niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 90

Będzie długa :D






Otworzyłem gwałtownie oczy wybudzając się z ciężkiego snu. W żaden sposób nie poczułem się wypoczęty lub w jakikolwiek sposób odprężony. Przyniósł za sobą tylko lęk i niepokój. Serce biło mi równie szybko jak podczas zaciętej walki. Nie pamiętałem tylko, o czym właściwie był ten sen.

Zerknąłem na biurko zawalone stosem papierów. Na podłodze również nie było miejsca, gdzie postawić stopę. Tylko stłuczona lampa łamała cały ten bajzel.

- Musiałem ją strącić w czasie drzemki…

Poniosłem z ziemi połamane resztki kalecząc przy tym skórę. Westchnąłem zażenowany, ale za nic nie mogłem skupić myśli. Czułem jakby coś mi uciekało, a uczucie bezradności pogłębiało się za każdym razem, jak tylko przypomniałem sobie nieprzyjemną pobudkę.

Dotknąłem swojego serca starając się pozbyć uczucia niepokoju. Nie odszedł. Mój tajny schowek, w którym pracowałem był teraz zupełną ciemnicą przez, którą nie mogłem zobaczyć drzwi. Wstałem chwiejnie uważając by nie przyłożyć głową w sufit. Wyczułem dłonią gałkę od klamki przekręcając ją w prawą stronę.

            Światło uderzyło w moją twarz powodując nieprzyjemne szczypanie oczu. Przetarłem je otrząsając się ze zmęczenia, które wisiało nade mną od kilku tygodni. Nie spałem przez większość czasu, kombinując jak poukładać swoje problemy z rządem i relacjami z Rosją. Nigdy bym nie przypuszczał, że pokojowe paktowanie o wolność może kosztować tyle wysiłku.

 Szczególnie jeśli oczekiwało się odzyskania jej bezkrwawo.

 Podszedłem do drewnianego blatu w kuchni nalewając sobie wody do kubka. Podczas jej nieobecności zdążyłem umeblować już każdy kąt. Wliczając w to powieszenie obrazu, którego dostałem od „starego przyjaciela”. Czas płynął nam zdecydowanie wolniej od mieszkańców mojego domu.

         Przez chwilę wyłączyłem się odpływając myślami do jej łagodnej twarzy i troskliwego uśmiechu mówiącego mi „wszystko będzie w porządku”.

Nie zareagowałem, kiedy woda zaczęła przelewać się spływając szybko po mojej dłoni. Zdałem sobie sprawę, że to nie tego teraz potrzebowałem żeby złagodzić swoje pragnienie, albo żeby je zdusić. Rzuciłem kubek do zlewu podchodząc do barku. Był wypełniony po brzegi wyselekcjonowanymi przeze mnie trunkami. Wyjąłem kieliszek nalewając do niego wina. Czując gorzkawy posmak od razu poczułem się lepiej.

Spojrzałem kątem oka na kalendarz wiszący na ścianie. Była prawie połowa grudnia. Naprawdę się martwiłem, sam fakt mieszkania w tym domku bez niej był przytłaczający. Praca nie dawała mi spokoju, a  Sora widocznie miała swoje powody by tak często opuszczać te strony.

            Skrzywiłem się widząc zielone ślepia w lustrze, które emanowały zgorzknieniem. To chyba ja i moje nastawienie do świata. Nie było dobrze. Musiałem jakoś odreagować, ale miałem zupełnie odcięty dostęp do reszty państw. Totalne więzienie we własnym domu.

Musiałem porządnie wkurzyć Rosję. Nie było mowy o spotkaniu kogokolwiek z mojego gatunku, poza nim. Zamykając granice odciął mnie od jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Wiedziałem, że zrobi wszystko byłe tylko zostawić mnie przy sobie. W grę wchodziła w końcu jego pozycja wśród państw. Mój dom nie był tylko kawałkiem ziemi, ale jego łącznikiem z Europą. Ponownie stawałem się przedmiotem w chorej zabawie.

Podszedłem do wieszaka ściągając mój ulubiony czarny płaszcz i czerwony szalik. Sięgnąłem po moje oficerki i mocując się ze sznurowadłami, wyszedłem z domu.

Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęło tak padać. Śnieg pokrył ziemie, aż po kostki. Drzewa przysypane białym puchem mieniły się światłem rozpraszając ciemność nocy. Mimo to, widziałem naprawdę wiele. Kłębki pary wylatywały spokojnie z moich ust. Czułem się jak smok, albo coś jeszcze bardziej totalnie odjazdowego.
Nie wiedziałem tylko gdzie pójść.

             Stanąłem w miejscu czując jak śnieg trzeszczy pod moimi butami. Las otaczający drewniany dom był bardzo gęsty, ledwo mogłem coś zobaczyć. Noc nadawała temu wszystkiemu mroczny wydźwięk. Chmury zasłaniały niebo nie dając się przedostać nawet drobnej złudzie światła. Śnieg był wygładzony niczym satynowa pościel rozłożona i nie tknięta.

Po chwili coś przykuło moją uwagę. Spojrzałem na ślady butów prowadzących do lasu od mojego domu. Były ledwo widoczne, ale wiedziałem, do kogo należały. One jako jedyne wytyczały mi jakąś drogę. Podszedłem do śladów stawiając but w miejsce wgniecenia w śniegu. Droga nie różniła się specjalnie od reszty prawdopodobnych ścieżek. Tylko, że ta zmierzała w jednym kierunku, do jedynego domku w pobliżu pięćdziesięciu kilometrów.

Przez całą drogę nie mogłem znaleźć żadnej różnicy w otoczeniu. Drzewa wciąż kryły za sobą ciemność, która nie dawała śladu życia. Nawet jeśli się skupiłem, nie mogłem usłyszeć ani jednego zwierzęcia.

Z każdym krokiem, który wykonałem począwszy od tego przy domku, czułem jak wielki błąd popełniałem. Przecież ktoś taki jak ja, nie powinien wychylać nosa i narażać się, na nic nie znaczące potyczki z wojskiem Rosji. Jestem Polska, co mi strzeliło do łba, żeby – nie, to złe określenie. Strzelić to mi mogą w każdej chwili, bo jak głupi chodzę sam w nocy.

Po chwili usłyszałem skrzek łamanych gałęzi. Podniosłem natychmiast wzrok obserwując wszystko dookoła z maksymalną czujnością.

- Polska? – usłyszałem znajomą chrypę - Co ty tu do cholery robisz? Nachlałeś się czy co?

- Prusy…? - rozejrzałem się po ciemnej gęstwinie drzew i krzaków.

Poczułem niespodziewaną ulgę, która natychmiast uwolniła moje mięśnie od napięcia. Zboczyłem ze ścieżki krążąc wokół drzew jak ślepiec. Słyszałem jego ciężkie kroki i głos, który nikł niczym echo w ciemnościach. Choć z moim wzrokiem nie powinno być z tym problemu, nie mogłem go wypatrzyć.

                Po chwili wyszedł zza drzewa wtapiając we mnie krwisty wzrok. Powinienem się domyślić, żeby szukać jego srebrnych kudłów, których nie sposób było przeoczyć. Jego mina wyraźnie wskazywała zmieszanie i zdziwienie.

Oczywiście zaraz po zobaczeniu się w pełnej okazałości skrzywiliśmy się mrużąc podejrzliwie oczy. Naprawdę trudno było się powstrzymać, pomimo tego, że pomagał mi w dokończeniu domku.

Po chwili zagapiłem się na jego krwiste oczy, które jak zawsze mieniły się tajemniczymi iskierkami przypominającymi te dziecięce. Poczułem jakby ktoś przeszył mnie włócznią na wylot, bo moje myśli odszukały osobę o podobnych do jego własnych. Te, za którymi tak tęskniłem i ciepło wspominałem w trudnościach życia. Chyba udzielała mi się powoli otaczająca mnie atmosfera.

- Czy możesz przestać…? Czuje się molestowany - syknął odwracając twarz z obrzydzeniem.

Słysząc jego komentarz niemal natychmiast zaprzeczyłem kręcąc w zaprzeczeniu głową i rękoma. Właściwie miał rację, porównanie Sory do Prus było przegięciem  z mojej strony. Mimo wszystko, zgorszyłem się na samą myśl o jakimkolwiek molestowaniu Prusaka, wątpię żeby ktoś się kiedyś odważył.

- Co tu robisz? – zacząłem patrząc na niego podejrzliwie – Jest druga w nocy. Chodzenie po lesie o tej godzinie trudno nazwać nie podejrzanym.

Prusak skrzywił się nie mogąc pojąc mojego myślenia.

- Poważnie…? – jęknął pod nosem ukazując kieł – I mówi mi to Polska stojący w środku lasu? Bardziej obawiałbym się twoich intencji. W przeciwieństwie do ciebie ja czuje się bezpieczniej wychodząc w nocy. Ty możesz leźć sobie kiedy zechcesz… Ostatecznie stwierdziłbym, że wciąż jesteś równie stuknięty jak zawsze.

Mówiąc to zakreślił koła wokół swojej głowy, patrząc na mnie z dystansem. Zdenerwowanie to za małe słowo, kiedy musiałem znosić jego przechwałki i wymądrzanie się. Zmarkotniałem na samą myśl, że muszę mu tłumaczyć swoje zachowanie. Gad miał racje, chodzenie w nocy w jego sytuacji mogło wydawać się najlepszą opcją, ja nie miałem wymówki.

- Znając ciebie przyszedłeś się tu umartwiać i użalać nad sobą nie omieszkując porównywać swojej depresji do otoczenia. Opis przyrody raczej ci służy.

- Co?! Przestań sobie żartować, albo ci przywalę! Wiem, że nabijasz się z moich książek!

W mojej głowie jak na złość pojawiła się domniemana książka, o której mówił, jak i wiele poezji, które również zawierały stos mojego bełkotu.

- Czepiasz się mnie o swoją psio wartą poezję? Mógłbym je określić jednym słowem. Od tego marudzenia flaki mi się przewracają – wzruszył ramionami.

Nie czułem się dzisiaj za dobrze w ciętej ripoście, więc sięgnąłem po śnieg zlepiłem z niego kulkę, wsadzając do jego wnętrza kamyk i rzuciłem w jego twarz. W odpowiedzi prychnął pod nosem omijając śnieżkę, która rozsypała się na pył gdy tylko uderzyła o krzew. Nie to jednak było moim punktem zwrotnym. Uderzyłem lekko w drzewo obok, powodując ogromny wstrząs. Prusak zmarszczył nerwowo brwi nie rozumiejąc do czego dążę. Po chwili cały śnieg osadzony na gałęziach drzewa zsypał się prosto na niego.

- Cholera! Zimne! Gnido nogi z dupy ci powyrywam! – odskoczył z białej kupy jak oparzony szamotając się energicznie z odgarnianiem śniegu z ubrania.

- Ja również cię kocham… – odparłem otrzepując dłonie z mokrych kropel.

Nagle jakiś błysk zupełnie odwrócił moją uwagę od samego Prusaka. Tuż pod jego płaszczem było coś, co jeszcze chwilę temu zaiskrzyło mi w oczach. Przyjrzałem się święcącemu punktowi nieufnie.

- Topór. Poważnie? – zapytałem zdziwiony analizując, kiedy to mogłem mu go dać. W jego domu najgroźniejszą rzeczą powinien być widelec.

Widząc moją zabójczą minę myśliciela i sposób w jaki coraz bardziej się nakręcałem, westchnął z rezygnacją wyjmując z paska mały toporek. Kręcił nim na jednym palcu, trzymając za rzemyk, zapewne tylko po to żeby mnie rozdrażnić.

- Wiesz, wiem, że obecnie przyziemne problemy cię nie obchodzą, ale istnieje takie coś jak: drewno do kominka. Tak się składa, że w moim „pałacu” jest minus dwa stopnie. Nie czuję już tyłka… - poklepał się w pośladek udowadniając swoją rozpacz.

Zaśmiałem się pod nosem zakrywając usta ręką. Nie mogłem się powstrzymać wyobrażając sobie Prusaka pod kocem. Nie dałbym mu ostatniej nędznej rudery, ale jego chatka była rzeczywiście wiekowa. Nic dziwnego, że stare deski przepuszczały dużo zimna.

Nie było mi go żal, wiedziałem, że na pewno robił już coś w kierunku naprawienia go. Oficerki, które nosił były koszmarnie zniszczone, przez chłód i jego ciągłą pracę nad poprawą jego mieszkania. Miałem głęboką nadzieję, że się przy tym namęczy.

Nastała dziwna cisza, przerywana wyłącznie naszymi oddechami. Żaden z nas nie miał zamiaru podtrzymywać rozmowy i udawać zażartą przyjaźń.

- Może też ci się przyda – jęknął po chwili niechętnie, rzucając mi drugi toporek, schowany z drugiej strony płaszcza.

Chwyciłem za topór, podrzucając go dla sprawdzenia ciężkości. Spojrzałem na niego z powątpieniem, zamachując się nagle na drzewo obok. Prusy odskoczył do tyłu nie widząc co zamierzam. Topór musiał być zrobiony należycie bo pod siłą mojego ataku nie przełamał się, ale dzielnie stawił opór staremu drzewu. Wyrwałem go w taki sposób by ciężar przeważył na naszą stronę.

Po chwili drzewo zleciało w dół, uderzając o ziemie z głuchym trzaskiem. Śnieg na ziemi rozsypał się na wszystkie strony. Powodując ogromny huk, który odstraszył ostatnie ptactwo, którego wcześniej nie dostrzegłem.

Widząc, gdzie spadnie odsunąłem się spokojnie dwa kroki do tyłu, unikając zderzenia ze śniegiem. Niestety Prusak nie miał tyle szczęścia, cały śnieg obsypał go zasypując jego twarz.

- Naprawdę, ledwo się powstrzymuję, żeby czasem nie urwać ci łba! – przeklął w swoim języku, na tyle zrozumiale, że aż brałem podziw, w jego znajomość pewnych wyrażeń. Otrzepał włosy, zaciskając zęby ze złości.

- Najpierw musiałbyś go dosięgnąć - zakpiłem z niego machając lekceważąco dłonią.

Podszedłem do drzewa, wbijając zakrzywiony topór w ziemię. Kucnąłem obok niego, sprawdzając jego stan.

- Możemy porąbać to drzewo. Starczy na dość długi czas - stwierdziłem pewny swego. Nie słysząc żadnej reakcji obróciłem się w stronę Prusaka, po czym po chwili poczułem coś strasznie zimnego na twarzy.

- Zatkaj się tym! - powiedział, czując satysfakcje z tego, co zrobił. Szczerze, jakoś mnie tym nie uraził.

Uśmiechnąłem się czując radość w sercu z powodu czegoś tak dziecinnego, ale nie chciałem mu tego pokazać, kontynuując swój wywód.

- … Może i starczy do wiosny. Chyba wezmę część. Moje zapasy też zaczynają się kurczyć - odparłem beznamiętnie, ścierając śnieg z twarzy.

Prusak zagryzł zęby starając się opanować, ale czułem, że średnio mu to wychodziło.

- Jesteś najgorszym państwem z jakim przyszło mi tu utkwić… - wysapał uderzając nogą w konar drzewa – Takie życie jest gówno warte.

Tuż pod jego butem rozpostarła się długa szczelina, która ostatecznie popękała rozdwajając drzewo na części. Średni popis, ale jak na jego obecną formę wywarło na mnie wrażenie. Podczas rąbania drzewa mógł chociaż się wyżyć. Pracowaliśmy w pozornej ciszy, która traciła na znaczeniu, gdy stykano mnie i Prusaka razem. Nawet teraz nie przerwał wiązanki obelg.

- Szkoda, że Węgry tego nie widzi… - parsknął potrząsając nerwowo głową, pozbywając się kolejnych białych drobinek ze srebrnej czupryny. Gdybym miał tak srebrne niemal białe włosy, nawet bym się nimi nie przejmował. Mógłby wtopić się w otoczenie dokoła nas, a i tak miałbym problem ze znalezieniem go. Jedynym wyznacznikiem, był jego ciemnoniebieski płaszcz - A właśnie… - przypomniał sobie kierując na mnie swoje czerwone oczy - Czy wiesz może… widziałeś, albo pisali do ciebie…

Przestałem rąbać drewno wbijając toporek w drzewo obok. Widząc moje zachowanie jeszcze bardziej się speszył przygryzając ze zdenerwowania zęby. Zainteresowałem się mimowolnie spoglądając na niego ciekawsko.

- Wyrzucisz to z siebie, zanim tu sczeznę? – popędziłem go nie mogąc przestać czerpać z tego zabawy.

Widząc moje rozbawienie od razu zmienił postawę nie dając mi satysfakcji ani chwili dłużej.

- Węgry – odparł pewnie – Wiem, że masz jakieś nowe informacje. Szwajcar kręcił się tu ostatnio. Zawsze kiedy widzę tu jego, wiem że informuje cię o czymś ważnym. Pytanie jest następujące: Czego się dowiedziałeś?



To, że szwendał się po tym lesie częściej niż potrzeba to jedno, ciągłe dopytywanie się to drugie. Nigdy nie dawał mi spokoju, jego zapalczywość bywała czasami zbytnio przesadzona, ale teraz wydawała mi się kompletnie inna. Zwykle pytał się o ogół spraw panujących na świecie, teraz celował wyłącznie w Węgierkę. Odsłoniłem parę kosmyków z twarzy zaczepiając je za ucho, chciałem mieć na niego oko, ale czułem, że nie wyduszę z siebie tego co chciał usłyszeć.

- Tego co zawsze - odpowiedziałem z odrobiną żalu - Widać stoimy na tym samym. Oboje głodujemy, jesteśmy zabawkami Rosji, musimy żyć z tym, że będziesz nam się plątać koło tyłka dopóki ktoś nas nie wykończy…

Mówiąc to oparłem się o drzewo. Na twarzy Prusaka pojawił się niemy grymas, ale nie powiedział ani słowa. Moje zobojętnienie i tak do niego nie dotarło, wyczuł w moim głosie kłamstwo i byłem tego świadomy. Cholernie trudno było grać w te gry, on też o tym wiedział.

- Pozamykali mi granice jakieś trzy tygodnie temu… jedynymi osobami, które są teraz tutaj to ja, ty i Sora. Chociaż, nie widziałem jej od tych trzech tygodni, jedyne towarzystwo, jakie mi pozostało to ty.

Pomyślałem od razu o wydeptanych śladach przed moim domem. Dziwnym trafem żadne z nich nie podchodziło bliżej niż na trzy metry przed drzwiami. On też przychodził pod mój dom, tylko jego duma jeszcze na tyle nie ucierpiała, żeby prosić mnie o towarzystwo. Byliśmy siebie warci.

- Czyli tradycyjnie jesteś zupełnie zbędny, że tez mnie naszło się zapytać –jęknął pod nosem - I dobrze. Miło mieć pusty dom, nikt nie wchodzi mi na głowę - powiedział z nutą ekscytacji, choć naprawdę musiał się na to wysilić. Ból w jego oczach był nader rażący.



 - Nie pieprz - rzuciłem do niego - Nie jesteśmy dziećmi, żeby gadać coś podobnego. Nie my. Nie po tym, co przeżyliśmy.

Skrzywił się urażony moim tonem, ale nie zaprzeczał. Jak zawsze, gdy chodziło o poważne rzeczy. Ponownie zajął się rąbaniem ostatnich kawałków, zamykając tym razem usta. Znając go tyle lat wiedziałem, że myśli nad czymś pieczołowicie. Konkretnie o Węgierce. Nie mog

łem mu powiedzieć wszystkiego, zbyt dobrze wiedziałem co by nastąpiło chwil

ę później. Prusak nie mógł zbyt dużo wiedzieć. Moja sprawa jest mu obojętna, ale brunetka to zupełnie inna bajka.

Na samą myśl o niej, zaszkliły mi się oczy, a serce ścisnął głęboki ból, ale musiałem pohamować swoje emocje. Odczytałby z nich więcej niż chciałbym, żeby wiedział. Przez więzy jakie między sobą zacieśniliśmy nie mogłem znieść tego, co ją spotkało.




 - Wracajmy, drewna starczy mi na tydzień. Wrócę tu jutro po resztę – stwierdził gładząc dłonią świeże drewno, z którego jeszcze rozchodził się przyjemny zapach. Zaciągnął nosem, rozkoszując się nim.

Po chwili zdałem sobie sprawę, że żaden z nas nie pomyślał jak przenieść taką kupę drewna do naszych domów. Podszedłem do niego szturchając butem jego nogę. Czując to odwrócił się do mnie ze skrzywioną miną pokazując mi środkowy palec z wyrazami miłości.

 - Przyniosłeś jakieś wiadro albo worek? – zapytałem udając, że tego nie zauważyłem.

Odpowiedziało mi jego milczenie i zgaszona mina. Jęknąłem zrezygnowanie przecierając dłonią zmarzniętą twarz.

- Spadaj, zaraz coś wymyśle – parsknął.

Myślenie długo mu nie zajęło. Odsunął butem śnieg na jedną stronę, zdejmując z siebie swój płaszcz. Dlaczego mnie nie zdziwiło, że pod nim miał na sobie tylko czarny podkoszulek. Wytrenowane ciało mogło przyprawić o dreszcze, do tej pory pamiętam silę jego uderzeń. Podczas mojego myślenia zdążył już położyć płaszcz na ziemi, kładąc na nim kawałki drewna ze stosu.

Otworzyłem lekko usta nie mogąc uwierzyć w to, co robił, jednak zimno szybko mi je zamknęło.

- No, co tak stoisz? - syknął na mnie, otrząsając mnie ze zdumienia - Jeśli chcesz zapłakać nad losem tego płaszcza dam ci go później. Tylko zadzwoń, zrobię zdjęcia… - ostatnie słowa powiedział ciszej, szydząc ze mnie w myślach.

Zrobiło mi się trochę głupio, więc nie skomentowałem tego w żaden sposób. Również zdjąłem z siebie płaszcz nakładając na niego swoją część narąbanego drewna.

- Właściwie to nawet dobrze, że cię nie zabiłem – powiedział cicho pod nosem – Tak wydaje się wszystko o wiele zabawniejsze, wiesz?

Opuściłem głowę jeszcze niżej, czując jak wszystkie zebrane kosmyki znowu zasłaniają moja twarz przed lodowatym zimnem. Prusak zaśmiał się chrapliwie pod nosem, wypuszczając z ust ogromną ilość pary.

- Debil! – przeciągnął to słowo stanowczo za długo – Żartowałem. Takie życie zwykłem nazywać piekłem. Czasami się zastanawiam, co ty tak naprawdę o tym myślisz Polsko, ale samo wchodzenie do twojej głowy grozi mi martwicą mózgu. Cholernie bawi mnie twoja tendencja do szybkiego zapominania starych spraw, z twoją historią to samo. Ciekawie, kiedy wpakują cię za to do piachu…

- Nie szybciej jak ciebie – odparłem obojętnie, zawiązując końce płaszcza, na wzór worka – Nie wiem, czy wiesz, ale każde z państw wiedziało, że im więcej kłapiesz dziobem tym słabszy się stajesz.

Usłyszałem jak zadławił się powietrzem, prychając zajadle pod nosem. Wstał podrzucając swój płaszcz na plecy.

- Tak czy siak, nie czuje wyrzutów sumienia. Samo słowo jest mi obce. Gdybym tylko wiedział, co planuje Rosja… Twoje życie na pewno by tak nie wyglądało.W jakiś sposób, naprawdę ocalił ci dupsko. Bo zabicie mnie było kluczem do pokonania mojego brata…

          Po chwili poczułem dziwnie mroźny wiatr na skórze. Wyprostowałem się patrząc na wschód, z którego dochodziło świszczące powietrze. Czułem jak moje policzki zaczynały niemalże zamarzać. Szczypanie podobne do odmrożenia, nie było mi obce.

- Zamknij się na chwilę – uciąłem mu, podnosząc ostrzegawczo dłoń.

Prusy odchodził powolnym krokiem w kierunku swojego domu, jednak widząc, że stoję w miejscu zatrzymał się. Odwrócił się w moją stronę przyjmując siłę wiatru na twarz. Dopiero wtedy zrozumiał moje zachowanie, zasłaniając się rękawem.

Siła z jaką uderzał wiatr narastała z każdą chwilą, zupełnie jakby była przez kogoś pchana. Poderwała śnieg z ziemi tworząc prawdziwą zamieć. Oboje zupełnie zdezorientowani, zasłoniliśmy twarz, próbując zobaczyć cokolwiek przez nieustającą zwieje. Niestety wiatr, zdawał się być nieposkromiony i w żadnym wypadku nie chciał ulec.
- Co to ma być do cholery! - krzyknął, słysząc jak próbuje przebić się przez śnieżyce - To nie możliwe w tym klimacie!!!

Mimo siły z jaką wiał wiatr, spróbowałem otworzyć oczy. Przez chwile mogłem dostrzec coś w czarnej otchłani, wewnątrz samego zbiorowiska wiatru.  Puch, który w nas uderzał wiał naprawdę z ogromną siłą, wręcz nie dawał nam szansy na przebicie się przez niego. Kątem oka zauważyłem jak Prusak był kompletnie oblepiony śniegiem, nie żeby ze mną było inaczej.

Znowu zaczął swoją wiązankę przekleństw, chowając się za drzewo obok mnie. Nie byliśmy w najlepszej sytuacji, a on zbyt natarczywie trzymał się za poranione od odmrożeń dłonie. Moje rany również piekielnie bolały przypominając o dawnych torturach zadawanych przez Tą konkretną osobę.

                Prusy spojrzał na mnie porozumiewawczo przygryzając z bólu wargi. Na mojej twarzy również malowało się przerażenie i strach. Oboje znaliśmy już przyczynę tej potężnej zawiei.

Sama zamieć wyglądała niesamowicie. Nie mogłem uwierzyć, że w moim domu mogłoby dojść do podobnego zjawiska. Czarna przestrzeń, przypominająca ogarniający wszystko cień. W żaden sposób nie reagowała na mnie tak, jak to było do tej pory, z każdym innym warunkiem atmosferycznym. To co nas atakowało nie należało do mojej ziemi, ale do kogoś bardzo mi znajomego.

                Nagle z białej zamieci, zaczynało się coś pojawiać. Z początku nie widziałem wyraźnie kształtu, ale z każdą chwilą, moja wyobraźnia coraz bardziej zaczynała mnie zaskakiwać. Zobaczyłem figurę kobiety, o niewyraźnej twarzy.

Chyba naprawdę musiałem za nią tęsknić, bo teraz biegła w moich kierunku, otoczona białym śniegiem niesionym na wietrze. Wyglądała niesamowicie realistycznie, w końcu zobaczyłem jej duże oczy, w których kryło się przerażenie i pośpiech.

 "Uciekaj , stąd!" 

 Otworzyła swoje piękne usta, w niemej rozpaczy.

- Prusy, powinniśmy stąd iść... - wyjąkałem niepewnie, sam nie rozumiejąc co się właśnie dzieje. W jakiś sposób wiedziałem, że powinniśmy byli zrobić to jak tylko zaatakowała nas burza śnieżna, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca.

Jej postać utworzona z płatków śniegu wydawała się równie zdenerwowana jak my, ale nie czuła paraliżującego strachu. Tym razem krzyknęła o wiele głośniej wytrącając mnie z amoku.

"Na co czekasz? Już! Uciekaj!!!”

Jak oparzony ruszyłem się z miejsca, tak szybko, że cały śnieg jaki na mnie osiadł, spadł na ziemię. Cały czas próbując zobaczyć coś przez nieustającą śnieżycę, spróbowałem sięgnąć za ramię Prusaka. Poczułem w końcu jego podkoszulek zaciskając na nim pięść.

- Rusz się Prusy, zmywamy się stąd! - krzyknąłem, szarpiąc go w drugą stronę.

Musiałem go naprawdę mocno pociągnąć, bo stał jak wryty. W końcu oprzytomniał, biegnąc już o własnych silach. Wiatr nie ustępował, mimo to byłem pewien, że przebiegliśmy już naprawdę duży kawał drogi.

- Co teraz? Zaraz tu zamarzniemy! - krzyknął, zasłaniając sobie dłonią twarz.

- Musimy znaleźć miejsce, gdzie to coś nas nie dosięgnie! To na pewno Rosja, oboje o tym wiemy!

Nie budziło żadnych wątpliwości, że ten cholerny mróz, i śnieg, były jego sprawką. Szukał mnie. Teraz to zrozumiałem. Całe szczęście, że  nie było mnie w domu, a wszystkie światła były wyłączone.
Po chwili znowu ją zobaczyłem. Biegła tuż obok mnie. Jej postać, stworzona z malutkich drobinek śniegu, była jak pchana przez wiatr, zupełnie lekką niczym nimfą.

Nagle zorientowałem się, że nie tylko ja wpatruje się w jej postać. Krwiste oczy Prusaka próbowały za wszelką cenę pozbyć się jej złudy, ale na próżno.

- Powiedz mi, że do cholery nie tylko ja to wiedzę! –syknął przerażony, o mało co nie potykając się o jakiś korzeń.

Przeskoczyliśmy nad załamanym drzewem, nie tracąc czasu, na zbieranie się z ziemi. Spojrzałem ponownie na jej postać wskazującą kierunek, gdzie mamy biec. Więc, nie tylko mi się ukazała.

- Też to widzę, biegnij tam, gdzie pokazuje! - odkrzyknąłem, łamiąc sterczące gałęzie, na wysokości mojej twarzy.

Nie mówiąc nic więcej skręciliśmy gwałtownie w miejsce, które wskazała. Przez zamieć nie mogliśmy za wiele widzieć, dlatego biegnąc na oślep jedynym ratunkiem była Sora, która ciągle kierowała nas na właściwą drogę.

Nagle przestałem czuć grunt pod nogami, zapadając się gdzieś w dół. Prusak miał ten sam problem, bo słyszałem jak się o coś obija. Los nie był mi dłużny, też czułem jak coś okropnie wbija mi się w plecy. W końcu lot w dół skończył się głośnym hukiem naszego spotkania z ziemią.

Leżeliśmy tak kompletnie zdezorientowani i obici chyba w każdym miejscu. Sam nie mogłem stwierdzić w jakiej części lasu się znajdywaliśmy. Mimo wszystko śnieg przepadł, a my mogliśmy w końcu zaczerpnąć normalnie powietrza.

- Mój tyłek... - jęknął, gdzieś obok. Chyba faktycznie dostał mocno, bo cały czas jęczał dusząc w sobie ból.

- Moje plecy – skwitowałem masując się w miejscu bólu.

- Gdzie jesteśmy? Tu też jest ten cholerny śnieg, i zaraz zamarznie mi twarz! – krzyknął wściekle, uderzając dłonią o ziemię – Przysięgam, że się kiedyś na nim zemszczę!

Otworzyłem oczy, strzepując sobie z powiek kawałki zamarzniętego śniegu. Cała skóra na mojej twarzy zdawała się żarzyć, musiałem kilka razy poruszać ustami, żeby móc się odezwać.

- Prusy, rozejrzyj się... – wysapałem, patrząc zdumiony na to co się znajdywało nad nami.

Znałem te lasy od dzieciaka, a jakoś umknęło mi tak wysokie urwisko. Miało co najmniej kilkanaście metrów, na dodatek strome zbocze w żaden sposób nie zachęcało. Prusak podążył za moim spojrzeniem, ale gdy tylko zobaczył to, co ja, otworzył szeroko oczy.

- Czy my spadliśmy właśnie z tego... - wyjąkał, równie przerażony jak ja – Przypomnij mi żeby już nigdy więcej nie ufać twojej znajomej…

Po chwili przeszedł mnie dziwny dreszcz, ostry i nieprzyjemny. Klęczałem na ziemi jak ślepiec, muskając dłońmi śnieg pod którym kryło się wiele liści. Jak to możliwe, że nie skojarzyłem od razu.

- Ta ziemia, kiedyś już tu byłem - mówiąc to wstałem, na w pół przytomnie - Bardzo dawno temu...

Obróciłem się gwałtownie, patrząc na miejsce koło urwiska. Ruiny. Choć przykryte śniegiem pojedyncze części wyłaniały się przypominając mi o dawnym życiu. To niesamowite, że jeszcze tu były, choć ich kamienna ściana była zupełnie rozłamana, oczami duszy widziałem cały majestat mojego zamku.

Tylko to pozostało po moim pałacu, w którym razem z Sorą tworzyliśmy pierwsze wspomnienia. Choć w moim umyśle przełamywały się te przesiąknięte smutkiem i rozpaczą. Jak daleko znajdywało się miejsce, gdzie pozbawili mnie życia? Gdzie poderżnęli jej gardło? To z tego zamku zabrałem Sore z łapsk trójki oprawców.

Prusy podążył za moim spojrzeniem, ale widząc to samo co ja, zmieszał się, patrząc na mnie ostrożnie. Widać, przestraszył się czegoś, i miał zresztą czego, właściwie kogoś.

         Czułem, jak to, co się działo tyle stuleci temu przechodzi na nowo w mojej głowie, mimo śniegu i zimna, pamiętałem, że wtedy była jesień, a śnieg nie zaścielił tej ziemi.

- To tutaj... - spojrzałem teraz na lasek obok, który rósł tu od bardzo dawna. Drzewa niegdyś młode, były teraz zmarszczone i pełne chorób. Wyglądały przerażająco. Ruszyłem się z miejsca, biegnąc tą samą drogą co niegdyś, w tamtych czasach. Po chwili stanąłem w miejscu, zerkając na swoją lewą stronę. Tu zginął Feniks. Kilka kroków dalej, ja i ona.

- Polsko? – usłyszałem za sobą – Nie chcę się wtrącać w twoje retrospekcje, ale musisz wiedzieć, że nie wyglądasz zachęcająco.

Na dźwięk jego głosu ocknąłem się natychmiast. Stał za mną, niepewny tego, co zrobię… i słusznie, bo sam nigdy wcześniej tu nie przychodziłem, więc chyba mogę mieć chwilę dla siebie, żeby przeżyć to wszystko od nowa. Szczególnie, że czułem wciąż ten zapach. Wszechogarniającą krew, mnóstwo krwi. Pokręciłem nerwowo głową, przedzierając dłonią jasne kosmyki włosów.

-  Nie będę wracać do przeszłości. Ty i tak już przecież nie istniejesz… zabicie cię teraz byłoby głupotą - powiedziałem spokojnie, odwracając się do niego.

Nie mogłem nic odczytać z jego twarzy. To jedna z jego najgorszych wad, bo potrafił przybrać minę, która nie wyraża absolutnie nic. Puste czerwone oczy, które zawsze uważałem za przeklęte pełne krwi swoich ofiar. Niby uchodził i deklarował się jako państwo katolickie, a przelał więcej krwi, niż ja za tamtych czasów.

- Ty chyba nie masz pojęcia przez co ja przeszedłem w czasie wojny światowej nie...? - odezwał się twardo – Zaczynasz działać mi na nerwy. Sory tu nie ma, więc nie licz z mojej strony, że będę się wstrzymywać.

 Zmarszczyłem brwi, uważając na każde jego słowo. Narzędzia zostawiliśmy w lesie, więc żadne z nas nie miało broni, żeby móc walczyć. Nie wiedziałem dlaczego, ale jemu chyba nie chodziło o walkę. Stał w miejscu, przeczesując mnie swoim spojrzeniem.

- Może w końcu jest okazja uświadomić ci, że nie jesteś jedynym, który przez całe swoje popieprzone życie cierpiał. Rosja, choć teraz jest niczym kosą nad twoją głową, wyratował cię od czegoś o wiele gorszego, a musisz mi uwierzyć jestem żywym przykładem. Ta kraina nie należałaby do ciebie, gdybym mnie nie przymknął - kontynuował, poprawiając poszarpany podkoszulek – Myślisz, że Rosja tak po prostu by mnie zabił? Załatwił mi darmową wycieczkę na Sybir z przymarzniętymi nogami do skutego lodem jeziora. Nie miałem nic w ustach od kilku miesięcy! Uważacie mnie za robala? Każde z nas robiło to, co musiało, rozbiory, wojny to wszystko, było jedną wielką grą każdego z nas, więc nie masz prawa oceniać mnie w ten sposób! Nie jestem moim bratem, to nie ja chciałem takiego szefa, który cię praktycznie wytępił w czasie tej wojny. Choć moja natura od samego początku jasno wskazywała jak będę kierować swoim życiem.

Teraz to nie ja już wyglądałem na szaleńca. Prusak, ledwo kontrolował oddech, a jego wzrok błądził to po mojej twarzy to po okolicy. Wyglądał na załamanego nerwowo.

- Ten cholerny śnieg i to wszystko, myślisz, że mu zależy wyłącznie na tobie? Nie bądź śmieszny! Uciekłem mu przypadkiem, a wiesz ile mi zajęło by tu wrócić? Co robił?!

Wymierzyliśmy w siebie spojrzenia, pełne pewności i dumy. Wiedziałem, oczywiście, że tak. Nie chciałem jednak tego mówić, bo wiem, że on też jest tego świadomy. Wielki Prusy, zmuszony do ukrywania się, korzystania z pomocy swojego zażyłego wroga. Tak to mogło go trochę podrasować psychicznie. Cała wersja tego co przeszedł nie różniła się od tego przez co musiałem przejść ja, i to na pewno o wiele częściej. Różniło nas to, że ja przez okres ciągłych przegranych wojen nabywałem pokory i cierpliwości, Prusak nie miał czasu na coś podobnego jak porażka. Przypominał zbesztane dziecko, które nie rozumiało swojej kary.

- Ficken alles!* - syknął wymijając mnie.

*(pieprzyć to wszystko)

3 komentarze:

  1. TAK !!! W końcu mogę napisać komentarz. Ty to mnie tymi obrazkami ( szczególnie tym pierwszym) to wystraszyła. Już się bałam, że zrobisz coś złego Prusom. Ale dobrze, że takowy rozdział powstał. Oni siebie potrzebują, bardziej niż im się zdaje. I zastanawiałam się czy Gilbert wie, co się działo podczas wojny. Najwyraźniej wie. I czekam na kolejny rozdział !!

    OdpowiedzUsuń