piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 80

Poprawiłam co nieco :) ale i tak pewnie są te wredne błędy...:(














 Minęły miesiące od ostatniego spotkania. Ciężko było się skupić na papierach przede mną, i jednocześnie myśleć kiedy gnój pozwoli mi stąd wyjść.
- Jeszcze to - podał mi kolejny stos papierów, oddalając się beznamiętnie.
- Takie życie ci pasuje, co? Czysty raj, wszystko, czego pragnąłeś. Wolność i bycie zauważonym w podjęciach Ważnych decyzji… widzę oszałamiające efekty twojej ciężkiej pracy - nie mogłem powstrzymać się od ironii w głosie - Litwo.
Brązowowłosy, stanął na chwilę w miejscu. Jego oczy niegdyś obdarzone kojącą niebieską zorzą, mieniącą się spokojem i cierpliwością, teraz ciskały we mnie wrogim i niecierpiącym zwłoki spojrzeniem.
- Bierz się do roboty - syknął, zaciskając dłonie w pięści.
Wraz z tymi słowami, trzasnął drzwiami wychodząc. Przekląłem go w myślach. Ma jeden plus swojej sytuacji, Rosja jest na tyle świadomy faktu, że Litwa panicznie się go boi, że pozwala mu wozić do mnie wszystkie:

 "czekające na moją akceptację dokumenty"

 bez, których oczywiście, Rosja nie ruszy ze swoimi zamiarami - [to również ironia].
Nie mogąc znieść widoku, co najmniej stu dokumentów na moim biurku, wstałem podchodząc do okna. Za nim widziałem ten sam las i te same łąki w całej okazałości jak kiedyś. Jedyny mój ratunek od nużących mnie już spraw politycznych.
Tylko w domu było za cicho, jakbym mieszkał tu sam od wielu wieków. Podszedłem powoli do okna otwierając go na oścież. W moim gabinecie panował zupełny śmietnik, zapach świeżego powietrza który ocucił w jednej chwili moją twarz pozwolił mi na nowo nacieszyć się pełnym, głębokim oddechem tego wszystkiego co kocham.
Pora akurat dawała mi się nacieszyć czerwonym dywanem kwiatów. Nie wiedziałem już, czy to moja wola narzuciła to ziemi, ale wszędzie iskrzyła się delikatna czerwień maków. Czerwień, która mimowolnie przypominała mi o jej twarzy, o jej oczach.
Dotknąłem delikatnie opuszkami palców, pojedynczy kwiat, który wstawiłem do wazonu. Zaabsorbowany jego widokiem muskałem jego delikatne płatki, jakby zaraz miał stracić swój urok.
Tęskniłem. Tak cholernie za nią tęskniłem
Kucnąłem przed parapetem, w perspektywie w której czerwone płatki były ziemią nad błękitnym teraz niebem.
           Drobny, zapomniany, nic dla większości nie znaczący kwiat. Jedyna roślina w moim domu, o którą dbałem za każdym razem, każdego poranka. Pewne czynności mimo, że monotonne sprawiały mi ulgę w codziennym życiu. Kiedy się na kogoś czeka, nie wiedząc kiedy ten dzień nadejdzie, chciałoby się najchętniej zająć czymkolwiek ręce, byle o tym nie myśleć.
Po chwili denerwujący i nagły dźwięk, rozniósł się po salonie. Wyprostowałem się natychmiast, zerkając w stronę drzwi.
I dobrze, zawsze każdy argument czemu wyszedłem z roboty. Zszedłem po schodach o mało co nie potykając się o graty, które na nich zostawiłem.
stanąłem na ostatnim stopniu patrząc zażenowany na to co jest przede mną. Cały salon i jadalnie pokrywały kartony, dokumenty z każdej chyba ery i ubrania. Chyba brakowało mi zaradności w sprzątaniu tak jakiej jak Litwy i Sory, chociaż ona to w sumie zgarniała mi wszystko pod kanapę i fotel. Moja szkoła.
       Przeczesywałem ręką po podłodze klęcząc jak głupek odsuwając coraz to większą stertę papierów. Mimo to ktoś naprawdę był cierpliwy, nie wiedziałem komu tak zależało na rozmowie. 
Nie mogłem go znaleźć. Dźwięk mimo to dalej dzwonił, wręcz natarczywie. W końcu rozwalając wszystkie rzeczy z boku na bok, znalazłem słuchawkę, tylko reszta była gdzie indziej. Westchnąłem poirytowanie, kierując się kablem słuchawki.
- Tak, słucham? - powiedziałem, czekając na kogoś, kto może pomoże mi wyjść z dołka obowiązków.
- Polska?
Słysząc dobrze znany mi głos, od razu wiedziałem, że ta rozmowa w żaden sposób mi nie pomoże. Przełknąłem ślinę, czekając na najgorsze wiadomości. Nigdy nie mogłem zebrać się w sobie po naszych rozmowach, a szczególnie dlatego, że one nigdy nie były dobre. Zawsze działo się coś złego. Nie musiałem jednak dociekać kto był ich winowajcą, odpowiedź sama narzucała mi się na gardło.
- Co się stało Węgry? - zapytałem mimo to - Ma do ciebie przyjechać? - niemalże błagałem w myślach by odpowiedziała, że nie, to tylko choroba czy jakaś inna zaraza.
Po drugiej stronie zapadła cisza. To znaczyło odpowiedź twierdzącą. Cofnąłem się do ściany, opanowując przyśpieszone bicie serca. Gdy czułem jej chłód i pewną postawę, osunąłem się w dół jak szmaciana lalka, której ktoś podciął sznurki. Tak teraz mogłem jej wysłuchać, siedząc na podłodze wśród całego papierowatego bajzlu.
- Tym razem nie uda mi się przed nim uciec… - usłyszałem po drugiej stronie, starając się lekceważyć jej drżący głos.
W jaki sposób Rosja powoduje, że inni się go słuchają? Pytanie, które nurtuje wiele osób, ale każde zna odpowiedź. Zastraszanie na miarę czystego szaleństwa to jego konik.
Znam się z Węgierką prawie tysiąc lat. Była pierwszym dzieciakiem jakiego spotkałem w tym bezdusznym świecie. Mając cztery lata - porównując się do wyglądu ówczesnych wiekowo dzieci - byłem świadomy, dlaczego w ogóle się urodziłem. Osoba, którą obarczono personifikacją danego terenu i pierwszą którą zobaczyłem, była właśnie Węgry. Politycznie nie jestem silnie związany z rządem Węgier, ale jako osoba, tak.
Rosja wiedział, że darzymy się przyjaźnią, więc żeby złamać nas oboje wybrał jeden najłatwiejszy cel:
Bezbronną dziewczynę zamkniętą na klucz we własnym domu. 
     gdy tylko się o tym dowiedziałem, pobiegłem jak szalony do Warszawy. Waliłem jak głupek w drzwi, które i tak nie zamierzały się przede mną otworzyć. Nie miałem praw, władzy i szczególnie nie było mnie. Gdy tylko zrozumiałem, że chodziło o to od początku schlałem się tak mocno byle tylko o tym nie myśleć. Nie mogłem jej pomóc.
Jego przyjazd do ojczyzny Węgierki nigdy nie kończy się dobrze. Czasem udaje jej się uciec, ale czasem - to słowo nie jest w żaden sposób satysfakcjonujące. Wiedziałem, do czego był zdolny Węgry również.  
      Zawsze kiedy do niej przyjeżdża wykorzystuje fakt, że jest dziewczyną. Nie ważne jak dobrze walczy, czy też jak bardzo ma dobre relacje ze swoim szefostwem to naprawdę nie miało już żadnego znaczenia. Fakt, że właśnie musi być kobietą jest wręcz kpiną losu.
Właśnie teraz, a wiem… nie błaga o nic bardziej, jak tylko stać się chłopakiem tak jak kiedyś.
- Mogę przyjechać… - powiedziałem starając się ją uspokoić - Jest duże prawdopodobieństwo, że przekroczę granice bez jego wiedzy. Węgry ja...
- Nie! - podniosła głos, uspokajając się szybko - Nie możesz. Nie doceniasz mnie… dam radę. Chcę tylko… porozmawiać. Porozmawiać...
Ścisnąłem dłonie w pięści. Krople szkarłatnej krwi spływały powoli między moimi palcami, uderzając tępo o podłogę.
- Czy widziałeś ich może? Byłeś tam? - zapytała, zresztą jak zawsze o to samo. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo zależało jej na każdej możliwej informacji dotyczącej Prus i Sory.
- Nie. Nie ma jej, ani jego - odpowiedziałem, patrząc się na kołysający medalion orła na moim nadgarstku - Przychodzę tam codziennie. Dla upewnienia byłem też w miejscu jego pochówku, odsunąłem całun bo Sora jest na tyle nieprzewidywalna… - uciąłem - To nie ważne. Nie było go tam -skończyłem.
- Rozumiem. Dziękuję Polsko.
Zawsze musieliśmy rozmawiać na ten temat, to wchodziło w naszą tradycję. Węgry i ja byliśmy na granicy załamania. Wiedzieliśmy, że niedługo przyjdą. Sora mówiła, że chce wrócić do siebie żeby nabrać sił, Prusaka pewnie ciągnie w łódce tuż za sobą, co mimo wszystko trochę mnie bawiło.
- Spokojnie. Myślę, że jest powód dla którego nie pokazuje się od tamtego czasu. Ufam jej.
- Byłoby lepiej gdyby nigdy tu nie przychodziła - powiedziała - Wtedy on… - nie dokończyła, osuwając od siebie telefon. Nie musiała już niczego mówić, nasz czas się skończył. Słyszałem jak po drugiej stronie coś trzeszczy i jakby uderza w drzwi - Muszę już kończyć.
- Trzymaj się - odpowiedziałem. 
Chwilę później przerywany dźwięk słuchawki odbijał się w moim uchu. Upuściłem telefon, znowu nie odkładając słuchawki na miejsce. Miałem nadzieję, że się nie zniszczył bo dość mocno uderzył w podłogę.
      Odetchnąłem głęboko próbując opanować strach i jednocześnie bezsilność jaka we mnie uderzyła ze zwiększoną mocą. Pomimo całego mojego doświadczenia w całym życiu, nie potrafiłem opanować łez. Zmrużyłem oczy starając się je powstrzymać, ale i tak, pojedyncza i pełna żalu płynęła właśnie po moim policzku.
 - Cholera… - syknąłem zrywając się z miejsca.
Musiałem zając myśli czymś, co odbiega od polityki, bólu i czystej bezradności. Wyszedłem z salonu błąkając się jak duch po korytarzu. Dopiero, gdy minąłem po raz kolejny lustro, przypomniałem sobie o okularach które nosiłem przy pracy. Zerówki, ale czułem się o wiele mniej odseparowany od normalnego życia, ludziom strasznie często psuje się wzrok. Ciekawe co się stanie gdy każdy będzie w posiadaniu tych całych komputerów.
     Czując, że całe to chodzenie nie przynosiło mi ulgi, skierowałem się w kierunku kuchni. Sprawa mogłaby być prosta, gdyby nie cały bałagan: kartony pełne papierów, dokumenty, które walały się po podłodze nie mogąc znaleźć gdzie indziej miejsca.
Otworzyłem lodówkę, patrząc na kompletnie puste półki. Byłem głodny. Dopiero teraz zrozumiałem, że nie jadłem od kilku dni. Skrzywiłem się na samą myśl, że muszę iść do miasta.
Wyszedłem z domu, zabierając po drodze czarny płaszcz i szalik. Nie miałem ochoty jechać konno mimo tego, że Feniks bacznie mnie teraz obserwował.
Gdy byłem prawie na miejscu, zaczynałem zauważać ludzi idących wzdłuż ścieżki. Szarzy bez wyrazu, jednak, gdy któreś z nich rozpoczynało rozmowę, odbiorca od razu się uśmiechał.
Poprawiłem sobie szalik, tak żeby zakrywał mi usta. Po chwil poczułem jak coś wpada na moją nogę. Spojrzałem w dół.
Płacz małego dziecka, rozniósł się po obumarłej z liści okolicy. Chłopiec zaczął nawoływać matkę, ale nigdzie jej nie widziałem.
- Nie płacz - kucnąłem, poprawiając mu czapkę - Twoja mama zaraz cię znajdzie.
Może nie powinien mu tego mówić. Mogło być różnie, kobieta mogła go zastawić, ale wątpiłem w to. Widząc jego własne problemy i osamotnienie z powodu zgubienia matki, sprawiło, że moje własne zbladły na moment ustępując zagubionemu dziecku i jego bezradności.
- Chodź, poszukamy jej, co? - uśmiechnąłem się do niego szeroko, tak jak zawsze miałem w zwyczaju.
Chłopiec spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Przestał też płakać. Zdziwiłem się z powodu tak szybkiej reakcji. Spojrzałem na niego uważnie.
- Chłopcze, wiesz, kim jestem? - zapytałem beznamiętnie, czując, że i tak jest już pod moją kontrolą.
- Tak - opowiedział szybko.
No tak, wie. Nie było sensu dalej go uspokajać, spełniłby teraz  każdą moją prośbę. Nie płakał i nie bał się. Chwyciłem go za rękę, idąc tam skąd przybiegł. Szliśmy w ciszy, nie odzywając się. Kolejna rzecz przypominająca nam o tym, kim jesteśmy pomimo naszych wszelkich starań by to zmienić. Dzieci zupełnie inaczej na nas reagowały, stawały się ciche, jakby nasza obecność mimowolnie kazała im się nam poddać. To oczywiste, że ich psychika jeszcze tak niewinna nie rozumiała wielu rzeczy. Miał może z pięć lat. Można by było przypuszczać, że jest moim synem. Brązowe włosy zasłaniały mu lekko oczy, które z tego, co widziałem były niebieskie. Jego dłoń była taka mała… Oh, jest. Spojrzałem na kobietę stojącą na środku ścieżki, która nerwowo zaczepiała ludzi pytając prawdopodobnie o jej dziecko.
 - Idź do tej kobiety. To twoja matka - powiedziałem puszczając jego dłoń.
Nie ruszył się z miejsca. Spojrzałem na niego marszcząc brwi. Powinien był już iść.
- Skąd pan wie?
Położyłem dłoń na jego głowie, popychając go lekko do przodu.
- Wiem.
Tym razem ruszył się z miejsca idąc w wyznaczonym kierunku. Śledziłem jego wędrówkę cofając się na kraniec drogi. Ludzie o mało co nie wpadali na siebie, pstrząc się cały czas w ziemię.
Gdy dziecko oddaliło się ode mnie na wystarczającą już odległość, zaczynało na nowo powracać do starego siebie. Z początku słyszałem niemy szloch, ale kilka chwil później jego płacz zwrócił uwagę większości mieszkańców. Znowu był zwykłym dzieckiem, porażonym wielkością przestrzeni i wysokich postaci.
      Ulga, która objęła kobietę była widoczna nader dobrze. Z przerażonej kobiety stała się chyba najszczęśliwszą istotą. Szal, który miała wokół głowy, spadał powoli na ziemię, pod wpływem jej biegu. Gęste, jasne włosy, uwolnione spod niego, kołysały się teraz na wietrze. Tuląc do siebie chłopca, ledwo powstrzymywała płacz. 
Czując, że ktoś musiał pomóc jej w znalezieniu chłopca, zaczęła obserwować każdego na drodze.
Gdy jej wzrok zatrzymał się na mnie, poczułem się dziwnie szczęśliwy. Odwróciłem się bez słowa, unikając jej pełnego wdzięczności spojrzenia. Uśmiechnąłem się pod nosem idąc dalej.

*
Przedarłem się przez tłum przechodniów, wchodząc do sklepu.
- Dziś też pan przyszedł? - powiedział do mnie stary sprzedawca.
Poprawiłem szalik, wyciągając z kieszeni pieniądze. Nie rozmawiałem z nimi więcej niż potrzeba, uśmiechnąłem się w odpowiedzi, kładąc na ladę monety.
- Dziś poproszę dwa razy więcej tego, co zawsze - powiedziałem, ale widząc jego zdziwienie, zrozumiałem - Mam konia, nie będę niósł wszystkiego sam, w porządku.
Słysząc to podrapał się po brodzie, bacznie mnie obserwując. Po chwili jednak mruczał pod nosem o " dzisiejszej młodzieży" kierując się na zaplecze.
Westchnąłem znużenie, zastanawiając się czy to kłamstwo będzie skuteczne. Feniks jest teraz daleko od domu, nie ma szans by tu przybiegł. Nagle moją uwagę zwróciła dziewczyna schowana za drzwiami. Pochyliłem głowę starając się zobaczyć całą jej twarz, ale speszona chowała się jeszcze bardziej. Miała piękne brązowe włosy i ciemne oczy.
- To wszystko… jesteś pewien, że dasz sobie radę, chłopcze?
Zaśmiałem się pod nosem. "Chłopcze", jestem starszy od tego człowieka o wiele stuleci, ale on zwykł nazywać mnie chłopcem, zawsze mnie to bawiło.
Chwyciłem biały sznur, zarzucając swobodnie wór na plecy. Starszy pan i jego wnuczka spojrzeli na mnie zaszokowani. Przekląłem siebie w myślach. Od razu pochyliłem się lekko, naprężając mięśnie, by wysiłek był widoczny gołym okiem.
- Rzeczywiście ciężki, dziękuję - powiedziałem wychodząc.
Ostatnie słowa, jakie usłyszałem to karcący ton starca " Możesz mu w końcu powiedzieć?!". Dziewczyna nic nie odpowiedziała.
Idąc drogą zastanawiałem się czy mam wszystko. Przemyślenia zajęły mi dużo czasu, niczego nie zapisywałem, ani nie rozrysowywałem. Wszystko miałem w głowie. W końcu, gdy leśna ścieżka rozwidliła się skręciłem w tą mniej zadbaną wręcz ledwo widoczną drogę. Prowadziła tylko w jedno miejsce.
        Poprawiłem worek na swoich plecach czując jak ostre końce drewnianych pal, wbijają mi się w skórę. Było coraz zimniej, musiałem się pośpieszyć. Las stawał się bardziej gęsty, a gatunki drzew mieszały się ze sobą. Puste gałęzie zrzuciły wszystkie liście, które leżały teraz martwe na ziemi. Dość mało pocieszny widok.
- W końcu… - powiedziałem już na głos widząc małą polankę wśród drzew.
Zabudowa, nad którą pracowałem była widoczna dopiero gdy wyszło się z puszczy drzew. Mimo tego dalej miało to swój urok, polanka wokół niej pokryta była liśćmi jak złoto- brązowy dywan. Rzuciłem worek na mokrą ziemię a belki, które nosiłem tu co dzień rozłożyły się na trawie.
- No to do roboty - westchnąłem, zdejmując szalik i płaszcz. Było mi zawsze gorąco, gdy w nich pracowałem. Zresztą wolę swobodę ruchu niż martwienie się o to czy się przeziębię.
Podszedłem do skrzynki przykrytej liśćmi, odgarniając je otworzyłem ją. Wyjąłem narzędzia i wziąłem się do roboty.
Tak jak sobie życzyła domek był w miejscu, do którego mogły bezpiecznie poprowadzić dwie ścieżki. Bez nich można było się zgubić. Ja znałem jedną, ona drugą. Wybrałem miejsce, leżące pomiędzy naszymi domami. Wszystko miało się zmienić, ten dom miał być nasz i tylko nasz, o którym istnienie nie będzie nikt wiedzieć, nawet Rosja.
      Po chwili coś przykuło moją uwagę. Nigdy nie potrafiła się skradać na tyle cicho, by nikt jej nie zauważył. Uśmiechnąłem się szeroko czując obezwładniającą mnie ulgę na którą tak czekałem.Zamknąłem oczy skupiając się na tym co mnie otacza.Szczególnie chodziło mi o wiatr, który wiał swobodnie między drzewami. Czekałem na dobra chwilę, aż będzie wystarczająco blisko, by wykorzystać pewne zdolności. Wraz z jej kolejnym krokiem nasiliłem siłę wiatru oraz jego kierunek, aby uderzył w jej plecy tym samym popychając ją do mnie. Nie mogła się tego domyślić, co tym bardziej mnie bawiło.
W jednym momencie był na tyle silny, ze popchnął ją do przodu prosto w moje otwarte ramiona.
- Myślałaś, że nie zauważę? - zapytałem, śmiejąc się głośno, gdy zdezorientowana wpadła prosto na mnie - Żeby próbować tak mnie podejść, naprawdę co ty miałaś w głowie?
- Polsko puść! Duszę się!! - jęknęła próbując się wyswobodzić z moich ramion.
Zamiast jej posłuchać jeszcze bardziej do niej przyległem, opierając głowę o jej ramię. Była teraz taka ciepła.
- Dlaczego się tak skradasz? Dobrze wiesz, że czekam tu codziennie...
Odsunęła się ode mnie, zarzucając długimi włosami odcieniu miodu. Jej kolorowe oczy iskrzyły szczęśliwie, zupełnie inaczej niż jak za pierwszym razem, gdy je ujrzałem. Odsunąłem jej kosmyki, które zasłaniały jej zielone oko, było łudząco podobne do moich, ale to przecież oczywiste.
- Nie chcę na razie przychodzić tu zbyt często, jeszcze nie przyzwyczaiłam się do własnego domu - odparła smutno marszcząc nosek- Zresztą nie wiem gdzie go już zostawiać…
Temat dotyczący tyłka Prus nie był pierwszym i ostatnim. Obiecałem Węgierce wiele rzeczy, jedną z nich było przekazywanie informacji na temat jego pobytu, jeśli wiedziałbym gdzie jest. Nawet teraz za bardzo nie mogłem tego stwierdzić, Sora pojawiała się i znikała. To naprawdę niepojęte w jaki sposób ona odbiera upływ czasu, jest zupełnie nie poskromiona, wyzwolony duch który się w niej tlił od kiedy stała się wolna, był naprawdę kłopotliwy.
- Gdzie teraz jest? - wyjrzałem za jej ramię, spodziewając się go gdzieś niedaleko. Nie miałem zamiaru oglądać teraz jego krzywej mordy, dosłownie czułem jak coś podchodzi mi do gardła to było moje dawne śniadanie i do serca, tu akurat biła się we mnie Węgry.
Po chwili dostałem jej małą pięścią w głowę przez wszystkie tlące się w mojej głowie myśli rozsypały się w proch. Sora spojrzała na mnie jak na rozbestwionego dzieciaka.
- Głupek, nie ma go tu - powiedziała wskazując za siebie - Zostawiłam go w bezpiecznym miejscu. Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Wiesz… jak dla mnie to można by już z nim skończyć, jego los jest już przecież zapieczętowany!
     Spojrzałem na nią zmęczonym wzrokiem. Widząc go automatycznie wycofała się, całkiem pozbywając się entuzjazmu. Żeby tylko ją tak kusiło, ja znałem drania przez całe swoje życie, i nawet po jego cholernej pseudo śmierci dalej włazi mi w tyłek. W takich momentach zawsze czułem to samo… czułem i widziałem jak wokół Prus stoi niema tarcza w postaci pewnej swoich przekonań Węgierki. Bez niej, już dawno był by nikim. Mimo jego wszystkich zbrodni, roztaczała nad nim opiekę, jej rozchylone dłonie chroniące za sobą ważną dla niej osobę. Rozumiałem jej uczucia, dopiero po stracie bliskiej nam osoby zaczyna doceniać się dawne dni. Byłem kompletnie uziemiony.
- Nie, ma żyć. Bynajmniej dopóki sam tego nie zechce, wtedy to ja mu pomogę - skwitowałem patrząc marzycielsko w niebo.
Prychnęła zdenerwowana, robiąc przy tym swoją specyficzną postawę, pochyliła lekko głowę trzymając dłonie na biodrach.
- Jak dla mnie Węgry przesadza! On i tak nie jest państwem, łatwo go zranić - ostatnie słowa wypowiedziała jakby ciszej, wzdrygając się przed moim spojrzeniem - Nie żebym to sprawdzała…
Uśmiechnęła się na pozór machając nerwowo dłońmi. Westchnąłem głośno z nutą politowania. Obdarzyłem ją surowym spojrzeniem, od którego uciekała na wszystkie strony byle tylko nie spojrzeć mi prosto w oczy.
- Mówiłem ci żebyś go nie ruszała, potem ja za to oberwę - jęknąłem przypominając siebie złowieszczą patelnie Węgierki - Zresztą skoro, mamy szansę widzieć się w dzień - rzuciłem w jej stronę kilka belek, oczywiście złapała wszystkie - Będziemy mieli szansę budować nasz dom razem, nie?
Przez jej twarz przeszedł różany rumieniec.
- Tak - powiedziała ujawniając jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Podeszła do mnie powoli, odkładając po drodze pale drewna. Chwyciłem ją w pasie i bez dłuższych zahamowań, pocałowałem, mierzwiąc dłonią jej miękkie włosy.
Oboje wylądowaliśmy na ziemi. Widząc dalszy ciąg tego wszystkiego, chyba nie bardzo nam to wyjdzie. Nawet mi minęła ochota na zdarcie sobie dłoni przez niewypolerowane drewno, gdy mogłem dotknąć jej pięknej bladej skóry. Leżała tak niewinnie na ciemno zielonej trawie, która z każdą chwilą stawała się coraz to jaśniejsza, niczym przypominająca tą na wiosnę. Oderwałem się od jej ust, przyglądając się miejscu w którym leżeliśmy. Drobne niezapominajki również ozdobiły tę chwilę. Sora zapatrzyła się na kiełkujący kwiat, nigdy wcześniej nie widząc czegoś podobnego. Wzruszyłem ramionami udając, że nie jestem za to odpowiedzialny.
- Nie wiedziałam, że tak potrafisz... - wyszeptała spoglądając na mnie łagodnie.
- Zdarza mi się - zbliżyłem się do jej kuszącej smukłej szyi. Drażniłem ją swoim oddechem bo z jej ust wydobył się szczery i dźwięczny chichot. Ledwo już pozostawałem w świecie rzeczywistym.
- Wyglądacie tak uroczo, że zbiera mi się na pawia… nie żebym marudził. Po tym co wczoraj musiałem zjeść chętnie pozbawię żołądka zbędnego balastu.
W jednej sekundzie zerwałem się z miejsca, przygniatając jego gardło do drzewa. Blond pasemka zsunęły mi się na oczy, może i na całe szczęście siwego kundla, bo miałem czysty i pełen grozy mord w oczach.
- Sora, masz dziesięć sekund, nie więcej by mi to wyjaśnić… - syknąłem. Ten dzień zapowiadał się tak miło… życie przypomniało sobie, że jestem szczęśliwy.
- Polsko - przywitał się szanując kurtuazję jaką go obdarzyłem.
- Gnido - wycedziłem, przyciskając dłoń mocniej do jego krtani.
Po uprzejmej wymianie zdań, spojrzeliśmy się siebie wilkiem. Nagle poczułem jak bardzo napierający na mnie chłód ciska się za mną kumulując w jednej znanej mi istocie.
- Polsko. Przypomnij mi proszę swoją prośbę, którą usłyszałeś od Węgier.
Na dźwięk jej imienia Prusy od razu złagodniał ciekawy dalszego tematu, w którym główną postacią jest oczywiście jego wybawicielka od siedmiu boleści.
- Węgry…? - wyjąkał ledwo, łypiąc powietrza ja tyko się dało przez ograniczony dostęp do płuc, nie żebym nie robił tego specjalnie.
- Cicho, rozmawiam - syknąłem do niego, zaciskając palce dwa razy mocniej. Właśnie teraz raczył złapać dłońmi moje własne, starając się je odsunąć od swojego gardła. Miał marne szanse, byłem poważnie wściekły.
- Mamy gnoja nie zabijać… - powiedziałem odwracając się do niej - Ale widać… gówno go obchodzi prywatność i granica mojej cierpliwości… a zdawało mi się, że każdy wie, że z niej nie słynę!
Dziewczyna podeszła do mnie pomagając mi w dosyć dosadnym przekazie informacji na temat naszego małego zdenerwowania. I znowu ironia - pomyślałem.
- Spasujcie… trochę - wycharczał.
Oderwałem dłoń od zasinionego gardła Prus. I tak nie mogłem mu nic poza tym zrobić. Sora chyba jednak nie zamierzała przestać, nie zamierzałem jednak jej uspokajać. Zaczęła na niego krzyczeć i mówić coś o tym, że mimo braku rekinów w jej domu znajdzie coś o wiele gorszego zaciągając go w najgłębsze zapadliny jej domu. Odsunąłem się od niego widząc, że Sora przejmuje pałeczkę. Prusy jednak miał głęboko gdzieś nasze uwagi, jego wzrok rozglądał się po okolicy.

- Matko jacy wy jesteście denerwujący! - jęknął pokazując swoje kły. Zawsze mnie dziwiło, że naprawdę miał je całkiem spore, ale rozważania nad tym czy jest wampirem uznałem za niemożliwe, gdy obrzuciłem go w średniowieczu czosnkiem z Litwą - Zanim mnie zakopałaś w ziemi mogłabyś na przyszłość ogarnąć tyłek i sprawdzić, czy ktoś nie idzie z tobą!
Spojrzeliśmy po sobie z Sora kompletnie niczego nie rozumiejąc z tego bełkotu.
- Przyszedłem tu po mojego Gilbirda - mówiąc to już nie patrzył na nas, tylko rozglądał się między nami, faktycznie czegoś lub kogoś szukając - Wiem, że gdzieś tu jest zna smród Polski, a ty nim już praktycznie przesiąkłaś.
 Po chwili jego wzrok skupił się na jednym miejscu. Konkretnie zatopił swoje oczy w dekolcie Sory. Zacisnąłem pięść czując, że nie wytrzymam.
-Przestań się tak gapić, bo będę miał gdzieś prośbę Węgier, parszywy szwabie! Jesteś obleśny! - warknąłem na niego zasłaniając ręką Sorę.
Ten podniósł brew w zdziwieniu, uśmiechając się złośliwe.
- Węgry ma większe - mówiąc to jeszcze dokładniej przyjrzał się jej dekoltowi, tym samym igrając mi na nerwach jeszcze bardziej.
Gdy już miałem go uderzyć, czyjś szybki ruch mnie uprzedził. Sora uderzyła go z całej siły w krocze, nie szczędząc sobie przekleństw. Prusy osunął się na ziemię starając się nie płakać.
- Ty cholerna su…
Tym razem miałem swoją okazję, uderzyłem go butem w twarz. Beznamiętnie patrząc jak zgina się w bólu. Po chwili, Sora zaczęła chichotać, po czym trzymać się za dekolt sukienki.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, nie widząc, co się dzieje - Jesteś czerwona…
Przyjrzałem się jej piersiom kompletnie tracąc rezon.
- Gi-lbird… - rozeszło się szeptem, z ust pokonanego Prusaka.
Przez moją myśl, przebiegł obraz kurczaka. Nagle zrozumiałem, o co chodziło Prusom. Mimo śmiechu Sory, wyjąłem z jej dekoltu małe żółte stworzonko. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Całe zmieszanie i cyrk przez głupiego. Spojrzałem na pierzastego przyjaciela Prus.
- Jest nawet uroczy… - pomyślałem.
Sora uspokoiła się, ale widać nie skończyła z Prusakiem. Spojrzała na niego wilkiem, wskazując na niego palcem.
- Jakim sposobem on znalazł się w mojej sukience?! Mówiłam, żebyś nie ruszał moich rzeczy! - po chwili przerwy dorzuciła - Czy ty obrażałeś moją kuchnię?
Prusak podniósł się chwytając ją za ramię. Jego przygnębiony wzrok, i iście ponura atmosfera w żaden sposób nie mówiła o jakimkolwiek komizmie, lecz śmiercionośnej powadze.
- Czy masz pojęcie, co to znaczy jedzenie? Lepiej zabij mnie od razu zanim znowu będę musiał to jeść…
Żyłka na jej czole niebezpiecznie zadrżała. Wyglądało to dość niebezpiecznie.
- Jak tylko wrócimy rzucę cię do najbardziej odległego i najzimniejszego miejsca w moim domu, gdy twoje usta będą błagać o powietrze ja będę delektować się tym widokiem, aż zastygniesz w bezruchu - oznajmiła szepcząc mu na ucho.
Po chwili ciszy Prusak zrobił się wyraźnie poruszony jej słowami. Poprawił niebieską kurtkę, naciągając kaptur na głowę. Jego czerwone oczy przeszyły ją, ale nie było w nich ani grama złości. Sora również spasowała, wzdychając głośno.
- Wracamy… - powiedziała prostując się - Jestem głodna. Ciekawe, co by dzisiaj zjeść… co myślicie o wodorostach?
Oboje z Prusakiem mimowolnie spojrzeliśmy na siebie zmęczonym wzrokiem. Zmiana nastroju udzielała się jej dość często, i choć ja znałem ją dłużej, Prusy jest jej "więźniem" na życzenie Węgierki.
Sprawa była prosta. Sora nie chciała robić sobie wróg z tych którzy tyle razy jej pomagali. Jeszcze zanim odeszła kazała każdemu z nich przygotować jedną prośbę, którą zamierzała spełnić w ramach podziękowania i jednocześnie zapomnienia tego co zrobiła na słynnej już konferencji państw. Jedyną osoba która wykorzystała okazję była właśnie Węgry. Nie trudno się domyśleć o co chodziło.
Prusak pomasował skórę na gardle, starając się pomóc przepłynąć krwi. widząc to zacisnąłem dłoń w pięść aż usłyszałem trzask kości. Po chwili wyciągnął do mnie dłoń w geście otrzymania czegoś. Z ciężkim sercem oddałem mu kurczako podobne coś. Czując jak zeskakuje mi z dłoni i z wielkim entuzjazmem wskakuje na tą Prus, na tej zastygłej w grymasie twarzy pojawiło się  coś mi bardzo obcego, szczególnie gdy chodziło o wyrzutka. Radość. Nawet jego oczy, choć płynęła w nich ciemna krew, zdawały się teraz iskrzeć nieukrywaną ulgą.
- Przez ile lat spędzał samotnie czas z tym ptakiem? - pomyślałem, chwytając Sorę za dłoń. Zrobiłem to nawet nie myśląc.
Każde z nas miało coś ważnego naszemu sercu. Tylko, że ja trzymałem swój skarb życia przy sobie, on zostawił go daleko za moimi granicami nawet o tym nie wiedząc.
- Węgry dzwoni do mnie codziennie - powiedziałem wpatrując się w niego poważnie. Słysząc to od razu zmarszczył brwi podnosząc na mnie swój gardzący wzrok - Pytała o ciebie.
- Powiedz jej w takim razie, że spełniam się właśnie życiowo u boku twojej kochanki - wyjąkał bez żadnego problemu, bezczelnie się we mnie wpatrując.
Przegiął. Nie musiał długo czekać, aż uderzę do w twarz. Sora już szła droga prowadzącą do jej domu, mając już zupełnie gdzieś moją rozmowę z Prusakiem. W sumie cieszyłem się z tego, nie chciałem żeby to słyszała. Tym bardziej, że jeszcze nie mogłem jej mieć dla siebie.
- Rusz się odprowadzę was - powiedziałem twardo biorąc go za łachmany i stawiając do pionu. Wypluł krew wycierając usta rękawem po czym wyszarpał się z mojego uścisku.
Kilka godzin później byliśmy już na ścieżce którą przychodziłem na jej brzeg za czasów dzieciństwa. Panowała cisza. Choć Sora opowiadała mi wiele rzeczy o tym jak czuje się dobrze mogąc zanurzyć się  tafli wody, o jej starych rzeczach pochowanych w piasku i o tym jak wszędzie musi ciągnąć za sobą Prusaka, była szczęśliwa i spokojna. Od kilku minut szła w ciszy trzymając się mnie kurczowo.
- Jak długo macie zamiar udawać szczęśliwą parę? - zapytał po chwili ciszy.
Szedł przed nami. Jedyne, co mogło pokazać, że coś powiedział spod wysokiego kołnierza, to kłębki pary wydobywające się z jego ust.  Zaczynało się ochładzać, wieczory nie były zbytnio przyjemne.
- Nie udajemy. Tacy jesteśmy - odpowiedziałem, zmęczony już wcześniejszymi potyczkami słownymi z Prusami - Zamierzam korzystać z życia, niczego nie stracić cenić każą chwilę... Wątpię żebyś to zrozumiał jesteś zbyt zapatrzony w siebie, zawsze taki byłeś. Niemalże ci współczuje wiesz?
Ścisnąłem mocniej dłoń, Sory, która wyczerpana opadała powoli na moje ramię. Od kiedy była w większej części personifikacją tajemniczego morza, o wiele częściej męczyła się na lądzie. Prusy zaśmiał się nieprzekonująco, kopiąc cały czas ten sam kamień od godziny.
- Uwierz mi. Czasami, kiedy życie wygląda najbardziej ponuro, pojawia się światło ukryte w sercu każdej rzeczy.
Stanąłem przez chwilę jak wryty. Te słowa, były naprawdę nie w jego stylu. Zresztą ciężko było się z nim kłócić tak jak kiedyś. Przyśpieszyłem kroku by mu dorównać.
- Jakich rzeczy? - wyrwało mi się.
Wiatr odsunął mu kaptur z głowy ujawniając uśmieszek na jego twarzy. Złośliwy, pewny siebie uśmiech. Bawił się z żółtym ptaszkiem, skubającym ciągle jego palce. W końcu nabrał powietrza, wypuszczając kłęby pary.

- Każdych - odpowiedział patrząc kątem oka na mnie i Sorę, którą trzymałem na ramionach. 
















6 komentarzy:

  1. Nowy rozdział! <3 Jak zwykle cudownie, znalazłam kilka małych błędów, ale nie chce mi się cytować. XD Biedny Prusak, wszyscy się na nim wyżywają, ja to bym chętnie takiego Prusaczka przytuliła~ Cieszę się, że Węgry coś do niego czuje, uwielbiam PruHun'a :3 Czekam niecierpliwie na next i pozdrawiam gorąco ::)

    OdpowiedzUsuń
  2. JAK MOGŁAŚ MNIE NOE POINFORMOWAĆ,ŻE ROZDZIAŁ NAPISAŁAŚ?! Ech,nieważne,skomentuje w domu na kompie a nie z komórki przed lekcją -.-
    Pozdrawiam:
    Darka3363

    OdpowiedzUsuń
  3. "Zawsze mnie dziwiło, że naprawdę miał je [kły] całkiem spore, ale rozważania nad tym czy jest wampirem uznałem za niemożliwe, gdy obrzuciłem go w średniowieczu czosnkiem z Litwą"
    xD mistrzostwo! Te wstawki są genialne!
    Też mi się troszkę Prusaka szkoda zrobiło... ale w sumie to dobrze mu tak
    >:3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz, że dopiero teraz, ale się trochę rozchorowałam ^^
    Rozdział bardzo mi się podobał, choć początek był naprawdę smutny. Za to fragment z zagubionym dzieckiem był piękny :)
    Muszę przyznać, że nie lubię Prus. Denerwuje mnie on ^^ Nawet jak ma kurczaczka i tak jest wredny :P Ale za fajnie, że Polska w końcu spotkał się z Sorą. Nawet jeśli ten idiota im przeszkodził.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy nie ma wojny i akcji, jest napięcie i tajemnica,jak tego nie ma pojawia się humor i śmiech. Czy ten blog ma jakieś wady ???? Nie sądzę. Nie za bardzo lubię Prusy, ale jego teksty są epickie. I obrazki. Nie mam bladego pojęcia skąd je masz, ale są cudne. I tekścior o czosnku mnie rozwalił. A tak w ogóle, co się dzieje z Licią ??? Chyba nie męczą go za bardzo ??

    OdpowiedzUsuń