Eurowizja zapowiada się ciekawie, nie jestem jednak tak optymistycznie nastawiona jak rok temu :/
Przy całej sympatii do Moniki, nie widzę jej przebicia, wśród tak świetnych prezentacji.
Muszę jednak przyznać, że wygląda pięknie :)
Zapraszam do notki, niestety będzie musiało to wyglądać, tak jak teraz chyba, że ktoś zna lepszy sposób na usunięcie tego białego tła :( jest to o tyle wkurzające, że dzieje się tak co jakiś czas.
Na dole obrazki bohaterów dzisiejszej notki :)
Miłego czytania - mam nadzieję :D
Otworzyłem powoli oczy. Zajęło mi chwilę zanim obraz przede
mną rozjaśnił się. Przeceniłem swoje możliwość z dwudziestym z kolei drinkiem.
Przejechałem leniwie dłonią po twarzy, czując najdrobniejsze bodźce.
- Aspiryna… błagam… - wyjąkałem, przez zdarte gardło. Mogłem
sobie teraz przybić piątkę z Prusakiem.
Czułem się żałośnie i wszystko inne też się takie wydawało.
Słońce, było chyba z kimś w zmowie, żeby mnie tak brutalnie dźgać promieniami w
oczy.
- Sora…? - zapytałem, macając ręką materac obok mnie. Był
pusty. Mimo wszystko czułem przez spód dłoni znajome ciepło. Znowu zaspałem?
Obróciłem głowę ku zegarowi na ścianie, którego tradycyjne rytmiczne ruchy,
biły się w mojej głowie nadając tempa myślom.
Wybijała dziesiąta… Kto normalny wstaje wcześniej?
Wypadałoby nie ufać takim ludziom. Podniosłem się siadając na łóżku. Było
cholernie zimno, miałem ochotę znowu schować się pod kołdrę, ale ten
nieubłagalny proces wstawania, zaliczał do siebie ten właśnie moment wątpliwości.
Chłód przedzierał się przez deski, i szpary w oknach.
Na szczęście każda nowa przeprowadzka to zupełnie nowe życie
i przygoda. Może poproszę Szwajcarię o pomoc w budowie.
- Na zimę musi być już gotowe… - westchnąłem, napinając
uśpione mięśnie i kręgosłup.
Zerwałem się z łóżka, a podłoga pod moimi nogami
zaskrzypiała głośno. Spojrzałem na nią krzywo, przecież nie byłem taki ciężki,
zresztą to same mięśnie.
Skierowałem się do szafy ubierając luźną białą koszulę i
spodnie o jazdy. Wolałem uprzedzać fakty.
Wychodząc z pokoju, upewniłem się, że wszystko jest na swoim
miejscu tak na wszelki wypadek.
Zatrzymałem się na korytarzu zamykając drzwi od pokoju.
Salon, kuchnia,
pokój gościnny, pokój z pianinem, przedpokój - i zupełny brak żywej duszy. Było
strasznie cicho, to było przerażające tym bardziej, że wiedziałem, że wszyscy
wciąż tu są. Wybrałem salon, to przecież normalne, że powinni tam siedzieć.
Węgry miała w zwyczaju, wstawać bardzo wcześnie i modlić się do Boga, gdzieś z
pięć minut. Prusak, po wczorajszym dniu, pewnie dalej spał.
"Rodzeństwo" - nie miałem pojęcia.
Było dziwnie cicho, nie żeby to było coś niezwykłego w moim
skromnym domu, ale jednak budziło niepokój. W końcu, wczoraj zdaje się było nas
sześcioro.
- Sora? - uchyliłem drzwi do pokoju, w którym zwykle czytała
swoje książki.
Był pusty. Nie zniechęcając się porażką, szedłem dalej
wzdłuż korytarza. Rozglądałem się podejrzliwie w każdą stronę, jakby oczekując,
że zaraz się pojawi, ale nigdzie jej nie było.
Nikogo.
- Musieli wyjść przed dziesiątą… - pomyślałem, stając na
progu pustego salonu.
Moją uwagę, przykuł zapach dochodzący z kuchni. Podążyłem za
nim, oczekując, że Sora, wciąż tam jest, starając się ugotować coś jadalnego.
Otworzyłem szeroko drzwi, wypuszczając więcej niesamowitego zapachu.
Ktoś
tu gotował, ale już dawno. Naczynia były pozmywane i wszystko na blatach było
do reszty posprzątane. Tylko jeden talerz pod plastikową pokrywą, wciąż
pachniał świeżością i smakiem. Podszedłem bliżej, podnosząc zasłonę. Kłąb pary,
ulotnił się, a wraz z nim zobaczyłem coś na wzór, jajecznicy.
Widać, że się starała, bo na komodzie leżały dwie książki
kucharskie, umorusane białymi palcami. Wcześniej nie sądziłem, że potrzeba
przepisu na jajecznice. Dla Sory, to musiał być ogromny postęp, bo jej danie
wyglądało na zjadliwe. Żeby się upewnić otworzyłem drzwiczki od śmietnika,
zerkając do kosza. Nikt niczego nie wyrzucił.
Usiadłem przy pustym stole, czując jak dom dobijał mnie
swoimi myślami. Smakowało dosyć dobrze, ale szczerze powiedziawszy brakowało mi
jednego. Towarzystwa. Jakby nie mogli na mnie zaczekać, co mogło ich tak
pogonić?
Kończąc,
wrzuciłem brudny talerz do zlewu, nie miałem ochoty go nawet myć. Miałem dziś
nie najlepszy humor. Zasypianie obok kogoś i budzenie się przy pustym łóżku -
mogłem porównać do tego, jakbym sam sobie wyimaginował przyjaciela.
Nastał kolejny dzień, więc mój plan nie wyróżniał się
zbytnio od tego wczorajszego. Praca dla Rosji, dokończenie budowy, pojechanie
do Warszawy i prawdopodobnie do Gdańska. Dobrze wiedziałem, jakie piekło
musieli przechodzić mieszkańcy, ale masakrowałem Rosję papierkową robotą, żeby
tylko jego represje zelżały na sile. Jak można było się domyślić, miał to
gdzieś.
Po wojnie
światowej wiele się pozmieniało. Każde z nas jest tak naprawdę w połowie pełni
swoich mocy. Ja posiadałem jakieś 30%, które rosło powoli. Bardzo powoli. Nie
mogłem zaatakować Rosji, nie miało by to sensu, zresztą nie dość, że mój rząd
to i lud by na tym ucierpiał. Cieszył mnie jednak fakt, że pomimo strasznych
myśli błądzących mi po głowie, czułem ich wiarę w lepsze jutro. Choć to nie
pozorna myśl, dawała więcej niż mógłby się ktokolwiek spodziewać.
Najgorszą rzeczą było jednak to, że komunizm potrafił
mieszać ludziom w głowach, tworząc z nich marionetki.
- Położyłem ci dokumenty, na stole - usłyszałem gdzieś w
salonie powracając do rzeczywistości, która zamazała mi się przed oczami.
Jego ton wyrażał taką niechęć, że ile razy bym go nie
usłyszał mam ochotę schować się w kącie i rozmyślać nad życiem. Tak właśnie
odczuwam nasze spotkania. Najgorszą rzeczą jest posiadać zaufanego przyjaciela,
z którym dzieli się tak wiele wspomnień, by z nagłej przyczyny to wszystko
stracić. Przez głupotę, stojącą po obu stronach. Wiedziałem przecież, że nie
jestem święty.
Obróciłem się na krześle zerkając na niego przez szparę w
drzwiach. Mogłem jednak to przemyśleć, bo utrzymywałem równowagę na jednej
nodze. Chciałem go zobaczyć. Jak wygląda dzisiaj? Czy coś się zmieniło? Czy ma
wątpliwości po której stornie stanąć?
Kuchnia
była tuż obok salonu, więc mogłem oglądać jego beznamiętne spojrzenie i
niechęć, która biła od niego niczym pioruny. Widać nic się nie zmieniło.
Po chwili zmarszczył groźnie brwi tracąc resztki
cierpliwości. Energicznie przemierzał spojrzeniem każdy kąt, nawet z tej
odległości mogłem z łatwością stwierdzić, że skupiał także słuch, żeby
wychwycić mój oddech. Wstrzymałem złośliwie powietrze, upajając się jego bezradnością.
Grafik z całą pewnością trzymał jego tyłek w ciągłym spięciu. Jego ciemno
niebieskie oczy przypominały mi teraz pustą studnię bez dna, albo robota, jak
kto woli.
- Polsko? - rozejrzał się, nie mając ochoty przebywać w moim
domu dłużej niż to konieczne - Gdzie ostatnie dokumenty, które ci dałem? Muszę
je zwrócić, więc lepiej wyjdź.
Sposępniałem. Stał się strasznie niecierpliwy. Wiedział, że
jestem w środku, co więcej, że patrzę na niego z któregoś miejsca. Litwa znał
mnie za dobrze, wiedział, że zwykle o tej porze wstaję z łóżka. Odetchnąłem
głęboko, nadrabiając zaległe dawki powietrza do płuc. Krzesełko zaczęło
się niebezpiecznie kiwać, sądząc bo słabej drewnianej nóżce, mogła się zaraz
ułamać od opierania na niej całego ciężaru. Odwróciłem się do stołu, cały czas
uważając żeby nie wydawać żadnego dźwięku, patrząc tępo na niedokończoną
jajecznicę.
Niby się myśli, że
wszystko wiemy na temat bliskiej nam osoby, a to wszystko tak naprawdę stek
bzdur. Dźgnąłem widelcem kawałek pieczarki, przez co metaliczny dźwięk rozniósł
się za sprawą talerza.
- Kuchnia - powiedziałem na tyle cicho na ile to było
możliwe.
Na mój głos poruszył się niespokojnie, na powrót
przywracając twarz pewnego siebie. Otworzył drzwi szerzej przyglądając mi się z
dystansem. Byliśmy teraz całkowicie różni.
Ja wciąż zachowałem dawną długość włosów, jedyne, co się
zmieniło to mój lekki zarost, byłem do niego jakoś przywiązany. Wyglądaliśmy
przede wszystkim starzej i było to widać gołym okiem. Litwa obciął końcówki,
nadając włosom, bardziej uporządkowany wygląd. Kilka pasemek spływało po jego
twarzy zasłaniając niebieskie tęczówki, musiały go denerwować.
- Daj mi dokumenty z wczoraj - przeszedł od razu do rzeczy.
Wymieniliśmy się pustymi spojrzeniami, które mimo wszystko
mówiły bardzo wiele. Podparłem się łokciem o stół, opierając na dłoni głowę.
- Nie zrobiłem ich - rzekłem.
Litwie nie było widać do śmiechu, bo skrzywił się
przeklinając mnie w myślach. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jak wszystko
może zostać zniszczone w przeciągu kilku chwil.
- Nie żartuj sobie ze mnie. Nie jestem w nastroju na twoje
głupie żarty - syknął, mierzwiąc sobie nerwowo włosy.
- Nigdy nie byłeś - stwierdziłem, wyciągając z dzielącej nas
półki zapis dokumentów, związanych w czerwoną zawiązkę.
Podałem mu ją nie spuszczając z niego wzroku. Widząc, cały
pęczek papierów wyraźnie się zdziwił. Wszystkie były zapisane moim piórem od
góry do dołu, a zwinięte dokładnie i chronologicznie. Czułem błogą satysfakcję
z własnej pracy, ale zawsze trwała tylko chwilę. Bo to co robiłem nie było
dobre dla mojego domu.
- Jutro wrócę z następnymi - zakończył naszą wyminę,
wychodząc z kuchni. Chwilę później usłyszałem trzask drzwi.
*
Fale z głośnym brzdękiem uderzały o taflę wody. Szum morza,
dało się słyszeć jeszcze daleko poza granicami iglastych drzew. Puch piany,
utrzymywał się na brzegu, muskając blade stopy dziewczyny. Skulona, wpatrywała
się na horyzont. Lekka granatowa sukienka mokra od wody przylegała do jej
długich nóg opierając się wietrze.
- Zawsze tak sobie idziesz od niego, nie mówiąc mu o tym? -
srebrna czupryna opadała mu na czoło, zmierzwiona przez silny wiatr.
Nie odezwała się. Przygryzła lekko czerwone usta, skupiając
się jeszcze bardziej na odległym niebie. Widząc jej brak zaangażowania w
rozmowę, wywrócił oczami. Oparł się o wydmę mierzwiąc piasek dłonią. Czując pod
nim patyk wyciągnął go młócąc w piasku rysunek.
Po chwili zerwał się chłodny wiatr gwałtownie zarzucając ich
włosami. Prusak zasłonił się ręką, klnąc głośno z powodu nasypanego piasku w
oczach. Sora cały czas udawała, że nie obchodzi jej jego osoba. Jednak gdy
usłyszała zduszony jęk, już nie przypominający tego od bólu, zerknęła w jego
stronę.
Obrazek, nad którym tak pieczołowicie pracował był przykryty
przez piasek a linie, które widać starał się idealnie odwzorować, nie
przypominały już żadnego kształtu.
- Na co się tak patrzysz? - powiedział z przekąsem, widząc
jej zainteresowanie.
- Co tu narysowałeś? - wydusiła z siebie niechętnie.
Prusy otworzył szeroko oczy nieznacznie się od niej
odsuwając. To były pierwsze słowa w stosunku do niego jakie usłyszał od kilku
tygodni. Wskazał końcówką patyka na środek zamazanego obrazka.
- To je- …był mój dom… - mimo całego jego usposobienia, ból
musiał być niewiarygodny i nie potrafił go ukrywać pod maską idioty. Wskazał
szybko na resztę, odgarniając na nowo kreski rysunku - Mój brat… i reszta
państw nordyckich…
- Stój - zatrzymała jego dłoń, zaciskając na niej palce. Prusak
odsunął ją natychmiast, obawiając się jej kolejnych nieprzewidzianych ruchów -
Co tu jest? - wskazała na wolną przestrzeń pomiędzy Norwegią, a Anglią, nie
zwracając szczególnej uwagi na zachowanie siwowłosego.
- Morze północne, a co? - podniósł znacząco brew, widząc tą
nagłą zmianę i chęć do rozmowy, postarał się zdusić w sobie jad, na tyle na ile
było to możliwe - Szukasz kolegów?
Ugryzł się w język wiedząc, że wcale nie zabrzmiało to miło
jak zamierzał. Spojrzał nie pewnie na jej twarz doszukując się jakichś wrogich
iskierek. Przez chwilę zauważył jej zmartwienie, które zaraz ukryła zwracając
swoje spojrzenie na wzburzone morze.
- Nie - skwitowała krótko.
Czując temat za skończony obrzucił ją krzywym spojrzeniem,
którego nie mógł już powstrzymać. Teraz bynajmniej wiedział, że nie była chora
psychicznie z powodu jego "zagilbirtości". Potrafiła mówić, co więcej
zlepić coś w rodzaju dialogu.
- Ty zawsze taka rozgadana? - jęknął.
Ciekawy jej prawdziwych zamiarów, skrytych w pytaniu
względem mapy, którą narysował, wstał siadając naprzeciwko niej. Fale zalały mu
buty, ale mimo chłodu, nie zwracał na to uwagi. Widząc jego trupią twarz,
której srebrne włosy nie nadawały żadnego kolorytu spochmurniała wbijając w
niego wzrok.
- Co ty wyprawiasz? - powiedziała marszcząc brwi - Zejdź mi
z oczu!
- Wiesz, że są tobie podobni, prawda? - zapytał poważnie,
zaciskając dłonie w pięści - Dlaczego zachowujesz się jak gdyby nic? Przecież
oboje wiemy, że są tacy jak ty. Niby dlaczego miałabyś być wyjątkowa i ze
wszystkich terenów morskich jako jedyna zostać spersonifikowana jako Morze
Bałtyckie.
Nie spodziewając się ataku z jego strony, nie znalazła
kontrargumentów. Milczała, unikając jego intensywnego spojrzenia.
W końcu na myśl przeszło jej wiele rzeczy, szczególnie
wspomnień z ostatnich lat. Widziała w nich Węgry uśmiechającą się zaczepnie,
bawiąc się jednocześnie swoją patelnią, Polskę jeżdżącego beztrosko na
Feniksie, Szwajcaria i Lichtenstein pijących herbatę w pięknym ogrodzie przed
ich domem.
Prusak miał zamiar potrząsnąć ją za ramiona, ale mroczna
poświata, która w jakiś sposób pojawiła się wokół dziewczyny, skutecznie go
zniechęcała.
- Nie wiedziałam, że potrafisz myśleć, aż tak dobrze - podniosła
swoje krwiste spojrzenie przytłumione przez jasną i ciepłą zieleń drugiego oka.
Prusy skrzywił się ukazując biały kieł przebijający się
przez usta.
- Jesteś cholernie niebezpieczna… że też ci gamonie są tego
tak nieświadomi.
Sora uśmiechnęła się smutno spuszczając wzrok na mokry
piach. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi jak coś mokrego spływa po jej
policzku, ale zaraz zakryły to blond pasemka dziewczyny.
- Odkąd pamiętam byłam skazana na siebie, zanim nauczyłam
się chodzić po wodzie byłam rozbitkiem trzymającym się kawałka drewna. Kilka
miesięcy później opanowałam część swoich zdolności. Nauczyłam się
przeciwstawiać sztormom i nie topić się, formować z wody coś na wzór rybiego
ogona byle tylko nie dać się zabić. Przez te wszystkie stulecia nie spotkałam
tutaj nikogo, żadnej żywej duszy. Rosja i Polska byli później moimi jednymi
towarzyszami. Widzisz we mnie zdrajcę, ale nie zabiłam cię w czasie
konferencji, a byłam na to gotowa od wielu lat. Od zimna w twoim sercu mogłabym
zamarznąć, więc nie masz prawa mnie oceniać… Każde z nas chce żyć, i przeżyć
swoje życie należycie, by potem nie mieć do siebie pretensji. Nie wejdę na
nieznane mi wody, bo boję się, że nie wrócę. Jednak, gdy rzeczywiście któreś z
moich braci, czy sióstr tu wejdzie… poświęcę wszystko, żeby nic wam się nie
stało.
Prychnął lekceważąco, uśmiechając się szyderczo.
- Widać nie jesteś taka straszna. Mój brat nie zawahał się
przez moment żeby cię zabić. Ja zresztą pewnie też…
Zaśmiała się przerywając mu dalszy potok słów. Chłopak
kompletnie stracił rezon.
- Przestań… - westchnęła opanowując się - Oboje dobrze
wiemy, że jesteście kompletnie różni. Ty potrafiłeś znaleźć coś, lub kogoś…
Prusy nie poruszył się. Wtapiał w nią swoje twarde
spojrzenie niczym figura, która nie mogła oderwać swojego wzorku.
- Kogo nie potrafiłbyś zranić. Nawet po drodze sam się
pogubiłeś w swoich własnych odczuciach.
- Gówno wiesz - skwitował chłodno.
Sora uśmiechnęła się odpowiadając równie mocnym argumentem.
- Powiedz to Węgierce. W czasie, w którym zaatakował nas Rosja,
wtedy w lesie, pamiętasz? W willi, przede mną. Odsłoniłeś się, ujawniłeś pomimo
tego, że nie jesteś już częścią ich świata. Tak bardzo prosty z ciebie
człowiek, że chowasz się za swoją "zagilbirnością" niczym dziecko…
Prusak nie wiedział, co zrobić, zastygł w miejscu z lekko
otwartymi ustami nad którymi widać nie mógł zapanować po usłyszanych
informacjach.
Sora westchnęła po chwili z rezygnacją, widząc jego
osłupiałą minę. Podsunęła kolana pod brodę, kuląc się w sobie niczym spłoszone
zwierzę.
- Mam do ciebie żal o naprawdę wiele rzeczy… Nie potrafię ci
wybaczyć tego co zrobiłeś. Tamtego dnia zabiłeś nie tylko mnie i Polskę.
Rozbiłeś na kawałki jedyne chwile, które sprawiały mi największą radość,
najmniejsze cząstki szczęścia jakie on we mnie zasiał. Wiesz jakie to uczucie,
patrząc jak ktoś ukochany umiera na twoich oczach, zmienia się w popiół… a ty
na to wszystko patrzysz, dusząc się własną krwią.
- Ja… - zaczął czując jak zaschnięte gardło nie pozwala mu
użyć głośniejszego tonu. Kompletnie go przybiła, we wszystkim miała druzgocącą
rację. Opanował szybkie bicie serca, starając się ułożyć w głowie odpowiednie
słowa - Ja, nie chciałem ponosić konsekwencji swoich działań. Nigdy ich tak
naprawdę nie widziałem, nie tak... wyraźnie jak dziś.
Słysząc jego słowa, które pochodziły z jego serca
przepełnione żalem, nie mogła patrzeć mu w oczy. Schowała głowę w kolonach,
tłumiąc łzy zbierające się jak morze, którego nie mogła powstrzymać. Ten sam
zachrypnięty głos, ten sam który prześladował ją tak wiele razy, przepraszał.
- Sprawa między mną, a Polską od dziecka była pewna. Jedno z
nas musiało polec. Ty zostałaś w to wmieszana, ofiary zawsze są i będą, tego
nic nie zmieni, jeśli nie ja, pojawi się ktoś inny, dużo gorszy.
Zamilkł.
- Teraz… teraz jest inaczej. Słyszysz? - syknął potrząsając
ją za ramię - Nie jestem państwem, właściwie nie wiem czy powinniście mnie
nazywać Prusy. Teraz przysługuje mi w końcu jedno imię to najważniejsze… Jestem
po " waszej" stronie, nie zrobię nic złego, a jeśli już to postaram
się pomóc, choć nie obiecuję, że obejdzie się bez sarkazmu i ironii.
Pełen determinacji poczuł jak adrenalina zaczyna go
opuszczać. Powiedział to co chciał z siebie wydusić od dawna, jednak brak
reakcji z jej strony nie pozwalał mu na uspokojenie się.
- Idź stąd - wyjąkała cicho.
- Co? - zdumiał się, czując się dużo gorzej niż wcześniej.
Otworzył szeroko oczy, cofając swoją dłoń na bezpieczną odległość od dziewczyny.
- No ruszaj się…! - pchnęła go dłonią do tyłu, aż ten wpadł
do wody.
- Ej..! - skrzywił się, czując jak chłód morskiej wody
zaczyna moczyć mu całe ubranie.
Sora podniosła głowę ujawniając pełną twarz łez spływających
po rumianych policzkach. Szok wyryty na jego twarzy w żaden sposób nie zmienił
jej zachowania, pociągając nosem zdołała z siebie wydusić tylko parę słów.
- Węgry… idź do niej…
Tymi słowami chciała go uwolnić od zakazu, który na nim
spoczywał odkąd ujawnił się czterem państwom. Zmarszczył brwi, nie wiedząc co
powiedzieć. Używanie słów: Dziękuję i Przepraszam tego samego dnia, było już
pewną granicą, której nigdy nie przekraczał. Wstając z wody, nie czuł właściwie
jej ciężaru, pomimo całego mokrego ubrania.
- Dz-dziękuję, Sora.
Nie obejrzała się za nim, choć czuła jego wzrok na plecach
jakby upewniał się, że może odejść. Tak bardzo starała się przekonać o swojej
nienawiści do niego, którą przez tak długi okres pielęgnowała. Patrząc na jego
skruszoną minę czuła jak jej cząstki są rozbijane młotkiem o lustro jej dawnych
uczuć.
Prusy był kompletnie inny. Jego
cele były skupiane tylko wokół jednej osoby, do której dostęp miał zabroniony.
Trzymał się tego zakazu, mimo tego, że nie raz mógł uciec za granicę Polski,
mając gdzieś wszystko inne. Nie skupianie na sobie uwagi szło mu nader dobrze,
ujawniając się po tylu latach po jego śmierci nikt nie miał pojęcia o jego
obecności.
Robił to tylko po to, żeby mu zaufać.
Wytarła dłonią ostatnie krople łez, które już na zawsze
miały się nigdy nie pojawić. Nie z jego powodu.
W głębi duszy cały czas czuła, że pragnęła patrzeć na dwie
inne osoby dzielące się uczuciem podobnym, którym darzyła Polskę. Nie chciała
pozbawiać go tej szansy, nawet jeśli chodziło o Prusaka. Węgry należała do jej
rodziny, w widząc jej uśmiechnięta twarz, za każdym razem gdy jej wzrok
napotykał chłopaka, był zbyt czytelny.
Ignorowanie go nie przyniosło oczekiwanego skutku.
Drocząc się z Polską, śmiejąc się z Węgrami, stawał się coraz bardziej częścią
tego co chciała chronić najbardziej. Rodziny.
Podniosła się
z piasku, wchodząc na wzburzoną taflę wody. Fale omijały ją rozbijając się o
siebie nawzajem. Z każdym krokiem zanurzała się w jej ciemną głębie, tworząc
ogon z morskiej wody. Zanim światło dnia zupełnie znikło z jej twarzy
oświetliło niemy uśmiech na jej twarzy.
*
To dziwne, jak taki krótki okres wszystko zmienił. Przemysł,
medycyna, i gospodarka, pięły się w górę w zastraszającym tempie. Stanąłem na
chwilę, chłonąc widoki wielkiego miasta. Auta pędziły przed siebie, nie wiadomo
dokąd, ludzie również żwawo kroczyli do swoich obowiązków. Czułem się strasznie
nie na miejscu.
- Przepraszam pomóc w czymś panu? - głos dobiegał za mną,
był strasznie chrapowaty. Coś jak ja z rana.
Obróciłem się do starszego pana, który ochoczo wyciągnął do
mnie dłoń. Zdziwiłem się widząc jego otwartą postawę w stosunku do obcych,
reszta ludzi wyglądała raczej jak chodzące trupy. Ale chyba nie powinienem
mówić tak o własnych mieszkańcach.
- Nie, dziękuję. Rozglądam się tylko - opowiedziałem
uśmiechając się szeroko. Trochę się chyba nie zrozumieliśmy, bo uścisnąłem mu
dłoń, w geście powitania, natomiast jemu chodziło chyba o dobra materialne,
niżeli o gest dobrej woli.
Skrzywił się odchodząc i zaczepiając innych. Coś jeszcze
usłyszałem, o wielkim skąpstwie i głupocie.
Jestem Polska, moje ludzkie imię to Feliks Łukasiewicz. Mimo
wszystko jestem personifikacją państwa. I po raz pierwszy od stuleci, poczułem
się jak największy idiota wszech czasów.
Od wielu dni czekałem na chwilę, w której mógłbym się wybrać
do miasta. Wybór był dość oczywisty ze względu na ostatnie wydarzenia. Gdańsk
zawsze wydawał mi się bardzo przypominać Warszawę. Sam nie potrafiłem
sprecyzować, dlaczego.
Szedłem przez chodnik
rozglądając się jak turysta. Nie raz przepychałem się między tłumem ludzi, nie
zwracających uwagę na nic innego, jak na drogę przed nimi. Wózki z płaczącymi
dziećmi, torby i tuczące się o siebie butelki piwa, jeszcze gorzej przyprawiały
mnie o zgagę.
Słuch państw był dużo lepszy od tych ludzkich, potrafiłem
wychwycić naprawdę wiele dźwięków ukrytych wśród gwary mieszańców. Czasami
jednak, oddałbym wszystko byle tylko móc mieć tak słaby słuch jak wszyscy inni.
Chwyciłem swój czarny szalik starając zakryć sobie uszy jego skrawkiem. Efekt
może nie był najlepszy, ale i tak czułem się lepiej.
Nagle zobaczyłem coś
bardzo mi znajomego. Obróciłem się w kierunku małego sklepiku z obrazami,
przepychając się już dużo bardziej gwałtownie przez tłum ludzi. Przez szklaną
gablotę mogłem zauważyć coś bardzo mi znajomego. Wstrzymałem powietrze
wytrzeszczając wzrok na nowo odkryty przedmiot. Powietrze zbyt szybko
przeprowadzane przez płuca wydostawało się przez moje usta wychodząc w postaci
zniecierpliwionych kłębków pary. Zupełnie jakbym prze chwilą biegał.
Podwyższony poziom stresu nie powinien miał mieć miejsca w starym
antykwariacie. Nacisnąłem na klamkę wchodząc do środka. Tuż po otwarciu drzwi
usłyszałem dzwonienie małego dzwoneczka nad moją głową.
- Dzień dobry - usłyszałem głos staruszka siedzącego pod
ścianą.
- Dzień dobry… - wyjąkałem, ledwo zwracając na niego uwagę.
Czułem jak robi mi się coraz to bardziej gorąco. Jakbym
dusił się, choć temperatura wciąż wskazywała ledwo pięć stopni. Podszedłem
niczym robot do komódki na której stał domniemany przedmiot.
Choć emanował smutkiem i goryczą wojny, w jakiś sposób
pokrzepiał na duszy, dzięki dwóm postaciom namalowanym na samym jego środku.
Otaczający ich odór śmierci i kompletna ciemność, nie przebijała się przez
światło namalowane wokół nich. Zupełnie nie miała do nich dostępu, bo nawet nie
byli nią zainteresowani. Spojrzenia choć pełne cierpienia wpatrywały się w
siebie jak na ostatnią rzecz w życiu. Stałem jak wryty, zaciskając dłonie w
skurzanych rękawiczkach, na tyle boleśnie bym wiedział, że zrobiłem paznokciami
dziury.
Przełknąłem
ostatnią dawkę bólu, pozbywając się nieświadomie jednej łzy. Płynęła spokojnie
po policzku skapując z mojej brody na podłogę. Przygryzłem wargę starając się
opanować cały ich potok. Nie mogłem ukrywać, że jestem cholernie wrażliwy,
nawet przy największych staraniach, czasem po prosu nie wychodziło.
- Widzę, że ma pan naprawdę dobry wzrok. To jeden z
najstarszych w tym sklepie, poza mną - odbąknął, śmiejąc się pod nosem.
- 1943… - wyszeptałem sam do siebie, dotykając obrazka jak
coś najdelikatniejszego na świecie - Kto jest autorem? Wie pan jaką ma
historię…?
Starszy mężczyzna wstał z fotela wydając przy tym
niespotykaną ilość dźwięków łamanych kości. Mogłoby mi to zmierzwić skórę, ale
moje myśli zajmowało coś zupełnie innego. Rozpiąłem płaszcz z guzików, starając
się uspokoić, nie mogłem powstrzymać bijącego serca i niespokojnego oddechu.
- Tak, jest jedna - powiedział przyglądając się z nad
okularów pięknemu malunkowi - Moja siostra namalowała go w czasie wojny. Tuż po
tym jak uciekliśmy z atakowanego bunkra, ocaleliśmy tylko my. Niemcy
prawdopodobnie wrzucili do środka granat, do dziś pamiętam tę panikę, gdy tylko
usłyszeliśmy stukanie tego śmiercionośnego wynalazku. Kilka tygodni później
zaadoptowali nas ludzie uciekający z Warszawy. Zabrali nas dając jedzenie i
wodę. Gdy znaleźliśmy miejsce, w którym przeczekaliśmy wojnę, moja siostra
dostała od pewnej kobiety narzędzia do malowania.
Słuchałem jego historii jak dziecko, wyobrażając sobie to
wszystko w głowie. Czekałem tylko na jego dobre zakończenie, odrzucając
wszystko inne na drugi plan. Przez cały czas nie spuszczałem spojrzenia od
obrazu przede mną. Nawet przez chwilę, nie spojrzałem na starszego pana
stojącego obok.
- To dość długa historia, pewnie się pan śpieszy… - rzekł
pocierając lekką łysinę na głowie.
Uśmiechnąłem się niemo, kręcąc głową.
- Chcę posłuchać całej historii - podniosłem ze stojaka
obraz, siadając na kanapie w holu - Bardzo mi na niej zależy.
Staruszek odchrząknął znacząco, przyglądając mi się
ukradkiem. Czując jego spojrzenie odwróciłem głowę, narzucając na głowę kaptur.
Denerwowałem się bardziej niż to było konieczne, ale musiałam jej wysłuchać do
końca, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi starca.
- Byliśmy bliźniętami, jednak zawsze się nią opiekowałem -
kontynuował siadając naprzeciwko mnie - Dostała tylko farby, brakowało płótna.
Musisz pan wiedzieć, że była chora. Wojna odbiła się na wielu w różny sposób.
Cholerne szkopy nie darowały nawet dzieciom, zaraza by ich wszystkich teraz
zabiła!
Wściekłość i gniew staruszka były niczym sztylety wbijane w
moje serce. Musiałem jednak zapanować nad emocjami nie dając po sobie poznać
niczego dziwnego. Starzec wymruczał jeszcze pod nosem nie jedno przekleństwo
pod imieniem Niemca, po czym wrócił do głównego wątku historii.
- Cóż nie można mieć wszystkiego. Sprawiedliwość zawsze była
warta tyle co nic. Byliśmy sierotami wojennymi, napadnięto nasz dom i zabito
rodziców na naszych oczach. Ona przeżyła to najbardziej, wie pan taki szok
wywołał u niej zamknięcie się na resztę świata. Od tamtego dnia nie usłyszałem
od niej ani słowa. Zaś wtedy mając te przybory czułem jakby chciała wyrazić
wszystkie jej uczucia, w inny sposób. Przelać słowa na obraz. Mając czternaście
lat, udałem się do pobliskiego miasta atakowanego przez Niemców. W nocy
oczywiście pókim nikt mnie nie widział. Dzięki temu, że kiedyś ktoś zdążył
poduczyć mnie podstaw strzelania, udało mi się ujść z życiem. Ogłuszony od
granatów i wystrzałów, wykradłem z pogorzeliska jedno płótno, które choć
nadpalone wydawało się zdatne do użytku. Wracając do domu, zabrałem się z
kilkoma żołnierzami, którzy uciekali z przejętego miasta. Dowiedziałem się, że
nie jesteśmy tu bezpieczni, nikt nie chronił już tych terenów, zostaliśmy na
nim tylko ja, moja siostra i paru uciekinierów. Nawet nie wie pan, ile
szczęścia wtedy miałem. Ja, dziecko wbiegłem w sam środek walk, uchodząc z
życiem. Gdyby nie ta wycieczka wszyscy by zginęli. Nazajutrz już nas tam nie
było…
Przerwał po chwili, pocierając swoją siwą brodę. Słysząc, że
urwał opowieść, podniosłem głowę znad obrazu wbijając w niego baczne spojrzenie.
- Co było dalej? - zapytałem niecierpliwie, zaciskając
dłonie na ramie obrazu.
Najwyraźniej zauważył to marszcząc brwi. Niemal natychmiast
puściłem drewnianą ramkę, spotykając się z jego spojrzeniem.
- Pan mi kogoś strasznie przypomina… - westchnął po chwili
mrużąc modre oczy. Byłem jak sparaliżowany, niski starzec z gęstą brodą i lekką
łysiną na głowie nie dał mi nawet chwili na ucieczkę. Jego spojrzenie wręcz
zapamiętale śledziło każdy mój ruch, moją twarz, dłonie - Tak, ale jestem za
stary by sobie przypomnieć.
Słysząc ostatnie słowa niemalże głośno wypuściłem powietrze,
mając najszczerszą ochotę rozwalić się na kanapie. Kaptur na głowie, ani szalik
zasłaniający moje usta i uszy nie pozwalały mi czuć się dostatecznie ukrytym.
- Mi też się to często zdarza - odpowiedziałem uśmiechając
się przekonująco - Tak wiele twarzy poznaje się przez całe swoje życie, a nie
każdą się zapamiętuje. Mógłby pan dokończyć opowieść? Mimo wszystko miałem
dosyć ważne plany na dzisiaj…
Starając się zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie
skrzywiłem się nieco, zerkając nerwowo na zegar wiszący na ścianie. Starzec
wyprostował się opierając o oparcie swojego fotela. Nie mówił nic przez dłuższą
chwilę, wpatrując się we mnie melancholijnie. Położyłem obraz na stół między
nami, wydając przy tym najgłośniejszy dźwięk na jaki można było sobie pozwolić.
- Proszę pana?
Po chwili ocknął się pokazując dwa ubytki w zębach.
- Och, przepraszam. O czym mówiliśmy? Ach, o mojej siostrze
i o jej obrazie, tak. Namalowała go dopiero pół roku po tym jak przyniosłem jej
płótno. To cała historia.
Skrzywiłem się spuszczając wzrok. Nie takiego zakończenia
się spodziewałem.
- Co z pańską siostrą? Przeżyła wojnę? - naparłem na niego
pytaniami, starając się uzyskać resztę informacji, o których widać nie pomyślał.
- Zmarła tuż po jej zakończeniu. Dostała zapalenia płuc w
czasie ostatniej zimy zniewolonej Polski. Ironia, czyż nie? Na tamte czasy nie
miałem niczego, by kupić jej leki. Obrazu nikt nie chciał. Przedstawia dość
dziwne zjawisko, prawda Panie żołnierzu? Zdejmij ten kaptur, o ukrywaniu trzeba
było myśleć wcześniej zanim przytargało cię tutaj…
Serce zaczęło mi bić jak szalone. Starzec wydawał się
kompletnie mnie przejrzeć. Jego niebieskie, zmęczone oczy były skupione na
mojej twarzy, pewnie oczekując mojej odpowiedzi.
- Słucham? - wydukałem, starając przerwać się krępującą
ciszę między nami - Mam dwadzieścia trzy lata, jestem tylko w rezerwie…
- Przestań robić ze mnie idiotę! To obraża moją
inteligencję! - krzyknął uderzając pięścią o stół - Oboje wiemy, że moja
siostra narysowała to co sama widziała! Był Pan wtedy z nami, razem z tą dziewczyną!
Kilka dni przed atakiem.
Wstrzymał powietrze chowając głowę w dłoniach. Zaniemówiłem
czując jak całe starania o ukrywaniu się poszły na marne. W jednej chwili
obrazy małej i cichej dziewczynki przeleciały mi przed oczami jak żywe.
Potrząsnąłem nerwowo głowo, przeczesując dłonią włosy. Odsłoniłem szalik z ust
próbując zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.
- Przykro mi z powodu pańskiej siostry. Będę się już zbierał.
- Nie. Kupisz ten obraz - wycedził krzywiąc się - Nie
przyszedłeś tu właśnie po to? Moja siostra naprawdę was kochała. Zostawiliście
nas.
Wstałem gwałtownie zmieniając kompletnie wyraz twarzy. Byłem
zły. Właśnie dlatego istnieją zasady, które trzeba przestrzegać, ile razy
złamałem dokładnie tą, o której teraz mówi.
- Naprawdę niech się pan ciszy życiem, które panu zostało.
Nie w mojej mocy było uratowanie każdego, starałem się, ale jestem tylko
człowiekiem. Pretensje do mnie niczego nie zmienią, chłopcze.
Mówiąc to podszedłem do lady kładąc na nich cały pęczek
pieniędzy. Starzec pobladł widząc jak wiele ich posiadam w tak trudnych
czasach, ale nie ruszył się z miejsca.
- Wezmę ten obraz. Jest naprawdę przepiękny, tak jak ona za
życia. Uchwyciła coś czarownego w najgorszym dla mnie okresie. To będzie moja
jedyna pamiątka jaką sobie zostawię, po spotkaniu z jakimkolwiek
śmiertelnikiem. Miłego dnia.
Zapinając płaszcz chwyciłem obraz zdejmując kaptur i szalik.
Jasne włosy uwolnione spod grubego szalika opadły mi na twarz, nie zasłaniając
zielonych oczu. Odwróciłem się jeszcze na chwilę do oniemiałego starca, którego
cały czas widziałem jako zbuntowanego chłopaka gotowego pójść w bój z byle
scyzorykiem, chowając za sobą chorą siostrę. Zauważyłem jak jego oczy zachodzą
szklistą mgłą. Wyciągnął w moim kierunku rękę, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
Otwarte usta wyrażały jedynie pustkę, która za nic nie mogła odejść z jego
serca.
- Miło było cię znowu zobaczyć - uśmiechnąłem się kiwając
przywitalnie głową.
Ważne, że przeszliśmy dalej! :)
OdpowiedzUsuńDobra, lecę czytać notke :D
Mogę się tylko uczepić literówki
Usuń*skórzane rękawiczki, nie skurzane ;)
Rozdział wow, pierwsza klasa
Jestem zachwycona. Chylę czoła przed Twym talentem. Z każdym nowym rozdziałem chcę coraz więcej i więcej...
OdpowiedzUsuńWOW. Czyli na obrazie był Feliks i Sora. I ten chłopak z bunkra przeżył wojnę ?? A jego siostra nie ? T.T That was rude. No i sama nie wiem, czy cieszyć się, że Prusy wraca do węgier, czy nie ? Nie no cieszę sie. I idealnnie uchwyciałaś ten znienawidzony przez kraje szczegół: Ja nie umrę, wy tak. A Prusy, co z nim zrobisz ? I dlaczego Feliks się pokłócil z Licią ?? Niech się pogodzą. O! O! O! I zrób Wisłę. TAK !!! Niech będzie Wisła !!! Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę. I Kanada też prosi :) po prostu jaram się tym jak małe dziecko
OdpowiedzUsuńNadal martwi mnie sprawa Lici i Polski. Chyba wszyscy kojarzycie tą piosenkę na koniec każdego odcinka. Ja znalażlam 3-minutową, wersję Feliksa. Pod koniec jest coś taki teks:
Usuń,,Narysuj koło drogi przyjacielu, Litwo, mój drogi przyjacielu, ważny przyjacielu, mój jedyny przyjacielu.
Wcześniej żyliśmy razem w jednym domu, nawet jeśli nas rozdzielili, nadal jesteśmy totalnie, najlepszymi przyjaciółmi !!"
Jak tego słucham myślę o tym wpisie. I trochę mi smutno, że Torris się zmienił. Litwa śpiewa podobnie:
,,Narysuj koło drogi przyjacielu, Polska jest moim przyjacielem, ważnym przyjacielem.
Wcześniej żyliśmy w tym samym domu, byłem wykorzystywany, ale kocham tamte czasy."
Serio MUSISZ ich pogodzić. Inaczej będę Cię dręczyć, więc zacznij pisać, Akane-sama.
Litwa: https://www.youtube.com/watch?v=3NWyo554iV8
Polska: https://www.youtube.com/watch?v=hbGL8zYFW2Q