgocącą rację. Opanował szybkie bicie serca, starając się ułożyć w głowie odpowiednie słowa - Ja, nie chciałem ponosić konsekwencji swoich działań. Nigdy ich tak naprawdę nie widziałem, nie tak... wyraźnie jak dziś.
Słysząc jego słowa, które pochodziły z jego serca przepełnione żalem, nie mogła patrzeć mu w oczy. Schowała głowę w kolonach, tłumiąc łzy zbierające się jak morze, którego nie mogła powstrzymać. Ten sam zachrypnięty głos, ten sam który prześladował ją tak wiele razy, przepraszał.
- Sprawa między mną, a Polską od dziecka była pewna. Jedno z nas musiało polec. Ty zostałaś w to wmieszana, ofiary zawsze są i będą, tego nic nie zmieni, jeśli nie ja, pojawi się ktoś inny, dużo gorszy.
Zamilkł.
- Teraz… teraz jest inaczej. Słyszysz? - syknął potrząsając ją za ramię - Nie jestem państwem, właściwie nie wiem czy powinniście mnie nazywać Prusy. Teraz przysługuje mi w końcu jedno imię to najważniejsze… Jestem po " waszej" stronie, nie zrobię nic złego, a jeśli już to postaram się pomóc, choć nie obiecuję, że obejdzie się bez sarkazmu i ironii.
Pełen determinacji poczuł jak adrenalina zaczyna go opuszczać. Powiedział to co chciał z siebie wydusić od dawna, jednak brak reakcji z jej strony nie pozwalał mu na uspokojenie się.
- Idź stąd - wyjąkała cicho.
- Co? - zdumiał się, czując się dużo gorzej niż wcześniej. Otworzył szeroko oczy, cofając swoją dłoń na bezpieczną odległość od dziewczyny.
- No ruszaj się…! - pchnęła go dłonią do tyłu, aż ten wpadł do wody.
- Ej..! - skrzywił się, czując jak chłód morskiej wody zaczyna moczyć mu całe ubranie.
Sora podniosła głowę ujawniając pełną twarz łez spływających po rumianych policzkach. Szok wyryty na jego twarzy w żaden sposób nie zmienił jej zachowania, pociągając nosem zdołała z siebie wydusić tylko parę słów.
- Węgry… idź do niej…
Tymi słowami chciała go uwolnić od zakazu, który na nim spoczywał odkąd ujawnił się czterem państwom. Zmarszczył brwi, nie wiedząc co powiedzieć. Używanie słów: Dziękuję i Przepraszam tego samego dnia, było już pewną granicą, której nigdy nie przekraczał. Wstając z wody, nie czuł właściwie jej ciężaru, pomimo całego mokrego ubrania.
- Dz-dziękuję, Sora.
Nie obejrzała się za nim, choć czuła jego wzrok na plecach jakby upewniał się, że może odejść. Tak bardzo starała się przekonać o swojej nienawiści do niego, którą przez tak długi okres pielęgnowała. Patrząc na jego skruszoną minę czuła jak jej cząstki są rozbijane młotkiem o lustro jej dawnych uczuć.
        Prusy był kompletnie inny. Jego cele były skupiane tylko wokół jednej osoby, do której dostęp miał zabroniony. Trzymał się tego zakazu, mimo tego, że nie raz mógł uciec za granicę Polski, mając gdzieś wszystko inne. Nie skupianie na sobie uwagi szło mu nader dobrze, ujawniając się po tylu latach po jego śmierci nikt nie miał pojęcia o jego obecności.
Robił to tylko po to, żeby mu zaufać.
Wytarła dłonią ostatnie krople łez, które już na zawsze miały się nigdy nie pojawić. Nie z jego powodu.
W głębi duszy cały czas czuła, że pragnęła patrzeć na dwie inne osoby dzielące się uczuciem podobnym, którym darzyła Polskę. Nie chciała pozbawiać go tej szansy, nawet jeśli chodziło o Prusaka. Węgry należała do jej rodziny, w widząc jej uśmiechnięta twarz, za każdym razem gdy jej wzrok napotykał chłopaka, był zbyt czytelny.
 Ignorowanie go nie przyniosło oczekiwanego skutku. Drocząc się z Polską, śmiejąc się z Węgrami, stawał się coraz bardziej częścią tego co chciała chronić najbardziej. Rodziny.

            Podniosła się z piasku, wchodząc na wzburzoną taflę wody. Fale omijały ją rozbijając się o siebie nawzajem. Z każdym krokiem zanurzała się w jej ciemną głębie, tworząc ogon z morskiej wody. Zanim światło dnia zupełnie znikło z jej twarzy oświetliło niemy uśmiech na jej twarzy.

*


To dziwne, jak taki krótki okres wszystko zmienił. Przemysł, medycyna, i gospodarka, pięły się w górę w zastraszającym tempie. Stanąłem na chwilę, chłonąc widoki wielkiego miasta. Auta pędziły przed siebie, nie wiadomo dokąd, ludzie również żwawo kroczyli do swoich obowiązków. Czułem się strasznie nie na miejscu.
- Przepraszam pomóc w czymś panu? - głos dobiegał za mną, był strasznie chrapowaty. Coś jak ja z rana.
Obróciłem się do starszego pana, który ochoczo wyciągnął do mnie dłoń. Zdziwiłem się widząc jego otwartą postawę w stosunku do obcych, reszta ludzi wyglądała raczej jak chodzące trupy. Ale chyba nie powinienem mówić tak o własnych mieszkańcach.
- Nie, dziękuję. Rozglądam się tylko - opowiedziałem uśmiechając się szeroko. Trochę się chyba nie zrozumieliśmy, bo uścisnąłem mu dłoń, w geście powitania, natomiast jemu chodziło chyba o dobra materialne, niżeli o gest dobrej woli.
Skrzywił się odchodząc i zaczepiając innych. Coś jeszcze usłyszałem, o wielkim skąpstwie i głupocie.
Jestem Polska, moje ludzkie imię to Feliks Łukasiewicz. Mimo wszystko jestem personifikacją państwa. I po raz pierwszy od stuleci, poczułem się jak największy idiota wszech czasów.
Od wielu dni czekałem na chwilę, w której mógłbym się wybrać do miasta. Wybór był dość oczywisty ze względu na ostatnie wydarzenia. Gdańsk zawsze wydawał mi się bardzo przypominać Warszawę. Sam nie potrafiłem sprecyzować, dlaczego.
         Szedłem przez chodnik rozglądając się jak turysta. Nie raz przepychałem się między tłumem ludzi, nie zwracających uwagę na nic innego, jak na drogę przed nimi. Wózki z płaczącymi dziećmi, torby i tuczące się o siebie butelki piwa, jeszcze gorzej przyprawiały mnie o zgagę.
Słuch państw był dużo lepszy od tych ludzkich, potrafiłem wychwycić naprawdę wiele dźwięków ukrytych wśród gwary mieszańców. Czasami jednak, oddałbym wszystko byle tylko móc mieć tak słaby słuch jak wszyscy inni. Chwyciłem swój czarny szalik starając zakryć sobie uszy jego skrawkiem. Efekt może nie był najlepszy, ale i tak czułem się lepiej.
         Nagle zobaczyłem coś bardzo mi znajomego. Obróciłem się w kierunku małego sklepiku z obrazami, przepychając się już dużo bardziej gwałtownie przez tłum ludzi. Przez szklaną gablotę mogłem zauważyć coś bardzo mi znajomego. Wstrzymałem powietrze wytrzeszczając wzrok na nowo odkryty przedmiot. Powietrze zbyt szybko przeprowadzane przez płuca wydostawało się przez moje usta wychodząc w postaci zniecierpliwionych kłębków pary. Zupełnie jakbym prze chwilą biegał. Podwyższony poziom stresu nie powinien miał mieć miejsca w starym antykwariacie. Nacisnąłem na klamkę wchodząc do środka. Tuż po otwarciu drzwi usłyszałem dzwonienie małego dzwoneczka nad moją głową.
- Dzień dobry - usłyszałem głos staruszka siedzącego pod ścianą.
- Dzień dobry… - wyjąkałem, ledwo zwracając na niego uwagę.
Czułem jak robi mi się coraz to bardziej gorąco. Jakbym dusił się, choć temperatura wciąż wskazywała ledwo pięć stopni. Podszedłem niczym robot do komódki na której stał domniemany przedmiot.
 Choć emanował smutkiem i goryczą wojny, w jakiś sposób pokrzepiał na duszy, dzięki dwóm postaciom namalowanym na samym jego środku. Otaczający ich odór śmierci i kompletna ciemność, nie przebijała się przez światło namalowane wokół nich. Zupełnie nie miała do nich dostępu, bo nawet nie byli nią zainteresowani. Spojrzenia choć pełne cierpienia wpatrywały się w siebie jak na ostatnią rzecz w życiu. Stałem jak wryty, zaciskając dłonie w skurzanych rękawiczkach, na tyle boleśnie bym wiedział, że zrobiłem paznokciami dziury.
            Przełknąłem ostatnią dawkę bólu, pozbywając się nieświadomie jednej łzy. Płynęła spokojnie po policzku skapując z mojej brody na podłogę. Przygryzłem wargę starając się opanować cały ich potok. Nie mogłem ukrywać, że jestem cholernie wrażliwy, nawet przy największych staraniach, czasem po prosu nie wychodziło.
- Widzę, że ma pan naprawdę dobry wzrok. To jeden z najstarszych w tym sklepie, poza mną - odbąknął, śmiejąc się pod nosem.
- 1943… - wyszeptałem sam do siebie, dotykając obrazka jak coś najdelikatniejszego na świecie - Kto jest autorem? Wie pan jaką ma historię…?
Starszy mężczyzna wstał z fotela wydając przy tym niespotykaną ilość dźwięków łamanych kości. Mogłoby mi to zmierzwić skórę, ale moje myśli zajmowało coś zupełnie innego. Rozpiąłem płaszcz z guzików, starając się uspokoić, nie mogłem powstrzymać bijącego serca i niespokojnego oddechu.
- Tak, jest jedna - powiedział przyglądając się z nad okularów pięknemu malunkowi - Moja siostra namalowała go w czasie wojny. Tuż po tym jak uciekliśmy z atakowanego bunkra, ocaleliśmy tylko my. Niemcy prawdopodobnie wrzucili do środka granat, do dziś pamiętam tę panikę, gdy tylko usłyszeliśmy stukanie tego śmiercionośnego wynalazku. Kilka tygodni później zaadoptowali nas ludzie uciekający z Warszawy. Zabrali nas dając jedzenie i wodę. Gdy znaleźliśmy miejsce, w którym przeczekaliśmy wojnę, moja siostra dostała od pewnej kobiety narzędzia do malowania.
Słuchałem jego historii jak dziecko, wyobrażając sobie to wszystko w głowie. Czekałem tylko na jego dobre zakończenie, odrzucając wszystko inne na drugi plan. Przez cały czas nie spuszczałem spojrzenia od obrazu przede mną. Nawet przez chwilę, nie spojrzałem na starszego pana stojącego obok.
- To dość długa historia, pewnie się pan śpieszy… - rzekł pocierając lekką łysinę na głowie.
Uśmiechnąłem się niemo, kręcąc głową.
- Chcę posłuchać całej historii - podniosłem ze stojaka obraz, siadając na kanapie w holu - Bardzo mi na niej zależy.
Staruszek odchrząknął znacząco, przyglądając mi się ukradkiem. Czując jego spojrzenie odwróciłem głowę, narzucając na głowę kaptur. Denerwowałem się bardziej niż to było konieczne, ale musiałam jej wysłuchać do końca, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi starca.
- Byliśmy bliźniętami, jednak zawsze się nią opiekowałem - kontynuował siadając naprzeciwko mnie - Dostała tylko farby, brakowało płótna. Musisz pan wiedzieć, że była chora. Wojna odbiła się na wielu w różny sposób. Cholerne szkopy nie darowały nawet dzieciom, zaraza by ich wszystkich teraz zabiła!
Wściekłość i gniew staruszka były niczym sztylety wbijane w moje serce. Musiałem jednak zapanować nad emocjami nie dając po sobie poznać niczego dziwnego. Starzec wymruczał jeszcze pod nosem nie jedno przekleństwo pod imieniem Niemca, po czym wrócił do głównego wątku historii.
- Cóż nie można mieć wszystkiego. Sprawiedliwość zawsze była warta tyle co nic. Byliśmy sierotami wojennymi, napadnięto nasz dom i zabito rodziców na naszych oczach. Ona przeżyła to najbardziej, wie pan taki szok wywołał u niej zamknięcie się na resztę świata. Od tamtego dnia nie usłyszałem od niej ani słowa. Zaś wtedy mając te przybory czułem jakby chciała wyrazić wszystkie jej uczucia, w inny sposób. Przelać słowa na obraz. Mając czternaście lat, udałem się do pobliskiego miasta atakowanego przez Niemców. W nocy oczywiście pókim nikt mnie nie widział. Dzięki temu, że kiedyś ktoś zdążył poduczyć mnie podstaw strzelania, udało mi się ujść z życiem. Ogłuszony od granatów i wystrzałów, wykradłem z pogorzeliska jedno płótno, które choć nadpalone wydawało się zdatne do użytku. Wracając do domu, zabrałem się z kilkoma żołnierzami, którzy uciekali z przejętego miasta. Dowiedziałem się, że nie jesteśmy tu bezpieczni, nikt nie chronił już tych terenów, zostaliśmy na nim tylko ja, moja siostra i paru uciekinierów. Nawet nie wie pan, ile szczęścia wtedy miałem. Ja, dziecko wbiegłem w sam środek walk, uchodząc z życiem. Gdyby nie ta wycieczka wszyscy by zginęli. Nazajutrz już nas tam nie było…
Przerwał po chwili, pocierając swoją siwą brodę. Słysząc, że urwał opowieść, podniosłem głowę znad obrazu wbijając w niego baczne spojrzenie.
- Co było dalej? - zapytałem niecierpliwie, zaciskając dłonie na ramie obrazu.
Najwyraźniej zauważył to marszcząc brwi. Niemal natychmiast puściłem drewnianą ramkę, spotykając się z jego spojrzeniem.
- Pan mi kogoś strasznie przypomina… - westchnął po chwili mrużąc modre oczy. Byłem jak sparaliżowany, niski starzec z gęstą brodą i lekką łysiną na głowie nie dał mi nawet chwili na ucieczkę. Jego spojrzenie wręcz zapamiętale śledziło każdy mój ruch, moją twarz, dłonie - Tak, ale jestem za stary by sobie przypomnieć.
Słysząc ostatnie słowa niemalże głośno wypuściłem powietrze, mając najszczerszą ochotę rozwalić się na kanapie. Kaptur na głowie, ani szalik zasłaniający moje usta i uszy nie pozwalały mi czuć się dostatecznie ukrytym.
- Mi też się to często zdarza - odpowiedziałem uśmiechając się przekonująco - Tak wiele twarzy poznaje się przez całe swoje życie, a nie każdą się zapamiętuje. Mógłby pan dokończyć opowieść? Mimo wszystko miałem dosyć ważne plany na dzisiaj…
Starając się zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie skrzywiłem się nieco, zerkając nerwowo na zegar wiszący na ścianie. Starzec wyprostował się opierając o oparcie swojego fotela. Nie mówił nic przez dłuższą chwilę, wpatrując się we mnie melancholijnie. Położyłem obraz na stół między nami, wydając przy tym najgłośniejszy dźwięk na jaki można było sobie pozwolić.
- Proszę pana?
Po chwili ocknął się pokazując dwa ubytki w zębach.
- Och, przepraszam. O czym mówiliśmy? Ach, o mojej siostrze i o jej obrazie, tak. Namalowała go dopiero pół roku po tym jak przyniosłem jej płótno. To cała historia.
Skrzywiłem się spuszczając wzrok. Nie takiego zakończenia się spodziewałem.
- Co z pańską siostrą? Przeżyła wojnę? - naparłem na niego pytaniami, starając się uzyskać resztę informacji, o których widać nie pomyślał.
- Zmarła tuż po jej zakończeniu. Dostała zapalenia płuc w czasie ostatniej zimy zniewolonej Polski. Ironia, czyż nie? Na tamte czasy nie miałem niczego, by kupić jej leki. Obrazu nikt nie chciał. Przedstawia dość dziwne zjawisko, prawda Panie żołnierzu? Zdejmij ten kaptur, o ukrywaniu trzeba było myśleć wcześniej zanim przytargało cię tutaj…
Serce zaczęło mi bić jak szalone. Starzec wydawał się kompletnie mnie przejrzeć. Jego niebieskie, zmęczone oczy były skupione na mojej twarzy, pewnie oczekując mojej odpowiedzi.
- Słucham? - wydukałem, starając przerwać się krępującą ciszę między nami - Mam dwadzieścia trzy lata, jestem tylko w rezerwie…
- Przestań robić ze mnie idiotę! To obraża moją inteligencję! - krzyknął uderzając pięścią o stół - Oboje wiemy, że moja siostra narysowała to co sama widziała! Był Pan wtedy z nami, razem z tą dziewczyną! Kilka dni przed atakiem.
Wstrzymał powietrze chowając głowę w dłoniach. Zaniemówiłem czując jak całe starania o ukrywaniu się poszły na marne. W jednej chwili obrazy małej i cichej dziewczynki przeleciały mi przed oczami jak żywe. Potrząsnąłem nerwowo głowo, przeczesując dłonią włosy. Odsłoniłem szalik z ust próbując zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.
- Przykro mi z powodu pańskiej siostry. Będę się już zbierał.
- Nie. Kupisz ten obraz - wycedził krzywiąc się - Nie przyszedłeś tu właśnie po to? Moja siostra naprawdę was kochała. Zostawiliście nas.
Wstałem gwałtownie zmieniając kompletnie wyraz twarzy. Byłem zły. Właśnie dlatego istnieją zasady, które trzeba przestrzegać, ile razy złamałem dokładnie tą, o której teraz mówi.
- Naprawdę niech się pan ciszy życiem, które panu zostało. Nie w mojej mocy było uratowanie każdego, starałem się, ale jestem tylko człowiekiem. Pretensje do mnie niczego nie zmienią, chłopcze.
Mówiąc to podszedłem do lady kładąc na nich cały pęczek pieniędzy. Starzec pobladł widząc jak wiele ich posiadam w tak trudnych czasach, ale nie ruszył się z miejsca.
- Wezmę ten obraz. Jest naprawdę przepiękny, tak jak ona za życia. Uchwyciła coś czarownego w najgorszym dla mnie okresie. To będzie moja jedyna pamiątka jaką sobie zostawię, po spotkaniu z jakimkolwiek śmiertelnikiem. Miłego dnia.
Zapinając płaszcz chwyciłem obraz zdejmując kaptur i szalik. Jasne włosy uwolnione spod grubego szalika opadły mi na twarz, nie zasłaniając zielonych oczu. Odwróciłem się jeszcze na chwilę do oniemiałego starca, którego cały czas widziałem jako zbuntowanego chłopaka gotowego pójść w bój z byle scyzorykiem, chowając za sobą chorą siostrę. Zauważyłem jak jego oczy zachodzą szklistą mgłą. Wyciągnął w moim kierunku rękę, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Otwarte usta wyrażały jedynie pustkę, która za nic nie mogła odejść z jego serca.
- Miło było cię znowu zobaczyć - uśmiechnąłem się kiwając przywitalnie głową.


5 komentarzy:

  1. Ważne, że przeszliśmy dalej! :)
    Dobra, lecę czytać notke :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę się tylko uczepić literówki
      *skórzane rękawiczki, nie skurzane ;)
      Rozdział wow, pierwsza klasa

      Usuń
  2. Jestem zachwycona. Chylę czoła przed Twym talentem. Z każdym nowym rozdziałem chcę coraz więcej i więcej...

    OdpowiedzUsuń
  3. WOW. Czyli na obrazie był Feliks i Sora. I ten chłopak z bunkra przeżył wojnę ?? A jego siostra nie ? T.T That was rude. No i sama nie wiem, czy cieszyć się, że Prusy wraca do węgier, czy nie ? Nie no cieszę sie. I idealnnie uchwyciałaś ten znienawidzony przez kraje szczegół: Ja nie umrę, wy tak. A Prusy, co z nim zrobisz ? I dlaczego Feliks się pokłócil z Licią ?? Niech się pogodzą. O! O! O! I zrób Wisłę. TAK !!! Niech będzie Wisła !!! Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę. I Kanada też prosi :) po prostu jaram się tym jak małe dziecko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadal martwi mnie sprawa Lici i Polski. Chyba wszyscy kojarzycie tą piosenkę na koniec każdego odcinka. Ja znalażlam 3-minutową, wersję Feliksa. Pod koniec jest coś taki teks:
      ,,Narysuj koło drogi przyjacielu, Litwo, mój drogi przyjacielu, ważny przyjacielu, mój jedyny przyjacielu.
      Wcześniej żyliśmy razem w jednym domu, nawet jeśli nas rozdzielili, nadal jesteśmy totalnie, najlepszymi przyjaciółmi !!"

      Jak tego słucham myślę o tym wpisie. I trochę mi smutno, że Torris się zmienił. Litwa śpiewa podobnie:
      ,,Narysuj koło drogi przyjacielu, Polska jest moim przyjacielem, ważnym przyjacielem.
      Wcześniej żyliśmy w tym samym domu, byłem wykorzystywany, ale kocham tamte czasy."

      Serio MUSISZ ich pogodzić. Inaczej będę Cię dręczyć, więc zacznij pisać, Akane-sama.
      Litwa: https://www.youtube.com/watch?v=3NWyo554iV8
      Polska: https://www.youtube.com/watch?v=hbGL8zYFW2Q

      Usuń