Witam :) Jak zwykle w czasie wakacji nie ma co na mnie liczyć... Praca i wyjazdy kompletnie zabierają cały wolny czas. Mam nadzieje, że Wszyscy spędziliście bezpieczne i niezapomniane wakacje :D
Zapraszam do czytania :) Oczywiście błedy i inne tego typu rażące w oczy rzeczy proszę zgłaszać :) I bardzo proszę o wyrozumiałość w razie ich znalezienia :(
Ah i jeszcze jedno, gdyby ktoś wiedział jak można skopiować tekst z worda bez przemienienia tektsu później na białe tło i białe litery , byłabym wdzięczna. Bo później musze to wszystk zmieniać w ustawieniach Bloggera :/ i nie wygląda to za dobrze.
DZiękuję !
Ah i jeszcze jedno, gdyby ktoś wiedział jak można skopiować tekst z worda bez przemienienia tektsu później na białe tło i białe litery , byłabym wdzięczna. Bo później musze to wszystk zmieniać w ustawieniach Bloggera :/ i nie wygląda to za dobrze.
DZiękuję !
Idąc
przez zatłoczone drogi chciałem znaleźć się jak najdalej od antykwariatu. Można
powiedzieć, że biegłem omijając każdego niczym powietrze. Słyszałem za sobą
zdziwione jęki ludzi, którzy odpychani przez niewidzialną siłę zmuszeni byli
zejść mi z drogi.
Trzymałem
obraz tak blisko siebie, żeby pod żadnym pozorem nie uszkodził się od tego
szalonego biegu. Widząc znajomą witrynę wszedłem do środka, podchodząc od razu
do kontuaru.
Tuż obok podpisanych obok nich kartek, półki
pełne bagaży, torebek i innych rzeczy były rozmieszczone anarchicznie.
-
Proszę o przechowanie - powiedziałem szybko do kobiety rozmawiającej przez
telefon za oknem - Odbiór osobisty, proszę schować w bezpiecznym miejscu, z
dala od innych.
Patrząc
na mnie wyjąkała ostatnie słowo do telefonu, niemalże wypowiadając je
sylabicznie. Kończąc rozmowę uderzyła słuchawką o blat, odwracając się do mnie
z oniemiałym uśmiechem.
-
W czym mogę pomóc? – zatrzepotała rzęsami ujawniając czekoladowe oczy.
Jej
sztuczny przymilny głos przyprawiał mnie o ciarki. Czułem jej spojrzenie, na
każdym calu siebie. Podkuliła ręce w taki sposób ze pokaźne krągłości ujawnione
były o wiele za bardzo niż powinny. Odwróciłem spojrzenie wzdychając
poirytowanie, co widać skutecznie wybiło ją z flirtowania. Moje jasne włosy
opady mi na twarz zakrywając mój grymas, co widać pomogło jej w otrząśnięciu
się z mojego chłodnego przywitania.
-
Słyszała pani za pierwszym razem - rzekłem twardo - Obraz. Proszę go schować z
dala od reszty, uważając na każdy jego szczegół. Przyjdę po niego osobiście,
zapisze pani na czas nie określony, nie wiem jeszcze kiedy będę miał czas, by
go odebrać.
Słysząc
mój nieprzyjemny ton, poprawiła ubranie chowając nerwowo włosy za ucho. Przyjęła obraz uważając by nie narazić się na
żaden mój komentarz. Wypisała szybko potrzebne dokumenty prosząc o mój podpis.
Tym razem nie spojrzała mi w oczy.
-
Tutaj - wskazała na puste pole, natychmiast cofając dłoń.
Chwyciłem
szybko długopis kropkując wyznaczone miejsce z kilka razy. Kwestia podpisu
zawsze w jakiś sposób Nas drażniła. W naszym towarzystwie mówiliśmy po prostu
tak jak obarczył nas los. Ostatecznie namazałem to co konieczne, oddając szybko
kartkę.
-
Łukasiewicz? -zapytała spisując kolejny dokument.
Wywróciłem
oczami, przytakując głową, chciałem stąd jak najszybciej wyjść. To już drugi
raz w ciągu jednego dnia, kiedy towarzystwo moich mieszkańców w żaden sposób
niczego nie ułatwiało.
Patrzyłem jak wynosiła obraz pakując go w
bezpieczną folię, i chowając do zamykanej szafeczki, zerknęła na moją twarz
upewniając się, że jestem usatysfakcjonowany. Czując się winny, uśmiechnąłem
się do niej ciepło. Po chwili na jej twarzy pojawił się rumieniec.
Widząc,
że wszystko w porządku wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi.
-
Świetnie. Teraz wiem, że nigdy więcej nie będę pakował się tam gdzie mnie nie
potrzeba… - syknąłem pod nosem, idąc w kierunku Stoczni.
Marsz
był o wiele spokojniejszy, mimo to nie mogłem pozbyć się gniewu. O to wszystko,
o całe moje popieprzone życie. Nie czułem się ani przez chwilę lepiej wmawiając
sobie, że nie mogłem nic na to poradzić. Po cholerę jestem państwem, które
czego by nie zrobiło i tak wszystko kończy się źle.
-
Słyszała Pani? znowu strajkują. Nie będzie, co do garnka na święta włożyć!
-
Mój syn rzucał ostatnio kamieniami w Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego.
Nie wiem co robić, mąż siedzi w więzieniu, a i na niego przyjdzie pora. Ponoć
już zebrali większość młodziaków.
Dwie
kobiety szepczące sobie na ucho stały obok przystanku, rozglądając się na
wszystkie strony. Tylko ja stałem i patrzyłem na nie niczym trzeci z rozmówców.
Ludzie szli niczym cienie patrzące się wyłącznie pod swoje nogi. Idąc wśród
nich nie czułem, żeby w ogóle zwrócili na mnie jakąkolwiek uwagę.
Nabrałem głęboko powietrza starając się uspokoić przed prawdopodobnym spotkaniem z Rosją. Nuciłem pod nosem, starając się zagłuszyć połowę z rozmów "po cichu". Każda mówiła wyłącznie o jednym i tym samym - biedzie i czyhającej wojnie.
Zdarzało
się jednak, że większość z młodszych mieszkańców przekazywało sobie plany o
nadchodzących spotkaniach przeciwko Rosji. Pokrzepiało to w minimalnym stopniu
na duchu. Nawet przez chwilę udało mi się uśmiechnąć słysząc ciekawą historyjkę
na temat żołnierza rosyjskiego. Wylądował w latrynie, bo ktoś przewrócił mu przenośną
toaletę, stojącą przy budowie. Niemal żałowałem, że nie mogłem tam być, pomimo
całej wstrętnej otoczki historii.
Po
chwili usłyszałem krzyk i w jednej chwili cały tłum ludzi zawrócił w panice
wpadając na mnie. Ledwo mogłem się zorientować, co sprawiło w nich taki
popłoch. Uciekali, a na ich twarzach kryło się przerażenie i świadomość rychłej
śmierci, jeśli zostali by w miejscu jedną chwilę dłużej.
-
Co się dzieje!? - krzyknąłem do jednego z nich, któremu kapała krew z łuku
brwiowego. Widząc ten obrazek niemal znałem odpowiedź.
-
Idź Pan stąd! Zgłupiał czy co!?
Wyrwał
się przed tłum popychając jedną kobietę na ulicę. Wszystkie zakupy rozrzuciły
się po jezdni oddalając się od ich właścicielki. Po chwili ktoś uderzył mnie na
tyle mocno, że po sekundzie naparły na mnie inne osoby uciekające w przerażeniu.
Rozejrzałem
się za leżącą kobietą, ale znikła mi z pola widzenia. Nagle zawyły głośne
syreny, a pancerne auta wjeżdżały na ulicę zalewając ją jak wielki mur.
Zasłoniłem uszy, przebijając się na jezdnię. Starałem się nie dać przewrócić,
byle tylko brnąć do przodu.
Kątem
oka zauważyłem jak milicja wlewa się na całą dzielnicę, bijąc pałkami tych,
którzy nie zdążyli uciec. Jeszcze inni walczyli, co kończyło się tylko dwa razy
mocniejszym uderzeniem. Syreny cały czas dudniły mi w uszach, nie mogłem się
skupić przez wirujących wokół mnie ludzi. To czysty obłęd.
-
Gdzie jesteś do cholery - syknąłem nie tracąc z widoku ogromnego czołgu
jadącego po jezdni. Nie raz widziałem jak takie bydle zwyczajnie przejeżdżało
przez ludzi. Widząc dziesiątki obrazów w głowie, natychmiast zastąpiłem je
obecną sytuacją, starając się myśleć trzeźwo.
Rzuciłem
się drogę dobiegając do ciała przewróconej kobiety. Była prawie cała we krwi.
Ludzie nawet nie zauważyli, że leżała cały ten czas na drodze, zwyczajnie po
niej przechodząc. Była panną, niżeli kobietą. Nie miałem jednak czasu na bliższe
przyglądanie się jej wyglądowi. Wziąłem ją na ręce, zabierając z jezdni. Czołg
był już tuż obok, trącając innych ludzi.
Pobiegłem
w kierunku do zaułku między blokami. Ludzie biegli zwyczajnie przed siebie,
zostawiając takie miejsca, samym sobie. Przedzierając się przez tłum kontrolowałem
każdego milicjanta, czołg, wozy pancerne jakie były w pobliżu. Widać strajki to
nie wszystko. Wszystko byłoby cudowne, gdyby każdy mój obywatel miał taką samą
siłę jak ja.
-
Uh…
Dziewczyna
odzyskiwała powoli przytomność. Jej krew kapała mi z dłoni, i całkowicie
przesiąkała przez płaszcz. Biegłem najszybciej jak umiałem starając się znowu
wtopić w tłum bez najmniejszego otarcia z kimkolwiek. Ta umiejętność nie raz
ratowała mi życie. Gdy w końcu dotarłem do bezpiecznego zaułku odetchnąłem z
ulgą, czując jak słuch zaczyna mi się polepszać. Pisk syreny wciąż bił się
między osiedlami, ale zdawał się wjechać na inną ulicę.
Położyłem
dziewczynę na moim płaszczu, starając się opatrzyć jej rany. Miałem szczęście,
że dziś ubrałem granatową koszulę. Była jedną z moich ulubionych, ale teraz
czułem się jak za starych czasów wykorzystując ją do prowizorycznego opatrzenia
ran. Nie było źle, rana na głowie nie była głęboka. Liczne potarcia i siniaki, nie
były ulokowane w miejscu organów wewnętrznych. Miała niesamowite szczęście, że
nie doszło do wylewu.
-
Powinno być w porządku - westchnąłem sprawdzając puls dziewczyny w nadgarstku.
Był słaby, ale wyczuwalny na tyle donośnie, że jej życiu nie zagrażało
niebezpieczeństwo.
Spojrzałem
na drogę obok. Ludzi było, albo coraz mniej, albo po prostu nie mogłem ich
wszystkich dostrzec przez gaz łzawiący. Po chwili mogłem stwierdzić, że to
drugie, bo oczy zaczynały mnie boleśnie szczypać. Wstałem podchodząc do końca
pustej alejki. Mur postawiony pomiędzy kamienicami był za wysoki, żebym mógł
się przedostać, zresztą prawdopodobnie po drugiej stronie już była rozstawiona
milicja. Przyjechali z tamtej dzielnicy. Byłem w pułapce, jedyne wyjście prowadziło na
ulicę.
Wróciłem
do dziewczyny przykrywając jej twarz materiałem, uważając tym samym by mogła
oddychać. Dym wciąż roznosił się zewsząd niczym mgła. Spojrzałem na ulice,
która dziwnie przycichła. Nie słyszałem już ludzi, aut, ani innych pojazdów
pancernych. Wszystko zaczynało być coraz bardziej podejrzane. Odetchnąłem
głęboko wypuszczając z ust kłąbki pary. Nie było przecież na tyle zimno, a
czułem jak skóra zaczyna mi zamarzać. Potarłem ramię starając się opanować.
-
Dlaczego robi się tak zimno… - jęknąłem rozglądając się energicznie na
wszystkie strony. Wiedziałem czemu. Odpowiedź kryła mi się w głowie od kilku
minut, ale mimo to musiałem powiedzieć to na głos. Rosja lubił wielkie wejścia.
Podszedłem
bliżej wyjścia z zaułku. Przygotowując się na nieuniknione spotkanie. Nagle
lodowaty podmuch uderzył w moje plecy, powodując nieprzyjemny dreszcz.
- Что
прекрасная вещь ( jaka piękna rzecz)
Przekląłem
się w myślach wyzywając od najgorszych. Odwróciłem się powoli za siebie,
patrząc jak trzyma głowę dziewczyny blisko swojej twarzy, młócąc dłońmi jej
policzek. Mogłem się domyślić, że tak to rozegra. Dziewczyna wciąż nie
otwierała oczu - kolejny dar od losu. Mogłem ją zostawić samej sobie. Ponownie
utrudniałem sobie życie ratując innych. Nie powinienem był tego robić, teraz już
nie tylko ja, ale i ona mogła mieć kłopoty, a wszystko zależało od humoru
Rosji.
-
Przestań ją ruszać! - syknąłem, kopiąc kawałek cegły w jego głowę.
Uniknął
z łatwością ciosu. Cegła roztrzaskała się o mur łączący dwa równoległe budynki,
rozsypując się w pył na ziemi.
-
To nie był najlepszy pomysł - westchnął poirytowanie puszczając niedbale
nieprzytomną dziewczynę - Musimy porozmawiać, Panie Polsko.
W
jednej sekundzie znalazł się tuż przede mną. Wstrzymałem powietrze widząc z tak
bliskiej odległości jego puste oczy, które pod osłoną białych kosmyków ukrywały
fioletowe iskierki.
-
Teraz - wyszeptał, powiewając na mnie mroźnym oddechem. Czułem jak skóra na
mojej twarzy zaczynała zamarzać, ale nie trwało to długo. Pręt, który trzymał w
dłoni znalazł się po chwili w moim brzuchu. Trwało to naprawdę szybko, nawet
jak na Rosję. Postarał się, żebym nie wykonał
żadnego ruchu. Zwykle nasze rozmowy trwałyby dużo dłużej. Widać musiało
mu się śpieszyć.
-
Cho-lera - wyjąkałem upadając na kolana. Przełknąłem metaliczny posmak krwi,
starając się nie zamykać oczu. Jeszcze przez chwilę miałem zamglony obraz
leżącej dziewczyny, który zaraz został przysłonięty kopniakiem Rosji.
*
-
Wynocha - usłyszałem, jak wraca się do swoich podopiecznych.
Nie
minęła dłuższa chwila, jak ciężki tupot stóp odbił się po ścianach by zniknąć
za trzaskiem zamykanych drzwi. Czułem jakby mnie skopał w dosłownie każde
miejsce. Oczu nie mogłem z jakiegoś powodu otworzyć na tyle, by móc ocenić
sytuację. Były chyba zalane krwią, właściwie nic dziwnego. Czułem jak skóra na
głowie jest rozcięta pod dziwnym kątem. Krople krwi spływały obficie po całej
mojej twarzy, czyli uderzenie w głowie przyjąłem dość nie dawno.
Po
chwili zdałem sobie z czegoś sprawę. Od jakiegoś czasu zastanawiało mnie co
jest nie tak, teraz już wiem. Powietrze było zupełnie przesiąknięte krwią, i to
nie moją. Jej Smród mieszał się ze sobą od wielu, wielu tygodni. Ile osób było
tu przede mną?
Opaska
na oczach, którą zawiązali byle jak odsłaniała fragment pokoju. Byłem zmęczony
tą ciszą, i tak wiedziałem co nastąpi.
-
Zdejmiesz mi to w końcu, przecież dobrze wiem gdzie jesteśmy - powiedziałem,
przewracając się na bok, tak, żeby być skierowanym w jego stronę. Przez tę
chwilę czasu starałem się zorientować w sytuacji na tyle, na ile było to teraz
możliwe.
Był
sam. Słyszałem jego oddech, który rozchodził się po pomieszczeniu. To znaczyło,
że był szczelnie zabudowany. Nic dobrego zazwyczaj z tego nie wychodziło. Po
chwili obrócił się w moim kierunku, podchodząc powoli, ale twardo i pewnie, co
tylko miało wzbudzić we mnie strach. Nachylił się do mnie wyciągając przed
siebie rękę. Zaczepił palcami o materiał przepaski, pociągając ją brutalnie do
siebie. Wyrwał mi przy tym sporo włosów.
Potrząsnąłem
głową starając się pozbyć kosmyków z twarzy. Chciałem go widzieć i pokazać jak
bardzo mam gdzieś jego gierki. Który to już raz lądowałem w jego lochu,
więzieniu, twierdzy itd. To była tylko formalność, że znowu tu byłem. Nie
zmienia to jednak faktu, że Rosja zachowywał się dziwnie. Nie mówił dużo, nawet
teraz tylko wtapiał we mnie swoje ślepia, z których nie można było odczytać
zupełnie niczego. To dokładnie takie samo uczucie jakbym był w towarzystwie
robota.
Rosja
cały czas patrząc na mnie z góry, stukając miarowo końcówką prętu o metalową
podłogę. Całe pomieszczenie służyło w jednym celu, nie bez powodu dusiłem się
zapachem krwi, który nie mogąc się ulotnić tkwił w pokoju tortur.
- Przerwij strajki i powiedz, kto
z nimi stoi - powiedział beznamiętnie, tak jakby nie miał w tym wszystkim
żadnego interesu.
Zaśmiałem się krótko, wycierając
zaschniętą krew z czoła o podłogę.
- Boisz się czegoś? - mruknąłem
do niego, a moje usta rozciągnęły się w złośliwym uśmiechu.
- Zła odpowiedź.
Uniósł swoją zabawkę uderzając
nią o moje palce. Krzyknąłem kuląc się w sobie. Nie umniejszało to bólu, ale
cios za ciosem, które za zadawał zdawały się być bardziej znośne. Uderzał w
nogi, ręce, palce, brzuch starając się nie pozbawiać mnie przytomności.
Zerknąłem na swoje dłonie, które mieniły się czarnymi sińcami i połamanymi
paznokciami, trzymającymi się ledwo całej reszty. Wylał ze mnie mnóstwo krwi,
ale żadne z nas nie chciał żebym tracił przytomność. Nie mogłem mu pokazać
swojej słabości, zaś on chciał bawić się dłużej.
Chciałem wiedzieć jak długo już
mnie męczy, ale w metalowym pokoju nie było mowy o jakimkolwiek oknie, czy
promieniu słońca. Uderzał nie dając mi żadnej przerwy. W końcu przestał, a ja
mogłem nabrać powietrza. Trzymałem się za brzuch ledwo kontrolując regenerację
swojego ciała. Była powolna, w takim stanie nie mogłem ulżyć sobie w bólu,
Rosja doskonale wiedział na czym polega ten proces. Uderzał często, gwałtownie,
z dużą ilością siły właśnie dlatego, żebym cierpiał o wiele bardziej.
Podparłem się ledwo na łokciach
byle tylko móc nabrać powietrza. Skończyło się tym, że nagłym ruchem
spowodowałem kolejne uszkodzenie narządów. Zwymiotowałem litr krwi, opadając
bez sił na podłogę. Leżałem na brzuchu nie mogąc oderwać głowy od kałuży krwi.
Rosja spojrzał smutno na swój
pręt, który pod serią ciosów w moje ciało był wygięty w każdym miejscu.
- Wiesz, czasami się zastanawiam,
czy jesteś urodzonym masochistą - powiedział swoim barytonem, kłócącym się z
jego ojczystym lekkim językiem - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć… To czysta
przyjemność, że wybrałeś mnie na swojego pana.
Spojrzał na mnie jak na robaka,
po czym przysunął but bliżej mojej dłoni naciskając na połamane palce. Jęknąłem
z bólu, przygryzając usilnie zęby, żeby tylko nie dawać mu tej satysfakcji.
Rosja widząc wijącego się mnie na podłodze udał, że się nad czymś głęboko
zastanawia, spoglądając wymownie w górę.
- Czy ciebie też to nie zaczyna
męczyć? Obrywasz ode mnie przez całe swoje nędzne życie i nie wyciągasz żadnych
wniosków.
Splunąłem mu krwią na but, nie
mogąc pozostawić tego bez odpowiedzi.
- Wyciągam je cały czas, ich
efekty widzisz do dziś…
Słysząc to nie czekał długo by ukarać
mnie za taką arogancję. Nadepnął butem na moje palce, miażdżąc je jeszcze
bardziej. Krzyknąłem z bólu nie mogąc się powstrzymać od nagłej fali
cierpienia.
- Moja rodzina jest obecnie
największą potęgą, nie czujesz się przy tym fakcie dostatecznie malutki? -
uciął śmiejąc się pod nosem niczym dziecko - A właśnie, serdeczne pozdrowienia
od Litwy.
Próbowałem się wyrwać spod jego
ciężaru, ale czując jak staram się uwolnić dłoń, naciskał na nią jeszcze
bardziej. Czułem jakby miały mi się zaraz oderwać.
- Możesz sobie wsadzić twoją
rodzinę… - powiedziałem, nie szczędząc sobie jadu wycelowanego w jego carski
tyłek.
W ułamku sekundy chwycił mnie za
głowę, po czym za ogromną siłą uderzył w metalową ścianę obok. Huk jaki się
rozległ po pomieszczeniu był jak niekończące się echo. W rzeczywistości, albo w
mojej głowie. Straciłem na chwilę wzrok, a może i na dłużej, nie wiem. Uderzył
tak mocno, ze połowa mojej twarzy zrobiła wyrwę w metalowych blachach ściany.
Nie mogłem przemilczeć tego
pytania, zbyt wielką satysfakcję dawała mi odpowiedź. Spróbowałem na niego
spojrzeć, choć było to naprawdę trudne z powodu napuchniętych oczu. Zebrałem
dużą dawkę śliny i krwi jaką miałem w ustach celując w jego policzek. Nie było
mowy był stracił taką szansę, widząc jego skamieniałą twarz, na której kryło
się obrzydzenie, czułem się jak w niebie.
- Jesteś zakałą naszego świata -
syknął, wycierając do przesady oplutą twarz.
Chwycił mnie za włosy podnosząc
do góry. Nawet nie wiedziałem, wyrywanie włosów również może spowodować taką
dawkę bólu. Ostatnią rzeczą jaką chciałbym teraz zobaczyć to swoje odbicie w
lustrze.
- Nienawidzę cię. Szczerzę tobą
gardzę. Najchętniej zniszczyłbym twoją egzystencję wieki temu, gdyby samo powolne
niszczenie ciebie nie dawało mi tyle zabawy. Nawet jeśli szef kazałby mi
przyjąć cię do rodziny…
Zbliżył się do mnie, drażniąc
mnie swoim lodowatym oddechem. Ten chłód nigdy nie dawał otuchy. Nawet teraz
sprawiał o wiele większy ból podwajając wrażliwość na wszystko moich otwartych
ran.
- Zabiłbym cię w najbardziej
bolesny i upokarzający sposób, by móc śmiać się zrzucając truchło dla
niedźwiedzia polarnego. Pewnie umarłby od tak zepsutego żarcia - wyszeptał mi
do ucha, sprawiając, że po raz pierwszy dzisiaj odczuwałem strach - Potem odczekałbym
na twoją reinkarnację, i znalazł póki byłbyś jeszcze dzieckiem… ciekawe jak byś
wrzeszczał gdybym przypalał cię rozpalonym do białości żelazem…
Słysząc jego słowa poczułem jak
łzy zbierają mi się do oczu, i nie były spowodowane smutkiem. Gniew narastał we
mnie tak szybko, że myśl była o wiele wolniejsza od ciała. Gdybym miał szanse
narodzić się na nowo jako wolny człowiek, spełniły by się moje wszystkie
pragnienia. Każde z nas o tym marzy, Rosja doskonale o tym wiedział, bo
prawdopodobnie jako jedyny, nie posiada takich potrzeb.
Oddychałem szybko, zupełnie jak
zwierzę, które miało rzucić się na ofiarę. Nawet nie potrafiłem stwierdzić,
dlaczego rzuciłem się na Rosję skoro moje ciało nie mogło mi na to pozwolić.
Połamane kończyny zaczynały się zrastać dostarczając kolejną dawką niemożliwego
bólu. Skoczyłem na niego, dusząc dłońmi jego szyję, która po chwili zaczynała
pulsować pod moimi palcami.
W jednej chwili wszystko się
zmieniło. Teraz ja byłem katem, trzymającym jego życie w rękach. Patrzyłem na
niego groźnie przygryzając ze złości zęby. Rosja leżał oniemiały na ziemi, nie
mogąc wydusić z siebie słowa. Trzymał moje dłonie starając się je oderwać od
gardła, ale na próżno.
Jego oczy wyrażały jedną wielką
pustkę, pomimo sytuacji w jakiej się znajdował. Czułem, że moje własne w ogóle
się nich teraz nie różniły. Traciłem kontrolę. Z każdą chwilą przestawałem
trzeźwo myśleć, moje myśli nie miały już żadnej władzy. Zawsze mi powtarzali,
że z powodu mojego wieku potrafiłem opanowywać pierwotne instynkty o wiele
lepiej od większości młodszych państw. Fakt był taki, że przy Rosji nie czułem
zwykle narzucanych przez siebie ograniczeń. Myśląc, lub będąc blisko niego
czułem tylko zagrażający mi odór śmierci. Ciało robiło wszystko, byle tylko
utrzymać się przy życiu.
- Zabiję cię… - wycharczałem
napierając dłońmi o wiele mocniej. Słyszałem jak jego kark powoli łamał się, co
tylko sprawiało, że chciałem przyśpieszyć ten proces.
Nagle przestałem cokolwiek
widzieć, a ciemność objęła najgłębsze zakamarki mojego umysłu. Czułem się
strasznie lekki, wiedziałem, że nie mogłem kontynuować tego, co zacząłem.
- Przesadziłem… - pomyślałem, wiedząc,
że tak zniszczone ciało nie miało prawa poruszać się w takim stopniu.
Zanim kompletnie odleciałem
otworzyłem lekko oczy starając się pozbyć czarnej mgły. Zdążyłem zauważyć jak
Rosja wtapia we mnie przerażone spojrzenie trzymając się za siną szyję z której
leciała gdzie niegdzie krew. Pewnie wbiłem mu palce w skórę.
Ostatecznie nie zdołałem utrzymać
świadomości, ani chwilę dłużej.
*
O czym można myśleć w miejscu
przesłuchań, kiedy leży się na podłodze pełnej krwi. Pomimo tego, że byłem nie
przytomny, nie mogłem pozbyć się krwi ciążącej mi w ustach. Powracała mi
świadomość, ale ten proces był denerwująco powolny. Nieliczne złamania zrosły się,
ale nie powiedziałbym, że zrosły się "dobrze".
Krew na nowo odradzała się krążąc
w moich żyłach. Powoli zaczynałem mieć czucie w jednym palcu u lewej dłoni. Ten
był chyba najmniej zmasakrowany.
Przebłyski w oczach uświadomiły
mi, że teraz regeneracja przechodziła na oczy. I całe szczęście. Kiedy nie
widziałem, co się dzieje, nie wiedziałem czego się spodziewać.
Mogłem czuć się najlepiej od
dwustu lat, ale to nie zmienia faktu, że Rosja przez ten czas się nie obijał.
Jego dom rósł nieprzerwanie w siłę, mój odbudowywał się i powstawał na nowo.
Bolesnym faktem było to, że Rosja
"pomagał" mi stanąć na nogi. Choćbym nie wiem ile razy to sobie
mówił, zawsze brzmiało równie komicznie jak i niedorzecznie.
Leżałem obok jednej ze ścian, wszystkie
były blaszane, rozpraszały od siebie straszny chłód. Nie to było jednak
najgorsze. Znowu zaczęli przesłuchiwania. Bicie, krzyki i oczywiście proste
pytania, na które większość nie znała odpowiedzi, przeplatały się ze sobą.
Wszystko działo się tuż obok mnie, kolejna tortura od Rosji.
Po chwili, ktoś nacisnął na
klamkę od drzwi. Ich jęk rozległ się echem po pomieszczeniu. Spróbowałem
przesunąć głowę w ich kierunku, ale mój wzrok, dalej nie był w najlepszej
formie. Musiałem wyglądać naprawdę żałośnie, leżąc z pustym spojrzeniem, jakby
oczekując jakiejś formy zbawienia. Na dodatek nie widziałem w jakim ułożeniu
leżałem właśnie na podłodze. Nie czułem właściwie żadnej koniczyny.
- Polen?
Polen. To moje imię. Tym bardziej
nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Tego imienia używały
wyłącznie dwie osoby. Zdając sobie sprawę z niemożliwości ich pojawienia się w
takim miejscu, dałem sobie spokój, z wyprężaniem szyi, żeby coś zobaczyć.
- Przestań, tak leżeć i łaskawie
się rusz! - mówił to cicho, jednak rozkazujący i ponaglający ton był bardzo
czytelny.
Podbiegł do mnie nie usłyszawszy
odpowiedzi, wywołując echo ciężkich kroków. Kucnął tuż przy mnie nie patrząc mi
jednak w oczy. Jego krwiste spojrzenie przeczesywało całe pomieszczenie
zapamiętując każdy szczegół. Było ciemno. Wyuczony by przyzwyczaić oczy do
braku światła krążył wzorkiem ostrożnie po pomieszczeniu, upewniając się, że
jest bezpiecznie.
Spróbowałem coś powiedzieć, ale
wyszło z tego tyle, że wydałem z siebie stłumiony jęk. Dopiero teraz pochylił
się do mnie starając się uniknąć mojego spojrzenia. Nie udało mu się to na
długo. Przeklął cicho pod nosem widząc wielką wyrwę w blaszanej ścianie tuż nad
moim ciałem. Skrzywił się paskudnie domyślając się skąd tyle krwi na moich
jasnych włosach. Wessał powietrze, opuszczając wzrok na mnie.
- Kurde - jęknął krzywiąc się w
typowy dla siebie sposób - Wyglądasz jak gówno.
Po czym trącił mnie butem w
ramię, sprawdzając czy jeszcze żyję. Chciałem mu odpowiedzieć coś na równi
błyskotliwego jak jego komentarz, ale skończyło się chrapowatym kaszlem i
pluciem krwią - prawie się udało.
- Zabieram cię stąd - powiedział
już normalnie podpierając mnie na swoim ramieniu - Znikłeś na całe trzy dni,
debilu. Węgry zaczynała mi strasznie truć, a Sorę ledwo powstrzymałem przed
napaścią na miasto i rozwaleniem każdego budynku komunistów byle cię znaleźć.
Możesz ustać na tych nogach?! Po cholerę ci one jak nie umiesz zrobić z nich
użytku!
Krzywiąc się przerzucił mnie
przez ramię w dość niedbały sposób, przytrzymując drugą ręką, żebym nie spadł.
Wyglądaliśmy komicznie, szczególnie jeśli chodziło o dwóch mężczyzn. Spojrzałem
na niego krzywiąc się na tyle na ile potrafiłem. Widząc to warknął pod nosem, a
jego krwiste ślepia wydały się o wiele ciemniejsze.
- A piśniesz o tym komuś słowo to
obiecuję, że nie będziesz czuł jaj przez tydzień - syknął.
Nie miałem sił, żeby choćby ustać
na nogach. W duchu cieszyłem się, że to Prusy, Węgry nie uniosła by mnie na
tyle, że uciec z tego budynku bez szwanku.
Podszedł do drzwi patrząc przez
szparę czy nikt nie idzie. Widząc, że jest czysto odetchnął głośno, kręcąc
głową na różne strony, jakby przygotowując się do nadchodzących wydarzeń.
Słyszałem chyba z dziesięć pstryknięć kości. W jednej chwili wyjął z kabury
swoją broń, uzupełniając jej magazynek. Brakowało czterech naboi. Spojrzałem na
niego oskarżycielsko, nie mogąc się powstrzymać. Widząc to podniósł dumnie
głowę zadzierając nos w typowy dla siebie sposób.
- Jakbyś nie wiedział, wszędzie
panoszy się tu ścierwa - jęknął usprawiedliwiając się - Widać Rosja nie chce
cię stracić. Zawsze imponował mi wasz związek. Wasza miłość naprawdę musi być
silna, jeden bez drugiego nie może wytrzymać.
Mówiąc to zaśmiał się, czując
jednocześnie satysfakcję, że nie mogę odpowiedzieć. Wolną ręką uderzyłem go na
tyle na ile mogłem w przeponę. Zakrztusił się masując miejsce uderzenia.
Przyłożył mi spust do głowy wymierzając we mnie wściekłe spojrzenie.
- Jeszcze jeden taki numer i nie
ręczę za siebie! Jak na razie twój los jest moich szlachetnych dłoniach, więc
pilnuj dupy i nie przeszkadzaj kiedy tatuś pracuje…
Nagle zaciągnął nosem, czując coś
śmierdzącego w powietrzu. Przygryzł teatralnie język udając, że smród jest nie
do wytrzymania.
- Mogliby tu posprzątać. Ja
zawsze pilnowałem żeby był porządek… - wymruczał cicho.
Nie czekając dłużej wyszedł na
korytarz nabierając z każdym krokiem tempa. Miałem ochotę go zabić - nie mogłem
chodzić, więc moje nogi wręcz szurały po podłodze. Ratunek przez Prusaka wiązał
się z powiększeniem obrażeń. Mimo wszystko czułem jak napina mięśnie i wyraźnie
skupia się na swoim zadaniu. Zupełnie jak niegdyś na jednej z jego misji.
Zakręcił gwałtownie w drugi
korytarz, w którym jak się spodziewaliśmy było już kilkunastu żołnierzy. W
jednej sekundzie zrzucił mnie z pleców podbiegając do jednego z nich. Wbił mu
palce prosto w szyje wyrywając w garści krtań. Nie czekając, aż ten upadnie
uniknął kilku pocisków strzelając celnie między oczy dwóch z nich, używając
jednocześnie martwego już żołnierza jako tarczy.
Nie mogłem oderwać oczu od tej
sceny. Byliśmy zawsze na tym samym poziomie względem siły, i nigdy nie
patrzyłem jak walczył z kimś innym. Szczerze wyglądało to dość przerażająco.
Prusak dobiegł do ostatniego z
żołnierzy wymijając zwinnie kule wymierzone w jego stronę i jednym kopnięciem
przetrącił jego kark. Hałas był donośny, ale nie pozwolił im na puszczenie
więcej niż trzech strzałów. Nie tracąc czasu podbiegł do mnie, pomagając mi się
podnieść z ziemi.. Nie bardzo mu to wychodziło, nie miałem jak ulżyć mu w
podniesieniu mnie z ziemi.
- Dobra, teraz sam musisz się
trzymać - oznajmił przygotowując swoją broń - To tyle jeśli chodzi o rozgrzewkę,
piętro niżej jest ich zdecydowanie więcej. Też pewnie to słyszysz, Rosja
zagarnął tutaj swoją najlepszą straż.
Osunąłem się na ścianę, opadając
ku podłodze nie słuchając już jego gadania. Zaczynałem się wyłączać, nie mogąc
skupić myśli na czymkolwiek. Prusy odwrócił się do mnie łapiąc mnie szybko pod
ramię.
- Cholera nie zasypiaj! -
krzyknął, uderzając mnie w policzek.
Po chwili rozległ się głośny i natarczywy
sygnał alarmu. Jak na gwałt narzucił mnie na plecy, biegnąc przez korytarz.
Słyszałem jak przeklina pod nosem, wyzywając Węgierkę od wszystkiego co złe,
odniósł się nawet do personifikacji samego piekła. Wściekła potrafiła
przedostać się za umówioną granice i wytropić choćby się chowało w najgłębszej
jamie. Taka była Węgry, nic dziwnego, że Prusy jej nie odmówił.
- Wyjście… awa- ryjne… - udało mi
się wyjąkać.
Prusak skręcił gwałtownie w drugi
korytarz wchodząc do pomieszczenia ze schodami przeciwpożarowymi.
- Wiem, nie rób ze mnie idioty -
jęknął, przeskakując co najmniej kilka schodków w dół - Węgry ma czekać pod
budynkiem, będziemy musieli ją znaleźć. Dobrze, że Rosja wyjechał do siebie...
Ostatnie słowa naprawdę wyrażały
ulgę. Byliśmy prawie na zewnątrz, światło bijące od okien strasznie raziło mnie
po oczach. Chwilę później wywarzył nogą drzwi od wyjścia ewakuacyjnego,
rozglądając się nerwowo.
- Gdzie ona jest? - syknął
poirytowany - Co za idiota!
Idiota, tak zwykle mówił do
Węgierki, kiedy wszyscy uważali ją za chłopaka. Po odkryciu, że była dziewczyną
nie zmienialiśmy rodzajnika tego słowa. To było charakterystyczne dla naszej
trójki, sama Węgierka nie miała nic przeciwko.
Podniosłem głowę, patrząc na jego
krwiste oczy. Zdawały mi się nie różnić, od tych, które miał kiedyś. Jednak to,
co teraz robił było zupełnie sprzeczne z jego naturą i usposobieniem jako
państwo. Nie patrząc na fakt, że nim już nie jest.
Nagle rozległ się przeciągły
gwizd. Prusy westchnął z ulgą, biegnąc w wyznaczonym kierunku. Nogi ciągle mi
się plątały, więc nie pożałowałem sobie powyzywać go w myślach, dopóki nie
zobaczyłem wysokiej dziewczyny przed nami.
Długie i gęste brązowe włosy
wpięła w wysokiego kitka, co jeszcze bardziej sprawiało wrażenie jej wielkiego
zaangażowania. Na dodatek nosiła coś na wzór swojego munduru. Chciałbym
wiedzieć czy ktoś ją wcześniej widział ze związanymi włosami. Gdy tylko
zobaczyła mnie z bliska powstrzymała się przed pokazaniem szoku wyrytego na jej
twarzy. Spojrzała znacząco na Prusaka, rzucając mu kurtkę z kapturem.
- Ubierz to - rozkazała mu, pomagając
mi się doczłapać do auta - Zaraz będzie tu mnóstwo ludzi.
Prusak zdjął od razu mundur
rosyjski, w który był przebrany nie ukrywając obrzydzenia. Zrzucił czapkę z
głowy depcząc po niej póki, nie straciła swojego oryginalnego kształtu.
- Ohydne ścierwo! - krzyknął na
odchodne, plując w nią.
Węgry tworzyła drzwi od tylnego
siedzenia pomagając mi do niego wsiąść. Nie minęła dłuższa chwila jak usiadła
za kierownicę odpalając gwałtownie silnik. Prusy wpakował się na miejsce
pasażera narzucając na głowę kaptur.
Patrzyłem na nich spokojny o swój
los. Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, w odpowiednim języku, aby w
pełni podziękować za ratunek. Nie zrobiłbym niczego bez przyjaciół - wykluczyłbym
tylko Prusaka.
Węgry nie szczędziła sobie
szybkości. Rozmawiała o czymś z Prusakiem, nie raz podnosząc głos. Byłem
zmęczony, pozbieranie się z tego, co zrobił mi Rosja wymagało wiele wysiłku.
Nie potrzebowałem więcej dowodów
na to, że szefostwo przez cały czas wbijało mi do głowy kłamstwa. Musiałem
zadziałać, żeby uratować swój dom od tego piekła. Ostatni raz zaufałem
"nowemu porządkowi", które mocne jest wyłącznie w ustach dyktatora.
*
Wschodzący księżyc pokonywał
swoją drogę wśród burzowych chmur. Mimo to jego światło dzielnie walczyło z
ciemnymi kłębami, nie pozwalając zniknąć wśród nich. Oświetlając taflę wody
tworzył lustrzaną iluzję.
Pomimo tego, że nie widziała jego
pięknego odbicia w wodzie, czuła jak całe niebo robiło jej teraz za łóżko. Woda
unosiła ją swobodnie na powierzchni, a fale kołysały uspokajająco.
Na samym środku morza panowała
kompletna cisza. Westchnęła ciężko, krzywiąc się.
- Mogłam zostać i im pomóc… -
powiedziała sama do siebie, wpatrując się w migoczące promienie księżyca -
Głupi Prusy.
Uderzyła pięścią o wodę
rozpryskując jej drobinki na wszystkie strony. Ostatecznie jej złość nie trwała
długo. Przez cały dzień mając chwilę dla siebie popłynęła na tereny o wiele
dalsze, niż kiedykolwiek się odważyła. Pomysł Prusaka by sprawdzić to, czego
inni nie mogą, był dla niej o tyle logiczny jak i konieczny. Przez większość
swojego życia zwykle spędzała czas z Polską, albo w jego domu. Na samą myśl o
przebywaniu na morzu zamiast z nim, przyprawiało ją o dreszcze. Jakim
stworzeniem by się stała, gdyby nie spotkała innych dzielących podobny jej los.
W głębi duszy była jednak świadoma, że ona i państwa nie są tacy sami.
Zamknęła na chwilę oczy tworząc w
myślach starą melodię. Nie musiała długo czekać by jej ciche brzmienie rozeszło
się po okolicy. Cicha i pełna rozpaczy, którą czuła.
Nabrała powietrza śpiewając kilka
jej słów.
- Nie pytaj słońca czemu zachodzi…
Dlaczego wypuszcza swe światło
Lub dlaczego chowa swe świecące spojrzenie
Dlaczego wypuszcza swe światło
Lub dlaczego chowa swe świecące spojrzenie
Kiedy Noc zmienia krwawe złoto w szarość…
Dla ciszy upada winne słońce
Gdy dzień w mrok się obraca
…
Zamknęła oczy uwalniając samotną łzę.
Gdy dzień w mrok się obraca
…
Zamknęła oczy uwalniając samotną łzę.
Jednej smutnej prawdy nie waży się powiedzieć
Bo jej słońce potrafi jedynie oślepiać i palić…
Bo jej słońce potrafi jedynie oślepiać i palić…
Westchnęła smutno na samo
wspomnienie o tamtej nocy. Spojrzała na gwieździste niebo, łapiąc w garści jej
pierwsze promyki. Po chwili jej śpiew przerwał znajomy pisk roznoszący się
niczym echo.
Zerwała się z wody o mało co nie potykając się o
własne nogi. Zachowała równowagę machając rękami w szaleńczym tańcu. Woda rozprysła
się burząc dotychczasową ciszę.
Było na tyle ciemno, że gdyby wystawiła rękę do przodu
mogłaby nie zobaczyć palców. Rozejrzała się na wszystkie strony, koncentrując
się ostatecznie na niebie.
Chmury cały czas szamotały się niesione przez wiatr,
zakrywając w zupełności migoczący księżyc. Wyciągnęła na ślepo rękę, sięgając
nią ku górze.
- Gdzie jesteś? - zapytała czekając, aż echo jej głosu
rozpłynie się wśród zupełnej pustki.
Usłyszała trzepot ciężkich skrzydeł, które nad jej
głową wirowały niczym latawce. Ponownie wydał z siebie przelotne nawoływanie,
które przypominało powitanie. Sora uśmiechnęła się widząc pokaz cieni jakie
tworzyły długie białe skrzydła, przecinające ciemność nocy.
- Witaj! - krzyknęła kręcąc się wokół własnej osi,
byłe tylko nie stracić go z oczu.
Nagle pojawił się przed nią machając szybko skrzydłami.
Wyciągnęła rękę do przodu by mógł na niej usiąść, po czym pogłaskała po go
białych piórkach, które zdawały się jej czymś najdelikatniejszym na świecie.
Orzeł zaskrzeczał w typowy dla siebie sposób podnosząc dumnie dziób.
Sora zaśmiała się widząc go ponownie po wielu latach.
Czuła się jakby minęły wieki od ich wspólnego spotkania. Spojrzała na jego nogę
wspominając czasy, w których nosił wiadomości do Szwajcarii i Polski podczas
jej pobytu u Francji.
Westchnęła z ulgą czując, że lepiej się wszystko nie
mogło potoczyć od tamtego czasu. Orzeł skubał jej włosy dokładnie tak jak
niegdyś Polsce, wyrażając tym samym swoją sympatię.
- Przestań już! - zaśmiała się głośno próbując
odciągnąć ogromną głowę orła, który wielkością znacznie przewyższał resztę ze
swojego gatunku.
Ciemna noc i głębia morza nie dawały przebicia nawet
najmniejszej jasnej poświaty. Panowała zupełna cisza. Stojąc na środku zupełnej
pustki nigdy nie czuła się tak dobrze jak teraz. Biały orzeł dawał jej tyle
radości, że ciężko było się jej pohamować od śmiechu.
Po chwili uświadomiła sobie, że o tej porze mogą
zjawić się rybacy. Ryby choć śpiące często wypływają blisko powierzchni. Mimo
wszystko nie mogła się ujawnić.
- Po co przyleciałeś? - powiedziała już ciszej hamując
swój entuzjazm.
Ptak od razu odsunął się od niej podnosząc głowę na
tyle by pierzasta szyja była widoczna. Dziewczyna z początku nie mogła
zrozumieć o co chodziło, ale zauważyła coś, co wyróżniało się przy
śnieżnobiałych piórach.
- Prusy - wycedziła prze zęby, mierząc wzrokiem jego
pierścień przyczepiony do małego papierowego zwoju.
Natychmiast uwolniła orła od "naszyjnika" ku
jego ogólnemu zadowoleniu. Zamachnął skrzydłami nerwowo, wydając z siebie
spokojny pisk.
- Co za kretyn! Nie potrafi nawet przywiązać
wiadomości do nogi ptaka! - mruczała wściekle pod nosem.
Otworzyła małe zawiniątko widząc jedno słowo: Wracaj.
Minęło kilka sekund zanim doszło do niej co to mogło
znaczyć. Otworzyła szeroko oczy czując jak jej emocje zaczynają brać nad nią górę.
Morze zaczęło poruszać się niespokojnie kołysając jej
stopami. Woda zaczynała zbierać się tworząc coraz to większe niespokojne fale.
Wiatr, który dotąd był ledwie zauważalny szamotał jej zwiewną suknią odkrywając
piękne długie nogi.
W jednej sekundzie zamachnęła mocno dłonią ku górze
pozwalając odlecieć przyjacielowi Polski w dalszą podróż. Pozostawił ją samą
wzbijając się na szczyt nieba. Zgubione piórka spływały na ziemię niczym deszcz
zatrzymując się na wodzie, po czym przytłoczone od jej ciężaru znikały pod wodą
przykryte kolejną falą.
Niespokojne morze wzbierało na sile pokazując swoją
potęgę. Sora upuściła zwitek i pierścień, które po chwili zniknęły pod wodą.
Fale omijały ją jakby była otoczona niewidzialną barierą, rozpryskując się
wokół niej.
Podniosła gwałtownie ręce wykonując zwinny gest
dookoła swojego ciała. Wraz z jej ruchami woda zaczynała wspinać się po jej
łydkach, udach sięgając ostatecznie piersi. Z każdą chwilą zaczynało przybierać
konkretny kształt. Sora skoczyła szybko do wody zamachując potężnym ogonem, po
czym zniknęła w głębinach swojego domu.
Płynąc pod wzburzoną wodą czuła jak ta popycha ją w kierunku
brzegu. Nie widziała niczego w czarnej toni, wszystko zdawało się jej ciemną
masą, która nie miała swojego końca. Tak musiała żyć przez wiele lat, mając
blisko dom Polski, w którym odnajdując same niesamowite rzeczy, czuła jak wiele
brakuje jej w swoim otoczeniu. Woda choć zawsze jej przymilna, nie dawała
ciepła ani żadnych barw.
Ryby chowały się zwykle spłoszone przez jej wielkość.
Sora na samą myśl o braku możliwości ponownego spotkania na łąkach Polski,
miała ochotę utopić się we własnym domu.
Jasne długie włosy dawały jej lekką poświatę otaczając
ją niczym latarnia. Po krótkim czasie poczuła znajomy zapach, który z lądu
przechodził w jakiś sposób na wodę. Uśmiechnęła się szeroko czując, że za
chwile będzie na miejscu. Poderwała się do góry zamachując silnie ogonem, po
czym wyskoczyła z gracją z wody starając się spojrzeć na chwilę na
powierzchnię. W jednej chwili zauważyła plażę wyłaniającą się z pod kłębów fal.
Czując, że jest tak blisko odetchnęła z ulgą, zanurzając się ponownie pod wodę.
Wraz z nadejściem płycizny zwolniła nabierając
powietrza. Odrzuciła włosami do tyłu, które zaraz po wyjściu na powierzchnie
automatycznie przestawały być mokre. Wspięła się po tafli wody stojąc na niej
niczym nic nie znaczący ciężar. Rybi ogon rozpłynął się wraz z prostym gestem
dłoni, znikając w akwenie. Nie tracąc czasu pobiegła w kierunku plaży,
poprawiając porwaną sukienkę, która nie wytrzymała pośpiesznego pływania.
Rozerwane ramiączko, opadło na ujawniony dekolt
dziewczyny . W końcu po kolejnej próbie zawiązania go z powrotem na miejsce
urwał się zupełnie. Sora westchnęła z rezygnacją podtrzymując materiał z
dekoltu ręką.
- Polska mnie zabije… - stwierdziła patrząc na odkryte
ciało.
Po chwili przypomniała sobie
sytuację z ich dzieciństwa. Jedno z początkowych spotkań nie należało do
udanych. Będąc przyzwyczajona do samotności i ogólnej swobody nie nosiła ubrań,
gdy nie czuła potrzeby. Witając Polskę na brzegu była zupełnie naga. Do tej
pory nie mogła wyrzucić z pamięci jego zdenerwowania i zapomnieć jego
oniemiałej twarzy, gdy w pośpiechu zdejmował z siebie koszule i pelerynę, byle
ją czymś zasłonić.
Wzdrygnęła się na moment kryjąc w
sobie śmiech. Zasłoniła się ostateczni włosami, żeby aż nadto się nie czepiał i
zadowolona z efektu spojrzała przed siebie.
Wyszła na plażę czując pod
stopami drobinki piasku. Był strasznie zimny, ale nie mogła nic na to poradzić
ponieważ właśnie kończyła się jesień. Szczerze nie lubiła tej pory roku, kojarzyła
się jej wyłącznie ze śmiercią, zaś kolorowe drzewa miały tylko odwracać od tego
uwagę.
Przypływ zakrył większość piasku,
uderzają ostatnimi falami o podłoże wydm. Dotknęła dłonią jej powierzchni młócąc
dłońmi, w zimnych ziarenkach zbitych w dzielącą ją od Polski ścianę. Gdy już
miała sięgnąć korzenia drzewa, poczuła niemy ból w mięśniach. Zerknęła na swoją
dłoń, która za nic nie mogła uchwycić korzenia. W jednej chwili poczuła jak
paraliż zaczyna się rozchodzić od koniuszków palców.
- Co się dzieje…?
Spojrzała na swoje nogi, które
choć miały iść do przodu kompletnie nie mogły wykonać żadnego ruchu. Po chwili
jej ręka opadła gwałtownie i bezwładnie pozbawiając ją woli. Sora obejrzała się
za siebie, ale jedyne co zdołała zrobić to przechylić lekko głowę.
Nagle poczuła przeszywający ból w
całym ciele, który odciął zupełnie jej ciało od umysłu. Poczuła jak upada na
ziemię nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Pod siłą jej woli dłonie trzęsły się
tylko, nie mogąc zrobić nic więcej.
- Ile to już wieków? - usłyszała
za sobą.
Woda uspokoiła się w jednej
chwili stwarzając śmiertelną ciszę. Usłyszała jak czyjeś stopy, wchodzą na
piach, szurając drobinkami na wszystkie strony. Głos z całą pewnością należał
do mężczyzny, ale nie mogła dojść do kogo należał. Był zupełnie inny od
chrapowatego głosu Prus i łagodnego Polski.
Upadła twarzą do wydm, więc nie
ważne jak bardzo próbowała nie mogła się obejrzeć. Zagryzła zęby ze złości,
czując jak ktoś narusza teren jej domu, nie czując się w żaden sposób winnym.
- Naprawdę żałuję, że musimy
widzieć się w takich okolicznościach, siostrzyczko.
Słysząc ostatnie słowo niemalże
pozbawiła się całej zawartości powietrza z płuc. Szarpała swoim ciałem z całej
siły starając się spojrzeć w twarz osobie, która wypowiadała podobne brednie,
ale jej zapał powoli gasł. Gasł wraz z myślą, że w jej głowie cały czas
rozbrzmiewało to słowo i co gorsza pamiętała je w najciemniejszych zakamarkach
pamięci. Kroki ucichły. Stał tuż za nią, a jednak nie słyszała prawie żadnego
dźwięku.
- Nie ma potrzeby się tak
szarpać. Chcę tylko porozmawiać – wyszeptał głaszcząc ją po głowie.
Poczuła jak ktoś podnosi ją do
góry trzymając pod ramionami. Zaklęła w myślach czując jak kawałek sukienki
odkrywa lekko pierś. Starała się wyszarpać przez ten cały czas, ale zupełnie
nie miała kontaktu ze swoim ciałem. Nagle czyjeś dłonie znalazły się na jej brodzie
i wraz z lekkim ruchem, ktoś przybliżył jej twarz w kierunku postaci od której
dochodził głos.
- Miło mi cię poznać - powiedział
uśmiechając się perlistym uśmiechem.
Otworzyła szeroko oczy widząc
jego niemalże białe włosy i czarne tęczówki. Wyglądał identycznie jak Prusy. Z
tą różnicą, że wyraz ich twarzy był kompletnie inny. Postać wyglądała jak
anioł, który zwiastuje wyłącznie dobro, zaś Prusy wręcz przeciwnie. Palce
mężczyzny były niesamowicie zimne jakby krew zupełnie przestała w nich krążyć.
Sora nie spuszczała z niego wzroku próbując odgadnąć emocje na jego twarzy.
Skrzywiła na tyle na ile mogła,
by pokazać swoją niechęć do nowo poznanego. Chłopak zmarszczył brwi puszczając
jej twarz, która od razu opadła w dół zakryta przez długie miodowe włosy.
- Zmieniłaś się - stwierdził zaskoczony
- Twoje oczy i włosy… wyglądasz kompletnie inaczej…
Spokojny głos przerodził się w
groźny jęk. Gładząc jej włosy zacisnął na nich palce, szarpiąc nimi do tyłu.
Jej głowa natychmiast odchyliła się do tyłu pod nienaturalnym kątem. Nie mogła
nabrać powietrza przez zablokowane gardło. Jedyne, co mogła teraz zrobić to
patrzeć na niego zdana na jego łaskę.
Nie mogła oderwać spojrzenia od
jego twarzy. Czarne oczy były niczym najciemniejsza krew. Trzeba było się
bliżej przyjrzeć by odkryć, że tak naprawdę nie są kruczoczarne. Dostrzegła na
nich szkarłatne wzory wijące się skrycie w hebanowym spojrzeniu.
Zawiał porywisty wiatr. Dzięki,
któremu czuła jak powietrze i tak znajduje swoje miejsce w jej płucach. Przez
chwilę poczuła jakby świat, w którym starała się żyć właśnie upada. Mężczyzna
cały czas lustrował ją spojrzeniem nie szczędząc sobie przy tym zgorszenia.
Słyszała ciche pomruki i zawód w jego głosie.
Wiatr sprawił, że jego włosy tak
proste i okalające jego twarz ukazały całe jego lico. Kołysały się lekko
zupełnie jakby był duchem, zaś ciemno szkarłatne oczy nie przypominały już w
żaden sposób anielskiego wizerunku jakimi go widziała.
Był kompletnie inny od państw. Aura, która go otaczała przypominała jej swoją
własną.
Ściśnięte w grymasie usta,
wyrażały wyłącznie złość, która w jednej chwili ukryła niewinność i piękno
jakie w nim z początku widziała. Oczywiście wszystko wydawało się złudą. Nie
bała się, czuła z jakiegoś powodu ogromną niechęć, ale nie strach.
- Kim jesteś? - wycedziła
starając się wydobyć odpowiednio dźwięk z zaciśniętego gardła.
- Wspomnieniem - wyszeptał
uśmiechając się łagodnie, jakby powiedział coś oczywistego.
- Czyim…? - wyjąkała starając się
udawać, że nie ma o niczym pojęcia.
Chłopak zaśmiał się dźwięcznie
niczym nieskalaną nutą, której dotąd jeszcze u nikogo nie słyszała. Widząc szok
na jej twarzy spoważniał nie tracąc jednak spokoju, który ponownie ukazywał go
podobnym do anioła.
- Mam wrażenie, że coś ci już
jednak świta. Nie zamierzam odpowiadać.
Po chwili na jego twarzy pojawił
się cień smutku i bólu. Uścisk na jej włosach momentalnie zelżał, po czym jego
duża dłoń znalazła się pod jej głową. Potrzymał ją w taki sposób by móc mieć ją
naprzeciw siebie.
- Czas wiele zmienia - westchnął
ciężko, przesuwając palcami wzdłuż jej pasemek. Jego natura diametralnie się
zmieniła, czekała tylko aż zrobi coś gwałtownego i bolesnego, ta chwila spokoju
wydawała się co najmniej nierealna.
- Powiedz mi proszę, co się stało
na tej ziemi, że wyglądasz tak dziwacznie? - zapytał odgarniając delikatnie jej
włosy z twarzy - Jesteśmy rodziną powinniśmy mówić sobie takie rzeczy, prawda?
Ostatnie słowa wyszeptał jej do
ucha drażniąc swoim oddechem. Wzdrygnęła się na ten gest, starając się odwrócić
głowę. Po chwili przyległ do niej swoim ciałem, upadając na kolana. Bezwolnie
przyległa do niego jeszcze bardziej. Czując do czego zmierza skupiła się na
każdym nerwie w swoim ciele byle tylko móc się poruszyć. Mężczyzna pochylił
głowę do jej szyi liżąc jej skórę. Skierował się do jej ust, ale Sora ugryzła
jego wargę, aż spłynęła z niej kropla krwi.
- Prze-stań…! - krzyknęła
wbijając w niego wrogie spojrzenie.
Poczuła na wargach jego krew
starając się jej nie połykać. Nie wiedziała, dlaczego, ale przez chwile
przeraziła ją myśl, że jego krew mogłaby w niej coś zmienić - coś co Polska
postawił jej wieku temu.
Mężczyzna upuścił ją na ziemię
wycierając krew z ust.
- Dla twojej informacji! Takie
włosy posiadam od zawsze, a reszta gówno cię obchodzi! - krzyknęła wściekła za
swoją bezsilność - Wynoś się z mojego domu…
Nagle poczuła jak o własnych
siłach podnosi się z ziemi. Odetchnęła z ulgą, jednocześnie nie tracąc z oczu
zaszokowanego mężczyzny. Jego mina wyraźnie wskazywała, że nie był na coś
takiego przygotowany.
- Co…? - wydukał marszcząc się z
oburzenia.
- Wynoś się - syknęła prostując
się dumnie.
Nie przejmowała się już
zniszczoną sukienką, ani niczym innym. Jej uwagę całkowicie pochłaniał każdy
ruch nieznajomego.
Nagle skoczył ku niej z niebywałą
szybkością. Sora uniknęła ataku ostrza, którego trzymał w dłoni, czując jak
mało mu brakowało do jej gardła. Świst ataku przecinającego powietrza usłyszała
tuż obok siebie. Upadła twardo na ziemię roztrzepując piach na wszystkie
strony. Czuła jak kilka drobinek znalazło się w jej oczach drażniąc
nieprzyjemnie. Przetarła je dłonią wstając chwiejnie z miejsca. Szukała go
spanikowana nie widząc skąd dojdzie do następnego ataku. Poruszał się zupełnie
tak jakby był pchany przez wiatr. Do złudzenia przypominało jej to obraz
Polski, który niegdyś sam posługiwał się powietrzem wedle własnej woli.
Pojawił się nagle tuż na linii
brzegowej. Odbiegła od niego szybko, gdy tylko się zorientowała jak blisko niej
się znajdował. Woda uderzała w jego stopy, jakby chciała strącić go z jej tafli.
Kompletnie stracił zainteresowanie jej osobą patrząc się tępo na swoją dłoń.
Dopiero po chwili zobaczyła co
przykuwa jego uwagę. Trzymał w garści zdobyte pasemka miodowych włosów próbując
opanować złość. Widząc coś podobnego od razu sięgnęła do nierównie ściętych
włosów mdląc w ustach nie jedno przekleństwo.
- Zapłacisz mi za to - jęknęła
zarzucając włosami do tyłu – Jesteś obrzydliwy!
Po chwili usłyszała jak ktoś biegnie w jej
stronę tuż za jej plecami. Odwróciła się szybko, poznając znajomy tupot. Widząc
jego białą grzywę chwyciła ją mocno wskakując na jego grzbiet. Feniks zarżał
groźnie stając dęba tuż przed wrogą mu postacią.
Chłopak nie ruszył się o
milimetr, nawet jeśli kopyto konia uderzyło go w białe włosy, które po chwili
zalały się czerwienią. Sora zawróciła Feniksa czując niebezpieczeństwo, któremu
nie dałaby rady. Przyjaciel Polski w jednej chwili przeskoczył wydmę uderzając
kopytami twardo o ziemię.
Nie traciła czasu ponaglając go
co chwilę do szybszej jazdy. Z oczu mimowolnie poleciały jej łzy, które zaraz
zostały wysuszone przez wiatr.
Zacisnęła dłonie na jego grzywie
nie podnosząc głowy przez resztę podróży, dopóki nie poczuła się bezpiecznie.
Ręce trzęsły się jej odruchowo, jak gdyby czekając na następny atak nie mogły
się uspokoić.
- Zabierz mnie do Polski -
wyszeptała, wiedząc, że Feniks i tak zrozumie.
Godzinę później podniosła się
czując w powietrzu znajomy zapach. Pomimo jesieni wszystko mogła wyczuć równie
dobrze jak i wiosną. Wilgotne powietrze wskazywało na deszcz, co zaniepokoiło
ją równie mocno jak słowa Prusaka. Padało tylko w tej części lasu.
Jej rozdział !!!....... Co ci tu napisać...Cieszę się, że nawet sama nie mogę tego pojąć. Żal mi Feliksa. Tyle się wycierpiał, a ty go jesczce dręczysz.Najbardziej jednak podobały mi się teksty Prus. No i są Węgry !! To jedna z moich ulubionych postaci. Ale kto zaatakował Sorę ? Jak dla mnie to był Atlantyk. Nie pytaj mnie dlaczego tak. Bo tak. A ja nadal nie wiem, co się dzieje z Licią. A obiecałaś, że z nim będzie coś specjalego.
OdpowiedzUsuńOMG Rozdział <3.
OdpowiedzUsuń