Otworzyłem gwałtownie
oczy wybudzając się z ciężkiego snu. W żaden sposób nie poczułem się wypoczęty
lub w jakikolwiek sposób odprężony. Przyniósł za sobą tylko lęk i niepokój.
Serce biło mi równie szybko jak podczas zaciętej walki. Nie pamiętałem tylko, o
czym właściwie był ten sen.
Zerknąłem na biurko
zawalone stosem papierów. Na podłodze również nie było miejsca, gdzie postawić
stopę. Tylko stłuczona lampa łamała cały ten bajzel.
- Musiałem ją strącić
w czasie drzemki…
Poniosłem z ziemi
połamane resztki kalecząc przy tym skórę. Westchnąłem zażenowany, ale za nic
nie mogłem skupić myśli. Czułem jakby coś mi uciekało, a uczucie bezradności
pogłębiało się za każdym razem, jak tylko przypomniałem sobie nieprzyjemną
pobudkę.
Dotknąłem swojego
serca starając się pozbyć uczucia niepokoju. Nie odszedł. Mój tajny schowek, w
którym pracowałem był teraz zupełną ciemnicą przez, którą nie mogłem zobaczyć
drzwi. Wstałem chwiejnie uważając by nie przyłożyć głową w sufit. Wyczułem
dłonią gałkę od klamki przekręcając ją w prawą stronę.
Światło uderzyło w
moją twarz powodując nieprzyjemne szczypanie oczu. Przetarłem je otrząsając się
ze zmęczenia, które wisiało nade mną od kilku tygodni. Nie spałem przez
większość czasu, kombinując jak poukładać swoje problemy z rządem i relacjami z
Rosją. Nigdy bym nie przypuszczał, że pokojowe paktowanie o wolność może
kosztować tyle wysiłku.
Szczególnie jeśli oczekiwało się odzyskania
jej bezkrwawo.
Podszedłem do drewnianego blatu w kuchni
nalewając sobie wody do kubka. Podczas jej nieobecności zdążyłem umeblować już
każdy kąt. Wliczając w to powieszenie obrazu, którego dostałem od „starego
przyjaciela”. Czas płynął nam zdecydowanie wolniej od mieszkańców mojego domu.
Przez chwilę wyłączyłem się odpływając
myślami do jej łagodnej twarzy i troskliwego uśmiechu mówiącego mi „wszystko
będzie w porządku”.
Nie zareagowałem,
kiedy woda zaczęła przelewać się spływając szybko po mojej dłoni. Zdałem sobie
sprawę, że to nie tego teraz potrzebowałem żeby złagodzić swoje pragnienie,
albo żeby je zdusić. Rzuciłem kubek do zlewu podchodząc do barku. Był
wypełniony po brzegi wyselekcjonowanymi przeze mnie trunkami. Wyjąłem kieliszek
nalewając do niego wina. Czując gorzkawy posmak od razu poczułem się lepiej.
Spojrzałem kątem oka
na kalendarz wiszący na ścianie. Była prawie połowa grudnia. Naprawdę się
martwiłem, sam fakt mieszkania w tym domku bez niej był przytłaczający. Praca
nie dawała mi spokoju, a Sora widocznie
miała swoje powody by tak często opuszczać te strony.
Skrzywiłem się widząc
zielone ślepia w lustrze, które emanowały zgorzknieniem. To chyba ja i moje
nastawienie do świata. Nie było dobrze. Musiałem jakoś odreagować, ale miałem
zupełnie odcięty dostęp do reszty państw. Totalne więzienie we własnym domu.
Musiałem porządnie wkurzyć
Rosję. Nie było mowy o spotkaniu kogokolwiek z mojego gatunku, poza nim. Zamykając
granice odciął mnie od jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Wiedziałem, że zrobi
wszystko byłe tylko zostawić mnie przy sobie. W grę wchodziła w końcu jego
pozycja wśród państw. Mój dom nie był tylko kawałkiem ziemi, ale jego
łącznikiem z Europą. Ponownie stawałem się przedmiotem w chorej zabawie.
Podszedłem do
wieszaka ściągając mój ulubiony czarny płaszcz i czerwony szalik. Sięgnąłem po
moje oficerki i mocując się ze sznurowadłami, wyszedłem z domu.
Nawet nie zauważyłem,
kiedy zaczęło tak padać. Śnieg pokrył ziemie, aż po kostki. Drzewa przysypane
białym puchem mieniły się światłem rozpraszając ciemność nocy. Mimo to,
widziałem naprawdę wiele. Kłębki pary wylatywały spokojnie z moich ust. Czułem
się jak smok, albo coś jeszcze bardziej totalnie odjazdowego.
Nie wiedziałem tylko gdzie pójść.
Nie wiedziałem tylko gdzie pójść.
Stanąłem w miejscu
czując jak śnieg trzeszczy pod moimi butami. Las otaczający drewniany dom był
bardzo gęsty, ledwo mogłem coś zobaczyć. Noc nadawała temu wszystkiemu mroczny
wydźwięk. Chmury zasłaniały niebo nie dając się przedostać nawet drobnej
złudzie światła. Śnieg był wygładzony niczym satynowa pościel rozłożona i nie
tknięta.
Po chwili coś
przykuło moją uwagę. Spojrzałem na ślady butów prowadzących do lasu od mojego
domu. Były ledwo widoczne, ale wiedziałem, do kogo należały. One jako jedyne
wytyczały mi jakąś drogę. Podszedłem do śladów stawiając but w miejsce
wgniecenia w śniegu. Droga nie różniła się specjalnie od reszty prawdopodobnych
ścieżek. Tylko, że ta zmierzała w jednym kierunku, do jedynego domku w pobliżu
pięćdziesięciu kilometrów.
Przez całą drogę nie
mogłem znaleźć żadnej różnicy w otoczeniu. Drzewa wciąż kryły za sobą ciemność,
która nie dawała śladu życia. Nawet jeśli się skupiłem, nie mogłem usłyszeć ani
jednego zwierzęcia.
Z każdym krokiem,
który wykonałem począwszy od tego przy domku, czułem jak wielki błąd
popełniałem. Przecież ktoś taki jak ja, nie powinien wychylać nosa i narażać
się, na nic nie znaczące potyczki z wojskiem Rosji. Jestem Polska, co mi
strzeliło do łba, żeby – nie, to złe określenie. Strzelić to mi mogą w każdej
chwili, bo jak głupi chodzę sam w nocy.
Po chwili usłyszałem skrzek
łamanych gałęzi. Podniosłem natychmiast wzrok obserwując wszystko dookoła z
maksymalną czujnością.
- Polska? –
usłyszałem znajomą chrypę - Co ty tu do cholery robisz? Nachlałeś się czy co?
- Prusy…? - rozejrzałem
się po ciemnej gęstwinie drzew i krzaków.
Poczułem
niespodziewaną ulgę, która natychmiast uwolniła moje mięśnie od napięcia. Zboczyłem
ze ścieżki krążąc wokół drzew jak ślepiec. Słyszałem jego ciężkie kroki i głos,
który nikł niczym echo w ciemnościach. Choć z moim wzrokiem nie powinno być z
tym problemu, nie mogłem go wypatrzyć.
Po chwili wyszedł zza drzewa wtapiając we mnie
krwisty wzrok. Powinienem się domyślić, żeby szukać jego srebrnych kudłów, których
nie sposób było przeoczyć. Jego mina wyraźnie wskazywała zmieszanie i
zdziwienie.
Oczywiście zaraz po
zobaczeniu się w pełnej okazałości skrzywiliśmy się mrużąc podejrzliwie oczy.
Naprawdę trudno było się powstrzymać, pomimo tego, że pomagał mi w dokończeniu
domku.
Po chwili zagapiłem
się na jego krwiste oczy, które jak zawsze mieniły się tajemniczymi iskierkami
przypominającymi te dziecięce. Poczułem jakby ktoś przeszył mnie włócznią na
wylot, bo moje myśli odszukały osobę o podobnych do jego własnych. Te, za
którymi tak tęskniłem i ciepło wspominałem w trudnościach życia. Chyba
udzielała mi się powoli otaczająca mnie atmosfera.
- Czy możesz
przestać…? Czuje się molestowany - syknął odwracając twarz z obrzydzeniem.
Słysząc jego
komentarz niemal natychmiast zaprzeczyłem kręcąc w zaprzeczeniu głową i rękoma.
Właściwie miał rację, porównanie Sory do Prus było przegięciem z mojej strony. Mimo wszystko, zgorszyłem się
na samą myśl o jakimkolwiek molestowaniu Prusaka, wątpię żeby ktoś się kiedyś
odważył.
- Co tu robisz? –
zacząłem patrząc na niego podejrzliwie – Jest druga w nocy. Chodzenie po lesie
o tej godzinie trudno nazwać nie podejrzanym.
Prusak skrzywił się
nie mogąc pojąc mojego myślenia.
- Poważnie…? – jęknął
pod nosem ukazując kieł – I mówi mi to Polska stojący w środku lasu? Bardziej obawiałbym
się twoich intencji. W przeciwieństwie do ciebie ja czuje się bezpieczniej
wychodząc w nocy. Ty możesz leźć sobie kiedy zechcesz… Ostatecznie
stwierdziłbym, że wciąż jesteś równie stuknięty jak zawsze.
Mówiąc to zakreślił
koła wokół swojej głowy, patrząc na mnie z dystansem. Zdenerwowanie to za małe
słowo, kiedy musiałem znosić jego przechwałki i wymądrzanie się. Zmarkotniałem
na samą myśl, że muszę mu tłumaczyć swoje zachowanie. Gad miał racje, chodzenie
w nocy w jego sytuacji mogło wydawać się najlepszą opcją, ja nie miałem
wymówki.
- Znając ciebie
przyszedłeś się tu umartwiać i użalać nad sobą nie omieszkując porównywać
swojej depresji do otoczenia. Opis przyrody raczej ci służy.
- Co?! Przestań sobie
żartować, albo ci przywalę! Wiem, że nabijasz się z moich książek!
W mojej głowie jak na
złość pojawiła się domniemana książka, o której mówił, jak i wiele poezji,
które również zawierały stos mojego bełkotu.
- Czepiasz się mnie o
swoją psio wartą poezję? Mógłbym je określić jednym słowem. Od tego marudzenia
flaki mi się przewracają – wzruszył ramionami.
Nie czułem się
dzisiaj za dobrze w ciętej ripoście, więc sięgnąłem po śnieg zlepiłem z niego
kulkę, wsadzając do jego wnętrza kamyk i rzuciłem w jego twarz. W odpowiedzi
prychnął pod nosem omijając śnieżkę, która rozsypała się na pył gdy tylko
uderzyła o krzew. Nie to jednak było moim punktem zwrotnym. Uderzyłem lekko w
drzewo obok, powodując ogromny wstrząs. Prusak zmarszczył nerwowo brwi nie
rozumiejąc do czego dążę. Po chwili cały śnieg osadzony na gałęziach drzewa
zsypał się prosto na niego.
- Cholera! Zimne!
Gnido nogi z dupy ci powyrywam! – odskoczył z białej kupy jak oparzony
szamotając się energicznie z odgarnianiem śniegu z ubrania.
- Ja również cię
kocham… – odparłem otrzepując dłonie z mokrych kropel.
Nagle jakiś błysk
zupełnie odwrócił moją uwagę od samego Prusaka. Tuż pod jego płaszczem było
coś, co jeszcze chwilę temu zaiskrzyło mi w oczach. Przyjrzałem się święcącemu
punktowi nieufnie.
- Topór. Poważnie? –
zapytałem zdziwiony analizując, kiedy to mogłem mu go dać. W jego domu
najgroźniejszą rzeczą powinien być widelec.
Widząc moją zabójczą
minę myśliciela i sposób w jaki coraz bardziej się nakręcałem, westchnął z
rezygnacją wyjmując z paska mały toporek. Kręcił nim na jednym palcu, trzymając
za rzemyk, zapewne tylko po to żeby mnie rozdrażnić.
- Wiesz, wiem, że
obecnie przyziemne problemy cię nie obchodzą, ale istnieje takie coś jak:
drewno do kominka. Tak się składa, że w moim „pałacu” jest minus dwa stopnie.
Nie czuję już tyłka… - poklepał się w pośladek udowadniając swoją rozpacz.
Zaśmiałem się pod
nosem zakrywając usta ręką. Nie mogłem się powstrzymać wyobrażając sobie
Prusaka pod kocem. Nie dałbym mu ostatniej nędznej rudery, ale jego chatka była
rzeczywiście wiekowa. Nic dziwnego, że stare deski przepuszczały dużo zimna.
Nie było mi go żal,
wiedziałem, że na pewno robił już coś w kierunku naprawienia go. Oficerki,
które nosił były koszmarnie zniszczone, przez chłód i jego ciągłą pracę nad
poprawą jego mieszkania. Miałem głęboką nadzieję, że się przy tym namęczy.
Nastała dziwna cisza,
przerywana wyłącznie naszymi oddechami. Żaden z nas nie miał zamiaru
podtrzymywać rozmowy i udawać zażartą przyjaźń.
- Może też ci się
przyda – jęknął po chwili niechętnie, rzucając mi drugi toporek, schowany z
drugiej strony płaszcza.
Chwyciłem za topór,
podrzucając go dla sprawdzenia ciężkości. Spojrzałem na niego z powątpieniem,
zamachując się nagle na drzewo obok. Prusy odskoczył do tyłu nie widząc co
zamierzam. Topór musiał być zrobiony należycie bo pod siłą mojego ataku nie
przełamał się, ale dzielnie stawił opór staremu drzewu. Wyrwałem go w taki
sposób by ciężar przeważył na naszą stronę.
Po chwili drzewo
zleciało w dół, uderzając o ziemie z głuchym trzaskiem. Śnieg na ziemi rozsypał
się na wszystkie strony. Powodując ogromny huk, który odstraszył ostatnie ptactwo,
którego wcześniej nie dostrzegłem.
Widząc, gdzie spadnie
odsunąłem się spokojnie dwa kroki do tyłu, unikając zderzenia ze śniegiem.
Niestety Prusak nie miał tyle szczęścia, cały śnieg obsypał go zasypując jego
twarz.
- Naprawdę, ledwo się
powstrzymuję, żeby czasem nie urwać ci łba! – przeklął w swoim języku, na tyle
zrozumiale, że aż brałem podziw, w jego znajomość pewnych wyrażeń. Otrzepał
włosy, zaciskając zęby ze złości.
- Najpierw musiałbyś
go dosięgnąć - zakpiłem z niego machając lekceważąco dłonią.
Podszedłem do drzewa,
wbijając zakrzywiony topór w ziemię. Kucnąłem obok niego, sprawdzając jego
stan.
- Możemy porąbać to
drzewo. Starczy na dość długi czas - stwierdziłem pewny swego. Nie słysząc
żadnej reakcji obróciłem się w stronę Prusaka, po czym po chwili poczułem coś
strasznie zimnego na twarzy.
- Zatkaj się tym! -
powiedział, czując satysfakcje z tego, co zrobił. Szczerze, jakoś mnie tym nie
uraził.
Uśmiechnąłem się
czując radość w sercu z powodu czegoś tak dziecinnego, ale nie chciałem mu tego
pokazać, kontynuując swój wywód.
- … Może i starczy do
wiosny. Chyba wezmę część. Moje zapasy też zaczynają się kurczyć - odparłem
beznamiętnie, ścierając śnieg z twarzy.
Prusak zagryzł zęby
starając się opanować, ale czułem, że średnio mu to wychodziło.
- Jesteś najgorszym
państwem z jakim przyszło mi tu utkwić… - wysapał uderzając nogą w konar drzewa
– Takie życie jest gówno warte.
Tuż pod jego butem
rozpostarła się długa szczelina, która ostatecznie popękała rozdwajając drzewo
na części. Średni popis, ale jak na jego obecną formę wywarło na mnie wrażenie.
Podczas rąbania drzewa mógł chociaż się wyżyć. Pracowaliśmy w pozornej ciszy,
która traciła na znaczeniu, gdy stykano mnie i Prusaka razem. Nawet teraz nie
przerwał wiązanki obelg.
- Szkoda, że Węgry
tego nie widzi… - parsknął potrząsając nerwowo głową, pozbywając się kolejnych
białych drobinek ze srebrnej czupryny. Gdybym miał tak srebrne niemal białe
włosy, nawet bym się nimi nie przejmował. Mógłby wtopić się w otoczenie dokoła
nas, a i tak miałbym problem ze znalezieniem go. Jedynym wyznacznikiem, był
jego ciemnoniebieski płaszcz - A właśnie… - przypomniał sobie kierując na mnie
swoje czerwone oczy - Czy wiesz może… widziałeś, albo pisali do ciebie…
Przestałem rąbać
drewno wbijając toporek w drzewo obok. Widząc moje zachowanie jeszcze bardziej
się speszył przygryzając ze zdenerwowania zęby. Zainteresowałem się mimowolnie
spoglądając na niego ciekawsko.
- Wyrzucisz to z
siebie, zanim tu sczeznę? – popędziłem go nie mogąc przestać czerpać z tego
zabawy.
Widząc moje
rozbawienie od razu zmienił postawę nie dając mi satysfakcji ani
chwili dłużej.
- Węgry – odparł
pewnie – Wiem, że masz jakieś nowe informacje. Szwajcar kręcił się tu ostatnio.
Zawsze kiedy widzę tu jego, wiem że informuje cię o czymś ważnym. Pytanie jest
następujące: Czego się dowiedziałeś?
To, że szwendał się
po tym lesie częściej niż potrzeba to jedno, ciągłe dopytywanie się to drugie.
Nigdy nie dawał mi spokoju, jego zapalczywość bywała czasami zbytnio
przesadzona, ale teraz wydawała mi się kompletnie inna. Zwykle pytał się o ogół
spraw panujących na świecie, teraz celował wyłącznie w Węgierkę. Odsłoniłem
parę kosmyków z twarzy zaczepiając je za ucho, chciałem mieć na niego oko, ale
czułem, że nie wyduszę z siebie tego co chciał usłyszeć.
- Tego co zawsze -
odpowiedziałem z odrobiną żalu - Widać stoimy na tym samym. Oboje głodujemy,
jesteśmy zabawkami Rosji, musimy żyć z tym, że będziesz nam się plątać koło
tyłka dopóki ktoś nas nie wykończy…
Mówiąc to oparłem się
o drzewo. Na twarzy Prusaka pojawił się niemy grymas, ale nie powiedział ani
słowa. Moje zobojętnienie i tak do niego nie dotarło, wyczuł w moim głosie
kłamstwo i byłem tego świadomy. Cholernie trudno było grać w te gry, on też o
tym wiedział.
- Pozamykali mi
granice jakieś trzy tygodnie temu… jedynymi osobami, które są teraz tutaj to
ja, ty i Sora. Chociaż, nie widziałem jej od tych trzech tygodni, jedyne
towarzystwo, jakie mi pozostało to ty.
Pomyślałem od razu o
wydeptanych śladach przed moim domem. Dziwnym trafem żadne z nich nie
podchodziło bliżej niż na trzy metry przed drzwiami. On też przychodził pod mój
dom, tylko jego duma jeszcze na tyle nie ucierpiała, żeby prosić mnie o
towarzystwo. Byliśmy siebie warci.
- Czyli tradycyjnie
jesteś zupełnie zbędny, że tez mnie naszło się zapytać –jęknął pod nosem - I
dobrze. Miło mieć pusty dom, nikt nie wchodzi mi na głowę - powiedział z nutą
ekscytacji, choć naprawdę musiał się na to wysilić. Ból w jego oczach był nader
rażący.
- Nie pieprz - rzuciłem do niego - Nie
jesteśmy dziećmi, żeby gadać coś podobnego. Nie my. Nie po tym, co przeżyliśmy.
Skrzywił się urażony
moim tonem, ale nie zaprzeczał. Jak zawsze, gdy chodziło o poważne rzeczy.
Ponownie zajął się rąbaniem ostatnich kawałków, zamykając tym razem usta.
Znając go tyle lat wiedziałem, że myśli nad czymś pieczołowicie. Konkretnie o
Węgierce. Nie mog
łem mu powiedzieć
wszystkiego, zbyt dobrze wiedziałem co by nastąpiło chwil
ę później. Prusak nie
mógł zbyt dużo wiedzieć. Moja sprawa jest mu obojętna, ale brunetka to zupełnie
inna bajka.
Na samą myśl o niej,
zaszkliły mi się oczy, a serce ścisnął głęboki ból, ale musiałem pohamować
swoje emocje. Odczytałby z nich więcej niż chciałbym, żeby wiedział. Przez
więzy jakie między sobą zacieśniliśmy nie mogłem znieść tego, co ją spotkało.
- Wracajmy, drewna starczy mi na tydzień. Wrócę
tu jutro po resztę – stwierdził gładząc dłonią świeże drewno, z którego jeszcze
rozchodził się przyjemny zapach. Zaciągnął nosem, rozkoszując się nim.
Po chwili zdałem
sobie sprawę, że żaden z nas nie pomyślał jak przenieść taką kupę drewna do
naszych domów. Podszedłem do niego szturchając butem jego nogę. Czując to
odwrócił się do mnie ze skrzywioną miną pokazując mi środkowy palec z wyrazami
miłości.
- Przyniosłeś jakieś wiadro albo worek? –
zapytałem udając, że tego nie zauważyłem.
Odpowiedziało mi jego
milczenie i zgaszona mina. Jęknąłem zrezygnowanie przecierając dłonią
zmarzniętą twarz.
- Spadaj, zaraz coś
wymyśle – parsknął.
Myślenie długo mu nie
zajęło. Odsunął butem śnieg na jedną stronę, zdejmując z siebie swój płaszcz.
Dlaczego mnie nie zdziwiło, że pod nim miał na sobie tylko czarny podkoszulek.
Wytrenowane ciało mogło przyprawić o dreszcze, do tej pory pamiętam silę jego
uderzeń. Podczas mojego myślenia zdążył już położyć płaszcz na ziemi, kładąc na
nim kawałki drewna ze stosu.
Otworzyłem lekko usta
nie mogąc uwierzyć w to, co robił, jednak zimno szybko mi je zamknęło.
- No, co tak stoisz?
- syknął na mnie, otrząsając mnie ze zdumienia - Jeśli chcesz zapłakać nad
losem tego płaszcza dam ci go później. Tylko zadzwoń, zrobię zdjęcia… -
ostatnie słowa powiedział ciszej, szydząc ze mnie w myślach.
Zrobiło mi się trochę
głupio, więc nie skomentowałem tego w żaden sposób. Również zdjąłem z siebie
płaszcz nakładając na niego swoją część narąbanego drewna.
- Właściwie to nawet
dobrze, że cię nie zabiłem – powiedział
cicho pod nosem – Tak wydaje się wszystko o wiele zabawniejsze, wiesz?
Opuściłem głowę
jeszcze niżej, czując jak wszystkie zebrane kosmyki znowu zasłaniają moja twarz
przed lodowatym zimnem. Prusak zaśmiał się chrapliwie pod nosem, wypuszczając z
ust ogromną ilość pary.
- Debil! –
przeciągnął to słowo stanowczo za długo – Żartowałem. Takie życie zwykłem
nazywać piekłem. Czasami się zastanawiam, co ty tak naprawdę o tym myślisz
Polsko, ale samo wchodzenie do twojej głowy grozi mi martwicą mózgu. Cholernie
bawi mnie twoja tendencja do szybkiego zapominania starych spraw, z twoją
historią to samo. Ciekawie, kiedy wpakują cię za to do piachu…
- Nie szybciej jak ciebie – odparłem
obojętnie, zawiązując końce płaszcza, na wzór worka – Nie wiem, czy wiesz, ale
każde z państw wiedziało, że im więcej kłapiesz dziobem tym słabszy się
stajesz.
Usłyszałem jak
zadławił się powietrzem, prychając zajadle pod nosem. Wstał podrzucając swój płaszcz na plecy.
- Tak czy siak, nie
czuje wyrzutów sumienia. Samo słowo jest mi obce. Gdybym tylko wiedział, co
planuje Rosja… Twoje życie na pewno by tak nie wyglądało.W jakiś sposób, naprawdę
ocalił ci dupsko. Bo zabicie mnie było kluczem do pokonania mojego brata…
Po chwili poczułem
dziwnie mroźny wiatr na skórze. Wyprostowałem się patrząc na wschód, z którego
dochodziło świszczące powietrze. Czułem jak moje policzki zaczynały niemalże
zamarzać. Szczypanie podobne do odmrożenia, nie było mi obce.
- Zamknij się na
chwilę – uciąłem mu, podnosząc ostrzegawczo dłoń.
Prusy odchodził powolnym
krokiem w kierunku swojego domu, jednak widząc, że stoję w miejscu zatrzymał
się. Odwrócił się w moją stronę przyjmując siłę wiatru na twarz. Dopiero wtedy
zrozumiał moje zachowanie, zasłaniając się rękawem.
Siła z jaką uderzał
wiatr narastała z każdą chwilą, zupełnie jakby była przez kogoś pchana.
Poderwała śnieg z ziemi tworząc prawdziwą zamieć. Oboje zupełnie
zdezorientowani, zasłoniliśmy twarz, próbując zobaczyć cokolwiek przez
nieustającą zwieje. Niestety wiatr, zdawał się być nieposkromiony i w żadnym
wypadku nie chciał ulec.
- Co to ma być do cholery! - krzyknął, słysząc jak próbuje przebić się przez śnieżyce - To nie możliwe w tym klimacie!!!
- Co to ma być do cholery! - krzyknął, słysząc jak próbuje przebić się przez śnieżyce - To nie możliwe w tym klimacie!!!
Mimo siły z jaką wiał wiatr, spróbowałem otworzyć oczy. Przez chwile mogłem dostrzec coś w czarnej otchłani, wewnątrz samego zbiorowiska wiatru. Puch, który w nas uderzał wiał naprawdę z ogromną siłą, wręcz nie dawał nam szansy na przebicie się przez niego. Kątem oka zauważyłem jak Prusak był kompletnie oblepiony śniegiem, nie żeby ze mną było inaczej.
Znowu zaczął swoją wiązankę przekleństw, chowając się za drzewo obok mnie. Nie
byliśmy w najlepszej sytuacji, a on zbyt natarczywie trzymał się za poranione
od odmrożeń dłonie. Moje rany również piekielnie bolały przypominając o dawnych
torturach zadawanych przez Tą konkretną osobę.
Prusy spojrzał na
mnie porozumiewawczo przygryzając z bólu wargi. Na mojej twarzy również malowało
się przerażenie i strach. Oboje znaliśmy już przyczynę tej potężnej zawiei.
Sama zamieć wyglądała
niesamowicie. Nie mogłem uwierzyć, że w moim domu mogłoby dojść do podobnego
zjawiska. Czarna przestrzeń, przypominająca ogarniający wszystko cień. W żaden
sposób nie reagowała na mnie tak, jak to było do tej pory, z każdym innym warunkiem
atmosferycznym. To co nas atakowało nie należało do mojej ziemi, ale do kogoś
bardzo mi znajomego.
Nagle z białej
zamieci, zaczynało się coś pojawiać. Z początku nie widziałem wyraźnie
kształtu, ale z każdą chwilą, moja wyobraźnia coraz bardziej zaczynała mnie
zaskakiwać. Zobaczyłem figurę kobiety, o niewyraźnej twarzy.
Chyba naprawdę musiałem za nią tęsknić, bo
teraz biegła w moich kierunku, otoczona białym śniegiem niesionym na wietrze.
Wyglądała niesamowicie realistycznie, w końcu zobaczyłem jej duże oczy, w
których kryło się przerażenie i pośpiech.
"Uciekaj , stąd!"
Otworzyła swoje piękne usta, w niemej
rozpaczy.
- Prusy, powinniśmy
stąd iść... - wyjąkałem niepewnie, sam nie rozumiejąc co się właśnie dzieje. W
jakiś sposób wiedziałem, że powinniśmy byli zrobić to jak tylko zaatakowała nas
burza śnieżna, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca.
Jej postać utworzona
z płatków śniegu wydawała się równie zdenerwowana jak my, ale nie czuła paraliżującego
strachu. Tym razem krzyknęła o wiele głośniej wytrącając mnie z amoku.
"Na
co czekasz? Już! Uciekaj!!!”
Jak oparzony ruszyłem
się z miejsca, tak szybko, że cały śnieg jaki na mnie osiadł, spadł na ziemię.
Cały czas próbując zobaczyć coś przez nieustającą śnieżycę, spróbowałem sięgnąć
za ramię Prusaka. Poczułem w końcu jego podkoszulek zaciskając na nim pięść.
- Rusz się Prusy,
zmywamy się stąd! - krzyknąłem, szarpiąc go w drugą stronę.
Musiałem go naprawdę
mocno pociągnąć, bo stał jak wryty. W końcu oprzytomniał, biegnąc już o
własnych silach. Wiatr nie ustępował, mimo to byłem pewien, że przebiegliśmy
już naprawdę duży kawał drogi.
- Co teraz? Zaraz tu
zamarzniemy! - krzyknął, zasłaniając sobie dłonią twarz.
- Musimy znaleźć miejsce,
gdzie to coś nas nie dosięgnie! To na pewno Rosja, oboje o tym wiemy!
Nie budziło żadnych
wątpliwości, że ten cholerny mróz, i śnieg, były jego sprawką. Szukał mnie.
Teraz to zrozumiałem. Całe szczęście, że
nie było mnie w domu, a wszystkie światła były wyłączone.
Po chwili znowu ją zobaczyłem. Biegła tuż obok mnie. Jej postać, stworzona z malutkich drobinek śniegu, była jak pchana przez wiatr, zupełnie lekką niczym nimfą.
Po chwili znowu ją zobaczyłem. Biegła tuż obok mnie. Jej postać, stworzona z malutkich drobinek śniegu, była jak pchana przez wiatr, zupełnie lekką niczym nimfą.
Nagle zorientowałem
się, że nie tylko ja wpatruje się w jej postać. Krwiste oczy Prusaka próbowały
za wszelką cenę pozbyć się jej złudy, ale na próżno.
- Powiedz mi, że do
cholery nie tylko ja to wiedzę! –syknął przerażony, o mało co nie potykając się
o jakiś korzeń.
Przeskoczyliśmy nad
załamanym drzewem, nie tracąc czasu, na zbieranie się z ziemi. Spojrzałem
ponownie na jej postać wskazującą kierunek, gdzie mamy biec. Więc, nie tylko mi
się ukazała.
- Też to widzę,
biegnij tam, gdzie pokazuje! - odkrzyknąłem, łamiąc sterczące gałęzie, na
wysokości mojej twarzy.
Nie mówiąc nic więcej
skręciliśmy gwałtownie w miejsce, które wskazała. Przez zamieć nie mogliśmy za
wiele widzieć, dlatego biegnąc na oślep jedynym ratunkiem była Sora, która
ciągle kierowała nas na właściwą drogę.
Nagle przestałem czuć
grunt pod nogami, zapadając się gdzieś w dół. Prusak miał ten sam problem, bo
słyszałem jak się o coś obija. Los nie był mi dłużny, też czułem jak coś
okropnie wbija mi się w plecy. W końcu lot w dół skończył się głośnym hukiem
naszego spotkania z ziemią.
Leżeliśmy tak
kompletnie zdezorientowani i obici chyba w każdym miejscu. Sam nie mogłem
stwierdzić w jakiej części lasu się znajdywaliśmy. Mimo wszystko śnieg
przepadł, a my mogliśmy w końcu zaczerpnąć normalnie powietrza.
- Mój tyłek... -
jęknął, gdzieś obok. Chyba faktycznie dostał mocno, bo cały czas jęczał dusząc
w sobie ból.
- Moje plecy –
skwitowałem masując się w miejscu bólu.
- Gdzie jesteśmy? Tu
też jest ten cholerny śnieg, i zaraz zamarznie mi twarz! – krzyknął wściekle,
uderzając dłonią o ziemię – Przysięgam, że się kiedyś na nim zemszczę!
Otworzyłem oczy,
strzepując sobie z powiek kawałki zamarzniętego śniegu. Cała skóra na mojej
twarzy zdawała się żarzyć, musiałem kilka razy poruszać ustami, żeby móc się
odezwać.
- Prusy, rozejrzyj
się... – wysapałem, patrząc zdumiony na to co się znajdywało nad nami.
Znałem te lasy od
dzieciaka, a jakoś umknęło mi tak wysokie urwisko. Miało co najmniej kilkanaście
metrów, na dodatek strome zbocze w żaden sposób nie zachęcało. Prusak podążył
za moim spojrzeniem, ale gdy tylko zobaczył to, co ja, otworzył szeroko oczy.
- Czy my spadliśmy
właśnie z tego... - wyjąkał, równie przerażony jak ja – Przypomnij mi żeby już
nigdy więcej nie ufać twojej znajomej…
Po chwili przeszedł
mnie dziwny dreszcz, ostry i nieprzyjemny. Klęczałem na ziemi jak ślepiec,
muskając dłońmi śnieg pod którym kryło się wiele liści. Jak to możliwe, że nie
skojarzyłem od razu.
- Ta ziemia, kiedyś
już tu byłem - mówiąc to wstałem, na w pół przytomnie - Bardzo dawno temu...
Obróciłem się
gwałtownie, patrząc na miejsce koło urwiska. Ruiny. Choć przykryte śniegiem
pojedyncze części wyłaniały się przypominając mi o dawnym życiu. To
niesamowite, że jeszcze tu były, choć ich kamienna ściana była zupełnie
rozłamana, oczami duszy widziałem cały majestat mojego zamku.
Tylko to pozostało po
moim pałacu, w którym razem z Sorą tworzyliśmy pierwsze wspomnienia. Choć w
moim umyśle przełamywały się te przesiąknięte smutkiem i rozpaczą. Jak daleko
znajdywało się miejsce, gdzie pozbawili mnie życia? Gdzie poderżnęli jej
gardło? To z tego zamku zabrałem Sore z łapsk trójki oprawców.
Prusy podążył za moim
spojrzeniem, ale widząc to samo co ja, zmieszał się, patrząc na mnie ostrożnie.
Widać, przestraszył się czegoś, i miał zresztą czego, właściwie kogoś.
Czułem, jak to, co się działo tyle stuleci
temu przechodzi na nowo w mojej głowie, mimo śniegu i zimna, pamiętałem, że
wtedy była jesień, a śnieg nie zaścielił tej ziemi.
- To tutaj... -
spojrzałem teraz na lasek obok, który rósł tu od bardzo dawna. Drzewa niegdyś
młode, były teraz zmarszczone i pełne chorób. Wyglądały przerażająco. Ruszyłem
się z miejsca, biegnąc tą samą drogą co niegdyś, w tamtych czasach. Po chwili stanąłem
w miejscu, zerkając na swoją lewą stronę. Tu zginął Feniks. Kilka kroków dalej,
ja i ona.
- Polsko? –
usłyszałem za sobą – Nie chcę się wtrącać w twoje retrospekcje, ale musisz
wiedzieć, że nie wyglądasz zachęcająco.
Na dźwięk jego głosu
ocknąłem się natychmiast. Stał za mną, niepewny tego, co zrobię… i słusznie, bo
sam nigdy wcześniej tu nie przychodziłem, więc chyba mogę mieć chwilę dla
siebie, żeby przeżyć to wszystko od nowa. Szczególnie, że czułem wciąż ten
zapach. Wszechogarniającą krew, mnóstwo krwi. Pokręciłem nerwowo głową,
przedzierając dłonią jasne kosmyki włosów.
- Nie będę wracać do przeszłości. Ty i tak już
przecież nie istniejesz… zabicie cię teraz byłoby głupotą - powiedziałem
spokojnie, odwracając się do niego.
Nie mogłem nic
odczytać z jego twarzy. To jedna z jego najgorszych wad, bo potrafił przybrać
minę, która nie wyraża absolutnie nic. Puste czerwone oczy, które zawsze
uważałem za przeklęte pełne krwi swoich ofiar. Niby uchodził i deklarował się
jako państwo katolickie, a przelał więcej krwi, niż ja za tamtych czasów.
- Ty chyba nie masz
pojęcia przez co ja przeszedłem w czasie wojny światowej nie...? - odezwał się
twardo – Zaczynasz działać mi na nerwy. Sory tu nie ma, więc nie licz z mojej
strony, że będę się wstrzymywać.
Zmarszczyłem brwi, uważając na każde jego
słowo. Narzędzia zostawiliśmy w lesie, więc żadne z nas nie miało broni, żeby
móc walczyć. Nie wiedziałem dlaczego, ale jemu chyba nie chodziło o walkę. Stał
w miejscu, przeczesując mnie swoim spojrzeniem.
- Może w końcu jest
okazja uświadomić ci, że nie jesteś jedynym, który przez całe swoje popieprzone
życie cierpiał. Rosja, choć teraz jest niczym kosą nad twoją głową, wyratował
cię od czegoś o wiele gorszego, a musisz mi uwierzyć jestem żywym przykładem. Ta
kraina nie należałaby do ciebie, gdybym mnie nie przymknął - kontynuował,
poprawiając poszarpany podkoszulek – Myślisz, że Rosja tak po prostu by mnie
zabił? Załatwił mi darmową wycieczkę na Sybir z przymarzniętymi nogami do
skutego lodem jeziora. Nie miałem nic w ustach od kilku miesięcy! Uważacie mnie
za robala? Każde z nas robiło to, co musiało, rozbiory, wojny to wszystko, było
jedną wielką grą każdego z nas, więc nie masz prawa oceniać mnie w ten sposób!
Nie jestem moim bratem, to nie ja chciałem takiego szefa, który cię praktycznie
wytępił w czasie tej wojny. Choć moja natura od samego początku jasno
wskazywała jak będę kierować swoim życiem.
Teraz to nie ja już
wyglądałem na szaleńca. Prusak, ledwo kontrolował oddech, a jego wzrok błądził
to po mojej twarzy to po okolicy. Wyglądał na załamanego nerwowo.
- Ten cholerny śnieg
i to wszystko, myślisz, że mu zależy wyłącznie na tobie? Nie bądź śmieszny!
Uciekłem mu przypadkiem, a wiesz ile mi zajęło by tu wrócić? Co robił?!
Wymierzyliśmy w
siebie spojrzenia, pełne pewności i dumy. Wiedziałem, oczywiście, że tak. Nie
chciałem jednak tego mówić, bo wiem, że on też jest tego świadomy. Wielki
Prusy, zmuszony do ukrywania się, korzystania z pomocy swojego zażyłego wroga.
Tak to mogło go trochę podrasować psychicznie. Cała wersja tego co przeszedł
nie różniła się od tego przez co musiałem przejść ja, i to na pewno o wiele częściej. Różniło nas
to, że ja przez okres ciągłych przegranych wojen nabywałem pokory i
cierpliwości, Prusak nie miał czasu na coś podobnego jak porażka. Przypominał
zbesztane dziecko, które nie rozumiało swojej kary.
- Ficken alles!* -
syknął wymijając mnie.
*(pieprzyć to
wszystko)
TAK !!! W końcu mogę napisać komentarz. Ty to mnie tymi obrazkami ( szczególnie tym pierwszym) to wystraszyła. Już się bałam, że zrobisz coś złego Prusom. Ale dobrze, że takowy rozdział powstał. Oni siebie potrzebują, bardziej niż im się zdaje. I zastanawiałam się czy Gilbert wie, co się działo podczas wojny. Najwyraźniej wie. I czekam na kolejny rozdział !!
OdpowiedzUsuńPS Tylko nie zabijaj Sory, dobrze ?
UsuńCzekam na dalej *.*
OdpowiedzUsuń