niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 102



Gdy tylko wkroczyli na ziemie Polski, na twarzach całej kompani wyraziła się ulga. Przez całą drogę czuli narastające napięcie i niepewność. Czechosłowacja z pewnością wyczuł, że ktoś panoszy się po jego domu. Tym bardziej starali się przedostać do Polski jak najszybciej, by uniknąć z nim kontaktu. Stan Węgier i Sory nie był najlepszy. Wiedzieli jednak, że mogą poczuć się lepiej tylko na zaprzyjaźnionych ziemiach. Postój nie wchodził w grę.
Prusak pewnie na to przystał, choć burczenie w jego brzuchu dało się słyszeć długo i daleko. Pomruki, których nie potrafił kontrolować również działały na nerwach, ale Szwajcaria i Polska starali się koncentrować na czymkolwiek innym. Drogi, przez które przejeżdżali były zapuszczone, ale krajobraz zaczynał pozytywnie na nich wpływać. Podróz wydawała się nie mieć końca. Szczególnie dla jednego z nich.
Szwajcar zaciskał pięści na płaszczu Prusaka starając się przeżyć karkołomną dla niego jazdę. Cały czas nie spuszczał wzroku z Polski prowadzącego wszystkich w kierunku jego domu. Fakt jego odważnej prośby względem Sory, wydawała się zupełnie dla niego naturalna. Zwykle nie był, aż tak bezpośredni w okazywaniu jego uwielbienia i przywiązania do dziewczyny. Przez całą jazdę praktycznie nie odrywał od niej wzroku. Zupełnie jakby chłoną każdą kolejną minutę, którą mógł z nią spędzić.
- Zaraz będziemy na miejscu, pilnujcie się – ostrzegł Polska – W lesie przed nami można łatwo się zgubić.
Za plecami Polski dobiegło szydercze prychnięcie.
- Też mi nowość – syknął jeździec karej klaczy wywracając oczami – W końcu to twoja zasługa kretynie.
Szwajcar zauważył żyłkę zdenerwowania na czole Polski, ale ten nie skomentował złośliwości Prusaka w żaden sposób. Popędził Feniksa do szybszego biegu, opierając głowę na ramieniu śpiącej Sory.
Gęsto osadzony las od samego początku mógł skutecznie odstraszyć intruzów. Ciemny, nie przepuszczający dziennego słońca, wydawał się skromną namiastką obrony jaką otoczył się Polska. Wszystko po to, by móc żyć jak człowiek, bez żadnych rozkazów i zobowiązań względem swojego domu. Żołnierz żachnął się kpiąco pod nosem. W końcu i tak nie mógł powstrzymać siły, która pchała go do walki z Rosją. Nie oszukał swojego przeznaczenia. Powinien wiedzieć, że dla nich nie było możliwości żyć jak ich mieszkańcy. Tym bardziej irytowała go jego ignorancja, jako starsze pastwo powinien wiedzieć o tym prawie. Tymczasem Polska pokazywał mu jak bardzo ma je gdzieś. Można powiedzieć, że jego ludność posiadała dokładnie taką samą cechę, upartość i ciągłe nie przywiązywanie się do czyjejś władzy.
Po niecałej godzinie ujrzeli drewniany domek na zielonej polanie. Prusak wessał z zaskoczenia powietrze nie dowierzając temu co widzi. Żołnierz nie był dłużny podobnej reakcji.
Była zima. Śnieg pokrywał każdy cal jego domu, poza tą jedną przestrzenią. Nie trzeba było się domyślać, jak bardzo był zmęczony i poirytowany kolejną dawką symbolu Rosji na swoim terenie. Chciał widzieć wiosnę, kwiaty i swoje złote pola i wiosenne kwiaty.
Niekończąca się zima stawała się tylko wspomnieniem, które chciał za wszelką cenę wyrzucić. Zupełnie jakby jego ciepły duch topił mróz zasiany w białym puchu. Zło, które za każdym razem go atakowało było jak młot uderzający w mały kamień.  Pomimo wielu uderzeń i skruszeń wciąż trwał przyzwyczajony do swojego losu. Stawał się silniejszy i odporniejszy na trudy życia, bo właśnie tym nazywa się dorastanie. Dawka, którą serował mu los mogła przekraczać ciężar innych, ale dzięki temu wychodził na o wiele bogatszego i tym samym samotniejszego w swej wędrówce.
Gdy tylko zatrzymali konie, Polska odetchnął głęboko nie kryjąc uśmiechu satysfakcji. Pojedynczy gest, wyrażający wolność i swobodę nieszczęśliwego państwa.

*

Otworzyła powoli oczy czując, jak całe zmęczenie skupia się właśnie na ciężkich powiekach. Wzrok był cały czas zamglony, ale mogła rozróżnić poszczególne krzątały na tyle, by stwierdzić, że jest w pokoju Polski. Ogromne łóżko, a wokół niego dziwne stojaki z rurkami. Zerknęła dokąd zmierzają unosząc dłoń. Widząc ich źródło w swoim nadgarstku mogła domyśleć się, że musiało być z nią wystarczająco źle, by przyszpilić ją do łóżka i leków.
Pociągnęła nosem w powietrzu rozpoznając zapach bzu. Jej ulubione kwiaty unosiły się w powietrzu. Zastanawiała się czy to po to, by poczuła się lepiej, a może zapach krwi ich tak odstraszał.
Była czysta. Ktoś musiał ją umyć, gdy spała. Zapach dochodził z jej ciała i włosów. Nie mogła zmusić się do wstania, czując wciąż obolałe ciało. Pomimo tego, że była daleko od swojego kraju nie czuła przytłaczającej siły terenu innego państwa. Widać Polska bardzo chciał, żeby nie odczuwała dyskomfortu kurując się w jego domu.
- Prusy? – wychrypiała jedno słowo.
- Jestem.
Odpowiedział niemal natychmiast pozbawiając ją wątpliwości. Nie mogła go zobaczyć, ale czuła jego obecność na drugim końcu pokoju.. Nie wiedziała jak teraz wygląda, po tych wszystkich wydarzeniach, które musiała znosić. Właściwie było jej to obojętne i tak już ją widział w najgorszej scenerii.
- Czemu tu jesteś? – zapytała chłodno.
Słysząc ton jej głosu spoważniał, natychmiastowo napinając mięśnie.
- Zdziwiona na tyle, by tak mnie witać? – jęknął, odwracając wzrok od jej  postaci.
- O nic nie prosiłam. Interes mojego państwa, to wyłącznie moja sprawa. Nie musisz tu siedzieć i patrzeć się z pożałowaniem. Najlepiej by było, gdybyście się nie wtrącali…
- Przestań pieprzyć! – krzyknął, przerywając jej.
Zamilkła. Usłyszała jak zerwał się z miejsca podchodząc do jej łóżka. Jego oczy płonęły jawnym gniewem i frustracją, ale nawet tego nie była w stanie dobrze zobaczyć. Irytacja pchnęła go do podniesienia głosu, choć nie zamierzał zabrzmieć na tyle groźnie.
- Do czego próbujesz dojść? – syknął nachylając się do jej twarzy – Do jakich jeszcze wniosków się zapętlisz? To żałosne, musisz wziąć się w garść! Do jasnej cholery, Węgry bywało z tobą gorzej!
Zaśmiała się kpiarsko, ale łzy zbierające się do jej oczu zdradziły prawdziwość uczuć, które się w niej kumulowały.
- Mówisz mi o żałosności Prusaku? Patrzysz na mnie z politowaniem, choć tak naprawdę w ogóle cię to nie rusza. Jesteś denerwujący. Zachowujesz się wręcz absurdalnie… Nieśmiałością nigdy nie grzeszyłeś, tymczasem wyglądasz na przerażonego moją sytuacją, dlaczego? Ile to panienek w swoim namiocie zwykłeś mieścić? Oczywiście wbrew ich woli, bo tak było zabawniej…
Nogi ugięły się pod nim momentalnie, czując ciężar prawdy kryjącej się w jej słowach. Nie mógł zaprzeczyć, bronić się lub okłamywać prostym odstępstwem od rzeczywistości. Ona przeżyła dokładnie to samo co tamte dziewczyny. Opuścił wzrok czując jak jej wzrok pożera go na wylot.
- Nie wypominaj mi tego teraz, to coś zupełnie innego… tu chodzi o ciebie.
Wyraz jej twarzy wydał mu się jeszcze bardziej oziębły.
- Nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tak bardzo żałowałam urodzenia się dziewczyną. Robiłam wszystko, by nigdy przeciwko mnie tego nie wykorzystano, a jednak…
Ścisnął jej dłoń próbując przekazać swoją skruchę, ale Węgry była teraz zupełnie inna. Postawiła między nimi blokadę, którą bał się przekroczyć. Tym razem solidniejszą i wytrzymałą na głupie podejścia. Nie mogła pogodzić się z tym, z czym musiała się zmierzyć i szczerze żałować, że nawet w połowie nie czuł tego co ona. Podniósł głowę widząc, że za milczeniem krył się po prostu sen. Zamknęła na powrót oczy, by móc oddalić się od zgiełku i wątpliwości. Twarz zobojętniała na wszystko kompletnie nie pasowała do jej gęstych brązowych włosów pachnących bzem, które pamiętał.
- Węgry – westchnął ciężko opierając głowę o jej rękę – Nie mogę ci niczego zwrócić, ale mogę sprawić… zastąpić to co ci odebrano. Jeśli tylko będziesz chciała.
Nie spodziewał się, by te słowa w jakiś sposób miały pomóc lub przynajmniej wyzwolić w niej co mniejszą reakcję. Ciepłe łzy spływały po jej twarzy tworząc prostą drogę. Otworzyła lekko powieki ukazując jedne z najpiękniejszych oczu jakie widział. Błyszczały od napływu łez, mieniąc się szmaragdowym lustrem.
Widział w nich swoje odbicie. Nie przypominające już groźnego przeciwnika, ale zdesperowanego człowieka. Pierwszy raz w życiu doznał czegoś podobnego. Podniósł się nachylając do jej ust. Nie protestowała, choć słabe ciało nie pozwalało jej na nic więcej jak tylko na oddanie pocałunku. Pieścił każdy kawałek jej skóry oddając ją rozkoszy. Nie zamierzał traktować jej jak każdą, z którą sypiał w swoich sypialniach. Sam fakt, że właśnie Węgry musiała paść ofiarą Rosji w taki sposób doprowadzała go do szaleństwa. Dotyk i wszystko co po sobie pozostawił chciał zniszczyć i wytępić na zawsze.
Byli sami. Bez idiotycznych słów do wypowiedzenia po prostu się sobie oddali. Tak trzeba. Każdy następny pocałunek był bardziej pożądliwy, a dłonie Prusaka zapamiętale śledziły jej poranione ciało. Węgry odsłoniła bluzę z jego torsu muskając umięśniony brzuch i ramiona. Chciała mieć go całego dla siebie. Egoistyczne nastawienie z jej strony nie było jednak bezstronne.
Nie poczuła, kiedy zdjął jej koszulę nocną podarowaną od Sory. Zupełnie przed sobą obnażeni nie czuli ani grama wstydu. Setki lat wspólnych potyczek i kłótni ciągnęły się nie przerwalną liną, na końcu której mogli być w końcu wyłącznie dla siebie. Zwyczajnie i w sposób prosty poczuć bratnią duszę i ciepło bijące od rozgrzanych ciał. Odradzając się na nowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz